The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 03:53:30   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Krzyk 1
Oto koniec "Mowy", ostateczna (prawie :D) granica. Poprzednie epizody tego cyklu to: Cisza, Milczenie, Szept i Głos. Tyle spraw porządkowych.
Tutaj wszystko się wyjaśnia; uprzedzam, jest to najostrzejsza z części, o czym świadczy sam tytuł. I jednocześnie najsłabsza (co przyznaję dobrowolnie i z pełną skruchą). Więc proszę, nie bijcie zbyt mocno. Nie ważne ile razy to czytam, i tak mam wrażenie, że zbyt wiele się dzieje. A nie lubię tekstów w których na pięciu stronach zmieszczono historię świata od Adama i Ewy^^. Co za dużo, to niezdrowo, prawda? Niestety, tu nie mogę tego zmienić. Od początku planowałam takie zakończenie i po prostu nie widzę innego.
Wybaczcie.
Autorka




Dlaczego wszyscy ludzie mają zimne twarze?
Dlaczego drążą w świetle ciemne korytarze?
Dlaczego ciągle musze biec nad samym skrajem?
Dlaczego z głosu mego mało tak zostaje?

Krzyczę, krzyczę, krzyczę w niebogłosy!
A zatykam uszy swe!
Smugi w powietrzu i mój bieg
Jak prądy niewidzialnych rzek
Mój własny krzyk, mój własny krzyk ogłusza mnie!
A zatykam uszy swe!
Mój własny krzyk, mój własny krzyk ogłusza mnie!

Kim jest ten człowiek, który ciągle za mną idzie?
Zamknięte oczy ma i wszystko nimi widzi.
Wiem, że on wie, że ja się strasznie jego boję
Wiem, że coś mówi, lecz zatkałam uszy swoje

Krzyczę, krzyczę, krzyczę w niebogłosy!
A czy ktoś zrozumie to?
Nie kończy się ten straszny most!
I nic się nie tłumaczy wprost!
Wszystko ma drugie, trzecie, czwarte, piąte dno!
A czy ktoś zrozumie to?
Wszystko ma drugie, trzecie, czwarte, piąte dno!

Mówicie o mnie, że szalona, że szalona
Mówicie o mnie, ja to samo krzyczę o was
I swoim krzykiem przez powietrze drążę drogę,
Po której wszyscy inni iść w milczeniu mogą.

Krzyczę, krzyczę, krzyczę w niebogłosy!
A ktoś chwyta, woła: Stój!
Lecz wiem, że już nadchodzi czas,
Gdy będzie musiał każdy z was,
Uznać ten krzyk, ten krzyk, ten krzyk
Z mych niemych ust...
...za swój!

"Krzyk" Jacek Kaczmarski


Od kilku dni panowała piękna, prawie letnia pogoda. Słońce świeciło niemal bez przerwy, tylko od czasu do czasu nieliczne chmurki przemykały po lazurowym niebie. Wiał lekki wiaterek, niosący przyjemne, ożywcze powietrze. Nic dziwnego, że ludzie tłumnie wyjeżdżali poza miasto. Nikt, kto nie musiał, nie zostawał w nim. To mogły być przecież ostatnie ciepłe dni w tym roku.
Elizabeth nerwowo podeszła do okna. Nie spała od kilku dni. Nie mogła.
- To już tyle czasu. Niepokoję się.
Odwróciła się w stronę chłopaka. Ten miał na sobie tylko spodnie i koszulę. Ćwiczył walkę na miecze. Bose stopy nie wydawały żadnego dźwięku, a on sam oddychał równomiernie i bez najmniejszego wysiłku. Zupełnie jakby dopiero co zaczął. A przecież nie odpoczywał od kilku godzin.
- Czy ty się nie martwisz? - Spytała wiedząc, że i tak jej nie odpowie. - Niby wiem, że ma zwyczaj znikać na kilka dni, ale nie podoba mi się to. Bardzo mi się nie podoba. Możesz powiedzieć, że jestem głupia, ale niepokoję się. Niby jest niemal tak silny jak Oni, ale on nie jest Umarłym. - zamilkła na chwilę, potem potrząsnęła przecząco blond główką. - Nie, zdecydowanie coś musiało się stać. Tylko co?

Białe płatki spadały niczym deszcz, a może raczej śnieg, na leżące na ziemi zwłoki. Przylepiały się do szybko rosnącej plamy krwi. Niczym małe, jasne stateczki na falach spokojnego jeziora. Wiatr był wyczuwalny, ale nie słyszalny. Równomierny, choć nie porywisty. Nie miał dość siły, by poruszyć ciężkimi konarami starej wiśni. Tylko cienkie, młode gałązki leciutko się kołysały. I spadały płatki przekwitłych kwiatów.
"Biel oznacza niewinność."
Powiedział przyciskając go do siebie. Od niego nie można było odejść. Nie można było go opuścić. Miał zbyt potężną wolę i za silne ręce. Chwycił porzucony miecz, przyłożył ostrze do ciemnego gardła. Potem spojrzał w górę, na koronę drzewa.
"Ale też jest symbolem śmierci," dodał zamyślony. "Biel całunu, biel sukni ślubnej, biel bandaży i włosów na starość. W Europie oznacza radość, w Azji żałobę. Niewinność i zniszczenie."
Palce drugiej dłoni wbijał mu w ramię. Ostre paznokcie przedziurawiły szorstki materiał koszuli, przebiły też skórę. On był zbyt silny! Nie można było od niego uciec, nie można było się uwolnić. Nawet drgnąć. Nie pozwalał na to. Uśmiechnął się lekko, ponownie spoglądając na swoją ofiarę. Jego oczy wyglądały niezwykle. Ciemnogranatowe, głębokie, spokojnie rozbawione i zupełnie łagodne. One nigdy nie traciły wyrazu zupełnej nieszkodliwości. Odruchowo wzbudzały zaufanie, uspokajały. Sprawiały, że chciało się iść za nimi wszędzie, zrobić cokolwiek zażądałby ich właściciel.
Nagle zabrał swoją rękę. Ale nie miecz. Ten ciągle tkwił tuż przy szyi. I tak nie można było odejść. Nie można było nawet spróbować. On był zbyt szybki, zbyt zwinny i pozbawiony litości, zupełnie jak nie człowiek. Ale przecież nie był człowiekiem.
Wiedział, że od razu by go dopadł. Od razu zabił. Bez żalu, czy wahania.
Płatki spadały na ciemno czerwoną kałuże. Powoli wsiąkała w ziemię. Dziewczyna już się nie poruszała. Jej członki zesztywniały, na wieki.
Przesunął kciukiem po policzku, ścierając z niego plamki krwi. Uśmiechał się lekko. Trochę ironicznie, może trochę znużony. Na pewno sympatycznie.
"Ciekawe, czy ty dasz radę połączyć w sobie jedno i drugie."
Powiedział, lekko zacinając go w szyję.

Oni posiadali poczucie humoru. Naprawdę je mieli. Ich siedziba była tego najlepszym dowodem. Legenda mówiła, że do jej zaprojektowania wynajęli człowieka, który projektował dekoracje teatralne, i operowe, do spektakli o upiorach. Architekt, który potem przekształcił projekt, zaraz po zakończeniu prac budowlanych został zamknięty w ośrodku dla obłąkanych. Podobno próbował zagryźć strażnika miejskiego... Zmarł kilka tygodni później, przegryzłwszy sobie nadgarstki.
Nie mniej efekt końcowy wart był ofiary. Rezydencja była tak piękna, że wręcz znajdowała się na granicy snu i jawy, dosłownie. Ulokowana na wzniesieniu, tuż nad urwistym brzegiem rzeki, na uboczu, dobry kawałek od miasta czy najbliższej drogi. Do tego nikt nie chciał się osiedlić w okolicy; ba, nikt nie próbował nawet. Tak więc, olbrzymi gmach był dobrze widoczny z każdej strony. Samotny, orał niebo ostrymi dachami i fikuśnymi dekoracjami. Zupełnie jakby jego właściciele chcieli powiedzieć: patrzcie, jesteśmy inni niż wy. Patrzcie, jesteśmy dziwakami, ekscentrykami, a nawet... potworami.
Oczywiście, nikt w to przesłanie nie wierzył.
W koło pałacyku rozciągał się piękny, duży park w angielskim stylu. Wydawał się być wyjątkowo zaniedbany; rozłożony nieregularnie, bez jakiegoś specjalnego planu. Tu kępa starych drzew, tam jakieś chaszcze, ruiny starej posiadłości, staw z rybami, zarwany w połowie mostek... Przy samych murach znajdowały się fragmenty dobrze zachowanego ogrodu włoskiego: z równo przyciętymi szpalerami żywopłotów i zachowanymi posągami mitycznych bogów oraz bogiń. I z fontanną na środku klombu z różami; teraz już przekwitłymi. Jednocześnie gości witała kępa chwastów i ziół rosnąca z boku wysypanego żółtym piaskiem podjazdu. Wszyscy, którzy odwiedzali rezydencję byli pod wrażeniem. Widać było, że jej właściciele od kilkudziesięciu lat zatrudniali tabuny ogrodników, by wywołać tak naturalny efekt.
Sama bryła wpasowywała się idealnie do ogrodu. Również angielska w stylu, a raczej w mieszaninie angielskich i francuskich rezydencji arystokratycznych. A więc były tu wysokie, postrzępione attyki, zdobiące dachy i narożne alkierze, czy raczej wieże. Na szerokich gzymsach przysiadły groteskowo uśmiechnięte gargulce i rozdziawione rzygacze. Setka kominów, prawdziwy las, wyrastał z pochyłych, pokrytych szarą dachówką płaszczyzn. Duże połacie przeszklonych ołowianym szkłem okien, wyraźny szkielet, i wewnętrzny dziedziniec zostały natomiast zapożyczone z architektury wysp. Były tam klatki schodowe zarówno zewnętrzne, zdobione renesansowymi kolumnadami, jak i barokowe schody umieszczone wewnątrz budynku. A szeroki, łukowaty podjazd prowadził do potężnej bramy zwieńczonej wyraźnie gotyckim łukiem tiudorów.
Całość sprawiała wrażenie doskonale opanowanego chaosu, gry przecinających się płaszczyzn, skosów, łuków i płasko zakończonych arkad. A nieregularny plan wewnątrz, brak osi symetrii, jakichkolwiek porządków oraz eklektyzm stylowy sprawiały, że Palladio przewracał się w grobie.

Zapadła noc. Wzeszedł księżyc. Duży, jeszcze ciemnozłoty, nie zasłonięty najmniejszą chmurką. Zbliżała się pełnia. Niemal okrągła tacza oświetlała mdłym blaskiem zwieńczenia ścian, sprawiając, że wyglądały jak z koszmarnego snu. Jak zęby jakiegoś olbrzyma, czy poszarpane szczyty gór. Obudziły się nocne zwierzęta. Białe puchacze, sowy, nietoperze, szczury i wszystko to, co poluje, żeruje i rozmnaża się po zmroku, wyszło na zewnątrz.
W ponurym gmachu nie płonęło żadne światło. Zupełnie jakby był opustoszały.
Otworzył boczne drzwiczki i wyszedł na dach. Przez całą jego połać ciągnęły się wąskie ścieżki widokowe, przekształcające się, co jakiś czas, na obszerniejsze, wyłożone białym wapieniem tarasy. W sumie było ich pięć. Po jednym większym na każdej z narożnych wież. Natomiast ostatni, sporo mniejszy od tamtych, został ukryty niemal na samym, płasko ściętym szczycie dachu. Dokładnie na osi budynku. Położony był wyżej od pozostałych, ukryty za attykami. By się do niego dostać, trzeba było pokonać kilka ciągów schodów, labirynt przejść, a w końcu odnaleźć zamaskowaną kładkę, między dwoma potężnymi kominami.
Jak tylko się na nim znalazł, poczuł niezwykłą ulgę. Z lubością rozkurczył ramiona; przesmyk był dość mały, cały czas musiał mocno się schylać, i głęboko odetchnął. Tylko tu mógł spokojnie odpoczywać, z dala od innych, od zgiełku ich świata. To było jego małe, prywatne sanktuarium. Ostatnio jednak zakłócone.
On był piękny. Nie w sposób typowy dla innych umarłych; bo oni wszyscy mieli ostre rysy twarzy; świetlistą, nieskazitelną skórę; smukłe, gibkie ciała i grację polujących zwierząt. Jednak w nim było coś więcej, dużo więcej. Niewielu umarłych, a już na pewno żaden człowiek nie mógł równać się z nim urodą. Jakaś dzikość i groźba zastygły w jego młodzieńczej twarzy, gładkiej cerze, miękkiej linii brody. Jego świetliste, jasno zielone oczy, wyglądały jakby zaklęto w nich czas; błyszczały życiem, choć te dawno wypłynęło z ciała. Poruszał się z tanecznym, a jednocześnie niepokojącym wdziękiem. Prawie niespotykanym wśród chodzących po ziemi. Nawet głos modelował w niezwykły sposób. Tak, że chociaż mówił szeptem, słyszano go nawet w najgłośniejszej i najbardziej ludnej sali.
- Jak się czujesz? - przykląkł. - Nie wyglądasz najlepiej, wiesz? Bardzo szybko tracisz siły, a twoje rany nie chcą się goić; to chyba wina słońca. Niestety, nie za bardzo znam się na tym.
Przyznał ze smutkiem. Sięgnął do jego twarzy, ale więzień odsunął się na tyle, na ile mógł. W ciemnych oczach zobaczył błysk złości. Więc na moment wstrzymał dłoń. Pokręcił zatroskany głową.
- Proszę, nie opieraj się. Nie chcę ci nic zrobić. Przecież wiesz, że nie byłbym w stanie podnieść na ciebie ręki.
Delikatnie ujął go za brodę, lekko podniósł do góry. Przyjrzał się uważnie poranionej, zmizerowanej twarzy, tak doskonale widocznej w świetle księżyca.
- Nie wiedziałem... - wyszeptał wstrząśnięty. - Nie wiedziałem...
Przesunął smukłymi palcami po jego obliczu. Dotknął wyłamanej ręki: ciało było zaczerwienione i lekko napuchnięte. Więzień aż skurczył się pod wpływem dotyku. Cicho jęknął. Uspokoił go gestem. Potem zdecydowanym ruchem odgarnął włosy, jakie cały czas nachodziły mu na twarz. Nachylił się nad nim. Ranny wzdrygnął się, lekko cofną.
- Poczekaj, chcę ci pomóc. - spróbował go uspokoić.
- Nic od ciebie nie chcę. - powiedział cicho.
- To nie pora na urażoną dumę! Jeżeli teraz nic nie zrobię, wkrótce będzie zbyt późno. Chcesz odejść?
- Wypuść mnie... wszystko będzie dobrze.
- Nie mogę. - pogładził go smutny po twarzy. - Już ci mówiłem, niezależnie od mojej woli i chęci, nie mogę. Klucz jest dla nas zbyt ważny. Musimy go zdobyć, dla rozwoju naszego gatunku. Rozumiesz? Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym ci pomóc... Tu już nawet nie chodzi o mnie, ale o innych. Im bardziej zależy, są ambitni.
- Dla... dlatego właśnie Klucz dano nam... Dlatego mam go chronić.
Wysiłek był zbyt wielki. Opadł prawie bezwładnie. Najwyraźniej nie przewidział jak wiele straci siły. Chwilę ciężko oddychał, choć przecież była już noc i powinien czuć się dużo lepiej.
Tylman wpatrywał się w niego z widocznym cierpieniem na twarzy. Jakby to jego bolało. Nagle rozejrzał się błyskawicznie do koła i, jednym ruchem brwi, uwolnił go. Wykonany z błyszczącego materiału sznur samoistnie się rozwiązał, a potem, również sam, na nowo spętał Willema. Jednak tym razem zupełnie inaczej. Tak, by możliwie jak najmniej sprawiać mu bólu. Mężczyzna łagodnie osunął się w ramiona umarłego.
- Nie obawiaj się, Serlio więcej cię nie skrzywdzi, obiecał mi to. On jest bardzo podobny do ciebie, choć jest okrutniejszy. Brak mu twoich skrupułów, twoich zasad i elegancji. Zastępuje je zwykłą siłą i butą. Ale, przysięgam ci, że już ani razu cię nie uderzy. Wie, że jeżeli to zrobi, zabiję go; niezależnie od tego, jaka może spotkać mnie potem kara. Zapowiedziałem mu to i dotrzymam obietnicy.
Czarnowłosy był zbyt wymęczony by cokolwiek powiedzieć. Niemal bezwładnie przywarł do jego piersi. Przymknął powieki, lekko rozchylił popękane wargi. Na trupiobladej skórze wyraźnie widać było liczne stłuczenia i siniaki, kilka otwartych ran i poparzeń. Nie obchodzili się z nim łagodnie. Ani oni, ani pogoda. Tylko nocą mógł odpocząć, tylko nocą trochę mniej cierpiał. Tylman ponownie odsunął włosy znad jego czoła. Przypominał trochę ojca, tulącego swego syna...
- Nie masz pojęcia jak bardzo mi cię brakowało - szepnął. - Gdy odszedłeś myślałem, że oszaleję. Nawet cię szukałem, ale nie dałem rady odnaleźć. A potem pojawiłeś się znowu, niestety, już zupełnie inny. Obcy, odmieniony, tak jak i ja. Siłą rzeczy staliśmy się wrogami. Wiesz, myślałem Książe, że jak się ciebie pozbędę będzie mi łatwiej; że zapomnę i przestanie boleć... Myliłem się. Nie uwierzysz, ale za każdym razem, gdy uciekałeś z moich zasadzek, w głębi duszy cieszyłem się, choć na zewnątrz byłem wściekły. Nie jest prawdą stwierdzenie, mój albo niczyj. - uśmiechnął się łagodnie. - Ale to już przeszłość. To minęło i nie powróci. Nigdy więcej nie będę próbował ciebie zabić. Nigdy więcej nie staniemy po przeciwnej stronie. Bo ja na to nie pozwolę. Nie pozwolę, by Klucz mi cię odebrał, byśmy znów się nienawidzili i walczyli ze sobą. Zobaczysz. - przerwał. Przez chwilę wpatrywał się w księżyc i gwiazdy nad nimi. Niebo powoli zaczęło zasnuwać się chmurami. Pojedyncze, jaśniejsze od firmamentu obłoki przesłaniały co jakiś czas niemal okrągłą tarczę. - Znam sposób, jak sprawić byśmy oboje mogli istnieć dalej. Ale to będzie wymagało poświęcenia, i ode mnie, i od ciebie. Może nawet nie tego. Książę, wiem, że nie oddasz mi go po dobroci, i że będę musiał cię do tego zmusić, lecz jednocześnie nie chcę byś dłużej cierpiał. Nie zniosę twojego bólu, rozumiesz? Dlatego proszę; nie, błagam, nie opieraj się. Pozwól mi działać. To jedyne wyjście.
Nie usłyszał odpowiedzi. Właściwie nawet na nią nie czekał. Jak tylko skończył mówić, ujął poranioną twarz w obie ręce i delikatnie go pocałował. Nie spotkał sprzeciwu. Willem nie miał dość siły by się przeciwstawić jego woli. A może nawet nie chciał? W końcu nawet zupełnie martwe ramiona mogą dać ciepło.

Caroll w milczeniu polerował miecz. Nagle Elizabeth uderzyła w poręcze fotela, na którym siedział. Była zła.
- I nic nie masz zamiaru zrobić?! - krzyknęła - Nie chcesz mu pomóc? Przecież...
- Nie.
- Do diabła z tobą! Czemu?!
- Zabronił.
- Do diabła z nim! I tak źle, i tak nie dobrze. - Zacisnęła dłonie w piąstki. - Cholerne ciało! Gdyby było starsze. Choć trochę starsze. A tak nie mogę nic zrobić. Nie daję rady. Jak to się stało? Powiedz, Carollu? Jak to się mogło stać? Czemu jestem tak słaba i bezradna? Po co poszedł? Uprzedzałam! Wiedziałam! Dlaczego mam taki bałagan w głowie? Psiamać! Dlaczego nie chcesz mu pomóc?! Jak ja cię nienawidzę! Słyszysz nienawidzę cię! Gdybym mogła, to sama rozszarpałabym ci gardło zębami! Gdybym... gdybym tylko...
Upadła na kolana, zaczęła płakać. Głośno szlochać. Łzy ciekły po jej pulchnych policzkach, po jasnej, może nawet trochę za bladej skórze dziecka. Spadały na pastelowo błękitną sukienkę. Skuliła się, zasłoniła twarz drobnymi rączkami. Chłopak jak zwykle nie zareagował. Bez słowa skończył szlifować swą broń. Odłożył na bok polerkę, wkładając ją do wykonanego z zamszu woreczka. Potem sprawdził ostrość miecza na własnym kciuku. Jego jasnoszare oczy były martwe. Pozbawione wyrazu. Spokojne. Po ciemnej skórze pociekła wąska strużka krwi.




<








 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 16 2011 13:03:56
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Miyu_M (yami_no_kodomo@o2.pl) 03:04 19-12-2004
Najlepsze opowiadanie o wampirach jakie dotąd czytałam.
An-Nah (Brak e-maila) 16:40 02-01-2005
Aaaaaa, Ty przewrotna bestyjo, kocham się za ten przekręt!
sintesis (Brak e-maila) 21:31 04-01-2005
hmm dziewczyna... no coz nie bede bic Twoj zarcik, grypsik, kawal, przekret i cios dla wszystkich fanek yaoismiley a poza tym to slowa uznania przesylam smiley
Pazuzu (Brak e-maila) 20:31 09-01-2005
Dzięki.

Teraz rozumiecie, czemu chciałam uciekać przez Gwiezdne Wrota?
An-Nah (Brak e-maila) 15:15 10-01-2005
A po co uciekac? Nie lepiej podeslag Goa\'uldom fanki yaoi, powiązane w pęczki? XDDDD

Choc, nie, to nie bylby dobry pomysl... jeszcze by sie tam urzadzily i zafundowalyby nam potem jakas inwazje... fangirlów ani do Goa\'uldów ani do Borga... hmmmm... zastanawiam sie, gdzie je w takim razie poslac... Najlepiej napuscic je na Grisznaka i miec nadzieje, z4e wszyscy polegna...
Pazuzu (pazuzu_chan@gazeta.pl) 23:02 12-01-2005
Mój ukochany Oni-san właśnie zaproponował, by odesłać je do Asgardczyków -od dziesięciu tysięcy lat nie było tam nikogo, kto wiedziałby co to sex... brryyy... koszmar!

Właściwie, to zastanawiam się, czy nie urwać tego opo w tym miejscu. Niby ciąg dalszy jest, ale i tu dobrze się kończy, nie?
sintesis (Brak e-maila) 20:47 10-02-2005
bardzo dobrze... piekny, boski, mlody bohater yaoi okazuje sie cyckoposiadaczem/posiadaczka ale szafa gra... nie ma sprawy, mozesz konczyc... najlepszy the end na tej stronie smiley
Kethry (Brak e-maila) 00:23 17-03-2005
>.<. wspaniale. i okropne. to celowa kpina z nas, fanek yaoi, ne? smiley
bic.... hmmm, nie wiem, zastanawiam sie smiley
jestes swietna.
pazuzu (Brak e-maila) 00:18 29-03-2005
\"Celowa kpina?\"
hmyyy... tak.
Mika (Brak e-maila) 22:47 01-02-2009
Wręcz mistrzowskie zagranie smiley co prawda mam dziwne wrażenie że czegoś nie zakumałam ale to już szczegół i nie chodzi mi o płeć caroll (prawdę mówiąc to imię zawsze będzie się mi kojarzyć z pewnym yuri)(jedynym które do tej pory przeczytałam) a więc już nic mnie nie zdziwi w wykonaniu osoby o tym imieniu tylko niech ktoś mi wyjaśni proszę czy w tym ogrodzie ganiały się dwie dziewczyny? piękna opowieść naprawdę.smiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum