ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Happy end |
Nenya
Ślepy los
- On jest cudowny! - wykrzykiwała raz po raz młodziutka czarnowłosa dziewczyna skacząc radośnie obok swojej koleżanki. -Po prostu cudowny! Przystojny i…i… taki kochany! Ach, Jolka, gdybyś ty go widziała…! Śliczny jak marzenie!
- Litości, Wera! Zaraz zwariuje! Oj, Weronika, mieszkasz tu raptem DWA tygodnie! Czternaście dni i już zdążyłaś się zakochać.
-, Ale to była miłość od pierwszego wejrzenia!
- To cię nie usprawiedliwia! Do jasnej cholery, nawet nie wiesz jak on się nazywa!
-, Ale to mu dodaje tajemniczości, a ona, wymieszana z jego cudownymi oczyma i powalającym uśmiechem daje…
- Stop! Jeszcze słowo i cię kopnę! Serrrio!
- …piorunujący efekt… - dokończyła Wera i w momencie rozmarzyła się.
- No to przegięłaś… Idę sobie… - Jola odwróciła się.
- Dobra, dobra, już się przymykam. - dziewczyna poklepała kumpelkę po ramieniu.
- I dobrze… - mruknęła Jola. - To obsesja! Od tygodnia gadasz tylko o nim. - Weronika chrząknęła znacząco. - Dobra, zmieniam temat. Pamiętasz tego chłopaka, o którym ci kiedyś opowiadałam? - Wera zmarszczyła brwi. - Hmm, najwyraźniej nie.
Dziewczyny weszły do kawiarenki i zamówiły dwa ciastka z kremem i dwie kawy z mlekiem. Potem usiadły przy stoliku naprzeciw okna.
Jolka była wysoką szatynką. Miała długie, proste włosy i prawie czarne oczy. Była energiczną siedemnastolatką, lubianą i otwartą. Lubiła szaleć. Była kompletnym przeciwieństwem Weroniki. Bo Wera była dość niską dziewczyną o kruczoczarnych, pół-długich włosach. Miała duże, orzechowe oczy i miłą, ładną twarz. Hamowała ją jednak wrodzona nieśmiałość. Miała niewielu przyjaciół i to tylko przy nich potrafiła się otworzyć i z nimi poszaleć od czasu do czasu. Zwykle była spokojna i zrównoważona. Umiała i lubiła słuchać ludzi i to w niej ceniono.
Jola pochyliła się nad stołem i zaczęła mówić półgłosem:
- Wszyscy już o tym wiedzą. I gada o tym cała szkoła. Nie tylko uczniowie, nauczyciele też!
- Powiesz w końcu, o co chodzi?
- Dobra, spokojnie, już mówię. No, więc Tomek, ten chłopak, całą podstawówkę kumplował się z Igorem. Trafili razem do gimnazjum i liceum. Ich przyjaźń była całkiem platoniczna, ale na początku tego roku zaczęły krążyć o nich ploty. Jednak nikt temu nie dawał wiary, bo ową plotę puścił szkolny kłamca, wariat i idiota.
- A co to była za plota?
- No, że oni… No, byli… SĄ, no wiesz…
- Nie. - uśmiechnęła się Wera.
- Uch… - Jola przewróciła oczyma. - Że oni są… parą.
Weronika z wrażenia aż otworzyła usta.
- O Boże, no i co?
- Nikt w to nie wierzył, oni zaprzeczali, sytuacja zaczęła się uspokajać, aż tu nagle… BUM!! - Jola uderzyła dłońmi w stół a jej przyjaciółka aż podskoczyła. - Ktoś ich zobaczyła w parku. I bynajmniej nie grali w szachy na ławce jak normalni intelektualiści, ale… - tu pochyliła się jeszcze bardziej i wyszeptała - Całowali się…
- Nie…
- Tak! Następnego dnia wiedziała o tym cała szkoła. Ale nie oni. Kiedy szli korytarzem wszyscy cichli patrząc na nich, a za ich plecami wybuchały śmiechy. Biedni nie wiedzieli, co i jak! A kiedy ramię w ramię weszli do klasy, na tablicy przywitał ich napis: "Igor, Tomek, dwa pedały, co się w parku całowały". Tomek na ten widok odwrócił się i zwiał jakby się za nim paliło (nie dziwię się mu, nawiasem mówiąc), ale Igor nie zdążył, czy nie był w stanie i cały dzień musiał znosić docinki chłopców z jego klasy i nie tylko.
Weronika zapomniawszy na chwilę o swoim ukochanym nieznajomym słuchała Jolki z skupieniu i tylko kręciła głową z niedowierzaniem.
-, Ale to nie koniec. Wczoraj po szkole złapały go debile od nas ze szkoły i pobiły tylko, dlatego, że jak się wyrazili, nienawidzą jebanych pedałów.
- To okropne! - wykrzyknęła Wera ze zgrozą. - I gdzie tu tolerancja?
- Ech, mnie nie pytaj, bo ja nie mam bladego pojęcia. Dzisiaj nie pokazali się w szkole, co wywołało serię zjadliwych komentarzy. Żal mi ich. Zwłaszcza Igora. To mój sąsiad i dobry kumpel. Szkoda, że to musiało jego dotknąć.
- No…
Mówiąc nieskromnie, byłem przystojny. Hm, tak mówiły wszystkie moje ciocie na rodzinnych imprezach ("Igorku! Jak ty wyrosłeś! A jaki się przystojny zrobiłeś! Pewnie się za tobą wszystkie dziewczyny w szkole obracają!"). Byłem wysoki i szarooki, z ciemnymi włosami. Ubrany w szerokie spodnie, obszerną bluzę z kapturem naciągniętym na głowę i czarną, sztruksową kurtkę.
Szedłem przygarbiony, jedną rękę wcisnąłem głęboko w kieszeń kurtki, a drugą dotknąłem przeciętej, opuchniętej lekko wargi i ogromnej śliwy pod okiem. Starałem się też nie utykać na lewą nogę. Za każdym krokiem przez moją twarz przebiegał grymas bólu.
Spacerowałem ulicą i rozmyślałem. A im dłużej myślałem o wydarzeniach ostatnich dni, tym bardziej czułem się niepotrzebny, smutny i zły zarazem. Obwiniałem się za to wszystko. Za to, że uległem w najbardziej nieodpowiednim miejscu na ziemi. Za swoją głupotę i nieodpowiedzialność.
Zatrzymałem się przed jednym z domów i wszedłem do ogrodu. Stanąłem przed drzwiami i oparłem się o nie czołem. Ręką wymacałem dzwonek i nacisnąłem go. Usłyszałem natarczywy dźwięk, a po chwili kroki, czyjeś bardzo powolne stąpanie i nieśmiały głos.
-, Kto tam?
- To ja. Igor. - powiedziałem nadal opierając się o futrynę. Po chwili dodałem, jakby do siebie. - Jestem sam. Samiuteńki.
Chłopak po drugiej stronie westchnął głośno, ale po chwili drzwi otworzyły się. Spuściłem nisko głowę i mocniej naciągnąłem kaptur. Nie chciałem, żeby on widział moją pokiereszowaną twarz.
Tomek był wysokim blondynem. Przyglądałem się mu przez chwilę spode łba. Tom miał na sobie znoszone stare jeansy i byle jaką bluzę. Trzęsły się mu nieznacznie ręce. Zdziwiłem się, jak wydarzenia minionego tygodnia go zmieniły. Oczy mu posmutniały, były wypełnione dziwną, drażniącą pustką. Opuściła go cała dotychczasowa pewność siebie - skorupa została zerwana ukazując nieśmiały, skulony cień swojej dawnej postaci.
- Właź. - rzucił i zatrzasnął za mną drzwi.
Weszliśmy do Tomkowego pokoju. Stanąłem tyłem, ściągnąłem kaptur i podniosłem głowę. Odgarnąłem niesforne kosmyki włosów z twarzy.
- Tomek… - powiedziałem po chwili drażniącej ciszy. - Ja przepraszam.
- Za co? - chłopak usiadł na krześle.
- Nie powinienem był wtedy w parku…
- To nie twoja wina…
- No to czyja?! - krzyknąłem wytrącony z równowagi. - Gdybym cię nie pocałował, to te debile nie dowiedziałyby się i nie… - westchnąłem przeciągle.
- Co się stało? No, Igor, co jest? - Tomek wstał i położył mi dłoń na ramieniu.
Nic nie powiedziałem, tylko odwróciłem się i spojrzałem na zaskoczonego Tomka.
- No nie… - szepnął dotykając delikatnie mojej przeciętej wargi i lekko muskając sińca pod okiem. - Teraz to ja przepraszam. Nie powinienem był uciekać jak ostatni tchórz. Oberwałeś za nas dwóch. To nie w porządku…
- Stało się. - usiedliśmy, ale ja po chwili położyłem się i ułożyłem głowę na kolanach Tomka. Ten zaczął delikatnie gładzić mnie po włosach. - Powiedzieli, że nienawidzą jebanych pedałów. Cytując. A cała szkoła wytykała mnie palcami. Nawet nauczyciele dziwnie na mnie patrzyli. Wszyscy bez wyjątku. Czułem się jak trędowaty. Na dodatek po szkole złapał mnie Macek z tymi swoimi gorylami. Przewrócili mnie i zaczęli okładać. Źle mogłoby się to dla mnie skończyć, gdyby nie wypadł nagle matematyk. Rozgonił ich, ale nawet nie pomógł mi wstać, o nie. Spojrzał tylko na mnie, pokręcił głową i odszedł bez słowa. Ja już tam nie wrócę. Nigdy. Mam ich wszystkich w dupie. Bez wyjątku. Wiem, co teraz myślisz. Zawsze mówiliśmy, że damy radę, kiedy ludzie się o nas dowiedzą…
- To nie to samo. Wszyscy mówili, jaka to nasza szkoła jest tolerancyjna. No, bo w końcu mamy u siebie japończyka i mulatkę. - Tomek westchnął. - Teraz jesteśmy żywym przykładem na to, że tak nie jest. Bo gdyby to była prawda, nie wytykano by nas palcami, nie wypisywano by bzdur na tablicy i nie… - uśmiechnął się i pogłaskał mnie po policzku - Nie pobito by cię. Ale wiesz, co? Mamy siebie. I razem uda się nam pokazać, że nie jesteśmy gorsi od innych. Że umiemy kochać. Że mimo przeciwności losu jesteśmy razem…
Pochylił się i pocałował mnie w usta. Wyciągnąłem rękę i wplotłem palce we włosy Tomka pragnąc, by ten pocałunek trwał jak najdłużej. Bo czułem, że coś się kończy. Jakiś najpiękniejszy rozdział w naszym związku.
Trwaliśmy tak jeszcze chwilę, w ciągu, której poskładałem kilka kawałków układanki i zobaczyłem, czym ona jest. A mówiąc jaśniej, właśnie zdałem sobie z czegoś sprawę.
- O cholera. - usiadłem gwałtownie.
- Co? - spytał zaskoczony Tomek.
- Jak długo jeszcze miałeś zamiar mnie okłamywać? Jak długo będziemy jeszcze razem? Kiedy ja sam będę z tym walczył?
-, O co ci chodzi? - Tomek zmarszczył brwi.
- Mama rozmawiając z kimś przez telefon napomknęła, że macie się przeprowadzać. Nie zwróciłem na to uwagi, bo już byłem spóźniony do szkoły. Przeprowadzacie się? Kiedy?
Tomek stanął przy oknie.
- Kiedy? - powtórzył Igor.
- Za dwa tygodnie… - wyszeptał cicho.
- O kurwa… I myślisz, że to jest w porządku? Zasymulujesz chorobę, i gówno, stchórzysz. Uciekniesz od szkoły, od problemu, ode mnie. A ja za ciebie będę baty zbierał. Baty, głupie docinki, złośliwe komentarze. Przez półtora roku. To jest dopiero nie w porządku!
- To nie tak…
- A jak do cholery? Wszystko ci teraz jedno! Wyjedziesz i zapomnisz! Mamy siebie, co? Damy rade? Ale wiesz, co? To się będzie za tobą ciągnąć jak smród. Na jakiegokolwiek faceta spojrzysz, będziesz sobie przypominał, że jesteś inny. Aż w końcu znienawidzisz sam siebie.
- Igor, kiedy mi naprawdę zależy…
- Gówno prawda. Nie ściemniaj, bo ja dobrze o tym wiem. Wszystko układa się po twojej myśli. Wiesz, co? Mam dość. Wychodzę. I już więcej mnie nie zobaczysz. Znikam z twojego życia. Szkoda, że zmarnowaliśmy na siebie prawie jedenaście lat. Warto było Tomek?
- Igor… - szepnął błagalnie chłopak mając łzy w oczach.
- Sam sobie przekichałeś. Twoja wina. Ja odchodzę. Mimo tego, że naprawdę cię kocham. Odchodzę. Idę sobie żyły podciąć, czy coś z tym rodzaju… Powodzenia, gdziekolwiek się wybierasz…
Wyszedłem głośno trzaskając drzwiami.
- IGOR!! - krzyknął Tomek patrząc przez okno, jak miłość jego życia wychodzi z ogrodu i znika za zakrętem. - Igor… - szepnął czując łzy na policzkach. Osunął się na podłogę i zaszlochał kryjąc twarz w dłoniach. Właśnie odchodziła z jego życia osoba, którą kochał nade wszystko… I sam wszystko zniszczył.
Przeklinałem się za ten wybuch, ale jednocześnie czułem, że dobrze zrobiłem.
Komórka w mojej kieszeni zawibrowała lekko, po czym ciszę rozbiła wesoła melodyjka. Wyciągnąłem telefon. Na wyświetlaczu widniał napis: "Tomek;)". Bez chwili wahania nacisnąłem czerwona słuchawkę. Zdenerwowałem się, bo ledwo schowałem telefon, on rozdzwonił się na nowo. Jednym ruchem wyłączyłem swoją Nokię i wrzuciłem ją do kieszeni.
Westchnąłem i rozglądnąłem się.
- Cholera… - mruknąłem pod nosem i skręciłem w pierwszą lepszą uliczkę. Stanąłem pod jakimś drzewem i patrzyłem, jak obok przechodzi grupka chłopaków z mojej szkoły. Maciek ze swoimi kumplami, Kuba i Jarek. Zaśmiewali się z czegoś głośno.
- Pewnie opowiadają sobie kawały o pedałach… - szepnąłem w niebo i z powrotem wyszedłem na główną ulicę. Szedłem przygarbiony, z rękami w kieszeniach. Gdybym tylko się odwrócił, zobaczyłbym pewnego chłopaka idącego w znienawidzonej grupce, który smutnym wzrokiem wpatrywał się w moje plecy…
Weronika i Jola ze śmiechem plotkowały przy kawie. Po chwili nieprzyjemnej ciszy, która zapanowała po wstrząsającej historii Igora i Tomka, jedna z dziewczyn rzuciła jakiś temat, który druga z niekłamaną ulgą podchwyciła i rozwinęła.
Jolka zamyśliła się i spojrzała w okno. Po ulicy przechadzali się różni ludzie, ale ona poderwała się zobaczywszy przechodzącego, zgarbioną chłopaka z ciemnymi pół-długimi włosami i w czarnej kurtce. Nic nie powiedziawszy wybiegła za nim prosto w zimną, lekką mżawkę, która zaczęła siąpić z zasnutego chmurami nieba.
Wera została na miejscu, zaskoczona i lekko zdezorientowana nagłym wybiegnięciem przyjaciółki.
Jola po chwili wróciła, wlokąc za sobą opierającego się chłopaka. Usadziła go siłą na krześle i sama spoczęła obok.
- To jest właśnie Igor! - wyjaśniła Weronice, która z głupawą miną spoglądała na nowo przybyłego. Miała półotwarte usta i szeroko otwarte oczy.
- Cz… cześć… - wykrztusiła po chwili. Wyciągnęła drżącą rękę, którą on uścisnął bez większego przekonania. - Jestem… Weronika…
- Igor… - mruknął chłopak podpierając twarz dłońmi i patrząc smętnie za okno.
-, Co się stało? - spytała Jolka cicho kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Wszystko… - westchnął i oprał czoło o blat stołu.
- Przepraszam?! - zawołała Jola do kobiety stojącej za ladą. Spojrzała na nią wyczekująco. - Mogę prosić mocną kawę? - sprzedawczyni skinęła z uśmiechem głową i znikła na zapleczu.
- A teraz gadaj, co się stało. - stanowczo powiedziała Jola.
Igor w odpowiedzi pociągnął nosem. Dziewczyna wyciągnęła paczkę chusteczek i podała mu jedną. Chłopak podniósł głowę i spojrzał na nią zapuchniętymi oczami. Na policzkach miał ślady łez. Wytarł je i wysmarkał nos. Wrzucił chusteczkę do popielniczki.
Sprzedawczyni podeszła do ich stolika i postawiła przed chłopakiem filiżankę parującej kawy.
- Trzy złote się należy. - zwróciła się do Joli. Dziewczyna zapłaciła bez słowa.
- Nie daj się dłużej prosić… - jęknęła prawie.
- Właśnie… - załamał się mu głos. Odchrząknął i pocierając czoło kontynuował. - Byłem u… - spojrzał na Weronikę.
- Mów, ona nic ci nie zrobi. - uspokoiła go Jola.
- Właśnie byłem u… - znowu chrząknął i westchnął. - Wiedziałaś, że on się przeprowadza?
- Yhm. - dziewczyna przytaknęła bez entuzjazmu.
-, Dlaczego ja się wszystkiego dowiaduje ostatni? Wkurwiłem się, zacząłem krzyczeć i w ten sposób… rozstaliśmy się. Boże, dlaczego to tak boli? - jęknął i ukrył twarz w dłoniach.
-, Bo go kochasz. Dlatego. - wyjaśniła ze smutkiem.
-, Ale dlaczego? Po co komu miłość?! - zawołał zaciskając pięści.
- Nie dziwię ci się, że po wydarzeniach ostatniego tygodnia straciłeś wiarę w ludzi i miłość.
Igor prychnął i upił łyk kawy. Jego wzrok zahaczył o Weronikę, która siedziała sztywno na krześle i wpatrywała się tępo w chłopaka, z niezbyt inteligentną miną na twarzy.
Mierzyli się chwilę wzrokiem. Po chwili Igor prawie warknął do niej:
- Dlaczego tak się na mnie gapisz? - dziewczyna spiekła raka i wydukała.
- Przepraszam… - czerwoniutka spuściła głowę i nerwowo zaplotła ręce.
-, Co ci jest, Wera? - spytała Jola.
- Nic, ja tylko… - wyszeptała i uśmiechnęła się nerwowo.
- Igor… - Jolka zwróciła się do niego łagodnie. - Nie ma się, o co martwić. Ludzie zapomną.
- Taa… Jasne… - mruknął łykając kawę. - Wiesz, co zrobię? Zmienię szkołę. Już postanowiłem.
- To nic nie da… - odezwała się Weronika, patrząc nieśmiało na chłopaka.
- Nie? - spytał. - A dlaczego?
-, Bo ludzie gadają… A takie rzeczy szybko się rozchodzą. Nie będziesz miał w innej szkole lepiej niż w tej. Może nawet wręcz przeciwnie?
- Wera dobrze rozumuje, Igor. Zmiana szkoły nic nie da…
- To, co mam niby zrobić, mądrale?
Dziewczyny milczały patrząc po sobie.
- Tak jak myślałem… Wiecie, co? - powiedział dopijając kawę. - Ja już pójdę. Tomkowi powiedziałem, że idę sobie żyły podciąć, albo coś w tym stylu, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł… - uśmiechnął się krzywo.
- Nie idź… - poprosiła nieśmiało Weronika.
- No właśnie… Nie idź! - powtórzyła Jola zakrywając dłoń chłopaka swoją. - Mogę cię o coś prosić? - spytała z niepewnym uśmiechem.
- Jasne. - uśmiechnął się Igor. - O co tylko chcesz.
- Nigdy nie chcieliście z Tomkiem mi powiedzieć jak się zeszliście, ale ponieważ już jest, że tak powiem, po fakcie, to chcę cię prosić, żebyś nam o tym opowiedział. Jak dowiedzieliście się, że tak to ujmę, macie się ku sobie?
Igor spojrzał na nią zaskoczony.
- Hm… - mruknął zastanawiając się. - Niegłupi pomysł. To Tomek nie chciał, żebym ci mówił jak to się stało. Ale teraz, kiedy wszystko się skończyło, czemu nie?
- No, to słuchamy uważnie! - uśmiechnęła się Jolka.
- To było bodajże w trzeciej klasie gimnazjum… Tak, na pewno wtedy! Siedzieliśmy w Faraonie. Wtedy to było Aquarium. Siedzieliśmy i jak zwykle piliśmy piwo. Byliśmy na polu. Było już na tyle ciepło, że wystawili stoliki. My zajęliśmy przedostatni. W ostatnim siedziała jakaś grupka dziewczyn. Śmialiśmy się, że mają "less party". Chłopaki oceniali, która z tamtych lasek jest najładniejsza. Ja jakoś nie przyłączyłem się do tej "zabawy". Nie wiem, dlaczego. Może, dlatego, że żadna z nich mi się nie podobała? W każdym razie po jakimś czasie, kiedy wypiliśmy piwo, chłopaki poszły kupić po browarku i jeszcze chcieli sobie w rzutki pograć. Ja zostałem. Wiesz, Tomek poszedł z nimi, a ja pilnowałem stolika. W pewnym momencie Tom zawołał mnie. Odwróciłem się i BUM!! Prawie spadłem z ławki. Tomek pytał, jakie chcę piwo. Wykrztusiłem, że ma mi kupić Warkę, ale nadal wpatrywałem się jak urzeczony w zjawisko kroczące przede mną. W życiu nie widziałem tak… przystojnego, wręcz ślicznego faceta. Błądziłem za nim wzrokiem. Miałem chyba niezbyt mądrą minę. Ten chłopak był inny niż ci, których znałem. Gdybyście go wtedy też spotkały, powiedziałybyście to samo. Dla mnie to, że zrobił na mnie takie wrażenie MĘŻCZYZNA, było ogromnym szokiem. Nie wiedziałem do końca, co się ze mną dzieje. Dopiero potem uświadomiłem sobie, że… jestem homo na całej linii. Że nie ma we mnie nic z bi. Ale to nieważne. Chce wam powiedzieć, jak wyglądał ten chłopak. Miał czarne, lśniące w słońcu włosy, poskręcane w rozkoszne loczki, jasnozielone oczy, ciemną karnację. Był wysoki, dobrze zbudowany i miał straszną siłę przyciągania. Dziewczyny przy jego stoliku kompletnie przy nim zgłupiały. Nie dziwiłem się im w tamtym momencie. Ja sam czułem się strasznie niepewnie. Tomek przyniósł piwo i przyglądał się mi zaniepokojony. W końcu zapytał, na co się tak gapię jak ostatni idiota. Odwrócił się, popatrzył na mnie i spytał czy na tego faceta. Bez przekonania odpowiedziałem, że na dziewczynę, która szła koło niego. Skąd miałem wiedzieć, że przyszedł sam?
-, Czyli to był właściwie przypadek? - Jola przerwała opowieść.
- Właściwie tak. Jakiś czas potem byłem w domu u Tomka. - kontynuował chłopak coraz bardziej zagłębiając się w miłe sercu wspomnienia. - Siedzieliśmy u niego na kanapie i gadaliśmy o jakiś głupotach. Nie reagowałem, kiedy położył mi rękę na ramieniu. Nie zrobiłem nic, kiedy druga jego dłoń spoczęła na moim kolanie. Mówiąc szczerze, chciałem tego. Napawałem się jego dotykiem. Jakoś tak wyszło, że patrzyliśmy sobie w oczy i nie wiedząc, kiedy i jak, zaczęliśmy się całować. Hm… Nie skończyło się wtedy tylko na całowaniu. - uśmiechnął się szeroko na wspomnienie tamtych gorących chwil. - Dopiero po fakcie przyszła pora na słowa. Na wyznania miłości i zapewnienia o ich trwałości. Ale przysięgliśmy sobie, że nikt nigdy się o nas nie dowie. Nie udało się. Ale i tak wytrzymaliśmy długo. Prawie półtora roku. Ech, tyle czasu zmarnowaliśmy…
- Wcale nie! - zawołała Weronika. - Wcale nie… - powtórzyła z naciskiem. - Nie mów, że lata w czasie, których kochałeś i byłeś kochany są stracone. Masz najpiękniejsze wspomnienia, jakie tylko możesz mieć! Nie wszyscy mają to szczęście zakochać się ze wzajemnością. Powinieneś się cieszyć i dziękować losowi.
- Mam dziękować losowi za to, że jestem homoseksualistą? - spytał Igor z wyraźną kpiną.
- To nie znaczy, że nie masz prawa kochać. Masz do tego takie samo prawo. Jak nie większe. Dziękuj za to, co masz, bo inni nie mogą mieć nawet tyle… - powiedziała Wera za złością.
- Kurwa, Igor, ona ma rację.
- Może. Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Jeśli nie chcecie mnie jeszcze o coś pytać, to pozwólcie, że pójdę się przejść. Tak… wiem, że leje. No i co z tego? Najwyżej zmoknę. No to żegnam was dziewczyny. Aha, Jola, dzięki za kawę. I za słowa pociechy, Wera.
- Nie ma, za co…
- No to cześć wam! - pomachał im ręką i wyszedł.
Ledwo stanął na chodniku, przygarbił się i posmutniał. Przeszedł na drugą stronę ulicy. Jola z smutnym uśmiechem na twarzy i z czołem przyciśniętym do zimnej szyby patrzyła za nim. Zapadła bardzo nieprzyjemna cisza.
- No i co powiesz? - spytała Jolka po chwili.
Weronika milczała.
- No… - szepnęła w końcu. - Trzeba przyznać, że jest… - odchrząknęła. - interesujący. Jola… - jęknęła.
-, Co?
- Dlaczego ja sobie nie mogę znaleźć faceta? Dlaczego kiedy się zakochuję, on musi się okazać… gejem? - spytała żałosnym tonem.
- Wera, nawet nie mów, że Igor jest tym twoim wyśnionym nieznajomym? - Zdziwiła się Jola.
- No właśnie, że jest! I co ja teraz zrobię? Mówię ci. Jak go zobaczyłam pierwszy raz, to nie mogłam od niego oczu oderwać… Nikt nigdy nie wywarł na mnie takiego wrażenia! Serio.
- Wierzę ci. Ale zobaczysz, że szybko o nim zapomnisz.
- Mam taką nadzieję… - westchnęła Weronika.
Wyciągnąłem telefon. Włączyłem go i wpisałem pin. Przywitał mnie napis: "Znowu się spotykamy". Nie minęła nawet minuta i komórka rozdzwoniła się.
"No ładnie" pomyślałem ze zdziwieniem. "Siedem nieodebranych połączeń. Wszystkie od Tomka. Och, nie wszystkie. Jeden od jakiegoś nieznanego numeru… Sześć odebranych wiadomości. Hm… zobaczymy jak się Tomek tłumaczy…"
Silne pchnięcie w plecy wyrwało mnie z zadumy. Upadłem na chodnik. Odwróciłem się na plecy i chciałem szybko poderwać się na nogi, ale nie zdołałem, gdyż ktoś pochylił się nade mną, chwycił za bluzę pod szyją i podciągnął do góry. Stanąłem twarzą w twarz z… Maćkiem.
"Kurwa mać. No to przejebane" przebiegło mi przez myśl. Tu nie ma żadnego matematyka, który mi "pomoże".
- Cóż to za miłe spotkanie! - zakpił Maciek. Byłem zawieszony kilka centymetrów na ziemią i już powoli zaczynałem się dusić. - Cieszysz się, prawda? - Jednak dało coś ćwiczenie na siłowni. Chłopak wyglądał, jakby podniesienie równolatka o wadze 60 kilogramów było dla niego kaszką z mlekiem.
- Mamy pewną niedokończoną sprawę, pedale jebany. - zauważył jeden z Maćkowych "goryli". To określenie zabolało prawie jak policzek.
- Dobrze gadasz, Piotrek. - stwierdził Maciek patrząc mi prosto w oczy.
- No to, co, zaczynamy? - spytał inny chłopak.
Maciek nie odpowiedział, tylko zamachnął się ręką. Zatrzymał ją tuż przed moją twarzą, którą wykrzywiał grymas przerażenia. Miałem kurczowo zaciśnięte powieki.
- Puść mnie idioto… - wysyczałem bardziej niż wyszeptałem.
- Proszę bardzo. - Maciek wzruszył ramionami, po czym walnął mnie od dołu, prosto w żuchwę. Odrzuciło mnie do tyłu, a ponieważ Maciek puścił bluzę, poleciałem prosto na chodnik.
Chłopcy klękli przy mnie. Podparłem się na łokciach. Czułem w ustach metaliczny smak krwi. Żuchwa bolała, ale na szczęście nie była złamana. Jak przez mgłę zobaczyłem śmigającą w moim kierunku pięść. Znowu wylądowałem na ziemi, tym razem z policzkiem przyciśniętym do bruku. Drugi palił żywym ogniem.
- Skurwiele… - wyszeptałem ledwo dosłyszalnie. Z ust pociekła mi cienka stróżka krwi.
Maciek znowu chwycił mnie za bluzę i podciągnął do góry. Już się przymierzał do ciosu, który złamałby mi nos, ale ktoś złapał go za dłoń.
- Przestań. - usłyszeli. Podniosłem wzrok i zobaczyłem… Kubę. Byłem zaskoczony. Jeden z nich właśnie stanął w MOJEJ obronie.
- A co ci do tego? - warknął Maciek. Wstał. Podpierałem się łokciami. Splunąłem w bok krwią pomieszaną z śliną. Nos także krwawił.
- A to mi do tego, że nie mogę patrzeć, jak znęcasz się nad słabszym. - mówił Kuba.
- Przecież to zwykły pedał. - zauważył Maciek inteligentnie.
- Homo, czy nie homo, to nie zmienia faktu, że przede wszystkim człowiek. I nie zasługuje na to, by traktować go jak zwierze. - tłumaczył cierpliwie, jakby mówił do małego dziecka.
- Kuźwa, Kuba, coś się taki humanitarny zrobił? - zapytał Maciek patrząc na mnie z nienawiścią. - Ty, a może masz na niego ochotę? - chłopcy zarechotali, a Kuba zaczerwienił się i posłał mi dziwne, jakby spłoszone spojrzenie.
- No, co ty… - odpowiedział szybko. - Jeszcze zmysłów nie postradałem.
Maciek patrzył na mnie z góry. Uniósł kącik ust do góry w parodii kpiącego uśmiechu. Przykucnął przy mnie i na "do widzenia" uderzył z całej siły w brzuch. Jęknąłem głucho i skuliłem się na chodniku. Do zaciśniętych kurczowo oczu napłynęły mi gorzkie łzy.
- Maciek! - krzyknął zezłoszczony Kuba.
- Nie pluj się, człowiek! - odpowiedział. - Chodźcie, idziemy na browarka. Aha, ty tam na chodniku, módl się, żebyśmy cię nie spotkali, kiedy nie będzie wśród nas Kuby. Heh, nie wyjdziesz żywy z tego starcia. Nie ma to jak potrenować na żywym worku treningowym, nie chłopcy?
- No jasne… - ucieszył się Piotrek.
- Idziemy. - i już ich nie było.
Łapałem kurczowo powietrze, trzymając się za brzuch. Otworzyłem szeroko oczy i zobaczyłem Kubę. Chłopak przyglądał się mi, mrużąc zielononiebieskie oczy. Po chwili pokręcił głową i poszedł za odchodzącymi chłopakami.
Podniosłem się. Stałem pochylony, czując nadal piekący ból. Jęknąłem. Zobaczyłem krew kapiącą na chodnik. Z czubka nosa spłynęła łza, po niej następna. Usiadłem na ławce. Rozglądnąłem się za telefonem. Leżał niedaleko. Sięgnąłem po niego i schowałem do kieszeni. Nie chciałem teraz czytać SMS-ów od Tomka. Oparłem się i odchyliłem głowę do tyłu. Zamknąłem oczy. Oddychałem przez usta, bo nos miałem zatkany krwią. Siedziałem chwilę bez ruchu.
- Chłopcze? - drgnąłem na dźwięk czyjegoś głosu troskliwego głosu. Otworzyłem oczy i zobaczyłem pochylającą się nade mną, starszą, siwą kobietę. - Coś się stało?
- Nic poważnego… - powiedziałem słabym głosem. Przejechałem ręką pod nosem, rozmazując krew. - Przewróciłem się i rozbiłem nos.
- Masz. Paskudnie wyglądasz. - uśmiechnęła się i wcisnęła mu do ręki równo poskładaną chusteczkę. - Wytrzyj się! Nie pójdziesz przecież do domu cały pokrwawiony, prawda?
- Dziękuję pani. - westchnąłem z ulgą. - Rzadko spotyka się tak bezinteresowne i tolerancyjne osoby, które pomagają bez dociekania, co się naprawdę stało.
- Przecież widzę, że się nie przewróciłeś. - uświadomiła mnie staruszka z łagodnym uśmiechem na twarzy. - Ale to nie moja sprawa, o co się pobiłeś, ani dlaczego. Jeśli widzę, że ktoś potrzebuje pomocy, po prostu pomagam. A mówiąc szczerze widziałam całe zajście. Jak tylko upewniłam się, że ci chłopcy już poszli, przyszłam do ciebie. Wiem, co to znaczy być prześladowanym. - wyjaśniła siadając koło mnie. - Mam chłopcze 79 lat. Nie wyglądam, prawda? Przeżyłam II Wojnę Światową. Mówiąc więcej, jestem Żydówką. Wiesz, co Niemcy robili z Żydami, prawda? - pokiwałem głową. - Moja mama była w ciąży, kiedy wybuchła wojna. Wywieźli ją do Oświęcimia. Zamordowali ją. Ją i tysiące innych ciężarnych kobiet, dzieci i starców. W komorze gazowej. Dobry Boże, co za śmierć… Ja się uratowałam. Ojciec ukrył mnie na Litwie, na jakiejś wsi. U dobrych ludzi. Kiedy wróciłam w 45 roku do kraju, byłam sierotą. Bez niczego. Ale udało mi się wyjść na prostą. Znalazłam męża, urodziłam siódemkę dzieci, mam dwudziestu jeden wnuków. Doczekałam się nawet trzech prawnuków. Mieszkam tu niedaleko. Przeżyłam wiele, ale jestem szczęśliwa. Ty też będziesz. Cokolwiek się stało, drogi chłopcze.
- Dziękuję pani. - uśmiechnąłem się słabo. - Zapamiętam pani słowa. Postaram się do nich zastosować. Och, oddaję chustkę. - zaczerwieniłem się wyciągając w jej stronę zakrwawiony, pomięty skrawek materiału.
- Zatrzymaj ją. - staruszka poniosła się z ławeczki. - Będzie pretekst, żebyś mnie kiedyś odwiedził. Wiesz, mieszkam sama. Rzadko mam towarzystwo. Powodzenia. - uśmiechnęła się i nieśpiesznie ruszyła w stronę swojego domu. Stojąc przy bramce odwróciła się i pomachała mi dłonią.
Ze zduszonym jękiem wstałem z ławeczki. Wolnym krokiem ruszyłem w stronę domu. Utykałem już wyraźnie. Za każdym krokiem moja noga wybuchała nieznośnym bólem.
Wyciągnąłem klucz. Przekręciłem go w zamku i wszedłem do przedpokoju. Zapaliłem światło. Ściągnąłem buty i poszedłem do łazienki. Rozebrałem się i wskoczyłem pod prysznic. Pozwoliłem, żeby zimna woda spływała po moim ciele. Obmywała moje ciało, obmywała moją krew i kurz... Kiedy wyszedłem, owinąłem się ręcznikiem i przyjrzałem swojemu odbiciu w lustrze. Miałem wielkiego siniaka na żuchwie, opuchnięty nos. W dodatku stłuczona kostka bolała coraz bardziej i spuchła do niepokojących rozmiarów.
Brudne ciuchy wrzuciłem do kosza na pranie. Poszedłem do swojego pokoju. Przebrałem się w jakieś stare łachy.
Z biurka wyciągnąłem paczkę L&M-ów i zapalniczkę. Usiadłem na łóżku. Wyjąłem jednego papierosa, spojrzałem na niego zrezygnowanym wzrokiem, zapaliłem. Położyłem się. Zaciągnąłem się głęboko i wypościłem dym nosem. Patrzyłem jak ulatuje pod sufit. Wypaliłem jednego. Sięgnąłem znowu do paczki i wyciągnąłem drugiego. Zwykle nie paliłem, miałem awaryjną paczkę na wszelki wypadek, ale wprost nie mogłem się powstrzymać!
Po jakimś czasie w pokoju było wręcz siwo od dymu. Po raz kolejny sięgnąłem do paczki, by odpalić kolejnego papierosa. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że wypaliłem już wszystkie fajki. Cisnąłem pustym opakowaniem o ścianę i zawyłem rozdzierająco. Spojrzałem na swoje ręce. Trzęsły się. Otworzyłem okno na oścież. Usiadłem na parapecie. Po chwili zwiesiłem nogi po drugiej stronie. Oddychałem głęboko. Mój ojciec nie lubił, kiedy paliłem. Ale bywały chwile, kiedy nie mogłem się powstrzymać. Dzisiaj był taki dzień. Zdałem sobie sprawy, że jeśli się nie pójdę pod prysznic, czeka mnie kolejna kłótnia z rodzicami. Śmierdziałem dymem, w pokoju było siwo.
Nie zorientowałem się nawet, kiedy wrócili rodzice. Słyszałem krzątaninę po domu. Podszedłem do swojej wieży i włączył płytę. Ustawiłem piosenkę Papa Roach, "Getting With Murder". Ustawiłem głośność i wróciłem na swoje miejsce na parapecie. Kołysałem się w rytm muzyki i obserwowałem świat za oknem. Patrzyłem na parszywą rzeczywistość, w której przyszło mi żyć.
Sięgnął po telefon i otworzyłem skrzynkę odbiorczą. Zobaczyłem pięć SMS-ów od Tomka i jeden od nieznanego numeru. Otworzyłem pierwsze wiadomość od nieznajomego. "Hej Igor. Wiem zupełnie, jaki jesteś rozgoryczony. Nie chciałbym znaleźć się z tej samej sytuacji, co ty. Mam nadzieję, że nie będziesz miał do mnie żalu… Wiesz, że Maciek jest rasistą i razi go wszystko, co inne od niego… Jestem z Tobą, wierzę, że sobie poradzisz… Nie znienawidź mnie tylko, proszę Cię bardzo…" uśmiechnąłem się pod nosem i przeczytałem pierwszą lepszą wiadomość od Tomka. "Kocham Cię, Igor! Kocham i przepraszam za wszystko… Wybacz mi i nie miej do mnie żalu…"
Słyszałem stukanie w drzwi, ale nie zwracałem na nie uwagi.
- Igor! - krzyknął w końcu zezłoszczony ojciec. - Igor, ucisz muzykę i otwórz natychmiast! Nie słyszysz jak matka cię woła na obiad? Igor! Otwieraj do jasnej cholery! Co się z tobą dzieje!
Zakląłem siarczyście i zszedłem z parapetu. Przekręciłem klucz w drzwiach i otworzyłem je. Stanąłem oko w oko z ojcem.
- Znowu paliłeś! - krzyknął tata czerwieniejąc na twarzy. - Ile razy mam ci powtarzać, że masz nie palić! Nie będę oglądać, jak mój własny syn wpada w nałóg! Patrz, jak do ciebie mówię gówniarzu!
- Jurek, daj spokój… - mama starała się uspokoić sytuację, ale jeszcze ją pogorszyła swoją uwagą. - Igor, znowu się biłeś?
- Przewróciłem się… - mruknąłem opierając się o futrynę.
- Przewróciłeś się? I ja ma w to uwierzyć? Przecież widzę, że jakiś palant prawie ci nos złamał! I co to za nowa śliwa? Słucham tłumaczeń.
- Nic się nie stało…
- Nic się nie stało?! Pobili cię a ty mówisz, że nic się nie stało? Chyba drwisz sobie ze mnie! Gadaj, kto? - milczałem oglądając w skupieniu własne kapcie. - Gadaj! - wrzasnął naraz ojciec. Aż podskoczyłem. Nie miałem pojęcia, że będzie aż tak źle… Spojrzałem na rodziciela z wyrzutem.
- Nie powiem. - wyszeptałem cicho.
- Nie powiesz? Nie? - zdenerwował się Jurek. - W takim razie jutro idziemy do dyrektorki. Ona od ciebie wyciągnie nazwiska!
- Nie! - krzyknąłem zrywając się na nogi i zaciskając pięści. W tym samym momencie prawie upadłem, bo za mocno nacisnąłem na zranioną nogę.
- Skoro nie, to sobie siedź w pokoju bez jedzenia! Bo obiadu nie dostaniesz! - wrzasnął ojciec odwracając się i schodząc po schodach.
- Jurek! Tak nie można! - broniła syna matka. - Chcesz go głodzić?
- Może to go zmusi do mówienia! - krzyczał Jerzy z dołu. Mama spojrzała na mnie z wyrzutem i szepnęła:
- I spójrz, do czego go doprowadziłeś. Wiesz, jaki on nerwowy…
Westchnąłem, wszedłem do pokoju i zatrzasnął drzwi tak głośno, że aż zadrżały szyby w oknach.
- I znowu jest na mnie… - powiedziałem sam do siebie. Miałem ochotę coś rozwalić…
Kolejny dzień w szkole… Chyba trzeci od tego pamiętnego dnia… Wszedłem do budynku prawie na drżących nogach. Wszędzie widziałem podejrzliwe, szydercze, prawie potępiające spojrzenia. Szybkim krokiem poszedłem do klasy. Prawie wyłem z bólu za każdym krokiem. Starałem się nie utykać. Ktoś mnie potrącił, ktoś próbował podstawić nogę, ktoś roześmiał się za plecami… W końcu wszedłem do sali. Rozmowy ucichły w momencie. Obrzuciłem klasę przelotnym, zmęczonym spojrzeniem i usiadłem w pierwszej lepszej ławce, czyli zaraz przy drzwiach.
Położyłem torbę na blacie, oparłem się o ścianę. Wyciągnąłem nogi na sąsiednie krzesło. Syknąłem z bólu. Sięgnąłem do kostki, podwinąłem nogawkę i dotknąłem opuchlizny. Była wielka i chyba powoli zmieniała zabarwienie…
- Igor? - drgnąłem na dźwięk swojego imienia. Podniosłem głowę i zobaczyłem Jolę. - Co z tą kostką? - spytała przysiadając na brzegu ławki. Momentalnie spuściłem nogi pod ławkę. Milczałem. - Ech, Igor, ile to ma tak trwać?
-, Co? - spytałem nagle.
- No… To! - zawołała Jolka wskazując na moją twarz. - On cię kiedyś zabije, Igor! Dopadnie cię kiedyś i tak spierze, że już się z tego nie wygrzebiesz!
- I co kurwa? - krzyknąłem wytracony z równowagi. - Mam iść do dyry? Wtedy mi się dostanie jeszcze większy wpierdol! Maćka nie znasz? A jak to przeczekam, to mu w końcu przejdzie!
- Przejdzie mu, jak skatuje cię na śmierć! A potem skopie jeszcze twojego trupa i zrobi protest przeciwko kochającym inaczej na twoim własnym pogrzebie! I może na dodatek wykopie twoje ciało i złoży w ofierze bogini mordu! Otrząśnij się, do jasnej cholery! - mówiła patrząc na mnie uparcie.
- Kurwa, Jola idź. Nie widzisz cholera jak się wszyscy gapią na nas? Idź kurwa, bo zaraz coś ci zrobię! Wkurwiłem się na ciebie porządnie. Jeszcze jedno słowo i nie wiem, co zrobię… Proszę Jolka… - prosiłem najpierw ze złością a potem ze łzami w oczach. Przetarłem je.
- Dobra…, Ale błagam cię Igor… - wyszła z klasy, a ja oparłem czoło o ławkę i zacisnąłem z całej siły powieki. Spod nich niespodziewanie spłynęły dwie łzy.
Trwała już trzecia lekcja. Trzecia godzina męczarni, w czasie, której ani razu nie wytknąłem nosa poza klasę. Trwała lekcja języka polskiego. Właśnie pisaliśmy kartkówkę. Pełną skupienia ciszę przerwało skrzypienie otwieranych drzwi. Wszyscy podnieśli głowy.
- Igor Zawadzki. - powiedziała sekretarka z lekkim uśmiechem na twarzy. - Proszony do gabinety pani dyrektor. - spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
-, Ale oni piszą teraz kartkówkę! - zawołała zszokowana psorka.
- Wiem, ale pani dyrektor mówi, że to bardzo pilne.
-, Ale w jakiej sprawie jeśli można wiedzieć? - spytała nauczycielka z rezygnacją.
- W sprawie… pobicia?
Pobladłem w momencie i pokryłem się gęsią skórką. Serce zabiło mi żywiej, czułem, że jeszcze chwila i wyskoczy z piersi. Ręce w momencie spociły się i zadrżały z nerwów. Poderwałem się i już chciałem wyjść z ławki, kiedy sekretarka powiedziała:
- Weź rzeczy. Ojciec cię zwalnia. Powiedział, że zabiera na pogotowie z tą nogą nieszczęsną.
Wrzuciłem wszystkie rzeczy do torby i owionąłem klasę spłoszonym spojrzeniem. Ktoś patrzył na mnie z zaskoczeniem, ktoś z pogardą, ktoś pokazał "fuck you", jeszcze ktoś inny przejechał palcem po szyi, a jakiś chłopak… pochylał się nad kolanami… Raczej nad komórką… I pisał SMS-a… Do Maćka…, Czyli za chwilę będą myśleć, że na nich nakablowałem…
- Kurwa mać… - powiedziałem cicho, ale nie na tyle, by nauczycielka nie usłyszała.
- Igor! Hamuj się na mojej lekcji i przeklinaj sobie na przerwie, dobra? Nie życzę sobie takich słów przy mnie! I jeszcze jedno młody człowieku… - nie zdążyła skończyć, gdyż wyskoczyłem z klasy i szybko zbiegłem na parter do gabinetu.
- Igor. - zaczęła pani Dyrektor. - Wiemy, że coś jest nie tak z twoimi kolegami ze szkoły i chcemy się dowiedzieć, co. - siedziałem sztywno na krześle. Milczałem uparcie. - Nie powiesz?
- Nie mam zamiaru nikogo wsypać… - szepnąłem z pochyloną głową.
- Hm, skoro tak, to nie możemy ci pomóc…, Ale powiedz, dlaczego nie chcesz nic powiedzieć? To jest przecież dla twojego dobra!
- No i niech sobie jest dla mojego dobra! Mnie to nic nie obchodzi! Nic nie powiem i basta! Nie powiem, bo wiem, że dostane jeszcze większy wpier… jeszcze większe manto.
- Igor… - prawie jęknęła dyrektorka.
- Nie powiem! Pani nawet nie wie, jak inność jest karana w tej szkole… Pani nie ma o niczym pojęcia. A teraz przepraszam, mogę już iść? - spytałem najbłagalniejszym tonem na jaki nie było stać i z najżałośniejszą miną, która sama tak mi jakoś wyszła.
- Idź Igor, idź skoro chcesz…
Rozdzwonił się dzwonek.
- Jest tam, Maciek! Jest! - wskazał Piotrek na panią dyrektor.
- No to idę się spytać, czy ta ciota nas wsypała… - warknął chłopak.
- Nie… Czekaj… - zaoponował Kuba. - Ja pójdę. Robię lepsze wrażenie niż ty. I jestem lepszym aktorem! - uśmiechnął się rozbrajająco i podszedł do pani Katarzyny. Zrobił zatroskaną minę zatroskanego kolegi ze szkoły, gestykulował coś żywo. Po chwili pokiwał głową i podszedł do kumpli z wyrazem niekłamanej ulgi na twarzy.
- Nic nie powiedział! - ucieszył się i roześmiał.
- No i z czego morda cieszy? - warknął rozzłoszczony Macek uderzając pięścią w otwartą dłoń. - I tak go dorwiemy. A wtedy biada mu! Bo z tego starcia nie wyjdzie cały…
- No, co ty, Maciek, nie sądzisz, że on ma już dość? - spytał cicho Kuba.
- Dość? - chłopak prychnął i pokręcił głową. - Nie ma jeszcze dość. Taki jak on nie powinien chodzić po świecie, zapamiętaj to, mały. A właśnie, co ty go tak bronisz, co? - zaciekawił się Maciek.
- No, bo ja już nie mogę patrzyć, jak się nad nim znęcasz…
- Uważaj, bo zaraz się poznęcam nad tobą…
Szedłem powoli ulicą. Noga nie bolała już tak bardzo. Okłady dobrze jej robiły, opuchlizna zeszła prawie całkowicie. Prawie dwa długie tygodnie kurowałem się w domu. Teraz przyszła pora na mały spacerek, szedłem już jakiś czas. Okolica mało uczęszczana została "zaszczycona" moją osobą. Nie miałem ochoty spotykać Maćka i jego bandy. Nagle rozdzwoniła się moja komórka. Na wyświetlaczu widniało imię Joli.
- Słucham? - spytałem zrezygnowany.
- Cześć. No i jak tam noga? - zaczęła Jolka.
- Spoko. Goi się.
- Gadałam z Tomkiem…
- Jola… - jęknąłem przerywając koleżance.
- Proszę, daj mi skończyć. Gadałam z Tomkiem i kazał ci przekazać, że przeprasza i tęskni. Już od kilku dni jest w Warszawie. Mówił mi, że jest beznadziejnie, że nie umie się odnaleźć i że miałeś racje. Nie wiem, o co mu chodziło, ale kazał przekazać, że miałeś w czymś racje. -westchnąłem głęboko. - Gdzie jesteś?
- Na spacerze niedaleko oczyszczalni.
- Aha… Fajnie. Przyjdziesz jutro do szkoły?
- Nie, mam zwolnienie jeszcze na tydzień… Kurwa!! - zakląłem, kiedy telefon wyleciał mi z ręki i upadł kawałek dalej. Poczułem silne uderzenie w plecy, upadłem na ulicę. "Mam deja vu" pomyślałem. I chyba słusznie, bo nad sobą zobaczyłem Maćka, Piotrka i resztę.
-, Czego kurwa chcecie? - spytałem. Postanowiłem się im postawić.
- Ty dobrze wiesz, co chcemy. Chciałeś nas wsypać! Nie pójdzie ci to płazem.
- Nie pisnąłem słówka, do cholery… - syknąłem.
- I nie piśniesz, bo nie będziesz miał, czym. Zaraz ci obijemy tą twoją pedalską buźkę.
"O cholera… Oni na prawdę mają ochotę mnie skatować… No to pasztet… Trzeba było zostać w domu… cholera…" myślałem gorączkowo coraz bardziej bojąc się o swoją skórę.
Kompletne deja vi. Maciek chwycił mnie za bluzę pod szyją i postawił na nogi. Zamachnął się i uderzył w twarz. Miał pierścionek na palcu, który zdrapał mi skórę nad brwią. Zdrapał to mało powiedziane. Rozciął i to do tego porządnie. Poczułem krew spływająca na oczy. Rozwścieczyło mnie to jak nic. Ryknąłem tak, że nawet Maciek się zdziwił i poluzował uścisk. To był jego błąd, bo wyrwałem się, upadłem na ulicę, po czym zerwałem i rzuciłem na pierwszego lepszego, który się mi nawinął pod rękę.
Zwaliłem się na niego całym ciężarem, razem przewróciliśmy się. Siedziałem na chłopcu okrakiem, zamachnąłem się i uderzyłem go pięścią w nos. Usłyszałem chrzest łamanej kości, poczułem krew na ręce. Rozwścieczony zacisnąłem palce na szyi leżącego. Nic mnie nie mogło powstrzymać. Chciałem zemsty! Nie wiem, jaki diabeł we mnie wstąpił… Nagle, w przebłysku świadomości, zobaczyłem twarz leżącego pode mną chłopaka. Był to… Kuba… Oczy miał wytrzeszczone z przerażenia i zaskoczenia, półotwarte usta, wpatrywał się we mnie wzrokiem mówiącym "Boże drogi, nie…"
Moje wargi ułożyły się w nieme słowo "przepraszam", po czym zostałem chwycony za ramiona przez dwie silne ręce i zwleczony z Kuby, który odetchnął z ulgą i przetarł szyję.
Piotrek i jeszcze jeden chłopak trzymali mnie bardzo mocno. Maciek podszedł do mnie i pokręcił z powątpieniem głową.
- Wyżej cię ceniłem… - zauważył. - Nigdy się tak nie zachowywałeś.
Spojrzałem za Maćka, prosto na siedzącego dalej na ulicy Kubę. Chłopak ocierał krew z twarzy. Na szyi miał czerwone ślady palców. Ale co najdziwniejsze, w oczach nie miał nienawiści, tylko nieme błaganie o przebaczenie.
- Zmiażdżyłbyś mu tchawice i co by było? Taki fajny chłopak z Kuby a ty byś mu krzywdę zrobił. No jak to tak można? - ględził Maciek. - No cóż, sam tego chciałeś… Trzymajcie go chłopcy mocno! A co do ciebie, to teraz ci nie popuszczę. Przegiąłeś pałę. Nie dam ci spokoju. Nawet, jeśli padniesz na kolana i będziesz błagał, bym przestał. Nie, ja nie przestanę… Zostawię cię, kiedy będę miał pewność, że zdechłeś jak pies. Tak… - roześmiał się. Śmiał się, wymierzając pierwszy cios, który trafił prosto w mój policzek. Potem zamilkł, a ciszę przerywały tylko odgłosy uderzeń i moje głuche jęki.
Zgodnie z zapowiedzią Maciek nie przestał, kiedy z moich skrwawionych ust padła prośba: "Przestań… Zostaw mnie… Odejdź… Błagam, nie rób tego…" Nie przestał nawet wtedy, kiedy wyjątkowo silny cios trafił w moją czaszkę, pozbawiając mnie świadomości na, zdawałoby się, długą chwilę. Ciężkie, bezwładne ciało zaciążyło chłopakom, którzy puścili mnie. Rozległ się głuchy trzask i odgłos pękającej kości.
Ocknąłem się czując palący, pulsujący ból w głowie. Chciałem krzyknąć, ale z ściśniętej tchawicy wydarł się tylko zduszony jęk zakończony nieprzyjemnym charkotem, kiedy z ust pociekła nagle krew, spływając prosto po policzku przytulonym do jezdni. Spróbowałem się poruszyć, ale wywołało to tylko kolejną falę bólu. Z oczu popłynęły łzy. Łzy upokorzenia i cierpienia…
Nagle zobaczyłem czyjąś nogę obutą w ciężkie, czarne glany. Nieświadomie zasłoniłem twarz ręką. Kiedy trafił w nią kopniak, rozległ się trzask łamanej kości i pełen bólu okrzyk. Ze zgrozą zauważyłem, że świat wokół mnie szarzeje. Zacisnąłem kurczowo powieki, a kiedy je otworzyłem, nic nie wiedziałem… Tylko wszechogarniającą ciemność. Powoli odpływałem… Przestałem myśleć, a jedyne, czego pragnąłem to móc umrzeć… zasnąć na zawsze…
Ale zanim zemdlałem, usłyszałem strzęp ożywionej rozmowy:
- …kurwa, Maciek, co ty wyprawiasz? - wołał Kuba wystraszonym głosem.
- To, co mówiłem. Zajebie skurwysyna… - warknął pewnym głosem Maciek.
- Oszalałeś?
- Nie. - kopniak wymierzony w mój brzuch, po którym jeszcze bardziej się w sobie skuliłem, był jakby potwierdzeniem jego słów.. - Nie oszalałem. A co ty go tak bronisz? Prawie cię udusił!
- Nie mogę patrzeć na to, jak go katujesz na śmierć!
- To się odwróć! Nie martw się, jak mnie kiedyś znajdą, to powiem, że nie wiedziałeś, że chce go zabić. Oczyszczą cię z zarzutów współudziału w morderstwie tego skurwiela. Toto nie ma prawa żyć, drogi chłopcze… Robię tylko przysługę miastu…
- No i co, masz zamiar wybić wszystkich homoseksualistów? - zdziwił się Kuba.
- Jak by się, dało, to, czemu nie… A teraz proszę, nie przeszkadzaj, chcę dopełnić dzieła. Zostawię go dopiero wtedy, kiedy będę miał pewność, że nie żyje…
- Kurwa mać! - zaklęła Jola po raz kolejny. Kiedy nagle rozmowa z Igorem została zerwana, wystraszyła się nie na żarty. Była pełna najgorszych przeczuć. Już miała przed oczami martwego Igora z nożem wbitym w serce. Odgoniła tę myśl i biegła nadal. - Igor… - jęknęła na raz.
Przed nią ziścił się najgorszy scenariusz… na poboczu drogi leżał nieprzytomny chłopak. Skulony, skatowany, wyglądał jak… martwy. Przyklękła przy nim i spojrzała w jego twarz.
- Igor! - krzyknęła ze łzami w oczach.
- C…, co? - usłyszała cichutki szept. Wydobył się od ze skrwawionych, opuchniętych warg chłopaka. - To tak bardzo… boli… - zaszlochał.
- Jezu… Boże drogi! Igor, nie mdlej! Patrz na mnie! Patrz! Nie zamykaj oczu! Nie! KURWA!
Drżącymi dłońmi wyciągnęła telefon. Wybrała numer na pogotowie.
- Słucham? - usłyszała spokojny głos kobiety po drugiej stronie.
- Mój kolega…, Igor, on… - załamał się jej głos. - został pobity - dokończyła. - Jest nieprzytomny, wygląda jakby bardzo cierpiał. Ja nie wiem, co robić! Przyślijcie tu kogoś szybko!
- Dobrze, uspokój się… Powiedz gdzie jesteś i już kogoś wysyłamy…
Jola wyjaśniła jak tylko umiała dokładnie i jak tylko pozwalał jej łamiący się wciąż głos.
Dziewczyna usiadła na jezdni i płakała. Nie mogła się powstrzymać i uspokoić! Po niedługiej chwili usłyszała zbliżający się sygnał karetki. Odetchnęła i spojrzała na Igora.
- Trzymaj się… - szepnęła cicho głaskając chłopaka po głowie.
Tam było tak spokojnie… Cicho… Tylko, dlaczego coś krępowało mi ruchy? Dlaczego miałem coś w gardle? Dlaczego pękała mi głowa przy najlżejszym ruchu? Dlaczego prawie nie mogłem oddychać? Och, tyle niewiadomych... Tyle pytań! Dlaczego nie mogę o nic zapytać? Dla… dlaczego…
- Dobrze się czujesz? - pytał głos.
Otworzyłem powieki i zamknąłem je od razu. Oślepiło mnie światło. Jęknąłem. Spróbowałem jeszcze raz i dojrzałem nad sobą jakiś zamazany kształt. Zamrugałem i westchnąłem. Odwróciłem głowę. Wzrok zasłaniała mi jakaś stojąca przy mnie postać.
- Igor? - powtórzyła.
- Ta… tak? - wychrypiałem spierzchniętymi wargami.
- Jak się czujesz? - spojrzałem w górę. Nade mną pochylała się kobieta. Pielęgniarka chyba. Miała biały fartuch, ciemne włosy ściągnięte w kok i okulary w drucianej oprawce.
- Całkiem dobrze… T-tak mi się wydaje najwyżej… - zmusiłem się do bladego uśmiechu. - Gdzie ja jestem?
- W szpitalu…
-, Co? - uniosłem się na łokciu i spojrzałem ze zdziwieniem na gips na prawej ręce.
- W szpitalu. Przeszedłeś poważną operację, ale już jest w porządku. Chyba nie będziesz mógł pisać… - zauważyła z uśmiechem.
- Będę… - zmarszczyłem nos. - Jestem leworęczny.
Pielęgniarka roześmiała się radośnie, ale po chwili znowu spoważniała.
- Ja nie wiem czy wiesz… Nie wiesz, bo jak miałeś się niby dowiedzieć… Ale jutro przyjedzie tu policja.
-, Po co? - wystraszyłem się.
- Będą cię przesłuchiwać…
- Co? A z jakiej racji?
- Przecież zostałeś pobity. Nie pamiętasz?
- Aaa… - przymknąłem oczy. Już pamiętałem. Widziałem na nowo każdy ułamek sekundy z tego feralnego dnia.
- Policja już wie kto to był, teraz tylko trzeba twoje zeznanie. A że twój stan zdrowia nie pozwalał na wcześniejsze przesłuchanie, więc… Czterej chłopcy są już prawie tydzień w areszcie.
- Czterej? Przecież ich pięciu było! - zauważyłem zanim zdążyłem ugryźć się w język.
- Tak, było, ale jeden z nich został oczyszczony z zarzutów. Wybronił go "przywódca" tej grupy.
- Maciek…
- Możliwe… W każdym razie, ten chłopak, nie Maciek tylko ten piąty, był tu u ciebie kilka razy. Pytał o twoje zdrowie. Powiedział, że czuje się współodpowiedzialny temu, co się stało. Ale zostawię cię teraz samego,pewnie chcesz odpocząć…
Wyszła, zostawiając mi jeszcze większy mętlik w głowie niż miałem przed rozmową z nią.
-, Ale się porobiło… - westchnąłem pocierając zdrową ręką czoło.
- Nie dosłyszałem, odwiedzał cię chłopak, który cię pobił? - usłyszałem ciekawski, niedowierzający głos z boku. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie jestem sam na sali. Na łóżku obok mnie leżał jakiś młody azjata. To on zadał to pytanie. Miał nieskazitelny, polski akcent. Pod oknem, naprzeciwko odpoczywał jeszcze jeden chłopak. Miał, krótkie ciemne włosy i jasnobrązowe oczy. Czwarte łóżko było puste.
- Nie do końca… On tylko był przy tym. Raz uratował mi skórę, ale teraz się nie udało. Niestety. Nie musiałbym tu teraz gnić. - przyjrzałem się azjacie. - A ty, za co tu trafiłeś?
- Aa… - machnął zabandażowaną ręką. - Trafiłem na rasistów. Skinheadów. Pobili mnie…
-, Czyli twoim problemem jest nietolerancja. Moim też. - uśmiechnąłem się.
- No, ale jak to nietolerancja? To znaczy w stosunku do ciebie? Przecież ty się niczym nie różnisz… - zdziwił się chłopak. - A tak w ogóle, Koichi jestem. A tamten pod oknem to Krzysiek. No, pochwal się bracie, za co tu trafiłeś?
- Wpadłem pod ciężarówkę. - wyjaśnił krótko Krzysztof.
- Z nim się nie da dogadać. Cały czas zbywa człowieka jakimiś półsłówkami i monosylabami. No nic Igor, odpoczywaj, bo skoro gliny mają cię przesłuchać, to lepiej, żebyś był w dobrej kondycji psychicznej i fizycznej. I nie martw się człowieku. Wszystko będzie w porządku.
Siedziałem na ławce, prawie na końcu szpitala. Oglądałem świat za oknem. Siedziałem na wózku inwalidzkim. Przez ten cholerny gips nie mogłem chodzić nawet o kulach. Byłem nadal roztrzęsiony po wczorajszym przesłuchaniu. Pytali mnie o tyle różnych rzeczy! Miałem dość!
- Cześć… - usłyszałem nieśmiały głos. Nieśmiały, ale bardzo znajomy. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Kubę. - Chłopaki mówiły, że znowu gdzieś zniknąłeś, ale pielęgniarka pokazała mi gdzie jesteś. Nie masz chyba nic przeciwko temu, że ci trochę potowarzyszę?
Milczałem. Znowu zagapiłem się w okno.
-, Co on ci zrobił… - Kuba bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Zupełnie nic. - szepnąłem patrząc na swoje kolana. Podniosłem rękę i zacząłem wyliczać. - No, więc tak. Po pierwsze, mam wybite kolano. Po drugie, nogę złamaną w dwóch miejscach. Po trzecie skręconą kostkę. Po czwarte strzaskaną kość prawej ręki. Po piąte, gips na ręce i obydwóch nogach. Po szóste, miałem wstrząśnienie mózgu, po siódme, szwy nad brwią i z tyłu głowy, po ósme, złamane trzy żebra, przebite płuco, po dziewiąte cztery godziny mnie składali i reperowali i po dziesiąte i ostatnie ogólne zadrapania i posiniaczenia całego ciała. Miło, nie? Mogłem umrzeć. Ale co tam, przynajmniej Maciek oddałby przysługę całemu światu, nie? Mniej o jednego pedała.
- Nie chcę go usprawiedliwiać, ale…
- Cicho. Cichutko. A właśnie, jak tam szyja? - spytałem. Kuba rozpiął bluzę, którą miał zapiętą pod samą brodę. - Uuu… - pokiwałem głową patrząc na siwy ślad moich dłoni. - Boli? - zmarszczyłem czoło.
- Nie. - zamyślił się. - Nie, o ile nią nie ruszam, nie wyciągam, nie boli. I kiedy nie mówię i w ogóle. Ale, nie jest tak źle.
- Zaważywszy na to, jak to się mogło dla ciebie skończyć… - zauważyłem ze smutkiem.
- Przecież byś mnie nie zabił? - zdziwił się Kuba.
- Nie świadomie. A wtedy byłem… hm, BARDZO nieświadomy tego, co robię… - pokręciłem głową. Mój towarzysz przeczesał dłonią włosy i zapiął bluzę. - Dlaczego trzymałeś z Maćkiem?
- Sam nie wiem…, Ale… Jak się przeprowadziliśmy… Nikogo tu nie znałem. A on mnie "przygarnął". Należała się mu moja wdzięczność, ale do czasu. Tego, co ci zrobił… nie wybaczę… - Kuba zacisnął pięści i pokręcił głową ze zdenerwowaniem. - Takich rzeczy się nie wybacza.
- A co ci tak zależy? Jezu, mną się nie przejmuj. Ja tylko mam nadzieję, że Maciek nie pociągnął cię do odpowiedzialności.
- No, co ty… Pod tym względem jest… honorowy. Pomimo swoich wad, lubiłem go. Był moim przyjacielem. Nie! Nie bym przyjacielem. Już nikogo nie nazwę przyjacielem. - westchnął i skulił się w sobie.
-, Dlaczego? Dlaczego nie nazwiesz Maćka przyjacielem? Przecież całe liceum trzymacie się razem! Zawsze wszędzie z nim chodziłeś, podobały się wam te same panienki, chodziliście razem się upijać… Razem paliliście papierosy w "przytułku palaczy"…
- Proszę, ani słowa więcej! - jęknął Kuba chowając twarz w dłoniach. Miał dziwnie zduszony głos. - Wiem, wiem o tym wszystkim! I miałem kiedyś przyjaciela. Miałem go! - powiedział z dumą. - Ale… po tym, co mi zrobił… Po tym jak mnie traktował… Nienawidzę go. - Pociągnął nosem.
- Hej, rozumiem cię… Chyba nie płaczesz?
- Nie kurwa, nie rozumiesz! - podniósł głowę. Zobaczyłem dwie łzy spływające po policzkach. - Nie rozumiesz, co to znaczy nienawidzić kogoś, z kim spędziło się prawie całe dzieciństwo! Rozumiesz, co to znaczy? A teraz go nienawidzę. Nienawidzę z całego serca!
- Masz racje. Nie rozumiem. Ale wiem, co znaczy stracić kogoś, kogo się kochało. Straciłem kogoś, kogo kocham nad życie. Myślisz, że zmienia coś fakt, że się z nim wychowałem? Nie! Po prostu, zakochałem się, mimo iż wszyscy uważali nasz związek i naszą miłość za zakazaną. Uważali tak, kiedy się o niej dowiedzieli. I widzisz, co z tego wynikło. Siedzę w szpitalu, trzy razy byłem pobity, a on… wyjechał. Przeprowadził się. Zostawił mnie samego. Wiesz, co to za uczucie? Kochać kogoś, kogo nie ma prawa się mieć? To jest o wiele gorsze od nienawiści, wierz mi.
- Chyba masz racje… Wiesz, czemu się przeprowadziliśmy?
- Słuchaj, widzę, jaki jesteś roztrzęsiony, nie musisz…
-, Ale chce… O tym, co przeszedłem opowiadałem tylko psychologowi. Bo przed własną matką się wstydziłem. Mam dość. Dość milczenia na ten temat. - zaczął splatając na kolanach dłonie. - Słuchaj, bo opowiem ci historię mojego życia. Tobie jedynemu.
Wybałuszyłem oczy. Nie przerywałem, a w miarę opowieści byłem coraz bardziej wściekły i rozgoryczony. Zazwyczaj czytałem o takich sprawach, a teraz opowiadał mi o nich… Kuba…
- Mieszkaliśmy w malutkiej miejscowości. Nad morzem, niedaleko Gdyni. Poznałem go w podstawówce. On chodził wtedy do... chyba do siódmej klasy, ja do trzeciej. Miałem 10 lat, on był siedem lat starszy. Dogadywaliśmy się. Kiedy miałem dwanaście lat, powiedział mi o czymś. Zdradził mi swój "sekret". Powiedział, że lubi chłopców. Teraz to się nazywa pedofilstwo. Trzeba było wtedy uciekać, ale jakie pojęcie miał o ludziach dwunastolatek? Zostałem. Skąd miałem wiedzieć, że stanie się to, co się końcem końców stało? Sam stwierdziłem wtedy, że czemu by nie? Lubiłem to, co ze mną robił. To, jak mnie całował. Jak dotykał. Może to trochę chore, ale podobało się mi to! Ale do czasu.
Coraz częściej myślałem o tym, że to, co robimy jest nienormalne. On jeszcze dawał mi pieniądze. Kupowałem sobie markowe adidasy, markowe bluzy, oryginalne gry komputerowe… Mama zawsze pytała skąd mam na to pieniądze. Zawsze mówiłem, że kupuje te wszystkie rzeczy za kieszonkowe. Nie wierzyła mi chyba, ale nie naciskała. Pewnego dnia zapukałem do jego drzwi z silnym postanowieniem zakończenia tej farsy. Chciałem powiedzieć, że już do niego nie przyjdę. Ale z tego wszystkiego… zapomniałem. Zapomniałem. Zatraciłem się w jego pocałunkach, w jego dotyku… Zanim się zorientowałem, leżałem na łóżku całkiem nagi, a on pochylał się nade mną. Wyciągnąłem ręce i odepchnąłem go z krzykiem. Przypomniałem sobie, po co przyszedłem. Powiedziałem, że już więcej mnie nie zobaczy, że ma mnie wypuścić, dać mi ubranie i zapomnieć o sprawie. Powiedziałem, że mnie to nie bawi! Na to on chwycił mnie za ramię, uderzył pięścią w twarz i stwierdził, że nie wyjdę. Że się na mnie "rozochocił" i mi nie podaruje. Że musi dziś mnie dostać, bo inaczej zwariuje. Zagroził, że jeśli powiem chodź słowo mamie, on powie jej jak zarabiałem te pieniądze… - Kuba westchnął i zwiesił głowę między kolana. Milczał chwilkę i kontynuował wyraźnie zmienionym od płaczu głowę. Od czasu do czasu pociągał cicho nosem. - Zagroził mi, że powie mamie, że byłem… męską prostytutką. Że robiłem loda za dychę, a oddawałem się cały za pięć dych. Szantażował mnie. Ale biernie przystałem na to, co mi robił. Nie chciałem, żeby mama myślała o mnie jak o… taniej dziwce z dworca!
Odwrócił mnie na brzuch i po prostu… zgwałcił. A ja płakałem, krzyczałem, by przestał! W głębi ducha wierzyłem, że jeśli go poproszę, to przestanie! Ale nie przestał. Boże, jak to bolało! Jak to strasznie bolało! A on chyba chciał, bym cierpiał, bo za każdym razem sprawiał mi coraz więcej bólu. Już nie mogłem wytrzymać! Zemdlałem. Ocknąłem się w tej samej pozycji, czując coś lepkiego i mokrego na plecach i udach. W tym momencie straciłem do siebie szacunek. Wiesz, co to znaczy? Kiedy trzynastoletni chłopak traci do siebie szacunek? Który pozwolił facetowi, by go zgwałcił? Wykorzystał? - pokręcił zdecydowanie głową i wytarł łzy. - Tak było prawie przez rok. Chodziłem do tego faceta raz w tygodniu, a on po prostu robił swoje i wyrzucał mnie za drzwi. Nigdy się nie przyzwyczaiłem do tego bólu. Mówiąc szczerze, cały wieczór nie mogłem siedzieć, bo wszystko mnie bolało.
Minął rok takiej wegetacji. Bo ja nie żyłem, ja wegetowałem. Nic mnie nie obchodziło, o nic nie dbałem. Opuściłem się w nauce, wagarowałem… Najczęściej spędzałem czas siedząc nad brzegiem morza. Spacerowałem godzinami po plaży, myślałem, myślałem… A im dłużej myślałem, tym dłużej nie chciałem ciągnąć dalej tego, co było między mną a tamtym chłopakiem. Mówiąc szczerze, jedyne, czego pragnąłem, to było zapomnieć. Ale dla mnie nie były wyjściem ani narkotyki ani alkohol. Jedynym wyjściem była dla mnie… śmierć. Tak… - westchnął, widząc jak podniosłem nagle głowę i patrzyłem na niego z zaskoczeniem. - Zobacz… Widzisz? Tu… i tu. I jeszcze tu. - wodził palcami po ledwo zauważalnych, podłużnych bliznach na nadgarstkach. - Pewnego koszmarnego dnia mama, kiedy sortowała ubrania, zauważyła krew na mojej bieliźnie. - zaczerwienił się lekko. - Pamiątkę, po jednym ze spotkań. Mama wpadła do mojego pokoju akurat w momencie, w którym oglądałem siniaki na ramionach i udach. Miałem jeszcze mnóstwo malinek na plecach. Zaczęły się krzyki, płacz i oskarżanie siebie nawzajem. Zamknąłem się w łazience, nie reagowałem, kiedy mówili, żebym otworzył te cholerne drzwi. Wyciągnąłem żyletkę i pociąłem się. Zemdlałem. Ocknąłem się na krótką chwilę w karetce. Potem długo, długo nic… Pierwsze co zobaczyłem po tygodniowej śpiączce, to twarz moich przerażonych rodziców. Zacząłem płakać. Oni płakali razem ze mną.
Nie minął miesiąc, a ten facet trafił do więzienia za wielokrotny gwałt i molestowanie nieletniego. A ja zostałem z głęboką raną na psychice. Można nawet powiedzieć, że gościu mi skrzywił psychikę....
-, Dlaczego? - przerwałem po raz pierwszy i ostatni.
- No bo… - Kuba zaczerwienił się i wyszeptał jednym tchem. - Mimo, że boję cię mężczyzn, oni mnie… fascynują…, Ale nie o tym chciałem ci mówić... - zaczerwienił się jeszcze bardziej, a ja zapragnąłem nagle położyć dłoń na czerwoniutenikim policzku tylko po to, by sprawdzić, jaki jest gorący. Wysiłkiem woli zdusiłem tą chęć. -Pewnego pięknego dnia, prawie trzy lata temu, kiedy skończył się proces, rodzice oświadczyli, że się wyprowadzamy. Że to część terapii, jaką nadal kontynuuje tutaj. Bo wiesz, dwa razy w tygodniu jeżdżę do Bielska, do psychologa.
Miałem depresje, stany lękowe… Bez przerwy potrafiłem leżeć na łóżku i nic nie robić. Miałem kompletną pustkę w głowie. Nie chodziłem jakiś czas do szkoły. Rodzice widzieli przecież, jaki byłem zagubiony i niepewny. Wiedzieli i rozumieli to. Bałem się prawie wszystkiego. Na ulicy zdawało mi się często, że widzę tego chłopaka, który mi zgotował to piekło. Miałem pełną świadomość tego, że on jest w więzieniu, ale mimo to wszędzie się na niego natykałem! Nikt nie mógł mnie dotknąć, bo odskakiwałem z krzykiem. Na każdą najmniejszą wzmiankę o seksie rumieniłem się jak piwonia i uciekałem do pokoju, by zalać się łzami. Istny obłęd. Ale powoli z tego wychodzę. Kiedy ktoś kładzie mi rękę na ramieniu, staram się nie wzdrygnąć i nie odsunąć się. Staram się ze wszystkich sił. - uśmiechnął się słabo. - Nie chcę już dłużej tak żyć. Chcę zapomnieć o tym, co przeszedłem. Ale to nie jest takie łatwe, kiedy się nie ma, czym zająć myśli. - uśmiechnął się szerzej, ukazując równy rządek białych zębów. - Chociaż jakby się dłużej zastanowić, to mam… - puścił do mnie oko, na co uniosłem brwi ze zdziwieniem. Siedziałem chwilę zdezorientowany tylko po to, by po chwili wybuchnąć szaleńczym śmiechem. - Z czego się śmiejesz? - nie odpowiedziałem. - No, z czego?!
- Z ciebie wariacie! - zauważyłem i zanim zdążył się zorientować, położyłem rękę na jego dłoni. Kuba drgnął i odsunął ją. Zaczerwienił się i spuścił głowę.
- Przepraszam… - westchnął zbolałym głosem a ja zacząłem kląć na swoją głupotę i wyzywać się od debili i ćwoków bez serca i wyobraźni. Ale jednocześnie zapragnąłem objąć tego nieszczęśliwego chłopca i przytulić z całej siły. Nigdy nie czułem nic podobnego. Nigdy, od czasów… no właśnie, od czasów Tomka. A i teraz to pragnienie było milion razy silniejsze. Zaplotłem nerwowo dłonie, byleby tylko nie wprowadzić tego głupiego pomysłu w czyn.
- Nie. - powiedziałem uspokajający głosem. - To ja przepraszam. Ale to był impuls… Powinienem był się powstrzymać, ale… - nie skończyłem czując, jak ciepła dłoń wsuwa się w moją. Pochyliłem się i, mrużąc oczy, przyglądałem się Kubie. Niezaprzeczalnie trzymał mnie za rękę.
- No, co się tak na mnie patrzysz? - spytał z słodkim uśmiechem za twarzy. Miałem ochotę ucałować jego dłoń. Uniosłem ją do ust, patrząc cały czas na Kubę, który miał minę, co najmniej mówiąc, skonsternowaną i złożyłem na delikatnej skórze równie delikatny pocałunek. Za strachem patrzyłam na gładką, przystojną twarz, przez którą przebiegł skurcz przerażenia i nieokreślonego obrzydzenia, tylko po to, by po chwili został wypchnięty przez wdzięczności i… nieme uwielbienie…?
- Nie mogłem się powstrzymać… - mruknąłem. Chłopak uścisnął moją rękę.
- Chcę zapomnieć… - usłyszałem. - Ale nie chce stracić tego, co czuję… Tego, co czuję do ciebie… Nie znienawidź mnie za te słowa! - powiedział gorączkowo. - Mówiąc szczerze, to ja wysłałem ci tego SMS-a… Przepraszam, ale ja się nie wyrzeknę tego, co czuję! Nie po to przeżyłem prawie trzy lata piekła, by pewnego dnia stwierdzić, że podoba się mi koleżanka z klasy- chyba nie zastanawiał się nad tym, co mówił. - Ja chcę się budzić z coraz mocniejszym przekonaniem, że… że koch… - stracił chyba wątek, albo w porę zatrzymał płynące do ust, nieostrożne słowa. - Boże, co ja mówię… - wyrwał dłoń i wstał. Miał całą czerwoną twarz. - Ja… ja już pójdę, ja chyba… nie… nie… - posłał mi spłoszone spojrzenie i już chciał odejść, ale ja chwyciłem rąbek jego bluzy, spojrzałem mu w twarz i poprosiłem drżącym głosem.
- Odwiedź mnie, kiedy wyjdę ze szpitala… Mimo wszystko, odwiedź mnie. - Co ten chłopak chciał mi powiedzieć do jasnej cholery? Kuba wyrwał się i pobiegł korytarzem. W pewnym momencie odwrócił się, skinął mi głową i pognał gdzieś przed siebie.
Koichi uśmiechnął się, kiedy pielęgniarka weszła do salki pchając przed sobą wózek w którym siedziałem. Pomogła mi się położyć na łóżku, obrzuciła pozostałych chłopców badawczym spojrzeniem i wyszła.
- Mamy nowego kolegę! - uświadomił mnie Koichi z rozbrajającym uśmiechem i nieokreślonym ruchem ręki wskazał na puste dotychczas łóżko. Teraz leżał w nim blady chłopak. Nie tak poturbowany jak ja, ale wydać, że pobity.
- No ładnie. Trzy czwarte naszej sali padło ofiarą pobić. - zauważyłem patrząc na chłopaka. Był blondynem o dość pospolitej urodzie. Nie ładny, ni brzydki, "taki se". Miał przerażony wyraz twarzy, ale też wypisaną wielkimi literami dziwną, upartą determinację. - Hallo? - zawołałem do niego machając ręką.
- Jakoś tak nie mam ochoty do rozmowy… - powiedział nieznajomy.
- A może zdradzisz nam swoje imię? - zasugerował Koichi.
- Karol… - mruknął chłopak odwracając się do nas plecami.
- Arigato… - uśmiechnął się Japończyk i przedstawił nas Karolowi. - Ej, stary, mógłbyś się do nas odwrócić? Źle się rozmawia z plecami, wierz mi…
Chłopak westchnął i odwrócił się z powrotem na plecy.
- A teraz gadaj. - nakazał Koichi. Nowoprzybyły spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Halo? Czy tylko ja widzę, że w duszy tego otoko gości smutek?
- Mów po polsku… - mruknąłem drapiąc się po głowie.
- Spadaj… - zbył mnie azjata z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
Karol westchnął i podniósł rękę. Drżała cała. Dotknął nią twarzy, pomacał plaster na czole westchnął znowu, tym razem dłużej, przeciągle, przymknął powieki. Kiedy je otworzył i spojrzał na nas, zobaczyłem łzy w jego oczach. Pozwolił im spłynął po skroni, nawet nie otarł mokrego śladu. Milczeliśmy. Wiedziałem, że on zaraz zacznie mówić.
- Wiecie, przychodzi taki dzień, że człowiek ma dość życia w kłamstwie. - zaczął w końcu z niepewną miną. - I na mnie przyszedł czas. Hm… Jak normalni zakochani w sobie ludzie poszliśmy na normalny spacerek po normalnym parku, ale normalnym ludziom nie podobało się to, że sami nie jesteśmy normalni, więc mnie normalnie pobili. - wyrzucił nadużywając słowo "normalny". Zacząłem się domyślać…
- A co w tym było nienormalnego? -zapytał inteligentnie Krzysiek.
- To, że, hm… Dwaj faceci idący za rękę i przytulający się to nie jest normalny widok, prawda? - uświadomił chłopaków Karol.
- O kurna… - zauważył Koichi. Uśmiechnąłem się. Japończyk wyglądał na zaskoczonego, nie zdegustowanego. Nowoprzybyły przyjrzał się mu.
- Masz racje, "kurna"… Nie jesteście chłopaki… źli? - spytał niepewnie Karol. Koichi prychnął i potrząsnął głową.
- Ani nawet troszeczkę. - powiedział. - Każdy ma prawo do miłości, no nie? Obojętnie czy się jest homo, czy hetero, czy nawet bi. Zanim przyjechałem do Polski mieszkałem w Nagasaki. Kurna, wyobraźcie sobie, że tam niczym nienormalnym było to, że dwaj faceci się w sobie zakochują. W większych miastach to normalne i naturalne. Tak samo jest w Tokio. I wszędzie w ogóle! Japonia to tolerancyjny kraj.
-, Ale nie Polska… - zauważyłem ze znawstwem. Kto, jak kto, ale ja mogłem mieć o tym jakieś pojęcie, nie?
- Całe tylko szczęście, że słońce moje studiuje obecnie w Krakowie. Jest starszy ode mnie dwa lata. - uśmiechnął się Karol, ale ja widziałem, że coś go gryzie. - Tylko…
- Boisz się teraz… - przeczesałem dłonią włosy i patrzyłam chłopakowi w oczy. - że on będzie się bał. Że będzie bał się przyjechać, że coraz rzadziej będzie cię odwiedzał i że któregoś dnia zadzwoni i zerwie przez to wszystko jak ostatni idiota, przez telefon. To normalne, każdy by się bał. A ty zaczniesz się obwiniać o wszystko, choć w tym nie będzie twojej winy.
- Skąd wiesz? - zmrużył oczy i przyjrzał mi się badawczo. Wzruszyłem ramionami i uciekłem spojrzeniem gdzieś w bok.
Zapadło milczenie. Wszyscy myśleli.Bógjeden wie, o czym. Nagle i ja zapragnąłem opowiedzieć chłopakom o tym, co mnie spotkało, ale się bałem… bałem jak nigdy…
- Igor… - usłyszałem natarczywy głos Koichiego.
- Hm… - mruknąłem skubiąc wargę.
- Skoro Karol, namopowiedział, za co go pobili, może ty też byś się skusił? Ile razy cię pytałem a ty nigdy nie chciałeś mówić, więc skoro on się otworzył, to może ty też…? - zaproponował cicho. Jęknąłem i opadłem na poduszkę.
- Sytuacja jak Karola. Normalny park, normalni ludzie, nienormalni my… On się wyprowadził dwa tygodnie po tym, jak ludzie się dowiedzieli. Zerwałem z nim. On jest teraz w Warszawie. Nie wiem, co się z nim dzieje, nie mam z nim kontaktu… Nie myślę już o nim. - wyrzuciłem jednym tchem i zmieniłem temat:
- Trzy razy mnie napadli. Trzy razy pobili. Raz trafiłbym do szpitala gdyby nie matematyk, który notabene nawet nie poinformował dyry o fakcie pobicia ucznia przez innych uczniów. Po raz drugi gdyby nie Kuba, ale z tego starcia i tak nie wyszedłem bez szwanku. Do trzech razy sztuka, jak to mówią. Nie wiem, dlaczego Maciek i cała banda wtedy na dobre się ze mną nie rozprawili. Nie mam bladego pojęcia.
-, Bo znowu się za tobą wstawił Kuba, idioto. - uświadomił mnie Koichi. - Hm, ja teraz wszystko rozumiem, wiesz? Z krystaliczną przejrzystością. - uśmiechnął się.
- A skąd ty to wiesz? - spytałem zdziwiony.
-, Bo mi mówił. Jak tu był dzisiaj. Powiedział, że prawie odciągnął Macka od ciebie…
- Szalony dzień… - szepnąłem sam do siebie.
- Tak, szalony… - przyznał Karol. - Ej, coś tak posmutniał.
- Ech, zakazany owoc kusi… - zauważyłem naciągając koc na głowę. Oddychałem ciężko.
- Ten Kuba… - powiedział Koichi. - Wyglądał na bardzo zatroskanego o ciebie. - prychnąłem czując, jak się czerwienię. Ale zaraz zatrzęsła mną złość. Jak ktoś śmiał robić TAKIE rzeczy mojemu Kubusiowi? "Mojemu Kubusiowi"? Boże, popadam w psychozę. Jęknąłem zrezygnowany.
- Czy on jest… no wiesz… - spytał nieśmiało Karol.
- A kto to wie… - mruknąłem wypływając spod koca. - Może, chyba…Bardzo prawdopodobne…, Ale sądzę, że się boi…
- Boi? Czego? - zdziwił się Karol.
- No, bo on był… Hm… Wykorzystywany…
- Mo… molestowany? - Krzysiek wyglądał na wstrząśniętego.
- Dokładnie. Przez prawie trzy lata. Boję się go spłoszyć! Kiedy dziś przypadkiem dotknąłem jego ręki, odskoczył i prawie krzyknął. Jest jak… mała, nieufna sarenka, która ucieka na każdy przejaw niechęci, czy… Ech… Nie chcę go stracić.
- Zależy ci na nim… - pokiwał głową Karol. - To naturalne, że się boisz. Ale… przecież tak nie będzie już zawsze… On się otworzy, okaż mu tylko trochę uczucia, a zobaczysz jak rozkwitnie w twoich dłoniach…
-, Ale z ciebie poeta! - roześmiał się Koichi. - Ale sądzę, że on ma racje. Nie możesz zrezygnować, przecież widać, że ty też nie jesteś mu obojętny!
- Dzięki chłopaki! - roześmiałem się, co po chwili przypłaciłem bólem. Zapomniałem, że nie mogę się zbyt gwałtownie ruszać… jeszcze pójdą szwy i co będzie?
-, Ale obiecaj jedno… - Kamil podniósł do góry palec. - Dam ci swój numer telefonu - uniosłem brwi. - i dasz mi znać jak się sprawy mają, dobra? Jestem po prostu ciekawy jak to się wszystko potoczy…, chociaż jestem pewien, że będzie dobrze…
Roześmiałem się znowu, nawet nie zważając na ból. Śmiałem się długo i głośno i coraz bardziej upewniałem się w przekonaniu, że będzie dobrze… No, bo i jak miało być jak nie dobrze?
Leżałem na łóżku. Było mi tak błogo, jak nigdy dotąd. Miałem słuchawki na uszach a w discmanie obracała się szybko płyta P.O.D.. Założyłem rękę za głowę, druga, unieruchomiona gipsem, spoczywała na mojej piersi. Nuciłem sobie cicho piosenkę.
Wszystko było w jak najlepszym porządku. Ojciec nie naskakiwał na mnie, właściwie pogodziliśmy się nawet. Cudnie… Ruszyło wszystkich sumienie, matka mnie wycałowała ze łzami w oczach, siostra przyjechała aż z Wrocławia tylko po, by się ze mną zobaczyć, a tatusiek… on mnie przepraszał pół godziny. Aż mi się głupio zrobiło. Chociaż ma pewne obawy… Rodzice wiedzą, z jakiego powody zostałem pobity… Nie wiem, co oni na to… Ani razu nawet na ten temat nie pisnęli słowa, odnoszę powoli wrażenie, że ten temat ich przeraża. Każdego rodzica by przerażał. Syn homoseksualista… brrr… Ale mają przecież Sylwię, więc, jeżeli ona wyjdzie za mąż, będą mieli wnuki… Hehe… To się nazywa wisielczy humor, nie?
Zamknąłem oczy. Błogi uśmiech sam wypłynął mi na usta. Westchnąłem. Wyczułem czyjąś obecność w pokoju. Jeśli to mama, udam sobie, że śpię. Popatrzy sobie na mnie i da mi spokój. Zawsze tak robiła.
- Aaaaaj! - wrzasnąłem jak oparzony. Dlaczego? Ponieważ ktoś nagle ściągnął mi z uszu słuchawki! Czułem, jak serce biło mi w piersi. Przycisnąłem do niej rękę. - Matko… Boska… - oddychałem szybko. - Toż to jawny zamach na moje życie… - zauważyłem widząc uśmiechniętą mamą. - Chcesz żebym dostał zawału w wieku siedemnastu lat?
- Oj syneczku… - powiedziała mama głaszcząc mnie po włosach. - Wybacz mi, ale ktoś do ciebie przyszedł…
-, Kto? - spytałem podnosząc się na łokciu. Serce zabiło mocnej z jeszcze jednego powodu… "Odwiedź mnie, kiedy wyjdę ze szpitala… Mimo wszystko, odwiedź mnie." Tak mu powiedziałem… A on skinął mi głową.
- Kubuś! - mama wyszczerzyła zęby w radosnym uśmiechu.
- Kuba? - spytałem wstrząśnięty mimo wszystko.
- Tak! - pogłaskała mnie po policzku. - Kochany chłopak… - mrugnęła do mnie… Kurna, naprawdę to zrobiła! MRUGNĘŁA DO MNIE! - Chodź tu chłopcze! - zawołała ku drzwiom.
Zobaczyłem go. Niepewnego, z nieśmiałym, spłoszonym uśmiechem, ze splecionymi za plecami dłońmi i z wypiekami na twarzy. Wyglądał tak słodko, że aż miałem ochotę się na niego rzucić i schrupać ze smakiem…
- Cześć Igor. - powiedział posyłając mi dziwne spojrzenie.
- No, to ja was zostawię samych, pewnie chcecie sobie porozmawiać… - stwierdziła mama wychodząc z pokoju i zamykając za sobą cicho drzwi.
Oj mamo, ja mam ochotę na coś innego i bynajmniej nie na rozmowę… Nie myśl o tym w ten sposób! Wiesz, co on przeżył! Nie skrzywdź go, bo pożałujesz i nigdy sobie tego nie wybaczysz, zobaczysz!
- Cześć Kuba… - uśmiechnąłem się a przyspieszony puls nie zwalniał ani na chwilę. - Proszę, siadaj… - wskazałem mu na fotel stojący przy oknie.
Usiadł i splótł palce na kolanach jak ostatnia dewota. Uśmiechnąłem się, chciałem coś powiedzieć, ale nic ciekawego nie przychodziło mi do głowy. Patrzyliśmy na siebie. Z niemałym zaskoczeniem stwierdziłem, że jego policzki przybierają coraz intensywniejszą barwę. Spuścił wzrok.
- Dzięki Kuba… - zacząłem po długiej chwili milczenia. On podniósł głowę. Miał pytające spojrzenie. - Po raz kolejny uratowałeś mi skórę. Tym razem nie skończyłoby się to dobrze gdyby nie ty… Kurna, zaczynam myśleć, że jesteś moim dobrym duchem… - uśmiechnąłem się a ten uśmiech był wart jego reakcji. Bo twarz Kuby rozświetlił na chwilkę radosny, śliczny uśmiech.
Takim chcę go zapamiętać. Siedzącego na fotelu pod oknem, z rumieńcem i wyrazem bezgranicznego uwielbienia malującego się w oczach…
- Jesteś szczęśliwy? - wypalił nagle przechylając głowę. Uniosłem brwi. Czemu zadałeś mi takie pytanie?
- Czy jestem…? - zająknąłem się. - Kurcze, nie wiem… Czasem myślę, że tak, czasem, że jednak nie. Że jednak czegoś mi brakuje. Ale dlaczego…
- Okłamuję każdego, komu mówię, że jestem szczęśliwy…
- No, ale …
- Wiesz przecież, co jest w mojej duszy. - przerwał mi. - Jaka rana nie pozwala mi normalnie funkcjonować… Ona nie zniknie tak po prostu! Będzie we mnie niezależnie od wszystkiego! Ale chcę przynajmniej spróbować ukoić ten rozdzierający ból!
- Powiedz mi! - zacisnąłem pięści. - Powiedz, czego ci brakuje, a ja ci to dam, obiecuję! Zrobię wszystko, by któregoś dnia nie zobaczyć w twoich oczach tego… czegoś, co mnie przeraża. Powiedz, a ja zrobię wszystko, by ten ból ukoić… Błagam…
- Potrzebuję… - jego drżący głos załamał się. Zobaczyłem łzy na jego policzkach. Sam poczułem pieczenie pod powiekami. Zamrugałem szybko kilka razy. - Potrzebuję poczucia bezpieczeństwa… - powiedział zaczynając od początku. Czułem, że zaraz rozpłacze się na dobre. - Odrobiny uwagi, czułości, odrobinę ciepła! Potrzebuję… potrzebuję… ja… chcę… c… ci… - zaszlochał. Gdyby nie gips na nogach, byłbym do niego podbiegł i przytulił.
- Kuba… - wyszeptałem. - Kubuś! - wyciągnąłem do niego rękę. Spojrzał na nią. Serce kroiło mi się na widok jego zaczerwienionych oczu, w których malował się tak przeogromny ból, że miałem ochotę wyć za niego.
Wyciągnął swoje drżące palce i dotknął nimi moich. Uchwyciłem się ich jak tonący deski i pociągnąłem go do siebie. Wpadł na mnie z impetem i patrzył tak… ufnie.
Usiadł opierając się o ścianę, trzymał nogi na moich udach. Uniosłem rękę, położyłem ją na jego łydce i zsunąłem w dół, aż do stopy. Głaskałem go tak powoli i długo. Spojrzałem na jego twarz. Miał spuszczone oczy, ale chyba gdzieś tam błąkał się uśmiech.
- Wiesz, co? - szepnąłem. - Chodź tu do mnie… - wyciągnąłem ramiona w jego stronę. Kuba uśmiechnął się i usiadł mi na kolanach. Już bez tego lęku, którego tak nienawidziłem od chwili, w której poznałem jego przyczynę. Wtulił się we mnie, a ja dla odmiany gładziłem jego włosy. Wdychałem ich zapach… Pachniał tak słodko… Tak, jak powinien pachnieć ktoś, komu mogę oddać swoje serce…
Kuba… Kubusiu… Mój malutki, zagubiony chłopcze, mój skarbie, mój aniele stróżu, moja Alfa i Omego, moje słońce i cały mój świecie… Jesteś mój Kubuś, tylko mój… Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić, nigdy nie dam powodu do łez, zawsze będę z tobą, zawsze przy tobie, nigdy cię nie zostawię… Choćby nie wiem, co, zawsze będę cię ochraniał… Kocham cię maleńki… Kocham cię nad życie… Trwaj chwilo, trwaj póki czas! Trwaj, póki mam jeszcze siłę!
- Chcesz mnie udusić? - usłyszałem cichutki szept tuż przy uchu… Spojrzałem na niego. Miał mokre policzki, uśmiechnięte policzki, błogi uśmiech na twarzy…
- Aniołku… - powiedziałem do niego głaskając go po policzku. Przylgnął do mojej dłoni. Pochyliłem się nad nim i pocałowałem mokry ślad po słonej łzie. Uśmiechnął się i wstał. Westchnął. Spojrzał zamyślony w okno. Podrapał się po brodzie. Wiedziałem, że ma ochotę coś zrobić, ale nie do końca rozumiałem, co. Przygryzł paznokieć, zmarszczył brwi. Przechyliłem głowę, przyglądałem się mu.
Zsunąłem nogi z łóżka i oparłem ręce o jego krawędź. Kuba chyba czekał na ten moment. Usiadł mi na kolanach. Ale nie tak normalnie, tylko okrakiem, twarzą do mojej twarzy, stawiając stopy zaraz obok moich pośladków, a kolana wsuwając mi pod pachy. Wyciągnąłem ramiona i przyciągnąłem go do siebie. Jedną ręką objąłem go w tali, drugą pogłaskałem po policzku. Zsunąłem ja powoli wzdłuż jego szyi, na obojczyk i dalej, na pierś. Zatrzymałem ją na jego sercu. Nawet przez materiał jego bluzy czułem, jak mocno i szaleńczo bije. Zupełnie jak moje, którego równomierne pulsowanie czułem w skroni.
Palcem obrysowałem kształt jego ust. Kuba zarzucił mi ręce na szyję, objął nogami, pochylił się i przywarł policzkiem do mojego policzka. Czułem jego delikatny oddech na włosach. Mógłbym przysiąc, że pocałował mnie najdelikatniej jak tylko potrafił w płatek ucha. To zmotywowało mnie do działania.
Musnąłem wargami jego szyję, potem szczękę, skroń, czoło, czubek nosa, prawy kącik ust, powiekę… W końcu uniosłem jego twarz w dłoniach, spojrzałem mu głęboko w oczy i starałem się dojrzeć jakiś ślad na to, że on się zgadza. Zgadza na to, bym go pocałował. Aż mnie palce świerzbiły! On był zupełnie inny niż Tomek. Bo Tomek… Tomek da sobie radę. Ile w stolicy jest przecież TAKICH ludzi jak my… a ja nie chciałem kogoś innego, chciałem moje…
-, Dlaczego tak na mnie patrzysz? - spytał Kuba z zaskoczeniem, odrywając usta od moich. Tym swoim nagłym wybuchem czułości - bardzo pożądanym, wbrew pozorom - przerwał mi mój tok myślenia.
- Mój mały… - szepnąłem zbliżając swoje wargi do jego. - …okropny… - cmoknąłem go szybko. - …terrorysto… - mruknąłem milimetry od jego skóry. Kuba rozchylił usta i pozwolił się pocałować. Trwaliśmy tak chwilkę jakby zatrzymał się czas. A jednak istnieją chwile idealne… - Ale i tak cię kocham, mój kochany, śliczny chłopcze… - uśmiechnąłem się.
Kuba odchylił się tak gwałtownie, że spadł z moich kolan prosto na ziemię. Jęknął i ukląkł na ziemi. Miał czeroniuśkie policzki. Aż miło było na niego patrzeć!
- Powiedziałeś, że mnie… - zaczął wstając i pochylając się nade mną. Ja roześmiałem się, chwyciłem go za ramiona i pociągnąłem w dół. W efekcie wylądował na mnie, jeszcze bardziej czerwony i zdezorientowany. - …kochasz? - dokończył nad moją twarzą.
- Kocham jak szaleniec, kocham jak wariat, bez pamięci, za zawsze, na zabój… Kocham, kocham, kocham, kocham, kocham! I wiesz, co? KOCHAM CIĘ! - powiedziałem zanosząc się od śmiechu. Jego wstrząśnięta mina zafalowała nade mną. Zamrugałem i pozwoliłem dwóm zbłąkanym łzom spłynąć po moich policzkach.
Kuba westchnął i przeturlał się na bok. Uniosłem się na łokcie i podziwiałem wzrokiem jego profil. Długie rzęsy, kocie oczy, czarne włosy, pełne, kształtne usta, prosty nos. Zabójcza kombinacja, ogromna siła przyciągania.
Położyłem się na brzuchu, podciągnąłem i zawisnąłem kilka centymetrów nad jego twarzą. Łzy lśniły w tych pięknych oczach.
-, Co się stało? - spytałem patrząc, jak spływają one po bladziutkich teraz policzkach, skroniach i giną między włosami. Wyciągnąłem dłoń i starłem palcem mokry ślad.
- Ja nie wiedziałem… - wyszeptał nie patrząc na mnie.
- Powiedziałem, że chcę ci pomóc, powiedziałem, że nie pozwolę cię skrzywdzić. Sądzisz, że powiedziałbym to nie kochając cię? Kuba… - jęknąłem widząc jego minę. - To coś złego? Kocham cię i nie będę tego ukrywać… Słyszysz? Nie mam najmniejszego zamiaru…
- To dobrze… - spojrzał mi w oczy. - Bo ja też cię kocham. Tylko bałem się, że ty… nie zrozumiesz, był przecież Tomek i w ogóle…
- Tomka nie kochałem tak, jak kocham ciebie. Zrozumiano? A teraz przestań płakać i przytul mnie, bo ja zwariuję bez twojego ciepła… - uśmiechnąłem się. Usiedliśmy. Kuba wtulił się we mnie i płakał mi w kołnierz. - Słuchaj kochanie moje. Jeśli porównać moją miłość do ciebie i Tomka, to dochodzę do związku, że w Tomku byłem tylko i wyłącznie po szczeniacku zauroczony! A o tobie myślę cały czas! Z każdym dniem kocham cię coraz bardziej! I w tej chwili mam głęboko gdzieś to, co mówił o mnie Maciek. Bo wiesz, co? Gdyby nie ta afera, nadal żylibyśmy z dala od siebie…
- Ja… - wyszeptał Kuba cicho. - …kocham cię już od dawna. Kiedy pierwszy raz wybuchły plotki o was, modliłem się, bo to była prawda, bo wtedy miałbym jakąś szansę i nie stałbym na straconej z góry pozycji… Ale teraz… - uśmiechnął się patrząc na mnie. - Nie boję się już mojej przeszłości. Przy tobie zapominam. Przy tobie znowu poznaję znaczenie słowa "miłość". Pamiętasz? "Szukam nauczyciela i mistrza. Niech na nowo nazwie rzeczy i pojęcia. Niech oddzieli światłość od ciemności." Znalazłem cię. Tak długo szukałem… Tak długo…
- Już cię nie opuszczę… - powiedziałem z naciskiem. - Nigdy więcej. Zawsze będę przy tobie, moje słońce. Kocham cię… - przytuliłem go mocniej do serca.
Teraz dla mnie, poprawka, dla NAS, czas mógł zatrzymać się w miejscu. Kiedy trwaliśmy tak blisko siebie, czując na karkach swoje gorące, drżące oddechy czułem, że nic do szczęścia nie było mi potrzebne. Tylko MÓJ Kuba i JEGO miłość, którą mógł się ze mną podzielić… Ach, Kuba, kocham cię i nigdy nie będę bał się tego mówić… Kocham cię maleńki…
THE END/FIN/KONIEC
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 14 2011 23:52:26
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Natiss (Brak e-maila) 15:47 04-11-2004
Ooo... jestem pierwsza. ^__^
Khem...khem...
Opowiadanie podobało się. A biędzie ciąg dalszy, czy tak zostawisz?
Po tym wnioskuję, że to był koniec, ale mogę sie mylić, dlatego się pytam. W każdym bądź razie, jeśli to był koniec to napisz jeszcze inne opowiadanko, chętnie przeczytam. ^__^
Nenya (orzeszek88@o2.pl) 16:45 04-11-2004
Właściwie to nie wiem, czy będzie jakiś ciąg dalszy. Chyba nie, ale czas pokaże. W sumie to opowiadanie mogło być w kilku częściach, ale trudno, stało się! Cieszę się, że Ci się podobało. Kto wie, może będzie następne opowiadanie... Pozdrawiam!
lollop (Brak e-maila) 21:41 20-11-2004
to opowiadanie jest warte przeczytania, bo pokazuje, że w nieszczęściu też można znaleśc szczęscie. a tak w ogóle to mi się srasznie podobało!!!!!! na prawdę. osobiście uważam, że nie powinno być dalszych części, bo to jest świetne zakończenie. zgadzam się z Natiss. jak masz inne opcia to daj je do publikacji. z największą chęcią przeczytam ^__^
Livell (Brak e-maila) 11:30 28-11-2004
Zgadzam sie reszta - powinnaś jeszcze cos napisać, a koniec jest super, takie sa najlepsze
Chetnie przeczytam nastepne opowiastki twojego autorstwa
Nenya (orzeszek88@o2.pl) 13:16 28-11-2004
Cieszę się, że się Wam podoba!!
Ciągu dalszego nie będzie, no bo i jaki?? Niestety rzuca się w oczy pewna nieskładnośc w narracji... Raz w pierwszej osobie, a to znowu w trzeciej... Jak to zobaczyłam, to mnie szlak trafił, ale już trudno. Musztarda po obiedzie.
Dzięki za miłe komentarze!!
Jai (wlp.emi@op.pl) 14:27 11-12-2005
ja zawsze na poczatku polubie jakiegos bohatera a potem sie wnerwiam jak go zdradza ktos. tak wiec w momencie "moj kubus" przerwalam, bo juz polubilam Tomka
Nenya (Brak e-maila) 23:46 12-12-2005
Ja lubię Tomusia i mam nadzieję, że mu się w Wawie dobrze żyje. Musiałam go usunąć w cień, bo mój najlepszy kumpel nazywa się Tomek. Sama rozumiesz - skojarzenia
Katarina (Brak e-maila) 16:39 25-12-2005
Fajne opowiadanko, miło się czytało. Całkeim realistyczne, przynajmniej z początku. Potem trochę zbyt szybko się rozwinęło jak na mój gust. W końcu Kuba jakby nie patrzeć był molestowany seksualnie. A nad tym nie tak łatwo przejść do porządku dziennego.
Nenya (Brak e-maila) 19:15 27-12-2005
Ykhy, wiem... Zawsze się pakuje w takie cuś, a potem jak to rozwiązać?? Nie no, nie... Ja nie mogłam Kubusia tak dręczyć... Po nocach by mi chłopak spać nie dawał;(. A ja lubię w nocy dobrze spać (co się żadko zdarza z racji tego, że żadko kiedy nie dręczę moich biednych "chłopaków"). Pomimo pewnych niedociągnięć opowiadanko uważam za całkiem udane (chociaż za ckliwe i momentami żałosne >_<
MrTrauma (Brak e-maila) 20:14 03-01-2006
No, coz, raz sie poryczalem ze wzruszenia, kilka razy ze śmiechu, koniec żenująco słaby, no ale i tak uważam że awrto było przeczytać, fajne nawet. Nie tworz dalszych części :-P
Musze zerknąć do twoich innych opowiadań
z reszta napisalem Ci na gg, co tam mysle o poszczególnych fragmentach.
Nenya (Brak e-maila) 20:21 03-01-2006
Tak, tak, a że nie lubię się powtarzać to nie skomentuję twojego komenta. I dzięki, za krytyke, hhehe
luc1000 (Brak e-maila) 21:33 30-06-2006
przeurocze i z happy endem!!!! lubię takie
s (Brak e-maila) 23:12 04-12-2006
Początek był bardzo obiecujacy, ale końcówka mnie zabiła..
"Kocham Cię Kubuś, kocham!" szkoda tylko,że Igor zna go dopiero od kilku dni( tygodni?)-_-" Jak ja nie cierpię gdy ktoś poniewiera słowem "kocham" grr..To bije po oczach i zalatuje tanim harleqinem niestety..Wiecej nie mam się do czego przyczepić;P Ogólnie pomysł na opa interesujacy, wykonanie też całkiem niezłe. Na pewno przeczytam resztę opek Pozdrawiam!
Nenya (Brak e-maila) 21:59 20-12-2006
Heh, w momencie w którym sama 'wpadłam' w związek z moim kochaniem sama przestałam szastać tym słowem Wybaczcie mi, błędy młodości XD
Pati (Brak e-maila) 17:53 02-09-2009
Bardzo fajne xD miło się czytało, super!
Chocletta (Brak e-maila) 22:06 30-03-2010
To było piękne, z początku dramatyczne, ale i tak piękne, wzruszające i dające do myślenia (chodzi mi tu o tolerancje naszego społeczeństwa).
Akira27 (dehaelek@interia.eu) 16:04 10-10-2010
Opwiadanie jest super, podobała mi sie szczegulnie końcówka w szpitalu jak chłopcy wyznali sobie miłość. Gdy to czytałam , czułam wszystkie emocje Igora, rozumiem go... i rozumiem też Kube. Nie lubie rasistów, każdy ma prawo do miłości!!!! Mi tam nie przeszkadza kto jaką ma oriętację, każdy jest sobą, to jest najważniejsze!!! Pozdro ^^ |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|