ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Sonata Xięcia |
Mój umysł zagłębiał się w tysiącu, sprzecznych myślach i nawet nie zauważyłem, że zaczęło świtać. Przyszedł nowy dzień, a wraz z nim w końcu odnalazł mnie sen. Tak. Chyba drzemałem, bo gdy się ocknąłem kartki zapisane wyraźnym, pochylonym pismem Bella, leżały porozrzucane na dywanie, a moja dłoń bezwładnie spoczywała na ostatniej stronie rękopisu, która jako jedyna nie spadła na podłogę. Poprawiłem się w fotelu i zacząłem masować napięte mięśnie karku. Pozycja siedząca nie była najwygodniejszą pozycją do spania! Rozejrzałem się po mojej sekretnej komnacie, całkowicie zapełnionej regałami z książkami i teczkami, zawierającymi największe tajemnice państwowe. Westchnąłem cicho, spoglądając na kartki, zapisane specyficzną spowiedzią mojego mentora i nauczyciela. Gdy ją przeczytałem, najpierw czułem zarozumiałą dumę, że to właśnie mnie wyróżnił, zdradzając największe sekrety swojego życia. Potem przyszły inne refleksje, które sprawiły, że spędziłem noc na rozmyślaniach. Jakże ja go kochałem! Kiedyś, dawno temu wydawało mi się, że jak wszyscy i wszystko co mnie otaczało, bezgranicznie do mnie należał. Miałem prawo tak uważać. W końcu byłem księciem, jedynym synem króla Piekieł- Lucyfera. Ale pewnego razu... wyprowadził mnie z błędu udowadniając, że to ja do niego należę... Tylko jego mogę kochać i nienawidzić zarazem, a żadne tych sprzecznych uczuć, nigdy nie będą się ze sobą wykluczać! I cóż mam teraz począć, mój drogi Belzebubie- Marszałku Piekła, zdrajco, manipulatorze, przyjacielu, wrogu i w końcu moja największa miłości? Czyżbyś tym wyznaniem chciał sprawić, że uwierzę w kolejne, złudne nadzieje, które przecież tak mistrzowsko umiesz kreować, że w końcu cię mam tylko dla siebie? Tylko na własność? Oj, mój chytry lisie! Byłeś mi wspaniałym nauczycielem, ale zważ na to, że również ja potrafiłem być pojętnym uczniem! I znam cię, kochany! Znam cię na wylot... Nie okłamiesz mnie. Nigdy więcej nie próbuj się tak usprawiedliwiać!
Wstałem z fotela, pozbierałem kartki i bez wahania wrzuciłem je w ogień z lubością, przyglądając się pożerającym go płomieniom. Stałem tak bez ruchu, aż pomarańczowy blask doszczętnie pochłonął najmniejsze szczątki papieru. Wtedy w końcu się obróciłem. Siedział w moim fotelu ze wzrokiem utkwionym w jakimś dalekim punkcie na ścianie. Pierwszy raz wydawało mi się, że się postarzał, a piękne, regularne rysy jego twarzy nosiły ślady ogromnego zmęczenia, jakby od wieków nie zmrużył oka. A może to prawda? Może przez wszystkie, te noce, pisał dla mnie żałosną opowieść swojego życia, tylko po to, żebym teraz oddał ją na pastwę płomieni? Ta myśl sprawiła mi wielką przyjemność, która zwykle pojawiała się, gdy udało mi się skutecznie kogoś upokorzyć. Ach tak. Wcale się tego nie wstydzę! Mówią, że jestem okrutnym, rozkapryszonym, cynicznym księciem z tą samą bezlitosną wyższością, traktującym przyjaciół i wrogów. Dlaczego więc, miałbym tego oszczędzić, mojemu drogiemu Belzebubowi? Zwłaszcza jemu?
Z ironicznym uśmieszkiem na ustach, mierzyłem go wyrachowanym spojrzeniem. Miał na sobie czarny surdut, zdobiony złotą i srebrną nicią, a przez ramię przerzucił krótką, czerwoną pelerynę. Nogawki od ciemnych, atłasowych spodni, tradycyjnie tkwiły w cholewkach, sięgających do łydek butów. Ich skraj, podobnie jak mankiety surduta, zdobiły delikatne koronki. Jego rubinowe, proste włosy obcięte do ramion dotykały koronkowej stójki od kołnierza, a ciemnobrązowe oczy, jak zwykle były prawie niewidoczne pod osłoną przydługiej grzywki, zajmującej mu całe czoło. Znowu wystroił się w te pieprzone koronki! Uwielbiał je. I z ręką na sercu, był jedynym mężczyzną, jakiego znałem, nie wyglądającym w nich, jak zniewieściały idiota! Belzebub miał już w sobie to coś... Ten złowrogi, uwodzicielski blask, jakby to ujął poeta. Ja natomiast uważałem, że po prostu był osobą, której w żadnym wypadku nie dało się lekceważyć- choćby nawet wystąpił ubrany w kobiecy strój!
Odczekałem dłuższą chwilę, ale marszałek się nie poruszył, jakby zamienił się w nadzwyczajnie naturalny posąg.
- I co?- zapytałem zatem, krzyżując ramiona na piersi- Nie boisz się tutaj przychodzić, po tym wszystkim co zrobiłeś? Powinienem natychmiast wezwać straż i dokonać na tobie egzekucji... Wielu twoim wrogom bardzo ułatwiłoby to życie!
- Więc dlaczego tego nie zrobisz? Jesteś przecież do tego zdolny, Koryu...- odpowiedział z chłodnym spokojem, z pobrzmiewającą w nim jednak groźną nutką.
To chyba ona sprawiała, że większość stykających się z nim osób, zwyczajnie się go bała i nawet tego nie ukrywała...
- Tak jak do spalenia twoich idiotycznych wyznań?- zakpiłem.
W końcu odwrócił na mnie wzrok. Dokładnie tego nie dostrzegłem przez jego grzywkę, lecz raczej poczułem, że wprost wbił we mnie swoje uważne, wszystkowiedzące spojrzenie. Rzadko okazywał emocje. Perfekcyjnie opanowany potwór! Tym bardziej zdziwiłem się, że jego wzrok był teraz pełen wyrzutu i jakiejś kompletnie niepotrzebnej goryczy. Prawie roześmiałem mu się w nos! Czyżbym sprawił mu przykrość? Och! To straszne! Pewnie wyobrażał sobie, że będę pieczołowicie przechowywał dla potomności ten stek jego kłamstw!
- Powinienem... powiedzieć, że to bez znaczenia. Ale dla mnie to miało znaczenie. Być może pierwszy raz w życiu, cokolwiek miało...
- Ho! Ho! A ja spaliłem wszystko, czym zamierzałeś się usprawiedliwiać!- skwitowałem, rozkoszując się świadomością, że sam podawał mi się na tacy- może pozornie bezbronny, ale wreszcie do końca przeklęty!
- Usprawiedliwiać...- powtórzył z zastanowieniem- Tak na to patrzysz?
- Błagam cię, Belzebubie! Przestań mydlić mi oczy!- zirytowałem się od razu- Że niby co?! Że twój ojciec był sadystą, zabił twoją żonę, w odwecie ty zabiłeś jego, dziedzicząc po nim tytuł margrabiego i zacząłeś jednoczyć Piekło?! A potem oddałeś je mojemu ojcu, sam niezdolny do sprawowania władzy? I to wszystko ma cię usprawiedliwiać, że przez tyle czasu knułeś spiski przeciwko własnemu królowi, starałeś się wmanewrować mnie w swoje długofalowe plany odebrania Lucyferowi korony, a na koniec, gdy wszystkie twoje parszywe metody zawiodły chwyciłeś się najgorszej- zorganizowałeś zamach na Lucyfera, który na szczęście ci się nie udał! Do czego doprowadziła cię twoja ambicja, pieprzony margrabio z ostatniego zadupia w tym kraju?! Nie wiesz? To ja ci powiem! Do hańby i do potępienia!
Wyciągnąłem oskarżycielsko palec w jego stronę. Słuchał mnie w milczeniu, opierając dłoń na czole, odgarnąwszy wcześniej grzywkę.
- Lucyfer kazał zamordować Eblisa...- odparł urywanym głosem, w którym znowu wychwyciłem ślad targających nim emocji.
- I bardzo dobrze! Eblis był takim samym zdrajcą, jak ty! Twoim, nieodłącznym wspólnikiem!
Teraz spojrzał wprost na mnie z tak ogromną złością, że mimowolnie przeszedł mnie dreszcz.
- Eblis był moim przyjacielem! Najlepszym, bo jedynym, jakiego miałem!- wycedził przez zęby- Nie mogłem nie zemścić się za jego śmierć! Albo przynajmniej spróbować... Śmierć za śmierć, Koryu! A władza i spiski?- roześmiał się nagle- długo, dźwięcznie i bez śladu wesołości- Nawet nie wiem kiedy to wszystko straciło dla mnie sens! Gdy zdałem sobie z tego sprawę pozostało pytanie... Co wobec tego jeszcze go ma?
- Właśnie... Ciekawe co!- prychnąłem ironicznie.
- Chcesz mnie poniżyć, mój książę?- pokręcił głową, jakby z niedowierzaniem- Chcesz mnie jeszcze bardziej pognębić? To już lepiej wezwij straż i własnoręcznie mnie zabij!
- A cóż to? Wpadamy w tragiczne tony? To nie w twoim stylu, mój drogi!- zadrwiłem wiedząc, że raniłem go do krwi.
Nie odezwał się. Znowu wbił wzrok w niewidoczny punkt na ścianie. Wycofywał się, żeby zebrać siły do następnego starcia. Nie zamierzałem mu na to pozwolić! Podszedłem do niego i ująłem jego twarz pod brodę, zmuszając, by na mnie spojrzał. Jego oczy nie miały żadnego wyrazu.
- No więc?- przynagliłem- Co takiego ma jeszcze sens?
Uśmiechnął się okrutnie. Nie pojmowałem, którego z nas miało to bardziej dotknąć. Ale kiedy przemówił zrozumiałem, że nas obu...
- Teraz nic. Miałem wcześniej błędne wrażenie, że moja miłość do ciebie jest w stanie wszystko zrekompensować... Myliłem się, mój książę... Że niby co?! Że wychowywałem cię praktycznie od urodzenia na początku z racji paktu, który zawarłem z twoim ojcem, a potem już z przywiązania i uczucia? Że służyłem ci radą i pomocą, gdy tego potrzebowałeś? Że za każdym razem kiedy cierpiałeś, cieszyłeś się z czegoś, albo zwyczajnie chciałeś pogadać, przybiegałeś do mnie, a ja rzucałem wszystkie moje zajęcia, żeby tylko cię wysłuchać i oddać ci cząstkę siebie? Do czego mnie to wszystko doprowadziło? Nie wiesz? To ja ci powiem! Do hańby i do potępienia!
Patrzyliśmy sobie w oczy. Tak bardzo chciałem go wtedy zabić! Za to wszystko co powiedział! A najbardziej za ten ciężar, który poczułem w sercu i za lawinę wspomnień, wywołaną tak nagle i bezlitośnie, że prawie przyparła mnie do ziemi! Bo... jak mógłbym go odrzucić? Jak mógłbym go po prostu znienawidzić? Jak mógłbym?
Pochwycił moją dłoń. Dotknął moimi palcami swoich warg, a potem wciągnął je do ust i zaczął przesuwać po nich językiem. Nie przestawał się przy tym we mnie wpatrywać. Trwało to dłuższą chwilę, podczas której zwyciężał mnie, tak idealnie i całkowicie, jak to tylko on potrafił...
Wreszcie po prostu przy nim uklęknąłem, wyrywając dłoń z jego uścisku. Położyłem ręce na jego kolanach, a potem oparłem na nich głowę. Zaczął głaskać mnie po włosach, mierzwiąc mój warkocz, jakby pieścił kota. Kiedy klęczałem sprzączki przy moich oficerkach zaczęły uwierać mnie w łydki i ciągle się wierciłem. Bell skwitował to rozbrajającym śmieszkiem.
- Ach te twoje sprzączki, Koryu...- powiedział, patrząc na mnie z góry.
Tak, lubiłem sprzączki, pewnie tak mocno jak on lubił koronki. Ale wtedy akurat nie miałem ich na sobie zbyt dużo. Jedynie przy butach i skórzanym pasku od obcisłych, czarnych spodni. Do góry ubrałem zwykłą, kremową koszulę, wiązaną pod szyją, z dużymi mankietami. Dla większej wygody nie wpuściłem jej w spodnie.
- Jesteś piękny, wiesz?- głos Belzebuba brzmiał bardzo melodyjnie, wręcz czule...
- Wiem.- przyznałem z przekąsem.
Rude włosy, zielone oczy i delikatne rysy twarzy- moje znaki szczególne. Te pierwsze spadek po ojcu- królu Piekieł, te drugie i trzecie po matce- anielicy.
- Czy nie zauważyłeś, że nasza rozmowa spadła na niższy poziom?- zapytałem szyderczo.
- Razem z tobą...- cóż... on też czasem umiał zdobyć się na kpinę...
Rzuciłem mu urażone spojrzenie i odtrąciłem jego dłoń, kiedy znowu próbował mnie pogłaskać.
- Lepiej stad odejdź, Belzebubie, nim się rozmyślę i w końcu wezwę straż!- powiedziałem szorstko.
- Czy naprawdę chcesz, żeby tak wyglądało nasze pożegnanie?- zapytał, wyczekująco spoglądając mi w twarz.
- Pożegnanie...?! A gdzie się wybierasz?- nie kryłem już swojej irytacji- Teoretycznie nic ci nie grozi, jeśli zaszyjesz się w swojej fortecy... Możesz nawet rozpętać wojnę domową i w końcu spróbować sięgnąć po twoją wymarzoną władzę!
- Zupełnie nie słuchasz tego, co do ciebie mówię!- zmarszczył brwi, a na jego obliczu odbił się jakiś ponury cień, zwiastując, że zaczynał tracić do mnie cierpliwość. Cudownie! Zawsze chciałem go porządnie rozzłościć!
- Ależ słucham! W dodatku czytałem również twoje brednie! Czego jeszcze chcesz?
Wstał tak nagle i gwałtownie, że aż straciłem równowagę i upadłem na plecy. Zamiast jednak od razu się podnieść, leżałem na dywanie, prostując nogi w kolanach. Przyglądał mi się z gniewem, który pewnie wyparł już nawet jego rozczarowanie. Pomyślałem, iż żeby mnie najbardziej ukarać powinien natychmiast zniknąć, pozostawiając mnie ze świadomością, że śmiertelnie go obraziłem i niełatwo da mi się przebłagać. Ale on nie mógł tego zrobić. Za bardzo zależało mu na mojej przychylności i gdyby teraz odszedł, ukarałby również samego siebie. Zaśmiałem się cicho i szyderczo zarazem- z niego, z siebie, z nas... Nie wytrzymał tego. Teraz to ja go pokonałem! Przykucnął tuż obok, złapał mnie za ramiona i siłą zmusił, żebym usiadł.
- Powtórzę to tylko jeden raz...- powiedział głosem drżącym od ogromnego wzburzenia- Nie zależy mi na władzy, nie chcę już nic! Przegrałem wszystko i nie zamierzam więcej uciekać. Prosto od ciebie pójdę do Lucyfera i pozwolę, aby zrobił ze mną, co będzie chciał. Może odebrać mi mienie i tytuły, torturować, a nawet zabić. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia... Wszystko na czym mi zależało, to jedynie na przekonaniu, że mnie kochasz, że wiesz o wszystkim, co mnie spotkało w życiu i nawet jeśli tego nie rozumiesz, to chociaż potrafisz odwzajemnić moje uczucie...
W odpowiedzi parsknąłem śmiechem, przepraszająco gładząc go po policzku. Nie umiałem bowiem powstrzymać się od śmiechu. Doprawdy, niesamowicie mnie rozbawił! Nigdy bym nie podejrzewał, że był taki sentymentalny!
- A więc mam dać ci, to czego tak bardzo potrzebujesz?- kpiłem dalej, obejmując go za szyję- Upragnione wsparcie? Miłość? Lojalność? Wyborne, Belzebubie! Wyborne!
Wciąż zaciskał dłonie na moich ramionach, ale teraz sprawił mi tym niespodziewany ból. Chciałem go za to zbesztać, ale spojrzał mi w oczy z twardą stanowczością.
- Wyborne, Koryu, bo oddasz mi dzisiaj wszystko!
Sięgnął dłonią do kołnierzyka mojej koszuli i zamiast rozwiązać sznurek, z całej siły szarpnął, rozdzierając delikatny materiał.
- Cholera! Lubiłem te koszulę!- krzyknąłem.
Skwitował to uśmiechem politowania i wycisnął na moich ustach łapczywy pocałunek. Smakował mocnym alkoholem. Może whisky, a może koniakiem? Pewnie zrobił sobie drinka, zanim tutaj przyszedł. Miał w zwyczaju pić drinki z kostkami lodu w pojemnych szklaneczkach, które później zostawiał w różnych, dziwnych miejscach w swoim gabinecie. Jego usta były jak zwykle chłodne i miękkie w dotyku, jakby specjalnie stworzone do całowania. Oczywiście zdarzało nam się już wcześniej całować, ale nigdy tak długo i namiętnie. To zawsze Belzebub hamował mój zapał, a jego powściągliwość zwykła doprowadzać mnie do szału, bo myślałem, że wcale nie sprawiało mu to przyjemności, tylko dla świętego spokoju spełniał mój kaprys. Poczułem dreszcz podniecenia, gdy nasze języki splatały się w szalonym tańcu, który jak żaden inny sprawiał, że traciłem oddech. Jego dłonie wędrowały po moim ciele, przy okazji ostatecznie zrywając ze mnie koszulę. Zamieniła się w strzęp kremowego jedwabiu i odrzucił ją w stronę dogasającego kominka. Byłem, jak bezwolna lalka, całkowicie zdana na łaskę Belzebuba. Wydawało mi się, że traciłem rozum, oddając się nieznanej wcześniej rozkoszy. W końcu przestał mnie całować, a jego usta dotknęły mojego policzka. Obaj szybko oddychaliśmy, jakby po przebiegnięciu dużego dystansu. Wtedy gwałtownie złapał mój warkocz i pociągnął do tyłu głowę. Zaczął całować mnie po szyi, czasem kąsając. Wsunąłem palce w jego włosy, jakbym chciał go zmusić, aby się odsunął. Ale nie chciałem... Och, to wcale nie tak, że nigdy wcześniej nie robiłem takich rzeczy... Bo robiłem. Lecz nigdy z Bellem. Nie z nim... Prawda była taka, że Bell również i mnie onieśmielał, choć w życiu bym się do tego głośno nie przyznał... Zawsze był zdystansowany, do bólu zrównoważony, wypruty z emocji, kąśliwy i chwilami flegmatyczny. Nie wyobrażałem sobie, że mógłby płonąć w nim taki niezaspokojony ogień...
Położyłem dłoń na jego karku i spróbowałem oswobodzić głowę. Bez skutku.
- Za bardzo sobie pozwalasz, margrabio Bell!- powiedziałem sam zaskoczony dźwiękiem własnego głosu- Jestem twoim księciem, do cholery!
- Jesteś.- potwierdził, puszczając moje włosy i ciasno oplatając ramionami pod pachami- I co z tego?
Jego usta błądziły po mojej piersi, aż w końcu musnęły sutek.
Zadrżałem.
- Powinieneś słuchać moich rozkazów!
- A co mi rozkazujesz?
Spojrzał na mnie z figlarnym błyskiem w oczach, którego nigdy wcześniej u niego nie zaobserwowałem. Nie przestając tak na mnie patrzeć, zaczął całować moje sutki, a potem posuwał się jeszcze niżej w stronę brzucha. Rozpływałem się w jego ramionach. Byłem nikim. Żadnym księciem. Żadnym, przyszłym spadkobiercą Lucyfera. Nikim, albo tym kim chciał uczynić mnie Bell...
- Więc?- przynaglił.
- Niech cię szlag!- jęknąłem i aby choć trochę go powstrzymać, złapałem za guziki jego surduta i szarpnąłem. Niektóre odpadły jak perły z zerwanego naszyjnika, a ja odważony początkowym sukcesem chwyciłem poły surduta i pozbawiłem go pozostałych zapięć.
- Powiedz teraz, że lubiłeś ten surdut!- zakpiłem, zsuwając mu ubranie z ramion.
Pomógł mi przy jego ściąganiu, a potem sam pozbył się koszuli ze stójką, którą miał pod spodem.
- Guziki zawsze można przyszyć...- odparł, z iście diabelskim uśmieszkiem.
Pochylił się i pocałował mnie w usta. Przez chwilę jego język błądził w nich, prowokując mnie do odpowiedzi, lecz nim zdążyłem zareagować oderwał się od moich warg i delikatnie położył mnie na dywanie. Pociągnąłem go za sobą i oddałem mu pocałunek, kładąc dłonie na jego plecach. Obniżyłem nieco mój uchwyt, sięgając pośladków. Bell miał naprawdę zgrabny tyłek i zawsze uważałem, że aż się prosił, żeby za niego złapać!
Ukąsił mnie za uchem, a moje ciało przeszedł dreszcz. Rozkoszy, czy zimna? Serce biło mi przyspieszonym rytmem, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Miotało mną narastające podniecenie, które uświadomiło mi jak bliski byłem wybuchu. Jakby to wyczuwając, Belzebub wyrwał się z mojego uścisku i nieco się podniósł, zabierając się za odpinanie mojego paska.
- Co robisz?- zapytałem, ale z premedytacją mnie zignorował.
Wtedy pomyślałem, dlaczego nie? Dlaczego mu na to nie pozwolić? Przecież go kochałem. Przecież zawsze wzbudzał moje pożądanie, odkąd tylko dorosłem na tyle, aby zrozumieć znaczenie tego słowa.
Oswobodził moją skrępowaną męskość i zacisnął na niej usta. Najpierw ostrożnie , jakby bał się tego, tak samo jak ja, a potem już coraz bardziej zuchwale, doprowadzając moje zmysły do amoku, a umysł do prawdziwego szaleństwa. Nie mogłem myśleć o niczym innym, jak tylko o przyjemności, zalewającej każdą komórkę mojego ciała, szarpiącej moje serce, jak wygłodniały lew. Nie wiedziałem kiedy zacząłem krzyczeć, mimowolnie wyginając się, jakbym tańczył walca, choć to co się działo niewiele miało z walcem wspólnego... Zdecydowanie niewiele...
Trzymał mnie mocno w pasie, choć wcale nie zamierzałem uciekać. Oj, nie! Nie, nie, nie!
Nagle moim ciałem wstrząsnął ostatni dreszcz i bezwładnie opadłem na dywan, łapczywie łapiąc powietrze. Nawet nie zauważyłem, że byłem cały mokry od potu.
Bell pochylił się nade mną z uśmiechem jednoznacznego zadowolenia. Ten widok wywołał we mnie agresję i ze złością go odepchnąłem. Nie mogłem znieść przebiegłości, która odbijała się w jego oczach, jak w zwierciadle duszy, a także faktu, że bez skrupułów okazywał mi swoją satysfakcję. Jedynie ja mam prawo manifestować swoją wyższość! I nikt poza mną, nie może tego robić w mojej obecności! Marszałek jednak skwitował mój gniew krótkim śmiechem. Zacząłem okładać go pięściami, ale złapał mnie za nadgarstki i pocałował, na nowo odbierając oddech.
- Nienawidzę cię!- oznajmiłem.
- Kocham cię.- odparł- Jesteś mój, drogi książę... I zaraz naprawdę będziesz!
Podniósł mnie i odwrócił na brzuch. Nie miałem siły się z im szarpać, a z resztą zdawało mi się, że tak będzie dobrze, że tego właśnie chciałem...
Poczułem jego delikatne pocałunki na karku, a potem na całych plecach i pośladkach. Wróciło znajome podniecenie i westchnąłem cicho, pokonany jego czułością. Tym bardziej zaskoczyło mnie, że znienacka wdarł się do mojego wnętrza, zmuszając do okrzyku- bardziej zdumienia, niż bólu, czy rozkoszy. To przyszło później... Wbiłem paznokcie w dywan, nie umiejąc powstrzymać się od jęków, niezdolny nawet do wypowiedzenia jednego słowa.
Bell szybko oddychał, a jednostajny ruch jego ciała, zmuszał mnie do zgrania się razem z nim.
Świat wirował przed moimi oczami, tracąc swoje barwy i kształt. W ułamku sekundy przestawał istnieć, a ja byłem spętany przez miłość Bella i nie potrafiłem nic zrobić, aby sprawić, żeby zaczął istnieć na nowo... Ale, do cholery! Czy chociaż tego chciałem? Skłamię, jeśli powiem, że tak...
Wszystko skończyło się równie szybko, jak się zaczęło... Wciąż leżałem bez ruchu, nie poznając rzeczywistości. Bicie mojego serce zagłuszało wszystkie inne dźwięki i miałem wrażenie, że jedynie ten odgłos był jedynym, realnym...
Bell położył się obok mnie, oddychając z trudem. Chwilę, która zdawała się trwać wieczność, trwaliśmy w tym dziwnym milczeniu. Nie byłem zły, ani podekscytowany, ani nawet obojętny. Po prostu leżałem na dywanie, odpoczywając. Belzebub pogłaskał mnie po plecach, jakby zachęcając, żebym się do niego odwrócił. Spojrzałem na niego i spłonąłem mimowolnym rumieńcem. Jego twarz zastygła w niemym grymasie zachwytu i miłości. Cóż miałem robić? Przytuliłem go do siebie, jak małe, bezbronne dziecko czując, że także otaczał mnie ramionami. Oparłem brodę na jego głowie i pogładziłem po rozczochranych włosach.
- Powiedz, że mnie kochasz, Koryu...
Zachichotałem.
- Nienawidzę cię, Bell!
______________________________________________
Szybko zasnąłem, straszliwie zmęczony nocą, spędzoną na czytaniu pamiętnika Belzebuba i seksem nad ranem z wyżej wymienionym. Obudził mnie ciepły promień słońca, który wpadał do komnaty przez okno. Było mi cholernie zimno i sennie rozejrzałem się po pomieszczeniu. Belzebub zniknął. Z trudem usiadłem, przy okazji stwierdzając, że okrywał mnie jego surdut. Bez guzików. Taa... "Przynajmniej wiem, że to nie był sen!"- pomyślałem z przekąsem.
Pod wpływem nagłego impulsu, powąchałem surdut. Pachniał korzennymi perfumami Bella i mocnym tytoniem.
- Ale z ciebie chuj!- mruknąłem- Gdzie się podziałeś?!
______________________________________________
Nietrudno było dociec, co stało się z Belzebubem. Nowina zelektryzowała opinię publiczną Piekła. Mój ojciec- Lucyfer, odebrał mu wszystkie tytuły i skazał na dożywotnią banicję do jego rodzinnej krainy na rubieżach Piekła za zdradę stanu i próbę zamachu na jego życie... Niektórzy zastanawiali się, dlaczego uzyskał tak niski wymiar kary, nawet mimo, że był legendarnym Belzebubem, najstarszym, piekielnym arystokratą i ponoć sam się do wszystkiego przyznał...Ja widziałem, że pewnie, jak zwykle miał jeszcze, jakiegoś asa w rękawie i Lucyfer musiał się z nim dogadać...
Mój kochany, przebiegły Bellu! Więc oto odszedłeś, tak jak zapowiadałeś... Na zawsze zniknąłeś z mojego życia. Jakie ono będzie bez ciebie? Nie martw się. Wiesz, że dam sobie radę z typową dla mnie arogancją, pokonując wszelkie przeszkody... Ale czy naprawdę już nigdy się nie spotkamy? Może nie. Kto wie... A czy będę tęsknił? Cóż... A czy ty będziesz tęsknił za mną? Bell... Będziesz?
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 14 2011 13:23:24
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
zwykła_ja (Brak e-maila) 17:33 24-02-2007
To zdanie podobało mi się najbardziej XD :
- Ale z ciebie chuj!- mruknąłem- Gdzie się podziałeś?!
NioNio (Brak e-maila) 18:19 25-02-2007
Bezkonkurencyjne... zarówno zdanie jak i całe opowiadanie. Zgrabniutkie, wciągające, jednym słowem: doskonałe.
UUUU (Brak e-maila) 00:49 28-02-2007
Zgadzam się z powyższym. genialne.
MiSS_P (Brak e-maila) 16:10 07-03-2007
nyo narazie sie podoba Im gladprzyznam sie ze to moje pierwsze lemonowe "cos";P
okashi (Brak e-maila) 11:06 19-04-2008
Jednym słowem... Boskie. Choć bardziej by pasowało określenie... Piekielnie ... boskie ;-)
MiSS_P (miss_p@interia.pl) 18:20 24-11-2008
Jeśli macie ochotę zobaczyć więcej moich tekstów,zapraszam na stronę www.apeironmag.pl ;P |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|