The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:00:39   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Słońce nam błogosławiło
Dedykacja: dla Iskierka
/Placebo- Blind/
Ganek przed domem był cichy. Wypełniony tysiącem niewypowiedzianych słów, pełny klęski, porażki. Pełny miłości, której nigdy nikt nie odwzajemni. Oblany w czerwonym, pięknie wschodzącym słońcu, po pierwszym, zbyt wczesnym śniegu nie było już śladu, jesień nie skończyła jednak swojego panowania. Wokół złociło się, było ślicznie. Tylko w powietrzu zbyt dużo tęsknoty i dawnych pragnień. I łez zbyt dużo

If I could tear you from the ceiling
And guarantee source divine
Rid you of possessions fleeting
Remain your funny valentine

***
Łzy, które pieką w oczy, słowa, które nigdy nie zostały wypowiedziane, niewysłane listy, pocałunek, którego się wstydzisz.. Tak ślicznie nieświadomy opowiadałeś mi wszystko… Nasza przyjaźń była wyjątkowa. Pełna białych plam, z których każda powinna być wypełniona nami. Noce były bezlitosne. Nocami pragnąłem twoich ust, twoich dłoni, męczyłem się w parnym pokoju, blasku księżyca, który nigdy nie dał mi ciebie. Tylko słońce nam błogosławiło, nasz sojusznik. Przychodziłeś do mojego ogrodu i prosiłeś bym ci opowiadał. Wieczorem, znów znikałeś, tak nieświadomy, że nie mogę oderwać od ciebie wzorku. Pamiętam, gdy przyszedłeś do mnie mokry i zmarznięty. Dałem ci moje ciepłe ubrania, rozpinałem przemoczoną koszulę, przez chwilę mogło mi się wydawać, że zaraz będziemy się kochać. A ty o niczym nie wiedziałeś. Czasem płakałeś, opowiadałeś o nim, a ja… ja życzyłem ci jak najlepiej, choć wszystko się we mnie kurczyło z bólu, słysząc jak mówisz o Nim, wiedząc, że nigdy nie będziesz mój. To krótkie streszczenie, każde słowo, z każdą kroplą krwi wyciekającą z nadgarstka. Wystarczy na całą historie…

If I could tear you from the ceiling
I know the best have tried
I'd filll your every breath with meaning
And find the place we both could hide


Zaczęła się ona kilka miesięcy temu, gdy z rana wypuszczałem z mojego domu dziwkę. Stałeś w oknie, oparty o parapet. Zapytałeś mnie, tak po prostu, czy wierzę w miłość. Nie wierzyłem. Zszedłeś do mojego ogrodu. Słońce dopiero wstawało. Spokojnie spytałeś "dlaczego?" a ja nie wiedząc czemu to robię, siedziałem na ganku i opowiadałem. Mówiłem o ojcu, którego nie miałem. O narkotykach, dziwkarstwie, piciu, paleniu, wdychaniu kleju, mieszkaniu na dworcowych ławkach. Słuchałeś uważnie a ja dziwiłem się, że nie zauważyłem ciebie wcześniej. Od tego czasu przychodziłeś częściej. Gdy tylko wstawało słońce, ty już leżałeś na trawie przed moim domem, gotowy by słuchać. Nie byłem w stanie cię nie pokochać, nie zapragnąć.

Don't go and leave me
And please don't drive me blind
Don't go and leave me
And please drive me blind

Kiedyś przyszedłeś a mnie nie było. Nie było i nie było. Każdego dnia przychodziłeś i czekałeś. Każdy kolejny poranek stawał się symbolem tęsknoty. Gdy podczas wschodu ujrzałeś mnie wchodzącego przez furtkę, rzuciłeś mi się na szyję "bałem się o ciebie" szepnąłeś, a mi się wydawało, że ktoś ofiarował mi cały świat. Mówiłeś cicho, z drobnym wstydem, że ci na mnie zależy, tak troszkę, że cię rozumiem. I przez chwilę dałeś mi nadzieję. Zbyt mało by mogło starczyć na dłużej niż jeden niepewny, zbyt krótki pocałunek. Potem zmieszany tłumaczyłeś się, że musisz iść już do domu. Stchórzyłeś. Ja chyba tez stchórzyłem. Straciłem szansę. Potem spadł pierwszy śnieg. Słońce tak pięknie, gdy tylko wstawało, igrało na białych płatkach zalepiających twoją kurtkę i osiadających na gładkich, jasnych policzkach. Pewnego dnia przyszedłeś do mnie, pierwszy raz wszedłeś do środka. Zapomniałeś kluczy do swojego domu. To było nasze pierwsze spotkanie od pocałunku. Nie wspominaliśmy o tym. Bałeś się. Ja chyba też się bałem, choć byłem znacznie starszy. Zrobiłem ci ciepłą herbatę, rozebrałem z przemoczonych ubrań i mogłem sobie, chociaż na tą jedną, ulotną chwilę wyobrazić, że jesteś mój i wracasz- jak co dzień- ze szkoły zmarznięty, a ja cię grzeję własnym ciałem. Po chwili milczenia spytałeś mnie, czemu mnie nie było. Chyba trochę się o mnie martwiłeś, tak myślę. Cicho, ze spuszczoną głową, odpowiedziałem ci "mam raka". Nie było mnie stać na powiedzenie czegokolwiek więcej. Moje długie, jasne włosy zasłaniały mi twarz. To chyba dobrze, nie chciałem byś widział łzy w moich oczach. Chyba nigdy nie zapomnę twoich oczu, kiedy wypowiedziałem te dwa słowa. Patrzyłeś na mnie z niedowierzaniem, pełen wahania, niepewności. Dopiero po chwili się rozpłakałeś, tak histerycznie, że sam nie wiedziałem, co mam robić. Przytuliłem cię do siebie. I już nawet mogłem umierać, jeśli to sprawiłoby, że zostałbyś w moich objęciach, jeśli to miałoby mi zaskarbić choć odrobinę twojego ciepła

. If I could tear you from the ceiling
I'd freeze us both in time
And find a brand new way of seeing
Your eyes forever glued to mine

Sam nie wiem, ile tak trwaliśmy. Nie chciałem, bardzo nie chciałem cię wypuszczać z objęć, a ty wciąż drżałeś, dobrze czułem, każdy dreszcz przebiegający po twoim ciele. Głaskałem cię po włosach. Zostałeś ze mną dopóki się nie ściemniło, póki na niebie panowało słońce- nasz sprzymierzeniec. Rano, jak zwykle, gdy tylko pojawiło się słońce i ty przychodziłeś do mnie, siadałeś na ganku, czekałeś na mnie. Spytałeś, czy czasem zaczynam mieć wszystkiego dość, czuję, że jestem sam, że nie ma nikogo. "Tak, w szpitalu, o wschodzie słońca, gdy wszyscy jeszcze śpią, a ja czekam na ciebie, wiedząc, że nie będzie mi dane z tobą porozmawiać, a mimo to dalej czekam, patrząc się bezmyślnie w okno". Chciałem ciebie spytać o to samo, nie spytałem- żałuje. Potem, chyba ten jedyny raz, odważyłeś się mówić. Opowiadałeś mi, co czujesz, trochę zawstydzony. O swojej dziewczynie, o Nim. Nigdy tak o nikim nie mówiłeś. Gdy opowiadałeś o jego głosie, palcach ślizgających się po strunach, wiedziałem, że nie będziesz mój. Ale dalej się chciałem chociaż łudzić, uchwycić chociaż cień nadziei. Najgorzej było w szpitalu, gdy- tak jak ci opowiadałem- tęskniłem, a wschody słońca zbyt piekły w oczy. Gdy tylko mogłem wyjść, czekałem na świt, kiedy pojawisz się, jak zwykle. Gdy siądziesz na ganku i będziemy mogli porozmawiać, a czasem jedynie pomilczeć, lecz taką ciszą uspakajającą, łagodną. Nigdy wcześniej nie poznałem tak kojącego milczenia. Tyle mnie nauczyłeś, tyle mi odebrałeś, tak łatwo mnie zabiłeś, idealnie nieświadomy, jak zwykle. Pewnego poranka pojawiłeś się na progu. I zdeptałeś wszystko, co udało nam się stworzyć przez te miesiące, nie uszanowałeś naszego świętego milczenia. Przyprowadziłeś Go ze sobą. Wściekłem się. Świt był tylko nasz i tylko dla nas. Jedna chwila, w której nie trzeba było patrzeć w przyszłość, którą poświęcałeś jedynie mi, w której ja byłem najważniejszy dla ciebie a ty dla mnie. Kazałem ci się wynosić. Chyba nikt jeszcze nie widział tak smutnych oczu jak twoje, w tamtej chwili. Czułem się, jakbym uderzył cię w twarz. Byłem zdradzony, ty- odrzucony. Odszedłeś, a mi mijała złość, gdy patrzyłem jak wracasz do domu, powłócząc nogami w śniegu. On cię obejmował, starał się pocieszyć, nie rozumiał. Ale kochał, choć nie tak, jak ja. Pierwszy raz świt na ganku nie dał mi ukojenia. Piekł w oczy, trwał całą wieczność. Samotną, pustą, cichą wieczność. Cały dzień plątałem się bezczynnie, by późnym wieczorem znów wrócić na ganek. Patrzyłem bezmyślnie w okno mojego sąsiada. Potem zobaczyłem plecy przyciśnięte do szyby, Jego dłonie. Całowaliście się, rozpinaliście koszule, całkiem nie myśleliście o przypadkowych obserwatorach. W tej chwili pękło mi serce. Zrozumiałem, że choć bardzo tego pragnę, te usta nie czekają na mnie i nigdy ich nie zdobędę, że ty nie będziesz należał do mnie, że nigdy mnie nie zapragniesz. Rwało się we mnie wszystko, kruszyło, trzaskało, pękało, zwęglało na popiół. Śnieg zalepiał okno, a ja ciągle widziałem jak jesteście siebie zachłanni, jak się kochacie, oparci o szybę. Chyba wtedy stwierdziłem, że nie chce umierać miesiącami patrząc na wasze szczęście. Że śmierć jest i tak nieunikniona, a im dalsza, tym bardziej bolesna. Traciłem go jeszcze bardziej z każdą chwilą, każdym oddechem osiadającym na szybie. Potem wszystko działo się jak w transie. Znalazłem scyzoryk, wystarczająco ostry. I tak znalazłem się tu, na ganku przed moim domem, oblanym w dopiero wzeszłym słońcu- bo gdzie indziej, To właśnie to miejsce ukochałem sobie najbardziej. Słońce- jako jedyne zostało ze mną. Słońce nam błogosławiło, nasz sojusznik, z każdym wschodem przyprowadzając cię przed mój dom. Dziś księżyc oddał mi ciebie w Jego ramiona. Ranek przyjął spokojnie moją dezercję, wyrwał nocy i zwrócił mi ciebie. Zbrukanego Jego dłońmi. Szedłeś- smutny, bojący się kolejnego odrzucenia. Stojąc przy furtce rozejrzałeś się uważnie, zobaczyłeś mnie dopiero po chwili. Chyba coś przeczuwałeś, bo twoje oczy były pełne niepokoju. Wiatr pozostawił w twoich włosach złoty, jesienny liść, widziałem go wyraźnie, gdy podbiegłeś do mnie, pełny niepokoju. Cicho chciałeś przepraszać. Jednak położyłem ci dłoń na ustach. "To ostatni poranek. Nie możemy już dłużej tego ciągnąć. Jesteś z nim, więc nie możemy.. To koniec" powiedziałem. Chwilę nie mogłeś wypowiedzieć ani słowa, jedynie oczy napełniały się łzami. Ja patrzyłem na ciebie- spokojny, obojętny- dawno już się pogodziłem z samym sobą. W milczeniu przytuliłeś się do mnie. Czułem na karku twoje ciepłe łzy. "Nie płacz, bo mi przykro, kiedy się smucisz" szepnąłem. Popatrzyłeś na mnie tymi smutnymi oczami, próbowałeś się nawet delikatnie uśmiechnąć, ale po policzkach spłynęły ci dwie łzy. A ja umierałem całym sobą. Wydawało mi się, że już przyzwyczaiłem się do myśli, że odejdziesz, ale patrzenie na ciebie łamało mnie. A tej decyzji nie dało się już cofnąć. Ale nie żałowałem. Pytałeś się. Ciągle to samo pytanie, gładząc moje włosy. "Dlaczego?". Jedna odpowiedź - "Nie wiesz?". Nie hamowałeś już łez, rozpłakałeś się jak dziecko. Twoja chłodna dłoń wciąż wędrowała po moich włosach. "Idź" poprosiłem szeptem. Rozumiałeś. Przy furtce domu stał On. Czekał na ciebie. On nie wiedział, jak ja cierpię. Nie chciałem się złamać, błagać świat, by nas ocalił, bo nie tego potrzebowałem, ale to byłem gotowy zrobić, gdybyś został jeszcze chwilę. Rozumiałeś. Zanim odszedłeś- pocałowałeś mnie. To tak jakby ktoś mi dał cały świat, który za chwilę miałem opuścić. Było warto, naprawdę, było warto umierać, by móc, choć przez chwilę czuć twoje usta. Potem odszedłeś. W połowie drogi odwróciłeś się i spojrzałeś na mnie ostatni raz, ostatni raz spojrzałeś na ganek. On podszedł i wziął cię za rękę, zabrał do domu. On nie wiedział, że zabrał mi cały świat, że nie było nikogo, kto znaczyłby dla mnie więcej. Słońce piekło mnie w oczy. Oddało mi twoje chłodne dłonie, twój ostatni pocałunek, chociaż na tą ostatnią chwilę. Jedyny sprzymierzeniec. Tylko słońce nam błogosławiło. Wyjąłem scyzoryk z kieszeni. Naciąłem nadgarstek. Krew lała się silnym strumieniem, dopiero po chwili wyciekała powoli, coraz wolniej, sącząc pojedyncze krople. Akurat tyle by opowiedzieć tę historię. Słońce przeglądało się w kałuży krwi, w cienkim, czerwonym strumyczku wyciekającym z nadgarstka. Wierne promienie słońca, zostały ze mną do końca. Wiedziałem, że jutro rano, gdy zauważysz, że przez cały dzień jestem na ganku, przyjdziesz i mnie znajdziesz, potem mnie zabiorą daleko od ganku, a ty dalej będziesz przychodził, o każdym wschodzie słońca.
Dobre słońce, jako jedyne nam błogosławiło. Księżyc boleśnie zabierał. I ta historia miała się powtarzać, powtarzać bez końca, póki wciąż jeszcze będzie dla nas miejsce na ganku, póki z każdym wschodem pojawiałeś się, chętny słuchania opowieści. Póki było słońce. Dobre słońce nam błogosławiło, a księżyc… księżyc na zawsze mi ciebie odbierał.

Don't go and leave me
And please don't drive me blind
Don't go and leave me
And please drive me blind
Please don't drive me blind




Komentarze
mordeczka dnia padziernika 16 2011 09:23:12
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Eovin Nagisa (Brak e-maila) 00:48 07-11-2006
Piękne. Po prostu piękne.
*PoisoN* (Brak e-maila) 15:58 24-01-2007
trochę mnie wzruszyło, ja żądko wzruszam się czytając opowiadania..'słońce nam błogosławiło...' piekna historia
Ai-chan (www.nympha@tlen.pl) 19:27 15-04-2007
Czytam wiele opowiadan. Jedynie to sprawilo, ze z moich oczu zaczely plynac lzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum