The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:29:25   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Nevoah 1
Dziedzińcem podążało dwoje młodych ludzi. Chłopak i dziewczyna. Dwaj wieśniacy na dwóch obładowanych koniach. Osobliwy był to widok.
Dziewczyna z ponurą miną spoglądała na towarzysza. Zapewne był to jej brat.
Mieli takie same włosy koloru dojrzałego w słońcu zboża. Ona długie prawie do pasa, zaplecione w dwa warkocze ciężko opadające na plecy, on w poskręcanych kosmykach, które okalały mu twarz jak osobliwa aureola; lekko muskały kark i ramiona.
Łączyły ich te same ciemnozielone oczy, różniące się tylko kształtem. Jej były wielkie i okrągłe, prawie jak dwie monety, a jego wcale nie mniejsze, lekko skośne i kształtem przypominające migdały.
Obydwoje ubrani byli w lniane ubrania tego samego, beżowo-brązowego koloru. Ona miała długą, szeroką spódnicę z falbanką, bluzkę na guziki a na szyi drewniane koraliki. Stopy ochraniały jej tylko sandałki z rzemyków. On miał koszulę z długimi, szerokimi rękawami podwiniętymi ponad łokcie i spodnie. Do tego skórzane, znoszone, - ale wytrzymałe - buty. Obydwoje mieli też szare płaszcze z kapturem, dla ochrony przed zimnem i deszczem.
Poza tymi małymi podobieństwami, byli całkiem inni. Zarówno z charakterów, jak i ogólnego wyglądu, z rysów twarzy, postawy, sposobu chodzenia i mówienia…
- Idiota… - mruknęła dziewczyna, zła. Chłopak milczał. - I pomyśleć, że tyle czasu tam pracowaliśmy! Doprawdy, owocna to była współpraca! - dodała nie szczędząc głosowi ironii - Bogowie, ja bym najchętniej go… uch!
- Oj, cicho bądź. - przerwał jej na poły znużony i rozgoryczony.
- Jak to cicho? Nie będę cicho! Ktoś musi powiedzieć parę słów prawdy!
- Przecież nie warto, Zija!
- Warto! Ty jesteś idiota, że go tak bronisz.
- Za to ty jesteś cholernie uparta.
-, Ale niestety nie wiem, po kim to mam. - mruknęła bez rozbawienia.
-, Czym mnie bogowie tak pokarali? - wzniósł oczy do nieba i westchnął. Ponad nimi chmury tworzyły zwartą skorupę, skutecznie zasłaniając słońce.
Było cicho… Jedynie ptaki odważyły się zakłócać ten idealny, wręcz pierwotny ład swymi melodyjnymi trelami.
- Mną. Przecież tylko tyle masz, no nie? To dużo, zwłaszcza, że mogłeś stracić życie. Po tym, co się stało…
- Nic się nie stało! - zawołał zirytowany. - Daj mi spokój, dobra?
- Nie dam ci spokoju! - odparowała. - Przecież on cię pobił, Nevoah! Mógł cię zabić!
-, Ale nie zabił!
-, Ale mógł… - szepnęła cicho, ale on i tak usłyszał.
Zabolało go tamto wspomnienie. Tak niebezpiecznie żywe w jego pamięci… Zacisnął kurczowo palce na kolanach. Potem sięgnął do szyi i wyciągnął spod koszuli łańcuszek z białego złota, na którym wisiał wisiorek w kształcie łzy, z jednym, niewielkim szafirem, który wyglądał jak wtopiony w złotą bryłkę. Z tyłu wygrawerowane misternie trzy tajemnicze litery: "LdN". Pewnie czyjeś inicjały, ale nie umiał powiedzieć czyje, bo nie potrafił czytać… Westchnął i na długą chwilę zamknął przedmiot w dłoni. Potem obrzucił wzrokiem fioletowo-żółte siniaki na nadgarstkach. Bolały, ale dało się wytrzymać.
- Nie powinieneś był… - zaczęła na nowo dziewczyna głosem słabym od łez. - Nie powinieneś…
- To nie moja wina, Zija… - próbował się bronić. - On mnie sprowokował… I mówił… mówił… - urwał i gwałtownie wciągnął powietrze. Nie chciał płakać! Łzy ograniczały mu widoczność, za ich sprawą świat przed nim falował miarowo. - Niby nie mogłem odmówić, ale po tym jak powiedział, co ode mnie chce…
- Ja cię nie obwiniam, braciszku. - uspokajała go dziewczyna. - Będzie dobrze, zobaczysz…
- A czy kiedykolwiek było u nas dobrze? Kochana, ja nie wierzę, że teraz będzie lepiej. Gdzie się podziejemy? Co z sobą zrobimy? Jak sobie poradzimy? Sami? Bez grosza przy duszy? Bez domu? Bez… rodziny?
- Odszukamy naszego ojca! Zobaczysz, on żyje! - zawołała rozgorączkowana.
- Gdzie chcesz go szukać? Masz zamiar przeczesać całe królestwo? Przecież to jest niemożliwe!
- Tu chodzi o naszego ojca, Nevoah!
- Niechże sobie chodzi o samego króla! Ja nie będę błąkał się po całym tym zafajdanym królestwie bez celu! Będziesz pytała ludzi: "Czy nie widzieli państwo mojego tatusia? Zgubiłam go siedemnaście lat temu i nie wiem gdzie się podział." Taki jest twój plan? Jeśli tak, to do bani! - krzyczał rozzłoszczony. Nie tyle na Ziję, co na siebie, bo był tak cholernie bezsilny…
- Możesz się na mnie nie wyładowywać? - zapytała wyprzedzając brata. - Działasz mi na nerwy! Zachowujesz się jak małe dziecko. Dorośnij!
- Nigdy nie byłem dzieckiem… - mruknął chłopak sam do siebie. - W przeciwieństwie do ciebie szybko musiałem dorosnąć… Zwłaszcza przez ostatnich parę dni… - przetarł oczy zmęczonym ruchem.
- Szybciej uparciuchu, zaraz będzie padać, a ja chcę dotrzeć do jakiegoś miasta! - wołała Zija poganiając konia.
- Już, już, przecież się śpieszę! - zmusił swojego wierzchowca do biegu i szybko przegonił siostrę.
- A właśnie, panie wszystkowiedzący! - Zija zrównała się z bratem. - Co zamierzasz teraz zrobić?
- Na pewno nie będę szukał ojca. I ty też nie, bo samej nigdzie cię nie puszczę. Wyrzucono mnie z wioski, jeśli nie zapomniałaś, i poszłaś wraz ze mną, więc teraz ja jestem za ciebie odpowiedzialny, nie Weina i Lelik. Ani Bran. Będziemy wędrować po wioskach i miastach w poszukiwaniu pracy i noclegu. Może ciebie ktoś by zatrudnił w karczmie, do roznoszenia posiłków podróżnym, a ja mógłbym zajmować się końmi w stajni. Czyścić je, czesać… Mógłbym nawet spać na słomie, byleby tylko mieć dach nad głową. Taki jest mój plan, Zija.
-, Ale kiedyś i tak odszukamy papę… - szepnęła dziewczyna. Chłopak westchnął zrezygnowany.
Mógł nie pozwolić jej ruszać razem z nim. Mógł kazać jej zostać w wiosce. Byłaby przynajmniej bezpieczna… Tak, tylko na ile? Ziję czekałby taki sam los, jaki spotkał jego. Chciał jej tego oszczędzić. To, dlatego zgodził się na ten jej przygłupi pomysł.
Najlepiej by było, gdybym umarł zamiast mamy. - myślał ze smutkiem. Tata by nie odszedł, zająłby się nimi i wkrótce zapomnieliby o tym, że mieli i syna. Byliby szczęśliwi. Tenael też… A przede wszystkim - żyłby… Miałby żonę i dzieci… I własne gospodarstwo, takie, o jakim zawsze marzył… Niestety… Poznał mnie i zapłacił za to najwyższą cenę... Własne życie... Jaki los jest niesprawiedliwy!
Zaczął padać deszcz. Zija się nie myliła. Chłopak zaklął siarczyście.
- Szybciej, zanim całkiem zmokniemy! - zawołał do siostry i popędził konia go galopu.
Deszcz lał i lał, zacinając ze wszystkich stron i ograniczając widoczność prawie do zera. Było im zimno, a płaszcze szybko nasiąkły lodowatą wodą.
Milczeli oboje, rozdrażnieni pogodą. Wierzchowce zdawały się w ogóle nie męczyć - biegły cały czas z takim samym zapałem.
- Jest! Widzę miasto! Jesteśmy na miejscu! Dzięki bogowie! - zawołał Nevoah uradowany.
Do gospody trafili bez problemu. Największy, dwukondygnacyjny budynek, a w tyle stajnia. Zaraz przed pierwszymi zabudowaniami miasteczka płynęła rzeka. Wiła się wśród stępionych czasem wzgórz i ginęła wśród drzew. Końskie kopyta zabębniły głucho o drewniany, solidny most, szeroki na trzy jardy - wystarczający by zmieścić dwa mijające się wozy.
- Niefortunne miejsce.... - mruknął chłopak wychylając się z siodła i patrząc w dół. - Ciekawe ile razy w czasie roku ich zalewa. - był zaskoczony kiedy zobaczył, że koryto było sumiennie i dokładnie pogłębione. Dno na głębokości około dwóch i pół jarda, szerokie na dwa.
- Nie narzekaj, tylko chodź.
Zeskoczyli z siodeł i przywiązali konie do ganku. Wbiegli po schodkach i stanęli pod dachem.
- Głodna jestem... - jęknęła Zija i sięgnęła do klamki.
- Czekaj, czekaj, a rzeczy? Przecież wszystko przemoknie! - zawołał Nevoah. Chcąc nie chcąc dziewczyna znowu musiała wyjść na deszcz...

Stali zdezorientowani w zatłoczonej sali, mokrzy i objuczeni jak konie jadące na targowisko. Zastanawiali się, w którą stronę najpierw się udać... Może zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i ratowanie się ucieczką...?
Szybko jednak podszedł do nich karczmarz.
- Witam, witam "Pod Wylanym Piwem"! - hm... Ktoś miał ogromne poczucie humoru wymyślając tą inteligentną nazwę... Mężczyzna miał dziwnie błyszczące oczy i raczej niezdrowe wypieki na twarzy... Wypił chyba o kufel mocnego, meradzkiego piwa za dużo... - Potrzebujecie czegoś? Pokój, może pokój? Albo jedzenie, pyszne nawiasem mówiąc! Proszę, proszę za mną! Dziś taka psia pogoda, że biorę tylko połowę normalnej stawki za noc! - roześmiał się bełkotliwie i zachwiał na nogach. - Zapraszam dalej, zapraszam! Tu, tutaj sobie spocznijcie! - prowadził ich między stolikami i wskazał ten stojący w samym rogu. Nevoah usiadł ciężko na ławie i położył obok swoje rzeczy. Ściągnął przemoknięty płaszcz i zadrżał z zimna. Ogrzał dłonie o nikły promień świecy stojącej na blacie. Potem potrząsnął głową strząsając z włosów kropelki wody.
- Może kufel grzanego wina na rozgrzanie? Na mój koszt! - kontynuował karczmarz przysiadłszy na brzegu ławy.- A do tego zupa grzybowa. Lubicie? - pokiwali niepewnie głowami. - Moja Cejla wprost cudownie gotuje! Rozpłyniecie się w rozkoszy. - wstał i chwiejnym krokiem udał się w stronę baru.
- Mamy szczęście... - szepnęła Zija patrząc w ślad za nim.
- Mimo to radzę jutro szybko zniknąć. Jeszcze wytrzeźwieje i każe nam normalnie zapłacić. A nasze fundusze nie wyglądają zbyt zachwycająco. - odpowiedział Nevoah równie cicho.
Ni stąd ni zowąd obok nich zjawiła się młoda dziewczyna z dwoma kuflami. Postawiła je przed nimi. Napój ostro pachniał winem i goździkami.
- Czy te dwa konie przy ganku są wasze, panie? - spytała uprzejmie.
- T-tak... - powiedział chłopak nie wiedząc jak się zachować.
- Bo Lojet, to ten pijany narwaniec, - uśmiechnęła się. - kazał je wprowadzić do stajni, żeby nie stały na deszczu. - Nevoah oniemiał zdziwiony. - Jak zwykle za dużo meradzkiego piwa, po nim zawsze świruje. Uprzedzam, że Lojet to mimo wszystko poczciwy i uczciwy facet. Zawsze pamięta swoje obietnice. Nawet te składane pod wpływem. A jak zapomni, chętnie mu odświeżę pamięć.
- Dlaczego to robisz? - spytała Zija.
- Dziecinko, przecież widzę, że nie byłoby was stać... Lniane ciuchy i wełniane szare płaszcze noszą tylko wieśniacy... Bez obrazy oczywiście.
- Dziękujemy....
- Idzie zupa! - rozległ się wesoły okrzyk. Rodzeństwo jak na komendę spojrzało w tamtym kierunku. Szła do ich pulchna, roześmiana kobieta z tacą w dłoniach. Rozdawała powitania na lewo i prawo.
- Witam szanownych gości. Smacznego życzę. - Zija odstawiła pusty kufel po piwie na stół i ochoczo zabrała się za posiłek.
Nevoaha znowu ogarnęły ponure myśli. Czuł, że monet na długo nie wystarczy, a i poczucie winy i palący wstyd zżerał go od środka. Coraz bardziej i bardziej, bez ustanku....
- Hej, jedz... - powiedziała jego siostra nieświadoma jaki mętlik w głowie ma jej młodszy braciszek. - Jak sobie trochę podjesz, od razu poprawi ci się humor, zobaczysz. - zadrżał, ale nie tylko z zimna. Przymknął powieki i potarł skronie koniuszkami palców.
- Mam dość... - westchnął ciężko. - Jestem zmęczony. - pod groźnym spojrzeniem siostry schylił się nad miska i zaczął jeść w ciszy.
Czyjeś wibrujące, uważne spojrzenie wbijało się mu prawie namacalnie w ciało. Poderwał głowę i rozejrzał się na boki. Niedaleko nich siedzieli dwaj wędrowcy. Dwaj mężczyźni. Jeden był do Nevoaha odwrócony tyłem. Miał na sobie ciemnozielony płaszcz, a długie, ciemne włosy związał na karku rzemykiem. Pochylał się nad stołem i mówił gorączkowo do swego towarzysza. Gestykulował przy tym żywo. A drugi... kiedy zorientował się, że Nevoah widział go, spuścił szybko głowę i naciągnął mocniej kaptur na czoło. Odpowiedział coś gniewnie. Jego twarz była niewidoczna, skryta w cieniu materiału. Miał na sobie coś w rodzaju ciemnopopielatej opończy z szerokim, obszernym kapturem i takimiż rękawami, na dodatek bardzo długimi. Jego oczy lśniły złowieszczo odbijając światło świec. Obserwowały uważnie salę i siedzących w niej ludzi. Znowu zatrzymały się na Nevoahu, który nie zdążył zwrócić wzroku gdzie indziej. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i żaden z nich nie chciał ustąpić. Jednak pod wpływem przenikliwego spojrzenia i dziwnej groźby na skrytej w cieniu twarzy, zamrugał kilka razy i pochylił się nad talerzem, czując gorąco oblewające jego policzki. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe. Pociągnął spory łyk wina i zatrząsł się pod wpływem ostrego smaku.
- Coś się stało? - zmartwiła się Zija
- Nie. - potrząsnął głową i odważył się spojrzeć w stronę tamtego stolika.
Facet w płaszczu tłumaczył coś swojemu towarzyszowi, chyba się kłócili. Ten siedzący tyłem odwrócił się i objął salę na poły uważnym i znudzonym spojrzeniem. Lekko tylko musnął Nevoaha, za to, kiedy trafił na Ziję - albo raczej na jej profil - oczy rozbłysły mu niebezpiecznie. Mężczyzna był przystojny. Niewiele szczegółów było widocznych ze względu na dzielącą ich odległość, ale sprawiał wrażenie niezmiernie miłego i szarmanckiego.
- Idę zobaczyć, co z końmi. - mruknął Nevoah dopijając aromatyczny napój i wstając z miejsca. Zarzucił mokry płaszcz na ramiona.
- Tylko wracaj szybko, braciszku. - poprosiła Zija z uśmiechem.
- Pilnuj naszych rzeczy. - przestrzegł ją chłopak i ruszył w stronę wyjścia.
Przestało padać, a porywisty wiatr rozgonił ciężkie chmury odsłaniając przejrzyście czyste niebo migoczące milionami gwiazd. Powietrze było przeraźliwie zimne, więc chłopak szybko zaczął trząść się w swoim przemokniętym płaszczu. Szybko pobiegł w kierunku stajni. Konie bezpieczne i suche skubały siano. Klacz Nevoaha zarżała radośnie na widok swojego pana.
- Cześć Gwiazdko. - szepnął cicho głaskając jej pysk i dmuchając delikatnie w nozdrza. Wierzchowiec odwzajemnił się tym samym. Chłopak musnął palcami jaśniejszy od reszty sierści kształt na jej czole, (od którego wzięło się imię dla zwierzaka) i uśmiechnął się. - Widzę, że macie się dobrze. Cieszę się. Podjedz sobie, ja wracam do środka, bo mi okropne zimno…
Pogłaskał konia Ziji i pobiegł z powrotem do gospody.
Chuchnął w zmarznięte dłonie i oniemiał. Przy ich stoliku siedział ten sam mężczyzna w ciemnopopielatym płaszczu i jego przystojny towarzysz. Niepewnie podszedł do nich.
- Zija… - powiedział cicho. Siostra oderwała wzrok od mężczyzny naprzeciw niej i roziskrzonymi oczyma spojrzała na brata.
- Siadaj, co tak stoisz? - powiedziała. Poszedł za jej radą. Cały czas czuł na sobie wzrok tego w kapturze, mimo, że on nawet o milimetr nie podniósł głowy.
- A więc to ty jesteś Nevoah? - spytał ten przystojniejszy. Chłopak pokiwał głową. - Miło cię poznać.
- A jak się wy nazywacie? - spytała Zija.
- Ja się nazywam… eee, Uliah, a mój towarzysz… Erendir.
- Jak już wspomniałam, musieliśmy wyjechać z wioski -
- Dlaczego? - przerwał jej Uliah.
- Mieliśmy małą… hm… kłótnię ze starszyzną, no i oto, czym się skończyła. Banicją. - prawie wypluła z obrzydzeniem to słowo. Nevoah wzdrygnął się, bo nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Zija takie samo obrzydzenie czuje względem niego. - Ograniczone imbecyle… - dodała jakby sama do siebie. - Sami nie wiedzą, co to miłość i nie pozwalają kochać innym…
- Zija… - szepnął Nevoah zbolałym tonem, czując stalową obręcz zaciskającą się mu wokół serca. Jego ręce drżały niebezpiecznie.
- Niech ich wszystkich szlak trafi! - zawołała. Potem uśmiechnęła się do brata, pogłaskała go po głowie i powiedziała. - Przepraszam cię. Po prostu nadal trudno mi to zrozumieć.
- Nie tobie jednej… - zapadło milczenie.
- Wyobraźcie sobie, że potem znaleźliśmy pracę w karczmie w Larais. Pracowaliśmy tam pół roku, oboje roznosząc jedzenie gościom. Potem… powiedzmy, że znowu mieliśmy małą utarczkę z właścicielem gospody i wylądowaliśmy na ulicy.
- No to, co zamierzacie teraz zrobić? - spytał Uliah chcąc zmienić ponury nastrój.
- Nie wiemy. Będziemy gdzieś szukać jakiejś pracy i dachu nad głową.
- Gdzie? - drążył mężczyzna.
- Nie wiem. Podróżujemy już trzy dni. Będziemy dalej jechać gościńcem i pytać w mijanych wioskach i miastach czy przydadzą się dodatkowe pary rąk. Gdzieś musi się nam poszczęścić.
- Może, pytanie tylko po ilu dniach. A nie myśleliście o tym, żeby jechać do Kleer? - spytał Uliah.
Zija zrobiła dziwną minę. Jak zawsze, kiedy ktoś w mieście - na targu - ją pytał o rzecz która dla niego była jak najbardziej oczywista, ale dla niej nie. Z racji tego, że była całkowicie nieobeszła w świecie, no i była analfabetką. Ziję to szczególnie bolało. Niejednokrotnie powtarzała, że to nie tak miało być, że ona nie miałabyś niepiśmienna!
- Panie - zaczął więc Nevoah. - Jesteśmy zwykłymi wieśniakami. Może i wiemy, w jakim królestwie żyjemy i jak się nazywa nasz władca, któremu dajemy daninę, ale na tym się kończy nasza wiedza o świecie. Nam do szczęścia wystarczy jeszcze nazwa najbliższego miasta i znajomość okolicznych pól i lasów. Nie wiemy, co to Kleer. - znowu cisza. Uliah miał na poły rozczarowaną i wściekłą minę.
- W takim razie powiem krótko. My z Erendirem zmierzamy do Kleer. Tam na pewno ktoś by znalazł dla was jakąś pracę.
-, Ale dlaczego nam to mówisz? - spytała Zija.
-, Bo tak się składa, że moglibyśmy wyruszyć razem. - Erendir i Nevoah jak na komendę spojrzeli na mężczyznę. Ten pierwszy groźnie i ostrzegawczo, drugi błagalnie i z niedowierzaniem. - To by nam dobrze zrobiło. My mielibyśmy inne towarzystwo niż tylko swoje, a wy pomoc w razie jakichś niebezpieczeństw. Im bliżej stolicy, tym więcej zbójów w okolicy. To byłby dobry układ dla całej naszej czwórki.
- No nie wiem… - powiedział chłopak. - Zija? - wiedział, że ona się zgodzi. Widział to w jej oczach. Była zauroczona tym facetem.
-, Jeśli o mnie chodzi… - zaczęła powoli, ostrożnie dobierając słowa. - to nie mam nic przeciwko… Właściwie to uważam twój pomysł za świetny. I płyną z niego korzyści dla nas wszystkich. A ile jest drogi do Kleer?
- Pieszo mniej niż pięć dni. Ale macie chyba konie prawda? Jeśli tak, to zajmie nam to ledwo trzy dni. Ruszamy jutro z samego rana.
Nevoahowi absolutnie ten pomysł się nie podobał. Spojrzał na siostrę, jakby szukając u niej potwierdzenia, że sobie żartuje.
- Zija? - zaczął. - Zija, nie spytasz mnie o zdanie? A może ja nie chcę z nimi jechać? Zija, zapomniałaś, przez kogo wpakowałaś się w tą cholerną banicję? Zija!
- Nie panikuj, Nevoah… Tak będzie bezpieczniej.
- Bezpieczniej? Co ty mówisz, Zija? - miał ochotę powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mu Uliah.
- Hej, dzieciaku, nie denerwuj się i słuchaj starszej siostry. Z resztą ty, jako najmłodszy z nas wszystkich nie masz nic do gadania. - Nevoah oniemiał.
- Czy ty to słyszałaś Zija? - spytał z ledwością opanowując wybuch złości. - Słyszałaś to? - już nie lubił tego zadufanego, pewnego siebie i cholernie przystojnego Uliaha.
- No przecież miał rację. Jesteś najmłodszy. Masz ledwo siedemnaście lat. - Zija wzruszyła ramionami.
- Nie o to mi chodzi! Też sądzisz, że nie mam nic do gadania?
- Może nie nic do gadania, Uliah przesadza, ale ja już decydowałam. Jutro wyruszamy z nimi.
- Gówno prawda. - powiedział wstając. - Myślisz tak samo jak on. Może lepiej by było, gdybym to ja sam ruszył na tą cholerną banicję. Albo gdybym teraz wyszedł i nie wrócił. Nie… Najlepiej by było gdybym umarł zamiast matki. - odwrócił się i nie zważając na nawoływania Ziji odszedł. Zapytał karczmarza, w jakim pokoju może się położyć i pobiegł tam, czym prędzej, zanim ktoś zobaczył łzy na jego policzkach…











 


Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 15 2011 21:47:14
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

inga (Brak e-maila) 13:24 09-12-2005
naprawde mi sie podobalo, jestem ciekawa co dalej, jak to wszystko sie potoczy smiley zycze weny tworczej smiley
Asou (Brak e-maila) 15:36 09-12-2005
bardzo fajne opo mam nadzieje, że następna część bedzie nie długo ^_^
Eovin Nagisa (eovin_nagisa@op.pl) 22:35 16-03-2006
Opowiadanie całkiem przyjemnie się czyta i sądzę, że wraz z kolejnymi częściami będzie ono coraz ciekawsze. Jeśli planujesz "tasiemca", a lepiej żebyś planowała, to jestem za! ^__^
Pozdrawiam!
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum