The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 00:42:07   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wilk 6
Epizod VI:

"Wilk - samotnik"





Obudził mnie sygnał telefonu. Powoli otworzyłem oczy, z zadowoleniem odkrywając, że po nieznośnym bólu nie było już śladu. Jednakże Cordix zawsze trochę przytępiał moje zmysły i paraliżował ciało, toteż czułem się senny, a wszystkie mięśnie nieprzyjemnie drętwiały i mrowiły. Można to było nazwać silnym kacem narkotykowym. Dzwoniąca do mnie osoba nie rezygnowała, a ja nagle zdałem sobie sprawę, że nadal siedzę na podłodze oparty o brzeg łóżka. Chwilę po tym odkryciu dotarło do mnie również przenikliwe zimno jakie panowało w pokoju. Znowu zapomniałem włączyć ogrzewanie. Wstałem z podłogi i odebrałem telefon. Jak się tego spodziewałem natrętem był Applegate z informacją, że przesłał mi szczegóły następnego zlecenia. Po co powiadamiał mnie o tym za każdym razem? Przecież i tak codziennie sprawdzałem to, co mi przysyłał. Bez słowa rozłączyłem się, zaciskając w irytacji wargi i nagle poczułem ból, który przypomniał mi o wczorajszej nocy. Dotknąłem ust. W mojej wyobraźni zamajaczył obraz twarzy Lucasa i jego piękne, lśniące od łez szmaragdowe oczy, w których pałała pretensja i żal. Jakże on musiał mnie teraz nienawidzić... Uśmiechnąłem się do siebie gorzko. Nawet, gdybym przyznał, że to był błąd, nie mogłem tego teraz w żaden sposób naprawić.





--------------------------------------------------------------------------------




Promienie wschodzącego słońca przedzierały się przez częściowo zasłonięte żaluzje. Zawieszony pod sufitem wiatrak kręcił się powoli, wprawiając w ruch unoszące się w powietrzu drobinki kurzu. W absolutnej ciszy rozległo się głuche metaliczne stuknięcie, a zaraz po tym ciche, pełne rezygnacji westchnienie. Siedzący na łóżku fioletowowłosy chłopak powoli podniósł wzrok z rozłożonego na części pistoletu i spojrzał na stojącą w drzwiach postać. Otaksował niewielkie czarne buciki, białe podkolanówki na zgrabnych łydkach, krótką spódniczkę w biało-zieloną kratę sięgającą do połowy uda długich szczupłych nóg oraz białą zapinaną na guziki bluzkę bez rękawów. Jego wzrok zatrzymał na poważnej twarzy różowowłosej dziewczyny. Milczała, wpatrując się w niego dziwnie błyszczącymi oczami.

- Znowu tu siedzisz. - stwierdziła w końcu z nutką irytacji. - Niedługo zostaniesz pustelnikiem. - zażartowała, ale w jej głosie nie zabrzmiało rozbawienie.

- Wybacz, Miriam, jestem zajęty... - odrzekł cicho, beznamiętnie. Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Ciągle słyszę tylko to! - obruszyła się wyraźnie rozzłoszczona. - Michael! Ja mam dość tej sytuacji! Czy ty tego nie rozumiesz? Cały czas masz coś do zrobienia. Zaczynasz się dziwnie zachowywać przez te wasze treningi i prawie w ogóle nie zwracasz na mnie uwagi... - urwała, kiedy popatrzył na nią. Dostrzegła smutek i ból. Chłopak szybko uciekł wzrokiem, wpatrując się w podłogę. - Michael... - wyszeptała Miriam, podchodząc do niego. - Gregory coś mi o tobie powiedział, ale ja chcę to usłyszeć od ciebie. - uklęknęła na podłodze i delikatnie położyła dłoń na kolanie młodzieńca. - Proszę, Mike... zaufaj mi...




--------------------------------------------------------------------------------




Powietrze w wąskim zaułku było chłodne, lecz zastałe i zgęstniałe kurzu z piaszczystej drogi. Przycisnąłem sobą wiotkie ciało do zimnego, sypiącego się muru. Chłopak przylgnął do mnie i pocałował w usta. Posmakowałem łagodnie miękkich delikatnych warg, obejmując go w talii, a drugą rękę zanurzając w jego jasnych włosach. Szukałem go cały dzień i znalazłem w końcu tam, gdzie się spodziewałem - na ulicy, tylko że w innym, niż podejrzewałem rejonie. Powoli cofnąłem się odrobinę i sięgnąłem ręką do tyłu pod płaszcz. Z zapiętej na pasku pochwy wysunąłem niewielki sztylet i mocno ująłem rękojeść. Musiałem zrobić to szybko i możliwie cicho. Cofnąłem się gwałtownie i zadałem chłopcu silny cios. Ostrze gładko wniknęło pod ostrym kątem w jego brzuch. Chłopak krzyknął cicho, odrzucając głowę do tyłu. Wciągnął z wysiłkiem powietrze i znieruchomiał na chwilę, po czym z pewnym niedowierzaniem spojrzał w dół, na sztylet wbity w jego ciało niemalże po rękojeść. Następnie powoli przeniósł wzrok na mnie, lecz jego zielone oczy patrzyły tylko w przestrzeń, a może już na tamten świat. Zacisnąłem zęby i pchnąłem jeszcze raz, wbijając sztylet głębiej, kierując w stronę serca, czując przy tym nieznaczny opór, kiedy ostrze otarło się o żebra i ciepłą wilgoć przenikającą przez materiał mojej rękawiczki. Jęknął gardłowo, a jego ciało przeszył dreszcz, po czym zaczął bezwładnie osuwać się na ziemię. Zrobiłem krok do tyłu i wyszarpując zakrwawiony sztylet pozwoliłem zwłokom upaść na piaszczystą drogę. Wtedy kątem oka dostrzegłem ruch. - Lucas... - wyszeptałem. Stojący w wejściu do zaułka chłopak odwrócił się na pięcie, zamierzając odbiec, jednak błyskawicznie znalazłem się tuż przy nim i chwyciłem go za nadgarstek, wciągając do uliczki. Odskoczył ode mnie jak oparzony, wyrywając rękę z mojego uścisku i przywierając plecami do ściany. Stanąłem na wprost niego w takiej odległości, by w razie potrzeby móc zablokować mu drogę ucieczki.

- Nic nie wiedziałem!! - krzyknął, patrząc na mnie z przerażeniem. Spostrzegłem, że cały drży, a jego oddech jest niezwykle przyspieszony. Przez moment uważnie go obserwowałem, nic nie robiąc, ani nie mówiąc. Po krótkiej chwili, w czasie której najwyraźniej zrozumiał, że nie mam zamiaru go tak od razu zabić, ochłonął nieco. Zamknął oczy. - Jack... Ja nikomu nic nie powiem... - rzekł cichym drżącym głosem.

- O czym? Przecież podobno nic nie wiedziałeś. - zauważyłem chłodno, a jego oczy rozszerzyły się ze strachu. Dotarło wtedy do mnie, że bał się bardziej, niż mi się wydawało... Postąpiłem krok w jego stronę, a on cofnął się jeszcze bardziej kuląc się i lgnąc do ściany.

- O Bricksie i o... - zerknął na zwłoki i szybko zacisnął powieki. - ...tym wszystkim... - opuścił nisko głowę. - Zastanów się, Jack. Komu miałbym powiedzieć? Na policję przecież nie pójdę. Mam szesnaście lat i jestem dziwką. Od razu by mnie zgarnęli, bez żadnych pytań... - urwał i ostrożnie podniósł wzrok. Uśmiechnąłem się lekko, rozbawiony jego wywodem i próbą obudzenia we mnie logicznego toku rozumowania. Zbliżyłem się do niego i wyciągnąłem dłoń, palcami muskając jego włosy. Wzdrygnął się pod wpływem mojego dotyku.- Proszę... - wyszeptał cicho. Drgnąłem zaskoczony. O co mnie prosił? Czy myślał, że teraz chciałbym go zabić? Że wczoraj mu się upiekło, bo po prostu miałem dobry dzień?

- Lucas... - zacząłem.

- Nikomu nic nie powiem! - zawołał rozpaczliwie. Przysunąłem się jeszcze bardziej i ująwszy jego podbródek zmusiłem do spojrzenia mi w oczy. W sumie, to nie chciałem go zabijać. Zaczynał mnie w pewien sposób interesować. Szczególnie intrygowało mnie, dlaczego przyszedł za mną do tej uliczki i na swoje nieszczęście stał się świadkiem kolejnego morderstwa. Cóż za złośliwość losu wobec tego dzieciaka...

- Oby... - rzekłem, zniżając głos. - Bo jeśli coś się wydarzy, to będę miał pewność, że to twoja zasługa. - ostrzegłem. - Wtedy cię znajdę... gdzie byś się nie schował... i...gwarantuję ci, że będziesz mnie błagał, żebym cię zabił... Rozumiesz? - zakończyłem prawie szeptem. Kiwnął tylko głową, jednak wiedziałem, że bardzo poważnie traktuje moje słowa. Byłem też prawie pewien, że nie odważy się na żadne nierozsądne działanie. Cofnąłem się, a on spojrzał w bok, na leżące pod murem zwłoki. Wzdrygnął się i spojrzał na mnie szklącymi się od łez oczami, jakby nie wiedząc, co ma teraz zrobić.

- Znałeś go? - zapytałem bez ciekawości. Pokręcił głową.

- Nie...nie bardzo... - wydusił i przez chwilę zastanawiał się nad czymś. - Dlaczego? - zapytał w końcu z pretensją w głosie. Znowu cały drżał. - Dlaczego? - powtórzył. - Mordujesz dla zabawy? Jesteś jakimś psycholem, czy co? - wyszeptał, patrząc na mnie z niejakim żalem i wyrzutem.

- Nie, Lucas... - uśmiechnąłem się rozbawiony tym jego pomysłem i poczułem, że mogę, a raczej, że chcę mu powiedzieć. - Ktoś zapłacił za jego śmierć. - wyjaśniłem, a na te słowa chłopak drgnął zaskoczony. Tym razem popatrzył na mnie z niedowierzaniem, a zaraz potem pochylił szybko głowę.

- Więc mordujesz na zlecenie... - szepnął, mówiąc jakby do siebie. - Płatny zabójca... - rzekł zdławionym głosem, a ja odniosłem wrażenie, że moja obecność nagle przestała mieć dla niego znaczenie. - Jak mogłem się w kimś takim zako... - urwał nagle i podniósł szybko wzrok, rzucając mi pełne niepewności spojrzenie. Popatrzyłem na wyjście z uliczki i udałem, że nie usłyszałem tego ostatniego niedokończonego zdania. On chyba sam nie był świadomy tego, co próbował powiedzieć.

- Pamiętaj, co ci powiedziałem, Lucas! - rzekłem ostro, odwracając się na pięcie i odchodząc w stronę przeciwległej ulicy.




--------------------------------------------------------------------------------




Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy niechętnie wracałem do mieszkania. Przed samym sobą szczerze przyznając, że wolałbym iść do jakiegoś baru i się upić, niż spędzić kolejny samotny wieczór. W dodatku ta niepewność związana z puszczeniem wolno Lucasa. Teraz wyraźnie widziałem, że postąpiłem głupio. Zupełnie jak jakiś niedoświadczony szczeniak, dający się ponieść sentymentom... Ale co miałem z nim zrobić? Przetrzymywać u siebie? Zabić? Teraz chyba bym nie potrafił. Wyrządziłem mu już dość krzywdy... Uśmiechnąłem się do siebie. Wyglądało na to, że i ja miałem jakieś sumienie. Wsiadłem do windy i wjechałem na trzecie piętro. Kiedy drzwi rozsunęły się, do moich uszu dotarł jakiś hałas z salonu. Automatycznie sięgnąłem po broń i włączyłem implanty. Na zewnątrz już zmierzchało i w pokojach też nie było jasno, a przydałaby mi się drobna przewaga. Skradanie się nie miało wielkiego sensu, gdyż winda robiła tyle hałasu, że każdy potencjalny przeciwnik od razu wiedział o moim przybyciu. Powoli podszedłem do wejścia do salonu, trzymając się blisko ściany. Usłyszałem kroki i dostrzegłem fragment czyjegoś ubrania wystający zza futryny. Chwyciłem gwałtownie intruza i pchnąłem go na przeciwległą ścianę, przygważdżając do niej przedramieniem i kolanem, równocześnie przycisnąłem do jego szyi lufę pistoletu.
- Rany Boskie!! - krzyknął przerażony Applegate. - Czy pan oszalał?! - wydusił, gdy bezlitośnie przytknąłem lufę do jego krtani. Moje zaskoczenie jego obecnością błyskawicznie ustąpiło miejsca fali wściekłości. Czego on tu znowu szukał? I jakim, do diabła, cudem się tu znalazł?

- A czy pan oszalał?! - huknąłem na niego, odsuwając się. - Życie panu zbrzydło?! Przychodzić do mnie bez uprzedzenia, podczas mojej nieobecności? I po cholerę pan tutaj przylazł?! Mieliśmy umowę, tylko ja miałem mieć klucze do mieszkania! - zabezpieczyłem i schowałem broń. Applegate w końcu oderwał się od ściany i wyprostował się dumnie. Najwyraźniej napędziłem mu stracha, bo spoglądał na mnie dość niepewnie i na swój sposób czujnie.

- Przyszedłem omówić pańskie następne zlecenie. - oświadczył chłodno, wchodząc do salonu i zapalając światło. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, dlaczego przedtem siedział tu po ciemku. - Z tamtą dziwką chyba pan nie miał kłopotów?... - popatrzył na mnie. Gdyby Applegate stał bliżej, zapewne usłyszałby, jak ze złości zgrzytam zębami. Miałem stanowczo dość tej chorej sytuacji! Tu konieczne były szybkie działania, które ustawiłyby w pozycji pionowej nasze wzajemne stosunki.

- Chwileczkę, panie Applegate! - rzekłem powoli, starając się nas sobą panować. Ściągnąłem płaszcz i usiadłem w fotelu. - Najpierw odda mi pan wszystkie, powtarzam wszystkie, klucze do tego mieszkania. - wycedziłem. - Jak pan mnie oszuka, zmienię zamki. - powiedziałem, z twardym przekonaniem, że bez względu na jego reakcję i tak to zrobię. Teraz jednak chodziło tutaj tylko o zasadę. - Nie lubię, jak ktoś mi się kręci bez pozwolenia po mieszkaniu... Moim wcześniejszym zleceniodawcom mogłem ufać... I oni mogli ufać mi. - oświadczyłem zimno, a mężczyzna wyraźnie zbladł.

- No...dobrze. - rzekł powoli, kładąc na stole kartę. - To ostatni klucz. - powiedział, wkładając ręce do kieszeni i podchodząc do okna. - A jak zlecenie? - zapytał, zmieniając temat.

- Bez problemu. - odparłem krótko, chociaż zastanawiało mnie, dlaczego tym zleceniem została właśnie prostytutka. Co ten chłopak mógł mu zrobić? Czy mógł aż tak zagrażać takiemu biznesmenowi, że musiała spotkać go śmierć? Nie rozumiałem motywów i sposobu postępowania Applegate'a. Jednak nie była to moja sprawa. On płacił, ja zabijałem. To był prosty układ... Tylko te moje cholerne wątpliwości... No i tamten dzieciak był tak bardzo podobny do Lucasa...

- Z następną ofiarą będzie mały problem, bo w grę wchodzi nie tylko zabójstwo... - zawiesił głos, zapewne starając się wzbudzić moje zaciekawienie. Posłałem mu spojrzenie, sugerujące, że nie mam najmniejszej ochoty na jego psychologiczne zagrania. Na swoje szczęście poprawnie odczytał mój wyraz twarzy. - Ta osoba ma coś, na czym mi zależy. - wyjaśnił szybko. - Właściwie to należało kiedyś do mnie i chciałbym to odzyskać.

- Kradzież? - popatrzyłem na niego. - Nie jestem złodziejem... - pokręciłem głową, czując rosnącą irytację. Jeśli myślał, że byłem facetem do wszystkiego, to grubo się mylił. - Jestem zabójcą. - przypomniałem zimno. - Niech pan do tego znajdzie jakiegoś wykwalifikowanego włamywacza. - mruknąłem wzgardliwie.

- Niestety ta rzecz jest w sejfie, który może otworzyć tylko pańska przyszła ofiara. Yoshi Kazara znany jest z upodobania do wymyślnych zabezpieczeń. Zamek do sejfu reaguje na jego fale mózgowe. Nie znam dokładnie jego działania, wiem tylko, że może go otworzyć tylko on sam i tylko z własnej woli. Dlatego musi pan go do tego doprowadzić. To, co ma mi pan przynieść to kaseta... - urwał na chwilę, jakby się nad czymś zamyślając. Popatrzyłem na niego. Zaczynałem mieć coraz poważniejsze wątpliwości, co do tego mężczyzny. On nie ufał mi, więc ja też musiałem bardzo na niego uważać.

- Słyszałem o zamkach myślowych. Producenci zapewniają, że są nie do sforsowania, ale włamywacze na pewno już szykują dla nich małą niespodziankę. - stwierdziłem kpiąco, a Applegate drgnął, wyrwany z zadumy. - Ale mówił pan, że ten Kazara ma fioła na punkcie bezpieczeństwa. Jeśli tak jest naprawdę, to mogą być komplikacje.

- Mam dla pana pewne rozwiązanie. - oświadczył, zajmując miejsce w fotelu. - To gotowy pomysł, ale czy pan go wykorzysta, czy nie, to pańska sprawa. Proszę posłuchać...




--------------------------------------------------------------------------------




Leżący w bielejącej w mroku pościeli blondwłosy chłopak założył ręce za głowę i spróbował ułożyć się wygodniej na łóżku. Zza żaluzji przebłyskiwało światło ulicznych latarni, a z sąsiedniego piętrowego łóżka i z posłania nad nim dobiegały spokojne oddechy śpiących chłopców. Lucas przygryzł dolną wargę i westchnął ciężko. Tego wszystkiego zaczynało być dla niego stanowczo zbyt wiele. Nie rozumiał postępowania Jacka... Dlaczego zabijał z rozkazu? Dlaczego raz sprawiał wrażenie miłego człowieka, a innym razem był po prostu podły? Zastanawiał się też nad swoim własnym zachowaniem. Nad tym, co czuł do tego mężczyzny... Sympatię? Czy naprawdę go kochał, tak jak dzisiaj mało nie wykrzyczał mu w twarz...? Sam nie wiedział jakim cudem, ale to była pierwsza myśl, jaka mu przyszła do głowy w odpowiedzi na taką wiadomość. Na szczęście w porę ugryzł się w język. Przecież Jack by go wyśmiał, a tego by chyba nie zniósł. Ktoś taki jak McCaffrey z pewnością nie odwzajemniłby uczucia jakiejś tam trzeciorzędnej prostytutki... Lucas zamknął oczy, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. Najdziwniejsze było to, że mimo, iż wiedział, że Jack zabił już dwie osoby, mimo, że mu groził, że był płatnym mordercą, to jego uczucia do niego się nie zmieniły. Pomimo tego, że tamtej nocy... Potrząsnął szybko głową starając się odpędzić nieprzyjemne myśli. ...to wciąż naprawdę lubił tego mężczyznę... Tamtego nie miał mu za złe. Chyba faktycznie go sprowokował... Powinien się bardziej zastanawiać nad tym co mówi i jakie jego słowa mogą przynieść konsekwencje...
Nagle usłyszał kroki i skrzypienie otwieranych drzwi. Znieruchomiał, zerkając w stronę wejścia. Ktoś wślizgnął się cicho do pokoju i podszedł do jego piętrowego łóżka. Lucas zmarszczył brwi, kiedy postać zbliżyła się i nagle dostrzegł znajomą twarz.
- Rishka! - wyszeptał zaskoczony. Starszy chłopak uśmiechnął się i usiadł na brzegu jego łóżka, od razu zanurzając ręce w prześcieradle, jakim przykryty był Lucas.

- A kogo się spodziewałeś? - wymruczał, całując go mocno w usta i ściągając z niego przykrycie, a następnie wsuwając dłonie pod jego luźną koszulkę.

- Rishka! Zaczekaj! - zawołał półgłosem, przerywając pocałunek. Starszy chłopiec, przycisnął go sobą i nie zwracając uwagi na protesty rozsunął uda Lucasa

- O co chodzi? Ostatnio nie miałeś nic przeciwko... - wyszeptał Rishka, pieszcząc wijące się pod nim ciało.

- Nie, Rishka, proszę... - oparł ręce na jego ramionach i spróbował odepchnąć od siebie. Bezskutecznie.
- ...nie dzisiaj! Rishka, proszę cię, nie mam ochoty...proszę...Rishka... RISHKA! - krzyknął, a starszy chłopiec nagle zaprzestał swoich działań. W mroku spojrzał w lśniące oczy Lucasa.

- Naprawdę nie chcesz? - upewnił się.

- Przepraszam, Rishka, ale nie mam dzisiaj nastroju... - wyszeptał błagalnym tonem. Młodzieniec przez chwilę patrzył mu w oczy, jakby chciał coś w nich wyczytać.

- Ktoś cię... skrzywdził? - zapytał poważnym tonem. Lucas drgnął i odwrócił wzrok. Nie odpowiedział. - Czarny Kondor? - padło następne pytanie.

- Nie. - pokręcił głową.

- A więc klient? - raczej to stwierdził, niż zapytał, lecz Lucas nie odpowiedział. - Dobrze. - Chłopak westchnął i wstał, podchodząc do sąsiedniego łóżka. - Nezumi... - wyszeptał.

- Rishka, daj mu spokój. - zawołał błagalnie Lucas, podnosząc się na posłaniu. - Wiesz, że Czarny Kondor go ciągle szkoli...

Młodzieniec odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął się.

- Skoro ty nie chcesz... - zawiesił znacząco głos, a Lucas zmarszczył brwi.

- Rishka! - zawołał karcąco. Chłopak westchnął z rezygnacją.

- Dobra, dobra. - uniósł ręce w obronnym geście i zbliżył się do łóżka Lucasa, po czym wskoczył na drabinkę i wspiął się na górne łóżko. Lucas położył się z powrotem na swoim posłaniu i usłyszał tylko zaspany szept:

- Czego ty znowu chcesz, zboczeńcu?

- Zaraz ci pokażę, czego... - dobiegł z góry rozbawiony głos Rishki, po czym Lucas usłyszał ciche westchnienie, a potem jęk Risei... Uśmiechnął się lekko, po czym przekręcił się na bok i wtulił twarz w poduszkę.




--------------------------------------------------------------------------------




Drzwi windy powoli zasunęły się za Applegat'em. Przez moment wpatrywałem się w nie, zastanawiając się nad naszym dzisiejszym spotkaniem. Jego motywy nie powinny mnie właściwie obchodzić, jednak nie zachowywał się jak moi wcześniejsi zleceniodawcy. Tamtych nie obchodziło kiedy i jak wykonywałem zlecenia. Rzadko się kontaktowali ze mną osobiście. Właściwie to cały czas sprawiali wrażenie, że raczej woleliby na mnie nawet nie patrzeć, aby przypadkiem nie udało im się zapamiętać mojej twarzy. Applegate był zupełnie inny. Musiałem szybko dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Ruszyłem do gabinetu i usiadłem przed komputerem. Możliwe, że Kathy już coś odkryła, jednak po naszym ostatnim wirtualnym spotkaniu nie była pewnie zbytnio skłonna do współpracy. W końcu odmówiłem przyjazdu do kliniki, wykręcając się ważną robotą. Z pewnością lekko ją tym zirytowałem, a na pewno rozczarowałem i nie była z tego wszystkiego zadowolona. Nie odzywała się do mnie już dobrych kilka dni. Sięgnąłem ręką do włącznika, jednak w pewnej chwili coś mnie tknęło. Zatrzymałem się w pół gestu i chwyciłem laptopa, odwracając go i sprawnie ściągając obudowę. Przysunąłem dłoń do niewielkiej płytki profesora. Opuszkami palców wyraźnie wyczułem ciepło. Oznaczało to, że urządzenie było niedawno włączane. Zmarszczyłem w złości brwi. Tylko czego Applegate mógł szukać w moim komputerze?...




--------------------------------------------------------------------------------




Odgłos łomotania w opancerzone drzwi rozniósł się echem po całym skąpanym w mroku warsztacie. Wysoki mężczyzna szybkim krokiem ruszył w ich stronę, złorzecząc coś pod nosem. Kiedy po krótkiej przerwie znowu ktoś dziko zadudnił w metal, Gregory nie wytrzymał:

- Przecież już idę! - huknął, otwierając liczne zamki i powoli uchylając ciężkie wrota. - Czego... - urwał, wpatrując się w postać stojącą naprzeciwko niego. Jasnowłosy około czternastoletni chłopiec o prześlicznej niewinnej twarzyczce bez słowa wręczył mu dyskietkę w plastykowym pudełku, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę. Gregory przez chwilę patrzył jak odchodzi, nagle zdając sobie sprawę, że to, co było w chłopcu takiego dziwnego i przykuwającego uwagę, to nie tylko jego niespotykana uroda, ale również niecodzienny strój. Dzieciak miał na sobie czarny obcisły kombinezon, przypominający trochę wojskowy mundur, jednak wykonany z jakiegoś połyskującego materiału, który odbijał promienie słońca, sprawiając, że całą postać chłopca otaczała świetlista poświata. Gregory nigdy nie widział takiego stroju i wpatrywał się w nastolatka, dopóki ten nie zniknął za rogiem pobliskiego budynku. Wtedy mężczyzna powoli przeniósł wzrok na trzymaną w ręku dyskietkę. Spojrzał na nią lekko zdziwiony, jednak wzruszywszy ramionami wrócił do pomieszczenia i zamknął drzwi. Szybko podszedł do stołu na którym wśród góry innego sprzętu znajdował się włączony komputer. Włożył dyskietkę do czytnika odczekał chwilę, aż na ekranie pojawił się zaśnieżony obraz. Sięgnął do klawiatury jednak nagle powstrzymał go głos dobiegający z głośnika.

- Regulowanie obrazu nic nie da. Nagranie jest celowo zakłócone. - Głos również był w dziwny sposób zniekształcony, jednak wydawał się należeć do mężczyzny. - Proszę lepiej posłuchać. - rozległo się polecenie. Starszy mężczyzna wpatrzył się uważnie w ekran i dostrzegł za zasłoną zakłóceń zarys głowy postaci. - Domyślam się, że dziwi, a może i niepokoi pana taka forma kontaktu, jednak mam powody, dla których na razie wolę pozostać anonimowy. - oświadczyła postać. Gregory skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi. - Jednakże chciałbym z panem zrobić interes, bo obaj zmierzamy w podobnym kierunku. Jak to się mówi, chciałbym połączyć siły... - nastąpiła krótka pauza. - Wiadomo mi, że poluje pan na Wilka... - na te słowa Gregory drgnął. - A ja mógłbym panu pomóc go znaleźć...




--------------------------------------------------------------------------------




Założyłem białą koszulę z czystego jedwabiu i zapiąłem mankiety złotymi spinkami. Spojrzałem na wiszącą na wieszaku granatową marynarkę. Posłaniec przyniósł dzisiaj z samego rana strój i odpowiednie materiały do tego zadania. Applegate postarał się, żeby wszystko przebiegało zgodnie z jego planem, który to mi wczoraj gorączkowo przedstawił. Przystałem na jego rozwiązanie, poprawiwszy wcześniej kilka szczegółów i niedociągnięć. Zapiąłem do końca koszulę i odwróciłem się, a mój wzrok padł na wyłączony komputer. Kathy wciąż się nie odzywała. Mogło to wskazywać na jedną z dwóch przyczyn, albo była na mnie na swój sposób zła, albo znowu pochłonięta swoją pracą. Tak czy inaczej miałem pewność, że odezwie się wkrótce. Inną sprawę stanowił Applegate. Po sprawdzeniu, okazało się, że próbował przeszukać moją prywatną korespondencję. Co prawda nie udało mu się złamać hasła, a nawet gdyby tego dokonał i tak niewiele by osiągnął, gdyż nie przechowywałem ważnych informacji w innym miejscu poza własną pamięcią. Teraz jednak nie była pora, żeby się zastanawiać nad wścibstwem Applegate'a. Uczyniwszy uprzednio odpowiednie środki zaradcze mogłem zająć się moim nowym zadaniem. Sprawa była dość skomplikowana, więc wymagała delikatnego podejścia. Założyłem marynarkę i zapiąwszy ją, podszedłem do lustra. Teraz, w tym oficjalnym wdzianku wyglądałem naprawdę na biznesmena. Założyłem ciemne okulary i sięgnąłem po kluczyki do mojego nowego tymczasowego wozu.




--------------------------------------------------------------------------------




- Ała! - jęknął Kitsune marszcząc się z bólu i rozmasowywując sobie ramię. - Coś dzisiaj taki wrażliwy?! - rzucił z pretensją do stojącego obok Lucasa.

- Zmień w końcu temat! - syknął chłopak, rozluźniając pięść. - Bo ci przyłożę mocniej. Już ci powiedziałem, że on nie jest moim facetem!

- Nie? - zawołał z udawanym niedowierzaniem. - W takim razie, kto to jest? - ruchem głowy wskazał stojące przy krawężniku czerwone Lamborghini Diablo.

Opuściłem szybę pierwszego pasażera i nieznacznym gestem dłoni wezwałem Lucasa, który dopiero teraz odwrócił się i spostrzegł wóz i mnie. Wydawał się być zaskoczony, ale i niechętny zarazem.

- Idź! - powiedział Kitsune. - Jak nie, to ja pójdę... - uśmiechnął się wymownie.

- Zamknij się wreszcie! - warknął do niego Lucas i podszedł do wozu. Zajrzał przez otwarte okno i zmusił się do łagodnego uśmiechu.

- Wsiadaj. - powiedziałem. Nie wykonał żadnego ruchu, tylko popatrzył na mnie zimno.

- W aucie, czy w motelu...? - zaczął powoli, ignorując moje polecenie i przybierając na twarzy uśmiech, jakim zapewne zawsze obdarowywał klientów.

- Lucas! Wsiadaj! - krzyknąłem. Nie miałem najmniejszej ochoty na takie gry. Chłopak zawahał się, po czym zamknął oczy i bez słowa wsiadł.

- Czego chcesz? - mruknął, nawet na mnie nie spojrzawszy.

- Porozmawiać. - odparłem, zamykając okno pasażera, nawracając samochód i włączając się do ruchu. - I mam też prośbę... - dodałem, a Lucas popatrzył na mnie z zainteresowaniem.




--------------------------------------------------------------------------------




Stojący przy dużym oknie mężczyzna uniósł do ust niską szklankę z grubego szkła. Kostki lodu zabrzęczały, kiedy pociągnął łyk brązowozłotego alkoholu. Przez chwilę wpatrywał się w rozpościerający się z dwudziestego piętra widok na najbardziej zurbanizowaną część Nowego Miasta. Liczne budynki mieszkalne i jeszcze liczebniejsze fabryki, pomiędzy którymi nieśmiało przeciskały się wstążki ulic, szczelnie wypełniały cały krajobraz. W końcu mężczyzna odwrócił się i znowu wypił łyk, wiodąc wzrokiem po pomieszczeniu. Większość żaluzji była szczelnie zasłonięta i lwią część obszernego pokoju wypełniał mrok, który leniwie otulał meble i przedmioty, pełzał po ścianach, zasłaniając urodę wiszących na nich obrazów.
- Chcę tylko, żeby skończył robotę. - rzekł dobitnie mężczyzna, podchodząc do niewielkiego stolika i patrząc czujnie na stojący obok fotel. Zarówno sam mebel, jak i siedzącą w nim postać skrywał cień.

- Oczywiście. - rozległ się dźwięczny aksamitny, lecz wyraźnie męski głos. - Zaczekam, aż wykona pańskie ostatnie zlecenie, panie Applegate. - postać w fotelu poruszyła się i w mroku zamajaczył połysk wysokich skórzanych butów. - Potem jest mój...

- Ma się rozumieć. - Applegate uśmiechnął się, odstawiając na stolik szklankę. Kostki lodu zabrzęczały uderzając o siebie i o szkło. Mężczyzna usiadł w drugim fotelu, na który padał snop światła z jedynego odsłoniętego okna.? Taka była nasza umowa... - zawiesił głos i przez chwilę uważniej przyjrzał się mężczyźnie w ciemności. Dostrzegł zarys młodej przystojnej twarzy o jasnej karnacji i długie blond włosy opadające na ramiona i klatkę piersiową, wyraźnie kontrastujące z czarnym strojem. - Nadal bolą pana oczy? - zainteresował się z wyraźną troską. Postać poruszyła się niespokojnie.

- Są jeszcze trochę wrażliwe na światło. - dobiegł głos. - Stąd te warunki. - biała szczupła dłoń uniosła się w ciemności i wykonała nieznaczny gest.

- Rozumiem. - Applegate kiwnął głową. - Muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony z naszej współpracy. - oświadczył poważnym tonem. - Tylko byłbym wdzięczny, gdyby takie nocne telefony jak ten ostatnio nie powtórzyły się więcej. - dodał, spokojnym, lecz stanowczym tonem. Postać w fotelu zaśmiała się cicho, wyraźnie rozbawiona.

- Wie, pan, panie Applegate,...- odparła miękkim, melancholijnym tonem. - ...od pewnego czasu noc ma dla mnie wprost nieodparty urok...




--------------------------------------------------------------------------------




Lamborghini cicho jechało ulicą. Musiałem przyznać, że te sportowe wozy miały swój specyficzny urok, pomimo, że były zupełnie niepraktyczne w innych sytuacjach. Jednakże Applegate miał dobry smak i zarazem wystarczająco dużo kasy, żeby móc pozwolić sobie na takiż właśnie gust. Zerknąłem w bok i dostrzegłem, że Lucas przygląda mi się z uwagą, badając mój niecodzienny strój i ogólny wygląd. Wyglądał na lekko zdumionego tą dziwną zmianą. W końcu odezwał się:
- O czym chciałeś porozmawiać?

- Chcę, żebyś zaprowadził mnie do twojego szefa. - odparłem. - I nie wolno ci pisnąć mu o mnie ani słowa. Jestem tylko klientem, który cię kilka razy wynajął. Nie wiesz o mnie nic. - zakończyłem ostro, a chłopak zmarszczył brwi i zasępił się.

- Czego od niego chcesz? - zapytał podejrzliwie. Popatrzyłem na Lucasa. Wiedziałem, że muszę podać jakiś powód, inaczej nie zgodzi się na współpracę.

- Mam do niego interes. - wyjaśniłem. - Jaki, to nie twoja sprawa. Chyba, że jesteś jego księgowym. - dorzuciłem złośliwie, a chłopak, wyraźnie zraniony odwrócił wzrok. - Więc, gdzie Kazara mieszka? - zapytałem, dotykając kilka przycisków na ekranie pulpitu sterowniczego i zmieniając wyświetlaną mapę dzielnicy na plan całego miasta.

- Tam, gdzie my wszyscy. - westchnął chłopak i nacisnął najpierw wybrany kwadrat obszaru, a gdy ten powiększył się, wskazał konkretną ulicę.

- Zapoznasz mnie z nim. - oświadczyłem. Lucas rzucił mi zdziwione spojrzenie, jednak szybko odwrócił głowę. Przez chwilę jechaliśmy w całkowitym milczeniu. Nagle chłopak poruszył się i usłyszałem brzdęknięcie blaszek. Popatrzyłem na niego, kiedy wyciągnął w moim kierunku dłoń z kredytami.

- Nie chcę ich. - powiedział. Uśmiechnąłem się kwaśno. Pierwsza w moim życiu dziwka, która nie chciała pieniędzy.

- Raczej powinienem ci dopłacić za tamto. - rzuciłem złośliwie, a Lucas przygryzł dolną wargę i odwrócił szybko wzrok.

- Chciałem ci je oddać już... wtedy... - rzekł półgłosem i położył pieniądze w małym zagłębieniu w desce rozdzielczej samochodu. - Myślisz, że co ja robiłem w pobliżu twojego domu? - zapytał, a ja usłyszałem w jego głosie łagodny wyrzut. - Pracuję przecież spory kawałek stamtąd...

- A Bricks cię po prostu zaczepił? - zapytałem, już wszystko rozumiejąc. Kiwnął tylko głową i nie odezwał się już więcej. Popatrzyłem na niego z uwagą, jednak głowę miał zwróconą w bok, a włosy zasłaniały jego twarz. Bez słowa skręciłem w ulicę prowadzącą do domu Kazary.




--------------------------------------------------------------------------------




Zaparkowałem na podjeździe przed dużym budynkiem z ciemnobrązowej cegły. Miały trzy piętra i spadzisty dach, a okna były wąskie i wysokie, o szerokich parapetach, z szybami z przyciemnianego szkła. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego budynku. Zdawał się być zlepkiem współczesnych materiałów oraz staromodnego wykonania i pomysłów. Zdawał się tkwić zawieszony pomiędzy minioną epoką i teraźniejszością Lucas bez słowa wysiadł i ruszył w stronę dużych, na pierwszy rzut oka wykonanych z rzeźbionego drewna dwuskrzydłowych drzwi. Również wysiadłem i minąwszy cztery zaparkowane na podjeździe luksusowe samochody, podążyłem za nim. Kiedy chłopak zbliżył się do drzwi, te rozsunęły się automatycznie z cichym szmerem. Spostrzegłem wtedy, że nie były z drewna, jak mi się wcześniej wydawało, tylko z czegoś plastykopodobnego, co do złudzenia imitowało naturalny materiał.
- Czego tu szukasz!? - zagrzmiało nagle, a Lucas drgnął zaskoczony, patrząc na wyłaniającego się zza rogu potężnego mężczyznę. - Wchodzicie tylnym wejściem! - rzekł ostro.

- Tak, wiem. - odparł cicho chłopak, wyraźnie zmieszany. - Prowadzę gościa do szefa... - wyjaśnił, zerkając na mnie. Kiwnąłem potakująco głową, spoglądając z wyższością na olbrzyma. Ten zmrużył tylko oczy, lecz wycofał się bez słowa do swojego miejsca w płytkiej wnęce w ścianie tuż przy wejściu. Lucas ruchem głowy nakazał mi iść za sobą. W milczeniu przeszliśmy mały hol, mijając wejście w drugi, znacznie obszerniejszy i weszliśmy w wąski korytarzyk, w którego mniej więcej połowie długości zamontowana była bramka do wykrywania metali. Rozciągała się na szerokość i wysokość niewielkiego pomieszczenia tak, że niemożliwe było ominięcie jej. Lucas przeszedł bez zastanowienia, jednak kiedy ja przekroczyłem próg, rozległ się przejmujący pisk. Chłopak zatrzymał się nagle i odwrócił, patrząc na mnie ze zdziwieniem i niejakim zaniepokojeniem. Uśmiechnąłem się do siebie kwaśno, kątem oka widząc, że podchodzi do mnie jakiś inny wielki facet. Czyżby ta cholerna bramka była aż tak czuła?

- Przepraszam pana... - zaczął ochroniarz, zbliżając się do mnie. Bez słowa sięgnąłem do kieszeni i rzuciłem mu kluczyki od samochodu, po czym spokojnie przekroczyłem bramkę. Tym razem czujniki niczego nie zarejestrowały. Lucas znowu ruszył przed siebie i zatrzymał się dopiero przed drzwiami na samym końcu długiego korytarza. Zaczekał, aż podejdę do niego, po czym przygryzł dolną wargę i zapukał do drzwi.

- Wejść! - rozległo się z wnętrza. Lucas wziął głęboki oddech i nacisnął staromodną klamkę. Drzwi bezgłośnie ustąpiły, a ja, widząc, że chłopak chce się cofnąć, żeby mnie przepuścić, lekko pchnąłem jego ramię, zmuszając go do pójścia przodem. Obaj weszliśmy do pokoju. Siedzący za biurkiem brązowowłosy mężczyzna powoli podniósł wzrok znad rozłożonych papierów. Jego spojrzenie padło najpierw na Lucasa, jednak błyskawicznie przeniósł je na mnie. - Słucham? - zapytał, wyprostowując się w fotelu. Uśmiechnąłem się lekko i postąpiłem krok do przodu.

- Nazywam się Jack McCaffrey i mam do pana pewną sprawę. - poinformowałem. Kazara wstał i zbliżył się do mnie. Mogłem od razu stwierdzić, że był dobrze zbudowanym, dorównującym mi wzrostem mężczyzną.

- Yoshi Kazara. - przedstawił się, wyciągając rękę w moim kierunku. Przyjąłem podaną dłoń, czując jej silny, pewny uścisk. - Jakiś problem? - zainteresował się, patrząc na Lucasa, który znieruchomiał pod jego twardym spojrzeniem. Teraz widziałem to wyraźnie. Chłopak się go najzwyczajniej bał. Zerknął na mnie niepewnie z niemą prośbą w oczach.

- Nie, skąd. - zaprzeczyłem szybko, widząc wyraźny odcień ulgi na twarzy Lucasa, kiedy Yoshi zainteresował się już tylko mną. - To propozycja dobrego interesu.

- W takim razie proszę usiąść. - wskazał fotel naprzeciwko biurka. Zająłem miejsce i dopiero teraz dostrzegłem dość duże łóżko stojące pod ścianą. Zdziwiło mnie to, gdyż jeszcze nigdy nie widziałem łóżka w gabinecie. W drugim rogu pokoju znajdowały się też drzwi, komponujące się częściowo ze ścianą. Kazara podszedł do biurka i usiadł, po czym szybko pozbierał papiery i włożył je do plastykowej teczki. - Słucham? - popatrzył na mnie z wyczekiwaniem, lustrując mnie swoim bystrym jasnobrązowym spojrzeniem. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjąłem stamtąd laminowaną i pięknie wykonaną wizytówkę, na której moje nazwisko figurowało jako współwłaściciela luksusowego domu publicznego z sąsiedniego miasta. Yoshi przeczytał informacje.

- Haven... Piękne miasto. - skomentował. - Słyszałem o was. Sieć "Crimson Paradise"... - westchnął z łagodnym uśmiechem, a ja skinąłem potakująco głową. - Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?

- Przez pewien czas dokonywałem rekonesansu incognito w pańskim rejonie. - oświadczyłem szczerze, dobrze wiedząc, że jeśli miałem zyskać jego zaufanie, w naszych relacjach nie mogło być żadnych niedopowiedzeń.
? Mogę spokojnie stwierdzić, że w tym mieście tkwią duże możliwości. - zerknąłem na Lucasa, a za moim wzorkiem podążył również Yoshi. Chłopak drgnął i lekko zażenowany pochylił głowę.

- Tak, owszem. Możliwości są... - odezwał się Kazara, patrząc znowu na mnie. Odchylił się w fotelu i omiótł wzrokiem pomieszczenie. - To jest jeden z moich tańszych burdeli. Przebywam tu, bo lubię wiedzieć, co się dzieje na ulicy i mieć wszystko pod kontrolą. - wyjaśnił. - W tych droższych, jak na przykład "Black Dahlia" chłopcy są lepiej wyszkoleni. Ale i tak moje "kluby" nie umywają się do Crimson. - uśmiechnął się lekko. Nagle usłyszałem pukanie i skrzypnięcie. Wkomponowane w ścianę drzwi uchyliły się i do pomieszczenia cicho weszło dwóch chłopców. Jeden około siedemnastoletni, o podkreślonych na czarno oczach i prostym stroju z przewiewnego materiału. Drugi młodszy, ubrany w cienki, połyskujący szlafrok.

- Szefie...tak jak pan kazał... - odezwał się starszy.

- Dobrze. - Yoshi skinął głową i wstał, a siedemnastolatek wyszedł z pokoju. - Wybaczy pan na chwilę... - zwrócił się do mnie i ruszył w stronę chłopca. Bezceremonialnie chwycił go za przedramię i podprowadził do łóżka. - Ale jest pan przecież właścicielem takiego samego przybytku, więc nie będzie to dla pana nic nowego. - uśmiechnął się do mnie. Chłopak spojrzał na mnie z lękiem, a w jego oczach momentalnie zaszkliły się łzy. Kazara rozwiązał płaszcz chłopca i zsunął go z jego ramion, pozwalając materiałowi opaść na podłogę. Dzieciak zacisnął pięści i pochylił głowę w dół i w bok, jakby nie ośmielając się spojrzeć na któregoś z nas, czy nawet na własne obnażone ciało. Mężczyzna chwycił go za ramiona i zmusił do położenia się na łóżku, następnie wsunął dłoń pod kolano chłopca i rozsunął mu nogi, zajmując miejsce pomiędzy jego udami. Wtedy chłopiec zaszlochał cicho w proteście. Kazara spojrzał mu w oczy i pochylił się niżej. Zdawał się już zupełnie nie zwracać na mnie uwagi. - Uspokój się! - wyszeptał ostro, a chłopiec zadrżał. - Dobrze wiesz, po co tutaj jesteś. Żadnych krzyków i żadnego płaczu! Rozumiesz?! - zapytał przez zaciśnięte zęby. Chłopiec pokiwał tylko głową, z całych sił zaciskając wargi. - Musisz się dowiedzieć, co to znaczy mężczyzna, zanim pójdziesz na ulicę... - zniżył głos i pocałował go w szyję. Po policzkach chłopca potoczyły się łzy. Wciąż drżał. Usłyszałem odgłos zamykanych drzwi. Kiedy się odwróciłem, Lucasa już nie było w pokoju.




--------------------------------------------------------------------------------




Blondwłosy chłopak zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie, przymykając oczy i starając się powstrzymać piekące pod powiekami łzy. Nieprzyjemne wspomnienie okazało się zbyt wyraźne, by mógł zostać w tamtym pokoju. Lucas westchnął i przeszedł na drugi koniec korytarza, podchodząc do jednego z wielkich okien i przysiadając na szerokim parapecie. Zastanawiało go, czego Jack mógł chcieć od jego szefa. W końcu to nie była jego sprawa, ale miał też nadzieję, że nie był z nią w jakiś sposób związany. Chociaż z drugiej strony, gdyby Jack zechciał go wykupić od Kazary... Potrząsnął szybko głową. Co za głupoty przychodziły mu na myśl! Niby po co McCaffrey miałby to robić? Zamknął oczy i nagle usłyszał niesiony przez echo miarowy stukot podkuć butów. Spojrzał w kierunku, skąd dobiegał i dostrzegł zbliżającego się do niego wysokiego ciemnowłosego mężczyznę. Przełknął nagłą suchość w gardle, jednak nie wykonał żadnego ruchu. Czarny Kondor podszedł powoli, ani na chwilę nie spuszczając z niego bystrego fioletowego spojrzenia. Lucas popatrzył na niego, czując rosnące zdenerwowanie.
- Lucas... - odezwał się mężczyzna.

- Tak?

- Ten mężczyzna, z którym przyjechałeś... - zawiesił głos, a Lucas przygryzł dolną wargę. - Już cię z nim widziałem.

- To klient. - wyjaśnił szybko chłopak.

- Domyślam się. - mężczyzna uśmiechnął się lekko, lecz nie sympatycznie. - Ale teraz chce czegoś od Kazary... - wyciągnął rękę i ujął podbródek chłopca, unosząc go i zmuszając Lucasa do spojrzenia mu w oczy. - Wiesz, jakie są zasady, Lucas... - wycedził.

- Tak. - odparł cicho.

- Żadnych układów z klientami. - przypomniał ostrym tonem.

- Tak. Wiem. - Lucas skinął głową. - On tylko wynajął mnie, a teraz miał po prostu jakiś interes do szefa. Nic więcej nie wiem. - wyjaśnił. Czarny Kondor przyglądał się mu przez chwilę, jakby w twarzy chłopca chciał wyczytać, czy ten mówi prawdę.

- To dobrze. - rzekł w końcu z zadowoleniem i palcami musnął policzek chłopca. Lucas zadrżał i mimowolnie cofnął się odrobinę. Zaraz po tym spojrzał z niepokojem na mężczyznę, który nagle zmrużył oczy.




--------------------------------------------------------------------------------




Czułem odrazę do tego faceta... Czułem odrazę do siebie, bo na to spokojnie patrzyłem i nienawidziłem siebie, bo dwie noce temu zrobiłem dokładnie to samo, co ten mężczyzna teraz... Mimo tego wszystkiego zmusiłem się do posłania mu spojrzenia pełnego aprobaty, kiedy skończył z tym dzieciakiem i popatrzenia z zadowolonym uśmiechem na leżące w zmierzwionej pościeli wciąż rozdygotane drobne ciało.

- Adrien! - zawołał Kazara, a drzwi natychmiast otworzyły się i wszedł tamten starszy chłopiec. - Przebierz go i umaluj. - polecił. - Za godzinę ma być na ulicy. - dodał, wracając do biurka. Adrien skinął głową i pomógł wstać szlochającemu chłopcu z łóżka, po czym okrył go szlafrokiem i szybko wyprowadził z pokoju. Mężczyzna usiadł naprzeciwko mnie. - Na czym skończyliśmy? - zainteresował się. Zdziwiło mnie, jak prozaicznie podchodził do tego, co się przed chwilą stało. Wyglądał i zachowywał się tak, jakby robił coś takiego co najmniej trzy razy dziennie. Czego oczywiście nie mogłem wykluczyć.

- Na możliwościach tego miasta. - przypomniałem, a on kiwnął głową. - Wraz ze wspólnikami zastanawialiśmy się nad otwarciem tutaj dość specyficznego klubu. - kontynuowałem. - Myślimy, że chętnie wszedłby pan we spółkę z nami, a wtedy na pewno obie strony odniosłyby znaczne korzyści.

- Mianowicie? - zainteresował się.

- Słyszał pan o wykorzystywaniu genetyki w hodowaniu invitro? - zapytałem. - Invitro przeznaczonych tylko i wyłącznie do domów publicznych.

- Ma pan na myśli mutacje?... - zmarszczył brwi.

- Dokładnie. - przyznałem. - Chłopcy-koty, czy chociażby hermafrodyci. - uśmiechnąłem się lekko. - Wielu klientom nudzą się zwyczajne perwersje. Żądają nowości. Mamy jeden taki dom w Haven. Tutaj są kłopoty z załatwieniem zezwolenia na tego typu działalność.

- I tutaj wkraczam ja... - przerwał mi. Kiwnąłem potakująco głową.

- Wykorzysta pan swoje tutejsze znajomości i załatwi nam zezwolenie, a my - znowu sięgnąłem do kieszeni marynarki i wyciągnąłem pudełko z dyskietką. - udostępnimy panu szczegółowe informacje i wyniki wszelkich badań. - położyłem pudełko na biurku i nakryłem je palcami. - Na razie jednak sprawa jest niepewna i bardzo delikatna, nie mówiąc już o tym, że ściśle tajna... Prosiłbym więc, żeby pan ze informacje - popukałem palcami pudełko z dyskietką. - zachował dla siebie, a najlepiej umieścił w jakimś bezpiecznym miejscu. Hasło dostępu do plików otrzyma pan po załatwieniu zezwolenia. - uśmiechnąłem się porozumiewawczo i przesunąłem dysk w jego stronę. Skinął głową i wziął ostrożnie cenny przedmiot.

- Zrobię to najszybciej, jak się da. - oznajmił poważnie.

- Znakomicie. - ucieszyłem się. - Chciałbym też dokładniej obejrzeć pański przybytek. - oświadczyłem, rozglądając się po pokoju. - I jeśli to możliwe, skorzystać z usług. - uśmiechnąłem się wymownie. Musiałem w miarę dyskretnie i nie budząc podejrzeń poznać rozkład budynku.

- Oczywiście! Zaraz panu zaprezentuję jakość naszych usług. A teraz, jeśli pan pozwoli... - zawiesił znacząco głos i wstał.
Kiwnąłem głową i również wstałem, kierując się do wyjścia. Kiedy byłem już przy drzwiach kątem oka dostrzegłem, jak Yoshi staje przy niewielkiej szafce i otwiera ją. W jej wnętrzu ukryty był sejf. Mężczyzna wyciągnął skądś niewielką elektrodę i przykleił sobie do skroni. Wtedy drgnął i zaczął się odwracać w moją stronę. Nacisnąłem klamkę i szybko wyszedłem z pomieszczenia.

Na korytarzu dostrzegłem Lucasa rozmawiającego z wysokim ciemnowłosym mężczyzną, który nagle spojrzał w moim kierunku, dosłownie na ułamek sekundy nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Chwila ta wystarczyła, bym mógł dostrzec płonącą wściekłość i czystą niechęć w jego fioletowych oczach, wyraźnie skierowaną tylko i wyłącznie przeciwko mojej osobie. Mężczyzna jednak szybko odwrócił spojrzenie i odszedł, kierując się w stronę wyjścia z budynku. Podszedłem do Lucasa. Popatrzył na mnie, a ja zauważyłem, że był bardzo zdenerwowany i cały spięty.

- Lucas? - zapytałem, patrząc jak mężczyzna znika za drzwiami. - W porządku?

- Tak. - skinął energicznie głową. - To nic takiego.

Przyjrzałem mu się z uwagą, jednak uznawszy, że jego porachunki z szefem nie są moją sprawą, zmieniłem temat.

- Tak nagle wyszedłeś...

- Nic tam po mnie... - odparł, opuszczając wzrok. - Poza tym, to niezbyt miłe wspomnienie...

- To znaczy?

- Ze mną było tak samo, jak z tamtym chłopcem. - wyznał cicho i uśmiechnął się smutno. - Tylko, że mi było łatwiej, bo jestem invitro, więc przywykłem do posłuszeństwa i wykonywania poleceń. - dodał, a w ton jego głosu wdarła się nuta gorzkiego wyrzutu. Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi i obejrzałem się za siebie. Kazara podszedł do mnie szybko.

