The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 29 2024 09:01:28   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
W zawieszeniu między niebem i ziemią 1
Ostre dźwięki muzyki skutecznie utrudniały rozmowę, a szary dym wypuszczany co jakiś czas spod sceny powodował, że fanom stojącym najbliżej zaczynały łzawić oczy. Wytrwale jednak pozostawali na swoich pozycjach i podekscytowani oglądali show, jakie sprezentowała im nowa, wschodząca rockowa gwiazda. Zespół energicznie poruszał się na scenie i widać po nich było, że koncert sprawia im tyle samo, jeśli nie więcej radości, co zgromadzonym w klubie ludziom.
Wysoki mężczyzna o brązowych, krótko przystrzyżonych włosach stanął przy drzwiach i usiłując odnaleźć wzrokiem, w ogromnym tłumie młodych ludzi, znajomą twarz. Wkrótce okazało się, że zadanie pozornie trudne, było wprost trywialne. Mimo dalej niezmiennego, ponurego wyglądu, w jego oczach przez chwilę mignęła iskierka rozbawienia. Natychmiast ruszył w kierunku skórzanych kanap.
- Asmodai - rzekł do chłopaka popijającego piwo z wysokiej, rozszerzanej u góry szklanki.
Jasna burza długich, kręconych włosów zawirowała w ciężkim od dymu powietrzu klubu, a błękitne oczy, w których malowało się zaskoczenie, spojrzały na mężczyznę. Na gładkiej, lekko zaczerwienionej od nadmiaru alkoholu twarzy szybko pojawił się szeroki uśmiech ukazujący szereg prostych, białych zębów.
- Azazel! - Chłopak chwiejnie podniósł się z czerwonej kanapy i zarzucił mężczyźnie ręce na szyję - Jak ja cię dawno nie widziałem!
- Możemy na chwilę wyjść? - Zapytał niewzruszony jego zachowaniem mężczyzna.
- Odpierdol się od mojego chłopaka! - krzyknął stojący obok, jeszcze bardziej pijany metal o długich czarnych, najwyraźniej farbowanych włosach i przyciągnął go do siebie.
- Vincent, to mój kumpel - zaśmiał się w odpowiedzi na przejaw zazdrości i pozwolił się pocałować w szyję. Następnie niechętnie wyplątał się z zaborczych ramion i wraz z Azazelem wyszedł przed klub.
Asmodai szedł chwiejnym krokiem, wspierając się odrobinę na ramieniu przyjaciela. Razem dotarli do czarnej, stylowanej na starą ławki umieszczonej niedaleko klubu, w pobliskim parku.
- Jak ja cię dawno nie widziałem! - Asmodai pijackim uchwytem przykleił się do ponurego mężczyzny, na co ten tym razem mruknął niezadowolony.
- Już to mówiłeś. Mam do ciebie prośbę - powiedział po chwili chłodnym głosem, na co blondyn z głupim uśmiechem popatrzył się w jego szare oczy. - Pomóż mi uwolnić Semyazzę.
Chłopak zerwał się na równe nogi i zdawało się, że jest już zupełnie trzeźwy. Spojrzał na niego, jakby widział go pierwszy raz w swym długim życiu, a w błękitnych oczach błysnął strach i dezorientacja.
- Masz mnie za idiotę?! Nie jestem aż tak pijany!
- Coś tak czułem, że udajesz - westchnął Azazel. - Oczywiście nie mówię, abyś zrobił to bezinteresownie.
- Nie ma niczego, czym mógłbyś mnie przekupić! Nie jestem jeszcze samobójcą! Poza tym...
- Pomogę ci zemścić się na Rafaelu - jak ostrym nożem uciął potok słów, wylewający się z ust Asmodaia.
Chłopak znieruchomiał i przez chwilę zdawał się być wyrzeźbioną w wosku statuą. W końcu powoli wypuścił z płuc powietrze i zamknął powieki. Gdy otworzył je ponownie jego oczy były czerwone i biła z nich niepohamowana furia.
- Jak - syknął.
Zdecydowanie nie było to pytanie. Azazel nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Przez chwilę zastanawiał się tylko, czy to proste słowo odnosiło się do tego, w jaki sposób ma mu pomóc rozprawić się z Rafaelem, czy do tego, jak uwolnić Semyazzę.
- Uspokój się i ukryj oblicze - odparł, nie zrzucając maski obojętności i spokoju. - Wyglądasz jakbyś już z miejsca chciał uwolnić skrzydła, a to nic nie da.
Asmodai w odpowiedzi rozchylił usta i pozwolił, by długi i wąski rozdwojony na końcu język powędrował na wysokość oczu Azazela. Tak, rzeczywiście był już na skraju uwolnienia mocy i doskonale zdawał sobie sprawę, że ten wybuch gniewu do niczego pożytecznego nie doprowadzi. Jakkolwiek, gdy tylko myślał o Rafaelu, miał ochotę zgładzić wszystko dookoła.
Nie dość, że odebrał mu Sarę - jedyną kobietę, jaką kiedykolwiek kochał, to jeszcze upokorzył go w późniejszej walce. Jakby tego było mało, później przekazał Salomonowi pentagram, dzięki któremu Syn Gliny mógł zniewolić Syna Ognia [1]. Na samo wspomnienie niewolniczej pracy przy budowie świątyni po plecach gnały mu ciarki. Tu na szczęście sobie poradził. Nawet na pewien czas udało mu się zasiąść na miejscu "mądrego króla".
Splunął na chodnik. Robił tak zawsze, gdy wspominał Salomona. W sumie przyzwyczajenie to narosło do wyuczonego odruchu i matka niejednokrotnie śmiała się z niego, nazywając "Psem Pawłowa" (oczywiście zaczęła go tak nazywać dopiero po dotarciu do jego teorii).
- Masz rację - syknął, starając się uspokoić nerwy i powrócić do ludzkiej formy. - Co masz na Rafaela?
- Uriela - odparł bez chwili wahania Azazel, na co Asmodai spojrzał na niego ze zdziwieniem w już błękitnych oczach - Przyjaźnią się i doskonale znają. Na pewno jeden drugiemu bez wahania pospieszy z pomocą. Co więcej dowiedziałem się, że teraz on przejął straż nad Semyazzą i towarzyszy mu tylko trzech innych, niższej klasy mal'achich[2]. Po raz pierwszy straż jest tak słaba, że można myśleć o wyzwoleniu. Poza tym, moglibyśmy przy okazji pojmać Uriela, a stąd już prosta droga do zemsty na Rafaelu - mówił beznamiętnie i jego twarz w dalszym ciągu pozostawała niewzruszona żadnymi emocjami, jednak w oczach błyszczało łatwe do odczytania napięcie.
- Nie znam go osobiście, ale słyszałem, że Uriel to kawał sukinsyna - odparł po dłuższej chwili Asmodai. - Mogą być z nim problemy.
- Mogą, ale nie będą, gdy podamy mu to - Azazel wypielęgnowaną dłonią sięgnął do kieszeni modnych obecnie spodni i wyciągnął wykonaną z ciemnego szkła fiolkę.
Brwi Asmodaia uniosły się nieznacznie w górę, gdy z powątpiewaniem patrzył na to, co jego przyjaciel trzymał w ręce, której paznokcie, był tego pewien, pomalowane zostały bezbarwnym lakierem. Uśmiechnął się pod nosem, gdy zdał sobie z tego sprawę. Doskonale wiedział, że Azazel lubi makijaż, w końcu sam go wymyślił, ale nie wiedział, że lubi go w jakimś stopniu również na sobie.
- Co to jest? - zapytał i odegnał z myśli głupie obrazy, których wolał nie wyciągać na światło dzienne tym bardziej w obecności przyjaciela.
- Mieszanka różnych inhibitorów i katalizatorów z azotanem srebra w dość dużym stężeniu - uśmiechnął się do niego. A na twarzy Asmodaia zaczęło malować się coraz większe zrozumienie i cień aprobaty dla planu - Wiesz, jak to działa na Synów Ognia.
- Oczywiście, masz mnie za głupca? - chłopak o jasnych włosach uśmiechnął się zadziornie - Chcesz mu to podać, a ogłupiały i pozbawiony mocy nie będzie już stanowić zagrożenia. Sprytnie. Pytanie tylko, czy mieszanka jest w odpowiednich proporcjach, inaczej nic z tego.
- Jest. Mój zaufany przyjaciel od dawna pracował nad nią, nawet ją przetestował. W chwili wstrzyknięcia niemal natychmiast moc spadnie o połowę, a gdy substancja rozejdzie się po organizmie, co zajmie do trzech minut, straci skrzydła i przytomność. Zanim ją odzyska miną jakieś trzy doby, zanim odrosną mu skrzydła - około dwa miesiące, a by zregenerować pełną moc potrzebowałby mniej więcej rok.
- Brzmi dobrze, dość czasu, by zająć się Rafaelem. - Pokiwał z aprobatą głową i odwrócił się do Azazela plecami. - Wchodzę w to, kiedy ruszamy?
- Jak najszybciej, najlepiej to zaraz.
Odwrócił się gwałtownie i podejrzliwie spojrzał w szare oczy mężczyzny. Zdecydowanie nie żartował.
- Teraz? Kto jeszcze z nami wyrusza?
- Nikt, gdyby było nas więcej trudniej byłoby nam się tam dostać niezauważonymi.
- Racja - Asmodai szepnął po chwili zastanowienia. - Jeszcze nie wytrzeźwiałem.
- Nie kłam, tolerancja Synów Ognia na alkohol jest wprost niesamowita, a ty i tak bijesz nas wszystkich na głowę.
Jasna czupryna zatrzęsła się, gdy jej właściciel usłyszał te słowa i wybuchnął głośnym śmiechem.
***
Dostanie się do miejsca niedoli Semyazzy nie było trudne. Azazel doskonale wiedział, gdzie należy się udać, aby znaleźć się tam jak najszybciej i ograniczyć do minimum możliwość zostania odkrytym. Przemienieni w swoje właściwe formy, lecąc starali się tłumić w sobie moc, by wrażliwe na wibracje aury istoty nie zdołały ich odczuć.
Nagle Azazel zatrzymał się. Dłońmi zakończonymi pięciocentymetrowymi, czarnymi szponami zerwał z grubej, niemal końskiej szyi łańcuch z przewieszoną nań fiolką z trucizną i podał go Asmodaiowi. Ten uważając, by się nie skaleczyć o jego pazury ostrożnie odebrał buteleczkę.
"Masz strzykawkę?" - zapytał telepatycznie, na co Asmodai rozszerzył w uśmiechu zupełnie białe usta i przytaknął. - "Pamiętaj, że musisz wstrzyknąć całą zawartość fiolki w ciągu dziesięciu minut od napełnienia strzykawki, bo potem się rozkłada i nie będzie aż tak skuteczne, jeśli w ogóle zadziała"
"Jasne" - Asmodai zatrzepotał białymi rzęsami.
"I jeszcze jedno... w sumie to najważniejsze" - Azazel wyraźnie wyglądał teraz na niepewnego. Wyłupiaste, żółte oczy cheruba unikały spojrzenia towarzysza. Zaniepokoiło to Asmodaia - "To jak masz podać truciznę"
"Nie wystarczy jej po prostu wstrzyknąć?"
"Substancja musi wymieszać się z płynem mózgowo-rdzeniowym i to najlepiej, by dostała się mniej więcej w połowie długości kręgosłupa"
Asmodai szerzej otworzył czerwone oczy, a jego piękną, porcelanową twarz wykrzywiła złość.
"Jak sobie to, do cholery, wyobrażasz?! Podlecę do niego i zapytam 'Wybacz, bądź przez chwilę w bezruchu, bo chcę ci wstrzyknąć truciznę?!' Zwariowałeś, to niemożliwe!"
"Wierzę, że sobie poradzisz. Jak już zlikwidujemy podrzędnych mal'achich, co jak mniemam nie zajmie dużo czasu, ściągnę na siebie uwagę Uriela, a wtedy ty zaatakujesz go od tyłu" - Azazel wywinął górną wargę, odsłaniając ostre, zwierzęce zęby, co było pewnym rodzajem uśmiechu, jedynym na jaki mógł sobie pozwolić, będąc w formie mocy.
"Nie jestem co do tego przekonany, ale już się zgodziłem i nie cofam raz danego słowa" - odpowiedział dość niechętnie Asmodai. - "Ale ty szpetny jesteś" - dodał, gdy zadowolony Azazel kilkakrotnie obdarzył go swoim uśmiechem.
"Szpetny to jest twój ojciec" - odciął się natychmiast - "A co najmniej tak go Synowie Gliny przechrzcili"
Asmodai użył górnych skrzydeł i mocno uderzył nimi, tworząc nieprzyjemną falę gorącego wiatru, która uderzyła Azazela w twarz. Ognisty podmuch nie miał na celu wyrządzenie krzywdy cherubowi, lecz raczej irytację ze względu na brak argumentów na jego szybką ripostę.
"Kiedy będziemy na miejscu?"
"Pytasz kiedy napełnić strzykawkę? Już możesz, za jakąś minutę zacznie się zabawa" - górna warga ponownie została odwinięta, na co Asmodai ruchem pełnym zniesmaczenia odwrócił od niego twarz. Wziął głęboki oddech i wyciągnął strzykawkę. Odkorkował fiolkę i szybko wydobył z niej do tłoka dziesięć mililitrów bezbarwnego płynu. Szybko też założył grubą, sterylną igłę, po czym skinął głową na Azazela.
Coś błysnęło w oddali. Asmodai zmrużył oczy, mocniej ścisnął w dłoniach strzykawkę i swój ulubiony miecz z obusiecznym ostrzem. Azazel wysunął się na prowadzenie i z łopotem ogromnych, pokrytych szarymi i czarnymi piórami skrzydeł poleciał w kierunku błysku.
Seraf [3] dopiero po chwili rozpoznał, czym ten błysk był. Kolczyk. Kolczyk z najtwardszego metalu, będący jedną z kar wymierzonych na Sezyazzie. Przebijał oba płatki jego nosa i uniemożliwiał zaczerpnięcie powietrza. Od ponad pięciuset lat mógł oddychać jedynie ustami.
Sezyazza półprzytomnie, z ogromną prędkością spadał w dół, a po obu jego stronach szybowali dwaj mal'achi. Zanim Asmodai zdążył się lepiej przyjrzeć jeden z nich został rozcięty na pół mieczem Azazela, a drugi, ledwo zauważając śmierć kolegi, zaczął spadać, bezlitośnie pozbawiony białych skrzydeł, które cherub wyrwał jednym ruchem, a następnie odrzucił za siebie. Azazel zawisł w powietrzu i ruchem dłoni przywołał do siebie Asmodaia.
Szybko podleciał do przyjaciela i spojrzał porozumiewawczo w jego przerażająco zwierzęce oczy. W bezruchu czekali, aż Sezyazza zostanie mocą pieczęci ponownie podniesiony w górę, by stamtąd mógł po raz kolejny spaść w dół. W kilka sekund później seraf znalazł się na ich wysokości, a wtedy razem z nim, zastępując zabitą eskortę, wznieśli się na spotkanie z Urielem i trzecim z mal'ach.
Do ich uszu dobiegł cichy, stłumiony pędem szept półprzytomnego serafa. Otwartym, czerwonym okiem spoglądał z przestrachem na Azazela.
- Trzymaj się, Aza, już my cię z tego wyciągniemy - powiedział cherub, wywijając wargę na chwilę przed tym, gdy stanęli przed zaskoczonym Urielem.
Archanioł nie miał czasu na zastanowienie, od razu skrzyżował ostrze z Azazelem. Asmodai zaczął szukać wzrokiem trzeciego z mal'ach, ale ten najwyraźniej siłą przyzwyczajenia zaczął lecieć w dół obok Sezyazzy. W pierwszej chwili nie dosłyszał tego, co szepnął chwilę temu seraf. Zrozumiał tylko, że wspomniał imię Uriela, ale drugiego słowa nie mógł odszyfrować. Gdy dotarł na górę, wszystko się wyjaśniło.
Tron. - Ciarki przebiegły mu wzdłuż kręgosłupa, gdy zobaczył wirujące obręcze i setkę bezrzęsych oczu patrzących w jego stronę.
Palący snop światła wystrzelił niespodziewanie, odrywając lewe skrzydło z trzeciej pary i przebijając na wylot udo. Ryknął z bólu i natychmiast przystąpił do kontrataku. Górną parą skrzydeł zaczął tworzyć ognisty wiatr. W dłoni mocniej ścisnął miecz i z całej siły uderzył w obracające się obręcze. Oprócz skowytu usłyszał pięć trzasków. Za mało, pomyślał szybko, jednocześnie unikając kolejnego ataku Trona. Skuteczność kolejnych uderzeń była zbliżona. Z każdym uderzeniem miecza pękało od czterech do siedmiu obręczy. Przez głowę przeleciała mu szybka myśl, że to jak jedzenie małży - najpierw pozbyć się twardej skorupy, by dostać się do delikatnego środka.
Kolejny atak Trona okazał się skuteczny. Małe rozkojarzenie zaowocowało niezbyt poważną raną na boku. Przepełniony furią ryknął ostrzegawczo i ruszył do jeszcze intensywniejszego ataku. Minęła już połowa czasu, w którym trucizna zachowała pełnię mocy.
Postawił wszystko na jedną kartę. Odnalazł szparę w obronie obręczy i zanurzył w nią ostrze. Ulubiony miecz szybko rozpadł się na kawałki, ale Tron zaczął bezwładnie spadać w dół. Martwy.
Odwrócił się do Walczących Azazela i Uriela. Przygotował strzykawkę.
Uriel okazał się władać mieczem równie dobrze, co Azazel. Cherub nie był w stanie znaleźć luki w jego obronie, ale również archanioł nie dawał rady go zranić. Seraf przez krótką chwilę zapatrzył się na walczących, ale szybko się otrząsnął i krzyknął:
- Przytrzymaj go! - głos przypominający ryk lwa huknął w otaczającej ich pustce. Odwróciło to uwagę Uriela na tyle, że Azazel zdołał niegroźnie zranić jego nadgarstek i ten wypuścił z dłoni ogromny miecz. Następnie pochwycił go w żelaznym uścisku, z którego archanioł, mimo swoich usilnych prób, nie był w stanie się wyrwać. Cherub spojrzał na jego twarz i wywinął wargę.
Asmodai podleciał do nich i gwałtownym, zdecydowanym ruchem zerwał błękitną szatę z pleców unieruchomionego. Palcem przebiegł po kręgosłupie archanioła i wybrał miejsce na oko w połowie, dokładnie między bijącymi desperacko skrzydłami.
- Puszczaj! - krzyczał zupełnie ludzkim głosem Uriel, kiedy Asmodai przypominał sobie w myślach wszystkie seriale o tych dzielnych lekarzach robiących nakłucie lędźwiowe. W sumie on miał to wykonać trochę wyżej, ale zasada powinna być ta sama.
Dwa pyknięcia? - pomyślał zanim przyłożył igłę do ciała.
- Zaboli - ryknął ostrzegawczo do ucha Uriela nim przeszył metalem jego ciało.
Pyk.
Ludzki krzyk rozległ się w niebiosach.
Pyk.
- Co ty zrobiłeś?! - krzyczał archanioł, gdy Asmodai wyciągał igłę - Pożałujesz! Zapłacisz za to!
- Już słabnie, czuję to - powiedział Azazel. - Potrzymam go jeszcze trochę, a ty zniszcz pieczęć - wskazał na zawieszony w pustce świetlisty pentagram.
- Daj swój miecz - ryk zdawał się nie pasować do delikatnej postury serafa.
Azazel wywinął wargę i długim, cienkim ogonem podał swój miecz Asmodaiowi. Ten natomiast bez zastanowienia wycelował nim dokładnie w sam środek pentagramu, dezaktywując go.
Gdy rozpłynął się zupełnie w powietrzu, Asmodaia nagle olśniło, choć dla niego było to bardziej jak kubeł zimnej wody.
"O czymś zapomnieliśmy" - przekazał telepatycznie Azazelowi, na co ten podniósł na niego żółte ślepia.
"O czym?"
"Sezyazza"
Azazel natychmiast puścił osłabionego archanioła, na którego czole pojawiły się błyszczące krople potu i ruszył w dół. Asmodai odprowadził go wzrokiem nim ten zniknął w oddali, a następnie zaczął przyglądać się Urielowi.
- Co wyście zrobili? - szepnął archanioł z trudem poruszając skrzydłami.
Seraf chwilę na niego patrzył w milczeniu, by następnie się do niego zbliżyć i przytrzymać. Niemal natychmiast białe skrzydła zajęły się ogniem, który zajarzył się jakoś od środka. Niemal natychmiast uległy zwęgleniu, by po chwili rozsypać się w popiół. Asmodai patrzył zafascynowany na ginący płomień, który odebrał Urielowi przytomność.
***
Fromezin kilkakrotnie, u boku nieprzerwanie spadającego i wznoszącego się Sezyazzy znalazł się na tyle wysoko, by widzieć rozgrywającą się na górze scenerię. Wiedział doskonale, że jego obecność w żaden sposób nie pomogłaby Urielowi, ani potężnemu tronowi, którego imienia nie znał. Bał się podlecieć na tyle wysoko, by znaleźć się w polu rażenia miecza przerażającego cheruba i ognistego serafa o pięknej twarzy. W bezpiecznej odległości czekał, aż Sezyazza odbędzie swoje wznoszenie do końcowego punktu, by natychmiast zacząć opadać w dół.
Zanim po raz ostatni zaczął opadać z uwięzionym serafem, zobaczył, jak cherub cienkim ogonem podaje miecz swojemu towarzyszowi. Był pewny, że jego chwile są już policzone, jednak nie potrafił przerwać zadania i ratować się ucieczką. Poza tym miał chronić i pilnować więźnia, którego umęczona twarz od samego początku niezwykle go fascynowała,
Coś w upadku serafa zaczęło wyglądać inaczej niż zwykle, coś było nie tak. Fromezin zmarszczył brwi i uważnie zaczął śledzić wszelki ruch, jaki wykonywał piękny więzień. Z przerażeniem rozszerzył oczy, gdy minął punkt, w którym normalnie siła pieczęci ponownie wciąga go na górę. Zaschło mu w gardle, a na czoło wstąpił zimny pot przerażenia.
On zginie, w myślach bez przerwy powtarzał sobie te słowa. Odruchowo przyspieszył lot i wysunął się na prowadzenie w wyścigu do ziemi. W ramiona pochwycił opadające bezwładnie ciało i zaczął desperacko bić skrzydłami. Upadek był nieunikniony, ale miał nadzieję, że chociaż zdoła go złagodzić.
W chwili gdy dotknęli ziemi, tumany kurzu wzbiły się w powietrze. Fromezin dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że odczuwa rwący ból pleców. Domyślił się, że spadli na skały. Mętnym spojrzeniem, mocno zdezorientowany rozejrzał się dookoła. Widok zdecydowanie nie przypadł mu do gustu. Na ziemi leżały trupy pokonanych w powietrznej walce. Odwrócił wzrok i przeniósł go na odzyskującego przytomność, uwolnionego więźnia.
Czerwone oczy spojrzały w jego i dopiero po chwili pojawił się w nich cień zrozumienia, a następnie ogłupiałej radości. Ramiona oplotły jego szyję, a opętańczy śmiech, który brzmiał bardziej, jak seria urywanych lwich ryków, kierowany był prosto do jego ucha. Nie mógł go znieść, ale był szczęśliwy, że seraf przeżył i nie odniósł żadnych poważnych obrażeń.
- Ja nie spadam, stoję w miejscu!
Fromezin, usiłując pokonać rwący ból, podniósł dłoń i zanurzył ją w splątanych włosach Sezyazzy. Spojrzał następnie w górę. W błękitnej toni powietrza dostrzegł zbliżający się punkt. Zwierzęca bestia szarżowała prosto na niego. Nie ma ucieczki, pomyślał nim odruchowo postarał się być jeszcze mniejszym, niż był w rzeczywistości i głębiej schronił się w ramionach cieszącego się, jak dziecko serafa. Zamknął oczy i stracił przytomność.

Przypisy:
[1] "...Syn Gliny mógł zniewolić Syna Ognia" - aniołowie powstali z ognia bezdymnego, a Adam z gliny
[2] "mal'ach" - z języka hebrajskiego, oznacza "posłaniec". Określane tak były w Starym Testamencie byty duchowne. Tutaj stosowane tylko na najniższą pozycję w hierarchii.
[3] Hierarchia:
Pierwszy krąg:
Serafy
Cheruby
Trony
Drugi krąg:
Panowania
Moce
Potęgi
Trzeci krąg:
Królestwa
Archaniołowie
Aniołowie



Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum