ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Wodnik |
Przed oczami ciemnieje. Na wargach, w ustach, wszędzie ten irytujący smak słonej wody. Czy ja jeszcze żyje? Miele ociężałymi rękami wodę jakbym naprawdę wierzył, że moje słabe ramiona zaprzeczą prawu grawitacji. Oczy zaczynają piec niebezpiecznie, nawet przestałem czuć brak oddechu. Nie ma we mnie chorobliwego przerażenia. Czy naprawdę tak niewiele mnie obchodzi moja własna śmierć? Czy naprawdę nie interesuje mnie już życie? Teraz tylko z ironią przypominam sobie jak niewiadomo kiedy starsi koledzy nalegając bym nauczył się pływać przytrzymywali mi głowę pod wodą. Przynajmniej umiem na długo wstrzymać oddech. To mi jednak nie pomoże, bo tafla wody łączącej się z życiodajnym powietrzem jest daleko. Zbyt daleko. Tu nie sięgała już pomocna dłoń, ręce nie stawały się silniejsze, ubranie nie przestawało ciążyć.
Wiecie, że po śmierci budzicie się w miękkim, ciepłym łóżku, w suchym ubraniu, opatrzeni i obudzeni tykającym zegarem. Macie nawet czucie, bo strasznie boli was głowa i rana w klatce piersiowej. I wydaje wam się ze chyba nie umarliście jednak. Choć to przecież niemożliwe. Pomieszczenie, w którym leżę jest nieduże, ściany, podłogi, sufit drewniane. Mało mebli. W również drewnianych oknach białe firanki, na karniszu zasuszone rybki i rozgwiazda. Drzwi powoli otwierają się. Czego się spodziewam? Blondwłosego anioła który obwieści mi, że właśnie że umarłem i pokieruje co robić dalej.
- Obudziłeś się wreszcie - mówi do mnie z uśmiechem. Bardzo ładnym, łagodnym uśmiechem. Nie wiem czemu, ale nie obchodzą mnie w tej chwili jego włosy, jego ciało, jego twarz. Jedynie oczy. Wpatruje się w nie długo. Jakoś za długo. Takie śliczne, szmaragdowe. Patrzące uważnie. Dopiero po chwili obejmuje wzrokiem całą jego sylwetkę. Krótkie, jasne jeansy, rozpiętą białą koszulę, falowane, rozwichrzone, ciemnozielone włosy. To niemożliwe, by były naprawdę zielone. Może to ta sól. Więc jednak nie jest raczej aniołem. Kim więc?
Patrzy na mnie. Nic nie powie? Poprawił jedynie kompres na mojej głowie. Czyżby nie widział zdziwienia w moich oczach.
"Kim jesteś? Gdzie ja jestem? Jak to możliwe?" pytam się, mój własny głos wydaje mi się obcy, zachrypnięty ledwo przedzierający się przez piekące od słonej wody gardło.
"To mój dom. Obok jest latarnia, którą się zajmuje" mówi, jakby to dawało mi odpowiedź na którekolwiek pytanie. Może wcale nie chce poznać odpowiedzi na pytania. Za to na pewno chce mi się spać. Oczy powoli się mi się zamykają, słyszę niewypowiedziane słowa "Śpij spokojnie, zajmę się tobą".
Świt przyniósł coś całkiem innego. Wiele odpowiedzi, wiele nowych ścieżek, nowych historii. Wstałem z łóżka, wspiąłem się na szczyt latarni morskiej, z której rozpościerał się widok na morze. Ogarniając wzrokiem wysepkę zbyt wiele się nie ujrzało - piaszczysta plaża, w tle skały schodzące ku morzu, plama roślinności. I oczywiście zielonowłosy chłopiec siedzący wśród piasku. Po chwili znika. Słychać cichy odgłos bosych stóp delikatnie uderzających o drewniane stopnie. Po chwili stoi tuż przy mnie, wychylając się przez barierkę małego tarasu. Znów się uśmiecha a ja chcę, tak bardzo chcę wiedzieć, kim jest.
"Co ja tu robię?" spytałem. Przecież nie o to chciałem spytać.
"Dało mi ciebie morze. To dobra zapłata za zajmowanie się latarnią" odpowiada. Zdecydowanie nie podoba mi się bycie zapłatą, acz samo stwierdzenie, że dało mu mnie morze niesamowicie mi się podoba. Jak tylko wrócę gdzieś to zapiszę. Nie wiem czemu, ale pozwalam sobie na zatopienie dłoni w jego włosy. Jestem pewien, że to odkryje przede mną pewną tajemnice. Że to coś wyjaśni, równie dobrze wiem, że jest to myśl mocno abstrakcyjna która może nic nie wyjaśnić, a tylko wprawić w zakłopotanie.
Jednak nic bardziej mylnego. Gdy moje palce pewnie zetknęły się z zielonymi falami, te opłynęły je jak wodne bałwany, muskając, bez szorstkości włosa. Cofnąłem dłoń, pewien, że odkryłem właśnie coś dziwnego, niespotykanego. Szmaragdowe oczy wodnika patrzyły na mnie uważnie.
"Prosiłem morze o ciebie" mówi raz jeszcze. Niby to samo, a jednak jedno słowo więcej a zmienia cały sens. Patrzyłem się więc na niego. Na wodnika o wyglądzie roztargnionego nastolatka. Wyciągnął drobną dłoń w stronę mojego czoła
" Już czujesz się lepiej?" zapytał, patrząc się na mnie opiekuńczo. Kiwnąłem jedynie głową, dając się poprowadzić szmaragdowym oczom na plażę. Chłonąłem ją całym sobą, bo głęboko wierzyłem w to, że nie będzie mi już dane stać drugi raz w takim miejscu. Słońce łagodnie kładło się na spokojne morze, złociste fale unurzane w słońcu obmywały brzeg. Drobny piasek pochłaniał łapczywie moje stopy, jakby nigdy nikt po nim jeszcze nie stąpał. Zieleń roślin prawie raziła w oczy a nad wszystkim górowała latarnia z małym, drewnianym domkiem przytulonym do niej. No i ta piękna istotka, siedząca na rozgrzanym piasku, leniwie patrzącą się na morze. Wszystko, co się działo wokół mnie działo się samoistnie i nie było ode mnie zależne, ale wprost przeciwnie, ja od niego. Usiadłem na piasku, poddając się tej atmosferze i zatapiając się w niej coraz głębiej i głębiej, by już nigdy nie trafić znów na powierzchnię, gdzie nigdy nie znałem tego miejsca.
Po krótkim czasie zacząłem gubić czas bez zegarka, bez kalendarza, odmierzając jedynie wschody i zachody słońca. Byłem egoistyczny, niesamowicie egoistyczny, bo budząc się rano w miękkim łóżku nie pomyślałem co przez noc działo się z jego właścicielem. Tak samo było i dnia drugiego. Tyle że nie zbudziłem się sam. Sen przerwało mi ciche przywoływanie mojego imienia, tuż przy moim uchu. Przebudziłem się, by zobaczyć nad sobą parę szmaragdowych oczu
"Znalazłem jaskółkę" zakomunikował mi. Był zadowolony, oczy mu się świeciły. Potem zniknął, by po chwili być już na plaży. Wstałem więc i ja by obejrzeć ową jaskółkę. Ptak leżał na dużej muszli wyścielonej liśćmi. Był słaby, widocznie wiele przeleciał w poszukiwaniu tej wyspy. Teraz leżał w drobnych dłoniach wodnika, który patrzył się na niego tym samym, opiekuńczym wzrokiem. Polubiłem tę jaskółkę. Byłem do niej podobny. Tak podobny… Cały dzień spędziliśmy doglądając jaskółki. Czasem nagle mój umysł zaczynał gdzieś mknąć, szarpać się, rzucać w przestrzeń narzucając mi że jak zwykle musze się gdzieś śpieszyć, że coś właśnie gubię, coś tracę, o czymś zapominam. Dopiero po chwili się uspokajam. Przyzwyczaiłem się z czasem że w tym miejscu mogę cały dzień tak po prostu stać na jasnym piasku i patrzeć się w niebo. Wieczorem, po zapaleniu latarni wodnik opowiadał mi o zachodach słońca. Gdy o tym mówił, w oczach tańczyło coś radosnego. Pozwoliłem się zaprowadzić na plażę, by przejść się wzdłuż brzegu, gdy słońce będzie tonęło w morzu. Piasek przybierał wtedy złotą barwę i iskrzył się pod stopami. Morze szumiało uspokajająco, łaskocząc ciepłymi falami po stopach, obmywając brzeg. Szliśmy w milczeniu, patrząc się w niebo. Cały świat wydawał mi się być w łagodnym, brzoskwiniowym kolorze, ten iskrzący się piasek, drobne muszelki, morze chłonące barwę nieba. A niebo było piękne. Całe właśnie w tym brzoskwiniowym odcieniu, nabierając głębszych tonów jedynie przy samej ognistej kuli słońca, wpadającej do morza. Nie raziło w oczy ostrymi czerwieniami czy pomarańczami, bez jaskrawych żółtych barw. Wtedy zrozumiałem, że jest to najpiękniejsze miejsce na świecie, w którym natura kocha tego pięknego wodnika. Gdzie kłania mu się do stóp, zachodzi w jego włosy i jest najszczęśliwsza na świecie gdy może się odbić w jego oczach. Gdzie ciepłe wiatry ogrzewają noce, by spał spokojnie, gdzie szum oceanu go układa do snu. Gdzie mała jaskółka jest pewna że gdy spadnie, zostanie przygarnięta i otoczona opieką. Nikt mnie tu nie traktował jak intruza. Brzoskwiniowe niebo widziało że wodnik cieszy się, więc i ono patrzyło na mnie łaskawie.
Po zachodzie odezwał się we mnie głód. Rozpaliliśmy ognisko. Jasne płomienie łasiły się do rąk wodnika, który dla zabawy zduszał miedzy palcami pojedyncze płomyki. Gdy posililiśmy się rybami wodnik ułożył się przy ognisku, wpatrując się w ciepłe języki ognia. Myślałem że śpi, lecz on jedynie lekko przymknął oczy. Ja zrobiłem to samo, ciepło znacznie mnie rozleniwiło i zmęczenie dawało mi o sobie znać. Pozwoliłem więc sobie wstać i pójść do małego domku. Położyłem się do łóżka i już prawie odpłynąłem w sen, gdy do środka wszedł mój szmaragodowooki opiekun. Usiadł w kącie domku i patrzył się na mnie uważnie, opierając głowę o złożone ręce. W myślach uderzyłem głową o coś, co najtwardszego przyszło mi na myśl. Czyżby poprzednią noc także spędził w tym kącie?
Wyciągam do niego rękę, przecież nie mogę pozwolić by spał na ziemi. W końcu to jego łóżko. Gdy układa się obok mnie wygodnie, pozwalam sobie dotknąć klatką piersiową jego pleców, obejmując ramionami. Nie oponuje, powoli zasypia, pomagając i mi usnąć, kołysząc do snu cichym oddechem i miękkością półpłynnych włosów. Ciepły wiatr wpada przez uchylone okno, owiewając nasze ciała, księżyc zagląda ciekawsko kilkoma słabymi promieniami do środka. Zapach bryzy morskiej unosi się w powietrzu. Rana już prawie nie boli. Zasypiam martwiąc się, że to może być tylko sen. Że to może nie dziać się naprawdę.
Budzę się z niemiłym wrażeniem, że o ile zasypiając otaczało mnie to przyjemne ciepło, to budzę się całkiem sam. Siedział na plaży, przepuszczając piasek między palcami. W jego dłoniach zostawały niewielkie muszelki. Wyszedłem do niego, klękając na jasnym piasku.
Dzisiejszy ranek spędziliśmy więc na robieniu naszyjników z muszelek, nawlekając je na rzemyki. Potem znalazły się one na karniszu przy innych morskich trofeach młodego gospodarza. Potem patrzyliśmy na nie, gdy zasypialiśmy. To taki całkiem miły rytuał. Podczas zachodów słońca natomiast spacerowaliśmy wzdłuż brzegu. Zachody tu zawsze były tak piękne, łagodne. I zawsze tak lgnęły to oczu wodnika, by odbić się w nich setkami barw. Zawsze to na nie najbardziej lubiłem patrzeć, gdy słońce tonęło w oceanie, by dać nam chwile odpoczynku. W zasadzie całe moje życie tu skupiało się na odpoczynku, spokoju. Mieszkanie na tej prawie bezludnej wyspie nie było heroiczną walką o przetrwanie. To, jak żyje, sprawiało mi przyjemność. I to gdzie żyje i z kim żyje. Co najważniejsze nie dopadała mnie tu nuda. Spędzaliśmy całe dnie na doglądaniu jaskółki, od czasu do czasu zajmując się latarnią, czasem łowiliśmy ryby, lub jedynie leżeliśmy na słońcu grzejąc się w ciepłych promieniach. Po zachodzie wracaliśmy do domu. Pewnej nocy zmieniło się to.
Choć na początku wydawało się wszystko być takie same, to w nocy budzę się niespodziewanie, bo w końcu nic się nie zmieniło. Wodnik leży przy mnie, zatopiony w moim objęciu, bryza ogarnia nas, wpadając przez okno a i nieśmiałe światło księżyca pada na nasze twarze. Ja jednak nie mogę znów zasnąć. Wstaje więc i wspinam się po drewnianych schodach latarni morskiej i stoję na niedużym balkoniku, patrząc się w rozgwieżdżone niebo, pozwalając by ciepły wiatr owiewał moją twarz i wplatał we włosy. Po chwili czuję ciepłe ciało przywierające do moich pleców i szczupłe ramiona obejmujące mnie. Milczę, bo tak naprawdę ani ja ani on tym bardziej nie potrzebujemy słów. A oprócz nas nie ma tu przecież nikogo. I nikogo już nigdy nie będzie. Morze szumiało w dole, tworząc niepowtarzalną atmosferę. W tamtej chwili chciałem by czas się zatrzymał. By niebo już zawsze było tak czarne jak smoła, nakrapiane błyszczącymi gwiazdami. By w dole lśnił złoty piasek, by morze szumiało cicho, by ciepła bryza nigdy nie przestała wplatać się pomiędzy nasze ciała. Bym mógł czuć dotyk szczupłych ramion tego niezwykłego wodnika. By nigdy mi ich nie zabrakło. Odwracam się zwinnie i posyłam mu ciepły uśmiech. On odwdzięcza się tym samym. Tej nocy siedzieliśmy na tarasie, oparci o latarnie i patrzyliśmy się w niebo, dopóki nie ukołysał nas do snu szum fal. A rano rozpoczął się kolejny dzień. Wśród naszych zwyczajów pojawiło się patrzenie w niebo nocą, z tarasu latarni. Między mną a tym zielonowłosym, uroczym wodnikiem tworzyła się więź. Rano, gdy siedzę w milczeniu na plaży, gdy słońce jeszcze nie wynurzyło się zza morza i powietrze jest przepełnione szarym błękitem, mój wodnik siada obok mnie i też nic nie mówi, tylko nasze dłonie splatają się ze sobą. Ma szczupłe i długie palce, dłonie delikatne w dotyku, gładkie i ciepłe. Wtedy razem czekamy na wschód słońca. Dzień nie przynosił wielu niesamowitych przygód, acz miłym doświadczeniem był każdy najmniejszy drobiazg, najmniej ważny- z pozoru- ruch. Pewnego poranka coś zakłóciło nasze życie. Co już nigdy nie miało go przywrócić do pierwotnej formy.
Nie było go w domku gdy się obudziłem. Stał na plaży, tyłem do mnie, nie odwracając się nawet gdy usłyszał już moje kroki na piasku.
"Jaskółka odleciała" powiedział w jego głosie wyczułem smutek. Zbyt głęboki by mogło chodzić jedynie o jaskółkę.
"Wyzdrowiała i odleciała tak jak to było sądzone" mówił dalej, odwracając się do mnie. Jego oczy też były pełne smutku. To dziwne, wydawało mi się że w tym miejscu panuje taka cicha, spokojna radość… że nie ma tu miejsca dla smutku. A jednak jego oczy i głos i cała sylwetka tchnie smutkiem.
" Ty też wyzdrowiałeś. Też nie mogę cię dłużej zatrzymywać" powiedział, a ja zrozumiałem powód tego smutku, sam również poczułem nieprzyjemny ucisk w gardle i łzy powoli nabiegające do oczu. Wiem dobrze że każde jego słowo jest prawdziwe i że ma rację w każdym słowie. Jednak to nie zatrzymuje łez. Wsuwam dłonie w jego płynne włosy
"Zostałbym tu" szeptam, głos mi drży bo jakieś nienazwane zjawisko każe mi opuścić miejsce które dało mi tyle spokoju, każe mi opuścić mojego wodnika, który dał mi przecież tyle spokoju. Każe mi opuścić coś, co pokochałem, co przecież nigdy nie zaniknie w moich myślach i nie przestanie płynąć w żyłach. Przytulam go do siebie, nie mocno, by nie pokruszyć jego delikatnego ciała. Opiera głowę o moje ramię. Milczymy. Chyba nigdy nie potrzebowaliśmy słów. Dopiero po chwili odsuwa się, by dać mi odejść. Przy brzegu stoi łódka. Nieduża drewniana łódka. Wiem, że wiatry będą mi sprzyjać, że mój śliczny wodnik będzie siedział na brzegu, maczając dłonie w słonej wodzie i prosił o pomyślne wiatry. Tak samo jak wiem również że one go posłuchają. Wszystko co tylko zna tą niezwykłą istotę zakochuje się w niej bezgranicznie, wiecznie będąc na jej usługach, całkiem bezinteresownie.
Odbijam od brzegu. Patrzę się wciąż na stojącą na plaży zielonowłosą sylwetkę. Zaciskam zęby. Nie mam wyboru. Gdy wyspa znika za horyzontem wciąż patrzę w jej stronę, nucąc cicho pod nosem
Znów wędrujemy ciepłym krajem
Malachitową łąką morza
Ptaki powrotne umierają
Wśród pomarańczy na rozdrożach
Na fioletowoszarych łąkach
Niebo rozpina płynność arkad
Pejzaż w powieki miękko wsiąka
Zakrzepła sól na nagich wargach
A wieczorami w prądach zatok
Wiatr liże morze słodką grzywą
Jak miękkie gruszki brzmieje lato
Wiatrem sparzone jak pokrzywą
Przed fontannami perłowymi
Noc winogrona gwiazd rozdaje
Znów wędrujemy ciepłą ziemią
Znów wędrujemy ciepłym
Krajem.
Malachitową łąką morza
Ptaki powrotne umierają
wśród pomarańczy na rozdrożach
Nie wiem czy kiedykolwiek będę w stanie zapomnieć o tych tygodniach spędzonych na wyspie. Spędzonych ze szmaragdowookim wodnikiem. To zadziwiające. Minęło tyle czasu, ja wciąż pamiętam jakie były w dotyku jego włosy, jakie były w dotyku jego dłonie. I myślę, że nie zapomnę. I myślę że nie chcę zapomnieć. Wiele razy starałem się namalować latarnię, spokojne morze, nagrzany piasek czy brzoskwiniowe, łagodne niebo. Nigdy nie udało mi się uchwycić łagodności tego miejsca, bryzy przenikającej do wnętrza domku, zapachu morza, ani tym bardziej tysiąca barw odbijających się co dzień w szmaragdowych oczach. Ani tego nieodgadnionego spokoju który w nich tkwił. Gdy płynę statkiem i widzę gdzieś w tle majaczącą morską latarnię, uśmiecham się a w sercu robi mi się cieplej wiedząc, kto ją zapala. Którejś nocy, właśnie o tym mi mówił. W moich objęciach, z przymkniętymi oczami
"Muszelki już zawsze będę tu wisieć" mówił o koralikach, które robiłem razem z nim " I zawsze będę sprawiać mi tyle radości wiedząc że były nawlekane twoimi dłońmi" zakończył cicho, zamykając oczy. Dziś rozumiem, patrząc na jasne światło, migające w oddali wśród ciemności. Ukochane światło wskazujące drogę do domu. Moja narzeczona przyjęła mnie z radością do domu, gdy wróciłem po długiej nieobecności, nie wiedząc że moje serce już gdzieś indziej znalazło schronienie. W cieniu zielonych włosów, grzane przez parę szmaragdowych oczu. Dziś choruję. Dziś jestem pewien że umieram. Każdy krząta się przy moim łóżku, a ja patrzę na nich wszystkich z pod półprzymkniętych powiek, wiedząc że za chwilę zabraknie mi powietrza, bym mógł się znów wynurzyć z mrocznych przestrzeni i postawić krok na ciepłym piasku.
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 16 2011 11:06:27
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Niewiadomoco (Dropsionka@op.pl) 16:01 20-03-2007
Fajne, szkoda tylko , że takie smutne ale i tak mi się pododało ))
Night (Brak e-maila) 22:18 23-03-2007
........ zabrakło mi słów..... to opowiadanie jest piękne, czytanie go uspokaja, działa na człowieka kojąco...... koniec jest smutny i taki.... no nie wiem jak to określić.... po prostu (a może po krzywemu? genialny język polski i jego kruczki)świetny tekst, gratulacje co prawda mógłby być troszeczkę dłuższy, ale prawdę powiedziawsz nawet w obecnej formie jest cudowny te opisy krajobrazu no i wogóle wszystko..... ^-^
Omega (Brak e-maila) 21:04 10-05-2007
Zacznę od tego, że to opowiadanie jest bardzo nastrojowe, pełne pewnej niemal nieuchwytnej nostalgii. Natrafienie na coś i kogoś dającego spokój wewnętrzny, a potem - opuszczenie Arkadii... Przypomina mi się tytuł obrazu Poussina, rEt in Arcadia egor1;. Tu, co prawda, tym regor1; nie jest śmierć, tylko rozstanie -ale w efekcie daje tę śmierć.
Bardzo mi się ten utwór podobał: wydaje się być pod względem formy porządnie dopracowany, co do treści - nie ma w sobie egzaltacji, która mogłaby tylko ośmieszyć. Sposób opowiadania jest oszczędny, gdy mowa o uczuciach, a malarski przy opisach - i dzięki temu tak przemawiający do wyobraźni.
Wolałabym, żeby on został z Wodnikiem - żeby został w Arkadii, którą znalazł i której wartość zrozumiał. Może to takie ostrzeżenie dla nas, żebyśmy jednak pozostali, choćby nam kazano odejść? Arkadia trafia się tylko raz...
Spodobała mi się ta Arkadia - taka wręcz epikurejska. To, co w niej można by znaleźć, jest, szczerze mówiąc, tym, czego sama obecnie szukam.
Co do minusów, przyczepię się tylko do interpunkcji (moja namiętność) - znów trochę kuleje. Ale to tylko taka uwaga na marginesie Poza tym - wrażenia po lekturze wspaniałe.
Pozdrawiam.
Najt (Brak e-maila) 22:41 10-05-2007
ale przecież on wraca na koniec na wyspę...
Omega (Brak e-maila) 13:49 11-05-2007
Tak, ale to już jest inny powrót... |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|