- Możemy iść. - oznajmił i nagle jego wzrok padł na Lucasa. - Co ty tu jeszcze robisz?! - zawołał ostro, mierząc go wzrokiem. - Wracaj na ulicę! - polecił, a chłopak pochylił tylko głowę i pospiesznie ruszył do wyjścia. Przez moment patrzyłem jak odchodzi. Poczułem jakieś dziwne ukłucie żalu i współczucia. - Proszę tędy. - z zamyślenia wyrwał mnie głos mężczyzny. Podążyłem za Yoshim do końca korytarzyka, po czym skręciliśmy w lewo, w szeroki i długi hol, na którego końcu znajdowały się niezbyt strome, niskie schody. Wyraźnie mogłem dostrzec piętro oraz dwoje umieszczonych obok siebie starych drzwi. Kazara zauważył moje zainteresowanie i zatrzymał się. - Tam są pokoje prywatne chłopców. - wyjaśnił i ruchem głowy wskazał drugie schody, ukryte we wnęce w sąsiadującej ścianie. - A tam pokoje dla gości. Te mniej luksusowe... - dodał, znowu ruszając. Przez pozbawione drzwi wejście wkroczyliśmy do dużego, wyściełanego grubymi dywanami pomieszczenia, w którym przy stolikach o błyszczących blatach popijali drinki klienci. Byli naprawdę w różnym wieku i, o ile można to było stwierdzić z ich wyglądu, zróżnicowanym statusie społecznym. Niektórym z nich towarzyszyły prostytutki, lub młodzi mężczyźni w gustownych czarnych uniformach, z którymi to klienci prowadzili przyciszone rozmowy. Domyśliłem się, że to pracownicy burdelu, którzy to zajmują się sprawami formalnymi załatwianymi z gośćmi i tym, żeby ogólnie nie było bałaganu. Kazara przeprowadził mnie przez pokój i weszliśmy w kolejny wąski korytarzyk, wzdłuż którego w równych odstępach ciągnęły się drzwi. Mężczyzna zatrzymał się przed jednymi i nacisnął klamkę. Weszliśmy do obszernego pomieszczenia, urządzonego w odcieniach czerwieni i granatu. Atłasowa pościel na wielkim łóżku oraz dywan były granatowe, a nieliczne meble miały barwy przechodzące od czerwieni do purpury, podobnie, jak tapety w nieokreślone bordowo - purpurowe wzorki i długie ciężkie kotary w oknach. Pod jednym z okien dostrzegłem wysoką szczupłą postać, zwróconą do nas plecami. Ubrana była w czarne obcisłe dżinsy i atłasową koszulę w takim samym kolorze, przez co bardzo wyróżniała się na karminowym tle zasłon. Młody chłopak miał brązowe włosy związane w kucyk i wyraźnie zamyślony wpatrywał się w widok za oknem. Kiedy nas usłyszał, odwrócił się, a ja rozpoznałem w nim jednego z tych chłopców, którzy przedwczoraj rozmawiali z Lucasem.

- Rishka! Zajmij się moim gościem... - rozkazał ostro Yoshi. Chłopak uśmiechnął się, patrząc już tylko na mnie.

- Jasne, szefie! - wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku podszedł do niewielkiego barku, a mężczyzna wyszedł z pokoju. - Proszę się rozgościć. - Rishka odezwał się do mnie, zerkając na wielkie, obite bordowym pluszem fotele, stojące obok łóżka. Podszedłem i zająłem miejsce. Pod sufitem, w jednym rogu pokoju dostrzegłem maleńką kamerę, więc jeśli mój plan miał wypalić, musiałem zachowywać się naturalnie. - Czego się pan napije? - zapytał chłopak.

- Rishka... - zacząłem powoli. - Chodź tu!

Drgnął i popatrzył na mnie niepewnie, ale bez słowa posłusznie podszedł. Usiadł na brzegu oparcia i spojrzał na mnie z wyczekiwaniem. Chwyciłem go za rękę i brutalnie wciągnąłem sobie na kolana. Chłopak załapał głośno powietrze z zaskoczenia, ale jego dezorientacja nie trwała długo.

- Tak ostro? - zapytał, uśmiechając się prowokująco. W jego oczach nie było strachu czy niepewności, raczej ekscytacja i podniecenie.

- Rishka, ja... - wyszeptałem.

- Nie chcę nic wiedzieć! - przerwał mi szybko, zamykając oczy. - Tutaj, im mniej się wie, tym lepiej... - dodał cicho, podnosząc powieki i napotykając moje zdumione spojrzenie. - Nie obchodzi mnie, kim pan jest, ani jakie ma pan zamiary. Może coś tam sobie myślę, jednak z nikim jakoś nie dzielę się moimi błyskotliwymi przemyśleniami. - rzekł z łagodną autoironią. - Szefowi też nie mam zamiaru pisnąć ani słowa. Zresztą jego przychylności nie zdobywa się poprzez donosicielstwo... - zamilkł na chwilę. - Może mi pan ufać. - dodał z całkowitą powagą. Przez dłuższy moment patrzyłem na niego. I tak nie mógłbym go tutaj i teraz zabić. Zresztą po co... Wiedział, że kontaktowałem się wcześniej z Lucasem i że najprawdopodobniej nie byłem tym, za kogo się podawałem, nic poza tym. Chociaż i tak nie mógłby być niczego pewny. Puściłem jego rękę, jednak on nie odsunął się, tylko poprawił na moich kolanach. Pochylił się i musnął ustami moją szyję. - A teraz czegoś się pan napije, czy może woli pan coś innego...lepszego...? - zapytał, a ja poczułem, jak jego dłoń wślizguje się pod rozpiętą połę marynarki, sięga do pleców i przesuwa delikatnie wzdłuż kręgosłupa. Popatrzyłem na niego i nagle zdałem sobie sprawę, że nawet nie zauważyłem, kiedy szczeniak rozpiął mi koszulę. Lekko mnie to zaskoczyło, a nawet trochę zaniepokoiło. Uśmiechnął się, najwyraźniej rozbawiony moim zdziwieniem i musnął ustami moją klatkę piersiową, całując skórę kawałek po kawałku i cały czas patrząc mi przy tym prosto w oczy. Robił to śmiało, bez krztyny zażenowania, czy niepewności. W jego spojrzeniu widziałem tylko podniecenie i pożądanie. Jeśli grał, robił to świetnie. Nagle wyprostował się i powoli rozpiął swoją czarną koszulę, po czym znowu pochylił i pocałował mnie w usta, wysuwając odrobinę język. Kiedy przerywał pocałunek delikatnie przygryzł moją dolną wargę i popatrzył mi drapieżnie w oczy. Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem rękę, dotykając jego policzka, a on przechylił lekko głowę, poddając się tej pieszczocie. Bardzo różnił się od Lucasa. Był sporo starszy, nie tak wiotko zbudowany i miał ciemną karnację. Był też o wiele śmielszy i zapewne bardziej doświadczony. Powiodłem dłonią po jego szyi i barku, rozkoszując się miękką gładką skórą i zsuwając odrobinę koszulę z jego ramion. Znowu się pochylił i rozpiął pasek moich spodni, całując mnie w szyję i obojczyki. Przesunąłem dłonią po jego wąskim brzuchu z dość wyraźnie zarysowanymi mięśniami, kiedy nagle poła jego koszuli odchyliła się, a ja dostrzegłem srebrne kółko w sutku. Dotknąłem go lekko palcami, a Rishka drgnął i cofnął się odrobinę. Musiałem sprawić mu tym ból, gdyż zmarszczył brwi i syknął cicho.

- Boli? - zapytałem, a chłopak pokręcił głową.

- Jeszcze tylko trochę. - odparł beztrosko. Odsłoniłem drugą połę koszuli Rishki, zsuwając mu ją całkiem z ramion i przyjrzałem się okrągłym kolczykom z nieregularnymi wzorkami na krawędziach. Wyglądało na to, że założono mu je stosunkowo niedawno, gdyż obie brodawki chłopaka były zaczerwienione i nieznacznie opuchnięte. Teraz musiały faktycznie być bardzo wrażliwe na dotyk.

- Po co to zrobiłeś? - zapytałem. Rishka przygryzł dolną wargę i uciekł na moment gdzieś wzrokiem, jednak zaraz uśmiechnął się do mnie lekko.

- Szef mi kazał. - rzekł, a ja popatrzyłem na niego zdumiony. - Niektórym klientom się to bardzo podoba. - wyjaśnił. - A panu? - spojrzał na mnie z ukosa z łagodnym wyrazem zaciekawienia na twarzy.

- Jest mi to obojętne. - mruknąłem i popatrzyłem mu w oczy. - Więc nie zrobiłeś tego z własnej woli? - zapytałem, a po jego obliczu przebiegł jakiś dziwny cień, zbyt szybko jednak, bym mógł odgadnąć jego znaczenie. Natychmiast uśmiechnął się, odsłaniając równe białe zęby.

- I tak dobrze, że nie kazał mi przebić czegoś innego. - zauważył z rozbawieniem, rozpinając mankiety i całkiem ściągając koszulę. Zmrużyłem oczy, obserwując, jak rzuca ją na podłogę i rozpina trzy pierwsze guziki swoich czarnych obcisłych dżinsów. Wycofał się, zsuwając z moich kolan i siadając na brzegu łóżka. Położył się na wznak, wspierając na łokciach i rozchylając lekko uda. - Więc... co podać? - zapytał, patrząc mi prowokująco w oczy. Uśmiechnąłem się i wstałem, podchodząc do łóżka.




--------------------------------------------------------------------------------




Białowłosy chłopak krzyknął cicho, kiedy potężny cios pchnął go na podłogę. Po krótkiej chwili oszołomienia z trudem wsparł się na łokciach i usiadł na miękkim dywanie, przyciskając dłoń do obolałego policzka. Syknął, czubkiem języka dotykając rozciętej wargi. Wewnętrzna strona policzka również była pokaleczona. Chłopiec poczuł w gardle ucisk niepokoju. Skoro mężczyzna już teraz bił tak mocno, oznaczało to, że jest w naprawdę fatalnym nastroju, a to z kolei z pewnością nie wróżyło miłego wieczoru. Rzadko też bił po twarzy, żeby nie zostawiać siniaków, które mogłyby zniechęcić klientów. Stukot wysokich butów został skutecznie stłumiony przez gruby dywan, kiedy mężczyzna wyminął go bez słowa i podszedł do dużego łóżka z czarną jedwabną pościelą.

- Chodź tu, Risei! - zagrzmiało. Chłopak posłusznie wstał z podłogi i wciąż trzymając się za policzek, zbliżył się do Czarnego Kondora. Lekko przygryzł dolną wargę. Zaczynał czuć strach. Mężczyzna stał na tle odsłoniętego okna, przez które wpadały promienie chylącego się ku zachodowi słońca, przez co wyraźnie można było dostrzec, że jego długie włosy są całkowicie czarne. Nie miały tak często spotykanego brązowego, czy granatowego odcienia, lecz były absolutnie czarne. Kiedy się zbliżył, Czarny Kondor dłonią w rękawiczce ujął jego podbródek i zadzierając mu głowę do góry, kciukiem przesunął po skaleczonej wardze. Risei wzdrygnął się z bólu, jednak nie śmiał odsunąć się, czy wyrwać z uścisku. - Boli? - zapytał mężczyzna. Chłopak kiwnął głową. - Chyba nie chcesz, żeby bolało bardziej? - padło następne pytanie, a Risei tym razem zaprzeczył ruchem głowy. Na twarzy mężczyzny pojawił się cień uśmiechu. - Wszystko zależy od ciebie. - oświadczył, puszczając go i zaczynając ściągać rękawiczki z cienkiego materiału, odsłaniając powoli zadziwiająco delikatne dłonie o długich szczupłych palcach. Dłonie, które potrafiły sprawić tyleż samo rozkoszy, ileż bólu. - Wystarczy, że będziesz miły i posłuszny, a nie stanie ci się krzywda. Zresztą wiesz o tym bardzo dobrze. Zawsze wszystko zależy od ciebie... - odłożył rękawiczki na nocną szafkę i odczepił z ramion pelerynę, przewieszając ją przez oparcie fotela. Następnie sięgnął do szyi i rozpiął guzik przy stójce czarnej, przypominającej mundur marynarki. - Chciałbym też... - zaczął, rozpinając resztę guzików, a Risei spojrzał na niego z uwagą. - ...żebyś odpowiedział mi na kilka pytań. - oświadczył mężczyzna, całkiem ściągając marynarkę i rzucając ją niedbale na fotel. Koszulę również miał czarną, wykonaną z lejącego się, lekko połyskliwego materiału. Risei drgnął, kiedy Czarny Kondor niespodziewanie chwycił go za rękę i przyciągnął do siebie, obejmując w talii i przygarniając go do swojego smukłego, lecz niezwykle silnego ciała. Chłopak niepewnie oparł dłonie na ramionach mężczyzny, zanurzając palce w miękkim materiale rękawów. Nie bardzo wiedział, czego mężczyzna od niego tym razem oczekiwał. Zawsze wymagał czegoś innego i dlatego też szkolił tu większość chłopców. Potrafił sprawić, że z własnej woli robiło się takie rzeczy, o których na początku na samą myśl czuło się wstręt i wstyd. Ale metody jakie stosował Czarny Kondor zawsze działały... Potem robiło się już wszystko. Bez oporów.- Więc? - zapytał mężczyzna, wyrywając Risei z chwilowego zamyślenia. - Odpowiesz na moje pytania? - zainteresował się.

- Tak. - chłopak skinął głową i poczuł, jak mężczyzna kładzie go na miękkim łóżku. Popatrzył wtedy na rozpościerający się nad jego głową czarny baldachim, a kątem oka widział świecącą pod sufitem lampę. Jednak po chwili widok zasłoniła mu spokojna, gładko ogolona i bardzo przystojna twarz Czarnego Kondora z pięknymi ametystowymi oczami, w których teraz czułość mieszała się ze stanowczością i determinacją.

- Jesteś najbliższą Lucasowi osobą, prawda? - wyszeptał i uklęknąwszy pomiędzy udami chłopca, zaczął rozpinać swoją koszulę, odsłaniając stopniowo jasną, gładką skórę.

- Przyjaźnimy się. - odparł chłopak, śledząc ruchy Czarnego Kondora. To, jak całkiem rozpina koszulę i wyciąga pasek ze spodni, a następnie składa go w dłoni. Risei zadrżał, a jego oddech nieznacznie przyspieszył.

- Mówił ci coś o mężczyźnie z którym się tu dzisiaj zjawił? - padło następne łagodne pytanie, przy którym mężczyzna delikatnie powiódł złożonym paskiem po udzie i brzuchu chłopca. Nawet przez materiał krótkich spodenek Risei poczuł twardy dotyk mocnej, giętkiej skóry. Przełknął głośno. Za nic w świecie nie chciałby znowu poczuć tego dotyku na nagich plecach. Aż za dobrze pamiętał ostatni raz...

- O Jacku? - upewnił się przez ściśnięte gardło, a na twarzy mężczyzny pojawił się subtelny uśmiech zadowolenia.

- Właśnie, o Jacku... - powoli skinął głową.




--------------------------------------------------------------------------------




Siedziałem na brzegu łóżka i w milczeniu paliłem papierosa. Z mojego ciała jeszcze nie uleciała gorączka minionego orgazmu i wciąż czułem się wyczerpany i rozpalony od środka. Usłyszałem brzdęknięcie i przed moimi oczami zatrzymała się szklanka z drinkiem. Światło połyskiwało na powierzchni szesnastokątnych kostek lodu w taki sposób, że wewnątrz naczynia pobłyskiwały małe tęcze. Ze skinieniem głowy przyjąłem drinka od Rishki, który całkiem nagi usiadł obok mnie. Również pił jakiegoś drinka w niskiej, szerokiej szklance i przyglądał mi się badawczo. Z początku ignorowałem go, rozważając mój plan działania w tym miejscu i przypominając sobie rozkład pomieszczeń, jednak, kiedy zrozumiałem, że Rishka wciąż mi się uporczywie przygląda, spojrzałem mu w oczy. Wtedy odezwał się:

- Przyjechał pan z Lucasem? - raczej to stwierdził, niż zapytał.

- Owszem. - przyznałem, wypijając łyk chłodnego łagodnego w smaku alkoholu. - I co z tego? - zainteresowałem się. Rishka zmrużył na chwilę oczy i zastanowił się, zanim wolno odrzekł.

- W sumie nic. - wzruszył ramionami. - Ale często pan się z nim spotyka. - stwierdził. Zmarszczyłem brwi, czując pewne zniecierpliwienie. W końcu to nie była jego sprawa.

- Nie twój interes. - odparłem, a chłopak skinął zgodnie głową.

- Z pewnością. - przytaknął z łagodnym uśmiechem. - Ale Lucas może mieć przez pana kłopoty. - oświadczył, a ja wychwyciłem w jego głosie nutkę prawdziwej troski. Przyjrzałem mu się z uwagą. Jego rozpuszczone włosy były teraz zmierzwione i niesfornie opadały na ramiona i kark. - Stały klient to coś innego, niż... kochanek... - zauważył półgłosem, a ja drgnąłem na te słowa i spojrzałem na niego, zauważając nagle, że przygląda mi się bystro, wypatrując mojej reakcji. Nabrałem powietrza, żeby zaprzeczyć i wszystko wytłumaczyć, jednak Rishka nie pozwolił mi na to. - Czuje pan coś do niego? - zapytał. Uśmiechnąłem się do siebie kwaśno. Nie miało najmniejszego znaczenia to, co teraz czułem do Lucasa. Doskonale wiedziałem, co chłopak czuje obecnie do mnie i to mi w zupełności wystarczało, żeby nie mieć żadnych, najmniejszych nawet złudzeń.

- To dziwka. - rzuciłem na odczepnego, spodziewając się, że taka wypowiedź w jakiś sposób urazi również Rishkę. Chłopak jednak nie wyglądał na ani trochę zranionego, czy zrażonego.

- I co z tego? - wyszeptał bez krztyny złości czy zniecierpliwienia. Już zamierzałem się odezwać, lecz znowu nie dopuścił mnie do głosu. - Lucas jest inny... - oświadczył szybko.

- A co w nim takiego innego? - zapytałem powątpiewająco, wypijając łyk drinka i pozwalając tej bezsensownej rozmowie toczyć się jej własnym torem.

- Nie jest zepsuty przez ulicę. Nie pozwala klientom na wszystko za duże napiwki. Niewiele ćpa, a mocnych w ogóle nie rusza. I ma swoją główną zasadę, że nigdy, ale to nigdy nie puści się za prochy, tak jak wielu z nas to robi. Lucas jak nie ma z napiwków, to nie potrzebuje narkotyków... No i... - zamilkł na chwilę. - ...i on nigdy nie przyzwyczaił się do tego, co robi... - urwał, a ja popatrzyłem na niego i długo taksowałem go wzrokiem. Na twarzy Rishki pojawiło się coś na kształt współczucia i ogromnego smutku. - Ale ulica powoli zaczyna go wchłaniać... - kontynuował. - I tylko ta jego z pozoru śmieszna reguła praktycznie zawsze trzyma go na powierzchni ulicznego bagna... Jednak już się nauczył kłamać... - wyszeptał, uśmiechając się smutno.

- Nauczył się? - powtórzyłem zdziwiony. Rishka popatrzył na mnie.

- Tak, Lucas jest invitro, nie wiedział pan?

- Co to ma do rzeczy?

- Dla nich kłamstwo to puste pojęcie... Dopiero później, w naturalnych warunkach uczą się cech typowych dla ludzi...

- Jak on tu trafił? Zwiał?

- Nie. - pokręcił głową. - Widzi pan, kiedy invitro kończą szkołę przystosowawczą, są przenoszeni do miejsc, gdzie zdobywają konkretną specjalizację. Czy to do pracy w fabrykach chemicznych, kopalniach, czy do wojska. Wszystko zależy od ich predyspozycji fizycznych i intelektualnych. Niektórzy odpowiedzialni za te transporty po prostu sprzedają najdelikatniejszych i najładniejszych "invi" do domów publicznych. To nie jest całkowicie legalne, ale przecież nikt nie zwraca na to uwagi przy licznych "dostawach"... - westchnął i wypił łyk drinka.

- Skąd tyle o tym wiesz? - zapytałem. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się dziwnie, po czym bez słowa położył się na łóżku i zgiął nogę w kolanie. Na jego udzie, tuż pod pośladkiem dostrzegłem wytatuowany na czarno numer seryjny. No tak, wszystko już było jasne. Uśmiechnąłem się kwaśno.

- Ciężko jest żyć, nie mogąc decydować o własnym losie... - usłyszałem zdławiony szept Rishki i nagle poczułem jakiś dziwny, jeszcze nigdy przedtem nieodczuwany przez mnie żal. Współczucie dla Lucasa i czystą nienawiść wobec siebie... Wściekłą, płonącą gniewem nienawiść, która to zazwyczaj zmusza ludzi do strzelenia sobie w łeb... Zdałem sobie sprawę, że do tej pory w ogóle nie rozumiałem tego chłopca. Nie znałem jego sytuacji i nie obchodziły mnie uczucia tego dzieciaka. Byłem podły i zły... Zwyczajny egoista... Taki, jak zawsze...














Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 14 2011 19:06:22
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Fu (Fu_chan@interia.pl) 14:48 15-08-2004
Co by dużo nie pisać... DZIKO I GWAŁTOWNIE POŻĄDAM DALSZYCH CZĘŚCI najlepiej mnogosć ich wielką smiley*
Kethry (kethry@interia.pl) 14:53 15-08-2004
Moje pierwsze opowiadanie yaoi. Jak na razie nic go nie przebilo. Wiecej, wiecej, wiecej! smiley
Natiss (Brak e-maila) 16:17 15-08-2004
Opowiadanie świetne! Po prostu suuuper!! Z ogromną niecierpliwością czekam na ciąg dalszy! ^^
Deedo (Brak e-maila) 22:24 15-08-2004
Ja też! Nakarm mnie dalszymi częściami, póki są wakacje^.^ i jest dużo czasu, aby czytać i pisać.
An-Nah (an_nah@interia.pl) 22:18 16-08-2004
Booooooooozeeeee! Znalezc cos takiego wsrod opowiadan yaoi to cud. To am fabule i to nie ograniczajaca sie do tematu \"facet+facet+lozko+komplikacje uczuciowe\". To opowiadanie jest wielkie iswietnie napisane. Ciekawe postacie. ZWŁASZCZA KATHY! Przeciez ona zachowuje sie zupelnie jak jedna z moich postaci, ktora nomen omen ma na imie Kate - tak samo bezwzgledna, gotowa na wszystko, a rownoczesnie dbajaca o tych, ktorych kocha - zastanaiam sie, czy Wadera i Mała Furia pkochałyby sie, czy skoczylyby sobie do gardel... do zeczy jednak. ze sprawa Kathy wiaze sie kolejny plus tego opowiadania - nie wyeliminowalas z tego swiata kobiet - co wiecej, one tez odgrywaja wazne role, a to zadkosc. no i fabula, fabula, fabula, i to, z jaka precyzja wszystko opisujesz - zakochalam sie. WIECEJ PROSZE!
Nirja (Brak e-maila) 10:58 17-08-2004
Opowiadanie oceniam tak samo jak reszta, czyli na 6+. Również niecierpliwie czekam na dalsze części, których ani widu ani słychu smiley. Ja niewiem dlaczego tak się dzieje ale najbardziej wartościowe opowiadania są przerywane albo mają aktualizacje co pół roku.

Kondor jest frapującą postacią. Myślałaś może o napisaniu oddzielnego opo z jego udziałem i może z Rishką? hmmm? Co Ty na to?
Namida (namida@interia.pl) 14:59 17-08-2004
Dziękuję, dziękuję za ciepłe słowa! ^__^ Aż serce rośnie i chce się pisać, kiedy widać, że naprawdę komuś się to podoba. Epizod 10 jest w korekcie i jak dobrze pójdzie, to przy najbliższej aktuali się pojawi! ^__^\' (Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie, bo moja wena ostatnio się buntuje i nie chce współpracować >__<\'smiley Natomiast 11 i zarazem ostatni epizod się pisze i dużymi krokami zbliża ku zakończeniu. ^_^\' Co do Kondora...hm...planowałam Sequel. Już sporo fragmencików mam, ale to wymaga ciągle nawału pracy. Jeszcze raz dziękuję Wam za słowa uznania. *__* I przepraszam, że tak rzadko się pojawiają kolejne części - wynika to po części z tego, iż pochłania mnie praca nad stroną, zinem i nauką (naturalnie w roku akademickim T.T\'smiley, a po części z charakteru mojego opornego natchnienia... =_=\'
Rahead (rahead@interia.pl) 07:06 20-08-2004
Przeczytałam, a może raczej pochłonęłam w ciągu jednej nocki smiley
Aż żal że już się kończy...
Jest Cudowne smiley
Setsunaa (Brak e-maila) 12:47 22-08-2004
Eh ja nawet się nie będe tu rozwlekać bo bym pisała i pisała. Powiem krótko ^^ \"WILCZEK\"^0^ RULEZ
To opowiadanie jest odskocznią od sztywności form. Jest świetne chyba, emm napewno pod każdym względem. Oby tak dalej. A I NIE MAM MOWY, TO NIE MOZE SIE SKONCZYC. WSZYSCY TU POMRZEMY BEZ KOLEJNYCH CZESCI HEHE POZDRAWIAM ^^
An-Nah (Brak e-maila) 20:30 25-08-2004
Oczywiscie, ze moze sie skonczyc - i powinno, bo niekonczace sie telenowele sa meczace. Ale musi skonczyc sie z sensem i cos mi sie zdaje, ze autorka nas nie zawiedzie... czesc 10 przeczytana, czekam na 11...
Shuichi (Brak e-maila) 21:00 25-08-2004
Nami pisz! bo ja z głodu umre i z ciekawości. Opowiadanko boskie, Piękne a bishe cud!!! wielbie to opowiadanko i mam do niego full sentyment bo to było pierwsze opowiadanie yaoi jaki moje oczka wchłoneły (oczywiście nie obeszło się bez problemów żołądkowych^_-)
Setsunaa (Brak e-maila) 23:48 25-08-2004
wsaniałe...
Rahead (rahead@interia.pl) 10:40 26-08-2004
Jak w niego mierzył.... może to dziwne... ale niesamowite byłoby gdyby io jednak zastrzelił... A teraz poprostu nie mogę sie doczekać co będzie dalej...
Ashura (Brak e-maila) 20:52 26-08-2004
Nie musisz az tak zageszczac sadomasochizmu w tym opo bo jest naprawde dobre.Jak najszybciej dopisz ostatnia czesc!
Namida (namida@interia.pl) 00:08 27-08-2004
0.0\'\' Sadomasochizm? I to zagęszczony?? Gdzie?? T__T\' Nic takiego nie było w zamiarze...skondensowany sadomasochizm to będzie w innym opku... ;-PPP
Morgiana (Brak e-maila) 15:31 27-08-2004
Uprzejmie proszę o nie prowokowanie Namidy. Ona z tym sadomasochizmem to dopiero MOŻE pokazać co potrafi ^-^ (a to biedne dziecko już chyba dość wycierpiało, co?)
Ashura (Brak e-maila) 15:35 27-08-2004
Nie no, wcale tam S/M nie wystepuje, sorry.Tak czy inaczej NAMI DOPISZ JAK NAJSZYBCIEJ 11 CZESC ALBO BEDE PIERWSZA OSOBA KTORA ZAMORDOWALA KOGOS PRZEZ INTERNET!;-P A tak na powaznie to szczegoly techniczne, pomysly na kolejne zlecenia i inne pomysly sa apsolutnie rewelacyjne!Masz prawdziwy talent dziewczyno, takze do poezji, twoje wiersze znam niemal na pamiec.Mam nadzieje ze nie rozczarujesz swioch fanow i jeszcze niejedno dzielko nam zaprezentujesz.
Ashura (Brak e-maila) 15:50 27-08-2004
Do Morgiany:zgadzam sie w zupelnosci , to dziecko juz dosc wycierpialo!Do Namidy: uprzejmie prosze o oszczedzenie biednemu Lucasowi kolejnej traumy, jesli sie da ^-^
Namida (namida@interia.pl) 16:28 27-08-2004
Dziękuję za słowa uznania... ^__^ Ale co do wierszy to ciężko mi się zgodzić. Te są moim zdaniem dość..kiepskie.. Opublikowałam je, bo akurat wiążą się trochę z yaoi, ale nie jestem z nich przesadnie dumna. No a co do Lucasa i oszczędzenia mu traumy...to...eeeee...hm...nooo...chyba nie da się! (ucieka) ;-PPP Piszę piszę 11stkę...to będzie długi rozdział, ale posuwa się powoli do przodu. ^__~
Diana (Brak e-maila) 00:08 15-05-2006
Ja ciem wiecej!!! Kiedy bedzie 11stka??
kurara (kurara997@wp.pl) 21:53 30-05-2006
hej no jak tak można.toż ja tu usycham z żalu i tęsknoty...uzalażniłam się i chce tego więcej,w depresja popadam...napisz cooosik,co? proszeeee...
Kira (Brak e-maila) 21:09 19-06-2006
Kiedy będzie część 11? ja już dłużej nie wytrzymam... Błagam, napisz! @_@
liz (liz5@o2.pl) 11:58 27-06-2006
KIEDY DALSZE CZESCI????????????????????????????????????????????????????????????// B Ł A G A M ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! !
Namida (kazeno@tlen.pl) 14:00 28-06-2006
Następna część będzie tylko jedna i OSTATNIA! Na pewno tego chcecie? =_='
Nova (Brak e-maila) 21:11 30-06-2006
Dalej, dalej! Chcemy jeszcze! Plizzzz
Natcian (Brak e-maila) 14:22 08-07-2006
Ej no, niektórzy bardzo, ale to bardzo chcieliby poznać zakończenie >_< Proszę nas nie skazywać na takie cierpienie i zapsokoic naszą ciekawość ;_; A kto nie będzie chciał ten po prostu nie przeczyta smiley
KRUffKA (Brak e-maila) 12:57 14-07-2006
CZEKAMY! CZEKAMY! Doczekać się nie możemy...
kei (Brak e-maila) 12:05 26-08-2006
na pwno tego chcemy smiley
tomek (Brak e-maila) 16:11 12-10-2006
pewnie ze chcemysmiley
andesha (Brak e-maila) 08:52 21-10-2006
Dziękuję, że pozwoliłaś im żyć.
A swoją drogą, nie pomyślałabym nawet, że łzy mogą spłynąć po twarzy z powodu znienawidzonego Czarnego Kondora...
Jesteś Mistrzynią Emocji.
Tohma (Brak e-maila) 10:00 21-10-2006
Cudowne
Namida (Brak e-maila) 23:53 21-10-2006
=^_^= Dzienks!
Rahead (Brak e-maila) 23:00 22-10-2006
Powiem tak.

Warto było tak długo czekac smiley
zdecydowanie trzyma poziom całosci smiley <3
Rah (Brak e-maila) 23:02 22-10-2006
ps... Jak mozna nienawidzic czarnego kondora, andesha??? XDDDD
sintesis (Brak e-maila) 22:46 23-10-2006
boooskie... wzruszylam sie nad zakonczeniem bo kurde szczesliwe jest! zaskoczylas mnie tym chyba najbardziej ze wszyscy przezyli, ze oni sa razem ! jestes genialna, chyle czola twej cudownosci!smiley
kei (Brak e-maila) 16:41 30-10-2006
warto bylo czekac smiley, jedno z moich ulubionych opowiadan. Powodzenia w nastepnych opkach smiley
Neko (bloodred@wp.pl) 15:27 25-11-2006
Super, wspaniałe, zawchwycające, genialne, pociągające fascynujące, intrygujące, cudowne... mówiłam już że wspaniałe?? Najlepsze opo jakie czytałam. KOCHAM JE!!^_^
aga (Brak e-maila) 00:42 19-05-2007
dawno temu czytalam to opowiadanie jeszcze jak nie bylo skonczone musze chyba doczytac smiley reszte ale pamietam ze bardz mis ie podobalo i rozczarowana bylam ze jeszcze nie zakonczone smiley masz dobry styl pisania nie zanudzasz smiley
Vanitas (benio261@wp.pl) 11:38 25-08-2008
to opowiadanie całiem mnie zadziwiło. jest fascynujące!
Liczę, że dodasz 11 część... bo inaczej całe opowiadanie nei miałoby sensu, poza tym liczy na Ciebie wiele osób, Namido... smiley
Pozdrawiam i gratuluję talentu.
Vanitas (benio261@wp.pl) 11:39 25-08-2008
to opowiadanie całiem mnie zadziwiło. jest fascynujące!
Liczę, że dodasz 11 część... bo inaczej całe opowiadanie nie miałoby sensu, poza tym liczy na Ciebie wiele osób, Namido... smiley
Pozdrawiam i gratuluję talentu.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum