The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 05:19:19   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Czyściec
Opowiadanie to dedykuję Urani. ^__^
(Jesteś wspaniałą Osobą...
Dlatego po prostu "bądź" i nie zmieniaj się nigdy! ^__~)




C. - Ceremonia


Wędrując poprzez stary miejski park i obserwując szarych ludzi na tle kolorowego jesiennego krajobrazu dotarłem w końcu pod drzwi małego kościółka na rogu wąskiej brukowanej uliczki. Przez chwilę zastanawiałem się, wpatrując w mosiężne, kute drzwi, których jedno skrzydło pozostawało nieznacznie uchylone. Niby po co miałbym tam wchodzić... Nie wierzyłem w Boga już od dobrych kilku lat... Z wnętrza dobiegał niesiony echem śpiew kościelnego chóru, wychwalający po łacinie ten wytwór ludzkiej kultury, jakim jest wiara i religia. Przez moment wsłuchiwałem się w dźwięczne, czysto brzmiące młode głosy i doskonałą akustykę, jaką nadawała im kamienna świątynia. Pieśń skończyła się i już miałem skręcić w wąską ścieżkę prowadzącą w dalszą część parku, kiedy nagle drzwi do kościoła otworzyły się i wyszły dwie starsze kobieciny. Obie w odświętnych strojach, z medalikami na szyjach i różańcami ściskanymi w pomarszczonych dłoniach. Obrzuciły mnie surowymi spojrzeniami dewotek, dla których każdy, kto nie spędza co najmniej trzech godzin na dobę w świątyni jest niewątpliwym pretendentem do miana Antychrysta. Odeszły powoli, szepcąc coś do siebie. Obserwowałem je zza ciemnych szkieł moich okularów, w końcu powoli przeniosłem wzrok na drzwi do kościoła. Jedno skrzydło pozostawało jeszcze bardziej uchylone, a z wnętrza zaczynały dobiegać pierwsze strofy kolejnej pieśni. Machinalnym ruchem zdjąłem okulary i wszedłem do środka. Ostatecznie mogłem chwilę posłuchać chóru... i tak nie miałem nic ciekawszego do roboty.



Z. - Znak

Wnętrze kościoła było chłodne i mroczne, a wszędzie unosił się zapach stopionego wosku z gromnicznych świec. Wślizgnąłem się do ławki w bocznej nawie i z zaciemnionego przez kolumnę kącika obserwowałem chłopięcy chór. Właśnie zaczynali kolejną pieśń. Wszyscy ubrani w białe togi i w wieku na oko nie przekraczającym szesnastu lat. Śpiewali zgodnie, płynnie wchodząc na coraz wyższe nuty. Pięknie... W chórze głosów wybijał się jeden. Niezwykle czysty i wyraźny. Śpiewał harmonijnie z resztą, jednak było w nim coś innego. Jakaś dziwna siła, która sprawiała, że każdą łacińską głoskę odczuwałem drżeniem, niczym małe wibrujące żyjątko gdzieś pod sercem. Akustyka kościoła dopełniała to wszystko.
Zacząłem wzrokiem szukać śpiewaka. Stopniowo wyłuszczając z ustawionych w trójszeregu chłopców szesnastolatka o zadziwiająco jasnej cerze i prawie białych włosach. Jego piękna, nieskalana przez zarost twarz wyrażała absolutne skupienie i oddanie temu, co teraz robił, a jego granatowe oczy wpatrywały się z czcią w ołtarz i lśniły w blasku świec. W przeciwieństwie do pozostałych chłopców nie potrzebował śpiewnika. Łacińską pieśń śpiewał z pamięci...


Kiedy skończył się występ chóru i rozpoczęła jakaś ceremonia, wciąż siedziałem w nawie, nie zważając na obrządek, tylko przypatrując się chłopcu. Był piękny. Naprawdę piękny. Od dawna posiadałem tępioną wszędzie skłonność do młodych mężczyzn. W dzisiejszych czasach upowszechniało się nie trzymanie tego w zbędnym sekrecie. Toteż nie ukrywałem tego przed rodziną. I to był jeden z największych błędów w moim życiu. Nie pierwszy jednak i nie ostatni...
Po mszy chór wyszedł do zakrystii, a ja z tłumem ludzi na zewnątrz. Słońce oślepiło mnie w pierwszej chwili, więc szybko wcisnąłem na nos okulary i podążyłem w kierunku wejścia "służbowego" pracowników kościoła.
Czekałem.
Po kilku minutach wyszedł wraz z kilkoma chłopcami. Odkrzykując sobie słowa pożegnania rozstali się, a jasnowłosy ruszył przez park. Szybko skierowałem się za nim. Szedłem w odległości kilku kroków, obserwując uważnie jego wiotkie, drobne ciało. Smukłą talię i wąskie biodra, długie nogi i delikatne ręce o wypielęgnowanych dłoniach. Jasne włosy opadały na kark. Im dłużej na niego patrzyłem tym piękniejszy mi się wydawał. Już w kościele zapragnąłem go mieć...
W końcu wyszliśmy z parku i po kilku metrach skręcił w furtkę ogródka jakiegoś małego domku. Przeciął podwórko i wszedł do sporej oszklonej zdobionymi szybami oranżerii.
Już wiedziałem, gdzie mieszka...


Następnego dnia znowu poszedłem do kościoła i znowu tylko słuchałem chóru. Czułem na sobie zirytowane spojrzenia wiernych, a nawet księdza, który piorunował mnie wzrokiem, gdy nawet podczas najważniejszych części ceremonii nie klękałem, ani się nie modliłem.
Nie obchodziło mnie to. Podjąłem już decyzję...


Po skończonej mszy czekałem na niego przy wyjściu z zakrystii. Kiedy pożegnał się z kolegami podszedłem do niego.
- Przepraszam. - odezwałem się. Popatrzył na mnie z wyczekiwaniem. Jego granatowe oczy migotały w jesiennym słońcu... Jaki piękny...
- Tak? - zapytał.
- Słuchałem waszego chóru... Pięknie śpiewasz.
- Dziękuję, wszyscy bardzo się staramy... - uśmiechnął się lekko, grzecznie. Nie, proszę nie uciekaj mi. Nie zbywaj mnie zdawkowymi odpowiedziami...
- Masz niezwykły głos... Wybija się spośród nich wszystkich... - rzekłem, ruchem głowy wskazując odchodzących chłopców. Zarumienił się lekko, jakby nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć. Traciłem z nim kontakt. Postanowiłem zaryzykować.- Szczerze ci wyznam, że przychodzę do tego kościoła tylko dla ciebie. - oświadczyłem. Teraz spojrzał na mnie w zdumieniu.
- Jak to? - zdziwił się. - A nie dla Boga?
- Nie. - odparłem krótko i znowu się odważyłem.- Nie wierzę w Boga...
- Ach tak... - ku mojemu zdumieniu uśmiechnął się lekko. - A dlaczego?
- To chyba nie czas i miejsce na takie rozmowy... - mruknąłem. Nie miałem ochoty tłumaczyć teraz dzieciakowi moich wyborów życiowych.
- Więc może przyjmie pan zaproszenie na herbatę. Porozmawiamy na spokojnie. Mieszkam tu niedaleko, a moja mama uwielbia przyjmować gości. - rzekł z pewnym entuzjazmem. Zdziwiła mnie jego bezpośredniość. Nie wiedział, że nie marzyłem o niczym więcej, jak rozmowie z nim... no, przynajmniej na razie.
- Dobrze, ale przestań z tym "panem". Mam na imię Edgar. - wyciągnąłem ku niemu rękę.
- Miło mi. - przyjął ją swoją delikatną ciepłą dłonią. Cóż za rozkoszą było go dotykać chociaż w taki sposób.- Jestem Gabriel.
Uśmiechnąłem się lekko... A więc to nie był anioł...tylko Archanioł...

Dotarliśmy do domu Gabriela i chłopiec od razu skierował się w stronę szklarni. Przez całą drogę zręcznie wypytałem go o kilka jego osobistych spraw, omijając temat, który nakłonił go do zaproszenia mnie do siebie. Mieszkał sam z matką, nie znał swojego ojca, a wraz ze swoją rodzicielką czynnie uczestniczyli w życiu kościoła, no i od dziecka uwielbiał śpiewać.
Weszliśmy do oranżerii, w której duszny słodkawy zapach oszałamiał wręcz i odurzał. Po przejściu kilku kroków dostrzegliśmy postać w zielonym ogrodniczym fartuchu i opadającym na plecy długim splocie przyprószonych siwizną brązowych włosów. Kobieta stała na tle wielkiego krzewu gęsto pokrytego białymi kwiatami. Poza kilkoma krzewami białych róż w szklarni rosły tylko różne odmiany jaśminu. Uśmiechnęła się do nas ciepło, a na jej odrobinę pomarszczonej, opalonej twarzy zamigotał wesoły cień gościnności.


Zaprosili mnie na dobrą owocową herbatę... W urządzonej staromodnie pachnącej wysuszonym drewnem i ziołami kuchni z kaflowym piecem było ciepło i przytulnie, a spędzając z nimi czas na błahej, do niczego nie zobowiązującej rozmowie, poczułem się dziwnie swobodnie. Miałem wrażenie, że znam tych ludzi od wielu lat...


Y. - Iracundia angelica

Minęło kilka dni od momentu naszego pierwszego spotkania... Przez ten czas regularnie chodziłem na Mszę oraz próby kościelnego chóru. Uwielbiałem go słuchać. Gdy Gabriel śpiewał, nic innego już dla mnie nie istniało... Kiedy zaczynał śpiewać jedną z kilku solówek, zamykałem oczy, wsłuchując się w jego samotny głos. Tak piękny, że aż wstrzymałem oddech, żeby nie uronić ani jednej zgłoski, nutki, pauzy...
Jeśli istniał Bóg i rzeczywiście miał swój chór aniołów, to gdyby któryś z nich usłyszał głos Gabriela z pewnością popełniłby samobójstwo z zazdrości. Uśmiechnąłem się... Mój anioł... anioł, którego w myślach wielbiłem, w duszy pożądałem, którego głosu za dnia słuchałem, a z którym popołudniami piłem herbatę...


Ś. - Świętość

Pewnego popołudnia matka chłopca wysłała go do ogrodu by narwał gałązek jaśminu do wazonu w kuchni. My pozostaliśmy w kuchni i siedząc przy niewielkim stole z sękowatego drewna piliśmy pyszną herbatę. Gabriel poszedł do szklarni i małym sekatorem obcinał gałązki. Przez tafle szkła i otwarte drzwi widzieliśmy, jak krząta się wśród obsypanych białym kwieciem krzewów. Wyglądał przepięknie, niczym jakaś nieziemska istota, która zstąpiła z nieba, by rozkoszować się pięknem natury.
Kobieta również przyglądała się chłopcu. Wtedy postanowiłem jej to powiedzieć. Bo któż innych jak nie ona mógł mnie powstrzymać przed zrobieniem tego, co zamierzałem... W końcu to ona powinna chronić swoje dziecko i w porę wypędzić mnie ze swojego domostwa.
- Marto... - odezwałem się cicho. Od razu popatrzyła na mnie z uwagą. Pod wpływem jej badawczego błękitnego spojrzenia zawahałem się. Musiałem w duchu przyznać, że naprawdę obawiałem się jej reakcji...
- Słucham? - uśmiechnęła się lekko.
- Chcę coś wyznać... - zacząłem półgłosem, czując się jak na spowiedzi. Kobieta czekała cierpliwie. Nabrałem tchu. - Musisz o czymś wiedzieć... Uczucie, które żywię do twojego syna to nie jest zwykła przyjaźń. Obawiam się, czy nie potępisz mnie za to...ale... - umilkłem, gdyż położyła swoją ciepłą spracowaną dłoń na mojej ręce i spojrzała mi w oczy.
- Edgarze... Nie wiem, jakiej natury jest to uczucie, ale jeśli to miłość i jeśli dasz mojemu synowi szczęście i w żaden sposób go nie skrzywdzisz ani nie zranisz, masz moje błogosławieństwo. - znowu uśmiechnęła się, kiedy popatrzyłem na nią zaskoczony. - Jego dobro zawsze było i będzie dla mnie najważniejsze...
- Jesteś niezwykłą kobietą... - wydusiłem.
- Gabriel jest niezwykłym chłopcem... - odparła ciepło. - Tak samo niezwykłym i niepowtarzalnym, jak ty... Jak każdy człowiek... - spojrzała na swojego syna.
- Ale przecież...to co czuję do niego, w tym wypadku jest czymś nagannym... złym... - rzekłem niepewnie, wypijając łyk herbaty. Znowu na mnie popatrzyła. Przez chwilę przyglądała mi się, jakby zastanawiała się nad czymś, w końcu popatrzyła na Gabriela, a jej oczy przygasły, wpatrując się gdzieś w daleką przestrzeń.
- Gabriel jest owocem gwałtu. Ten zły uczynek dał mi wspaniałego syna...którego kocham nad życie... - oznajmiła półgłosem. - Czy ten gwałt był dobry czy zły? - rzuciła mi przelotne spojrzenie i uśmiechnąwszy się kącikami ust, wypiła łyk herbaty, po czym wstała, wychodząc do ogrodu, naprzeciw Gabrielowi i zostawiając mnie samego z myślami.



C. - Cerber

Tego dnia nie zastałem w domu jego matki...
Zaprosił mnie do swojego pokoju. Skąd u tego dzieciaka taka ufność do ludzi i świata w dzisiejszych czasach?... Jego rodzicielka też przecież od razu obdarzyła mnie zaufaniem... Dziwna rodzina.
Jego pokój był niewielki, ale praktycznie urządzony i schludny. Stare meble pamiętały jeszcze pewnie stan wojenny, ale były bardzo zadbane. Matka chłopca z pewnością co najmniej raz w tygodniu polerowała je płynem do pielęgnacji drewna, którego ulotna woń wciąż unosiła się w powietrzu. Na dużym łóżku z rzeźbionym wezgłowiem i wyszywaną ręcznie kapą siedział biały kot. Kiedy mnie zobaczył wlepił we mnie swoje żółte ślepia i obserwował z nieufnością. No w końcu! W końcu jakiś przejaw zdrowego rozsądku w tym domu!
Gabriel wziął kota na ręce, który wtedy tylko odwrócił łeb, by wciąż mieć mnie na oku.
- To jest nasza Sara. Już staruszka... Znalazłem ją jak miałem pięć lat. - wyjaśnił i uśmiechnął się do mnie, podchodząc do okna i sadzając kotkę na parapecie. - Rozgość się! - zwrócił się do mnie, wskazując pokój, a sam uchylił okno, by Sara mogła przycupnąć na nagrzanym słońcem parapecie.
Usiadłem na łóżku, dziękując w duchu losowi, że nie było tu krzesła, na którym on lub ja mógłbym usiąść. Teraz, jeśli usiądzie przy mnie, będę naprawdę bardzo blisko niego... Tak blisko, jak nigdy dotąd...
- Dlaczego wtedy powiedziałeś, że nie wierzysz w Boga? - zapytał nagle z zaciekawieniem, wciąż stojąc przy oknie. W jego głosie nie odnalazłem ani jednej nuty potępienia. Była w nim tylko czysta ciekawość. Jego kotka wróciła do pomieszczenia i podeszła do łóżka, wskakując na nie i zajmując miejsce obok mnie. Patrzyła na mnie oskarżycielsko swoimi złociście zielonymi ślepkami. Tak... Powstrzymaj mnie! Wypędź mnie stąd i broń swojego małego pana, zanim ściągnę tego najczystszego anioła na samo dno piekieł.
- Bo nie uważam, żeby trzeba było w niego wierzyć i oddawać mu cześć. - odrzekłem całkiem poważnie. - Bo i po co? - wzruszyłem ramionami. - Nawet jeśli Bóg istnieje, to nie może ingerować w życie ludzi. Bo przecież skoro jest doskonały, tak jak uczy wasza religia, to nie może On działać, ponieważ w każdej aktywności kryje się brak czegoś, niedoskonałość. On po prostu jest.
- Jeśli jest... - dodał z lekkim uśmiechem chłopak.
- Na tym polega wiara... - mruknąłem. - Poza tym nie znoszę tych dewotek co to po wyjściu z kaplicy szepczą między sobą, że ich sąsiadka miała za duży dekolt, albo popełniła jakiś inny śmiertelny grzech... - skrzywiłem się z niesmakiem. Gabriel uśmiechnął się rozbawiony i podszedł do mnie.
- I tylko dlatego tak nienawidzisz tych ludzi? - zapytał, siadając obok mnie na łóżku. Drgnąłem, zaskoczony bardziej jego nagłą bliskością, niż postawionym pytaniem. Wyraźnie poczułem jego zapach... zapach jaśminów i charakterystyczny aromat kościelnego kadzidła, jakim przesiąknięci są wszyscy służący przy mszy ministranci. To było silniejsze ode mnie. Nic nie mówiąc pochyliłem się nagle ku niemu i ujmując jego brodę w dłoń pocałowałem go w usta. To nie był namiętny pocałunek, jakiego od początku pragnąłem. Zaskoczyła mnie moja własna delikatność. Nie potrafiłem być dla niego raptowny...zupełnie jakbym obawiał się, że mogę pogruchotać tą piękną delikatną muszelkę, jaką przecież był ten chłopiec...
Kiedy odsunąłem się od niego i popatrzyłem mu w oczy spodziewałem się zobaczyć na jego obliczu złość, obrzydzenie, a nawet nienawiść. Spodziewałem się nawet ciosu w twarz... Ale on tylko przyglądał mi się w milczeniu. W końcu pochylił lekko głowę, uciekając wzrokiem w bok.
- Edgar... - wyszeptał. - Przecież... - zaczął. Poczułem złość. Nie chciałem słuchać żadnych zdań zaczynających się od "przecież"! "Przecież tak nie wolno!"; "Przecież obaj jesteśmy mężczyznami!", nasłuchałem się ich w moim życiu dość!
- Kocham cię, Gabriel! - rzekłem stanowczo. Podniósł gwałtownie głowę, spoglądając na mnie szeroko otwartymi niebieskimi oczami. Boże, jaki piękny w swej niewinności...
- Kochasz? - powtórzył. - Jak to?
- Kocham...- szepnąłem ponownie, czując jak ściska mi się gardło. Nie odpychaj mnie mój aniele... Nie w takiej chwili... Z trudem kontynuowałem.- I właśnie dlatego, jeśli życzysz sobie, bym się już tu nigdy nie zjawił, to zaraz wyjdę i więcej mnie nie zobaczysz! - zakończyłem, wstając i czekając na jego reakcję. Tak było najprościej. Jeśli nie życzył sobie mnie tutaj, a nie był w stanie tego powiedzieć tylko dlatego, że był zbyt dobrze wychowany, zamierzałem mu to ułatwić. Wciąż nie odpowiadał, tylko przyglądał mi się uważnie. Poczułem, że ucisk w gardle utrudnia mi oddychanie. Musiałem stąd wyjść... A więc straciłem, go... Bezpowrotnie. Odwróciłem się na pięcie, ruszając wolno w kierunku wyjścia. Usłyszałem za sobą pytające miauknięcie jego kota, skrzypnięcie drewnianej ramy łóżka, a zaraz po tym:
- Edgar... nie odchodź!

Zatrzymałem się. Przez moment trwałem w bezruchu, zastanawiając się, czy na pewno to powiedział, czy przypadkiem wyobraźnia i gorące pragnienie usłyszenia właśnie takich słów nie spłatały mi przykrego figla. Po chwili odwróciłem się jednak, patrząc na niego pytająco. Zdawał się być czymś bardzo zasmucony. Podszedł do mnie niepewnie i spojrzał mi w oczy.
- Chodźmy do parku... - rzekł cicho. - Chcę ci coś powiedzieć... - ruszył w kierunku drzwi, a ja bez słowa podążyłem za nim.


Przez dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu przez ogródek jordanowski. Bałem się odezwać, by nie przeszkadzać chłopcu w rozmyślaniach. Zdawał się coś głęboko rozważać. W końcu Gabriel zatrzymał się i usiadł na jednej z ławek. Zająłem miejsce koło niego. Spojrzał na mnie przelotnie, ale zaraz opuścił głowę i przygryzł wargi.
- Edgar... - zaczął, patrząc w dal przed siebie. - Jak ty mnie kochasz? - zapytał, akcentując słowo "jak". Zdziwiło mnie trochę to pytanie.
- Kocham całym sercem i duszą! - odparłem. - Z początku tylko cię pragnąłem, to prawda, - przyznałem szczerze. - ...ale im bliżej cię poznaję, tym bardziej mnie urzekasz. Teraz jestem pewien, że to miłość. Chcę przy tobie być! Już nie z tobą, jeśli mi na to nie pozwolisz... - pochyliłem głowę. - Wystarczy, że pozwolisz mi być obok ciebie... - zakończyłem, a on drgnął i zsunął ręce na siedzenie ławki, zaciskając palce na jej brzegu.
- Edgar... ja... jestem chory... - wyszeptał i popatrzył na mnie, jakby oczekiwał na moją reakcję. Ponieważ nie zrobiłem niczego szczególnego, kontynuował. - To nowotwór mózgu...złośliwy i nieoperacyjny... - przełknął ślinę i uciekł wzrokiem w bok, jakby to, co miał powiedzieć było dla niego wyjątkowo trudne. - Nie leczą mnie chemioterapią, bo nie ma sensu... jest tak zaawansowane, że to byłaby bezsensowna strata czasu i pieniędzy oraz sporo bólu. Nie zgodziłem się na to... Podczas ostatniej wizyty, lekarz dawał mi jakieś dwa miesiące... Czuję się dobrze, ale, wiesz, jak to jest przy tego typu chorobach... Ta wizyta była pięć tygodni temu... - zakończył i znowu spojrzał na mnie. Przez moment wpatrywałem się w niego tępo, jakby to, co przed chwilą powiedział było czymś mało istotnym. W następnej chwili poczułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Zrobiło mi się dziwnie gorąco...
- Gabriel... ja... - wydusiłem i zobaczyłem, jak chłopiec uśmiecha się do mnie w dziwny sposób. W tym uśmiechu było tylko rozczarowanie i smutek.
- Nadal mnie kochasz? - zapytał. Znieruchomiałem. Co to w ogóle było za pytanie?!
- Tak! - odrzekłem. - Oczywiście, że tak! - na te słowa drgnął, jakby był nimi zaskoczony. Nie powiedział nic, tylko patrzył mi w oczy. Zawahałem się, nie wiedząc, czy pozwoli mi się teraz dotknąć. Na kolejny pocałunek bym się nie zdobył, nie tutaj! Dlatego powoli uniosłem rękę i odgarnąłem z jego policzka zabłąkany kosmyk, jasny jak promień słońca. Musnąłem palcami jego delikatną skórę. Nie odepchnął mnie. Tylko, ku mojemu zaskoczeniu, ujął mą dłoń i zamykając oczy mocno i ufnie wtulił w nią policzek.


* * *


Pogodziłem się z tym... Chociaż bardziej odpowiednie wydawałoby się stwierdzenie, że nie chciałem o tym myśleć. Klasyczne wypieranie ze świadomości niechcianych treści. I wybiórcza percepcja na przejawy gasnącego życia w twarzy tego chłopca... Sam Gabriel rzadko poruszał ten temat. A ja, jako rasowy egoista, udawałem, że problem nie istnieje... Ale przecież istniał... Śmierć tylko czyhała, by odebrać mi mojego małego anioła...

Kiedy pewnego późnego popołudnia dotarłem przed jego dom, wyszedł mi naprzeciw. Był wyraźnie zaniepokojony.
- Mama jeszcze nie wróciła z kościoła. - oświadczył, zanim zdążyłem przejść przez furtkę.
- Długo już jej nie ma? - zapytałem.
- Ponad dwie godziny. Czasami zagaduje się ze znajomymi, ale nigdy jeszcze tak długo się nie spóźniała... - rzekł z troską, przygryzając dolną wargę.
- Gabriel? - usłyszeliśmy męski glos. Jednocześnie odwróciliśmy się, patrząc na podchodzącego do nas policjanta. Kiedy tylko spostrzegłem wyraz oczu mężczyzny, zrozumiałem, że coś było nie tak.
- Słucham? - zapytał chłopak.
- Mam złe wieści... Twoją matkę potrącił samochód... - zaczął niepewnie, a ja słysząc ton jego głosu uświadomiłem sobie, jaki będzie ciąg dalszy tej rozmowy. Z miejsca znienawidziłem tego człowieka. Za ten jego głos... Za ten smutny wyraz twarzy... Za to, co miał zaraz powiedzieć!...
- O, Boże! Coś jej się stało? - zaniepokoił się Gabriel, patrząc z obawą na policjanta. Mężczyzna spojrzał na mnie, jakby to u mnie szukał ratunku przed tymi wpatrzonymi w niego przepięknymi oczami. Oczami, które miały zaraz wypełnić się łzami...


* * *


Życie jest podłe i niesprawiedliwe... Wiedziałem o tym od zawsze... ale nie przypuszczałem nawet, że los może być aż tak niewdzięczny...
Gabriel zniósł nad podziw dzielnie identyfikację zwłok. Marta wyglądała, jakby spała, jakby zaraz miała wstać z połyskującego chłodem metalowego stołu i wyjść z tego zimnego, przesiąkniętego zapachem środków dezynfekujących i ludzkiej śmierci pomieszczenia. Wtedy po policzkach chłopca spłynęły tylko dwie łzy... Starł je brzegiem dłoni...
Potem odebrał rzeczy matki i wyszedł na zewnątrz. Po wyjściu z prosektorium chłopak milczał przez dłuższą chwilę, ściskając kurczowo w dłoni reklamówkę z przedmiotami należącymi do Marty. Staliśmy na dworze, a wokół nas zapadał wilgotny zmrok. Nie bardzo wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Dzieciak dosłownie przed chwilą stracił jedynego rodzica. Ukochaną matkę... Teraz stał zagubiony, samotny i sprawiał, wrażenie, że nie wie, co ma zrobić, że nie bardzo ma gdzie iść... Ale dlaczego nie płakał?
We mnie natomiast z minuty na minutę narastała wściekłość. Co za pijany dupek wpada w przechodzącą przez pasy grupkę staruszek z kółka różańcowego?!! Powinni go wsadzić za kratki do końca życia! A teraz pewnie wykpi się grzywną! Ze złością uderzyłem pięścią w parkan.
- Zawsze tak jest... - syknąłem, ni to do siebie, ni do chłopca, który nagle popatrzył na mnie szklącymi się od łez oczami. - Zawsze giną ci, na których najbardziej nam zależy, ci, którzy są najbardziej wartościowi. Skoro tyle wiesz o wyrokach boskich, to odpowiedz mi, dlaczego tak jest? - wrzasnąłem. Sam nie wiedziałem, dlaczego akurat na nim wyładowywałem moją złość. On nie był przecież niczemu winny, a ja nie miałem żadnego prawa do czegoś takiego. Ale nie miałem już kontroli nad swoimi słowami... Gabriel spojrzał tylko na mnie ze smutkiem. - Nie potrafisz odpowiedzieć, prawda? - podszedłem do niego.- Tyle ludzkich śmieci błąka się po tym świecie, a zginąć musiała akurat ona. Czy to jest sprawiedliwość? Czy to jest ta nagroda za pobożne i uczciwe życie? - ciągnąłem, czując jak narasta we mnie gniew. - I co? I gdzie jest teraz ten twój miłosierny Bóg?! - wrzasnąłem i niemal natychmiast dłoń Gabriela uderzyła mnie w twarz.
- Nie waż się tak mówić! - wyszeptał drżącym od łez głosem. Powoli odwróciłem głowę, czując, jak piecze mnie policzek. Spojrzałem chłopcu w oczy i zrozumiałem, że powiedziałem o jedno zdanie za dużo. Gabriel nic nie mówiąc, odwrócił się do mnie plecami, ale nie odszedł. Zawahał się, jakby chciał nagle zerwać się z miejsca i odbiec.
- Gabriel, przepraszam... - odezwałem się szybko lecz łagodnie. - Po prostu nigdy nie potrafiłem tego pojąć. Moja wiara nigdy nie była nawet w połowie tak silna jak twoja. Szybko ją straciłem. Zamiast tego jest we mnie tylko złość. Ale uwierz mi, jedyne, co teraz czuję to to, że to ja powinienem zginąć, a nie ona...
Odwrócił się i spojrzał na mnie ze zdumieniem, marszcząc brwi.
- Ale dlaczego? Przecież ty nie miałeś z tym nic wspólnego...to nie twoja wina, tylko tego kierowcy... - do oczu napłynęły mu łzy. - Edgar...co ty pleciesz?
- Jestem zły, Gabriel. A tylko złych ludzi powinny spotykać takie rzeczy... Jeśli istniałby Bóg nie pozwalałby, żeby coś takiego spotykało jego owieczki...
- To nie tak... - zaczął, ale nie pozwoliłem mu dokończyć.
- I nie mów mi tu o księdze Hioba. O tym, że to próba wiary, że On w ten sposób sprawdza, kto naprawdę jest Jego wiernym wyznawcą.
Gabriel pochylił głowę. Nie wiedziałem, czy teraz walczył ze sobą i swoimi przekonaniami, które narzuciła mu jego religia. W takich chwilach najłatwiej stracić wiarę. W końcu powoli zbliżył się do mnie i nie podnosząc wzroku przylgnął do mnie, wtulając twarz w moją pierś.
- Proszę, Edgar, zostań ze mną dzisiaj... Nie zostawiaj mnie. Boję się wracać do tego domu sam... Ja cię potrzebuję!... - usłyszałem stłumiony szloch. Kiwnąłem głową i objąłem go mocno.


* * *


Na pogrzebie nie płakał. Przyjmował z bladym uśmiechem kondolencje kilku sąsiadów, którzy zjawili się na stypie.
I znowu przyszła mi do głowy ta jedna, dręcząca mnie wciąż myśl... może to ja na nich to wszystko sprowadziłem. Wpuścili pod swój dach grzesznika i oto spotkała ich kara...
Może to była moja wina... Może powinienem odjeść. Ale przecież byłem zbyt egoistyczny... Tak bardzo pragnąłem być przy nim... Po prostu być...

Później obserwowałem go, jak snuje się w czarnym stroju po pustym domu. Od momentu, kiedy trumna została opuszczona dwa metry pod powierzchnię ziemi, nie odezwał się do mnie ani słowem.
Stał przy oknie, trzymając na rękach swoją kotkę i drapał ją machinalnie za uchem, wpatrując się nieruchomo w widok za szybą.
Po raz pierwszy w życiu myślałem, że pęknie mi serce...


I. - Inkarnacja


Spotkaliśmy się znowu w parku. Od śmierci jego matki przebywaliśmy tam najczęściej... Być może nam obu ten dawniej ciepły, a teraz tak cichy i opustoszały dom nie przywodził już zbyt miłych myśli... Gabriel uwielbiał ten ogródek jordanowski. Jak mi się kiedyś zwierzył, lubił tam przychodzić, bo ciepłe jesienne słońce i zapach suchych liści odpędzały wszelkie smutki.

Po krótkim spacerze i prowadzonej przy nim błahej rozmowie, usiedliśmy na ławce w ustronnym miejscu. Popołudniowe słońce oświetlało jego twarz, tak, że wydawał się jeszcze bardziej blady i kruchy, niż zwykle. Przypominał mi konającego w zimowym słońcu zbłąkanego motyla. Spojrzał na mnie i tylko te jego granatowe oczy żarzyły się życiem w masce śmierci, w jaką przywdział go los.
- Edgar... - zaczął powoli. - Poprosiłem cię o ten spacer, bo chciałem ci powiedzieć, że... - urwał i uśmiechnął się nerwowo. - ...że cię bardzo lubię... - rzekł i uciekł gdzieś wzrokiem. - Ten pocałunek wtedy... to... nie był żart, prawda? - zapytał, ale nie popatrzył mi w oczy, zapewne, żebym nie mógł oczytać w jego spojrzeniu nadziei, która za to wyraźnie rozbrzmiała w głosie.
- Nie... to nie był żart... - odparłem szczerze. - Już ci powiedziałem, że cię kocham. - oświadczyłem stanowczo, a on drgnął i spojrzał na mnie, a na jego policzkach pojawił się blady rumieniec.
- Bo widzisz... Nie wiem, jak ci to powiedzieć, bo nie chcę, żebyś sobie o mnie coś pomyślał...
- Najlepiej prosto z mostu.
- Wiesz, że mam mało czasu... - zaczął.
- Przestań, nie mówmy o tym! - zaprotestowałem gwałtownie.
- Nie. - pokręcił spokojnie głową. - Wręcz przeciwnie. Porozmawiajmy o tym, bo to niedaleka przyszłość...
- Mam tego dość! - zawołałem. - To, że ty tak łatwo pogodziłeś się ze śmiercią nie oznacza, że ja też muszę! Tak bardzo cię kocham! Nie chcę cię stracić, nigdy się z tym nie pogodzę... - urwałem, gdyż nagle pochylił się w moją stronę i łagodnym pocałunkiem zamknął mi usta. Był słodki jak miód. Pachniał jaśminami z ogrodu swojej zmarłej matki. Po chwili odsunął się i wciąż patrząc mi w oczy, wyszeptał:
- Kocham cię, Edgar. Mamy mało czasu, a chciałbym... - zmieszał się nagle. - Wiesz, ja mam dopiero siedemnaście lat i jeszcze nigdy nie... - urwał i wziął głęboki oddech. Wiedziałem, co zamierzał powiedzieć, jednak chciałem to usłyszeć od niego, wtedy byłbym pewny, że on naprawdę tego pragnie. - Nigdy nie zaznałem miłości fizycznej. - oświadczył nieśmiało. - Chciałbym cię prosić, żebyś mi pokazał, czym jest taka miłość... - spojrzał na mnie i zarumienił się.
- Na pewno tego chcesz? - zapytałem.
- Tak. - kiwnął głową.
- Gabriel, a twoja religia? - rzekłem głucho, wbrew sobie. Zmusiłem się do poruszenia tego tematu. Z bardzo go kochałem, żeby zachowywać się teraz egoistycznie i bez wahania przyjąć jego propozycję, która tak bardzo mnie przecież ucieszyła. - Obaj jesteśmy mężczyznami. Czy ty wiesz, że chcesz popełnić grzech, który przez waszych kapłanów jest bardziej piętnowany niż morderstwo? - syknąłem z irytacją. - Pomimo, że jest zapewne mniej szkodliwe... Jak widać nie dla wszystkich! Co z Sodomą i Gomorą? - dorzuciłem kwaśno i zamilkłem, kiedy spojrzał mi w oczy, a ja dostrzegłem jego zdecydowanie i niezachwianą wiarę... wiarę we własne przekonania.
- Jestem szczery wobec siebie. Nikogo w ten sposób nie krzywdzę. Nie rozumiem, dlaczego kogoś miałoby to obchodzić... Skoro grzechem jest całkowite oddanie się osobie, którą kocha się najbardziej na tym świecie, to... to chcę być największym grzesznikiem na tym ziemskim padole. - wyszeptał żarliwie i zamrugał gwałtownie, żeby powstrzymać napływające do oczu łzy. Bez słowa wstałem chwytając go za rękę i prowadząc w stronę domu.


E. - Emanacja

- Gabriel... otwórz oczy... - wyszeptałem, patrząc na niego. Leżał na białej jak śnieg pościeli, a jego kompletnie nagie bardzo szczupłe ciało prawie zlewało się kolorystycznie z prześcieradłem. Tylko na policzkach widniał delikatny rumieniec, kiedy powoli podniósł powieki i spojrzał na mnie zawstydzony. - Jesteś piękny... - rzekłem, a on natychmiast uciekł wzrokiem w bok, zażenowany do granic możliwości. - Gabriel... - pochyliłem się nad nim, aby móc patrzeć mu w twarz. - Spójrz na mnie... - poprosiłem. Powoli i nieśmiało znowu na mnie popatrzył. Uśmiechnąłem się i przysunąłem jeszcze bliżej. - Masz przepiękne oczy... - szepnąłem, całując go namiętnie i powoli. Odwzajemnił pocałunek delikatnie i niepewnie, z lękliwością kogoś, kto jeszcze nigdy tak się nie całował.
Taki niewinny... czysty... A ja... Diabeł bezczeszczący anioła...


* * *


Unosząc się na jednej ręce, drugą sięgnąłem do kieszeni leżących na podłodze spodni i wyciągnąłem prezerwatywę. Gabriel drgnął i popatrzył na mnie wyraźnie zmieszany.
- Przecież nie musisz... - wyszeptał, łapiąc oddech. Jego ciało drżało pode mną z rozkoszy i podniecenia. Nadal był jednak trochę skrępowany.- Jeszcze nigdy tego nie robiłem, jestem... czysty...
- Tak... - odparłem, czując nieprawdopodobny wstyd. - Ale ja nie jestem. Nieraz się szlajałem, więc nie chciałbym, żebyś... - urwałem, gdy nagle zarzucił mi ręce na szyję, obejmując mocno.
- Edgar! Teraz to już nie ma znaczenia. - wymruczał mi do ucha. Przytuliłem go mocno i pocałowałem, wciskając jego wiotkie białe ciało w prześcieradła.


* * *


Leżeliśmy w ciepłej pościeli, przytuleni mocno do siebie. Gabriel milczał, ale czułem, że jest szczęśliwy. Złożył głowę na mojej piersi i wodził opuszkami palców po moim brzuchu. Po kilku minutach przez uchylone drzwi do pokoju wślizgnął się biały kot. Podszedł do nas cichutko i z gracją wskoczył na łóżko. Przez chwilę Sara przypatrywała się nam, a raczej mi, wciągając nosem powietrze i mrużąc podejrzliwie ślepka. Tak... Nie udało ci się uchronić go przede mną... Ale niczego nie żałuję. On chyba też nie... Uśmiechnąłem się do kotki, a ona tylko zbliżyła się do nas, układając tuż obok Gabriela na moim brzuchu. Chłopiec pogładził ją po karku i począł drapać za uchem, tak, że zaczęła przymilnie mruczeć. Gabriel zadarł głowę i popatrzył na mnie.
- Zrobisz coś dla mnie? - zapytał niepewnie. Drgnąłem, zdumiony jego wahaniem. Przecież teraz byłem gotów zrobić dla niego wszystko. Każ mi skoczyć w ogień mój słodki aniele, a zrobię to wielbiąc twoje imię...
- Jasne! - odrzekłem, gładząc go po włosach.
- Bardzo cię proszę, Edgar... Kiedy umrę... zajmij się moją kotką... - wyszeptał mi do ucha. - Jest już stara i pewnie i tak już niedługo zdechnie, ale niech swoje ostatnie dni spędzi z kimś, kto o nią zadba... Proszę...
- Oczywiście... Masz to jak w banku... - pocałowałem go w czoło. Nie podobało mi się, że znowu mówił o śmierci, nie chciałem teraz poruszać tego tematu. Na szczęście nie odezwał się już, tylko ufnie wtulił się we mnie, łaskocząc włosami moją pierś. Objąłem go i w ciszy czekałem, aż zaśnie...


C. - Credo

Wszedłem do opustoszałego, zimnego budynku i ruszyłem do pokoju Gabriela.
Wszystko tu było jak dawniej. Komornik jeszcze niczego nie ruszył... Na łóżku chłopca leżała zwinięta w kłębek Sara. Podszedłem do niej i dotknąłem jej. Zamarłem. Powoli usiadłem na łóżku i głębiej zanurzyłem palce w mięciutkim, lecz nieprawdopodobnie zimnym futerku. Poczułem, jak gorące niczym ogień łzy spływają mi po twarzy.

Pochowałem kota w oszklonym ogrodzie pod wciąż kwitnącymi jaśminami... A tego samego popołudnia poszedłem do kościoła, posłuchać kościelnego chóru, lecz już bez wybijającego się w niebiosa anielskiego głosu Gabriela...




Komentarze
mordeczka dnia padziernika 14 2011 20:30:19
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Kethry (Brak e-maila) 23:27 12-12-2004
ha! jestem pierwsza. jak tylko uslyszalam o aktuali pognalam czytac Twoje opo. i bylo warto... zreszta zawsze jest warto. strasznie smutne, ale piekne... przeczucie katastrofy, ktorej nie dalo sie uniknac. zupelnie jak w zyciu - wiesz, ze cos cennego wymyka ci sie z rak, a jednak nie umiesz tego zatrzymac... eh
Fu (Brak e-maila) 23:56 12-12-2004
No właśnie eh... Zawsze jak przeczytam Twoje opowiadanie robi mi się miękko i jakos tak... (mlask mlask) niewyraĽnie. Piekne, poprostu piękne i tyle smiley
Rahead (Brak e-maila) 08:33 14-12-2004
O matko... tylko ty tak potrafisz... Tu jest wszystko!Tyle piękna... I ta beznadziejność, to poczucie ze nic już się nie da zrobić, i to że jest się pewnym zakończenia a mimo to czyta się dalej z nadzieją tlącą się gdzieś w środku...
Zapomniałam jak wspaiale umiesz pisać...

I jeszcze jedno, ta prawdziwość nawet o XIX wieku potrafisz pisać w pełni autentycznie. Jesteś niesamowita...
An-Nah (Brak e-maila) 17:04 14-12-2004
Heh, zawsze wiedziałam, ze ci romantycy to straszni byli... jak z takim wytrzymac? Az dziwne, ze ludzkosc nie wyginela XD Stefana mi nie zal, bo byl dupek... ale Krzysztofa zal mi i to strasznie. A ty jestes jak zawsze w swietnej formie - bardzo ladne i bardzo klimatyczne opowiadanie.
Rahead (Brak e-maila) 23:03 14-12-2004
An... dlaczego dupek? XD
Naprawde mnie zaintrygowałaś swoim spstrzeżeniem...
An (Brak e-maila) 08:24 15-12-2004
Zawsze miałam taki stosunek do tych wszystkich bohaterów romantycznych... \"Ach, jak ja cierpię\", a o kochance/kochanku nie pomysli. Liczy sie tylko to, ze nazywa sie milion i cierpi za miliony - a za jedne osobe odpowiedzialnosci wziac nie potrafi. Jesli tak ma wygladac romantyczna milosc, to ja dziekuje... Namida, mam nadzieje, ze cie nie urazilam. Coz na to poradze, ze mam taki poglad na tego typu postaci, wyrobiony juz w liceum?
Kethry (Brak e-maila) 23:29 15-12-2004
hehe, An... ja sie z toba zgadzam. mnie dodatkowo zawsze jeszcze wkurza, ze ci fajni goscie musza za tymi plaksami tak przepadac smiley
Rahead (Brak e-maila) 23:21 16-12-2004mimo wszystko płaczki nadają akcji nieco dramatyzmu smiley Ja myśle o nich inaczej, raczej się nad nimi lituje, właśnie z powodów które wymianiłaś An. Dlatego że sami składają z siebie ofiary. Są zagubieni i biedni,troszczą się o wszystkich ale nie o siebie i nagle *np. tutaj poprzez ten wypadek* w centrum ich świata stają oni sami i ich cierpienie.

Ale ja tez wole tych wrednych uke XD
Ashura (Brak e-maila) 15:07 19-12-2004
Zgadzam sie w 200%,swietne opko, jak zawsze u Nami, a ci poparani romantycy to niech sie ida utopic ,bo 0 z nich pozytku na tym swiecie.Hmm... dziwnie to brzmi u kogos kogo rodzinka okresla mianem potwornej egoistki, ale coz ,kiedy to prawda.^_____^
Musca (musca_astrum@gazeta.pl) 15:49 31-01-2005
Wydaje mi się, że Stefan nie jest zbyt płaczliwą postacią. Jest przedstawiony dobrze. Do tego nie wygląda tak jak zazwyczaj wyglądają uke - z dziecinnymi twarzami, dużymi oczami, słodkimi uśmiechami. I chwała ci za to! Ale możliwe, że go dlatego tak lubię, bo od pierwszych chwil uosabiałam go z Lestatem. smiley Ach... Jak ja sobie wyobraziłam te białe, delikatne dłonie grające na pianinie... Uch, aż mnie ciarki przechodzą.
Tylko dziwię się Krzysztofowi. Jeśli go tak bardzo kochał to czemu o niego nie walczył? Czemu, tak po prostu - bez żadnego sprzeciwu, oddał go śmierci? No nieważne.
Pozdrawiam...
Kimi (Brak e-maila) 12:26 02-09-2005
Milosc to czasami umiejetnosc przestania byc egoista i pozwolenia drugiej osobie decydowac... W tym wypadku goda na jej wybor - zgoda na jej smierc. Ja tak to czuje...
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum