The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 22:06:02   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Brave new world 1
Pukanie do drzwi było ciche i nieśmiałe. Andrew zgasił papierosa, machinalnym ruchem przyciskając go do poręczy metalowego krzesła. Przeczesał palcami krótkie, czarne włosy, przeszedł przez pokój i złapał za klamkę.
Stojący na progu chłopak miał coś około 20 lat, rude włosy, plecak na plecach, olbrzymią torbę podróżną na ramieniu, porządnie wyglądającą walizkę pod pachą i dziecko na ręku.
I bardzo niewyraźną minę.
Andrew obrzucił pucołowatego szkraba groźnym spojrzeniem.
- Co to jest? - zapytał krótko, zapominając o odwiecznej tradycji powitania. Chłopak postawił walizkę na podłodze.
- Przyzwoitka - odparł.
- Śliczne imię - stwierdził brunet, uśmiechając się paskudnie. Wszystkie jego nadzieje na ziszczenie się fantazji skupionych wokół szczupłych pośladków chłopaka, legły właśnie w gruzach, zmiecione w proch i pył przez metrowej wielkości stworka o żółtawej skórze i kocich oczach.
- Wpuścisz nas, czy mamy się rozgościć na korytarzu? - Andrew przesunął się automatycznie, robiąc im przejście. - Weź walizkę - rzucił chłopak wchodząc.
Brunet wziął głęboki oddech.
- Niech cię cholera, Matthew, zawsze marzyłem o tym, żeby skończyć jako niańka - warknął, zatrzaskując drzwi. - Wiesz, jak ja nienawidzę dzieci. Robisz to złośliwie. Dlaczego ja się właściwie z tobą zadaję?
Matthew posadził dziewczynkę na dużym, prostokątnym stole w salonie i zaczął zdejmować jej buciki.
- Ponieważ mimo obolałego krocza, poobijanych żeber, odcisku mojej pięści na ramieniu i siniaka na czole, ciągle jeszcze łudzisz się nadzieją, że uda ci się dobrać do mojego tyłka.
- Ja też mam tu siniaka - stwierdziła poważnie dziewczynka, wskazując na swoje czoło. - I wcale nie płakałam.
- Bo jesteś bardzo dzielna. - Matthew pocałował dziecko w czubek głowy, ignorując głuche westchnienie Andrew, który zaczął właśnie rozkładać na tym samym stole zawartość walizki - dwa egzemplarze składanej broni palnej.
- Nareszcie coś dla dorosłych - mruknął, podrzucając w ręku magazynki. - Miałem już dosyć pampersów.
Chłopak wziął głęboki oddech. Postawił dziewczynkę na ziemi i poszedł w stronę kuchni.
- Ubierz ręce i umyj kapcie - rzucił do niej, odchodząc. - A ty przestań się wygłupiać i odłóż to, zanim coś się stanie.
Andrew z głośnym stukiem złączył obie stopy, stanął na baczność i zasalutował.
- Tak jest, mamusiu.

Mijając wyjęte z zawiasów i oparte o ścianę drzwi, Matthew przez chwilę miał wrażenie, że źle trafił. Po dłuższej chwili namysłu doszedł jednak do wniosku, że to naprawdę może być kuchnia, tylko takie charakterystyczne elementy jak kuchenka czy zlew są zwyczajnie niewidoczne spod grubej warstwy przeróżnego pochodzenia gratów. I szczotka do mycia kibla obok wybebeszonego kalkulatora wcale nie była najdziwniejsza.
Matthew jęknął.
- Ty kiedyś w ogóle zmywasz, Andrew? - zapytał, usiłując dokopać się do jakiś szklanek.
- Tylko kiedy muszę - usłyszał z pokoju. - Bo co?
Chłopak westchnął, wygrzebując z kupy gratów dwa brudne kubki i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu kranu. Był przykryty suszącą się na nim bielizną. Nad nim z sobie tylko znanych powodów Andrew powiesił plakat przedstawiający nijakiego pana Darwina, z podpisem "Wielki Brat cię widzi".
- Nic, Andrew - mruknął do siebie.
Brunet tymczasem kończył składać karabinki, które rozebrał głównie dla zabawy i tylko przy okazji celem sprawdzenia, czy nie brakuje przypadkiem żadnej z części. Usilnie starał się przy tym ignorować dzieciaka, gapiącego się na niego tępo.
- Pewnie znowu przeszkadza mu bałagan - mruknął w końcu, patrząc w stronę kuchni. - Jak samemu się żyje w warunkach sterylnych... Dlaczego ja się z nim zadaję, jak myślisz?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- I ja też nie wiem. Trzeba było skręcić wtedy w boczną uliczkę i dać nogę. Nie musiałbym wtedy rozmawiać z czterolatkami. A już na pewno nie wiedziałbym, jak wygląda niemowlęca kupa.




* * *




Grupa rozwrzeszczanych dzieci wyskoczyła nagle ze szkoły i biegiem puściła się w dół ulicy. Chmara w szarobłękitnych mundurkach otoczyła Andrew niczym rój szerszeni. Mignęło mu przed oczami kilkanaście identycznych, piaskowych czupryn i identycznych, błękitno-szarych oczu. Obiły się o niego, przemknęły jak huragan i zniknęły za rogiem, zostawiając Andrew lekko chwiejącego się na nogach.
Jak. On. Nie. Znosił. Dzieci.
Spojrzał przed siebie, na olbrzymi, zawieszony tuż nad ziemią bilboard. Jasnowłosa postać o kobiecych, delikatnych rysach, ale bez biustu i z męską sylwetką, reklamowała na nim bodajże jogurty. Andrew uśmiechnął się pod nosem. Nie było tu tego, kiedy przechodził tędy wczoraj. Podszedł do plakatu, wyjął z kieszeni gruby, czarny mazak i domalował postaci wąsy w stylu Adolfa.
- No, teraz wyglądasz jak trzeba.
- Debil.
Andrew podskoczył, odruchowo wkładając niezakręcony mazak do kieszeni. Odwrócił się raptownie i odetchnął z ulgą. Bo oparty o mur młody chłopak miał zielone oczy i ciemnorude włosy, spięte w koński ogon. Odepchnął się od ściany budynku i poszedł w jego stronę.
- Życie ci nie miłe? - zapytał, mijając go.
Andrew nie uznał za stosowne odpowiedzieć.
- Chodź - polecił, nie zatrzymując się.
Też coś. Jeżeli ten gówniarz myśli, że Andrew będzie tak po prostu spełniał jego polecenia...
Zza rogu ulicy wyszło trzech mężczyzn uzbrojonych w karabinki pulsacyjne.
...to ma absolutną rację.
Andrew odwrócił się na pięcie i grzecznie podreptał za rudowłosym.
- Dorosły facet domalowuje wąsy na plakatach - mruknął z dezaprobatą chłopak, kiedy Andrew zrównał z nim krok. - Nie mógłbyś pożytkować swojej energii jakoś tak bardziej konstruktywnie?
Oczywiście Andrew mógłby odburknąć coś w rodzaju "Co tobie do tego", ale odpowiedź na to pytanie była w obecnej sytuacji zbyt oczywista, by marnować dla niej tlen, którego przecież tak niewiele na tej planecie zostało. Dlatego też Andrew postanowił wykazać się cierpliwością i zaczekać, aż chłopakowi przyjdzie ochota samemu się odezwać.
Czekał osiem sekund.
- Wiesz, dokąd cię prowadzę?
- Domyślam się.
I to byłby koniec konwersacji. Może rudzielec też był ekomaniakiem?

Na terenie starego wesołego miasteczka, w piwnicy pod żelbetonowym budynkiem, za drzwiami na końcu krętego korytarza, znajdowały się drugie drzwi. Chłopak przyłożył dłoń do miejsca, w którym powinna znajdować się klamka, potem, zasłaniając Andrew widok, wystukał kod.
- Żaby nie lubią Francuzów - mruknął do zamaskowanego mikrofonu. Andrew parsknął śmiechem. - Nasz główny technik ma dość oryginalny charakter - wyjaśnił chłopak. Drzwi tymczasem otworzyły się i Andrew został wepchnięty do środka.
Spodziewał się czegoś innego. Wiedział, że istniała jakaś organizacja, której nie podoba się istniejący układ, jakieś podziemie, walczące z systemem. To było oczywiste. Ale jak kiedyś o tym myślał, widział podziemne labirynty, dziesiątki komputerów, nowoczesny sprzęt i szklane ściany, magazyny pełne broni i mnóstwo uwijających się miedzy tym wszystkim ludzi. Tymczasem teraz był w ciemnym, pustym korytarzu oświetlonym migoczącą w oddali żarówką. Mało nie potknął się o brudne, czarnowłose dziecko, które kredą bazgrało coś na podłodze. W drzwiach do jakiegoś pokoju dziewczyna w okularach i z papierosem w ustach przyglądała im się obojętnie. Wzdłuż ścian poustawiane były zaniedbane kwiaty w doniczkach. Tak. Kwiaty zdziwiły go najbardziej.
- Mam na imię Matthew - chłopak wyrwał go z zamyślenia.
- Andrew - przedstawił się. Niepotrzebnie.
- Wiem.
Weszli do niewielkiej sali, dusznej i ciemnej, wypełnionej komputerami. Przy jednym z nich siedziała zgrabna blondynka koło trzydziestki. Odwróciła się i uśmiechnęła na ich widok. Matthew bez słowa wepchnął Andrew do przezroczystej kabiny przypominającej windę. Jaskrawe, zielone światło błysnęło mu w oczy i przesunęło się wzdłuż jego ciała. Przez szkłopodobne tworzywo widział ekran monitora, a na nim siebie, najpierw w ubraniu, potem bez. Chyba musiał wydać w tym momencie jakiś krztuszący odgłos, bo Matthew parsknął śmiechem. Teraz na ekranie znajdowała się jego postać pozbawiona także i skóry.
- Fajnie - mruknął.
- Prawda? - Blondynka uśmiechnęła się, przyciskając jakieś klawisze na klawiaturze. - Sama opracowałam.
- Miało to coś wspólnego ze znacznym odsetkiem mężczyzn wśród kandydatów do takiej lustracji?
- Jestem lesbijką, Andrew.
- Aha. - Po krótkiej chwili Andrew postanowił zmienić temat. - Dojdziemy do samych kości?
- Szkoda energii - blondynka zgasiła ekran. - Póki co, nie umieszczają pluskiew w kościach.
- A jeśli zaczną?
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Będziemy zużywać więcej energii.
Matthew podszedł do kobiety i objął ją jednym ramieniem.
- To jest Assy - powiedział, zwracając się do Andrew, który wyszedł właśnie z kabiny. - Osoba odpowiedzialna za nasze zasilanie, nasz sprzęt i nasze idiotyczne hasła głosowe przy wejściu.
Assy uśmiechnęła się szeroko.
- Dziękuję, Matthew - odparła ze sztuczną emfazą. - Teraz ty - wskazała na kabinę.
Chłopak skrzywił się.
- Nie szkoda energii? - zapytał z przekąsem.
- Na tobie nie będę oszczędzać. - Blondynka rozpromieniła się.
- Bardzo śmieszne - burknął. - A ty - zwrócił się do Andrew - możesz się odwrócić.
Brunet wyszczerzył zęby. Zaczynało mu się tu podobać.
- Jeśli popro...
Nim skończył, dostał solidny cios łokciem w żebra, po którym jednak rudowłosy mimo wszystko odwrócił wzrok i wymamrotał:
- Proszę.
Kto by pomyślał, jak słodkie, grzeczne dziecko. Andrew nie był przecież chamem, mógł się odwrócić, jeśli go o to tak ładnie proszą. Szczególnie jeżeli w płaskim, zgaszonym ekranie monitora stojącego na przeciwko, wszystko się tak ślicznie odbijało.
Matthew wszedł do kabiny, blondynka uruchomiła skaner. Andrew zerknął na ekran i stwierdził, że *bardzo* polubi Matthew.



* * *



- Mam za swoje - mruknął Andrew do dziewczynki, wciąż gapiącej się na niego z główką lekko przechyloną na bok. - Jak ktoś jest łasy na ślicznych niewinnych chłopców, może być pewien, że skończy z nie rozładowanym libido.
- Jak ty możesz funkcjonować w tym syfie? - zapytał Matthew, wracając z kuchni z dwoma kubkami gorącej herbaty. - Tam nie ma ani jednej czystej szklanki.
- Wiem, że nie ma - obruszył się Andrew, biorąc od niego kubek. Usiedli z podkurczonymi nogami na rozwalonej sofie, przodem do siebie. Dziewczynka z pewnym trudem władowała się w środek. - Widzisz, ja używam naczyń na nieco innej zasadzie. Mam cztery kubki, z których jeden przeznaczony jest na kawę, drugi na kolę, trzeci na herbatę a czwarty na wszelki wypadek.
- I używasz ich non stop?
Andrew wyszczerzył zęby.
- Dokładnie.
Matthew przechylił głowę i zmarszczył brwi.
- A one nie robią się w środku jakieś takie... powiedzmy... *zielone*, na przykład po całej nocy?
- Jakiej nocy? - Andrew podrapał się za uchem. - Kawę na przykład, to ja piję regularnie co sześć godzin.
Matthew był przerażony. Brunet zaśmiał się.
- To chyba znaczy, że się do mnie nie wprowadzisz, prawda? A już miałem nadzieję... - mruknął, wzdychając wymownie.
Matthew kopnął go czubkiem buta.
- Mógłbyś być czasem poważny - skarcił go. Andrew uśmiechnął się przekornie, przygryzając dolną wargę. Matthew spuścił wzrok. - Zabierzmy się lepiej do roboty - dodał, wstając.
- Jakiej roboty? Daj spokój - Mężczyzna odstawił kubek i poszedł za nim. - Zdobyłem kilka świetnych filmów... - zaczął, obejmując chłopaka w pasie. Ten odepchnął go nerwowo.
- Jutro wysadzamy w powietrze siedzibę rządu, a ty chcesz dzisiaj oglądać filmy?!
Brunet wzruszył ramionami.
- A co mam robić? Przećwiczyliśmy wszystko ze dwa tysiące razy - mówił, usiłując przyciągnąć chłopaka bliżej siebie. - Co może pójść nie tak?
Matthew kopnął go w łydkę i odsunął się na bezpieczniejszą odległość.
- Dla ciebie zawsze wszytko jest proste. Nigdy się niczym nie przejmujesz. Ada, czemu nie założyłaś kapci? - zwrócił się do dziewczynki.
Zrezygnowany Andrew wrócił do swojej herbaty.
- Czy jest sens przejmować się czymś, co nie ma sensu, Matthew? Myślałem, że to już ustaliliśmy.



* * *



Andrew Jackson, urodzony 1 IV 2154... włamania, kradzieże, przemyt narkotyków, napady.
Matthew przeleciał wzrokiem po wyświetlanym na ekranie życiorysie Andrew. Nie miał czasu się wczytywać. Z resztą, już to znał.
...aresztowany 2186, siedemdziesiąt lat hibernacji...
- Przespałeś wszystko - odezwał się Matthew. Andrew podniósł wzrok. - Przespałeś krytyczny moment.
Brunet zaśmiał się krótko i usiadł na stołowym blacie.
- Zauważyłem - mruknął. Matthew uśmiechnął się do niego.
- Obudziłeś się trzy miesiące temu...
- ... I tyle czasu zajęło wam znalezienie mnie. To kiepski wynik, nie sądzisz?
- Nie pochlebiaj sobie - chłopak uśmiechnął się przelotnie, nie patrząc na niego. - Nikt cię nie szukał. My... my nie musimy się szukać. Jesteśmy po prostu widoczni.
- Prawda - Andrew rozsiadł się wygodniej i oparł plecami o ścianę. - Wiesz może, kto to wymyślił?
- Co konkretnie? - zapytał nieobecnym tonem.
- Jasne włosy, szare oczy i unifikacja tam, na dole.
Unifikacja. Matthew zaśmiał się w myśli. Ładne słowo.
- Chyba ci mówili.
- Chcę usłyszeć nieoficjalną wersję.
Chłopak pokiwał głową. Spojrzał prosto w twarz Andrew, pierwszy raz, odkąd się spotkali, a potem znowu uciekł gdzieś wzrokiem. Przeszedł się po pokoju, splatając dłonie na karku.
- W latach dwudziestych poprzedniego stulecia obliczono, że jeśli szybko się czegoś nie zrobi, to od jego połowy liczba mieszkańców Ziemi będzie się podwajać co trzy lata. Na całym świecie wprowadzono rygorystyczną kontrolę urodzin. Jesteś dzieckiem tej epoki - mruknął, obrzucając Andrew przelotnym spojrzeniem. - Mamusia musiała być strasznie szczęśliwa - dodał. Andrew nie skomentował. - Potem zmuszono oporne kraje do uznania aborcji i eutanazji, a kiedy to nic nie dało... przestano leczyć. Nieoficjalnie oczywiście. Wszystko to rzecz jasna gówno dało i wtedy razem ze szczepionką przeciw ospie pozbawiano losowo wybrane kobiety zdolności prokreacji. Znowu nieoficjalnie. W tym czasie nielegalne dzieci pozbawiano już praw obywatelskich. Na dziecko trzeba było mieć pozwolenie. Czekało się kilka lat, żeby móc złożyć podanie trzeba było przez pięć lat być przykładnym małżeństwem. I nie można było rodzić po trzydziestce. Mam nadzieję, że wyczułeś ideę tej ustawy. W tej sytuacji ludzie nic sobie nie robili z bezsensownych zakazów.
Matthew zamilkł nagle. Nerwowym ruchem przysunął sobie krzesło i usiadł na nim, przodem do oparcia. Wbił wzrok w podłogę.
- Był projekt karania nielegalnych rodziców śmiercią - zaczął, lekko zmienionym głosem. - Nie przeszedł... jeszcze wtedy. Zdecydowano się w końcu na bardziej humanitarne rozwiązanie i wszystkie bez wyjątku kobiety pozbawiano płodności przed okresem dojrzewania - ton głosu Matthew wrócił do poprzedniej bezbarwności. - Od 2190 rozpoczęła się era dzieci z probówek. Pierwsze pokolenie z fabryk było bezpłodne, tak na wszelki wypadek, pomijając kilka wyjątków, bodajże jeden mężczyzna i cztery kobiety na sto. Drugie pokolenie, młodsze o lat 20, było już normalne, ale samo pochodzące z inkubatorów i wychowane przez wyprodukowanych rodziców, nie miało najmniejszej ochoty osobiście zajmować się rodzeniem. Po co męczyć się z ciążą, porodem, bólami krzyża, karmieniem piersią, tyciem i rozstępami, skoro nauka znalazła już sposób na wyręczenie natury? W ciągu pierwszych trzydziestu lat, w czasie których smacznie spałeś, inkubatory stały się normą. Już wtedy produkowali głównie szarookie blondaski, żeby było taniej. Nie wiem, to podobno ma coś wspólnego z pigmentem. - Matthew wykonał ręką nieświadomy gest lekceważenia. - Z resztą, każdy i tak farbuje sobie tęczówki i wszczepia włosy takiego koloru, jaki mu się żywnie podoba, więc co za różnica. Tylko widok dzieci jest przerażający. Wszystkie są identyczne.
Andrew wzruszył ramionami.
- Dla mnie zawsze były - stwierdził. Matthew spojrzał na niego obojętnie.
- Trzydzieści siedem lat temu jakiś kretyn na wysokim stołku wpadł na pomysł, żeby zlikwidować odrębność płci. Bo niby na co komu dwie płcie, skoro i tak dzieci produkuje się w butelkach? Plan wprowadza się w życie bardzo powoli, ale skutecznie. Dziesięć procent więcej obojnaków w każdym pokoleniu.
Andrew zmarszczył brwi. Rzeczywiście, ta wersja różniła się trochę od tej, którą mu przedstawiono. Pochylił się do przodu i zacisnął dłonie na krawędzi stołu.
- Nie ma protestów? - zapytał.
- W imię czego? - Matthew żachnął się. - Praw natury? Oni nie rozumieją tego pojęcia. W y p r o d u k o w a n o ich, są zrośnięci z techniką, jak będą chcieli, to sobie wymodelują piersi tak, jak kiedyś farbowało się włosy na blond. W tej *unifikacji*, jak to ładnie określiłeś, widzą same plusy. Żadnych konfliktów, żadnej dyskryminacji, żadnych syndromów przedmiesiączkowych, żadnej rywalizacji o to, kto najpiękniejszy, żadnego podziału na homo i hetero ani związanych z tym przykrości. Koniec problemów z emancypacją kobiet i żeńskimi formami językowymi. Koniec z kasjerkami, ministerkami, tapicerkami i śmieciarkami. Wszystko się zunifikuje i wyrówna, każdy będzie miał równe prawa do wszystkiego. Aha, i jeszcze jedno, od dziś o rodzaju ludzkim będzie się mówić w rodzaju nijakim - Matthew uśmiechnął się ironicznie. - Liberte, egalite, fraternite. Utopia! - Chłopak splunął do stojącej przy nodze stołu doniczki.
Andrew pokiwał głową, marszcząc brwi.
- I wy to zmienicie? - zapytał, gestem ręki wskazując na pomieszczenie, w którym się znajdowali. - Zniszczycie system?
- Tego się nie da zniszczyć - odparł Matthew spokojnie. - Nie można zmienić systemu, który odpowiada całemu społeczeństwu. Nie można tłumaczyć ludziom, że tak naprawdę nie są szczęśliwi. Z resztą, oni SĄ szczęśliwi.
- Więc niby jaki sens ma walka?
Chłopak uśmiechnął się.
- Jaka walka? - zapytał. Tego Andrew się nie spodziewał.
- Przecież *coś* chyba robicie, prawda? - zapytał zniecierpliwiony, pochylając się do przodu.
Matthew wzruszył ramionami.
- Trwamy.



* * *



Matthew w biegu wpadł na drzwi od piwnicy. Zaklął, chronąc obiema rękami drobny kształt ukryty pod kurtką. Wbiegł do środka i nerwowo wystukał kod przy wewnętrznych drzwiach. Cisza.
- Brave new world - powiedział wyraźnie do zamaskowanego mikrofonu. Cisza.
- Year nighteen eighty four...?
Cisza. Pieprzone hasła głosowe.
- The machine stops...?
Cisza.
Ulubione książki Assy, tak? To co zostawało?
- Winnie the Pooh?!
Cisza.
- Niech cię szlag, Assy!
Matthew przez chwilę miał wrażenie, że Assy stała się ostatnio nieco bardziej samokrytyczna, bo drzwi pisnęły właśnie i otworzyły się z lekkim szelestem. Nadzieja prysła jednak równie szybko, jak się pojawiła. Drzwi otworzył bowiem Andrew.
- Nie złość się tylko. Dzisiaj oszczędzamy na prądzie. Miałem już z resztą dość zimnej wody - mówił szybko. Matthew mało go nie staranował wpadając do środka.
- Włączcie ten cholerny prąd! - Wrzasnął, biegnąc korytarzem. Rozpiął kurtkę i wyjął z niej drobnego niemowlaka o pomarszczonej, czerwonej skórze. Palący w korytarzu papierosa Thomas zaklął bardzo brzydko i, rzucając po drodze papierosa, zniknął za najbliższymi drzwiami.
Matthew położył dziecko na pokrytym ceratą stole. Zapaliło się światło. To był chłopczyk. Chłopczyk z ciemnymi, kręconymi włoskami.
- Pewnie modliła się o blondynkę. - Matthew podskoczył, słysząc tuż przy uchu głos Andrew. Ten facet zawsze pojawiał się znikąd. Assy pochylała się nad dzieckiem, z głębi korytarza słychać było szybkie, dudniące kroki.
- Nie śpieszcie się - mruknęła kobieta, podnosząc się. - Niosłeś trupa, Matthew - dodała cicho i wyszła. - Za dwie minuty wyłączamy zasilanie.



* * *




- Maaaaaaaaathew!!! - jęczał Andrew żałosnym tonem, kiedy chłopak po raz trzeci przedstawiał mu plan działania i kontrolnie wypytywał go o szczegóły. - Wchodzimy, wysadzamy w powietrze, wychodzimy, Matthew, to jest dziecinnie proste.
Mężczyzna wstał i podszedł w stronę rudowłosego, który stojąc przy stole sprawdzał coś w elektronicznym notatniku. Andrew próbował objąć go od tyłu ramionami, ale chłopak pochylił się właśnie, i brunet mały włos nie zderzył się z podłogą. Matthew wydawał się tego nawet nie zauważyć. Andrew wyjął mu notatnik z ręki.
- O dziewiątej spotykamy się z Assy, - zaczął takim tonem, jakby tłumaczył coś nie Matthew, tylko Adzie, - o dziewiątej piętnaście z resztą grupy, o dziewiątej dwadzieścia wchodzimy do budynku, zakładamy ładunki i o dziewiątej trzydzieści pięć oglądamy fajerwerki. O dziesiątej dziesięć spotykamy się na kawie w Kociaku. Kropka. Amen. Matthew, koniec, zajmijmy się dzisiaj czymś pożyteczniejszym - dodał z głupkowatym uśmiechem. Matthew nie chciał wiedzieć, co dokładnie miał na myśli. Kompletnie go ignorując, zabrał mu notatnik i jakby nigdy nic wrócił do swojej roboty. Andrew nie dał się zbić z tropu. - Położymy Adę spać w salonie i będziemy mieli caaaaaaałą noc na...
- Zamknij się, Andrew.
- Na głupie filmy - dokończył mężczyzna, robiąc minę niewiniątka. Matthew ciągle go ignorował. A Andrew bardzo nie lubił być ignorowany. Zrezygnowany opadł na sofę i zrobił do Ady głupią minę. Dziewczynka pokazała mu język. - Tak sobie myślę... - zaczął.
- Daj mi popracować.
- Spałeś kiedyś z którymś z nich?
- Co!?
Punkt dla mnie, pomyślał Andrew, kiedy Matthew zwrócił wreszcie na niego uwagę.
- Niiiiiiic - przeciągnął się. -. Tak sobie tylko myślę...
- Coś nowego - burknął chłopak.
- To typowe społeczeństwo konsumpcyjne, prawda? - zapytał niewinnym tonem. - Przyjemność na pierwszym miejscu.
- Pewnie tak - przyznał chłopak, wzruszając ramionami. - I co?
- Nic - stwierdził po raz kolejny Andrew. - Chciałem tylko wiedzieć, czy spałeś z którymś z *nich*. Bo ja spałem i wiesz, chyba wolę tradycyjny układ. Nawet jeśli jest trochę mniej higienicznie. Chciałem tylko wiedzieć co o tym myślisz.
- Nic nie myślę - ku rozpaczy Andrew chłopak wrócił do swojego notatnika.
- Jesteśmy przyjaciółmi, możemy chyba porozmawiać, nie? Mężczyźni w interesującym mnie przedziale wiekowym to obecnie dwadzieścia procent społeczeństwa, z tego dziewiecdziesiąt procent to heterycy. Mam przesrane. Te mutanty mnie przerażają i tylko dlatego, że jestem naturalistą, muszę teraz tak straaaaaasznie cierpieć - Andrew znowu się przeciągnął i - o ile to możliwe - uśmiechnął się jeszcze głupiej niż poprzednio. - Mógłbyś mi chociaż trochę powspółczuć.
- Daruj ale twoje libido to nie jest mój problem.
Andrew z pewnym oburzeniem pochylił się do przodu i położył obie dłonie na krawędziach sofy.
- A gdzie się podział twój wrodzony altruizm, co?!
Matthew spojrzał na niego z wyrazem niewysłowionego cierpienia na twarzy.



* * *



- Nie rozumiem - Andrew podrapał się za uchem. W wiadomościach pokazywali właśnie ruchliwą ulicę pełną młodych ludzi o smukłych, pozbawionych cech płci sylwetkach. Matthew oderwał zamyślony wzrok od telewizora i spojrzał na Andrew.
- Statystycznie rzecz biorąc panowie i panie ciągle powinni stanowić na tym świecie większość, przynajmniej w pokoleniu trzydziestolatków. Ty jesteś trochę młodszy. - Matthew drgnął mimowolnie. Andrew zamyślił się na moment, po czym wrócił do przerwanej myśli. - A tymczasem jakoś tak dziwnie mało nas na ulicach, zauważyłeś?
- Odkrywcze, Andrew.
Brunet uśmiechnął się nieznacznie. Przy stole w głębi pokoju jakiś dwunastoletni chłopiec pochłaniał właśnie owsiankę. Andrew spojrzał na smarkacza przelotnie, tłumiąc niesmak. W odniesieniu do tego dziecka wyrażenie "jadł, aż mu się uszy trzęsły" nabierało specyficznego, przeraźliwie dosłownego znaczenia.
- Co się niby z nimi stało? - zapytał, zwracając się do Matthew, który wzruszył tylko ramionami.
- Wyparowali samoistnie - stwierdził z ledwo wyczuwalną ironią. - Jesteśmy mamutami, Andrew, czas na nas. Możemy to tylko opóźnić.
Brunet oparł się o oparcie krzesła i splótł ramiona na piersi. Przez chwilę w milczeniu obserwował swojego rozmówcę.
- Ty w nic nie wierzysz, prawda?
Matthew nie zmienił wyrazu twarzy.
- Co masz na myśli?
- Nie wierzysz w sens tego, co robisz.
Rudowłosy wziął głęboki oddech, zerkając na chłopca, ciągle skupionego na własnym talerzu. Potem pochylił się w kierunku Andrew i zaczął szeptać.
- Ukrywam zbiegów, których prędzej czy później i tak złapią, wysadzam budynki, które odbudują, zabijam przy tym polityków, których zastąpią inni, staję na głowie, żeby zlokalizować i znaleźć przed nimi nielegalne dzieci tułające się po slumsach i kanałach, daję im jeść i farbuję im włosy i cieszę się, że mogą jeszcze pożyć i *tak*, uważam, że na dłuższą metę to nie ma *najmniejszego* sensu. O to chodziło?
Andrew milczał przez chwilę.
- Gdyby chcieli, mogliby zastąpić nas w ciągu jednego pokolenia. Nie robią tego, znaczy że nie jesteśmy dla nich problemem. Może wystarczy żyć zgodnie z ich zasadami i...
- I liczyć na to, że jednak nas ominie ogólne parowanie? - Matthew zaśmiał się z rezygnacją. - Wiesz, co oni robią z nielegalnymi dziećmi, Andrew?
Brunet nieświadomie machnął ręką.
- Węgiel, wodę, wapń, żelazo... i co tam jeszcze jest w ludziach.
- Skórzane buty - odezwał się farbowany blondyn z drugiego końca pokoju. Wzrok miał utkwiony w owsiance. - Nie zapominaj o butach.
Matthew spojrzał na chłopca łagodnie, ciągle mówiąc do Andrew.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz bawić się w to razem ze mną. Ja tak tego nie zostawię.
- Nawet, jeśli to nie ma sensu?
- Nawet.



* * *



- Wyglądasz absolutnie uroczo w niebieskiem... - zamruczał brunet, przeciągając się na łóżku. Czubkami palców pogładził Matthew po ramieniu, przykrytym niebieską tkaniną koszuli od pidżamy.
- Śpię na sofie - stwierdził tamten po raz trzeci tego wieczoru, odruchowo siadajac na łóżku. Miał po dziurki w nosie aluzji tego zboczeńca.
- Chcesz ją tu ze mną zostawić?! - Oczy bruneta rozszerzyły się w nieźle udawanym przerażeniu, kiedy wskazał palcem na zwiniętego w kulkę brzdąca na środku łóżka. - Ona już śpi - uśmiechnął się przekornie. Matthew groźnie zmrużył oczy. - Nie możesz zasnąć? - zapytał brunet łagodniejszym tonem.
- Ty też nie. - Matthew niechętnie ułożył się z powrotem na poduszce, odwracając głowę tak, by nie patrzeć na Andrew. Ten nie pojął aluzji i kontynuował rozmowę.
- BO SIĘ WIERCISZ JAK...
- Cicho!
Dziecko pomiędzy nimi jęknęło przez sen i władowało sobie kciuk do buzi.
- Maaathew... - zaczął brunet po kilku sekundach ciszy.
- Co znowu?
- Jak to było z tobą?
- Co: ze mną? - zapytał zrezygnowany i coraz bardziej senny.
Andrew zawahał się przez chwilę. Dałby sobie rękę uciąć, że chłopak nie przyszedł na świat w butelce.
- Byłeś nielegalnym dzieckiem, prawda?
Cisza.
- Kiedyś ci powiem.
- Nie dzisiaj? - Andrew nie tracił nadziei.
- Mamy dużo czasu. Dobranoc.
Brunet westchnął cicho.
- Dobranoc - szepnął.



* * *



W kawiarni o nieszczególnie oryginalnej nazwie "Kociak", na przedmieściach z dala od głównych ulic było o tej porze pusto. Zupełnie pusto.
Matthew siedział na ławce przed drzwiami, pochylony do przodu, zgarbiony, obojętny. Nie drgnął na dźwięk swego imienia.
Andrew usiadł obok niego. Sprawy straciły na znaczeniu. Mogli być teraz szczerzy.
- Jak stamtąd uciekłeś?
- Statystyka - Matthew nie podniósł wzroku, od kilkunastu minut niezmiennie wbitego w czarny punkcik na płycie chodnikowej. - Podczas akcji antyterrorystycznych udaje sie zbiec średnio jednej szóstej napastników. Było nas sześciu - powiedział bawiąc się schowanym w dłoniach maleńkim pistoletem. Andrew dopiero teraz go zauważył.
- Matthew...
- Bardzo chcialeś żyć, prawda? - uśmiechnął się. - Myślisz, że wkupiłeś się w ich łaski? Że teraz zostawią cię w spokoju?
- A dlaczego mieliby nie zostawić? - brunet odsunął się mimowolnie, zerkając na pistolet. - Ich plan jest zbyt długofalowy by mogła im przeszkadzać jednostka. Mogą mi spokojnie pozwolić dożyć starości. Tylko wy jesteście dla nich niebezpieczni.
Chłopak skinął głową.
- Ty od dawna jestes martwy, Matthew, wiesz o tym. Wszyscy jesteście, pozabijaliby was wszystkich, przerobili na podeszwy do butów, prędzej czy później. A ty czekałeś na to, żyłeś tym, niby chodziło ci o to, żeby jak najwięcej zrobić zanim to się stanie, ale tak naprawdę byłeś już zmęczony, chciałeś, by cię dorwali, żeby ktoś cię uwolnił od tego całego bezsensu, od idiotycznego nakazu walki w którą nie wierzysz. Przedłużałeś tylko agonię. Zawsze wiedziałeś, że to bez sensu. Czekałeś aż cię dopadną, aż ktoś cię wystawi, bo sam nie miałeś na to odwagi. To na mnie czekałeś, prawda? Wiedziałeś, czego się po mnie spodziewać. Wiedziałeś, prawda? Nie miałeś odwagi tego przerwać, chciałeś, żebym to zrobił za ciebie. Chciałeś tego, wiesz o tym. Chciałeś by to się skończyło, a ja...
- Tak - przerwał mu Matthew, prostując się. Odbezpieczył pistolet. - A ty chciałeś żyć.
Mężczyzna nerwowo podniósł się z miejsca. Odruchowo zaczął się cofać. Chłopak zacisnął dłoń na rękojeści.

Strzał był cichy, lepki i mokry.

Andrew nie odwrócił się ani razu.




Komentarze
mordeczka dnia padziernika 14 2011 14:44:20
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Setsunaa (Brak e-maila) 22:09 03-10-2004
Jestem pod wielkim wrażeniem...To jest boskie tylko....czy Mat wreszcie da się uwieść...kurcze ^^ czekam na kolejną część z niecierpliwością i w napięciu ^^ hihi i narozwój wydarzeń rzecz jasna pozdrawiaaaaaam smiley

Natiss (natiss@tlen.pl) 23:35 04-10-2004
Ciekawe i oryginalne. Jestem bardzo ciekawa, co bedzie dalej. Pisz koljene części ^___^
An-Nah (Brak e-maila) 19:53 13-11-2004
Ciekawe - zastanawiało mnie zawsze yaoi w takich realiach, no i trafiłam wreszcie. Co prawda tekst robi wrazenie dosc niespujnego (nie wykluczam mozliwosci, ze to moj skolowany mozg kiepsko dziala), ale jest interesujacy i dobrze napisany - prosze o jeszcze. Lubie takie klimaty, szkoda, że moda na nie wydaje sie mijac smiley
V. (Brak e-maila) 20:36 19-12-2008
Podobało mi się lata temu, podoba mi się teraz. Jeden z moich ulubionych tekstów.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum