The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:08:39   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Szept 1
To część trzecia, zostały jeszcze dwie (o ile oczywiście komuś zechce się to czytać :D), poprzednie to: "Cisza" i "Milczenie".
Powiem o jednym drobiazgu, jaki ukryłam w tym cyklu, otóż imiona męskich bohate-rów (poza jednym) nie wzięły się z księżyca, dobrałam je według pewnego klucza, który co prawda jest trudny do odszyfrowania, ale nie absolutnie nie do złamania. Jak ktoś jest cieka-wy, niech poszuka w encyklopedii, może wychwyci ^_^.
Przypomniałam sobie jeszcze jeden powód, dla którego są to ważne dla mnie opowia-danka. W nich po raz pierwszy poruszyłam bliską mi tematykę religii (od razu zaznaczę, że nie podzielam wszystkich poglądów moich bohaterów), i, co chyba ważniejsze, pierwszy raz tak wielką rolę odgrywa sztuka. Starałam się, by pojawiające się tu dzieła i przedstawienia same miały w sobie znaczenie. Obrazy, grafiki, książki, Święci i postacie mitologiczne nie zostały wybrane przypadkowo. Zapewniam też, że wszystkie opisane dzieła mają swoje pierwowzory, albo po prostu istnieją.
Znów się rozgadałam, zapraszam do lektury! I komentowania.





Góry były strzeliste. Brzmi to cokolwiek trywialnie, ale takie właśnie były. O wysokich, nagich szczytach, poszarpanych zboczach. Przypominające raczej iglice, niż potężne masywy. Wyraźnie widać było, że są młode, zupełnie dzikie i niezbadane. Trudno było wyobrazić so-bie kogokolwiek, kto chciałby wdrapywać się na nie. Chyba tylko po to, by zginąć. W ich najwyższych partiach połyskiwał śnieg. Było zimno.
Ostatnia osada położona była tak blisko gór, jak to tylko możliwe. Nie mieszkało tu zbyt wielu ludzi, a ci który byli przypominali raczej ludzi pierwotnych. Wielkich, potężnie zbudo-wanych, na wpółdzikich. Spytani o "Pana z gór" milczeli. Dopiero po kilkunastu minutach nalegania mówili coś o zbudowanym przed wiekami zamku nad urwiskiem. O niezmierzo-nych bogactwach, o tym, że srogo karał, jeżeli ktoś przychodził nie proszony do jego posia-dłości. Oraz o ochronie jaką nad nimi roztaczał. Że pomagał, że przysyłał medyków jak trzeba było, pożyczał pieniądze, dawał dary jak ktoś się żenił, czy jak rodziło się jakieś dziecko. Że nigdy nie pojawiał się osobiście. Że nikt go nigdy nie widział.
Postanowili spędzić tu noc, tak, by dojechać na miejsce następnego dnia po zachodzie słońca. Miejscowi co prawda odradzali to, podobno ludzie często ginęli w górach, a po zmro-ku było szczególnie niebezpiecznie, ale uprali się. Chcieli koniecznie tu nocować i wyruszyć następnego dnia. Ustąpili im więc.
Z resztą płacili czystym złotem. A bogaczy nigdy nie należy o nic pytać.
Pokój dostali w jedynej gospodzie: ciasnej, niewielkiej i zapuszczonej; ale miejscowość była położona kawałek drogi od uczęszczanych szlaków. Tylko czasami ktoś tu zaglądał. Niekiedy byli to goście do pana, ale oni rzadko kiedy stawali na noc. Najczęściej przejeżdżali tylko wzbudzając tumany kurzu i strasząc zwierzęta.
Książę był niespokojny. Cały wieczór chodził tam i z powrotem po pokoju, niczym zwie-rzę zamknięte z zbyt ciasnej klatce. Niby ciągle się uśmiechał, jednak nie trudno było do-strzec, że wewnątrz się gotowało. Elizabeth siedziała na zbyt dużym stołku i majtała w powie-trzu nogami. Wodziła za nim wzrokiem. W końcu zeskoczyła z siedziska, tupnęła nogą.
- Przestań, bo dziurę w ziemi wychodzisz. Niedługo wylądujesz w sali pod nami. Praw-da Caroll?
Chłopak tylko spojrzał na nią, potem powrócił do swoich spraw. Dziewczynka podbiegła do czarnowłosego, złapała go za rękę.
- Lepiej chodźmy na dół. Podobno opowiadają tam baśnie i różne historie. Chcę posłu-chać. A i tobie to się przyda.
- Nie mam nastroju.
- Ty zawsze nie masz nastroju. Idziesz, i Caroll też idzie. I ja również. Wszyscy idzie-my.
Zadecydowała. Chłopak podniósł się z łóżka. Podał jej rękę, ale ona zdecydowanie wolała być niesiona, niż iść na własnych nogach. Podniósł ją więc, choć lekko się przy tym skrzywił. Nawet nie spojrzał na Księcia. Elizabeth, jak tylko usadowiła się wygodnie, wcisnęła sobie do ust końcówkę jego warkocza i zaczęła intensywnie wpatrywać się w czarnowłosego.
- Idziesz, czy nie?
Spytała w końcu. Pokręcił przecząco głową i ruszył za nimi.
- Jest jakiś dziwny ostatnio. - powiedziała na ucho do chłopaka. - Wczoraj tak na mnie krzyknął, że aż się popłakałam ze strachu. A dwa dni temu w ogóle mnie nie słuchał. I dziś też, prawie cały czas mnie ignoruje. Coś mu zrobiłeś?
Pokręcił przecząco głową. Zeszli do głównej sali. Na samym środku umieszczono ka-mienne palenisko z szerokim okapem. Płoną w nim żywy ogień. Na szerokich, murowanych stopniach przysiadła gromada dzieci. Skupiły się wokół starego człowieka, z fajką, bielmem na jednym oku i całą burzą siwych włosów na głowie. Na ławach przysiadło sporo dorosłych, kobiet i mężczyzn. Zajęli się własnymi sprawami, ktoś rzeźbił coś w kawałku drewna, inny naprawiał jakiś drobny sprzęt, kilka kobiet przędło wełnę. Na długich, lekko krzywych sto-łach stały kufle z grzanym piwem i gorzałką. Panowała senna atmosfera typowa dla jesien-nych wieczorów w zaciszu domu.
Zajęli miejsca, Elizabeth od razu podbiegła do dzieci, ciągnąc za sobą chłopaka. Zmusiła go, by usiadł tuż obok niej, niemal przy samym starcu. By wziął ją na kolana. Książę zajął miejsce z tyłu, niedaleko od wejścia. Skrył się w cieniu.
Mężczyzna wystukał popiół z fajki, westchnął i zaczął opowiadać kolejną historię.
- Wszyscy wiedzą, że w górach żyje dziwne plemię. Mają wygląd ludzi, ale są wyżsi, potężniejsi. Pięści mają jak bochny chleba, ramiona i nogi niczym konary najstarszych drzew: sękate, potężne, grube ale pełne życia. Żyją w lasach, tam gdzie nikt nie wej-dzie, żywią się mięsem z upolowanych zwierząt; surowym, bo nie znają ognia. A nie-kiedy zjadają też ludzi. Jednak oni nie są źli. Bronią głuszy przez złymi ludźmi, tępią tych, co ją niszczą, co chcą podbić ją, nie bacząc na przedwieczne jej prawa.
- Ale przecież zabijają!
Zaprotestował jeden z przejętych dzieciaków. Mężczyzna nabił fajkę z powrotem, a potem stuknął nią malca w głowę.
- A przecież ty, jak jesz to też zabijasz, prawda?
- No tak, ale...
- I Oni muszą zabijać. To nie znaczy, że są bardzo źli, istnieją przecież gorsi od nich.
- Kto taki?
- Książęta.
Powiedział powoli, akcentując ostatnią sylabę. Jakby zdradzał wielką tajemnicę. Aż pisnę-li ze strachu.
- Książęta - powtórzył. - ale nie ci, co żyją w zamkach, o nie. Ci mają skórę jasną, i oczy bez wyrazu. Ci są wszyscy, bez wyjątku, piękni niczym aniołowie.
- Tacy w kościele?
- Tak.
- Ale przecież, mama mówiła i ksiądz dobrodziej mówił, że aniołowie są dobrzy. Że nas prowadza i chronią, i tak pięknie Panu śpiewają.
- Ci śpiewać nie umieją. I ja nie o takich aniołach mówię, ale o tych co w duszy Kaino-wej zło zasiały. Bo zaiste, oni od tego pierwszego zbrodniarza się wywodzą. Dla tego słońca nienawidzą, i tylko w świetle gwiazd dobrze się czują. I dla tego tylko krew bratnia jest im miłą. Napadają w nocy na domy, i krew z ludzi wysysają, by swój głód zaspokoić. Porywają małe dzieci, czego trza wam wiedzieć, leśni ludzie nigdy nie czy-nią, i...
- Przestań, tato, bo zbyt ich wystraszysz...
Wtrąciła się jakaś z kobiet. Sama już blada ze strachu. Jej kilku letnia córeczka z całej siły wpinała się w matczyną spódnicę. Inne dzieci też były przejęte. Elizabeth chwyciła Caroll'0a za szyję, wieszając się na nim całym ciężarem.
- Kiedy ja prawdę mówię, córko. To potwory, potwory w pięknych ciałach. A wiecie co w nich najgorsze? Że potrafią duszą zawładnąć. Duszą każdej żywej istoty. Lubują się w pięknie, i co ładniejszą panienkę, a niekiedy także młodzieńca, potrafią zaczarować. I na pokuszenie powieść.
- Nie może być!
Krzyknęła kilkunastoletnia dziewczyna podrywając się z stołeczka. Siedzący obok chło-pak chwycił ją za ręce.
- Nie bój się, to tylko bajanie.
- To żadne bajanie. - oburzył się starzec. - Szczerą prawdę mówię. Oni są tu. Wybiera-ją tych o gładkim licu i wiotkiej płci. Przychodzą potem w nocy, i patrzą mu w oczy. Tak długo, aż on czuć i myśleć przestanie, aż stanie się ich lalką, odda im są duszę. To los najgorszy z możliwych. Bo potem służy im, na wszelakie sposoby. Uważaj też pa-nienko, by kiedy do twojego pokoju nie zakradł się jakiś młodzieniec...
- Nie!
Zaczęła głośniej piszczeć. Spłonęła rumieńcem i wybiegła z gospody. Chłopak ruszył za nią. Krzyczał coś, by ją uspokoić. Nie słuchała go. Jej jasna sukienka jeszcze przez jakiś czas była widoczna w gęstniejącym mroku. Płacz i uspokajające nawoływania słychać było jeszcze dłużej.
- Jednakże jest sposób, by się przed nimi obronić.
- Jaki ojcze? - Spytała inna niewiasta.
- Nie wychodzić po zmierzchu. Drzwi i okna Świętym Znakiem zakreślić, Wodą Prze-najświętszą progi pokropić. Siano ze żłóbka trzymać pod oknem. Oni niczego, co związane z Panem Naszym i Najświętszą znieść nie mogą. To najlepsze uroki na widma.
- Lepiej nam powiedz ojcze, jak zniszczyć te szatańskie pomioty...
- Zaiste, szatańskie.
Przytaknął, zdając się nie zauważać drwiny w głosie potężnego mężczyzny. Zadumał się chwilę nad fajką, wydmuchując kilka kółeczek siwego dymu.
- Metod jest kilka. Słońce je niszczy. Ale i srebro. Przede wszystkim srebro jest dla nich śmiertelne. Nawet mała ranka i umrzeć mogą. No i Woda Święcona. Wiadomo prze-cież, że kilka kropel wszelkie czarty odstrasza.
- Ja tam się ich nie boję. - oznajmił jakiś chojrak. - I za nic w nie nie wierzę.
Książę powoli wstał. Uśmiechał się ironicznie. Jacy oni byli naiwni. Jacy oni byli strasz-nie naiwni! To było wręcz żałosne! Już nawet nie śmieszne, lecz właśnie żałosne. Bawić się, karmić takimi bzdurami. Kompletna strata czasu.
Chłopak siedział plecami zwrócony do paleniska. Na moment jednak odwrócił głowę i ich spojrzenia skrzyżowały się. Wiedział co myślał, choć jego oczy nic nie mówiły. Elizabeth odruchowo bawiła się jego warkoczem, co jakiś czas wkładając go sobie do buzi. Jej najwy-raźniej ta bajeczka się podobała.
Dla niego było to ponad siły, miał dość. Uśmiechnął się ponownie i wyszedł na zewnątrz. Odetchnął głęboko. To była piękna, gwiaździsta, choć mroźna noc.

Caroll obrócił się w jego stronę. Oburącz trzymał miecz. Lekki, o wąskim, niezwykle świetlistym ostrzu. Wyglądało, jakby wykuto je z gwiazd, lub szlachetnego metalu. Chłopak trzymał go pewnie, chciałoby się rzec, bardziej niż pewnie. Bezgłośnie zrobił dwa kroki do przodu i zaatakował.
Miał bose stopy.
Ostrze minęło go dosłownie o milimetry. Nie poruszył się. Patrzył jak obraca się. Uderza znowu, w kolejnego wyimaginowanego wroga. Ciosy były szybkie i oszczędne, bardzo do-kładne, choć nie wiadomo było w co właściwie celował.
Książę podszedł do posłania. Usiadł i zaczął się rozbierać. Cały czas uważnie przypatry-wał się chłopakowi. Pracy jego mięśni, doskonale widocznej spod cienkiej koszuli i obcisłych spodni, sposobie poruszania się, trzymania broni.
- Wiesz, ludzie są dziwni. - powiedział w końcu. - Gdzie byśmy nie byli, zawsze natra-fiamy na to samo. Srebro, czosnek... Powiedz czy oni są naprawdę tak tępi, że wierzą iż dwa kawałki drewna, zbite pod kontem prostym, mogą kogokolwiek powstrzymać?

Nie odpowiedział. Minął nieistniejącego przeciwnika, okręcając się w zwodzie. Jego twarz była skupiona, pozbawiona emocji, spokojna i jak zwykle smutna. Szare oczy lekko przymknięte, śledziły nie widocznych napastników.
Czarnowłosy ściągnął buty. Ustawił je dokładnie na ziemi, jeden obok drugiego, w rów-nym rządku. Przeczesał palcami grzywkę.
- Przecież to głupota. Nic im to nie da, nigdy nie dawało, więc czemu ciągle to robią? Może... - dodał lekko zamyślony. - Muszą w coś wierzyć? W końcu sami są tacy sła-bi. Pewnie potrzebują kogoś silniejszego od nich, kto zapewni im choćby pozorną ochronę. Jednak dlaczego właśnie ten symbol? Kawałek mięsa na wieszaku. Co im on daje? Poczucie bezpieczeństwa? Nadzieję? Bo co? Nie rozumiem tego. Nie mogę po-jąć.
Próbował tłumaczyć sam sobie. Przerwał na chwilę. Wpatrywał się w okno, potem z po-wrotem przyjrzał się chłopakowi. Najwyraźniej rana na ręce już całkowicie się wygoiła. A przynajmniej on zachowywał się jakby tak było. To dobrze.
Zamarł, gdy nagle zachwiał się. Gdy na moment stracił równowagę, i zabalansował całym ciałem. Wyglądało to tak, jakby za chwilę miał puścić miecz, nadziać się na niego, albo co najmniej zranić.
Ale błyskawicznie zapanował nad sytuacją. Wyprostował się. Zamarł, trzymając broń za ostrze i głownię. W tak dziwny sposób, że się nie zranił. Oddychał spokojnie, miarowo. Po-tem uderzył znowu. Jego bose stopy nie powodowały nawet skrzypienia podłogi.
- Powiedz, czy ty w coś wierzysz? W Boga? Kościół?
- Nie.
To była cała odpowiedź. Natychmiastowa, bez zastanowienia. Nawet nie przerwał ćwi-czeń. Książę uśmiechnął się łagodnie.
- Powinienem się tego spodziewać. Ale jeżeli nie w Wszechmogącego, co w co wie-rzysz? Przecież w coś musisz. Chociażby... bo ja wiem... - zastanowił się na chwilę. - w swojego ojca. On cię spłodził, wytrenował, czy w niego wierzysz? Czy kiedykol-wiek...
- Nie. - przerwał nim tamten dokończył.
- Nigdy?
Chłopak potrząsnął głową. Jeżeli pytanie go nawet zabolało, ukrył to. Młodzieńcza twarz nie wyrażała jakichkolwiek uczuć. Była niczym maska. Jak zawsze...
- Dlaczego?
- Jak można wierzyć w coś, co samemu się zabiło?
Odpowiedział pytaniem na pytanie. Czarnowłosy uśmiechnął się szerzej. Zbliżył rękę do płomienia świecy. Lekko go musnął. Potem spojrzał na swoją dłoń i pokazał ją ciemnoskóre-mu. Ten nawet nie zwrócił na nią uwagi. Nie przerywał tego co robił. Na podłodze pojawiły się pierwsze mokre plamy.
- Masz rację, ale skoro nie on, to może jest ktoś inny. Ktoś silniejszy od ciebie. Może wierzysz we mnie?
Zapytał lekko rozkładając się na łóżku. Caroll przerwał na moment. Spojrzał ma niego. Oddychał równo, choć był już zmęczony. Pot spływał mu z twarzy. Nie odzyskał jeszcze for-my. Widać było, że jest osłabiony.
- Nie.
- Dlaczego? - wstał i podszedł do niego.
- Bo ciebie zabiję.
Powiedział cicho i nie żartował. Jego głos był zupełnie poważny, oczy się nie śmiały, a twarz nie zmieniła wyrazu. Za to Książę roześmiał się.
- W to nie wątpię.
Ściągnął koszulę. Rzucił ją na krzesło, trafiając perfekcyjnie. W świetle świec wyraźnie widać było imponującą muskulaturę. Zupełnie nie jak u arystokraty, raczej żołnierza. Wyraź-nie zarysowane mięśnie ramion, brzucha. Było to ciało przypominające herosów greckich i rzymskich, posągi jakie pozostawili po sobie starożytni, nie żywego człowieka. Zwłaszcza, że było bardzo blade, marmurowe w tej swojej jasności. Jakby rumieńce sięgały tylko jego twa-rzy. A dalej znajdował się zimny kamień.
Całość psuła tylko blizna ciągnąca się przez całą klatkę piersiową. Łukowata, niezbyt sze-roka szrama, o gładkich brzegach. Jaśniejsza jeszcze od reszty skóry. Lekko nabrzmiała z jednego końca. Szła pod kontem, mijając jeden sutek z góry, drugi z dołu.
- Już raz prawie ci się udało.
Powiedział z lekkim, ironicznym uśmiechem. Przechylił głowę, zmrużył ciemne oczy przyglądając się niewysokiej, chudej i ciemnej sylwetce, pewnie trzymającej miecz. Gotowej do walki, ataku.
- Ale w tym stanie, na pewno nie dasz rady. Jak myślisz, które z nas wygrało by w tej konfrontacji? Ja, czy ty? Czy może oboje padliśmy by martwi? Jak sądzisz? Bo ja znam odpowiedź.
Chwilę patrzył, jakby się zastanawiał, potem odwrócił wzrok. To wystarczyło za całą od-powiedź. Upuścił broń. Ta cicho szczęknęła uderzając w podłogę. Książę chwycił jego rękę, przyciągnął do siebie. Na tyle gwałtownie, że Caroll wpadł na niego. Odruchowo oparł się dłońmi o jego klatkę piersiową, na wysokości blizny. Nie sięgał mu do ramienia.
Czarnowłosy przesuną kciukiem po ciemnej skórze policzka. Odgarnął włosy. Wpatrywał się w jasne, smutne oczy. Wydawały się trochę zbyt durze w stosunku do reszty twarzy, nie-proporcjonalne, a jednak piękne. Tak, niewątpliwie było w nim coś z anioła, z wiecznie smut-nego, jasnowłosego anioła o brązowej cerze. Anioła który ciągle był dzieckiem, z wyglądu nie miał przecież więcej niż piętnastu, no, może szesnastu lat.
Zimne powietrze wpadło do pokoju. Okno cały czas było otwarte. Gwałtowny podmuch wydął podniszczoną firankę. Przygiął płomienie. Jedną świecę zgasił. Okiennice trzasnęły o ściany. Potem zapadła cisza.
Chłopak wzdrygną się wyraźnie, zadrżał. Przywarł do wyższego od siebie towarzysza. Książę objął go, przycisną do siebie. Nachylił się mocno.
- Czy właśnie to nie jest najbardziej podniecające? - spytał cicho - Że każde z nas może zostać zabite przez drugie. Pozostaje tylko pytanie, które to będzie. Czy może umrze-my obydwoje? A może odpowiedzi poszukamy razem?
Zaproponował rozsznurowując jego spodnie.

c.d. n.











 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 16 2011 12:57:51
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Max (Brak e-maila) 20:07 02-10-2004
Hej hej! Pisz dalej i to jak najszybciej. Te opcia są niezmiernie wciągające. Dla mnie BOMBA!!!
Pazuzu (Brak e-maila) 22:09 02-10-2004
Dzięki, czuję się podtrzymana na duchu ^^.
Ciąg dalszy już jest i niedługo doślę.
Setsunaa (Brak e-maila) 20:17 05-10-2004
Hm bardzo interesujące, choć malutkie błędziki są, ale to własnie nadaje opkowi uroku ^^ bardzo ciekawe...bardzo...pozdrawiam ^^
sintesis (Brak e-maila) 23:50 05-10-2004
kolejne czescie przeczytana i znowu ta palaca ciekawosc... obawiam sie, ze sen tej nocy nie przyjdzie szybko... cudownie piszesz
(Brak e-maila) 19:44 06-10-2004
cudo
jak dla mnie to ciemnoskury jest najleprzy!! ale całość....no mówie cudeńko
An-Nah (Brak e-maila) 19:43 11-10-2004
No i doczytałam... Piękne. Jak dla mnie, umiesz bardzo twórczo wykorZystac tak oklepany i czasem nadużywany temat, jakim sa wampiry - namnorzylo sie krwiopijcow w opowiadaniach nie tylko yaoi, ale nie kazdy umie tak pieknie to opisac, nawiazujac zarowno do tradycji gotyckiego horroru, jak i do stereotypu wykorzystanego przez Anne Rice... O boże, rpzynudzam... a powinnam po prostu upasc na twarz i blagac o wiecej!
Pazuzu (pazuzu_chan@gazeta.pl) 19:36 12-10-2004
Hej, nie chwalcie mnie tak, bo się czerwienię
(zwłaszcza, że podpisały się osoby bardziej utalentowane ode mnie i które po cichu podziwiam).

Ciąg dalszy jest napisany (i to od ładnych dwóch latek; mówiłam, to starutki tekst ^^) ale wymaga, jak to zwykle u mnie poprawy, poprawy i, nie zgadniecie, poprawy. Jak tylko znajdę czas by dokonać korekty podeślę (a potem mnie zlinczujecie, za to co naszym paniom i panom zrobiłam smiley).
Co mogę jeszcze dodać? Jestem szczęśliwa i mam nadzieję, że nadmiar szczęścia mnie nie rozleniwi ^^. Dobrze wiem, że do bycia przyzwoitą pisarką jeszcze daleka droga...
Dlatego, jak ktoś ma uwagi krytyczne, niech pisze. Za wszystkie komentarze dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję, i do nóżek padam.
An-Nah (Brak e-maila) 14:26 25-10-2004
Hej, skoro jest juz calosc, to czemu musimy czekac? heh?
Pazuzu (Brak e-maila) 17:05 25-10-2004
Bo muszę nanieść poprawki?
Pazuzu (Brak e-maila) 17:53 25-10-2004
I czekam, aż Amerykanie dopuszczą mnie do Gwiezdnych Wrót - tylko za nimi będę bezpieczna, po tym jak przeczytacie resztę^^.
An-Nah (Brak e-maila) 11:48 28-10-2004
Są jeszcze dodatkowe wrota na antarktydzie (chyba ze je zabrali, cholera, nie pamietam ==)
Pazuzu (Brak e-maila) 09:59 30-10-2004
Wrót na Antarktydzie niestety już nie ma, wyleciały w powietrze, po tym jak zostały przenbiesione do bazy SG, bo te z góry zatonęły w Oceanie razem z statkiem Asgardu na który zostały przeniesione. Teraz SG kożystają z swoich pierwszych, \"Egipskich\" wrót, które z dna podniesili Rosjanie, a które oddali wzamian za plany X-302 i zieleńce, no i SG-17.

To przecież proste ^^.
An-Nah (Brak e-maila) 21:37 12-11-2004
Ty mi nie mać w głowie... gdzieś te płytki leżą, ale jakoś nie mogę się za oglądanie zabrać...

Chcesz zadniketla zamiast wrót? Tej lagi co ja ma Teal\'c ci nie dam, zwłaszcza, ze ostatnio sie skapłam, że wszekie długie bronie to symbole falliczne...
Pazuzu (pazuzu_chan@gazeta.pl) 09:57 13-11-2004
Dzięki, ale Zat\'n\'ktel nie będzie mi potrzebny, od kuzyna Baala pożyczyłam HandDevice. Bo do wrót dostępu nie dostałam, jako element politycznie niepewny smiley.
PS. symbolami falicznymi jest też broń krótka, grzyby, a nawet kwiat Chryzantemy.
Kethry (Brak e-maila) 00:53 10-12-2004
hahaha, dziewczyny jestescie nieprzecietne smiley
Zettai (Brak e-maila) 20:47 25-05-2006
Hmm. W sumie zastanawia się, czy te dwie części Szeptu to skończona całość, czy nie (nie chodzi o cały cykl, tylko o to konkretne opcio, czy S.1. i S.2. to jest wszystko, piszesz w końcu c.d.n., we wcześniejszych było wyraźne zakończenie)... Opka są cudne, fantastycznie budujesz klimat. No i bohaterowie smiley
Pazuzu (Brak e-maila) 11:37 31-05-2006
Dzięki za komentarz. Cieszę się, że się spodobało. Ciąg dalszy jest w opowiadankach Głos i Krzyk, tak jak części poprzednie to Cisza i Milczenie.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum