ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Milczenie 2 |
Zauważył go od razu, jak tylko zszedł po drewnianych schodach. Właściwie nawet trochę wcześniej, zanim pojawił się u ich szczytu. Szczupła, smukła sylwetka ubrana w ciemny, modny płaszcz. Poruszał się cicho jak kot, i niczym duch zupełnie nie postrzeżenie. Żaden z miejscowych nie zwrócił na niego uwagi, nawet, jeżeli przechodził tuż obok nich. Zupełnie jakby nie istniał, był zjawą, choć przecież widział go. Czół obecność każdym nerwem i cen-tymetrem skóry.
Zmarszczył brwi i jeszcze mocniej schował się w kącie, choć wiedział, że to nic nie da. Obserwował go spod wpółprzymkniętych powiek. Jak przemykał wśród tańczących, nie po-trącając żadnej z wirujących par. Jak mijał ich, bez słowa przeprosin, bez żadnego zbędnego gestu, ale z nieopisaną gracją; zupełnie jakby sam tańczył. Szedł w stronę drzwi. Ale nie do-tarł do nich. Stanął naprzeciwko niego.
- Witaj Książę.
Szepnął, jednocześnie lekko się skłaniając. Uśmiechał się. Czarnowłosy w odpowiedzi nieznacznie skinął głową. Nie spuszczał z niego badawczego wzroku. Ale on zupełnie się tym nie przejął.
- Pozwolisz, że się do ciebie przysiądę, Książę.
Powiedział siadając naprzeciwko. Najwyraźniej nie spodziewał się odpowiedzi. Był sto-sunkowo młody, może w wieku tego, którego nazywał Księciem, może trochę młodszy. Bar-dzo przystojny, o regularnych rysach twarzy, trochę dziecinnych, kupidynowatych. Dużych, jasno zielonych oczach, błyszczących i przejrzystych, z ciemno brązowymi rzęsami. Jasne włosy w kolorze dojrzałej pszenicy spływały mu na plecy w luźnych, na pozór niedbałych splotach. Ubrany był modnie, na czarno, dostatnio, ale nie bogato. Miał piękne, wąskie dłonie i bardzo jasną skórę.
- Dawno się nie widzieliśmy Książę. - zaczął tonem zwykłej konwersacji - Ile lat to będzie?
- Zbyt mało.
Odpowiedział cicho, a uśmieszek ani na moment nie zszedł mu z twarzy. Jednak coś w ciemnych, wąskich oczach błyszczało niepokojąco. Blondyn roześmiał się.
- Nie mów mi tylko, że ciągle masz do mnie o to pretensje. Wiem, że nie postąpiłem do końca uczciwie, ale chyba rozumiesz. Kto pierwszy ten...
Ponownie się zaśmiał. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Nikt nie słyszał ich rozmowy. Czarnowłosy nieznacznie zabębnił palcami w blat.
- Tak. Ale wtedy zrobiłeś to złośliwie. Wiedziałeś, że wybrałem właśnie ją. Specjalnie ją wykorzystałeś.
- Oj, nie bądź taki święty. Ty też polowałeś na to samo. Była piękna, majętna i taka młoda, pełna życia. Teraz rzadko kiedy spotyka się takie jak ona, świeże i niemal nie zepsute. - przymknął powieki, a jego twarz przybrała wyraz błogości. Poruszył raz czy dwa nozdrzami, zupełnie jakby coś wąchał. - Ta-a. Ciągle czuję jej zapach. Jeżeli chcesz wiedzieć, była cudowna. Aż szkoda, że tak nagle zmarła.
- A myślałem, że chodziło ci tylko o jej majątek. - uśmiech Księcia stał się już jawnie złośliwy.
- Nie chodziło mi o nic więcej niż tobie. Może nawet o mniej. - przybrał minę niewi-niątka. - Ale dość już wspominania starych, dobrych czasów Książę. Można wiedzieć, co tutaj robisz? Myślałem, że nie opuszczasz swojej miejskiej posiadłości.
- Jestem przejazdem.
Odpowiedział lakonicznie. Mężczyzna sięgnął po jego szklankę. Podniósł ją i powąchał. Nie przeszkadzał mu w tym.
- No proszę, wino. I to dość kiepskie, jak na węch. - ocenił rozbawiony, zaciągając się aromatem po raz drugi. - Jak ja dawno nie piłem wina.
Dodał momentalnie poważniejąc. Czarnowłosy lekko się pochylił i wykonał ręką zachęca-jący gest. Nie spuszczał z niego wzroku.
- Proszę, nie krępuj się. Ciągle stać mnie na zamówienie kolejnej szklanicy.
- W to nie wątpię, Książe. Zawsze miałeś talent, przynajmniej do pomnażania swoich pieniędzy. Jednakże pozwolisz, że ci odmówię. Ciągle lubię ten świat.
- Nie będę cię zmuszał.
- Zawsze byłeś dżentelmenem. Szanuję cię za to.
- Mówi, się, że najbardziej szanujemy, to czego nie mamy.
W odpowiedzi skłonił się nieznacznie podnosząc naczynie do góry. Muzykanci zrobili krótką, najprawdopodobniej, przerwę. Ludzie powracali do ław. Nowe napije zostały rozlane i rozdane. Kufle zaczęły krążyć żywiej. Ale hałas tylko nieznacznie się zmniejszył. Lekko pod-pici mężczyźni zaintonowali niezbyt przyzwoitą przyśpiewkę. Noc robiła się coraz weselsza.
Podróżny jakby od niechcenia obrzucił salę wzrokiem. Na nikim nie zatrzymywał się dłu-żej, nikt nie przykuł jego uwagi. Blondyn również lekko się rozejrzał. W obu mężczyznach było coś niedbałego, swobodnego, a jednocześnie obaj byli skupieni, zwarci, jeżeli oczywi-ście jest możliwa taka kombinacja.
- A co ciebie sprowadziło tutaj? O ile się orientuję, to spory kawałek drogi od twoich posiadłości.
- Masz nieaktualne dane, Książę; sprzedałem swoje ziemie już jakiś czas temu. Twoi szpiedzy powinni byli ci o tym donieść. Chyba, że ich nie opłaciłeś odpowiednio.
- Nie zapłaciłem im gorzej, niż ty swoim skrytobójcom.
- Mógłbyś przestać mi to wypominać, w końcu nie tak dawno, sam nasłałeś na mnie łowców.
- Ale nie ja zatrułem ci posiłek.
Odciął się, wypijając trochę wina. Chwilę mierzyli się w milczeniu. Potem niemal jedno-cześnie się roześmieli. Blondyn otarł łzę z kącika oka.
- To były dobre czasy. Jeżeli chcesz wiedzieć Książę, jestem tu z tego samego powodu co ty. Zatrzymałem się przejazdem.
- Zauważyłem. - przyznał - Ludzie są za radośni, na twój dłuższy pobyt.
- Ty również musisz od niedawna przebywać w okolicy. Nie widzę tu zbyt wielu pła-czących kobiet.
Stwierdził ostentacyjnie rozglądając się dokoła. Jego zielone oczy błyszczały rozweselo-ne.
- Ale nie powiedziałeś mi, co skłoniło cię do przyjazdu aż tutaj.
- Mam odwiedzić starego przyjaciela, jeżeli już musisz wiedzieć.
- To zupełnie tak samo jak ja. I podróżujesz zupełnie sam, Książę? To do ciebie nie po-dobne.
- Może się zmieniłem, a może miałem taką zachciankę. Sam wybierz powód.
- Spełnianie marzeń jest bardzo przyjemnie. - powiedział w zamyśleniu, opierając bro-dę na smukłej dłoni. - Chyba dla tego robię, co robię. By moje pragnienie wreszcie stało się rzeczywistością.
- Pragnienie? - zaciekawił się. - Mogę wiedzieć, jakie to pragnienie?
- Zgadnij. - uśmiechnął się tajemniczo. Powoli wstał. - Muszę już iść, Książę. Ale je-stem pewien, że niedługo znów się spotkamy. I kto wie, może wtedy...
Dodał lekko nachylając się do niego. Ale go nie dotknął. Skłonił się tylko raz jeszcze i wyszedł. Kapela zaczęła grać od nowa. Czarnowłosy chwilę patrzył za blondynem, jakby próbując przewiercić wzrokiem zamknięte drzwi. Powoli uśmiech znikł z jego twarzy. Wstał i również opuścił budynek, zostawiając pustą szklanicę. I rozbawionych, nie świadomych ni-czego ludzi.
Było bardzo późno gdy wrócił do gospody. Właściwie noc chyliła się już ku końcowi. Miejscowi dawno rozeszli się do domów. Sala na dole opustoszała. Na stołach walały się po-rzucone kufle, przewrócone szklanki, kubki, kawałki niedojedzonej strawy. Zauważył nawet części damskiej garderoby, porzucone w kącie. Było cicho, pusto. Ogień dogasał w palenisku. Wszędzie panowała senność.
Powoli wszedł na górę, schody cicho zaskrzypiały pod wpływem jego kroków. Spod drzwi do ich pokoju wydobywała się niewielka smuga bladego światła. Poza nią na korytarzu panowała ciemność. Bezszelestnie wsuną do środka.
Caroll siedział na łóżku, przy odsłoniętym oknie. Miał na sobie tylko spodnie i koszulę. Rozpuścił włosy, pokrywały prawie połowę posłania. Dokoła walały się rozrzucone części ubrań, zarówno jego jak i dziewczynki, nawet zauważył swój własny surdut, miecz w czarnej, prostej pochwie, bandaże (w znacznej części pobrudzone), oraz trochę drobiazgów potrzeb-nych każdemu podróżnemu. Na stole płonęła pojedyncza świeca.
- Widzę, że Elizabeth spełniła swoją obietnicę, była u ciebie.
Zauważył zamykając za sobą drzwi. Chłopak nie zwrócił na niego uwagi.
- I pewnie znów gdzieś poszła. - dodał. Podszedł do niego. - Jak się czujesz? Chyba już lepiej. Cieszy mnie to.
Ciemnoskóry próbował rozczesać włosy. Nie szło mu to najlepiej, w końcu jedną rękę miał unieruchomioną. A przy takiej długości... nawet na co dzień zadanie nie było proste. Książę łagodnie odebrał mu szczotkę, jej obudowa była wykonana z rzeźbionej kości. Caroll nie protestował gdy wziął się za czesanie.
- Skoro na tyle ci się poprawiło, ruszymy dalej. O świcie. Nasz czas się kończy, a On nie będzie czekał w nieskończoność. Poza tym jesteśmy już trochę spóźnieni, nawet bardziej niż trochę.
Tłumaczył nieskładnie. Caroll spojrzał, jakby zaniepokojony, na niego. Ale nie zmienił zbytnio wyrazu twarzy, jak zwykle trochę smutnego, o nic się nie zapytał. Obrócił się z po-wrotem do okna.
- Tak, coś się stało. Zaniepokoiło mnie, ale nie martw się. To tylko przeczucie, że coś może się wydarzyć. Tylko tyle, zwykłe przeczucie. A ty przecież nie wierzysz w coś takiego, prawda?
Uśmiechnął się. Chłopak nieznacznie wzruszył ramionami. To nie miało dla niego zna-czenia. Nic nie miało. Książę pochylił lekko głowę.
- Wiem, że nie ma czego, ale czasami zazdroszczę ci tego twojego spokoju, obojętności. A właśnie, zapomniał bym. O mało co, a ta mała diablica napytałaby nam biedy. Na całe gardło i przy sali pełnej miejscowych zaczęła wygadywać, że łączy nas coś. Mu-siałem sporo nałgać by jakoś z tego wybrnąć. Inaczej oboje zawiśliśmy by na gałęzi, albo weseli wieśniacy spalili by nas na stosie. Nie myślałem, że jest do czegoś takiego zdolna.
Westchnął lekko. Po chwili włosy były już rozczesane. Długie, lekko wijące się kosmyki spływały luźno na plecy chłopaka, kładły się pasmami na łóżku. Na pewno sięgały mu daleko poza pas. Książę odłożył szczotkę, przykląkł na posłaniu i zaczął zaplatać je w dość gruby warkocz. Szło mu to bardzo sprawnie, jakby nie raz to robił.
Chłopak w tym samym czasie wpatrywał się w okno, jednocześnie na nowo bandażując swoją rękę. Opatrunek układał się bezbłędnie - w równe, proste warstwy. Nie było nawet najmniejszej fałdki, choć w ogóle nie patrzył na to co robi. Jego twarz cały czas zachowała wyraz obojętności połączonej z smutkiem. Milczał. Pięć wąskich blizn przecinało jego poli-czek i wyraźnie odcinało się w świetle świecy. Były blade, w dziennym świetle trudne do zauważenia chyba, że się przyglądało.
- Powinniśmy dojechać tam za trzy dni, na wieczór, jeżeli oczywiście nic nas nie za-trzyma. Jestem ciekaw jak na ciebie zareaguje. Nigdy jeszcze nie widział kogoś takie-go jak ty, przynajmniej nigdy mi nie opowiadał o spotkaniu z podobnymi tobie. Pew-nie będzie zaskoczony. No i na pewno zaciekawiony. Dla tego proszę, zachowuj się odpowiednio. - przerwał na chwilę. - Ale po co ci to mówię? Przecież i tak postąpisz według swojej woli. Tak jak zwykle.
Pokręcił głową, jakby czymś przygnębiony, ale ciągle drwiąco się uśmiechał. Nie można było powiedzieć czy żartuje, czy jest poważny. Nawet, jeżeli mówił o sprawach trudnych czy bolesnych wyglądało to jakby sobie z nich, może nie tyle kpił, co traktował je z daleko idącą rezerwą.
Caroll skończył opatrywanie rany. Powoli wziął leżący obok sztylet, wyjął go z czarnej pochwy. Broń była wąska, niewielka. Ale wyglądała jakby wykuto ją z gwiazd. Na czarnej rękojeści wyryto znak, trójkąt z wpisaną w niego literą G, podobny zdobił nasadę ostrza. Przez pewien czas warzył ją w dłoniach, potem powoli zaczął obracać. Książę przerwał swoją pracę. Zmrużył ciemne oczy i przyglądał się.
- Wiesz, że ci nie pozwolę.
Odezwał się w końcu. Chwycił go za rękę i niemal bez wysiłku odgiął ją. Zmusił by wy-puścił broń, by odwrócił się twarzą do niego.
- Nie zrobisz tego. Nie wolno ci.
Powiedział patrząc prosto w jasnoszare oczy. W jego głosie pierwszy raz zabrzmiała sta-nowczość. Mimo to, kpiący uśmieszek nie znikł z jego twarzy. Jakby od początku wiedział, że on się na to nie zdecyduje. Jakby traktował to tylko jako żart.
- Dobrze wiesz, że się nie zawaham. Więc lepiej zostaw to w spokoju, zapomnij, tylko wtedy żadne z nas nie ucierpi. Przecież pamiętasz naszą umowę.
Przypomniał chłodno. Chłopak powoli skinął głową. Ale jakby jeszcze się wahał. Jakby nie do końca wierzył w jego zapewnienie, w zawoalowaną groźbę. Uchwyt czarnowłosego był bardzo silny.
- Teraz nie masz szans, bez trudu mogę cię powstrzymać. Zastanów się, które z nas jest teraz szybsze, ja czy ty?
Odpowiedź była oczywista. Opuścił rękę na znak, że się poddaje. Schylił nieznacznie głowę. Czarnowłosy uśmiechnął się szerzej, zwalniając chwyt.
- Bardzo dobrze. Nie chcę cię skrzywdzić, choć cały czas mam wrażenie, że mnie do tego prowokujesz. Dlaczego tak robisz? Dlaczego igrasz z moją cierpliwością? Co chcesz przez to osiągnąć?
Spytał spokojnie. Nie odpowiedział. Z powrotem odwrócił się w stronę okna. Broń scho-wał do pochwy, odłożył na przysunięte do łóżka krzesło. Dłonie położył na kolanach. Na prawym nadgarstku pozostał mu czerwony ślad.
- Rozumiem.
Westchnął nieznacznie. To zawsze tak się kończyło. Brak wyjaśnień, niedopowiedzenia, wieczne zachowywanie się jakby nic się nie stało. Jakby wszystko to, co się wydarzyło było nieważne. Na dłuższą metę tak było wygodniej. W końcu wiadomo było, jak zakończy się ta historia.
Od momentu ich pierwszego spotkania wiedział do czego to zmierza. Pozostała tylko kwestia czasu.
Płomień świecy palił się niespokojnie. Wiatr wpadał do środka przez otwarte okno, i co chwilę przyginał go, albo lekko przygaszał. W efekcie cienie poruszały się niezależnie od zachowań ich właścicieli. Na dworze rozległo się wściekłe ujadanie psa. Potem dołączyły następne. Odgłos cykad, jakiś nocny ptak.
Książę zawiązał koniec warkocza. Trochę to trwało, bo musiał zacząć od nowa, ale efekt przypominał robotę zawodowego fryzjera. Czarnowłosy był nie tylko silny, ale i bardzo zręczny.
- Gotowe. - otarł dłonie o spodnie. W jego oczach coś dziwnie błyszczało. Nachylił się lekko do ucha chłopaka. - Jeżeli Elizabeth się obraziła, co jest niemal pewne, nie wró-ci przed świtem. Może do tego czasu, byśmy...
Nie dokończył. Caroll błyskawicznie obrócił się w jego stronę, jednocześnie wstając. Przynajmniej miał taki zamiar, bo zachwiał się i o mało co, a by upadł. Na szczęście Książę w ostatniej chwili złapał go.
- Nigdy przy tobie nie wiem, - szepnął przytrzymując go, tak że ciemna twarz niemal wtulała mu się w koszulę. - ...czy to duch niechętny, czy ciało zbyt słabe.
Potem lekko roześmiał się.
I oczywiście problem jak wykorzysta to co im pozostało.
Słońce wstało zaledwie przed godziną. A kruczoczarny powóz już był gotowy do drogi. Nikt jakoś się nie pytał, gdzie był całą noc. Kto zajął się końmi, gdzie spał woźnica, w której wozowni zamknięto karetę. Nikt nie miał na ten temat najmniejszego pojęcia. Może po prostu byli gdzieś na ustroniu? Z resztą czy to ważne?
Mimo wczesnej pory gospodarz był już na nogach. Nawet trochę się zdziwił, widząc jed-nego ze swoich gości, a właściwie całą tróję, gotowych do drogi. Sympatyczny, czarnowłosy mężczyzna, trzymający na rękach małą dziewczynkę, która była tu wczoraj przyczyną nie małego zamieszania, zapłacił mu kolejną sztuką złota. Powiedział, że reszty nie chce.
Oczywiście kościsty karczmarz doskonale wiedział o całym wczorajszym zajściu, i nie mógł się powstrzymać przed uważnym obejrzeniem towarzysza mężczyzny. Poprzedniego dnia, jakoś nie miał ku temu specjalnej okazji. Musiał przyznać jedno, chłopak by bardzo przystojny. I do tego na wręcz kobiecy, nieprzyzwoity sposób: subtelne rysy twarzy, duże oczy, smukła budowa ciała, piękne włosy. Przypominał trochę anioły z obrazów w kościele, te przy których nigdy nie wiadomo był, kto pozował malarzowi; dziewczyna, czy młodzie-niec. Powoli rozumiał dlaczego podpity Sten tak uparcie przekonywał go wczoraj, że tych dwóch łączy jakiś zakazany, sprzeczny z naturą związek.
Jednocześnie nie dało się ukryć, że ciemnoskóry chłopak nie wyglądał najlepiej. On, co prawda raz tylko widział kogoś o podobnej karnacji; gdy do miasteczka przyjechał orszak księcia pana, w którym znajdował się czarny jak smoła paź; ale odniósł wrażenie, że zdrowy prezentowałby się inaczej. Na pewno nie powinien mieć aż tak przejrzystej skóry, i lekko podgrążonych oczu. No i rzadko kiedy ludzie poruszali się tak ostrożnie, powoli. Zupełnie jakby zmuszał się do każdego kroku, albo był bardzo zmęczony.
Poza tym był smutny. Nie pokazywał tego specjalnie, ale gospodarz czuł to wyraźnie, że gdzieś wewnątrz siebie jest on bardzo smutny. Oraz zupełnie obojętny. Tak jak obojętni byli ci, co mieli zaraz umrzeć. Kiedy do niego to dotarło, aż się wzdrygnął.
Pożegnał ich uprzejmie, doskonale ukrywając ulgę. Co prawda płacili szczerym złotem, nie żądali reszty, nie awanturowali się i nie narzekali jak to zwykle czynili bogacze, ale byli zdecydowanie zbyt dziwni jak na jego gust.
Powóz ruszył w stronę gór. Ale nie zdążyli opuścić miasteczka, a już się zatrzymali. Przed jednym z domów było całe zbiegowisko ludzi. Kilkanaście osób, młodych i starych, kobiet i mężczyzn. Nawet pałętało się tam trochę dzieci. Panował harmider. Krzyki, płacz, podnieco-ne głosy. Strażnicy miejscy roztrącali tłum, nie pozwalali wejść do środka domu. Przy wjeź-dzie widać było ciemną, podniszczoną dorożkę proboszcza.
Okna w budynkach naprzeciwko były pootwierane na oścież. Mieszkańcy wytykali głowy na zewnątrz, wyciągali szyje by lepiej widzieć i słyszeć. Przy drzwiach, na ławeczce siedziało kilka kobiet. Głośno płakały.
- Co się stało?
Zagadnął jednego z gapiów Książę.
- Nieszczęście panie, straszne nieszczęście. Cała rodzina panie, caluteńka, matka ojciec i ich mała córka, wszyscy zginęli.
- Naprawdę? To straszne. A jak to się stało?
- Nikt nie mówi na głos, ale podobno to upiory ich zabiły. W domu ma być pełno krwi. Cała masa. Strzygi, albo inne... - to powiedziawszy przeżegnał się szybko i rozejrzał lękliwie. - Dla tego ksiądz dobrodziej tu przyjechał. Ma wszystko sprawdzić.
- Mam nadzieję, że znajdziecie sprawcę, i okaże się być człowiekiem.
Powiedział uprzejmie czarnowłosy, chowając się z powrotem w powozie i poprawiając czarne zasłony. Ruszyli dalej. Elizabeth bawiła się misiem. Siedzący po przeciwnej stronie Caroll spojrzał na niego z niemym pytaniem. Wzruszył ramionami.
- Ciekawe kto ich zabił. - odpowiedział z lekkim uśmiechem. - Bo to niespotykane, że-by w ciągu jednej nocy, cała rodzina wyzionęła ducha. Rozumiem, by jedno, może dwoje, ale cała trójka na raz? Kto mógłby ich zabić?
Elizabeth oderwała się od misia. Spojrzała na chłopaka oczami, czarnymi niczym dwa węgielki. W niemal zupełnym mroku, jaki panował w środku, błyszczały się jakby były klej-notami.
- Nie mogła przecież zostać sama, prawda? - powiedziała przytulając się do zabawki. - Lepiej, że umarli na raz. Tak nikt z nich nie jest samotny, nikt nie cierpi. Mam rację, prawda Caroll?
Zapytała się. Nie odpowiedział, nawet nie skinął głową. Dziewczynka nagle roześmiała się. Czystym, dziecinnym głosikiem.
koniec
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 16 2011 12:50:07
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
sintesis (Brak e-maila) 23:28 05-10-2004
jestem pierwsza, wiec za swoje honory uznam przekazanie Ci jak pelna podziwu jestem po przeczytaniu tych 2 czesci... umiesz doskonale wprowadzic czytelnika w nastroj, pomagaja Ci przy tym cudowne, trafne i tak rzeczywiste opisy, ze mam wrazenie jakbym cofnela sie w czasie bo odczuwam wszystko XIX wiecznym sercem... nie umiem inaczej tego opisac poprostu pisz dalej, wiecej i wciaz lepiej...
An-Nah (Brak e-maila) 15:21 11-10-2004
No, Pazuzu, jestem zachwycona. Usterek nie uswiadczono tym rzaem (poza technicznymi ==), Uswiadczono natomiast piekne opisy i wciagajaca fabule. Tudzierz postacie z ciekawymi osobowościami. No, tylko ejdna czesc mi zostala... i czekam na wiecej z niecierpliwoscia |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|