The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 02:20:08   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wilk parodia
"Kręcenie filmu... w ogóle tworzenie czegokolwiek jest jak marsz na wysokich obcasach... - jeśli się już idzie do przodu, to robi się to siłą rozpędu...ale jeśli się przystanie, to bardzo ciężko jest ruszyć z miejsca..." "...między innymi właśnie dlatego chodzę w glanach... "^__^


Dzień pierwszy: "Scena pierwsza i pierwsze kłopoty..." ^__^''


Piana z gaśnicy zgasiła płonący dywan, a kłęby dymu powoli rozwiały się.
Z uśmiechem podziękowałam operatorowi za szybką reakcję i przez chwilę wpatrywałam się w przykopcony dywan.
- Kethry... - zawołałam, odwracając się. Za mną stał zirytowany Lucas tylko w szlafroku, a obok niego Jack. Kethry podeszła. - Gdzie ten ktoś od rekwizytów i tym podobnych? - zapytałam łagodnie.
- Ma przerwę.
- Aha!...Nie wiesz przypadkiem, dlaczego to się zapaliło, kiedy spadł popiół z papierosa? - zapytałam spokojnie wskazując dywan.
- Nie jestem pewna...
- Czym oni robili te plamy?
- Chyba naftą. - wtrącił Jessie, obwąchując dywan. - A może też i benzyną? - zastanowił się.
- No tak... - westchnęłam. - ___- '''
- Z nafty wychodzą najlepsze, bo wyraźne i tłuste plamy. - stwierdziła Urani.- A budżet jest niski...
- I nie stać nas nawet na tłuste plamy w płynie... - mruknęłam, idąc w stronę swojego krzesła. >__<'''' - Dobra, proszę tutaj nowy stary poplamiony dywan! Jack na fotel. Lucas! Ściągaj ten szlafrok! - nakazałam, a chłopak zarumienił się rozkosznie. - Nie mamy na to całej nocy...
- Na co? - Jack uśmiechnął się dziwnie.
- Na tą scenę! - wypaliłam z irytacją. - Następna rano przed świtem... - dodałam.
- O matko! - Urani wywróciła oczami. - Jak to przed świtem? - zawołała z rozpaczą.
- Wiem, że jesteś śpiochem, ale nie myślałaś chyba, że będę kręcić scenę ze wschodzącym słońcem w południe? Jeszcze nie mam takiej mocy...
- Nie? - zdumiała się żartobliwie Ket, podchodząc i wręczając mi jakąś kartkę. Przez chwilę czytałam tekst.
- Ale pewnie już niedługo! - zaśmiała się Urani.
- CO?!!? - krzyknęłam z niedowierzaniem, patrząc na krótki tekst z kilkoma podpisami pod spodem.
- Związek aktorski domaga się podwyżek gaży... - wyjaśniła niepewnie Kethry.
- Jaki związek aktorski? To są najtańsi amatorzy na rynku! - wybuchnęłam. - Skąd u nich nagle jakiś związek aktorski?!
- Założyliśmy - padło. Odwróciłam się błyskawicznie, patrząc na siedzącego z boku Rishkę.
- Ty to zorganizowałeś! - wykrzyknęłam wskazując go oskarżycielsko trzymaną w ręce kartką. Wypuścił kłąb papierosowego dymu.
- Niemożliwe? - zironizował. - Jak na to wpadłaś?
- Rishka!...- złowróżbnie zawiesiłam głos.
- Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie nas stać nawet na naftę do robienia plam... - zmartwiła się Urani.



* * *



- Nie!! - warknął na mnie Jack.
- Proszę? - zrobiłam słodką minkę, a Urani parsknęła śmiechem na ten widok.
- NIE!!! - zagrzmiało w odpowiedzi.
- Czemu!? - naburmuszyłam się, patrząc na mężczyznę.
- Już ci powiedziałem! Mam lęk wysokości. Nie wyjdę na balkon! - wyjaśnił, rumieniąc się lekko. Westchnęłam ciężko i przypatrzyłam mu się podejrzliwie. Rumieniący się Jack? Koniec świata jest bliski... Otrząsnęłam się z szoku.
- To co robimy? - zapytałam, patrząc na Kethry.
- Niebieski ekran? - zaproponowała niepewnie.
- O! - zdumiałam się. - Mamy coś takiego? - zawołałam uradowana. Ket nie podzielała mojego entuzjazmu.
- Mamy...a właściwie będziemy mieć. Fu właśnie go maluje... - odrzekła smętnie.
- No tak... - bąknęłam.


* * *



Wypatrzyłam w tłumie statystów znajomą postać i podeszłam do niej szybko. Bezceremonialnie chwyciłam za rękaw i odciągnęłam na stronę.
- Fu. Dzwoniłam do ciebie. Czemu nie odbierałaś? - zapytałam zirytowana.
- Byłam pod prysznicem... - wyjaśniła.
- Bez komórki? - wykrzyknęłam.
- To jedyne miejsce, do którego jej nie zabieram...
- Najwyższy czas zacząć. Komórka najlepszym przyjacielem sekretarki... - zauważyłam złowieszczo.
- Mhm... - przytaknęła zszokowana Fu.


* * *



Plusk pryszniców wypełniał wyłożoną białymi kafelkami zbiorową motelową łazienkę. Z jednej ze stojących w rzędzie kabin rozległ się sygnał telefonu.
- Cholera! Zamókł! - dobiegł głos Fu.
- Wam też kazała zabierać pod prysznic? - zapytała Morgiana.
- TAK! - zawołał chórek.
- Czas zainwestować w wodoodporną... - zauważyła Ket z kabiny obok.
- Albo w szczelny pokrowiec - Morge.
- Albo naciągać prezerwatywę... - wtrącił głos Rishki kilka kabin dalej.
- RISHKA! TO DAMSKA ŁAZIENKA!! - wykrzyknął oburzony chórek.
- Wiem... - odrzekł spokojnie Rishka. - W męskiej wszystko zajęte...
Nastąpiła chwila ciszy. Następnie szczęk otwieranych drzwi. PSTRYK! Rishka wrzasnął.
- Aparat mam wodoodporny - powiedziała Fu. - To podstawa! - oceniła z satysfakcją.
- BRAWO, FU! - zakrzyknął chórek.
- Pozwę was za podglądactwo i molestowanie! - zagroził Rishka.
- Kotku... - odparła słodko Morgiana. - To TY jesteś w niewłaściwej łazience...


* * *



Dzień drugi: "Aktorstwo piękna rzecz..." ^__^''


Morgiana zdecydowanym krokiem podeszła do czekającego pod ścianą blondyna i wyciągnęła z kabury pistolet.
- Teraz się nie ruszaj! - poleciła, celując w jego ramię. Chłopak zamrugał powiekami i zbladł.
- No coście, zwariowały? - krzyknął poniekąd do mierzącej do niego dziewczyny, a poniekąd do mnie, czekającej obok. - Chyba nie będziesz do mnie naprawdę...
- Strzelać? - dokończyła za niego Morgiana, uśmiechając się sadystycznie.
- Daruj, Lucas... tak jest taniej, środki do charakteryzacji są diabelsko drogie. - wyjaśniłam ze zniechęceniem.
- Nie ma mowy! - zaprotestował rozpaczliwie.- Mam swoje prawa! - oburzył się.
- Ale w umowie nigdzie nie jest napisane, że nie wolno strzelać do aktorów! - ucięła wątek Morgiana i znowu wymierzyła. - Cel.... - poinstruowała się.
- Za...zaczekaj! - Lucas zamachał rozpaczliwie rękami. Dziewczyna z niechęcią opuściła broń.
- Co znowu? - zniecierpliwiła się.
- Ile kosztują te środki do charakteryzacji? - zapytał. - Mój menedżer zapłaci... - powiedział.
- Można i tak! - ucieszyłam się.
- Na pewno?... - zawahała się rozczarowana Morgiana, spoglądając tęsknie nie niewykorzystany pistolet.


* * *



- Muszę ją wyciągnąć! - odparł z trudem.

- Tutaj? - uniosłem drwiąco brwi.

- Żaden lekarz nie przyjmie mnie z policyjnym nadajnikiem. - wykrztusił ze złością i popatrzył na mężczyznę.- Muszę to wyciągnąć, inaczej mnie znajdą!

Jack wzruszył ramionami i odpiął od paska mały sprężynowy nóż. Mocno chwycił ramię chłopca i brzegiem noża odchyliłem kawałek postrzępionej skóry. Lucas odwrócił głowę w drugą stronę. Przesunął ostrzem wzdłuż naboju. Lucas syknął z bólu, drgnął i zaczął wolno osuwać się na ziemię. Wyminął stojącego obok mężczyznę i gruchnął na ziemię. Przez moment z niedowierzaniem wpatrywałam się w monitor. Potem powoli przeniosłam wzrok na plan, jakby chcąc się upewnić, czy to co widziałam na ekranie naprawdę się zdarzyło, a nie było przypadkiem jakimś zręcznym fotomontażem. (Jednak biorąc pod uwagę zręczność mich fotomonterów, nie miałam szans na to, żeby to NIE była prawda...) Podeszłam do podnoszącego się z ziemi wściekłego Lucasa.
- Co jest do diaska!? Miałeś go złapać! - Spojrzałam z pretensją na Jacka, wskazując jednocześnie chłopca.
- Za szybko upadł. - odparł spokojnie mężczyzna.
- A...ha... - wykrztusiłam tylko i popatrzyłam na Lucasa. - Upadaj wolniej, dobrze? Bo pan Jack ma najwyraźniej dość słaby refleks... - dodałam złośliwie, wracając na swoje miejsce. - Gdybyście na planie mieli chociaż w połowie taką synchronizację, jak w łóżku... - mruknęłam, patrząc, jak Lucas płonie rumieńcem.


* * *



- Dziękuję za wszystko. - powiedział cicho Lucas.

- Dokąd się wybierasz? - zawołał groźnie Jack.

- Nie mam, jak się odwdzięczyć - wyznał skruszony. - Ja...

- Czyżby?! - warknął. Oczy chłopca rozszerzyły się i przez kilka sekund wpatrywał się w mężczyznę, jakby niedowierzając. - Myślisz, że po cholerę cię stamtąd zabrałem?! - dodał ostro Jack.
Chłopak pochylił głowę i po krótkim momencie wahania zaczął bez słowa rozpinać spodnie. Po chwili całkiem nagi usiadł na łóżku. Jack chwycił go za zdrową rękę i brutalnie obrócił, tak, że klęczał na łóżku tyłem do niego. Silnym pchnięciem zmusił go do pochylenia się w przód. Podparł się sprawną ręką i pochylił nisko głowę tak, że włosy zasłoniły mu twarz. Chłopak pisnął cicho.- O co chodzi? - zapytał Jack. - Nie lubisz tak?

- Lu... Lubię... - wyszeptał przez zduszone gardło.

Mężczyzna wsunął mu kolano między uda i rozpiął zamek od spodni.

- Dobra... teraz najazd na tatuaż... - rzekłam półgłosem, patrząc w monitor. Kamera zrobiła zbliżenie na ładnie zaokrąglony, idealnie gładki pośladek. Coś się wyraźnie nie zgadzało. O.O' - Gdzie jest, do cholery, tatuaż??!! - wrzasnęłam.
- Już, już... - usłyszałam głos Morgiany. Wyminęła nas i weszła na plan, zbliżając się do klęczącego Lucasa. Wyciągnęła skądś wielką pieczątkę i zamierzyła się w Bogu ducha winną tylną część ciała chłopaka.
- rozległo się.
- Aua!! - dobiegło niemal równocześnie.
- Już. - oświadczyła beztrosko Morgiana, wymijając mnie.
- Dzi...dziękuję. - uśmiechnęłam się lekko i popatrzyłam na "zmasakrowanego" Lucasa. - _- '' - Chyba... - dodałam.


* * *



Dzień trzeci: "Bo z ukątkami to nigdy, to nie wie się..." ^__^''

Lucas tańczył na podeście, poruszając się kusząco w rytm elektronicznej muzyki.

- Dalej! - zawołał jeden ze stojących obok mężczyzn. - Pokaż nam, co potrafisz? - uśmiechnął się, pożądliwie mierząc go wzrokiem. Lucas nie odpowiedział. Zamknął oczy, poświęcając całą uwagę tańcowi. W pewnym momencie mężczyzna chwycił go mocno za kostkę. Zanim zdążył zareagować został z całej siły pociągnięty i straciwszy równowagę, uderzył plecami i tyłem głowy w podłogę podestu. Rozległ się głośny trzask i podest zarwał się, pękł, rozleciał na dwie części, ostatecznie z hukiem lądując razem z chłopcem na podłodze.
Na planie zapanowała ogólna konsternacja.
- Khem... - przerwałam niezręczną ciszę. - Czy ktoś mógłby sprawdzić, czy Lucas żyje? - zapytałam.


* * *



Wpadające przez nieosłonięte okna światła latarni i neonów rozpraszały mrok niewielkiego magazynu. Z oddali dobiegały dźwięki muzyki. Siedzący na stole chłopiec westchnął ciężko, wycierając brzegiem dłoni wilgoć z policzków. Objął rękami kolana, opierając na nich brodę. Nagle usłyszał odgłos otwieranych i zamykanych metalowych drzwi. Natychmiast opuścił nogi i zamarł, nasłuchując. Dobiegło odbijające się echem, miarowe stukanie obcasów i szelest peleryny. Zesztywniał, zaciskając palce na krawędziach stołu tak mocno, że aż pobielały mu kostki. Wilgotne od potu ubranie ziębiło go, sprawiając, że cały się trząsł... Zamknął oczy. Najchętniej gdzieś by stąd uciekł. Wstrzymał oddech, kiedy odgłos kroków zbliżył się i w końcu zatrzymał tuż przed nim. Nie zdążył podnieść wzroku, kiedy usłyszał świst materiału i silny cios w twarz odrzucił jego głowę w bok.
- Co tak słabo? - zawołał zirytowany chłopak, odwracając szybko głowę.
- Cięcie... - mruknęłam zniechęcona. To był ich siódmy dubel. Nie zaczęli nawet kwestii.
- Baba jesteś, czy co? - szczeknął Lucas do stojącego przed nim mężczyzny.
- Nie chcę zrobić ci krzywdy, tymałaniewdzięcznacholero!! - huknął rozzłoszczony Jareth.
- Przestańcie! - zawołałam.
- Nie będę z nim pracował! - oświadczył Jareth i odwrócił się na pięcie, idąc przed siebie.
- Ani ja z nim! - zawołał Lucas, zeskakując ze stołu i odchodząc w przeciwnym kierunku. Zamrugałam zaskoczona powiekami.
- Zaraz! A kto wam pozwolił zejść z planu!!!???? - wrzasnęłam.


* * *



Dzień czwarty: "Efekty związków aktorskich i związków innego rodzaju..." ^__^''''

Słoneczko świeciło lekko, ale nie za mocno i powiewał ciepły wiaterek. Ptaszki w pobliskim parku świergoliły radośnie, a ja przeglądałam skrypt scen na ten dzień. Musieliśmy jeszcze poprawić jedną scenę i mamy kolejny epizod.
- Namidaaaaa! - dobiegł do mnie przenikliwy głos. Odwróciłam się patrząc na wściekłego, lecz ciągle ślicznego nastolatka. (Swoją drogą, jak on to robił?)
- Co się stało, moje Lucasiątko? - zapytałam pieszczotliwie. Chłopak tylko naburmuszył się i gwałtownie wyrzucił rękę z wyciągniętym palcem wskazującym w swoją prawą stronę. Podążyłam wzrokiem we wskazanym kierunku. I znieruchomiałam. Przy stole siedzieli Jareth i Jack i w najlepsze gawędzili sobie, wykazując się przy tym wyjątkowo dobry humorem. Ruszyłam pędem w tamtą stronę. - O, nieeeeeee! - podbiegłam, kiedy Jareth z kuszącym uśmiechem wlazł właśnie Jackowi na kolana. - Hej! Nie możecie!! - zaprotestowałam stając obok nich.
- A kto nam zabroni? - szczeknął butnie Jareth.
- JA! - oznajmiłam gromko. >__<'''
- Jasssne! - mruknął i delikatnie pocałował wyraźnie zadowolonego Jacka w usta.
- Przestańcie! - krzyknęłam >__<'' - Obaj jesteście seme... Ty jesteś Czarnym Kondorem! Jesteś SEME! - powtórzyłam. - I się nie lubicie. - pokręciłam rozpaczliwie głową. ;__;'- Nie możecie robić w przerwach takich rzeczy, bo stracicie w grze na wiarygodności. Poza tym jesteś SEME!!!! - ;_____;'''''
- Czyżbyś wątpiła w nasze zdolności aktorskie? - zapytał spokojnie Jack. Jareth wstał z jego kolan i podszedł do mnie, nieznacznie górując nade mną wzrostem. (Co to jest te 8 centymetrów różnicy... - __- ''')
- Cały czas tylko: "ty jesteś seme, ty jesteś uke"... - przedrzeźniał mnie. - Ile razy mam ci powtarzać, że w prawdziwym świecie homo nie ma czegoś takiego!!! - zirytował się.
- Nie denerwuj mnie! - warknęłam. - Ja tu jestem scenarzystą/reżyserem, więc mogę sobie zmieniać świat i go nazywać, jak mi się podoba! - odwróciłam się na pięcie, zamierzając odejść.
- Walnięte fanki yaoi... - mruknął. Z szybkością błyskawicy odwróciłam się w jego stronę.
- Jareth! - podeszłam bliżej, przysuwając twarz do jego twarzy. - Nie zadzieraj ze mną, bo się policzymy... - zagroziłam.
- Tak? - zmrużył złośliwie oczy. - A w jaki to sposób? - zainteresował się, uśmiechając się wyzywająco.
- Chociażby dosłownie...przy wypłacie gaży... - zniżając głos uśmiechnęłam się triumfalnie. Jareth znieruchomiał, po czym odwrócił się, wzruszając ramionami.
- No dobra! - rzucił, idąc w stronę przyczepy.


* * *



- Iiii... CIĘCIE! Dobra, teraz Rishka! - poleciłam, patrząc w scenariusz. Zapanowała cisza. - Rishka!? - krzyknęłam i zaczęłam w duchu liczyć do dziesięciu. - RISHKA!!!!

Podeszłam do przyczepy i respektując prywatność artystów najpierw krzyknęłam uprzejmie:
- Rishka! Jeżeli tam jesteś - WYŁAŹ!
Rozległ się jakiś hałas przewracanych przedmiotów i drzwiczki uchyliły, a w nich stanął uśmiechnięty, rozczochrany chłopak. Lekko wstawiony chłopak... Zszedł chwiejnie po stopniach i potykając się podszedł do mnie. Poprawka. Mocno wstawiony chłopak...
- Słucham? - rzekł gardłowo, ciągle chwiejąc się jak na statku. Podeszłam bliżej i niuchnęłam dwa razy. (o tak: "niuch, niuch" - ^__^'')
- Rishka... - zaczęłam.
- Co? - bąknął.
- Wiesz...nie bierz tego do siebie...ale ty jesteś kompletnie zalany!!!! - krzyknęłam. >_____<'''
- E tam, od razu zalany... tylko trochę piliśmy z Sammym...
- Właśnie! - rozległo się i na drzwiach uwiesił się drugi chłopak. Zmrużyłam oczy. - Tylko kropelkę! Hep!- czknął i potknął się o stopień, po czym z ominięciem trzech pozostałych schodków "zszedł" na ziemię. Tego już było za wiele dla jego skąpanego w alkoholu zdezorientowanego móżdżku i chłopak gruchnął o ziemię, rozkładając się jak długi. Wciąż jednak nie wypuszczał butelki z ręki i nie uronił z niej ani kropli. Iście cyrkowy wyczyn.
- Kethry...! - wskazałam na leżącego mężczyznę. - Zmień Rishce menedżera! - poleciłam. Dziewczyna zapisała w notatniku, a Fu podeszła i zaczęła szturchać pijanego delikwenta patyczkiem.
- Nie jestem jego menedżerem. Jestem jego koch...ankiem! - czknął Samuel, ignorując zabiegi Fu- chan.
- Dla mnie, to możesz być nawet królem Anglii, bylebyś mi nie rozpijał aktorów i to w godzinach ich pracy!!! - wycedziłam. - Wlejcie w niego litr kawy! - poleciłam, wskazując Rishkę i odchodząc.


* * *



- Rishka nie da rady... - powiadomiła mnie Kethry, siadając na krześle obok.
- No dobra, trzeba go wyciąć z tej sceny. Ja ją muszę dzisiaj nakręcić. - westchnęłam. - Gdzie mój komputer? - zapytałam. Po krótkiej chwili rozległo się piszczenie kółek pokaźnego wózka, na którym ustawiony był mój komputer. Usiadłam przy wózku, włączyłam listwę przyłączoną do mocnego akumulatora, po czym uruchomiłam monitor i komputer, biorąc klawiaturę na kolana i czekając aż system wystartuje. Fu zmierzyła mnie zaskoczonym spojrzeniem:
- Ciągle nie masz laptopa? - zdziwiła się.
- Widzisz? Tyle mi tu płacą. - mruknęłam. - Ale jeszcze nic nie zastąpiło mi mojego starego, kochanego Pentium II! - uśmiechnęłam się, gładząc pieszczotliwie klawiaturę.
- Bo nic nigdy nie miało takiej okazji... - zauważyła Kethry.
- Ket... - złowróżbnie zmrużyłam oczy.


* * *



Jack stał na tle niebieskiego ekranu, a obok niego na wysokim barowym krześle siedziała Fu z suszarką w ręce skierowaną w kierunku jego twarzy.
Smętnie przyglądałam się tej uroczej scence rodzajowej. Włosy Jacka powiewały od podmuchu urządzenia. Westchnęłam.
- Nie chciał wyjść na dach? - domyśliła się podchodząca do mnie Kethry.
- Nie chciał wyjść na balkon, a co dopiero na dach... - mruknęłam kwaśno.


* * *



Lucas usiadł koło mnie i założył koszulkę. Na jego ciele dostrzegłam sporo fioletowo- czerwonych siniaków i różowych pręg.
- Morgiana nieźle się spisała.- stwierdziłam z uznaniem.- Ta charakteryzacja udała jej się znakomicie. Wyglądają jak prawdziwe.
- To nie jest charakteryzacja... - mruknął Lucas. Znieruchomiałam.
- Co? - wykrztusiłam z niedowierzaniem.
- Morgiana stwierdziła, że ma mało czasu, a tak będzie szybciej. - wyjaśnił zimno.
- Eeee...tego...no zdarza się. - wydusiłam, czując jak robi mi się gorąco. - Ale skoro już przy tym jesteśmy, to czy mógłbyś...no wiesz...nie mówić o tym swojemu agentowi? - zapytałam ostrożnie. Lucas powoli odwrócił głowę i popatrzył na mnie z wyrazem twarzy, który mówił: "Tylko skończę tą scenę i zaraz do niego dzwonię!!!" - Tak myślałam.... - westchnęłam, zsuwając się na krześle. - __- '''


* * *



- Oki, no to ostatnia dzisiaj scena. - ucieszyłam się. *__*
- Mamy problem, Nami... - oświadczyła Ket. Popatrzyłam na nią wzrokiem pełnym niezrozumienia.
- Mam wybiórczą percepcję na takie informacje. - wyjaśniłam. - Mój słuch wyłączył się po pierwszej sylabie tego słowa po "Mamy..." - mruknęłam. =_='''
- Nami?... - ^___^''''
- No, dobra! Co się stało? - burknęłam.
- Winda się zacięła.
- No i co? - wzruszyłam ramionami. - Jaka winda? - zawołałam, kiedy nagle coś do mnie dotarło.
- No, to mieszkanie Jacka... ono naprawdę jest na ósmym piętrze. - wyjaśniła Kethry. - Niżej się nie dało wynająć. Jack i operatorzy już tam są, ale Lucas...
- I teraz winda stanęła? - skwasiłam się. - I pewnie to jedyna winda w bloku, bo inaczej byś nie przychodziła mnie o tym powiadamiać? - wsunęłam ręce do kieszeni, zasępiając się. Ket tylko przytaknęła. - Niech idzie pieszo. - postanowiłam.
- Na ósme piętro? - 0.0'
- Jest młody, zdrowy... taki trening dobrze mu zrobi - oceniłam. =_='


* * *



Lucas wpełzł zdyszany do pomieszczenia i usiadł, a raczej opadł na podłogę, oddychając głęboko.
- Te...fajki... mnie... kiedyś... zabiją... - wychrypiał, próbując dojść do siebie. Jack siedział obok na krześle i patrzył na niego z politowaniem. Nagle rozległ się mechaniczny zgrzyt.
- Winda ruszyła! - dobiegło z dołu. Lucas wywrócił oczami i położył się na podłodze.


* * *



- Oki, scena łóżkowa... - oświadczyłam. - Wszyscy opuszczają plan. Zostaje Kethry, dwóch operatorów i ja.
- I ja! - dodała Morgiana, przysuwając sobie krzesełko i zajmując dogodne do śledzenia akcji miejsce. Popatrzyłam na nią z zaszokowaniem.
- Ja też! - odezwała się Fu- chan.
- I ja... - mruknął Jareth, zajmując miejsce obok mnie.
- O nie, ty nie! - sprzeciwiłam się, wskazując go palcem.
- Daj spokój. Jack to mój kochanek, więc widziałem go nago. A tego szczyla to nie trudno podpatrzeć tutaj - wskazał Lucasa w szlafroku. - Praktycznie cały czas lata nagi! - skomentował. Chłopak popatrzył na niego z wściekłością.
- To tego...czy wszyscy zostają? - zdziwiłam się, patrząc na sadowiącego się na podłodze Rishkę.
- Sprzedam miejsce w pierwszym rzędzie! - zakrzyknęła Morgiana wstając ze swojego krzesełka.
- Ludzie... - westchnęłam. - __- ''' - Za co?


* * *



- Nie, to ty mi powiedz, co chcesz robić... - odrzekł, powoli zsuwając się w dół.

- Oki, i cięcie! - krzyknęłam, a Jack i Lucas zaczęli wstawać z łóżka.
- Cięcie? - oburzyła się Morgiana. - Jakie cięcie??? A gdzie ta scena łóżkowa?!?!?! - zawołała zbulwersowana.
- Na więcej nam nie pozwolili. To nie ma być porno - mruknęłam obojętnie, przeglądając jeszcze scenariusz.
- Będziemy pikietować!! - zagroziła Morgiana.
- Matko.... - westchnęłam, wznosząc oczy do nieba. - __- '


* * *



Dzień piąty: "Pikiety i takie tam..." =__='''

- Dzień dobry - powiedział Jack z łagodnym uśmiechem. - Wyspałeś się?

- Tak, proszę pana - kiwnął głową.

- Proszę pana? - zdziwił się. - O ile pamiętam, wczoraj byłem Jack'iem... - zauważył żartobliwym tonem.

- T...tak, Jack... - zmieszany opuścił wzrok.

Nagle rozległ się przeciągły wibrujący sygnał, który swoim poziomem i skalą dźwięku bezlitośnie wwiercał się w mózg i bezczelnie panoszył, zwiedzając całą okolicę.
- O Matko! - syknęła Ket, a wszyscy na planie gwałtownie zasłonili uszy. Jack chwycił telefon i rozłączył rozmowę.
- Jasna cholera, kto to tak ustawił??! - warknął.
- Pachnie mi tu sabotażem... - mruknęła Urani.
- Ech... - westchnęłam ciężko, kiedy technik zaczynał zmieniać ustawienia w tym chińskim telefonie.
- PRECZ- ZCEN- ZURĄ! - usłyszałam wyskandowane. Popatrzyłam na Morgianę, niosącą transparent o owej treści. Za nią podążała Fu- chan z rozpiętym wielkim plakatem z jedną z dość dosadnych scen z Legend of Blue Wolves.
- Fu? - zdziwiłam się. - I ty przeciw mnie? - T.T"
- Ależ skąd, Nami! - zaśmiała się Fu. - Ja zawsze z tobą. - ^__^ ' - Pikietujemy!
- Widzę... - bąknęłam.


* * *



Kethry siedziała na reżyserskim krześle i wachlowała się skryptem.
- Boże, co za upał... - westchnęła, patrząc na mnie, okładającą się właśnie kostkami lodu. Uśmiechnęła się pobłażliwie. - Może do komory kriogenicznej? - zaproponowała żartobliwie.
- I tak nie mam ze sobą chodaków - pokręciłam głową. - Cięcie! - mruknęłam od niechcenia, a odziany w czarne skóry Risei zszedł z planu. Podszedł do postawionego w cieniu krzesła i opadł na nie z westchnieniem. Próbował rozpiąć zamek obcisłego stroju, jednak ten niespodziewanie zaciął się. Chłopak znieruchomiał na moment. - Eeejjj... Wyciągnijcie mnie z tych skór!!!! - wrzasnął desperacko. >__<'''


* * *



- Posłuchaj mnie, ty dziwko, gówno mnie obchodzi, na co mi pozwalasz... - wysyczał i przycisnął usta do szyi Lucasa. Chłopak wzdrygnął się, próbując odsunąć.

- Przestań! - jęknął i uderzył mężczyznę pięścią w żebra... Rozległ się suchy trzask i mężczyzna z świstem osunął się na ziemię. Przez moment wpatrywałam się w tą scenę.
- Niech ktoś wezwie karetkę... - poleciłam z rezygnacją. - A ty nie bij tak mocno!! - syknęłam ze złością do chłopaka. Lucas popatrzył na mnie z wyrzutem.
- To powiedz następnemu żeby umył zęby, albo chociaż gumę wziął...


* * *



Morgiana przeszła szybko koło mnie, niosąc swoje krzesełko. Na jej twarzy malował się wyraz szczerego uszczęśliwienia.
- Będzie....będzie... - powtarzała pod nosem, nadal się uśmiechając radośnie. Fu popatrzyła na nią w zdumieniu, kiedy dziewczyna ustawiała krzesełko na planie, obok łóżka Jacka. - Będzie...będzie... - powtarzała przy tym.
- Co będzie? - zapytała Fu.
- Będzie gwałcik! - ucieszyła się Morgiana, zacierając ręce i spoglądając na siedzącego na łóżku Lucasa. Chłopak rzucił jej oburzone spojrzenie.
Westchnęłam cicho i popatrzyłam na ekran.
- Morgiana... - zaczęłam grobowym głosem. - Włazisz mi w kadr! - rozzłościłam się. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Wytnie się! - stwierdziła.
- Nic się nie wytnie! - burknęłam. - Złaź z planu!
- Oj, przecież muszę siedzieć blisko i uważnie wszystko obserwować... - zaczęła się tłumaczyć, ale przerwał jej Lucas.
- I robić notatki? - zapytał podejrzliwie. Popatrzyła na niego tak, jakby nagle doznała olśnienia.
- Właśnie... - bąknęła pod nosem i zaczęła grzebać w swojej wielkiej charakteryzatorskiej torbie. Właściwie to nasz budżet pozwalał na taką ilość środków do charakteryzacji, że zmieściłyby się w kieszonkowej kosmetyczce, jednak torba Morgiany nie dość, że była całkiem spora, to zawsze wydawała się czymś wypchana i na dodatek wyjątkowo ciężka. Aż strach było pomyśleć, co jest w środku. Dziewczyna wydobyła w końcu mały aparat cyfrowy i notes elektroniczny. Lucas zamrugał powiekami.
- Jesteś diabelnie skomputeryzowana - stwierdził. Uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Tak - przyznała. - Mam tu sporo elektronicznych i elektrycznych rzeczy... - oznajmiła, rozchylając brzegi torby i podtykając ją chłopakowi pod nos. - Dla ciebie też by coś się znalazło... - uśmiechnęła się znacząco. Lucas zajrzał do wnętrza torby i nagle spurpurowiał.
- No wiesz...? - mruknął zażenowany.
- Przezorny zawsze ubezpieczony - skwitowała i zamknęła torbę. - A może powinnam wspomnieć o tym Jackowi?... - zastanowiła się spoglądając na podchodzącego do nich mężczyznę, a Lucas poderwał się i jęknął protestująco.
- Cisza na planie! - krzyknęła Ket przez megafon.


* * *



Dzień szósty: "Lekcje poglądowe... - czyli o uke, seme i innych skorkach..." ^__^''


- Słuchajcie teraz uważnie... - zaczęłam oficjalnie.
- Bo nie będziesz powtarzać? - weszła mi słowo Urani. Nie przejęłam się tym i kontynuowałam.
- On jest uke! - wskazałam na Lucasa. - A wy obaj seme! Zacznijcie się w końcu tak zachowywać!
- Dobrze! - obaj spojrzeli łakomie na chłopca, który miał nad wyraz niepewną minę. Podeszli bliżej, stając z dwóch stron Lucasa i pochylili się ku niemu, uśmiechając się jak dwa wilki przed schrupaniem małego jagniątka. Dzieciak popatrzył na mnie z niemym wołaniem o ratunek w oczach.
- Lucas!! - rozległo się i szybkim krokiem podeszła Morgiana. Chwyciła Lucasa za rękę i wyciągnęła go spomiędzy mężczyzn.
- Hej! - zaprotestowali równocześnie.
- Spokój tam! - zawołała Morgiana. - Przecież muszę mu poprawić make- up! - zdenerwowała się.
- Jasssne... - mruknął Jareth.
- Banda zboczeńców. - rzuciła Morgiana.
- I kto to mówi? - zawołałam. - Ta, która każe wszystkim ściągać koszulki i spodnie przed rozpoczęciem nakładania makijażu.
- A czasem nawet majtki - wtrącił Jareth, a Jack popatrzył na niego z zaszokowaną miną.
- Nie chcę, żeby pobrudziły im się ubrania - wyjaśniła rzeczowo dziewczyna.
- Aha...pewnie... - mruknął powątpiewająco Jack.
- A ty cicho, bo i za ciebie się niedługo zabiorę! - zagroziła, brutalnie wpychając protestującego Lucasa do przyczepy charakteryzatorskiej. Jackowi mina zrzedła.
- To by było na tyle... - westchnął Jareth, przytulając się do Jacka. - A co do nas... - zaczął mrużąc pożądliwie oczy. Wepchnęłam się pomiędzy nich, nerwowo machając rękami i skutecznie ich rozdzielając.
- Przestańcie wreszcie!! - krzyknęłam. - Zajmijcie się czymś innym. Jack! Uczyć się roli! Sio! - poleciłam starszemu mężczyźnie i popatrzyłam na Jaretha. - A ty...idź...nie wiem...gdzieś!...zrób coś z sobą!!!! - zdenerwowałam się. >__<'''''


* * *



- Rishka! - wyszeptał zaskoczony. Starszy chłopak uśmiechnął się i usiadł na brzegu jego łóżka, od razu zanurzając ręce w prześcieradle, jakim przykryty był Lucas.

- A kogo się spodziewałeś? - wymruczał, całując go mocno w usta i ściągając z niego przykrycie, a następnie wsuwając dłonie pod jego luźną koszulkę. Chłopak bez słowa objął go i odwzajemnił pocałunek, rozsuwając nogi i pozwalając starszemu położyć się między jego udami.

Przez dłuższą chwilę obserwowaliśmy tą scenę. =_='
- Lucas... - zaczęłam powoli. - Miałeś protestować... - przypomniałam ostrożnie.
- A co mi tam! - odparł beztrosko chłopak i znowu namiętnie pocałował Rishkę.
- Że co?! - wykrztusiłam. O.O'''
- Hej! - dobiegło z górnego łóżka. - A ja? - Risei wychylił się, patrząc na nich z zazdrością.
- Złaź i się przyłącz! - zaproponował Rishka. Chłopak przyjął ofertę i po chwili leżał z nimi na łóżku Lucasa.
- Eeee... - zaczęła Kethry. - Nami...oni...
- Widzę... - uśmiechnęłam się szeroko. - Khem! Wszystkie kamery... Prosimy zbliżenie!
- Będzie do domowych zbiorów... - zachichotała Urani.


* * *



Motel, w którym przyszło nam nocować był dość obskurny. W sześcioosobowych pokojach obłaziła tapeta i panowała wilgoć. Słowem - niski budżet. I wszystko byłoby znośne, gdyby nie te owady... T_T'''

- Skorki? - zdumiała się Morgiana.
- Skorki są na pierwszym miejscu, zaraz po nich są ćmy - oświadczyłam. - Z tym, że na ćmy mogę patrzeć, a niektóre to mi się nawet podobają... Na widok skorków dostaję gęsiej skórki...
- Myślałam, że w tym wypadku gęsiej skorki... - zaśmiała się Morgiana.
- Nie baw się w gry słów - mruknęłam. - Nie jesteśmy legionistami.
- Co ty robisz? - zapytała Morgiana, patrząc, jak zaglądam pod łóżko, za parapet i we wszelkie możliwe zakamarki.
- Szukam skorków... - odparłam.
- Przecież się ich boisz... - zauważyła Urani.
- Brzydzę, Urciu, brzydzę...to różnica. Seme niczego się nie boi! - przypomniałam surowo. Urani skwapliwie pokiwała głową.
- No to czemu ich szukasz, skoro się ich...brzydzisz? - ^__^'
- Bo wolę znaleźć je, zanim one znajdą mnie! - potrząsnęłam delikatnie zasłoną.
- I wyeliminować... - dodała Kethry, wychodząc z łazienki.
Rozległo się pukanie. Stojąca najbliżej drzwi Ket otworzyła. Na progu stał lekko zażenowany Nezumi.
- Khem...dzisiaj ja u was nocuję - wyjaśnił.
- A kto tak zdecydował? - zdziwiła się Urani.
- Ciągnęliśmy losy - odparł, wchodząc.
- I przegrałeś? - zaśmiała się Ket.
- No... - Nezumi smętnie przytaknął i usiadł na łóżku. Urani zaraz znalazła się obok niego.
- Nie martw się! - klepnęła go w ramię. - Będzie fajnie!
- Będziemy opowiadać świńskie dowcipy o gejach! - rzekła Morgiana.
- Oglądać yaoi... - dodała Urani.
- I polować na skorki... - dorzuciła Ket, patrząc na mnie.
- Jednym słowem: shota- night! - zaśmiała się złowróżbnie Morgiana.
- Raczej noc rumienienia się by Nezumi... - mruknęłam, nie przestając polować na szczypawki. - Śpisz przy oknie! - oświadczyłam, patrząc na chłopca. - I nie zapominaj, że one mogą wejść do uszu - dodałam, siadając na łóżku, najbardziej oddalonym od okna.
- Poważnie? - zdumiała się Urani.
- Tylko, jak się czegoś wystraszą - odparłam, upychając sobie watę do uszu. - Wtedy włażą w każdą szczelinę.
- W każdą?! - Nezumi wytrzeszczył oczy i jakoś dziwnie pobladł.
- A zawsze się zastanawiałam, po co jej ta wata - zaśmiała się Morgiana.
- Skąd tyle wiesz o skorkach? - Urani zamrugała powiekami.
- Wata jest też po to, żebyście mnie nie budziły molestowaniem Nezumiego, tudzież innego uke - rzuciłam do Morgiany. - A o skorkach wiem tyle, bo oglądałam taki program na Dyscovery. Samice mają ogony jak nożyczki, a samce jak szczypce. Więc tłuczcie lepiej samice. To one opiekują się gniazdami i w ten sposób najprościej zmniejszyć ich populację.*
- To jakiś rodzaj masochizmu... - oceniła Ket, siadając na swoim łóżku.
- Udam, że ta wata jest skuteczna i że tego nie słyszałam - rzuciłam i uzbrojona w kapeć i puszkę Ride'a ruszyłam do łazienki. Znowu rozległo się pukanie. Ket wstała i otworzyła.
- Fu? A gdzie ty się podziewasz? Przecież śpisz w naszym pokoju... - zdumiała się.
- Chodzę i zbieram podpisy pod podaniem o usunięcie cenzury ze scenariusza - wyjaśniła, wręczając Kethry kartkę na plastykowej podkładce. - Nie mam jeszcze twojego podpisu.
- Jak to? - zdziwiła się. - Przecież wczoraj się podpisywałam.
- Tak, ale każdy podpisuje się dwa razy: nickiem i nazwiskiem - powiedziała lekko zażenowana Fu.
- Można by jeszcze podpisywać się inicjałami i stawiać parafki... - mruknęła ironicznie Morgiana, kiedy Ket składała podpis.
- Zawsze to więcej...dusz... - Fu uśmiechnęła się promiennie.
- Łaaaa!! - - dobiegło z łazienki.
Fu popatrzyła na wejście.
- Co to?
- Nami znalazła skorka... - wyjaśniła spokojnie Kethry.
- Albo skorek znalazł Nami... - wtrąciła Morgiana. - Na swoje nieszczęście...
- To musiał być wyjątkowo pechowy skorek - zgodziła się Urani.
- A- ha... - wydusiła Fu =_=' - Dziękuję! - powiedziała, kiedy Ket oddała jej podanie.
- Idziesz już spać?
- Nie, jeszcze obskoczę pokoje z naszymi aktorami - Fu uśmiechnęła się dziwnie.
- Tylko nie zabaw tam za długo... - Kethry złowróżbnie zniżyła głos.
- Taktak, seme... - zawołała i pobiegła. Ket patrzyła przez chwilę za nią.
- Kiedyś ją wsadzą za tą agitację - zasępiła się.
- Jak księdza Robaka? - zadumała się Urani.
- Ałłaaaa!! - - dobiegło z łazienki.
- To tyle odnośnie robaków. - skomentowała wesoło Morgiana.
- No! - padło usatysfakcjonowane.
- No i poskorkowane... - zakończyła Ket.

- - - -
* Podczas kręcenia tego "filmu" nie ucierpiał żaden skorek....nie licząc tych, które nieopatrznie wlazły do pokoju Namidy. ^___^'''



Dzień siódmy: "Sprawy finansowe i sprawy techniczne na tle bojów o papierosy..." =_='


- Chodź! - zawołał, wciągając mężczyznę do pokoju, z którego właśnie wyszedł. Lucas zamknął drzwi i chwyciwszy ramę jednego z łóżek, z pewnym wysiłkiem przesunął je o kilkanaście centymetrów w taki sposób, że zabarykadowało ono wejście. Na drewnianej podłodze były zarysowania po nóżkach łóżka, co świadczyło o tym, że było to dość powszechnym sposobem zamykania się w środku. Lucas nic nie powiedział tylko szybko wyminął Jacka i otworzył okno. - Idź w tamtą stronę - odezwał się, wskazując kierunek, gdzie niezbyt spadzisty dach łączył się z jakimiś przybudówkami. - Zejdź po dachu na garaż. Uważaj na psy, są dwa - wyjaśnił szybko. Ktoś chwycił za klamkę i spróbował otworzyć drzwi, które odbiły się o łóżko i wypadły z zawiasów, w efekcie krzywo opierając się o ramę łóżka i ukazując część korytarza. Mało tego. W momencie, kiedy zetknęły się z ramą, z jakiegoś niewiadomego powodu pękły z trzaskiem w połowie i zawisły jak nieszczęsne wierzeje do podrzędnej zdewastowanej chałupy.
Przez moment nikt nic nie mówił, a ja siedziałam na swoim krześle i oparłszy brodę na dłoni wpatrywałam się smętnie w zniszczone drzwi.
- Naprawdę mamy taki niski budżet? - mruknęłam w końcu, ze szczerym niedowierzaniem. Kethry popatrzyła na mnie dziwnie i zerknęła do swojego sekretnego notesu, w którym były kosztorysy i inne tego typu sprawki, a do którego nikt poza nią nie miał odwagi nawet zajrzeć.
- Cóż... - rzekła po chwili. - To były nasze ostatnie drzwi...
- Jak to "ostatnie"? - zdziwiłam się.
- Tak to - odparła. - Na kolejne nas po prostu nie stać - zmarszczyła nos i popatrzyła na wejście.
- To co teraz? - zastanowiłam się.
- Możemy powiesić zasłonki...
- Lucas ma blokować drzwi z zasłonki łóżkiem??!! - zirytowałam się. >__<''
- Masz lepszy pomysł? Możesz przeredagować tą scenę... - zaproponowała.
- Idę pisać - westchnęłam. - Ale najpierw rozbiję świnkę skarbonkę...
- Biedna świnka... - jęknęła Ket.


* * *



Jack szybko zdusił papierosa w stojącej na stole popielniczce i wydobywszy z kieszeni płaszcza paczkę gum do żucia, wyjął trzy pastylki i włożył do ust. Kethry skrzywiła się, widząc, że guma do żucia to super- mentolowa wyciskająca z oczu łzy Winter Fresh.
- Czy ty przypadkiem nie przesadzasz? - zapytała. Jack popatrzył na nią.
- Nienawidzę fajek. Zapachu, smaku... już o tym mówiłem Namidzie, ale ona dalej swoje! - zirytował się.
- A ja nie lubię słońca i tych niewygodnych reżyserskich krzeseł i co? - wtrąciłam głośno. Jack drgnął i popatrzył na mnie z zaskoczeniem.
- Masz słuch jak nietoperz! - osądził.
- Tak, kotku! Dlatego uważaj, co mówisz, bo wzrok mam już gorszy... zwłaszcza przy wypisywaniu czeków z wypłatą - uśmiechnęłam się do niego szeroko. - Co będzie, jak pomylę się gdzieś o jedno czy dwa zera? - znacząco zawiesiłam głos. Jack tylko westchnął ciężko.
- Taka już dola aktora... - mruknęła do niego pocieszająco Kethry.
- "Actors are cattle..." - syknęła Morgiana, przechodząc akurat obok. Jack popatrzył na nią wilkiem. ^_^'' Dziewczyna nie przejęła się wcale i gwizdnęła. - Rishka! - zawołała. - Chodź, kochanie! Muszę cię ucharakteryzować!
Rishka pobladł.


* * *



- Co się znowu stało?! - zapytałam zniecierpliwiona, wchodząc na plan. - Przecież wszystko było uzgodnione co do tych scen...
- Problem jest na trzecim piętrze - padło z ust Kethry.
- Co takiego? - zdumiałam się.
Kiedy weszłyśmy na właściwe piętro, spostrzegłam stojącą w połowie piętra windę, z lekko uchylonymi drzwiami.
- Znowu się zacięła? - mruknęłam. - No to tak jak ostatnio... pieszo ludzie, pieszo... - oznajmiłam.
- Ale problem jest w windzie... - rzekła smętnie Ket.
Powoli podeszłam do drzwi i zerknęłam przez szparkę.
- Co ty tam robisz?! - O.O' zawołałam zaszokowana.
- Wiesz, to nie jest zbyt błyskotliwe pytanie... - odparł poirytowany Czarny Kondor.
- Mieliśmy właśnie kręcić scenę z tym jak wysiada z windy, ale...zacięła się w połowie drogi - wytłumaczył operator.
- I nie możecie go wyciągnąć? - zdziwiłam się.
- Nie da rady otworzyć szerzej drzwi. Nie zrobimy tego siłą, bo obciążą nas za zniszczenia. Czekamy na techników.
- I chyba długo poczekamy... - oświadczyła Ket, kończąc rozmowę przez komórkę.
- CO?! - zakrzyknęliśmy jednocześnie, Jareth i ja.
- Dzisiaj sobota. Jutro niedziela. To jest zadupie, a ściągnąć tu technika w weekend, graniczy z cudem... - wyjaśniła rzeczowo Kehtry.
- No to pięknie... - mruknęłam i uklęknęłam przy windzie. - Przynieść ci jakieś książki, Jareth? - zapytałam. - Wiesz, te cieńsze powinny się zmieścić przez tą szparę - dodałam.
- Bardzo zabawne - mruknął, siadając na podłodze. - Nasz Związek cię za to pozwie! - zagroził. Zmarszczyłam brwi.
- Jeszcze raz mi wspomnisz o tym waszym "Związku", to Ket będzie ściągała tego technika do Bożego Narodzenia... - wysyczałam.


* * *



- Jezuuuu, muszę zapalić! - zawołał Jareth, grzebiąc po kieszeniach. - Namida, daj mi papierosa!
- Nie mam... - westchnęłam. - Nie palę przecie!
- Dawaj, albo wyssę Rishce dym z płuc! - zagroził, wskazując siedzącego nieopodal chłopaka. Rishka popatrzył na niego podejrzliwie, gasząc właśnie niedopałek w popielniczce i na wszelki wypadek wydmuchując kącikiem ust kłąb dymu.
- Poproś Jacka - rzuciłam. Burknął coś na odchodnym i poszedł w kierunku przyczepy naszej gwiazdy.


* * *



- Wiesz, że nie lubię, kiedy palisz... - westchnął Jack, patrząc na szybko zaciągającego się mężczyznę.
- Marudzisz - oparł tamten pomiędzy jednym a drugim pociągnięciem.
- Jak chcesz, ale nie będę się całował z popielniczką - ostrzegł, zakładając płaszcz. Jareth zgasił już wypalonego po sam filtr papierosa i podszedł do mężczyzny, sięgając mu do kieszeni. Wyciągnął stamtąd paczkę gum i wziął jedną pastylkę do ust. Pożuł chwilę.
- Tak lepiej, kotku? - zapytał przymilnie.
- Lepiej, kochanie - Jack pochylił się i delikatnie musnął jego usta.
- Mdli mnie! - skomentował złośliwie Lucas.
- Nie tylko ciebie... - odezwała się Kethry. Podeszła do mnie, siedzącej na krześle i ignorującej wszystkich i wszystko, poza trzymanym w ręku scenariuszem. - Nami, ja wszystko zrozumiem... ale dwóch seme? - syknęła z niedowierzaniem.
- Cio? - ocknęłam się. - A! No widzisz Ket, Jareth to dla Jacka uke. - wyjaśniłam i wróciłam do lektury. Kethry przez chwilę przypatrywała mi się, jakby czekając na ciąg dalszy.
- I to wszystko? - zapytała z niedowierzaniem. Uśmiechnęłam się do niej.
- Nio! - potwierdziłam uradowana. - Jakież to proste, nieprawdaż? - zwołałam. Ket popatrzyła na mnie podejrzliwie, po czym pomachała mi ręką przed nosem.
- Nami?
- Cio?
- Brałaś Prozac? - raczej to stwierdziła, niż zapytała.
- Ależ skąd! - obruszyłam się.
- W takim razie Rishka poczęstował cię dropsami swojej produkcji... - zmrużyła oczy.
- Skąd wiesz?
- Rishka... - westchnęła Kethry, odnajdując wzrokiem chłopaka, który nagle zaczął z oddaniem godnym jakiejś lepszej sprawy obserwować płynące po niebie chmury.


* * *



Dzień ósmy: "Wpływ rozmnażania szklanek na literaturę średniowiecza..." ^__^''''
Khem, to jest: "Wpływ rozmnażania się ostu na twórczość yaoistyczną..." ^__~


Przez moment wpatrywałam się w tekst, w końcu postanowiłam:
- Tego... Czarny Kondom... to jest Kondor...idzie tam... - uśmiechnęłam się do Jaretha uroczo, a on rzucił mi zimne spojrzenie i podążył we wskazanym przeze mnie kierunku.- Posłuchaj... - zwróciłam się do pierwszego operatora. - Ja to widzę tak... Najpierw ten fragment pokoju... - rozłożyłam ręce, obejmując kawałek powietrza. - Potem taki powolny najazd na ich nogi...potem na ręce...
- Ja tego w ogóle nie widzę... - przerwał mi. Znieruchomiałam na moment z rozpostartymi ramionami - _- ', w końcu popatrzyłam lodowato na mężczyznę.
- Jak cię trzepnę, to wszystko zobaczysz!! - huknęłam >__<''
- Pani mi grozi?! - oburzył się. Na te słowa uśmiechnęłam się promiennie, lecz nie sympatycznie.
- Ja nie grożę, ja tylko wróżę i ostrzegam...
- Nami? - usłyszałam za sobą ostrożne.
- Co jest?! - odwróciłam się na pięcie, rzucając oczami błyskawice. Kethry wręczyła mi małą kartkę i w jakiś tajemniczy sposób szybko się ulotniła. Przeczytałam tekst i wzięłam głęboki oddech. - RISHKA!!!


* * *



Podeszłam z impetem do przyczepy Rishki i bez pukania wlazłam do środka. Mój wzrok musiał przez moment przyzwyczaić się do panującej wewnątrz ciemności. Po chwili wytrzeszczyłam oczy, spoglądając z niedowierzaniem na to, co zobaczyłam.

- O nie! - krzyknęłam wyciągając przed siebie oskarżycielsko palec. - A zastrzegałeś się, że nie jesteś jego kochankiem!!! - popatrzyłam z wyrzutem na nagiego Samuela, który spojrzał na mnie zaszokowany.
- Co ty... - odezwał się do mnie Rishka gdzieś spod Sammy'ego.
- Chyba się puka!? - zdenerwował się na mnie mężczyzna.
- Nie odzywaj się! - fuknęłam na niego. - Przyszłam tu do Rishki! - oświadczyłam. - Wybijcie sobie z głowy jakiekolwiek podwyżki! - pomachałam kartką. - I złaź z niego w tej chwili!!! - zniecierpliwiłam się.


* * *



Część ambasady z tego miejsca zasłaniały drzewa. Jack zaczekał, aż strażnicy znikną z jego pola widzenia i podciągnął się na parkan, stracił równowagę i wylądował w krzakach. Wrzasnął, kalecząc się o ostre gałęzie i kolce. Znowu krzyknął, kiedy nagle znikąd wyłonił się wielki pies, który z groźnym warknięciem wbił kły w jego przedramię i potrząsnął mocno łbem.
Przez moment wpatrywałam się w obraz walki i rozpaczy.
- Czy ktoś mu pomoże?! - zniecierpliwiłam się. W końcu nadbiegł jakiś treser, który odciągnął psa. Do pokiereszowanego Jacka podbiegła Urani z apteczką i zaczęła mu udzielać pierwszej pomocy. Z ciężkim westchnieniem oparłam czoło na dłoni.
- Spadł z muru, wpadł w ostre krzaki i zaatakował go niebezpieczny pies... - wyliczał Rishka, stojąc obok.
- I to wszystko w ciągu 5 sekund. - szepnęła z niedowierzaniem Fu.
- Chyba się nie wypłacisz z odszkodowaniem. - mruknął do mnie chłopak. - To warunki niebezpieczne dla pracy aktora. - osądził. Zerwałam się z krzesła.
- Rishka, nie drzaźnij mnie!!! - >__<'' - Jack opatrzony? - zapytałam i nie czekając na odpowiedź nakazałam. - Dobra, kręcimy jeszcze raz!
- Mógł być wściekły... - zauważył jeszcze Rishka, zanim Ket szurnęła go swoją teczką papierów po głowie. - Ej! - zaprotestował, patrząc na nią z wyrzutem i łapiąc się za ciemię. Kethry tylko uśmiechnęła się miło.
- Kto? Jack? - zaśmiała się Fu.
- Przepraszam, mucha... - powiedziała Ket do rozmasowującego głowę Rishki. Wywróciłam oczami.
- Na razie jedyną wściekłą istotą na tym planie jestem ja! - oświadczyłam. - Akcja!


* * *



Część ambasady z tego miejsca zasłaniały drzewa. Jack zaczekał, aż strażnicy znikną z jego pola widzenia i podciągnął się na parkan, stracił równowagę i wylądował w krzakach.
- Aua!
- Co jest? Aha! Cięcie! - zawołałam. - _- '
- Oset... - syknął Jack, wyczołgując się z krzaków.
- Gdzie rekwizytor? - mruknęłam złowróżbnie, idąc szukać winnych. >_<''
- Pachnie mi tu sabotażem... - osądziła Fu.
- Gdzie się Jackuś skaleczył? - zapytała pieszczotliwie Urani, biegnąc na pomoc z apteczką. Jack pobladł.
- Tego... - zaczął powoli, wyraźnie zmieszany.
- Nooo?? - zapytała Ur- chan, oglądając mężczyznę ze wszystkich stron. - Łooo...tutaj się nie ma co wstydzić. - uśmiechnęła się. - Tu trzeba ściągnąć spodnie. - osądziła.
- Hej! - rozległo się z tłumu. - Zaraz zaraz... - podszedł do nich Jareth, na którego twarzy malowało się wyraźne oburzenie. - Ja tutaj jestem jego kochankiem i muszę wiedzieć, po co, kiedy, gdzie, przed kim i za ile Jack ma ściągać spodnie?! - oświadczył.
- Kondorku! - Urani uśmiechnęła się promiennie. - Przecież trzeba mu powyciągać kolce ostu z tej części ciała, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę...
Jareth pobladł i popatrzył na drugiego mężczyznę.
- Ja ty to zrobiłeś? - zdumiał się.
- Wolałbyś, żebym wylądował...na przodzie? - zirytował się, wyraźnie zmieszany. - Bo ja nie! - syknął zbulwersowany.


* * *



Czując się usatysfakcjonowana z powodu zwolnienia kilku bardziej lub mniej winnych osób wracałam na plan. Przystanęłam, kiedy spostrzegłam puste miejsca przy kamerach i na krzesełkach aktorów i ekipy. Mój wzrok padł ostatecznie na grupkę kotłujących się na planie ludzi. Nieopodal stał Lucas i przypatrywał się temu dziwnemu zjawisku z mieszanymi uczuciami na twarzy. Podeszłam do niego.
- Lucas? Co się dzieje? - zapytałam.
- Wszyscy chcą wyciągać Jackowi oset z pośladków... - mruknął.
- A- ha... - powiedziałam. - __- ' Przez moment obserwowałam ten rozgardiasz. - Ket?!- zawołałam rozglądając się rozpaczliwie.
- Tutaj jestem! - dobiegło gdzieś ze środka tłumu, a zaraz po tym:
- Aua!
- Mam! Wyjęłam! Twoja kolej, Fu!
- Ej, bo zabraknie! - to był niewątpliwie głos Rishki.
- Jak zabraknie, znowu wrzucimy go w oset! - tak poradziła Morgiana.
- Biedny Jack... - westchnęłam, siadając na swoim krześle. =_='


* * *



Czarny Kondor stał przed wejściem do domu publicznego. Oparł się z nonszalancją plecami o ścianę i zawołał:
- Chłopcy, chłopcy do domu!!
Z różnych zakamarków ulic dobiegły chórem młode głosy:
- Boimy się!
- Czego? - odkrzyknął mężczyzna.
- Wilka złego! - rozległo się.
- Chłopcy, chłopcy...do domu!!! - warknął i chłopcy wybiegli ze swoich kryjówek, pędząc co sił do burdelu. Jack wyskoczył z jakiegoś zaułka i spróbował złapać Nezumiego. Ten jednak zwinnie wyślizgnął się i wparował do domu.
Przez moment obserwowałam tą scenę... Czyżby to to słońce?
- Morgiana? - zaczęłam, zerkając na stojącą obok dziewczynę. - Myślisz, że Rishka znowu czymś ich poczęstował?
- Całkiem możliwe... - mruknęła, nie odrywając wzroku od rozgrywającej się akcji. Jack ostatecznie nie złapał ani jednego chłopaka i zniechęcony podszedł do Czarnego Kondora.
- I tak zawsze wolałem pasterza tychże "gąsek" - oświadczył, uśmiechając się dziwnie. Jareth rzucił mu baczne spojrzenie.
- Czyżby?
- Aha... - przytaknął Jack i objął mężczyznę w pasie, unosząc go i wnosząc do pomieszczenia.
- Ej, Jack! - zaprotestował Czarny Kondor. - Nie możesz! Nie zgadzam się...!
- Taktak... - mruknął Jack, kiedy zniknęli wewnątrz budynku. - Zawsze się nie zgadzasz, a potem tylko prosisz o jeszcze... - zaśmiał się cicho.
- Nie, Jack! - rozległo się. - Nie możesz wbrew m...mmm...mmmnnn...nn...no dobra! Niech ci będzie!!

Powoli podeszłam do wejścia do domu publicznego i zajrzałam do środka. I tak już zostałam... na dłuższą chwilę. Obaj mężczyźni dostrzegli mnie, ale Jackowi najwyraźniej nie przeszkadzała moja obecność. Za to Jareth wyglądał na oburzonego.
- Mogłabyś się odwrócić?? - zapytał z pretensją.
- Nie - odparłam spokojnie, nadal się im przypatrując z zachwytem. Czarny Kondor spróbował się wyślizgnąć spod kochanka, jednak on przyciskał go bardzo mocno i stanowczo i robił swoje.
- Co tam, Nami? - usłyszałam i odwróciłam się, patrząc na podchodzącą Ket. Ruchem głowy pokazałam jej wejście do budynku. Zerknęła do środka i tak też została... przez dłuższą chwilę. ^__^''
- Nie wiedziałam, że taka pozycja może być wygodna...- odezwała się w końcu, lekko zarumieniona.
- Nie jest! - rozległ się rozzłoszczony głos Jaretha. - A ty mógłbyś przestać, kiedy one się gapią! - zwrócił się z wyrzutem do Jacka.
- Ty myślisz, że co ja jestem? Jakaś maszynka? Pstryk i wyłączasz?! - zirytował się.


* * *



Dzień dziewiąty: "Bunty ukątek i niemoce seme"


Lucas podszedł do mnie energicznie i rzucił na stół scenariusz, który plasnął głośno o blat.
- To nie-moż-li-we! - wycedził.
- Hm? - zdziwiłam się, biorąc do ręki skrypt.
- Nierealne! - gorączkował się. Otworzyłam tekst i odnalazłam zaznaczony zakładką fragment.
- A... chodzi ci o scenę łóżkową? - upewniłam się.
- Hmpf! - odrzekł Lucas.
- Rozumiem, że tak... - westchnęłam. - Lucas, już o tym rozmawialiśmy. Wyglądasz na szesnastolatka, ale jesteś pełnoletni. To idzie do Japonii, a tam według prawa bohater w tym wieku może...tego...to jest legalne - zakończyłam, lekko zmieszana.
- To jest FIZYCZNIE niemożliwe - wycedził.
- Co? - zdziwiłam się, patrząc znowu w tekst.
- No wiesz... grawitacja i tym podobne... - zawiesił znacząco głos. Powoli podniosłam wzrok znad kartki.
- Lucas... - zaczęłam. Popatrzył na mnie z wyczekiwaniem. - Wiesz, przeprowadzimy eksperyment.
- Co? - uniósł w zdziwieniu brwi.
- Zobaczymy, czy to jest niemożliwe. I czy uda nam się oszukać grawitację!! - rzuciłam mu z powrotem jego skrypt. - A teraz do przyczepy, roli się uczyć! - rozkazałam. Spojrzał na mnie złowrogo, ale powoli odszedł. - Co prawda nie masz w tej scenie za wiele tekstu do powiedzenia, ale wiesz... - uśmiechnęłam się złośliwie.


* * *



Popatrzyłam na plik zwolnień lekarskich wpiętych do zeszytu. Jeszcze mi epidemii grypy brakowało. Siedem osób to chyba już epidemia, prawda? Przetarłam zmęczoną twarz i spróbowałam przybrać wygodniejszą pozycję na reżyserskim krześle. Bezskutecznie.
- Ja oszaleję... Kethry...bądź tak dobra i daj mi Jacka... - westchnęłam. Po krótkiej chwili Kethry bez słowa wręczyła mi telefon komórkowy. Zdziwiona ostrożnie przyłożyłam ucho do słuchawki. - Słucham? - zapytałam podejrzliwie.
- Hej, Namida! O co chodzi? - rozległ się po drugiej stronie zakatarzony głos. Zamknęłam oczy. - __- '
- O nic, Jack. Życzę ci szybkiego powrotu do zdrowia! - rozłączyłam się. - Ket! Nie tego Jacka! Nie McCaffreya! - zawołała. - Jacka Danielsa!!! - T___T


* * *



Czarny Kondor leżał w łóżku wsparty na poduszkach i wpatrywał się w nas z wyrazem szoku na twarzy.
- Czopki? - powiedział ze zdumieniem.
- "...zawał serca, drgawki, paraliż, głuchota, utrata węchu, reakcje psychotyczne, utrata świadomości..." - nie przerywał czytania ulotki Nezumi.
- Od czopków?! - niedowierzał Jareth.
- Cóż... - powiedziałam cierpko. - Trzeba się słuchać pana lekarza. Rozumiesz... Fajki, alkohol... no to i choroba wrzodowa. Nie dziw się, że on ci nie chce rozpaprać czegoś w żołądku...
- Ale CZOPKI?!! - zawołał wciąż w szoku.
- Nie przejmuj się - odezwał się Rishka, odsłaniając w uśmiechu zęby. - Pomogę ci... ja to zrobię! - odebrał opakowanie i ulotkę Nezumiemu.
- Ani mi się waż! - wrzasnął Czarny Kondor i poderwał się na łóżku. Znieruchomiał, po czym z sykiem bólu opadł z powrotem na poduszki.
- Widzisz? - mruknął Rishka. - Przez to lumbago nawet nie możesz się ruszyć... Dawaj! - rozkazał, wyciągając czopek z opakowania. - Otwórz szeroko... - zaśmiał się.

X X X (Cięcie - :-P)

- Widzisz? - zawołał chłopak z zadowoleniem. - Nie było wcale tak strasznie, co?
Czarny Kondor leżał na łóżku z bardzo, ale to bardzo niezadowolonym wyrazem twarzy.
- To sobie leż... - polecił Rishka. - A ja... - urwał, gdyż Jareth nagle chwycił go za nadgarstek. - Co? - wydusił chłopak.
- Zaczekamy... - oznajmił Czarny Kondor.
- Na co? - Rishka wytrzeszczył oczy. O.O'
- Aż lek zacznie działać... - wyjaśnił, wolną ręką unosząc do oczu ulotkę. - Czyli za jakieś pół godziny.
Rishka próbował się wyrwać.
- I co wtedy? - zapytał niepewnie. Oczy mężczyzny błysnęły groźnie.
- Wtedy się zemszczę!
Rishka znieruchomiał. O.O''''' Popatrzył na mnie błagalnie.
- Namidaaaa... - zajęczał.
- Teraz to "Namida", co? - burknęłam. - Sam do niego polazłeś, to teraz sam sobie radź, tyzarazojedna! - rzuciłam i wyszłam z pokoju hotelowego. >:- ) (evil Nami ;- P)


* * *



Dzień dziesiąty: "Morderstwa, kaucje i improwizacje..." =_=''


- Odwróć się! - polecił Jack, puszczając Lucasa i unosząc broń.

- Jack... - zawołał błagalnie niemalże szlochając.

- Słyszałeś! - warknął, chwytając go znowu za ramię i odwracając brutalnie. - Stój tak! - wycelował w tył jego głowy. Lucas już się nie odezwał, skulił ramiona i stał bez ruchu, ale już nie prosił. Jack poprawił palec na spuście. Położył mu dłoń na ramieniu. Chłopak drgnął, gdy mężczyzna przyciągnął go bliżej siebie i przycisnął lufę pistoletu do jego głowy. Zaszlochał cicho i wciąż drżąc nagle uniósł rękę. Musnął chłodnymi palcami spoczywającą na jego barku dłoń i opuścił ją, rozluźniając się. Jack poruszył palcem, a spust zaczął powoli opadać pod jego naciskiem... Rozległ się wystrzał, a Lucas upadł.
O.O'' Na planie zapanowała grobowa cisza. Jack przyglądał się z niedowierzaniem trzymanej w ręce broni. Ket pierwsza się ocknęła. Sięgnęła po komórkę:
- Pogotowie? Mamy tutaj postrzał... - powiedziała głucho.
- Apteczka! - zawołała Urani, chwytając torbę i wbiegając na plan, by udzielić aktorowi pierwszej pomocy.
- O Matko! - westchnęłam, ukrywając twarz w dłoniach.
- Zawsze możemy go gdzieś zakopać... - zaproponował Rishka, poklepując mnie po plecach. Poderwałam się, patrząc na niego wściekle.
- Mam lepszy pomysł! - oświadczyłam. - Ciebie zakopiemy!! Żywcem!!! - rzuciłam się na niego, ale Fu złapała mnie za rękaw i odciągnęła.
- Nami, starczy nam jedno morderstwo... - powiedziała smętnie.
- Ugh!!! - >__<'' opanowałam się i spojrzałam na kłębiących się na planie ludzi.


* * *



- Ale panowie, to był wypadek... - zawołałam, biegnąc za policjantami, prowadzącymi skutego Jacka do radiowozu.
- Wypadek czy nie, droga pani, tutaj może być morderstwo... - odparł ten i wepchnął mojego...powtarzam: MOJEGO aktora do samochodu... ;__;''''


* * *



- Wypuszczą go za kaucją... - poinformowała Ket.
- Wysoka? - zapytałam.
- Nooo... - pokazała mi kartkę z napisaną sumą. Przez moment przypatrywałam się długiej liczbie.
- Gdzie moje okulary? - rzekłam w końcu. - Chyba zera mi się rozdwajają...- zastanowiłam się. - ...a nawet roztrajają... - mruknęłam smętnie.
- Zrzutka na kaucję! - zawołała Fu-chan, kobieta czynu, zerknąwszy mi przez ramię. - Już! - popatrzyła z determinacją na resztę ekipy. - Ludzie! Dawać, co macie! - zakomenderowała, idąc w ich kierunku. Kiedy się zbliżała, odsuwali się, patrząc na nią z trwogą.


* * *



- Na pewno nic mu nie będzie? - zapytałam lekarza.
- To tylko draśnięcie... kula lekko musnęła czaszkę. - wyjaśnił - Za kilka dni będzie na chodzie... - oświadczył i poszedł. Odetchnęłam z ulgą.
- Całe szczęście, że Jack kiepsko strzela... - mruknęłam do Ket.
- Jutro go wypuszczą, ale będzie śledztwo... - rzekła.
- Policja na planie... - westchnęłam. - Zaiste miła perspektywa! - burknęłam kwaśno.


* * *



- Rozumiem, Kathy... - odparł. - Jeśli się nie zjawię, to nie martw się o mnie. Poradzę sobie...

- Gówno prawda! - krzyknęła. - Masz tu być o dziewiątej, słyszałeś!!? A jak nie, to zrobię sobie z ciebie dywanik, ty wstrętny, stary, wyliniały, zamolały Wilku!!!

Na planie zapanowała pewnego rodzaju konsternacja.

- Cię...cie... - wykrztusiłam.
- Ona powiedziała: "zamolały"? - zdumiał się Rishka.
- Jest takie słowo? - zdziwiła się Fu.
- Jakiś neologizm... - skwitowała Morgiana.
- Kathy! - zaczęłam nieco zmieszana, wchodząc na jeden z dwóch równoległych planów. - Nie zapędziłaś się zbytnio? - zapytałam łagodnie. Kobieta popatrzyła na mnie z irytacją. - Miało być tylko wyliniały...
- Prosimy nie improwizować! - przytaknęła mi Kethry. Kobieta popatrzyła na nas bardzo, ale to bardzo złym spojrzeniem. Ket cofnęła się odruchowo o krok.
- Rozumiem... - zgodziła się aktorka. Odetchnęłam z ulgą wracając na krzesło reżyserskie.
- Czemu ja się jej tak boję?! - zapytałam zrozpaczonym szeptem moją ekipę.
- Nie tylko ty... - mruknęła Fu, a Ket energicznie pokiwała głową.


* * *



Jasnowłosy przykuty do rurek pod ścianą i na dodatek wściekły nastolatek spiorunował mnie wzrokiem.
- Jak to: "zginęły"??? - wycedził.
- No, ktoś zgubił kluczyki... - wyjaśniłam nieco zażenowana. Szarpnął przykutymi rękami, aż kajdanki wbiły się w jego przeguby.
- Nie da się tego inaczej otworzyć? - fuknął na mnie.
- Nie bardzo... - odsunęłam się odrobinę.
- Ślusarz już jedzie... - oświadczyła Ket, podchodząc do nas. - Nawet tutejszy... - dodała.
- W tej pipidówie mają ślusarza? - zdumiał się Lucas, próbując przybrać wygodniejszą pozycję pod ścianą.
- Nooo... Tak jakby...- odparła Ket.


* * *



Lucas z przestrachem patrzył na mężczyznę z piłką do metalu, która trzęsła się w jego drżących rękach niczym u praktyka delirium tremens z dziesięcioletnim stażem.

- Z czego są te kajdanki? - zaciekawiła się Ket. - Strasznie długo to trwa...
- Ała! - wrzasnął Lucas, gdy piłka ześlizgnęła się i dziabnęła go lekko w rękę.
- Nie uszkodź mi pan aktora! - krzyknęłam na ślusarza.
- No staram się przecie! - odparł podenerwowany mężczyzna. - Wie pani, ten ostatni to był przypadek, piła mi się omsknęła... - wyjaśnił i w tym samym momencie Lucas wywrócił oczami, osuwając się i zawisając na kajdankach.
- Przynieść sole? - zapytała Ket, patrząc na zemdlonego.
- Niekoniecznie... - odparłam. - Nieprzytomny lepiej to zniesie... - mruknęłam, spoglądając z trwogą na drżące ostrze piły w trzęsących się rękach, zbliżające się nieuchronnie do nadgarstków chłopaka.


* * *



Dzień jedenasty: "Groźby, libacje i niespodziewane akcje" T___T''


- Jak to: gwiazda nie chce współpracować? - zdumiałam się. Kethry miała smętną minę.
- Lucas nie chce grać - wyjaśniła. - Rishka go podburzył i siedzą teraz w jego przyczepie...
- Stawia jakieś warunki? - zastanowiłam się, idąc we właściwym kierunku.
- Z tego co wiem, nie... - odparła.
- Idziemy! - zakomenderowałam.


* * *



Całą ekipą stanęliśmy przed przyczepą. Dyskutować z nimi, czy nie? Zastanowiłam się. Jak ulegnę, to zaczną się kolejne bunty...
- Kethry... - popatrzyłam na dziewczynę. - Możesz? - zapytałam. Skinęła głową i dała mi do potrzymania swoje papiery, po czym podwinęła rękawy i ruszyła do przyczepy. Kiedy znikła za drzwiami przez chwilę panowała pełna napięcia cisza. Potem rozległ się odgłos szamotania, huk jakiś przewracanych przedmiotów i zapadła cisza. Drzwi nagle otworzyły się z łoskotem i wypadł nimi Rishka...plecami do przodu. 0.0' Zaraz po tym wyleciał Lucas, w takiej samej pozycji horyzontalnej i prawie identyczną trajektorią. A za nimi wyszła zadowolona Kethry, otrzepując ręce. Fu schowała się za mnie.
- Aleś ty się agresywna zrobiła... - usłyszałam za moimi plecami. Ket wzruszyła ramionami.
- Przesadzasz, czasami trzeba. - podeszła do nas.
- Fu ma rację... - przyznałam, oddając jej jej papiery. - Jak mówi moje uke, aż strach by cię było do łóżka wpuścić. - uśmiechnęłam się nerwowo. - Dobrze. - rzekłam, spoglądając na poturbowanych chłopaków. - Proszę teraz ich pozbierać i zanieść na plan.
- Chodź, Czarny Kondomku... - powiedziałam słodko do Jaretha. Mężczyzną zatrzęsło ze złości.
- Kondor! Kondor! - rozzłościł się.
- Oczywiście, mój ty mały ptaszku... - rzekłam pieszczotliwie. Dziewczyny za mną parsknęły śmiechem
- Kiedyś cię, kiedyś cię... - zaczął wściekły Jareth. Zatrzymałam się, a on urwał.
- Słucham? - zapytałam. - Grozisz mi? - popatrzyłam na Morgianę. - Morgianko, co na to mamy? - zainteresowałam się, a dziewczyna wydobyła ze swojej torby wielką księgę i znalazła właściwy paragraf i odczytała Czarnemu Kondorowi całe dwie strony odnośnie karalności gróźb słownych. Gdy skończyła, wszyscy wyciągnęli podręczne słowniczki wyrazów obcych.
- Coś jeszcze? - zapytałam, zwracając się do Jaretha. - Masz takiego dobrego adwokata? - wskazałam z dumą na Morgianę.
- To... to jest tyrania! - wykrzyknął oburzony mężczyzna. Zbliżyłam się do niego.
- Wierzysz w chiromancję? - zapytałam.
- Co? - zdumiał się. Wyciągnęłam obie dłonie do jego twarzy.
- Widzisz? Takie kciuki mieli Hitler i Stalin...i ma Michael Jackson, chociaż to ostatnio wątpliwy "autorytet"...
- Dlaczego? - oburzył się Nezumi. Wszyscy popatrzyli na niego dziwnie.
- Chcesz powiedzieć... - zaczął powoli C.K. - ...że jesteś jak Hitler i Stalin razem wzięci? - spojrzał na mnie krzywo. Zwątpiłam.
- No może... - zaczęłam, jednak mi przerwano.
- Taaa...mogłaby być ich dzieckiem. - stwierdził sarkastycznie Rishka.
- Jak ten słynny kolarz... - zaczęła Urani. - ...cudowne dziecko dwóch pedałów... - zamyśliła się. - Jak on się nazywał?
- Komar? - podpowiedziała Fu.
- Gdzie komar? - zawołał Nezumi, wyciągając jakiś spray z plecaka. - Mam Off'a. - powiedział i pogrzebał jeszcze w torbie. - I Fenistil- dżel...
- O, a masz coś na skorki? - zainteresowałam się nagle, zaglądając mu przez ramię.
- Władysław Komar się nazywał! - zdenerwowała się na niego Fu. - Jak ty nic nie wiesz, ty...ty młode pokolenie! - obruszyła się. Wywróciłam oczami.
- Dobra, koniec! - krzyknęłam. - Proszę wszystkich na pla... - znowu mi przerwano. Tym razem winowajca był elektroniczny. Rozległ się jakiś dzwonek.
- O! Pora na obiad. - stwierdził Rishka i zamierzał odejść.
- O nie! - warknęłam, bezceremonialnie naruszając przestrzeń intymną zaskoczonego Jaretha i wyciągając mu pasek ze spodni. - Nikt nigdzie nie pójdzie! Wszyscy na plan! Batem was tam zagnam! Za co wam płacę?
- Na razie nam nie płacisz! - zauważył Rishka. Zwróciłam się ku niemu ciskając oczami pioruny.
- Rishka! - złożyłam w dłoni pasek.
- Chyba żartujesz... - zaczął chłopak i jego oczy rozszerzyły się, kiedy się zamachnęłam. Po chwili pędził na plan w podskokach, a za nim reszta aktorów. A ja za nimi... =_='' Wymachując paskiem...
- Jest zdeterminowana... - Kethry smętnie pokiwała głową.
- Raczej zdesperowana... - poprawiła Fu- chan.
- Nooo... - zgodziła się Ket.


* * *



Jack popatrzył na mnie niepewnie, a zaraz potem przeniósł spojrzenie na stojącego obok mnie podejrzanie wyglądającego śniadego mężczyznę w brokatach.
- Jack, to jest pan... - poruszyłam ustami, starając się odczytać nazwisko na wręczonej mi wizytówce. - ...to pan... - kolejna nieudana próba i zrezygnowałam. - ...to jest połykacz ognia. Nauczy cię pluć ogniem do najbliższej sceny. - oświadczyłam, chowając wizytówkę.
- CO?! - zawołał zszokowany Jack. - Jak to "pluć"?! - niedowierzał. - Myślałem, że zrobicie to komputerowo...
- Daj spokój, Jack! Jedyny komputer na planie to mój Pentium II... Przy głupim programie do obróbki filmów procesor dostaje zadyszki...a jak zainstalowałam mu program do efektów specjalnych, to cały komp turlał się ze śmiechu po podłodze... - stwierdziłam smętnie zamyślając się i zaraz wróciłam do rzeczywistości. - Powodzenia! - poklepałam Jacka po ramieniu i odeszłam. Mijając aktora, który grał z Jackiem w tej scenie, a który miał zostać poparzony poradziłam mu:
- A ty poćwicz refleks... Musisz w porę odskoczyć przed ogniem. - rzekłam. Artyście wyraźnie ulżyło.
- Więc jednak mnie ucharakteryzujecie? - odetchnął.
- Taaak... przyznałam... ale wiesz... wszyscy znamy metody Morgiany... - zawiesiłam głos. Aktor pozieleniał.


* * *



Siedziałam na niewygodnym reżyserskim krześle i nadal próbowałam odczytać nazwisko na wizytówce. "Csikszentmihalyi*". Matko! Jak to się czyta? Obok mnie szybko przeszła Morgiana, niosąc jakąś wielką butlę i rękawice ochronne.
- Morgianko? - zawołałam, zeskakując z krzesełka. Popatrzyła na mnie pytająco. - Umiesz to przeczytać? - zapytałam, podtykając jej pod nos karteczkę. Jej usta poruszyły się bezgłośnie.
- Tego się nie czyta - osądziła tonem fachowca. - Na to się patrzy - powiedziała i poszła. 0.0''


* * *



- Namida! On nie mówi po naszemu!! - oburzył się Jack podchodząc do mnie.
- Nie mówisz po gruzińsku? - udałam zdumienie, spoglądając na pomarańczowego ze złości mężczyznę.
- Jak mam się z nim dogadać? - zniecierpliwił się.
- Użyj języka uniwersalnego... - poradziłam.
- To znaczy? - nacisnął, lecz zanim zdążyłam odpowiedzieć, wtrącił się Rishka:
- Języka ciała... - uśmiechnął się wymownie. Spiorunowałam go wzrokiem.
-- Języka gestów, Jack! - poinformowałam. - Poradzicie sobie...

- - -
* To nazwisko jest autentyczne. ^__^ Tak nazywał się pewien psycholog, którego w żargonie nazywamy "Ten Gruzin"... ;- P Boże, czego ja się muszę uczyć na tych studiach... =_=''

- - -


* * *



Rozległ się trzask i czyjś wrzask, a zaraz po tym z przyczepy charakteryzatorskiej wyleciał w podskokach jakiś trzecioplanowy aktor. Aktor z osmolonymi włosami. Za nim, w kombinezonie ochronnym, rękawicach i z palnikiem w rękach pobiegła Morgiana.

- Mówiłam, żebyś się nie ruszał?! - krzyczała, kiedy ten czmychał złorzecząc. - Mówiłam? - zapytała, regulując płomień ognia. - Mówiłam! - sama sobie odpowiedziała, ponieważ druga strona tej dyskusji właśnie uciekała, po czym z sadystycznym uśmiechem pobiegła za nim.

Po chwili zniknęli gdzieś za planem. Patrzyłyśmy przez moment za nimi.

- Ket... - zaczęłam powoli, wciąż nie mogąc wyjść z szoku. - Wydaje mi się, że powinnaś porozmawiać z Morgianą... - stwierdziłam. - Jej metody robią się coraz bardziej ekstremalne...
- Nooo...- wykrztusiła Kethry i pokiwała głową. - Powiedziałabym... nawet drastyczne!
- Tak! - zgodziłam się skwapliwie.


* * *



- Ty skurwysynu! - wrzasnął Jack i podskoczył do niego Nickolasa. Stojący z boku mężczyzna natychmiast kopnął go w kolana, który podciął mu nogi, w skutek czego Wilk zwalił się na podłogę. Jack poderwał się, próbując błyskawicznie wstać, jednak obuta stopa jednego z uzbrojonych mężczyzn strzeliła go w pierś, a Nickolas usiadł na nim okrakiem przyciskając do podłogi kolanami i jedną ręką, prawie całkiem uniemożliwiając mu ruch.
- O?! - zdziwił się Nickolas. - Straciłeś refleks? - skomentował zjadliwie. Jack szarpnął się, lecz blondyn nagle przycisnął lufę do jego ramienia. - Spokojnie, Jack! Wiesz dobrze, jaki nerw tędy przebiega... - zawiesił głos, mocniej przyciskając broń. - No? Jaki? Odpowiedz...- rzekł nakazująco.

- Pośrodkowy! - odparł lodowato.

- Dokładnie - przyznał z zadowoleniem. - I wiesz, co się stanie, jeśli go uszkodzę... Chyba nie chcesz stracić sprawności w prawej ręce. To byłby koniec twojej kariery! - zaśmiał się. - Ale... z drugiej strony... - Nickolas pociągnął za spust. Rozległ się wystrzał i wrzask Jacka. Ekipa zdębiała, a Ket nacisnęła automatyczne wybieranie w komórce.

- Dadzą nam w końcu zniżkę w tym szpitalu... - skomentował Rishka. Fu zdzieliła go skoroszytem w potylicę, a ja zignorowawszy ich, ukryłam twarz w dłoniach.
- On to akurat NA PEWNO mnie zaskarży... - jęknęłam zrozpaczona.
- O ile przeżyje... - zauważyła Fu, patrząc przed siebie. Poderwałam się.
- Co takiego?! - zawołałam przerażona, patrząc na plan. Nickolas przeładował pistolet i z sadystycznym uśmiechem znowu mierzył do rannego Jacka. - Jezus, Maria! Niech ktoś zabierze temu psychopacie broń!! - krzyknęłam rozpaczliwie.


* * *



Jack ściągnął opaskę i zrzucił na ziemię płaszcz, zabierając tylko pistolet i upychając w kieszeniach spodni magazynki. Lucas popatrzył na niego pytająco.
- Jack? Lepiej? - zapytał z troską. Mężczyzna skinął głową i popatrzył na wejście. I nagle znieruchomiał. Chłopak uniósł w zdumieniu brwi i podążył za wzrokiem towarzysza. Wytrzeszczył oczy, otwierając szeroko usta.
Widząc na monitorach konsternację aktorów również spojrzałam w owym kierunku. I zdębiałam. Na drzwiach do magazynu ktoś wypisał czarnym sprayem, wzorowanymi na gotyk literami tekst: "Welcome to our HELL!" Morgiana parsknęła, a ja zmarszczyłam brwi.
- Kto to zrobił?! - burknęłam. - Natychmiast mi to zetrzeć!! - zawołałam na część ekipy od obsługi czysto technicznej. Zrobiło się krótkie zamieszanie i z tłumku przy stolikach wybiegł ktoś z wiadrem i mopem.
- Nie wiem, czy mop pomoże... - mruknęła z rezygnacją Urani. Zastanowiłam się, jednak nie nad efektywnością mopa w tej kwestii... Nad czymś zupełnie innym...
- Ket? - odezwałam się łagodnie. Dziewczyna popatrzyła na mnie z uwagą i pewną dozą podejrzliwości, słysząc mój delikatny ton. - Gdzie jest Rishka?... - zainteresowałam się, uśmiechając się lekko.


* * *



Siedziałam przy niskim stoliku i smętnie wpatrywałam się w pustą literatkę.
- Nalej mi jeszcze... - powiedziałam do siedzącego naprzeciw Rishki i podsunęłam mu szkło. Chwiejnie przystawił szyjkę butelki do kantu szklanki i nalał prawie z czubkiem. Przesunęłam literatkę po stole i upiłam łyk. W głowie mi szumiało i wszystko wydawało się takie odległe i błogie.
- Wiesz? - zaczął niewyraźnie Rishka drżącą dłonią sięgając po swoją szklankę. - Im więcej wiem, tym mniej piję... - rzekł. Z niemałym trudem zogniskowałam na nim swoje spojrzenie.
- To znaczy? - mruknęłam, wypijając porządny łyk.
- Im więcej wiem, tym mi się bardziej ręce trzęsą. Im mi się bardziej ręce trzęsą, tym mi się więcej wylewa i mniej piję... - wyjaśnił swoją pokrętną filozofię. Przez chwilę kontemplowałam tą kwestię, bardziej jednak skupiając się na tym, by nie odkręciła mi się głowa, lub ziemia nie wywinęła jakiegoś numeru i nie zwaliła mi się raptem na plecy, niż na samym sednie sprawy.
- Można i tak... - rzekłam w końcu i położyłam głowę na blacie stołu, chwytając się jedną ręką jego kantu. Kto to widział, żeby grunt czaił się za człowiekiem i co rusz próbował na niego skoczyć...
- Nami... - usłyszałam za sobą, a czyjeś kroki zbliżyły się. - Seme moje!! - wykrzyknęła z przerażeniem Urani.
- Nie ma seme... - mruknęłam, nie poruszając się nawet. - Jest tylko Namida i to na dodatek pijana... Petentów w sprawie pogłębiania relacji uke- seme dzisiaj nie przyjmujemy... - bąknęłam i zamknęłam oczy, gdyż nasza planeta nagle i zupełnie bez ostrzeżenia przyspieszyła tempo swoich obrotów.
- Uważaj, żeby ktoś ci tak w nocy nie powiedział... - usłyszałam złowróżbną odpowiedź.
- Co? - podniosłam wzrok i popatrzyłam na nią. Zmarszczyłam brwi. - O nie... - pokręciłam lekko głową, ale nie mocno, żeby przypadkiem nie odpadła. - Macie przewagę liczebną... Dzisiaj nic z tego! - oświadczyłam do Urani i jej dwóch sióstr bliźniaczek. Dziewczyna wywróciła oczami.
- Przecież ty nie możesz pić... - zauważyła moratorskim tonem.
- No fakt... Rozważam ograniczenie... - przyznałam.
- To ty się lepiej szybko i prawidłowo nad tym zastanów! - poradziła srogo. - Bo zdradzę cię z Kadajem* i będę miała z nim śliczne złośliwe dzieci! - oznajmiła, odwracając się na pięcie i odchodząc. O.O'''''

- - -

* Z FF VII Advent Children - jakby ktoś nie wiedział! ;- PP


* * *



Przez chwilę obserwowałam Jacka i Jaretha, stojących pod ścianą z wyrysowanymi kredą poziomymi linami i dyskutujących o czymś żywo. Bardzo żywo... Można by rzec... kłócących się! Podeszłam do Rishki, siedzącego na swoim krzesełku, przy małym stoliku.
- Co oni robią? - zainteresowałam się.
- Mierzą się... - odparł chłopak.
- Co takiego? - O.O' Zdumiałam się.
- Pokłócili się, który jest seme, a który uke... mają zbliżony wzrost, więc teraz mierzą... no wiesz... są tam niby jakieś zasady...
- Aaaa... - pokiwałam skwapliwie głową. - Chodzi o te 5 centymetrów różnicy, tak? Żeby słowa "Jesteś tylko mój!", wypowiedziane były z góry i brzmiały bardziej przekonująco? - zastanowiłam się. - Dać takim dwóm centymetr i ma się ich z głowy na cały dzień... Dobrze, że nie mierzą sobie czegoś innego... - oceniłam.
- Już mierzyli! - padło z ust Rishki.
Znieruchomiałam.
- Że jak? - wykrzyknęłam.
- Tu masz tabelkę! - podał mi jakiś zeszyt. Przeczytałam zapiski. Potem popatrzyłam na kłócących się Jacka i Czarnego Kondora. Powróciłam wzrokiem na tabelkę.
- To jest w centymetrach? - zapytałam.
- Nie... w calach... - odrzekł spokojnie Rishka. Przeliczyłam szybko w pamięci. I znowu znieruchomiałam. Po chwili ponownie popatrzyłam na Czarnego Kondora. Tym razem z niedowierzaniem. Zrobiło mi się gorąco.
- Niemożliwe... - jęknęłam, wachlując się zeszytem.


* * *



Wszyscy pięknie ustawiali się do sceny w hangarze. Dziś wszyscy wstali w dobrych humorach i aktorzy zaskakująco sprawnie pracowali.
- Jak tak dalej pójdzie wyrobimy się w terminie! - powiedziałam do Fu. Dziewczyna nie podzielała mojego entuzjazmu. Miała nad wyraz smętną minę, a w ręce trzymała swój zielony kajecik z Muminkiem, w którym gromadziła różnego rodzaju zapiski.
- Coś się stanie... - powiedziała, wertując zeszyt.
- Skąd nagle ten pesymizm? - zdumiałam się.
- To nie pesymizm! - stuknęła palcem w kartkę. - Mam tu napisane...
- Ale co?
- No właśnie nie wiem... Nie mogę rozszyfrować! - mruknęła.
- Aha! - westchnęłam. - No to miejmy nadzieję, że jednak się nie stanie... KRĘCIMY! - zawołałam.

"Ostrzeliwany" Lucas właśnie wspinał się po drabince na podest, kiedy górne światła zabrzęczały dziwnie i pyknęły... O.O' A właściwie wyłączyły się. Wszystkie światła zgasły jak na rozkaz i zapadły egipskie ciemności. Ktoś krzyknął, gdy ktoś inny na kogoś wpadł.
- Wiem! - zawołała uradowana Fu, pstrykając palcami. - Miało nie być prądu! - poinformowała.
- Dzię-ki! - odparłam. =_='
- Ratunku! - to był głos Lucasa.
- Dalej tam wisi? - zdumiałam się. - Myślałam, że spadł... - westchnęłam. Obróciłam się w ciemności. - Morge? - zawołałam.
- Nom? - odpowiedziała mi niespodziewanie gdzieś tuż za plecami, więc podskoczyłam.
- Masz tam w tej swojej przepastnej torbie jakąś latarkę? - zapytałam, czując jak łomocze mi serce. - Użycz mi jej, proszę...
Rozległ się odgłos przetrząsanych rupieci i po chwili Morgiana podała mi latarkę. Przycisnęłam przełącznik, jednak światło nie zapaliło się. Za to rozległo się brzęczenie.
- Morge... - zaczęłam powoli. - To NIE JEST latarka! - >__<''
- Sorry! - mruknęła i znowu zaczęła grzebać w torbie. Po chwili wcisnęła mi w rękę coś o kształcie i wielkości zbliżonym do poprzedniego, jednak tym razem po naciśnięciu włącznika pojawił się snop światła. Oświetliłam sobie okolicę, by zorientować się w otoczeniu i położeniu czyhających na me stopy kabli, po czym ruszyłam ratować Lucasa. Byłam już całkiem blisko drabiny, kiedy za plecami usłyszałam głos Rishki:
- Właściwie to było do przewidzenia. Przecież z niej to jest żadna organizatorka. Wcześniej, czy później ktoś tu zginie... a gdzie zasady BHP...
- Zamknij się! - krzyknęłam i rzuciłam w jego stronę tym, co miałam w ręce, czyli latarką. Wykonała w powietrzu zgrabny łuk i zgasła, gdy zderzyła się z głową chłopaka. Jęknął i sądząc po odgłosie gruchnął na podłogę. Znowu zapadły całkowite ciemności. No, może tylko Rishka widział teraz gwiazdki...
- Morge... masz jeszcze jedną latarkę? - zawołałam.
- Przykro mi, ale nie... - odkrzyknęła. Jej głos brzmiał jakby z dołu, trochę przytłumiony. O.O Czyżby dobrała się do nieprzytomnego Rishki? O.o'''
- No pięknie! - oceniłam, splatając ręce na piersi. - Zaraz się zacznie macanie... Jak w tym dowcipie o ciemnościach w kinie: "Niech pan zabierze tą rękę! Nie pan! Ten drugi pan!" - westchnęłam. - HEJ! KTO MNIE USZCZYPNĄŁ?!! - wrzasnęłam.


* * *



Ekipa czekała na mnie grzecznie. Kiedy podeszłam, wyglądali na bardzo zadowolonych. Podejrzanie zadowolonych...
- I jest już z nami Nami! - ucieszyła się Fu. ^__^'''
- Taaa... - zgodziłam się. - Jest już z wami Nami, ale ja nie wiem, czy to jest dla was taki powód do radości... - złowrogo zniżyłam głos.
Powiało grozą... O.O'
Obejrzałam się za siebie, patrząc na siedzących na swoich krzesłach aktorów.
- Jack! Wkładaj te cholerne kontakty i na plan!!! - wrzasnęłam, biegnąc w jego stronę.
Ekipa dalej była zaszokowana.
- Co jej? - szepnęła Fu do Urani.
- PMS... - odszepnęła Urani.
Znowu powiało grozą... T___T'''


* * *



Siedziałam na krześle z notesem, a na wprost mnie Fu.
- No i mam pomysł... Rishka dostaje takie wciry, że w papcie nie pasuje, a potem Czarny Kondor oznajmia, że się nie gniewa, bo jakby się gniewał, to już by Rishka to poczuł... - powiedziała.
- Hehe... pewnie... świetnie będzie... - uśmiechnęłam się sadystycznie, notując wszelkie pomyślunki do sequela... - Aż mi go żal... - popatrzyłam z matczyną czułością na siedzącego niedaleko Rishkę.
- Serio? - zdumiała się Fu. Moje usta rozciągnął diabelski uśmieszek.
- No co ty?! To taki joke był! - wyszczerzyłam zęby. ;- PPP


* * *



- Nie sądzisz, że to dziwny zbieg okoliczności, że "morg" brzmi podobnie, jak po angielsku "kostnica"? - zagadałam do Morgiany w czasie przerwy na kawę. Moja charakteryzatorka popatrzyła na mnie krytycznie.
- Nie. Nie uważam - odparła, wypijając kawę i odstawiając kubek. - Bo to nie jest zbieg okoliczności... - dodała, idąc do przyczepy.
- Aha... - powiedziałam. O.O' Rozejrzałam się desperacko po okolicy w poszukiwaniu kogoś do konwersacji.
Dostrzegłam Tarus, która na coś intensywnie patrzyła. Kiedy do niej podeszłam, zdałam sobie sprawę, że przedmiotem jej zainteresowania są dwaj moi ulubieni aktorzy.
- Nami, oni są zupełnie różni od postaci, które grają. - stwierdziła Tarus, gdy do niej podeszłam. O.O' Przecież stała do mnie tyłem, skąd wiedziała, że do niej podeszłam? Ma oczy wokół głowy, czy co? O.o'''
- Wiem - westchnęłam. - Czasami zastanawiam się, czy nie lepiej by było ściąć włosy Jarethowi, dokleić je Jackowi i zamienić ich rolami... - zażartowałam. Odpowiedziała mi cisza. Popatrzyłam na Tarus, na której twarzy malowało się skupienie, wskazujące na to, że coś kalkuluje.
- Da się zrobić. - rzekła w końcu pewnie.
- Tarus... - =_=''
- Daj mi trochę czasu...
- Nie, Tarus... ja żartowałam. Tak tylko... - zamachałam protestująco rękami.
- No... ale gdybyś się namyśliła, to nie ma problemu... - uśmiechnęła się.
- Taak... dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko trudne do zrobienia. =_='' WIEM! - zapewniłam.


* * *



Policjant prowadził przed sobą skutego Rishkę. Szłam szybko obok nich.
- Ale to mój aktor... - jęczałam.
- Narkoman! - odrzekł sucho funkcjonariusz.
- Ale niegroźny...
- Niegroźny?! - zawołał z oburzeniem. - Co pani wygaduje?!
- Słuchaj pan! - powiedziałam, stając przed nimi. - On jest mi potrzebny do JEDNEJ sceny! Potem bierzcie go sobie na odwyk, detoks, czy co tam chcecie. Nawet do aresztu! Jemu się tam spodoba! Gwarantuję! - zapewniłam. - Będzie miał wzięcie...
- Nam... - Rishka spojrzał na mnie błagalnie.
- Teraz to "Nam"... - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.


* * *



Popatrzyłam w scenariusz.
- Dobra... teraz scena z Kathy... - poinformowałam.
- Tutaj jestem! - rozległo się za moimi plecami. Podskoczyłam. O.O'''
- T...tak... proszę na plan... - wykrztusiłam. - I proszę się tak nie zakradać... - dodałam prawie bezgłośnym szeptem.
- Przepraszam! - mrugnęła do mnie. Wytrzeszczyłam oczy. Jakim cudem to usłyszała? @__@'''


* * *



Nagle rozległ się bliski warkot silnika i jakiś czarny samochód wyjechał zza hangaru. Niespodziewanie skręcił w stronę uciekającego z hangaru Jack i Lucasa, przyspieszył i zatrzymał z piskiem opon tuż przed nimi. Lucas znieruchomiał, a przednia szyba opuściła się.
- Wsiadać! - polecił zimno Czarny Kondor.
Gdy Lucas spełnił polecenie, Jareth nie czekając, aż wsiądzie Jack nacisnął pedał gazu i odjechał z piskiem opon. Poczułam narastającą irytację.
- Jareth! Nie tak miało być! - krzyknęłam. Samochód jednak odjeżdżał. O.O' Ekipa zdębiała.
- Ktoś wie, dokąd go zabrał? - zapytałam. Odpowiedziało mi milczenie. - Ktoś ma pomysł?!! - wykrzyknęłam rozpaczliwie.


* * *


Siedziałam przy turystycznym stoliku i nerwowo bawiłam się długopisem.
- Zadzwoń na policję... - podsunęła Kethry.
- I co im powiem? - mruknęłam, przecierając powieki. - Że dwóch pełnoletnich aktorów, którym nie płacę zwiało mi z planu w niewiadomym kierunku? I że mają mi ich znaleźć i doprowadzić w kajdankach? - wybuchnęłam. >__<''
- On go może zgwałcić... - zauważyła Fu.
- Lucas? - zdumiał się Jack.
- Lucasa! - warknęła zirytowana Fu.
- Jareth? - zdumiał się Jack. - W życiu! On nie jest pedofilem! - burknął.
- Jasssneee... Chciałbyś! - odpowiedziałyśmy mu chórem.


* * *


- Podnieść trap! - rozległo się za Jackiem stojącym w drzwiach promu.
- Lucas! Biegiem! - krzyknął.
Chłopak poderwał się i ruszył pędem w jego stronę. Schodki zaczęły się akurat podnosić, kiedy Lucas wykonał długiego susa i znalazł się na ich brzegu, zachwiał się...

- NO I CZEMUŚ GO NIE ZŁAPAŁ?! - krzyknęła rozpaczliwie cała ekipa.


* * *



Epilog: PREMIERA

Wszyscy, odświętnie ubrani, niektórzy w bandażach... =_='' (zwłaszcza Lucas...), inni w kajdankach (szczególnie Rishka - _- ') siedzieliśmy na wyściełanych kinowych krzesłach i czekaliśmy na seans naszego najnowszego, najukochańszego dziecka. Rozległa się muzyczka i przez ekran zaczęły przepływać napisy... Wreszcie wstrzymaliśmy oddech:
TCD Prezentuje: MILK

O.O''' Wytrzeszczyłam oczy. Zamrugałam. Milk? Jakie milk? Miało być WILK! T____T
- Co jest?! - krzyknęłam.
- Najwyraźniej komuś się coś...obróciło... - oceniła siedząca obok mnie Fu. Zazgrzytałam zębami.
- Chyba nawet wiem, komu... - wstałam gwałtownie.
- Nam? - jęknęła Fu.
- RISHKA! - wrzasnęłam, a skuty chłopak zerwał się z miejsca i zaczął uciekać. Ruszyłam za nim biegiem. Policjant mi towarzyszył.
- U nas nie mają kary śmierci? - zapytałam, wybiegając z kina.
- No... nie...
- Ma pan go wywieźć gdzieś, gdzie stosują krzesło elektryczne! - zażądałam.


KONIEC


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 14 2011 20:17:24
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

NioNio (Brak e-maila) 15:56 20-03-2007
Absolutne Suuuper smileyDD
kaika (Brak e-maila) 17:49 20-03-2007
BOSKIE!!!! ciągle zwijałam się ze śmiechu. będzie coś jeszcze? smiley
Hula (Brak e-maila) 08:43 21-03-2007
ABSOLUTNIE ZAJEBISTE smiley WIĘCEJ!!!!!
Kicia (Brak e-maila) 16:36 21-03-2007
Jesteś boska!!! Dawno się tak nie uśmiałam!!!
Aranel (Brak e-maila) 21:59 22-03-2007
cuuuuuuuuudoooo!!!! Normalnie myślałam, że mnie matka w kaftan zawiąże jak usłyszała mój śmiech XD Mam nadzieję, że coś jeszcze będzie w tym stylu smiley Prawda, że będzie??
Is (Brak e-maila) 22:46 23-03-2007
Oja. Udusilam sie. Ze smiechu [+_+ zgon] *teraz przemawia duch Is* To było cudne! Kwiczalam, wylam i ryczalam ze smiechu caly czas smiley
Leslie (Brak e-maila) 00:44 24-03-2007
Love it! smiley
nastia (Brak e-maila) 21:48 26-03-2007
całkowicie się zgadzam z przedmówcami! super^^ ja się musiałam zatykać żeby nie przeszkadzać śmiechem sąsiadom ^^!!
Aya (Brak e-maila) 23:21 06-04-2007
nie no... teraz to za kazdym razem jak bede wracała do zwyłkego wilka będe zaliczała zgon, przy każdej scenie; bomba, rozsadziło mi twarz, ze smiechu... dosłownie!
swoja drogą, będzie jakas kontunuacja? i parodii i wilka? bo jedno i drugie odebrało mi mozliwość spędzenia spokojnej i radosnej starości bez yaoiowych uzaleznień...
Namida (namida@interia.pl) 21:20 07-04-2007
Owszem... planuję napisać sequel wilka. Nieskromnie powiem, że jeśli ktoś lubi Czarnego Kondora lub Rishkę będzie miał pyszny kąsek. :-PPPP
W sumie, to miałam na Święta dać Fu prolog do Wilka 2, jednak komp Fu zginął w tragicznym wypadku z prądem... T_T''
neko (Brak e-maila) 19:40 09-04-2007
genialne!!!
I czekam z utęsknieniem na ten zapowiadany sequel!!!!
Omega (Brak e-maila) 18:39 11-04-2007
Krótko i treściwie: masz fenomenalne poczucie humoru (nie mówiąc już o tym, że sam sposób prowadzenia narracji jest świetny). I przy okzaji można bliżej poznac szefostwo TCD smiley
(Brak e-maila) 16:38 20-09-2007
genialne. sąsiedzi chcą mnie eksmitowac za dziwne odgłosy (niekontrolowane wybuchy śmiechu), a moje współlokatorki poważnie zastanawiały się nad wezwaniem pogotowia od czubków (powód: zwijanie się ze śmiechu prowadzące do niekontrolowanych drgawek)
Już nigdy nie będę mogła przeczytac normalnego "Wilka" tak jak do tej pory...
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum