The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 21:23:01   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Alter ego 1
Silne męskie dłonie w białych rękawiczkach ujęły gruby sznur, który naprężył się mocno.
- Z prochu powstałeś...w proch się obrócisz! Przyjmij, Panie, do siebie duszę naszej drogiej zmarłej... - ciągnął podniosłym tonem ksiądz. Trumna została powoli opuszczona w głąb zimnego, mrocznego dołu i poczęto ją zasypywać.
Młody mężczyzna o soczyście zielonych oczach z nieruchomym wyrazem twarzy patrzył jak grudy ziemi stopniowo przykrywają lakierowaną powierzchnię. Po chwili podniósł wzrok, napotykając szare beznamiętne spojrzenie mężczyzny pod pięćdziesiątkę. Nie odnalazł w nich porozumienia... Może nawet go tam nie szukał... Zamknął powieki, pozwalając łzom wymknąć się spod nich.



* * *



Gorący strumień kawy wypełnił białą filiżankę.
- Powinieneś być na stypie, Carl... - powiedziała szczupła brunetka o brzoskwiniowej cerze, odstawiając imbryk.
- Przyjąłem kondolencje na pogrzebie... - odrzekł smętnie wysoki szatyn, biorąc swoją filiżankę. - A nie chcę się z nim spotkać! - dodał wypijając łyk i parząc sobie przy tym usta.
- Carl, to twój ojciec! - westchnęła, dolewając sobie śmietanki. - Powinieneś...
- Proszę cię, Rose, chociaż ty mi nie mów, co powinienem a czego nie! - przerwał jej lekko zniecierpliwionym tonem. Popatrzyła na niego zdumiona, jednak umilkła. Carl sięgnął do krawata i poluźnił węzeł. Od kilku dni coś ciągle uciskało go w gardle. A od momentu pogrzebu to wrażenie nasiliło się. Odstawił swoją kawę na stolik, odchylając się wygodnie w fotelu i zamykając oczy. - Mój ojciec to sukinsyn! - stwierdził sucho. Kobieta również przestała pić kawę. Popatrzyła na przystojną, lecz teraz mocno pobladłą twarz mężczyzny. Jego oczy były zaczerwienione i mocno podkrążone, a kosmyki czarnych związanych w kucyk włosów wymykały się z uwięzi i opadały na czoło oraz twarz. - Wczoraj oświadczył mi przez telefon, że jedzie ze swoją nową żoną w podróż poślubną! - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Szlag mnie trafia! Rose! Ciało matki jeszcze dobrze nie ostygło, a on... - uderzył pięścią w oparcie fotela i opanował się nieco. - To, że miał romans wiedzieliśmy... w końcu dlatego się rozwiedli, ale chyba jest jej winien odrobinę szacunku?! - warknął. Rose wstała i podeszła do niego, przysiadając na oparciu. Przysunął się do niej, a ona objęła jego głowę i rozpuściła mu włosy. Przymknął powieki, wdychając zapach jej perfum, woń kościoła i topionego wosku. Poczuł, jak wsuwa palce w jego włosy, delikatnie masując skórę głowy, przeczesując pasma. Rozluźnił się nieco i odetchnął.
- Do tego jeszcze jego pasierb ma zostać u mnie przez kilka tygodni... - dodał półgłosem - Bo zlecił w swojej willi generalny remont i nie chce, żeby dzieciak się kręcił po domu.- Prychnął.
- Zostałeś niańką? - Uśmiechnęła się lekko, nie przestając bawić się jego włosami.
- Na to wygląda... - mruknął niechętnie.
- Nie przejmuj się... wszystko jakoś się ułoży... - pochyliła się, całując go w czoło.


* * *



Dzwonek do drzwi rozbrzmiał kolejny raz. Zaspany Carl, tylko w spodniach od pidżamy dowlókł się do drzwi.
- Co tam? - mruknął, otwierając drzwi. Wtedy też znieruchomiał i zamrugał, patrząc na odzianego w dżins około dziewiętnastoletniego chłopaka. Nieznajomy miał związane w krótki kucyk jasne jak len włosy i spory plecak na ramieniu. - Słucham? - zapytał Carl. Chłopak uśmiechnął się niepewnie.
- Ojczym chyba wspominał ci, że się zjawię... - zaczął. - ...ale widzę, że nie powiedział, o której... - wymownie zmierzył wzrokiem jego pidżamę.
- TY jesteś William?! - wydusił zaszokowany. Gość kiwnął głową.
- We własnej osobie.
- Ranny z ciebie ptaszek - ocenił Carl, otwierając szerzej drzwi. - Proszę wejdź! - wpuścił go.
- Przepraszam, że tak wcześnie, ale rodzice jechali akurat na lotnisko i podrzucili mnie. Nie bardzo miałem gdzie się podziać... - uśmiechnął się przepraszająco. Carl sposępniał nieco na wspomnienie podróży poślubnej jego rodziciela.
- Nic nie szkodzi... - odrzekł beznamiętnie. - I tak czeka mnie praca - ruszył w kierunku kuchni. - Rozgość się! Napijesz się kawy? - zapytał wychylając się zza pozbawionego drzwi wejścia, a gdy William skinął głową, wyciągnął z szafki dwie filiżanki. - Myślałem, że będziesz młodszy... - wyznał, włączając ekspres.
- Moja matka jest młodsza od twojego ojca tylko o dwa lata... - powiedział, rzucając na kanapę plecak i rozglądając się po obszernym salonie. Duża kanapa, dwa fotele przy stoliku do kawy i 26-calowy telewizor na wprost nich. Do tego jasna tapeta oraz nieco ciemniejszy dywan na bukowej, świeżo wypastowanej podłodze, duże okno z gęstą firaną, a na parapecie kwiatki w doniczkach. - Ładnie tu! - ocenił.
- Taaak... Dzięki... - bąknął pod nosem mężczyzna, przypominając sobie swoje zdumienie, kiedy się dowiedział, że nowa wybranka jego ojca nie jest, jak to miał w zwyczaju, dwudziestokilkuletnią siksą, tylko tak zwaną kobietą dojrzałą. Wszedł do salonu, niosąc dwie filiżanki z kawą. Postawił je na stoliku i usiadł w fotelu. Przez moment przypatrywał się swojemu gościowi.
- Przygotowałem ci pokój... - oświadczył. - W korytarzu po prawej, na wprost łazienki.
- Dzięki! - powiedział, biorąc swoją kawę. Carl wstał i odszedł do swojej sypialni. Po paru chwilach wrócił i położył pęk kluczy na ławie. William podniósł wzrok.
- Klucze od domu - wyjaśnił Carl, siadając w fotelu.
- Aż tak bardzo mi ufasz? - zapytał zdumiony chłopak.
- Cóż... jesteśmy w końcu rodziną...
- Niezupełnie... - odrzekł Will, a widząc pytające spojrzenie mężczyzny kontynuował: - Jestem dla twojego ojca tylko pasierbem. Czyli nie łączą nas żadne więzy krwi. Wyłącznie więzi prawne...
- Mniejsza o to... - mruknął, biorąc swoją filiżankę. - Nie będę cię przecież więził w domu, ani kazał warować pod drzwiami, aż wrócę z pracy!
- Dzięki! - uśmiechnął się lekko. Przez chwilę pili kawę w milczeniu.
- Uczysz się? - zapytał nagle Carl.
- Po wakacjach idę na studia... na socjologię... - odparł. - A ty czym się zajmujesz?
- Jestem projektantem...budynków. - upił łyk. - Czasami muszę pracować w domu.. tak jak dzisiaj... - westchnął.
- Zawalona sobota, co? - podsunął.
- Zgadza się! - mruknął kwaśno. - W zasadzie nie potrzebuję absolutnej ciszy do pracy...
- Bez obaw! - chłopak uśmiechnął się. - Nie będę siedział ci na głowie... Zaraz wychodzę! - z tymi słowami wstał. - Umówiłem się z kumplami w Gracelin... - powiedział, a Carl niemalże zachłysnął się kawą na te słowa. Popatrzył z niedowierzaniem na Williama.
- Przecież to bar dla ee... homoseksualistów! - zauważył. Chłopak uśmiechnął się tylko, wyciągając z plecaka portfel i przekładając go do kieszeni kurtki:
- No właśnie! - przyznał, uśmiechając się dziwnie. Carl uniósł w zdumieniu brwi.
- Jesteś gejem? - zdumiał się.
- Tak... przeszkadza ci to? - popatrzył na niego bacznie. Mężczyzna wzruszył ramionami.
- W zasadzie nie... tylko trochę się zdziwiłem. Czy mój ojciec, a twój ojczym o tym wie? - zapytał podejrzliwie, a Will parsknął śmiechem.
- Co to za gadka, Carl? - zawołał rozbawiony.
- On zawsze nienawidził gejów... - z tymi słowami odstawił filiżankę.
- Ale jego pasierb nim jest i musiał się z tym pogodzić... Inaczej mojej mamie, która popiera mniejszości seksualne by się to nie spodobało! - chłopak mrugnął do niego porozumiewawczo. - Jest spoko! Zaaklimatyzował się! Poznał nawet kilku moich kumpli i nie miał nic przeciwko nim... - z tymi słowami wziął klucze i ruszył do drzwi. - Do zobaczenia!
- Na razie! - odkrzyknął wciąż zaszokowany. Zaaklimatyzował? Niewiarygodne! Kiedy był dzieckiem jego ojciec wściekał się na każdy przejaw niemęskich zainteresowań u Carla. Miał czasem za złe za to ojcu. Nie mógł być taki, jak chciał... Westchnął, sięgając znowu po kawę. Upił łyk i popatrzył na ciemną ciecz w taki sposób, jakby ktoś dosypał mu tam cykuty. Za słodka!


* * *



Usłyszawszy, że ktoś otwiera drzwi, William podniósł wzrok znad książki. Do korytarza wszedł Carl i nie ściągnąwszy butów, jak w jakimś transie podążył do kuchni, nawet nie spoglądając na chłopaka. Był bardzo blady, a wzrok miał szklisty i nieruchomy. Will zmarszczył brwi i wstał, zmierzając do kuchni. Kiedy wszedł, Carl akurat wyciągał z szafki jakąś fiolkę z tabletkami.
- Carl? - odezwał się niepewnie chłopak. - Wszystko w porządku?
- Mhm... - mruknął, wysypując jedną białą tabletkę i ruszając do salonu. Po drodze chwycił butelkę niegazowanej wody, po czym spoczął na kanapie i połknął pigułkę, popijając płynem.
- Co się stało? - zaniepokoił się Will.
- Nic takiego... - westchnął. - Ból głowy. Od lat cierpię na migreny... - zamknął oczy, przyciskając dłoń do czoła. - Od trzynastego roku życia.
- Jezu...a co na to lekarze? - na twarzy chłopaka odmalowało się współczucie.
- Nic. Że to spadek po matce. Też całe życie miała migreny... - odrzekł, uśmiechając się blado. Wstał, marszcząc się z bólu. - Położę się na chwilę - ruszył w stronę swojego pokoju. - Mógłbyś wyłączyć telefon z gniazdka? - poprosił, zamykając za sobą drzwi.


* * *


Ekspres wyłączył się i Carl wyciągnął dzbanek, nalewając sobie kawy do filiżanki.
- Dzień dobry! - powiedział William, wpadając do kuchni. Rozejrzał się szybko i jako pierwszy cel, wyznaczył lodówkę.
- Zaspałeś? - odgadł mężczyzna, sięgając po drugą filiżankę i nalewając mu kawy.
- Odrobinkę! - przyznał, obkładając suchą bułkę plasterkami szynki. Ugryzł dwa kęsy i skinieniem głowy podziękował za kawę, której upił łyk i wybiegł z kuchni szybciej niż się w niej znalazł.
- Odrobinkę, co? - mruknął rozbawiony Carl, słysząc, jak zatrzaskują się drzwi do łazienki. Rozległ się szum wody, a mężczyzna poczuł ten szum gdzieś w prawej skroni. Pochylił lekko głowę, dotykając placami czoła. Jęknął z bólu i zaklął pod nosem. Jeśli to znowu ma być migrena, to dostanie szału. Jego szefowa również, gdy zadzwoni z prośbą o kolejny dzień wolny... Jęknął cicho. Przez kilka sekund ból łomotał mu w czaszce, bał się poruszyć, czy chociażby odetchnąć głębiej. Po chwili ku jego zdumieniu ból ustąpił. Upił łyk kawy i skrzywił się z niesmakiem. Słodka jak diabli! Odstawił kubek, kiedy akurat William już uszykowany do wyjścia wparował do kuchni. Sięgnął po swój kubek z kawą i wypił kilka szybkich łyczków, zagryzając bułką. Mężczyzna przez moment przypatrywał się mu, po czym podszedł stając obok niego tak, że ocierali się biodrami. Chłopak powoli podniósł wzrok.
- Carl... o co chodzi? - zapytał niepewnie, odsuwając się nieco i spoglądając uważnie na niego. Na twarzy mężczyzny odmalował się dziwny uśmieszek.
- Nie jestem Carl... - padło z jego ust. William znieruchomiał na te słowa, a jego oczy rozszerzyły się.
- Nie? - zapytał z wahaniem. - Więc kim jesteś?
- Co kim jestem? - zapytał Carl z wyrazem szczerego zdumienia na twarzy. Chłopak drgnął.
- Carl? - zdziwił się.
- O co ci chodzi, Will!? - jęknął mężczyzna, a spostrzegłszy, że stoją zadziwiająco blisko siebie, odsunął się szybko i podszedł do aneksu kuchennego. - Zachowujesz się jakoś dziwnie... - osądził, machinalnie szukając czegoś w szafce.
- Ja?! - wyrzucił z siebie William, odstawiając kubek do zlewu. - No nie! - jego wzrok padł na zegarek. - Ktoś tu świruje i to na pewno nie jestem ja... - ruszył szybko przed siebie.
- Jassssneee... - mruknął, patrząc, jak chłopak wychodzi z kuchni. Sięgnął po kubek z kawą i upił łyk. Skrzywił się. Spojrzał na stojącą na aneksie cukiernicę i po zastanowieniu dosłodził łyżeczkę.


* * *



William wszedł do mieszkania i zamknął drzwi. Spojrzał na kurtkę na wieszaku i buty na podłodze.
- Carl? Już wróciłeś? - zawołał z korytarza, wchodząc do salonu. - Carl? - rozejrzał się. - Jak tam twój ból głowy? Carl? - nie słysząc odpowiedzi powoli ruszył do pokoju mężczyzny. Zapukał w uchylone drzwi i ostrożnie otworzył je bardziej. W pokoju panował mrok, ponieważ kotary zostały zasunięte. William wszedł i odnalazł wzrokiem siedzącego na obrotowym krześle mężczyznę, który patrzył na niego w milczeniu. W jego postawie i wyglądzie było coś dziwnego. Miał na sobie skórzane spodnie i koszulkę z udartymi rękawkami, a także rozpuszczone włosy. Carl nie na co dzień tak wyglądał. - Tu jesteś! - odezwał się William. - Co powiedział lekarz? - zainteresował się, podchodząc bliżej. Mężczyzna nie odrzekł nic, tylko przyglądał się bacznie chłopakowi. - Carl? - nacisnął Will.
- Nie ma tu Carla... - odparł. Na te słowa chłopak znieruchomiał, a zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Carl! Nie wygłupiaj się! - zmarszczył groźnie brwi. Mężczyzna na krześle uśmiechnął się lekko i odgarnął z twarzy kosmyk włosów.
- Nie wygłupiam się... Carla tutaj nie ma...
- Więc gdzie jest? - zapytał ostrożnie William, zwracając się do mężczyzny jak do chorego psychicznie człowieka.
- Zrobił sobie przerwę... - wstał energicznie i podszedł do chłopaka. Ten cofnął się odruchowo, jednak "nieCarl" chwycił go za podbródek i przyciągnął lekko. - Ja... jestem Johnny... - wyszeptał, patrząc mu w oczy. William wyrwał się z uścisku.
- Mam dosyć! Przerażasz mnie! Gdzie jest telefon do jego...do TWOJEGO doktora!? - zawołał zniecierpliwiony.
- Pewnie gdzieś w jego notesie... - mruknął, kierując się w stronę kuchni. - Nie wiem, ale ten porządniś chyba powinien mieć wszystko na swoim miejscu, nie? - dodał. - Naturalnie poza klepkami... - zaśmiał się półgłosem. - Kupiłeś piwo? - zapytał, zaglądając do lodówki. William z wyrazem szoku na twarzy obserwował Carla...czy raczej Johnny'ego. Ocknął się i podszedł do biurka. Szybko przetrząsnął papiery i wszelkie możliwe terminarze. Nie znalazł nic. Podbiegł do kurtki i wydobył z wewnętrznej kieszonki mały notes z telefonami. - Jak on się nazywa? - rzucił w stronę kuchni.
- Kto? - dobiegło.
- Twój lekarz?!
- Nie chodzę do lekarzy...jestem zdrowy jak koń! - oświadczył całkiem poważnie Johnny-Carl.
- Dureń! - burknął pod nosem chłopak i przewertował notes. Znalazł tylko miejsce po wyrwanej kartce...na literce "C". Spojrzał w stronę kuchni. Wszedł, kiedy mężczyzna włączał właśnie gaz w palniku kuchennym.
- Zimne piwo, czy ciepła herbata? - zapytał, wypijając łyk z puszki. - A może grzane piwo? - uśmiechnął się, spoglądając na Williama.
- Brakuje kartki w notesie. - oświadczył ten grobowym głosem.
- Czyżby? - Johnny-Carl skutecznie upozorował zdziwienie. - Tej? - uniósł wyrwany kawałek papieru. - Doktor Carrington... Konował! - mruknął i zanim chłopak zdążył zareagować, rzucił kartkę na palnik.
- Co ty wyprawiasz!? - William podbiegł do niego, jednak cienki papier natychmiast zajął się i spopielił. Johnny pochwycił chłopaka w ramiona, gdyż ten wykonał ruch, jakby chciał wyciągnąć kartkę z ognia.
- Bez takich ekscesów, dobrze? - mruknął.
- Ekscesów? I kto to mówi?! - wychrypiał William, a mężczyzna zaśmiał się krótko. Wciąż obejmował towarzysza.
- Więc, skoro nikt już nam nie będzie przeszkadzał, może w końcu zajmiemy się sobą? - zapytał mrużąc oczy.
- O czym ty gadasz? - chłopak drgnął i spróbował się cofnąć, jednak uniemożliwiły mu to silne ramiona Johnny'ego.
- Podobasz mi się... - wymruczał.
- Oszalałeś?! Jesteś hetero!
- Poprawka! To Carl jest hetero... ja niekoniecznie...kotku...a z tego co wiem, ty na pewno nie... - uśmiechnął się.
- Że co?!
- Nie bądź nieczuły...staram się ciebie poderwać od paru dni... Nie moja wina, że ten dupek mi w tym przeszkadzał...
- Masz na myśli Carla? Jak ci przeszkadzał?
- Brał te cholerne psychotropy czy inne proszki na ból głowy. Nie masz pojęcia jak ciężko jest się przez to przedrzeć i dojść do głosu... - rozluźnił uchwyt i wypił łyk piwa.
- Masz rację, nie mam pojęcia... - William odsunął się ostrożnie.
- Dokąd to?! - zawołał mężczyzna, chwytając go za rękę i przyciągając do siebie. Uśmiechnął się kącikami ust, patrząc mu uważnie w oczy. Na twarzy spłoszonego chłopaka malowała się niepewność. - Powiedz mi, Will... - zaczął szeptem Johnny. - ...podoba ci się to ciało? - puścił go i rozłożył na boki ręce. - Bo ja sądzę, że jest całkiem niezłe! - na jego ustach pojawił się zmysłowy uśmieszek. - I zamierzam je wykorzystywać lepiej, niż robił to Carl! - zakończył, obejmując chłopaka wpół i znowu przyciągając do siebie.
- Przestań! - krzyknął William, wyswobadzając się stanowczo z jego ramion i odwracając na pięcie ruszył w stronę drzwi.
- Ok! To chcesz herbaty, czy piwa? - zakrzyknął za nim niczym nie zrażony mężczyzna.


* * *



Will siedział na kanapie i nerwowo przerzucał kartki w notesie.
- Jeśli robisz mnie w balona, dowcipnisiu... - mruczał pod nosem, szukając jakiś wskazówek w spisie nazwisk.
- Nie wiem, czego tam możesz szukać! - wzruszył ramionami, wchodząc z kuchni do salonu. W ręce trzymał kubek z grzanym, pachnącym cynamonem piwem.
- Kim jest Rose?! - zapytał nagle Will.
- Nie znam żadnej Rose! - burknął niezadowolony, rozsiadając się w fotelu. Położył nogi w oficerskich butach na ławie i pociągnął łyk piwa.
- Carl! - huknął na niego chłopak.
- Will! - zawołał podobnym tonem. - Nie jestem Carl! - popatrzył mu bystro w oczy. Chłopak westchnął i chwycił za telefon. Wybrał numer, wciąż spoglądając nieufnie na mężczyznę.
- Rose? Witaj, Rose... Wybacz, że dzwonię o tak późnej porze... Pewnie nie wiesz nawet, kim jestem, ale chodzi o Carla...


* * *



Zadzwonił dzwonek do drzwi. William zerwał się z kanapy i rzuciwszy jeszcze jedno baczne spojrzenie nie-Carlowi, poszedł otworzyć drzwi. Johnny uważnie patrzył w kierunku korytarza i przysłuchiwał się przyciszonej rozmowie: powitanie, zapoznanie się, kilka słów mętnego wyjaśnienia. Mężczyzna wzruszył ramionami i dopił do końca piwo. Po chwili do salonu wrócił Will z jakąś piękną kobietą, którą Johnny określił w swoich myślach, jako "elegancka lala".
- Carl? Co się dzieje? - zapytała, podchodząc wolno. Na jej twarzy malowała się prawdziwa troska.
- Aaaa... Rose! - zawołał Johnny, zrywając się z miejsca i puszczając do dziewczyny oko.
- Poznał cię...? - wyrwało się z ust Willa, jednak brzmiało to jak stwierdzenie, a nie pytanie.
- Co tu się dzieje? - zapytała niepewnie kobieta.
- Spokojnie, dziecino... - Johnny uśmiechnął się. - Will panikuje...
- Dziecino? - powtórzyła lekko urażona kobieta. - A kim ja jestem? Dziewczyną harleyowca? - oburzyła się. - Co się z tobą dzieje, Carl? Co to za cyrk?
- Żaden cyrk! - zaprzeczył mężczyzna, podchodząc do niej. Ujął jej rękę i skłonił się w pół, całując ją w dłoń. - Pani pozwoli, że się przedstawię. Jestem Johnny... - powiedział oficjalnie. Rose drgnęła i wyrwała rękę z jego uścisku.
- Carl? Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła teraz bardziej przestraszona, niż zirytowana. Mężczyzna mrugnął do niej.
- Chodźmy gdzieś wszyscy razem! - zaproponował. - Poszalałbym! W końcu uwolniłem się od tego sztywniaka... Muszę to oblać!
- Carl! - krzyknęła kobieta. Johnny popatrzył na Williama.
- Idziesz, Will? - zapytał. Zaszokowany chłopak tylko pokręcił głową.
- Trudno! Pójdę sam! - postanowił, wzruszając ramionami.
- Nigdzie nie pójdziesz! - mruknęła Rose. Oczy mężczyzny błysnęły złowrogo.
- To się okaże... - odrzekł i ruszył w kierunku drzwi, ściągając po drodze kurtkę z wieszaka.
- Carl! - krzyknęła. Nie zareagował. - Johnny! - podbiegła do niego, tarasując mu drogę. Popatrzył na nią przekornie i uśmiechnął się.
- Pani wybaczy! - powiedział i wykonując teatralny gest skłonił się w pas. Zanim zdążyła zareagować chwycił ją pod kolanami i podcinając nogi, podniósł na rękach, następnie obrócił się, stawiając ją po drugiej stronie korytarza. Patrzyła na niego z otwartymi ustami i nie mogła wykrztusić ani słowa. Mrugnął do niej, po czym wyszedł.


* * *



Zamek w drzwiach szczęknął. Podskoczyli na równe nogi, wlepiając spojrzenia w korytarz i czekając. Ciemnowłosy mężczyzna wszedł i odwiesił kurtkę na wieszak. Dostrzegłszy Rose uśmiechnął się lekko i podszedł do niej. Cmoknął lekko w policzek, po czym skierował się jak we śnie do kuchni.
William i kobieta popatrzyli po sobie, niemalże jednocześnie ruszając za Carlem.
- Carl! Gdzie byłeś? - zawołał Rose.
Popatrzył na nich z wyrazem szczerego zdumienia na twarzy.
- Jak to, gdzie byłem? - wzruszył ramionami. - W pracy...
- W pracy? - huknął Will. - Carl, do cholery! Spójrz na zegarek! - powiedział. Mężczyzna wykonał polecenie i zdębiał.
- Niemożliwe... - wychrypiał. - Gdzie? Gdzie ja byłem tyle czasu? - zapytał, spoglądając na nich.


* * *



Siwowłosy mężczyzna w eleganckim garniturze i ze stetoskopem na szyi wyszedł z sypialni Carla i przeszedł do salonu. Will i Rose wstali, patrząc z wyczekiwaniem na lekarza.
- Cóż... - zaczął doktor Carrington. - Wydaje mi się, że to faktycznie jest rozdwojenie osobowości.
Na te słowa William usiadł z powrotem na kanapę.
- Ale dlaczego ujawniło się teraz? - wydusiła pobladła Rose.
- Może zbyt wiele traumatycznych wydarzeń... - zastanowił się. - Rozumie pani, śmierć matki, ponowny ślub ojca i złość na niego... Wszystko to kumulowało się w Carlu, aż...
- Ale skąd ta druga osobowość?! - niedowierzała.
- Tego nie wiem i nie potrafię stwierdzić - pokręcił ze smutkiem głową. - Skontaktuję Carla z moją znajomą. Specjalizuje się w hipnozie i diagnozowaniu osobowości wielorakich.


* * *



Pokój był zaciemniony, a ciemnowłosy, pogrążony w drzemce mężczyzna siedział wygodnie w dużym głęboki fotelu.
- Johnny? - odezwała się szczupła kobieta w schludnym koku i dopasowanej garsonce. Mężczyzna podniósł powieki i popatrzył na nią leniwie.
- Bingo... - rzekł ochrypłym szeptem, uśmiechając się zmysłowo. Rozsiadł się wygodniej, kładąc nogi na szklanej ławie. - Widzę, że kochany Will zorganizował posiłki... - ocenił, wodząc wzrokiem po gabinecie i zatrzymując go na kobiecie. - Psycholog? Psychiatra? Kapłanka voodoo? - zgadywał.
- Psychiatra... specjalistka od hipnozy! - odrzekła nieco szorstko.
- O! Wspaniale! - ucieszył się. - Czy mogłaby pani coś zrobić, żeby Carl sobie poszedł?! - zapytał z teatralnym rozrzewnieniem.
- Co? - wykrztusiła zaskoczona.
- Okrutnie przeszkadza mi w życiu... - wyznał.
- Zaraz... - zajrzała do swoich notatek. - To Carl jest tym właściwym, prawda? - wydusiła.
- Oni tak uważają... - mruknął kwaśno Johnny i przeciągnął się leniwie.
- A Ty uważasz inaczej... Johnny?
- Ma się rozmieć! - wyszczerzył równe zęby. Kobieta usiadła wygodnie w swoim fotelu, wzięła na kolana duży notes.
- Opowiesz mi o tym? - zapytała.


* * *



Carl obudził się i powoli otworzył oczy. Bardzo powoli... czuł straszny ból głowy i o dziwo nie miał on nic wspólnego z migreną. Czuł się tak, jakby miał najzwyklejszego kaca... Właściwie nie był to zwykły kac. To był kac gigant! Dziadek... pradziadek wszystkich kacy!
- Jezuuuu... - ostrożnie podniósł się do pozycji siedzącej i wnętrzności fiknęły mu koziołka. Zerwał się, ruszając biegiem do łazienki.


* * *



William zapukał do drzwi, słysząc za nimi szum płynącej wody.
- Carl? - zawołał. - Wszystko w porządku?
- Nie wiem... - dobiegł go stłumiony głos. - Chyba wyrzygałem wątrobę... - jęknął. - I woreczek żółciowy... - dodał po chwili zastanowienia.
- Mogę wejść? - zapytał.
- Co? Pewnie... skoro musisz...

Chłopak otworzył drzwi, spoglądając z troską na siedzącego na brzegu wanny i opierającego ramię na brzegu umywalki Carla.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Jakby mnie coś potrąciło... - burknął. - A potem wrzuciło wsteczny i przejechało jeszcze raz... Co mi jest?
- Nie pamiętasz?
- Co mam pamiętać?! - zirytował się, spoglądając na niego.
- Właściwie... nicccc... - odrzekł, wycofując się z łazienki. - Zrobię ci herbaty... - poinformował.
- Dzięki! - wstał i odkręcił wodę, umył zęby, twarz i ręce. Właśnie spłukiwał mydło z dłoni, kiedy coś zakłuło go w zgięciu łokcia. Spojrzał i znieruchomiał. A potem zamrugał i popatrzył jeszcze raz.
- William!!! - krzyknął, ruszając pędem do kuchni. Wpadł jak burza, pochodząc energicznie do chłopaka. Pokazał mu zgięcie łokcia. Na delikatnej skórze widniały ślady po ukłuciu. - Co to JEST?! - huknął. - To jego sprawka, prawda?! To przez niego mam kaca!! - chwycił się za głowę. - Jezu, żeby to był tylko kac... to jest głód ponarkotykowy... Pieprznięty narkoman! - wrzasnął. - Co on brał?! - popatrzył na Willa. Chłopak wzruszył bezradnie ramionami.
- Skąd mam wiedzieć? Nie mam pojęcia...
- Sukinsyn mnie czymś zarazi... albo uzależni... - opadł na krzesło. - Jezuuuuu.... Niech mnie ktoś zamknie, żeby ten idiota nie zrobił mi krzywdy... - ukrył twarz w dłoniach.
- Spokojnie, Carl... - powiedział łagodnie chłopak, kładąc przyjacielowi dłoń na ramieniu. - Przecież pracujecie nad tym, żeby się nie pojawiał...
- Jak możesz być taki spokojny? - popatrzył na niego w zdumieniu. - Jak możesz w ogóle mieszkać z takim wariatem? Nie boisz się go...? To znaczy... mnie?
William zawahał się.
- Właściwie... - zaczął, siadając na krześle obok. - Czasem jest nieobliczalny... ale wydaje się niegroźny...
- Większość psychopatów taka się wydaje na początku! - stwierdził zjadliwie. - A potem znajdują cię w wannie pociętego w kosteczkę...
- Wydaje mi się, że odrobinę panikujesz... - zauważył. - Dla mnie jest miły... Może nawet za bardzo... - dodał i popatrzył z przestrachem na Carla.
- Co takiego? - zaciekawił się.
- Nic! - wstał gwałtownie. - Herbata! - podbiegł do czajnika. Mężczyzna nie spuszczał z niego oczu.
- Will... co ty miałeś na myśli? - nie ustępował. - Czy on...? Czy on się do ciebie DOBIERA?! - niedowierzał. Chłopak zmieszał się.
- Nie nazwałbym tak tego... - wydusił.
- Matko! Też jest gejem? - przetarł spocone czoło.
- Twierdzi, że jest biseksualny... - odrzekł Will.
- A! No to skoro już takie zwierzenia były, to ja się nie zdziwię, jak niedługo wylądujecie w łóżku! - warknął.
- Nie przesadzaj! - odparł chłodno chłopak.
- Nie przesadzam! To jest moje ciało! Nie zgadzam się na takie jego wykorzystanie! - krzyknął, wstając.
- Carl! - huknął William. - To nie moja wina, że masz rozdwojenie osobowości! Przestań się czepiać! Ja nie mam na to wpływu! Ani na niego! - postawił herbatę na stole i wyszedł z kuchni.


* * *



Carl podszedł do drzwi i uniósł rękę. Zawahał się przez moment, po czym zapukał. Odpowiedziała mu cisza.
- Will! - zawołał niepewnie. - Mogę wejść?
- Proszę! - rozległo się przytłumione po drugiej stronie. Mężczyzna otworzył drzwi i wszedł wolno do sypialni. Popatrzył na siedzącego na łóżku chłopaka. William nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Carl westchnął i usiadł obok chłopaka.
- Przepraszam! - powiedział. - Nie miałem prawa na ciebie naskakiwać... - westchnął i objął go ramieniem.
- Spoko! - William wzruszył ramionami. - Nie ma o czym mówić.
- Na pewno? - mężczyzna przemknął dłonią po jego włosach.
- T...tak... - odparł niepewnie Will.
- Nie chciałbym, żebyś miał do mnie żal... - wyszeptał Carl, całując go w policzek, następnie jego usta skierowały się w stronę warg chłopaka. William odepchnął go nieznacznie i popatrzyli sobie w oczy.
- Johnny? - jęknął, a usta Carla rozciągnął diabelski uśmieszek.
- A kogo się spodziewałeś?! - naparł na chłopaka ciałem zmuszając go do położenia się na łóżku.
- Ej! - zawołał, wierzgając. - Złaź!
- Zróbmy to... - wyszeptał, przyciskając go mocniej.
- W życiu! - mruknął, spychając mężczyznę z siebie i zrywając się z łóżka. Johnny westchnął z rezygnacją, podkładając sobie ręce pod głowę.
- Dlaczego jesteś taki nieprzystępny? - mruknął z wyrzutem, patrząc w sufit. - Nie podobam ci się?! - zapytał, siadając energicznie. Chłopak zawahał się.
- Nie, to nie to... - odwrócił wzrok.
- A co?! - Johnny zmarszczył brwi, a nagle jakby coś do niego dotarło. - Zaraz... - wstał z łóżka i podszedł do Williama. - Byłeś kiedyś z facetem? - zapytał. Chłopak spłonął czerwienią.
- To chyba nie jest twoja sprawa?! - burknął. Mężczyzna odsłonił w uśmiechu zęby.
- Owszem... jest moja, jeśli mam szansę cię rozprawiczyć! - zripostował. Na twarzy Willa odmalowała się złość.
- Odwal się! - warknął, wychodząc z pokoju. Johnny odprowadził go uśmiechem, po czym popatrzył na wielkie lustro, w którym odbijała się jego seksowna sylwetka.
- Trochę się wkurzył, co? - powiedział do swojego odbicia.
- To mój brat! - odrzekł surowo Carl.
- Przyrodni... i to w dodatku nie do końca... - Johnny wzruszył ramionami. - I jest naprawdę seksy... W dodatku dziewica... Lubię być nauczycielem... - uśmiechnął się lubieżnie.
- Trzeba było skończyć więcej niż podstawówkę i zostać pedagogiem! - syknął złośliwie Carl, ale Johnny puścił to mimo uszu.
- Dogodzimy mu z tym ciałkiem, co?! - chwycił się za krocze i mrugnąwszy do własnego lustrzanego odbicia wyszedł z pokoju.


* * *



- Johnny? - zapytała terapeutka. Mężczyzna leniwie podniósł powieki i popatrzył na nią.
- We własnej, diabelnie przystojnej osobie! - odsłonił w uśmiechu białe zęby.
- Porozmawiamy dzisiaj o przeszłości Carla... Dobrze, Johnny? - poprosiła.
- Jak pani chce, ale proszę mnie nie winić, jak zaśnie pani w połowie. To straszny nudziarz! - westchnął. Powiercił się chwilę w fotelu. - Ludzie! Co ten facet nosi!? - burknął, poluźniając krawat i szarpiąc desperacko za kołnierzyk.


* * *



William patrzył z niedowierzaniem na Carla, a w tej chwili Johnny'ego i jego nowego towarzysza - wysokiego, naprawdę dobrze zbudowanego blondyna około trzydziestki.
- Chcesz mi powiedzieć, że... - popatrzył na gościa i poczerwieniał lekko na twarzy.
- Skoro ty nie chciałeś, mój drogi Willu, musiałem znaleźć sobie inne towarzystwo... - uśmiechnął się, podchodząc do mężczyzny i ściskając lekko jego pośladek.
- Carl nie będzie zadowolony! - ocenił chłopak.
- To jego problem! - odciął się Johnny, spoglądając tęsknie na dobrze zbudowanego towarzysza. Jego uśmiech stał się bardzo, ale to bardzo wymowny. - Ja będę! - stwierdził pewnie i wykonawszy zapraszający ruch głową, ruszył do sypialni.


* * *



Ekspres do kawy wyłączył się, a William podniósł wzrok, gdy usłyszał, jak drzwi do sypialni Carla otwierają się.
- Już na nogach? - powiedział zdumiony do wchodzącego do kuchni nieco wymiętego mężczyzny.
- Wywabił mnie z łóżka zapach kawy... - mruknął. - Dostanę kubek, kochanie? - uśmiechnął się lekko do chłopaka. Will drgnął zaskoczony.
- Johnny?
- Co w tym dziwnego? - jęknął, przecierając czoło. - Mój łeb!
- A dobrze ci tak! Zazwyczaj ty znikasz i to Carl ma kaca. Cierp za własne grzechy!
- Nie ma co! Miły jesteś! - popatrzył na niego z wyrzutem. - A ja wbrew pozorom nie jestem taki straszny... - rzekł, siadając na krześle. Skrzywił się z bólu. William przez moment taksował go spojrzeniem, lecz kiedy mężczyzna popatrzył na niego, szybko odwrócił wzrok. Wydawał się być nieco zmieszany. Johnny zignorował to i ciągnął: - Nie chciałem, żeby obudził się obok jakiegoś mężczyzny... - westchnął, przysuwając sobie kawę i wdychając jej aromat. - Obawiam się, że to byłby dla niego zbyt duży szok.
- Taaa... - zgodził się. - Twój znajomy zje z nami śniadanie? - zapytał nieco chłodno.
- On? - uniósł w zdumieniu brwi. - Nie, chyba nie...
- Kto to właściwie jest?! - zapytał zniecierpliwiony Will.
- Kto? - zapytał półprzytomnie.
- Johnny! Pobudka! - huknął chłopak. - Ten facet, z którym spędziłeś noc! - wskazał na korytarz prowadzący do sypialni.
- A! - na ustach mężczyzny pojawił się dziwny uśmieszek. - Nie mam pojęcia...- padło. William znieruchomiał. Przez moment przypatrywał się towarzyszowi.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie znasz nawet jego imienia? - wykrztusił.
- Mhm! - Johnny kiwnął głową, podpierając brodę na dłoni. Jego oczy błyszczały łobuzersko.
- Jesteś niemożliwy... - jęknął chłopak, wstając i podchodząc do szuflady. Wyciągnął stamtąd dwie łyżeczki do herbaty.
- Dlaczego? - zdumiał się. - Wiesz... może ty nie masz o tym pojęcia... - uśmiechnął się wymownie do chłopaka. - I nie wiesz, jak to jest... - poprawił się na krześle, krzywiąc lekko z bólu. - ...ale seks to coś, do czego znajomość imion nie jest kluczowym elementem - ocenił. - Chociaż, jakby na to spojrzeć pod kątem wykrzykiwania imion w trakcie orgazmu... - zastanowił się. - Nie, dziękuję! Nie słodzę! - powiedział, kiedy William podał mu łyżeczkę i podsunął cukiernicę.
- Naprawdę? - zdumiał się. - Carl słodzi... Dwie łyżeczki...
- O trzy za dużo! Paskudztwo! - mruknął mężczyzna i wypił łyk kawy. - Kawa ma być mocna, czarna i gorzka... - rzekł z zadowoleniem. - Wtedy czujesz, że pijesz kawę!
- Jak możecie być tak różni? - westchnął William, a Johnny tylko wzruszył ramionami.
- Po prostu jesteśmy... O szczegóły pytaj naszą panią doktor! - uśmiechnął się szeroko. Chłopak wywrócił oczami i posłodził sobie kawę.
- Dziwię się, że ona z wami wytrzymuje... - mruknął.
- Ty nie miałbyś z tym problemu, prawda? - zapytał nagle mężczyzna.
- Z czym? - popatrzył na niego z niezrozumieniem. Oczy Johnny'ego błysnęły.
- Z wykrzykiwaniem mojego imienia w czasie orgazmu... W końcu je znasz! - uśmiechnął się.
- Johnny! - krzyknął zbulwersowany, a mężczyzna skulił głowę.
- Nie wrzeszcz! - jęknął. - Co: "Johhny"? Znowu tu był? - Carl z rezygnacją popatrzył na chłopaka.
- T...tak... - wydusił William zaszokowany taką nagłą zmianą.
- Co tym razem zmalował? - zainteresował się, upijając łyk kawy. Skrzywił się i sięgnął po cukier.
- Nic...szczególnego... - odrzekł z wahaniem, a usłyszawszy, że otwierają się drzwi od sypialni, zerwał się z miejsca i ruszył biegiem do korytarza.




Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum