ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Belzebub |
Konkurs: "DEMON"
Czekał.
Ostatnio cały czas to robił. Kiedyś wydawało mu się, że cierpliwość nie jest najmocniejszą cechą jego charakteru, ale odkąd poznał Bella, odnalazł w sobie jej nieskończone pokłady. Miało to miejsce cztery lata temu w śnieżnej Aragossie, kiedy to wraz z ojcem złożył kurtuazyjną wizytę margrabiemu Tharmas - Behemotowi.
Hrabia Baal, jego czcigodny rodzic, nie utrzymywał dyplomatycznych kontaktów z Behemotem, odkąd między jego hrabstwem - Urizen, a marchią Tharmas doszło do wyjątkowo krwawej i wyniszczającej wojny domowej w dodatku zakończonej remisem. Wicehrabia Eblis liczył wówczas szesnaście lat i tak jak wielu poddanych jego ojca stracił w niej bliskiego przyjaciela... Od tamtej pory żył tylko wspomnieniami, uparcie nie pozwalając sobie ruszyć dalej i pozostawić w spokoju cienie umarłych. Tak już przywykł do tego stanu, że nie spodziewał się, że ktoś będzie potrafił rozproszyć chmury nagromadzone na jego niebie, a co więcej wydobyć zza nich zapomniane słońce. Ale to się stało. Wtedy w Aragossie za sprawą niesfornego Bella, środkowego syna margrabiego Behemota, który po śmierci najstarszego potomka władcy, mimowolnie został dziedzicem w Tharmas.
Eblis dał się oczarować jego urzekającej powierzchowności, ale przede wszystkim niepokornej, przewrotnej naturze, z każdym dniem coraz bardziej się w nim zakochując. Jego uczucia go zdziwiły, lecz jednocześnie w niezrozumiały dla niego sposób uszczęśliwiły. Dzięki nim pustka po śmierci jego przyjaciela - anioła Metatrona, zaczęła się powoli, ale systematycznie wypełniać. Mimo że Bell nieraz wyraźnie okazał mu, że nie odwzajemnia jego afektu, Eblis nie zamierzał rezygnować. Nawet gdy dowiedział się o jego ślubie z piękną Forneus, a wkrótce potem o kolejnej wojnie między Tharmas a Urizen. W końcu jednak jego cierpliwość została wynagrodzona, gdy po kolejnej próbie obalenia swojego ojca, wygnany z Tharmas Bell, trafił pod opiekę hrabiego Baala. Zadbała o to jego zapobiegliwa ciotka - lady Minevra.
Wicemargrabia był wtedy w okropnym stanie, Behemot pozbawił go mocy, a także poddał wymyślnym torturom psychicznym i fizycznym. Od tamtego czasu minęły już dwa lata. Dwa lata, podczas których Bell gościł na dworze Baala w charakterze "nieoficjalnego oficjalnego partnera" jego syna. Ten tytuł wymyślono za czasów przebywania w Urizen anioła Metatrona, banity z Emanacji. Jego zażyłość z hrabią Baalem spowodowała wiele spekulacji na temat ich wzajemnych relacji, dlatego dowcipny władca zaczął nazywać Metatrona swoim nieoficjalnym oficjalnym partnerem. Eblis wykorzystał to, żeby przekonać ojca do przyjęcia Bella na dworze, a zarazem by dać wszystkim do zrozumienia, że to on w pełni bierze odpowiedzialność za syna największego wroga hrabstwa. W duchu łudził się też, że może Bell... poczuje się zobowiązany do dosłownego potraktowania swoich obowiązków...?
Niestety nie poczuł się. A wicehrabia nigdy nie odważyłby się go naciskać. Zadowalał się więc tym, co miał. Specyficzną przyjaźnią z tym na swój wiek za bardzo inteligentnym dwudziesto dwu latkiem, przy wszystkich swoich zaletach umysłu, paradoksalnie nie stroniącym od kieliszka i innych doczesnych uciech.
Chociaż jego pełne usta mogły uśmiechać się na zawołanie, w jego ciemnobrązowych oczach zawsze pozostawał przejmujący chłód, podejrzliwa uwaga, jakby w każdej chwili oczekiwał zadania podstępnego ciosu. Eblis traktował to z wyrozumiałością - w końcu Bell nigdy nie miał łatwego życia. Może dlatego tak bardzo chciał mu to wynagrodzić, otoczyć spokojem i bezpieczeństwem.
Tymczasem nie było mu wcale łatwo. Okazało się bowiem, że coraz trudniej wychodzi mu granie nie zainteresowanego niczym innym poza poprawną przyjaźnią. A Bell mu tego oczywiście nie ułatwiał. Flirtował z kobietami, czym wywoływał w nim najprawdziwszą zazdrość, coraz lepiej się ubierał, biorąc przykład z uriziańskiej szlachty, a przede wszystkim sukcesywnie powracał do swojego dawnego, ujmującego wyglądu. W chwili przybycia na dwór hrabiego był bowiem tak wygłodzony, że jego skóra okrywała prawie same kości w dodatku w wielu miejscach połamane. Stracił też włosy. W więzieniu zwyczajnie mu je ogolono, nie zważając na to, że jest synem samego margrabiego.
Na domiar złego od samego początku dzielili razem jedną komnatę. Była dość obszerna, lecz mimo to codziennie spędzali ze sobą czas, choćby nawet się do siebie nie odzywali, bo i tak czasem bywało. Wspólne mieszkanie było kaprysem Baala. Wprost powiedział Eblisowi, że skoro bierze na siebie odpowiedzialność za synalka Behemota, sam ma go pilnować i to przez całą dobę. W głębi ducha wiedział, że ojciec próbuje mu pomóc w zrealizowaniu planu zdobycia przedmiotu jego gorących uczuć.
Który to przedmiot przepadł na cały wieczór. Eblis czekał na niego już od ponad trzech godzin. Na zegarze właśnie wybiła północ i zaczynał się o niego niepokoić. Wypełniał czas spędzony na czekaniu czytaniem książki, trochę też szkicował - ostatnio bez przerwy jego.
Gdzie on przepadł? A może umówił się z którąś z tych obskakujących go kobiet? Ta myśl podwoiła jego niepokój. Odłożył książkę na stolik i podniósł się z wygodnego fotela oprawionego czarną skórą.
W tym momencie, jakby na jego specjalne życzenie ktoś energicznie pchnął drzwi do komnaty i po chwili do środka wszedł wicemargrabia Bell. A właściwie wicemargrabia Belzebub. Używał swojego pełnego imienia tylko na dworze Behemota. Prywatnie wolał jego skróconą wersję z pieszczotliwym przedłużeniem literki "l" tak, jak zawsze robiła jego tragicznie zmarła matka.
Z trudem utrzymywał równowagę, podtrzymując się framugi. Na pierwszy rzut oka było jasne, że jest pijany. Eblis często widywał go takiego w Tharmas, ale podczas całego swojego pobytu w Urizen, dotąd ani razu aż tak intensywnie nie zaglądał do kielicha.
- Wszystko w porządku? - zapytał, zaniepokojony nie na żarty.
- Nie no. - wyjąkał Bell - Co ty. Jest świeeetnieee...
Chwiejnym krokiem ruszył w stronę kanapy z czarnej skóry i opierając się o podgłówek ostrożnie na niej usiadł. Wyłożył przed siebie nogi i skrzyżował je w kostkach. Narzuta w kolorach oscylujących od ciemnej śliwki do świetlistej czerwieni zsunęła się z kanapy na marmurową podłogę. Eblis pochłaniał wzrokiem jego pociągłą twarz obdarzoną iście porcelanowymi rysami, duże, pełne usta, mały, zaokrąglony nosek i nieprzeniknione, ciemne oczy nieco przysłonięte przydługą, rubinową grzywką, którą czasami zaczesywał na bok. Włosy odrosły mu już na tyle, żeby sięgnąć początku karku, a ciało nabrało sprężystości i dawnej, zmysłowej smukłości. Zasłaniały je czarne spodnie, wpuszczone w cholewy długich butów, ozdobione szerokim pasem, który miękko podkreślał jego talię, chabrowa, koronkowa koszula rozchełstana na piersi i czarna, aksamitna kamizelka.
Bell jakby wtapiał się w subtelne tło złocistej tapety pokrywającej ściany i mebli z ciemnoczerwonego drewna. Ten widok zadziałał na jego wyobraźnię, pobudził ledwo uśpione zmysły. Przełknął ślinę, panując nad pulsującym pożądaniem. Przez chwilę wydawało mu się, że jest silniejsze od niego i zaraz dosłownie rzuci się na Bella, wbije go ciężarem swojego ciała w skórzane oparcie i precyzyjnie zerwie z niego każdą, najmniejszą część garderoby. A potem będzie się z nim kochać bez względu na to, czy on także wykaże ku temu chęci, czy też nie. Czasami naprawdę żałował, że nie jest wyrachowanym draniem, a stosowanie siły w łóżku budzi w nim wstręt...
Tymczasem niczego nieświadomy wicemargrabia podniósł na niego oczy. Ich wyraz był mętny, nie do końca świadomy, choć równocześnie na powierzchnię tego morza pijackiego rozmarzenia wydobyła się jego wrodzona złośliwość i coś w rodzaju szyderczego rozbawienia. Oblizał dolną wargę, bezwiednie kładąc rękę na podłokietniku. Misterna koronka w kształcie nakładających się na siebie fal, zdobiąca rękaw jego koszuli, zasłaniała mu prawie cała dłoń.
- Na co się gapisz? - zapytał w końcu, niecierpliwie przebierając palcami na podłokietniku.
Wicehrabia głośno wypuścił powietrze.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Domyślam się.
- Może snujesz niesłuszne domysły?
- Szczerze wątpię.
- Proszę zatem byś mnie oświecił do jakich to doszedłeś wniosków.
Spodziewał się, że Bell się teraz uśmiechnie, ale jego oblicze pozostało niewzruszone, wręcz wrogie.
- Od początku dawałeś mi jasno do zrozumienia, że chcesz mi się wpakować do łóżka, więc pewnie myślałeś teraz o tym, jak mnie zgwałcić.
- Zaraz zgwałcić. - Eblis nonszalancko wzruszył ramionami - Nie jestem taki samolubny. Ty też brałbyś w tym solidny udział...
- Cóż za wspaniałomyślność z twojej strony, mój drogi! - odparł głosem, ociekającym sarkazmem.
- Oczywiście. W końcu jesteś moim nieoficjalnym oficjalnym partnerem, prawda? - odparł z zadowolonym uśmiechem, ale Bell nadal nie wydawał się zachwycony ich żywą konwersacją tak, jak to zwykle bywało, a co gorsza nic nie odpowiedział.
Zapadła ciężka, niezręczna cisza. Wicemargrabia wbijał w niego uważny, hipnotyzujący wzrok, a on niecierpliwie przestępował z nogi na nogę w oczekiwaniu na jego ruch.
***
Nie wypił tak dużo, jak udawał, że wypił. To były zaledwie dwie butelki uriziańskiego wina w dodatku kosztowane w towarzystwie dwóch dam dworu hrabiego Baala. Grali razem w karcianą grę Verulam, rozpropagowaną przez ciemnoskórych Luvahów. Jedynie nieco zmienili jej zasady tak, by za każdym razem przegrany musiał oddawać części swojego stroju... Bell miał nadzieję, że skończy ten wieczór w ramionach dwóch pięknych kobiet, ale kiedy sprytnie rozebrał je prawie do naga, podczas gdy one wygrały tylko jego surdut, rękawice i jedwabną apaszkę, nagle cała ochota na seks mu przeszła. Przyczyniły się do tego wspomnienia jego zmarłej żony, ale przede wszystkim jedna natrętna myśl: "Jak zareaguje na to Eblis?"
Nie uśmiechała mu się perspektywa wysłuchiwania jego wymówek, albo filozoficznych sentencji na temat jego nieodpowiedzialnego podejścia do niektórych aspektów życia, które choć niezwykle trafne, a może właśnie dlatego, zawsze niemiłosiernie go drażniły.
Tak naprawdę jednak co innego zmusiło go do udania niedyspozycji i pozostawienia dwóch chętnych ślicznotek w negliżu. W głębi ducha wiedział bowiem, że Eblis nie odważy się robić mu wymówek, a filozoficzne sentencje zachowa dla siebie. Po prostu nic nie powie, ale jedno jego spojrzenie dokładnie mu uświadomi jak bardzo go rozczarował. A tego właśnie z całego serca pragnął uniknąć. Ta świadomość dała mu dużo do myślenia. Zanim więc wrócił do komnaty, którą dzielił wspólnie z Eblisem, udał się do pałacowego ogrodu na swoją ulubioną bujaną ławkę. Spędził całą godzinę w ciszy zapadającej nocy, obserwując zarys drzew wallissi w ciemności. Ich rozłożyste, białe kwiaty szczególnie mocno pachną nocą, wzmagając romantyczny nastrój scenerii pałacowego ogrodu.
Wtedy Bell doszedł do wniosku, że skoro nie chce rozczarować Eblisa to znaczy, że pozwolił, aby połączyło go z nim zobowiązanie. Ostatnie dwa lata były najokropniejszym okresem w jego życiu. Chociaż przebywał w bezpiecznym Ratio, stolicy Urizen, z daleka od Tharmas i swojego okrutnego ojca, jego psychika rozpadała się na kawałki. Nie wierzył, że ciągle żyje, że przetrwał tortury w podziemiach zamku Behemota i choć na zawsze stracił moc, jego zmaltretowane ciało powoli powraca do zdrowia. Nie chciał w to uwierzyć. Chciał umrzeć. Tak jak jego żona i młodszy brat - Balberith, którego wplątał w plany usunięcia Behemota z fotela margrabiego.
W krótkim odstępie czasu stracił dwie najbliższe sobie osoby.
W obliczu tych tragedii fizyczne tortury za zdradę stanu wydawały mu się drobnostką. Odebrano mu moc i pewnie przez to niedługo umrze, ale jaką mu to w końcu robi różnicę? Po co żyć na świecie pozbawionym Forneus i Balberitha? Ale skoro ponownie dostał szansę, żeby jeszcze raz podjąć walkę z Behemotem, to nie zamierza jej zmarnować. Zemści się na nim, a potem niech się dzieje, co chce. "Potem" nie będzie już ważne. Nic nie będzie.
Eblis był powodem dla którego zmienił swoje nastawienie. Poznali się kiedy Bell skończył siedemnaście lat i właśnie został następcą Behemota. Wicehrabia uparł się kontynuować ich specyficzną przyjaźń od samego początku podszytą wyraźnym, erotycznym podtekstem. Nigdy nie był wobec niego nachalny, ale potrafił subtelnie okazać dogłębne zainteresowanie jego osobą tak, że nie pozostawiał mu wątpliwości, iż chętnie przeistoczyłby ich relacje w coś o wiele bardziej złożonego.
Na przestrzeni lat Bell miał do tego takie samo podejście zazwyczaj oscylujące pomiędzy irytacją, zawstydzenie, a rozbawieniem. Wcześniej jednak jego kontakty z Eblisem były dość powierzchowne, zawsze towarzyszyła im jakaś oficjalna okazja typu bankiet w Aragossie, albo kolacja u jego ciotki Minevry na tharmasiańskiej prowincji.
Teraz sytuacja prezentowała się w zupełnie odmienny sposób. Od dwóch lat mieszkał z nim w jednej komnacie i dzięki temu mimowolnie poznawał jego przyzwyczajenia, tryb życia oraz podejście do wielu, ważnych spraw. Zadziwiał go kompletny brak egoizmu Eblisa, ale najbardziej okazywana mu przez niego tolerancja i cierpliwość bez względu na to, co robił. Mógł nawet zbywać go milczeniem, albo serwować precyzyjnie obmyśloną złośliwość.
Paradoksalnie pozytywne nastawienie wicehrabiego odnosiło zupełnie odwrotny skutek, niż się pewnie spodziewał. Bell nie pragnął bowiem jego pomocy i troskliwości, ani błogiego spokoju, który zdominował teraz jego życie.
W głębi ducha wiedział, że na to nie zasługuje.
Nie zasługuje na oddanie i szczere uczucie Eblisa.
Zwłaszcza, że nie umie go odwzajemnić.
I, u licha, koniec tych zobowiązań! Wicehrabia powinien przestać się łudzić i przestać w niego wierzyć. Przynajmniej on zasługuje na szczęście, a nie znajdzie go u jego boku...
Nawet dla niego cisza stała się trudna do zniesienia. Eblis marszczył bujne brwi, impulsywnie zaciskając dłoń w pięść. Właśnie te brwi nadawały jego twarzy poczciwego, pogodnego wyrazu, ale teraz owo wrażenie całkowicie się ulotniło. Pierwszy raz Bell widział go rozgniewanego. Gniew uplastycznił jego rysy, wydobywając z nich niespodziewany, szlachetny urok. Zdumiony tym wicemargrabia przyznał w duchu, że przecież Eblis jest całkiem przystojny, a on jakby wcześniej tego nie zauważał...
Wysoki, ciemnowłosy następca hrabiego Urizen zazwyczaj irytował go idealnie dobranym strojem i równie idealnie dobranymi do niego manierami i zachowaniem. Chodzący ideał, szczęśliwy nudziarz, wiecznie z siebie zadowolony, próżny arystokrata. Jeszcze dwa lata temu właśnie tak o nim myślał. A teraz nawet polubił figlarne spojrzenie jego ciemnoniebieskich oczu o wyraźnym odcieniu indygo, mocny zarys szczęki i pogodny uśmiech jego stanowczych, wąskich ust. Czarne włosy nosił krótko obcięte, lekko zaczesane do tyłu i wymodelowane. Rano za każdym razem wyglądały, jak gniazdo dla ptaków i wówczas zwykł namiętnie kląć przeglądając się w lustrze.
Bell nie powstrzymał uśmiechu na to wspomnienie. Eblis pewnie zinterpretował go jako uśmiech niezdrowego triumfu, albo co gorsza szyderstwa, bo od razu zareagował:
- Upokarzanie mnie sprawia ci przyjemność, prawda?
"Nieźle się zaczyna... Zdecydowanie po mojej myśli."
- Dopiero teraz zauważyłeś? - odparł z przekąsem - Dużo czasu ci to zajęło. Nie jesteś tak bystry, jak mówią.
- Najwidoczniej. - zacisnął wargi, jakby powstrzymywał się przed dodaniem czegoś więcej, ale w końcu nie wytrzymał i zapytał - Gdzie byłeś?
- A co cię to obchodzi?
- To, że za ciebie odpowiadam przed ojcem.
Bell wymownie prychnął.
- Albo boisz się, że doprawiłem ci rogi. - przystawił sobie dwa palce do skroni - Jak ostatniemu baranowi.
- Pozostawię to bez komentarza.
- A szkoda. Ciekawi mnie, co miałbyś mi do powiedzenia. Na przykład jak się czujesz jako rogacz?
- W ten sposób nie będę z tobą rozmawiał. Jesteś pijany.
- A ty delikatny i dobrze wychowany, jak zwykle.
- Widzisz? Powinieneś za to dziękować losowi...
- Bo co byś mi zrobił? - sprowokował, przystępując do kulminacyjnego punktu swojego planu - Potargał ubranie i... - sekundę szukał w myśli odpowiedniego wyrażenia - zadał kilka, celnych pchnięć?
Eblis nie wytrzymał jego spojrzenia, uciekając od niego w bok, co uświadomiło mu, że naprawdę to musiał rozważać... Bell poczuł się nieswojo, przeszedł go dziwny dreszcz jakby niesmaku i podniecenia zarazem.
- Wiem, że starasz się mnie pocieszyć i wesprzeć, bo wierzysz, że w nagrodę oddam ci się w każdym miejscu w pałacu i w dodatku w każdej dowolnej pozycji.
Wicehrabia parsknął śmiechem, a jego oblicze znowu się rozpogodziło.
- Ponosi cię wyobraźnia, Belzebubie. - powiedział, nie kryjąc sarkazmu w głosie.
Bell demonstracyjnie się skrzywił. Jego pełne imię w ustach Eblisa zabrzmiało prawie, jak obelga. Jednocześnie uświadomił sobie, że po raz pierwszy tak się do niego zwrócił...
- Albo też za bardzo sobie schlebiasz. Nie jesteś już taki urodziwy, jak kiedyś. Te włosy cię szpecą.
- Ty za to nigdy przesadnie urodziwy nie byłeś. Nic dziwnego, że zostałeś rogaczem.
- Nie jesteśmy parą, Belzebubie.
- Ale chciałabyś, żebyśmy byli.
- To było dawno, kiedy nie znałem cię tak dobrze, jak teraz.
- Wątpię, żebyś mnie dobrze znał. Tak naprawdę nic o mnie nie wiesz!
Wstał z kanapy i pewniejszym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Obrzucił pogardliwym wzrokiem jego rozchełstaną, szarą koszulę z żabotem oraz grafitowe spodnie delikatnie zaprasowane na kant.
"Cholerny elegancik." - pomyślał.
Gdy go mijał, Eblis złapał go za łokieć, żeby się zatrzymał. Bell spróbował mu się wyrwać, gwałtownie cofając się do tyłu, ale stracił równowagę i runął na posadzkę, pociągając go za sobą.
Wylądował na twardym, zimnym marmurze, przyciśnięty ciężarem wicehrabiego. Kręciło mu się głowie, a wypity alkohol chwilowo odbierał mu zdolność jasnego myślenia. Dopiero po chwili skonstatował więc, że jego usta przypadkiem zetknęły się z ustami Eblisa. Serce mocno mu przyspieszyło i mimowolnie wstrzymał oddech. Wicehrabia spoglądał na niego z góry szeroko otwartymi oczami, równie zdumiony tym "wypadkiem", co on. Jednak zamiast odsunąć od niego twarz subtelnie trącił dolną wargą jego górną wargę, a kiedy zszokowany Bell go nie odepchnął, zdecydowanie przywarł do jego ust, zamieniając przypadkowy dotyk w nieśmiały pocałunek.
"Rusz się, Bell! Każ mu przestać!" - alarmująco szepnął jego zdrowy rozsądek, zbyt słaby by rozbrzmieć choć o ton głośniej.
Zamiast tego wicemargrabia położył dłoń na jego ramieniu, co zachęciło Eblisa do nieznacznego przygryzienia jego dolnej wargi, a potem pewnego rozchylenia jego ust językiem.
Nim Bell się spostrzegł zaczął oddawać jego pocałunek, mocno obejmując go za szyję.
***
Ogarnęła go fala gorąca, podsycona przez energiczniejszy dotyk jego warg. Pragnął ich tak bardzo, że odważył się je przygryzać i mocno ssać, zachęcony jego zmysłowym pomrukiem.
Rozżarzona namiętność rozchodziła się po całym jego ciele aż po same koniuszki palców. Pragnął odkryć zdecydowanie więcej, niż tylko zakamarki jego ust, ale mimo erotycznych obrazów przesuwających mu się przed oczami i wręcz bolesnej, fizycznej reakcji na bliskość Bella poczucie urazy i druzgocącej klęski wyparło pożądanie.
Nagle się od niego odsunął i z wielkim trudem podparł na rękach. Potem położył się obok na zimnej posadzce. Dłuższą chwilę zajęło mu uspokajanie oddechu i rozdrganego serca. Siłą woli powstrzymał się przed pochwyceniem jego wzroku, choć wyczuwał, że Bell spogląda na niego osłupiały i pewnie bardzo zawstydzony. Chociaż nie. Jego się nie da zawstydzić. Bezczelny synalek Behemota nie rozumie znaczenia słowa "wstyd".
Odchrząknął, ignorując rozczarowanie, że wicemargrabia nie próbuje kontynuować tego absolutnie cudownego pocałunku, które i tak go opanowało, bez względu na to jak bardzo był na niego rozgniewany.
I wtedy Bell znowu zaatakował:
- Jednak nie zamierzasz mnie zgwałcić? Wolisz to zrobić pod osłoną nocy, kiedy będę spał i niczego nie podejrzewał?
Eblis posłał mu tak rozwścieczone spojrzenie, że natychmiast umilkł, a co więcej niespodziewanie maska szyderczego skurwiela zaczęła opadać z jego oblicza. Zastąpił ją grymas najprawdziwszej rozpaczy i nim poruszony wicehrabia zdążył cokolwiek zrobić, Bell ukrył twarz w dłoniach.
Zaschło mu w gardle. Nie potrafił się poruszyć jak urzeczony, przypatrując się grzbietom jego dłoni. Sieć niebieskawych żyłek prześwitywała przez jego bladą skórę prawdziwego Tharmasianina, a srebrne pierścienie z kolorowymi kamieniami szlachetnymi wyglądały groteskowo na tle jego szczupłych palców.
Odkąd Bell trafił na dwór Urizen, Eblis ani razu nie widział, żeby tak jawnie okazał swoje psychiczne cierpienie, chociaż na początku był w o wiele gorszym stanie fizycznym i musiał przejść długą rekonwalescencję, zanim w ogóle zaczął chodzić.
Tym jednym prostym gestem Belzebub zdradził swoje prawdziwe uczucia, a on w końcu zrozumiał, co próbował osiągnąć traktując go w obraźliwy sposób. Chciał go do siebie zniechęcić, odepchnąć tak daleko, jak to tylko możliwe i to bynajmniej nie dlatego, że nie docenia jego przyjaźni i starań. Co więc nim kierowało? Najprościej byłoby zapytać, ale wiedział, że Bell nie udzieli mu prawdziwej odpowiedzi, albo co gorsza nic nie powie. Zdecydował zatem podejść go z innej strony:
- Co ja robię źle? - zapytał cicho.
Wicemargrabia wydał z siebie dziwny odgłos, coś jakby ironiczne prychnięcie, ale równie dobrze mógł to być stłumiony szloch. Eblis położył się na boku i uniósł na zgiętym łokciu, podpierając głowę na ręce. Patrzył na niego z góry, ale Bell wciąż zasłaniał się dłońmi. Pomyślał, że żadna siła nie zmusiłaby go teraz, żeby odkrył twarz, więc ograniczył się tylko do delikatnego muśnięcia jego włosów palcami. Nie zareagował.
- Naprawdę sądzisz, że chcę cię zgwałcić? - ciągnął dalej rozbawionym tonem, chociaż przychodziło mu to z wielkim trudem - Daj spokój, Bell. Bez względu na wszystko, doskonale wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził... W żaden sposób. A jeśli już to na pewno nie w taki. - zażartował.
Belzebub odsunął dłonie i położył je na swojej piersi. Widok jego twarzy, całkowicie odmienionej przez malujące się na niej emocje, na chwilę odebrał mu mowę. Ciemny brąz jego oczu zamazywały nie wylane łzy. Tak mocno zaciskał usta, że prawie mu od tego zbielały, a zmarszczone brwi, sygnalizujące złość buzującą na powierzchni tej plątaniny emocji, dopełniały wyraz rozpaczy.
- Widzisz? Właśnie to robisz źle. - powiedział i błyskawicznie się podniósł.
Wytarł oczy rękawem koszuli, a potem przeczesał rozwichrzone włosy palcami.
- Bell? Czy ty uważasz, że nie zasługujesz na moją przyjaźń?
Nie odpowiedział, co tylko utwierdziło go w tym przekonaniu. Wstał z posadzki, otrzepał spodnie i stanął za jego plecami, krzyżując ramiona na piersi.
- Zachowując się, jak ostatni drań nie sprawisz, że moje uczucia wobec ciebie się zmienią. Bo to są moje uczucia i to ja nad nimi panuję. Możesz mieć na nie jakiś wpływ, ale nie uda ci się podważyć moich decyzji. A tak w ogóle bardzo dobrze o tobie świadczy, że zdajesz sobie sprawę ze swojego toksycznego uroku. Udowadniasz tym, że nie jesteś takim egoistą, jak wszyscy starają ci się wmówić. - dodał figlarnie.
- Protekcjonalny dupek! - sarknął wicemargrabia, rzucając mu groźne spojrzenie.
- Ooo... Tak już lepiej! - Eblis pozwolił sobie na uśmiech ulgi - Wraca dobrze mi znany Bell. Zacząłem się obawiać, że rozmawiam z kimś innym. Zostawmy na razie te dramaty. Skoro nie jesteś taki pijany, jak udawałeś, może obejrzysz moje nowe rysunki? Przyda mi się twoja trzeźwa ocena...
Nie oglądając się na niego, podszedł do stolika i usadowił w fotelu, w którym wcześniej spędził cały wieczór na oczekiwaniu.
Teraz decyzja należała do Bella, a on jedynie z niedowierzaniem mu się przyglądał, lekko rozchylając usta. Na ten widok Eblisa ogarnęło wspomnienie ich pocałunku, przeszywając go gwałtownym dreszczem.
"Spokojnie. Wytrzymasz. - pocieszył się w myśli - Daj mu szansę się określić."
- Czy ty sobie zdajesz sprawę, że mogę nigdy nie spełnić twoich oczekiwań?
- A skąd wiesz, czego ja od ciebie oczekuję?
- Wydawało mi się...
- To niech ci się już lepiej nic nie wydaje. Jestem dużym chłopcem. Potrafię dać sobie radę ze swoimi uczuciami. Przestań się o mnie martwić.
- Ale jednak się martwię. - Bell zrobił niepewny krok w jego stronę - Bo jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym zranić nawet nieumyślnie.
Wicehrabia znowu oniemiał. Był prawie gotowy zrobić coś naprawdę głupiego, na przykład ponownie go pocałować, ale szybko okiełznał radosne podniecenie, chociaż nie udało mu się do końca go uciszyć. Właśnie trafił tam, gdzie usilnie zmierzał, bez przerwy błądząc w labiryncie zwodniczych ścieżek.
Prosto do jego serca.
- Cierpienie jest ryzykiem, które podejmujemy decydując się na życiowe wybory. Kto, jak kto, ale ty wiesz o tym najlepiej.
- Dlatego chciałbym ci go zaoszczędzić.
- Nie powinieneś. Bo ja też biorę je pod uwagę i mimo to chcę być blisko ciebie. Potrafisz uszanować mój masochizm? - zakpił, wreszcie wywołując jego uśmiech.
Ten widok podwoił jego szczęście.
- Raczej bezinteresowność.
- Masochizm i bezinteresowność to synonimy, mój drogi Bellu.
Wicemargrabia skinął głową i podszedł do stolika. Usiadł w sąsiednim fotelu. Podwinął nogi, zakrywając się śliwkowo - bordowym kocem, który podniósł z podłogi.
- Drogi Bellu? Tak już lepiej. Wraca dobrze mi znany Eblis. Zacząłem się obawiać, że rozmawiam z kimś innym. - powiedział, unosząc brew - A propos nigdy więcej nie nazywaj mnie Belzebubem.
Chyba, że znowu mnie tak zezłościsz, jak dzisiaj. - odparł wicehrabia, wyciągając rysunki z teczki.
Nie będę więc mógł tego zignorować.
- Właśnie.
- Na tyle jestem w stanie się zgodzić.
Eblis obdarzył go jeszcze jednym szerokim, zadowolonym uśmiechem.
- A teraz pozwól sobie oznajmić, że o wiele lepiej rysowało mi się ciebie z długimi włosami... Mam nadzieję, że je zapuszczasz?...
KONIEC
By: Mi$$_P ^.^
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 14 2011 13:55:42
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Diabolina (Brak e-maila) 20:52 22-02-2010
Nie wiem, może niedbale przeczytałam... Czy w tym opku występowały demony? Twój bohater miał na imię Belzebub, ale czytając opowiadanie nie odczuwa się obecności istot nie z tego świata. Ma się wrażenie, że to zwykli ludzie. A przecież konkurs mówił wyraĽnie, że w historii mają być demon/demony. Pomimo tego czytało się przyjemnie. Ale diabłów tu nie znalazłam ;PPP
MiSS_P (miss_p@interia.pl) 18:24 23-02-2010
Taką mam wizję zaświatów Całkiem podobną do naszego świata. Rządzących się własnymi prawami bez większego wpływu na naszą rzeczywistość. Wszystko to kwestia wyobrazenia Ciesze sie, ze przyjemnie sie czytalo.
Elvaner (Brak e-maila) 20:07 01-03-2010
Ostatnie, ale nie najgorsze opowiadanie konkursowe - ogólna ocena 6/10.
Bez rażących potknięć, ale i bez sztucznych ogni. Bohaterowie są prości, liniowi i przewidywalni, ale przez to spójni i prawdopodobni. Opisane tło zbytnio przypomina świat realny, ale to moje prywatne zdanie. Masz niezły warsztat - zgrabną stylistykę, łatwość wypowiedzi. Szkoda tylko, że w twoich demonach tak mało było demonizmu. Wierzę, że poświęcisz trochę czasu na dopracowanie przyszłych tworzonych światów. Gratuluję.
MiSS_P (Brak e-maila) 10:41 02-03-2010
Dziękuję i rozumiem, że nie wszystkim musi odpowiadać moja dawka demonizmu w demonach. Bardzo się cieszę, że doceniłaś mój warsztat.
An-Nah (Brak e-maila) 22:25 03-03-2010
Masz całkiem ładny styl i świat wygląda ciekawie, ale... ale. Opowiadanie pozostawiło spory niedosyt. Początkowo chaos - raczysz czytelnika natłokiem wydarzeń, pędzisz jak szalona, streszczasz całą długą historię - jakaś połowa tekstu to opis sytuacji, za długi, za gęsty. Potem właściwa fabuła, tu jest lepiej, ale cóż z tego, kiedy zdążyłam się wcześniej z dziesięć razy w meandrach polityki zgubić. A że zazwyczaj fikcyjną politykę w lot łapię, śmiem twierdzić, że jest Ľle.
No i brak mi u bohaterów ich demoniczności. Jedyne, co mają z demonów, to imiona - reszta umyka. Żadnym mocy, żadnego kuszenia śmiertelnych, gdzieś tam wspomniany anioł, ale nawet nie w kontekście wojennym. Rozumiem - taka koncepcja, ale nie przemówiła do mnie. Znów - niedosyt. Niemniej jednak warsztatowo niezłe, a to rokuje ci niezłą przyszłość.
MiSS_P (Brak e-maila) 22:44 03-03-2010
Przyznaję, że z nadmiarem polityki mogłam przedobrzyć- chciałam zawrzeć cały kontekst, ale to tylko dowodzi, że lepiej nie przesadzać z nadmiarem formy nad treścią Dzięki za konstruktywny komentarz.
Tsubomi (Brak e-maila) 22:06 04-03-2010
Czytając miałam wrażenie, że zapoznaję się z opowieścią od jej środka. Wiem,że praca konkursowa nie mogła przekroczyć 20-stu stron, żałuję. Myślę, że historia, którą wymyśliłaś, byłaby naprawdę wciągająca, gdybyś ją nieco... rozciągnęła. Dodała coś z przodu i na koniec ^^. Dodatkowo pozbywając się demonicznego wątku i tak nie jest od odczuwalny :-/
MiSS_P (Brak e-maila) 21:08 08-03-2010
Miałaś dobre wrażenie, bo to fragment większej całości, dość rozbudowanej historii i wahałam się która część najlepiej się nada na tę okazję.
Shat (Brak e-maila) 22:49 08-03-2010
Hmmm... po pierwsze - formatowanie tekstu. Byłabym BARDZO wdzięczna za dodatkowe myślniki PRZED wypowiedzią bohatera. Bo tak to... dało się przeczytać oczywiście! xD Ale bardziej czytelne byłoby z myślnikami. To taka mała rada.
Dalej~ Nie podobała mi się scena, w której Bell i Eblis upadli na podłogę i przez przypadek się pocałowali. No wybacz, ale to jest tak przetarty schemat i to w dodatku mało prawdopodobny! Jak już się komuś uda tak upaść, to najczęściej rozwalają sobie twarze nosami. xD
Jeszcze jeden minusik to to, o czym pisała An-Nah... za dużo wstępu na początku, który pędzi, a potem za mało faktycznej akcji opowiadania. No, ale rozumiem, że jest to fragment większego tekstu... może kiedyś całe opublikujesz? ;D
I to by były jedyne minusy, chyba. xP
Reszta jest na plus. Bohaterowie są ciekawi, sceneria taka zwykła, realna, no ale każdy ma inne wyobrażenie piekła. ;P
Podobało mi się, jak Eblis załatwił pod koniec sprawę z Bell'em, naprawdę. Plus dla niego, że się odsunął! xD
Styl też mi się podoba.
Ogólnie na plus opowiadanie! ^^v podobało mi się.
MiSS_P (Brak e-maila) 17:29 09-03-2010
Teraz będę pamiętać o formatowaniu, robiłam te myślniki w punktorach, które jednak znikają przy wstawianiu na stronę. Postaram się wrzucić coś na temat wcześniejszych wydarzeń drobiazgowo od samego anioła Metatrona wspomnianego w tekście O ile wena dopisze i nadmiar zajęć pozwoli. Dziękuję za komentarz.
Shat (Brak e-maila) 13:56 14-03-2010
Aaaa... no chyba, że tak (myśliniki mam na myśli xD ).
To niech wena dopisuje! Chętnie przeczytam! ;* Chociaż mam jeszcze do przeczytania te Twoje inne na apeironie~
MiSS_P (Brak e-maila) 16:09 14-03-2010
Te na Apeironie są z innej przestrzeni czasowej i pisane ciągiem, więc nie ma tam raczej problemu ze zrozumieniem kontekstu. Tutaj chciałam wrzucić coś z innych, wcześniejszych czasów, co luźno łączy się z tym, co jest tam. |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|