The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:53:29   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Działaniem i brakiem działania 1
"Nie będę swym działaniem czy brakiem działania narażał Porządku, ani wiązał się z demonami i nieumarłymi."Fragment Przysięgi Hermesa

Mickel wszedł do swojego pokoju, oburzony z taką siła popchnął drzwi, że aż trzasnęły, a stojące na szafie doniczki zachwiały się niebezpiecznie. Mickel rzucił się na łóżko i przez chwilę leżał zupełnie bez ruchu, gapiąc się w pnące się pod sufitem pędy bluszczu. Niewielki pokój zdawał się być wręcz opanowany przez rośliny, niczym opuszczone świątynie w samym środku dżungli. Rośliny były tu wszędzie, na półkach obok książek, na biurku, w każdym z kątów pokoju stała dorodna, doniczkowa palma. Każde wolne miejsce w pokoju zastawione było donicami, w których znajdowały się najróżniejsze rośliny we wszystkich stadiach rozwoju, od kilkudniowych pędów po takie, na których dojrzewały już nasiona i owoce. Ściany i sufit porosły bluszczem, tak samo jak boki półek. Nie wspominając już o parapecie, którego nie było nawet widać, spod ogromnego gąszczu zieleni. Na samym środku pokoju stał stolik, a na nim sporej wielkości akwarium ze specjalną lampą o ostrym, białym świetle. Wewnątrz rosły cztery tropikalne muchołówki, które ich właściciel karmił regularnie specjalnie hodowanymi do tego celu owadami.
Mickel obrócił się na bok, wciąż z obrażoną miną gapiąc się na pokój. Po chwili wstał i podszedł do okna. Z pokoju, piętro niżej dochodziły do niego głosy dwóch mężczyzn, zbyt niewyraźne jednak, by mógł rozróżnić słowa.
-Jeszcze tu jest? -Chłopak warknął cicho. Jak jego Pater śmie przyjmować w swym domu kogoś takiego?! Mickel miał złe przeczucia za nim jeszcze ich dzisiejszy gość się pojawił.

Wszystko zaczęło się wieczorem. Dwie godziny po zmroku, gdy Pater zawołał go na dół, do salonu. Chłopak ledwo wszedł na schody, a poczuł jak jego żołądek zaczyna się kurczyć, a serce walić jak młot. Mickel już z daleka wyczuwał wszelkie nadnaturalne istoty, a ich dzisiejszy gość na pewno nie był człowiekiem. Mickel niepewnie przystąpił kilka kroków i wtedy jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem pary zimnych, błękitnych oczu. Tak zaskoczyło to Mickela, że stanął prawie na baczność, dusząc w sobie okrzyk strachu.
Ich gościem był wysoki, chudy mężczyzna o długich, blond włosach, spiętych z tyłu w kucyk ozdobną klamrą. Ubrany był w kremowy, lekko obcisły golf, czarne spodnie i skórzane buty. Mężczyzna był całkiem przystojny mimo bladej cery, wyglądał na około trzydzieści lat. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie osoby miłej i inteligentnej, a wrażenie to podkreślały dodatkowo niewielkie, okrągłe okulary w drucianych oprawkach. Ale Mickel potrafił patrzeć głębiej.
W umyśle chłopaka przewinęły się kolejno cztery obrazy, a każdy z nich ukazywał mgłę kolorów kłębiącą się wokół obcego. Pierwszy obraz -umysł; mężczyzna był spokojny i lekko zaciekawiony. Drugi obraz -duch; tutaj pierwszy zgrzyt. To co widział Mickel tylko w niewielkim stopniu przypominało ludzką duszę. Trzeci obraz - pierwsza; obcy zgromadził w sobie o wiele więcej kwintesencji niż zwykły człowiek, energia ta jednak co do ostatniej iskry zgromadzona była wyłącznie w jego ciele, nie jak u magów w aurze lub avatarze. Czwarty ostatni obraz - życie; nic. Jeśli Mickel do tej pory miał jakiekolwiek wątpliwości co do natury tajemniczego gościa, to teraz całkowicie się one rozwiały. Mężczyzna z całą pewnością nie był żywy. Wampir. Mickel stał wbity jak kołek, zupełnie zaskoczony obecnością wampira w domu maga. Jakim cudem Pater wpuścił tu coś takiego?
- Sebastianie, przedstawiam ci mojego ucznia, Mickela. - Pater wskazał ręką na chłopaka. - Mickelu, podejdź tu. To jest Sebastian, będzie naszym gościem do jutrzejszego wieczora.
- Gościem?! -zdumiał się chłopak. - Chcesz Pater udzielić schronienia wampirowi w swoim własnym sanktum?!
Młodemu adeptowi magii nie mieściło się to w głowie. Przecież wampiry i magowie byli wrogami od stuleci!
- To skomplikowana sprawa. - zaczął Pater, jakby wyczuwając wątpliwości swego ucznia. - Mogę cię jednak zapewnić, że Sebastian nie wyrządzi żadnemu z nas krzywdy.
- Będzie głodny, kiedy się jutro obudzi. - zauważył.
- Jedna noc bez pożywienia nie stanowi dla mnie żadnego problemu. - wtrącił się Sebastian, a głos miał łagodny i przyjemny. Mickel jednak wyczuwał, że wampira drażni rozmawianie o nim, jak o psie, właśnie przygarniętym z ulicy. Mickel nie musiał nawet patrzeć magią, by wyczytać z wampira słowa: "Uważaj na to co mówisz smarkaczu. Mam dziesięć razy więcej lat niż ty i nie pozwolę, by jakiś niewyrośnięty śmiertelnik tak się o mnie wyrażał."
Chłopak spojrzał na swego mistrza, lecz po chwili zamilkł zrezygnowany i spuścił wzrok. Nie miał wszak prawa kwestionować jego decyzji, nie ważne jak bardzo by się z nią nie zgadzał. "Nigdy nie opuszczę przyjaciela, ani też nigdy nie pomogę wrogowi." Mówił Kodeks Hermesa. Wampiry to wrogowie. Przecież gdyby ktoś się dowiedział o ich dzisiejszym gościu, Pater odpowiadałby przed trybunałem za złamanie prawa! Szybko jednak odrzucił tę myśl. Nikt za nic nie odpowie, bo nikt o niczym nie będzie wiedział. Zawsze tak było. Po opuszczeniu szkoły szybko przekonał się, że Kodeks sobie, a wielu magów sobie. Najpierw uroczyście przysięgali go bronić, a potem łamali jego nakazy, kiedy tylko nikt nie patrzył. I Pater nie był w tym wypadku wyjątkiem.
Sebastian i mistrz usiedli. Wampir rozsiadł się wygodnie i spojrzał na chłopaka z lekko drwiącym uśmiechem. "Smutna prawda, co nie?" Zdawał się mówić. "Zobacz, twój Pater mnie przyjął, a ja jestem tu całkowicie bezpieczny, jak we własnej trumnie. A wiesz co jest w tym najgorsze? Tu nie możesz z tym nic zrobić, bo jesteś tyko smarkatym dzieciakiem!"
Właściwie nie był dzieciakiem. Miał już dwadzieścia trzy lata, jednak wciąż był uczniem pod opieką mistrza, więc dla magów nadal był niedorosły, zaś dla wampira dwadzieścia trzy lata to ledwo mgnienie oka.
Sebastian i mistrz zaczęli o czymś rozmawiać, Mickel słuchał jednym uchem o czym obaj mężczyźni dyskutują, uraził go za to sposób w jaki to robili. Gawędzili ze sobą niczym para starych przyjaciół! Pater nie miał przyzwoitości nawet na tyle, by starać się ukryć przed swym uczniem ten hańbiący fakt. Właściwie Pater nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, zresztą nikt nigdy nie zwracał na niego zbytniej uwagi. Stary mag przerwał rozmowę z wampirem tyko na chwilę, by zaproponować Mickelowi, aby dołączył się do dyskusji. Chłopak jednak grzecznie wykręcił się obowiązkami.
- Cokolwiek by nie mówić, chłopak jest pilnym uczniem. - stwierdził Pater, gdy Mickel prawie biegł po schodach na górę. - Może tego nie widać, ale mały ma talent, - Na górze trzasnęły drzwi, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. - szczególnie do roślin.
- Och, naprawdę? - spytał wampir z grzecznie udawanym zaciekawieniem.
- O tak! Nikomu nie radziłbym przedzierać się przez jego szklarnię. Jest bardziej niebezpieczna od amazońskiej dżungli.
- A to ciekawe. - przyznał Sebastian, tym razem bardziej szczerze.

- Dobry trup to martwy trup. - wymruczał Mickel pod nosem, odchodząc od okna. Nigdy nie miał dobrego zdania o wampirach, a dzisiejsze spotkanie tyko utrwaliło go w poglądach. Drażniła go bezczelność przybysza, który już po pięciu minutach traktował ich sanktum jak własne schronienie. Najgorsze w tym wszystkim było to, iż Mickel czuł, że ów wampir pojawi się tutaj jeszcze nie jeden raz.
Usiadł przy biurku i zajął się pracą, by przestać myśleć o bezczelności gościa i głupocie gospodarza. Magia życia była wspaniała dziedziną, a szczególe rośliny. Mickel zawsze kochał rośliny, a dzięki magii nauczył się je rozumieć, potrafił kontrolować ich wzrost i zmieniać właściwości do tego stopnia, że na pierwszy rzut oka mogły się wydawać zupełnie innym gatunkiem. W tej chwil jednak pracował nad zmianą właściwości pewnej rośliny. Mickel chciał doprowadzić do tego, by jej pyłek hamował rozwój pewnych konkretnych rodzin traw, powszechnie uznawanych za chwasty. Jak na razie był w połowie drogi, gdyż roślina hamowała rozwój wszystkich traw, łącznie z jęczmieniem, prosem, owsem i kukurydzą. Potraktowanie nią pole szybko zamieniłoby się, z braku należytej konkurencji, w zarośniętą pokrzywami dżunglę. Nie była to najmilsza perspektywa, szczególnie, że tutejsi mieszkańcy żyli głównie z uprawy zbóż. Gdyby przez jego nieuwagę owa roślina wydostała się na pola, w promieniu dwudziestu kilometrów nie urosłoby ani jedno źdźbło. Rolnicy straciliby plon z całego roku, tutejsza fauna padła z głodu a ekolodzy dostali zawału serca na widok nowej, a w dodatku tak niebezpiecznej mutacji. Mickel nie był głupi i zachowywał należyte środki bezpieczeństwa. Kiedy pracował szczelnie zamykał okno w pokoju, a poza tą pracownia i wydzielonym miejscem w szklarni, trzymał roślinę pod specjalnym, szklanym przykryciem. Nim otworzył okno sprawdzał magią czy aby nie ostały się w pomieszczeniu ziarna pyłku. Robił to nawet wtedy, gdy roślina nie kwitła. Ostrożności nigdy za wiele.
Kiedy Mickel skończył pracę, odniósł roślinę do szklarni i zamknął drzwi na kłódkę. Nie żeby bał się, że ktoś coś wyniesie, ale nie miał ochoty tłumaczyć potem ewentualnemu złodziejowi, jak to możliwe, że zaatakowała go kapusta. Wychodząc z ogrodu, zaniepokojony spojrzał na okno salonu. Miał dziwne uczucie, że jest obserwowany i chyba nawet wiedział, przez kogo.
"Śmierć" Pomyślał Andree, spoglądając na wyciągniętą kartę tarota. Śmierć wróży zmiany, ważne zmiany. Cóż, ostatnio wszystko wróżyło mu zmiany. Jako mag entropii potrafił odczytać znaki tam, gdzie inni widzieli tylko chaos, widzieć związki w pozornie przypadkowych zdarzeniach i na odwrót, dostrzegać chaos w nawet najbardziej stabilnych układach. Mógł przewidywać losowe zdarzenia, a gdy mu się to udało, mógł nimi w pewien sposób kierować. Wszystko jednak w granicach "prawdopodobieństwa".
- Znowu Śmierć? - powtórzył za magiem jakiś głos obok. To był Jonasz, chowaniec Andree. Pomniejszy duch cienia ze świata Umbry, aktualnie mieszkający w ciele kruka. - Śmierć wróży zmiany. Ciągle zmiany! Wiemy to i bez tego!
Andree przytaknął i odłożył kartę z powrotem do tali. To prawda, i bez znaków wiedział, że nadchodzą. Całkiem niedawno przeszedł pomyślnie swoją próbę, poczym na ceremonii złożył Przysięgę Hermesa i tak z ucznia stał się magiem, pełnoprawnym członkiem swej tradycji. Jego sprawy rodzinne też miały niedługo się zmienić. Jak się niedawno dowiedział, Jemina, jego narzeczona był w ciąży, co z pewnością już niedługo przesunie datę ślubu z odległego maja na jakiś o wiele bliższy termin. Tak, zbliżały się długo wyczekiwane zmiany, i jak sam wierzył, były to zmiany na lepsze. Coś jednak podpowiadało mu, że karty i wszystkie inne znaki nie mówią ani o ślubie, ojcostwie czy przyszłej karierze. Jego własna magia szeptała mu, że nadchodzą zmiany których on by sobie nie życzył i nastąpią one szybciej niż te wydarzania, których z taką nadzieją oczekuje. Andree chciałby tym razem się mylić, wiedział jednak, że jest inaczej. Przerażało go to, bo młody mag czuł, że to co nadchodzi, ma taką moc, iż może postawić na głowie całe jego bezpieczne, uporządkowane i zaplanowane życie.
- Mrok! Mrok! - zakrakał Jonasz, wyrywając swojego pana z zamyślenia. - Nie myśl tak, bo ci się mózg przegrzeje. Co ma być, to będzie, nie?
- Dzięki za pocieszenie, Jonaszu. - powiedział Andree swoim zwyczajowym, nic nie wyrażającym tonem.
- Nie ma sprawy. Mrok! - chowaniec udał, że nie zrozumiał ironii. - Zawsze do usług. Mrok, mrok!
Andree westchnął. Jonasz krakał to słowo, kiedy tylko miał na to ochotę. Nauczył go tego bliski przyjaciel maga, który po usłyszeniu, że kruki można nauczyć mówić, (i nie mając oczywiście zielonego pojęcia o tym, że Jonasz potrafi już mówić, w dodatku w trzech językach) postanowił nauczyć kruka choć jednego słowa. Padło na "mrok", a Jonasz szybko to podchwycił, uznając powtarzanie tego za doskonałą zabawę. Głownie dlatego, że mógł tym bezkarnie denerwować wszystkich dookoła.
Nagle zza okna pokoju zaczęło dobiegać nerwowe pukanie. Andree zaskoczony podszedł do okna, a gdy je otworzył na parapecie usiadł niewielki, kolorowy smok, trzymający w pysku zalakowaną kopertę. Wiadomość z fundacji. Młody mag odebrał list od smoka i stworzenie natychmiast zerwało się i odfrunęło. Ilekroć w jego domu zjawiał się ten niezwykły posłaniec, Andree miał ochotę powierzyć smokowi wiadomość zwrotną dla jego pana: "Wulgarne przy światkach". Wciąż dziwiło go, czemu nie wybrano na posłańca, czegoś mniej przyciągającego uwagę, na przykład sroki lub gołębią. Magia czyniona na oczach zwykłych ludzi, może sprowadzić na mistyka naprawdę masę problemów.
Andree usiadł z powrotem przy biurku i przyjrzał się kopercie z białego, drogiego papieru. Na niej pięknie wykaligrafowane litery głosiły "Anaxagoras Phasma Nocti bani Fortunae." Młody mag patrzył na ten napis z nieukrywaną satysfakcją, tak bowiem brzmiało jego nowe imię, które, zgodnie ze starym zwyczajem, otrzymał przy swej inicjacji. Wyjście z pod opieki mistrza niewątpliwie miało swoje plusy. Andree wyjął list z koperty i przeczytał wiadomość. Cóż, niewątpliwie miało też swoje minusy i oto jeden z nich przyszedł dziś do nie niego wraz z listem.

- Jax, hej Jax! - Alicja wydarła się przez pół domu, widząc jednak, że jej przyjaciel dalej zajęty był graniem w kolejną część którejś z popularniejszych gier telewizyjnych, podeszła do niego. Przez chwilę krytycznie spoglądała na obraz w telewizorze, potem jeszcze raz na Jaxa. Ech, taki duży facet i jeszcze się tym bawi! - Jax, słuchasz ty mnie w ogóle?!
- Nie teraz! - odpowiedział w końcu nerwowym szeptem, wciąż z dzikim uporem wpatrując się w ekran i naciskając nerwowo guziki na padzie. - Właśnie dochodzę do ważnego momentu!
- Nie możesz się teraz zapisać?
- Jak przerwę, to stracę odpowiednią koncentrację.
Alicja przewróciła oczami.
- Przyszedł list. - poinformowała go zrezygnowana.
- Pewnie znowu rachunek. Zrób z tym co zechcesz.
- Czyli mogę go spalić? - spytała.
- Yhm. - odburknął, zupełnie nie słuchając swojej przyjaciółki.
- Jak chcesz. - westchnęła. - Odpiszę więc radzie, że niejaki Julian Jorgos Vulfus jest zbyt zajęty graniem w Final Fantasy, by zjawić się na wezwanie Trybunału.
- Że co?! - ta wiadomość podziałała na Jaxa jak zimny prysznic. Rzucił pada, wstał i prawie wyrwał Alicji kopertę z ręki. Natychmiast zerwał pieczęć i zaczął nerwowo śledzić wzrokiem rzędy wykaligrafowanych liter. - Ty też dostałaś? - spytał z powrotem chowając list do koperty.
- Tak. - westchnęła Alicja. - Biedny Mickel, od razu taka kara.
- Widać rada uznała, że sobie na nią zasłużył. - westchnął, wracając z powrotem do gry.
- Jax! - krzyknęła Alicja oburzona beztroskim zachowaniem swojego przyjaciela.
- Spójrz na to tak, kochanie: W końcu znów się z nim zobaczymy po tych… ilu?
- Dziewięciu. - burknęła.
- …no, po tych dziewięciu latach. Hm?


Andree siedział wraz z ojcem w domowej bibliotece. Pomieszczenie to nie było zbyt duże, lecz za to każdy wolny kawałek ściany zajmowały regały zapełnione książkami. Był to dość pokaźny zbiór, wciąż uzupełniany przez kolejne pokolenia magów. Meble wykonane z jasnego drewna rozjaśniały pokój, zaś dwa szerokie okna na zachodniej i południowej ścianie sprawiały, że do biblioteki zawsze wpadała odrobina światła, w nawet najbardziej pochmurne dni. Pomieszczenie to było o wiele żywsze i jaśniejsze, niż można było by się spodziewać po okultystycznej bibliotece maga. Andree lubił to miejsce, przepełnione zapachem starych ksiąg, miało w sobie atmosferę ciszy, skupienia i kontemplacji.

Po środku stał niski, drewniany stół z sofami po obu stronach, na którym stała teraz rozłożona szachownica. Obaj mężczyźni pochylali się nad nią w milczeniu. Hygynius, ojciec Andree był niskim, poważnie wyglądającym mężczyzną, powoli dochodzącym już do sześćdziesiątki. Mimo swego wieku zadecydował on, iż nie będzie sztucznie przedłużać swego życia. Decyzję taką podejmowało w Porządku Hermesa niewielu magów, lecz Andree szanował wybór ojca. Dlatego też starość w pełni odcisnęła na Hygyniusie swe ślady. Jego brązowe niegdyś włosy, były już bardzo rzadkie i całkowicie siwe. Za to broda miała się o wiele lepiej, krótko przystrzyżona, była wciąż gęsta i tylko miejscami ponaznaczana nitkami siwizny. To czego nie zdołały przykryć wąsy i broda, schowane było za parą grubych okularów, z pod których na świat patrzyły pełne mądrości i wciąż bystre oczy.

Hygynius przesunął czarnego gońca i zaczął cierpliwie czekać na następny ruch swego syna. Mimo, że Andree sprawiał wrażenie skupionego na grze, stary mag wiedział, że jego przeciwnik jest teraz myślami zupełnie gdzie indziej. Wiedział też, że młodzieniec prędzej będzie siedział w milczeniu do zmierzchu, niż sam zacznie rozmowę o dręczącym go problemie.

- Słyszałem, że dostałeś wezwanie od rady. - zaczął więc.

- Tak, to prawda. - Andree przytaknął, wciąż wpatrzony w szachownice. - Zostało mi przekazane dziś rano, przez posłańca. - dodał po chwili.

I tyle. Hygynius westchnął cicho. Przy swoim małomównym synu i śmiertelnie poważnej żonie, czuł się momentami jak nadpobudliwy niedorostek. Nic jednak nie odpowiedział i spojrzał na szachownice. Po chwili Andree przesunął wieżę o dwa pola w prawo. Nastała niezręczna cisza, obaj sprawiali wrażenie, jakby zastanawiali się nad kolejnym ruchem, ale stary mag zbyt dobrze znał swego syna i czuł, że w powietrzu wisi jeszcze jakieś niewypowiedziane zdanie.

- Nie jestem pewien, czy mam ochotę się tam zjawić. - dokończył wreszcie Andree.

- Czytałeś oskarżenie, prawda? - spytał spokojnie.

- Tak, ojcze.

- I jak uważasz, czy wyrok jest sprawiedliwy?

Andree westchnął.

- Tak ojcze. Wyrok uważam za sprawiedliwy. - opowiedział, dobrze wiedząc do czego zmierza jego rozmówca.

- Dostałeś wezwanie Andree. I jeśli się nie zjawisz na wykonaniu wyroku, zamanifestujesz tym samym, iż nie zgadzasz się z wyrokiem Trybunału.

- Tak, wiem o tym. - odpowiedział. Sam rozważając całą sytuacje dochodził ciągle do tego samego wniosku.

- Lecz…? - Hygynius spojrzał pytająco na swojego syna.

Nastała kolejna chwila ciszy.

- Za czasów szkolnym Mickel i ja byliśmy w jednej kabale. - zaczął znowu.

Stary mag przytaknął.

- Dlatego właśnie dostałeś wezwanie, bo jesteś jego przyjacielem.

- Wiem. - westchnął ciężko. - I wiem, że właśnie na tym polega ta kara. Wiem, że decyzja Trybunału jest słuszna, wyrok sprawiedliwy, wiem, że to mój obowiązek, wiem że… - Andree przerwał w pół zdania, gdy spostrzegł, że jego głos staje się coraz bardziej nerwowy. Zamilkł na chwilę. - Po prostu nie mam ochoty siedzieć tam i patrzeć jak dokonuje się na nim wyrok. - wydusił wreszcie. - Szczególnie, że mam być częścią owego wyroku. - dodał. - Dostałem jednak wezwanie i moim obowiązkiem jest się zjawić.

- Sam kiedyś powiedziałeś, że sprawiedliwy czyn nie zawsze jest prosty.

Przytaknął, poczym oboje wrócili do gry.



Ból. Ból wbijający się w jego ciało niczym miliony igieł, przeszywający do głębi. Czół go w kościach, w mięśniach, całe jego ciało przesiąknięte było cierpieniem. Mickel leżał skulony na podłodze salonu, krzycząc i płacząc z bólu. Wiedział dobrze co się z nim dzieje, wiedział też dobrze co się z nim stanie i przerażało go to. Tuż obok na kanapie siedział spokojnie Sebastian. Wampir przypatrywał się chłopcu z zimnym uśmiechem, widać cierpienie młodego maga sprawiało mu satysfakcje.

- Dlaczego to trwa tak długo? - Pater Mickela chodził nerwowo po pokoju, co chwila z niepokojem spoglądając to na Sebastiana, to na swego ucznia.

- Chłopak próbuje się bronić. - odpowiedział wampir. - Cierpliwości Myterusie.

- A co jeśli on tego nie przeżyje?

- Większość przeżywa.

- Ale co jeśli…? - spytał roztrzęsionym głosem.

Sebastian odwrócił wzrok od Mickela i spojrzał magowi prosto w oczy.

- Chciałeś, żeby chłopak milczał, prawda? - wampir uniósł lekko brwi. - Więc będzie milczał, nie będzie miał wyboru. Jeśli zginie, cóż… - wzruszył ramionami. - Martwy też nikomu nic nie wygada.

- Jeśli zginie, mogę mieć kłopoty. - warknął mag.

- Mytherusie…! - Westchnął Sebastian, poczym uśmiechnął się zadowolony i z powrotem rozsiadł wygodnie na kanapie. - Twoje kłopoty to już nie mój problem.


Andree niepewnym krokiem wszedł do wielkiej, przypominającej amfiteatr sali. Po prawej stronie stały półkoliste, ułożone piętrowo rzędy ław, po lewej znajdowało się coś na kształt okrągłej sceny, dobrze widocznej z każdego miejsca sali. Po lewej stronie owej "sceny" widać było drugie, mniejsze wejście. Nie był tu pierwszym gościem, w ławach siedziało już kilkunastu magów i co chwila przybywali kolejni, większość ubrana w oficjalne stroje swoich domów. Andree stanął w przejściu i mimowolnie poprawił czarny garnitur, który na całe szczęście nadal był oficjalnym ubiorem domu Fortunae. Wciąż młody dom Fortunae nie miał jeszcze wielu utartych zwyczajów i tradycji, które mogłyby w dzisiejszych czasach wydawać się dziwne lub śmieszne. Jedynym szczególnym elementem ich stroju była złota ozdoba z herbem domu, najczęściej spinka do krawata lub sygnet. Mimo to młody mag zdawał sobie sprawę iż z całą pewnością i czarny garnitur kiedyś wyjdzie z mody, stając się strojem równie dziwacznym i śmiesznym co długie szaty i ozdobione gwiazdami czapki domu Bonisagus.
Siedzący na jego ręce Jonasz na chwile stracił równowagę, gdy Andree, wciąż stojąc w przejściu, został niechcący potrącony przez kolejną, wchodzącą osobę. Zaskoczony kruk nerwowo zatrzepotał skrzydłami i odruchowo mocniej zacisnął szpony, w tym wypadku na dłoni właściciela. Andree syknął i zacisnął zęby.
- Pardon! - zakrakał Jonasz, łapiąc w końcu równowagę.
Andree rozejrzał się. Zaraz przy wejściu stało kilka przypominających literę T stojaków i długi stół, wyglądający jak wystawa sklepu z osobliwościami. Były tam takie rzeczy jak klatka z chomikiem, tuż obok siedziała żaba, zwinięty w kłębek wąż, dwa koty, a pod stołem usadowił się duży owczarek niemiecki. Stał tam nawet niewielki laptop, na którego ekranie widniał napis: "Jeszcze raz przebiegniesz po mojej klawiaturze gryzoniu, to cię prądem popieszczę. I nie udawaj, że nie umiesz czytać!". Andree podszedł do jednego ze stojaków i zostawił na nim Jonasza. Czarny ptak zakrakał i z dezaprobatą spojrzał na pozostałe chowańce.
Obok jakiś inny, młody mag, właściciel niewielkiej pustułki odwrócił się w jego stronę i z niemym przerażeniem wypisanym na twarzy, spojrzał na Andree. Boże! Jak on tego nie znosił! Andree stanął spokojnie i pozwolił by przerażony mag przyjrzał mu się dokładniej. Rzeczywiście, po kilku chwilach wyraz zaskoczenia na jego twarzy zastąpiło zakłopotanie.
- A… przepraszam. - wydusił z siebie, kłaniając się nerwowo. - Przez chwile byłem przekonany, że… - głos po raz kolejny ugrzązł chłopakowi w gardle, gdy zdał on sobie sprawę z niedorzeczności swych podejrzeń.
- Wiem. - Andree odpowiedział spokojnym skinieniem głowy. - Nie pan jeden pomylił się w ten sposób.
Drugi mag pokłonił się raz jeszcze, poczym, prawie biegiem, podszedł do jednego z rzędów i zajął miejsce obok innego, starszego maga tradycji, zapewne swojego mentora. Andree westchnął cicho. Z jakiegoś powodu jego aura przypominała wampirzą na tyle, by na pierwszy rzut oka mógł być on uznany za jednego z nich, dopóki obserwator nie spostrzegł, że Andree jest prawdziwie żywy. Oczywisty był fakt, że żadnemu wampirowi nie przyszło by do głowy pojawić się w miejscu pełnym magów. Żaden nie umarły z resztą nie zostałby wpuszczony do fundacji.
-Anaxagoras! -usłyszał nagle obok siebie przyjemny, żeński głos. Odwrócił się, obok niego stała wysoka, piękna kobieta, ubrana w długą, podkreślającą wszystkie kształty ciała, granatową, elegancką suknię. Kobieta wyglądała na około dwudziestu paru, może trzydziestu lat. W rzeczywistości miała za sobą o wiele więcej. Akanaksha Lakshmi bani Ex Miscellanea, bo tak miała na imię, była jego babką. - Cóż za nieoczekiwane spotkanie, mój drogi. - powiedziała.
- Witaj pani. - Andree skłonił się grzecznie.
Choć Lakshmi była częścią jego rodziny, nie widywali się zbyt często. Właściwie wcześniej spotkał się z nią tylko raz, gdy zjawiła się na ceremonii jego inicjacji. To i tak dobrze, bo męża Lakshmi, a swojego dziadka, nie widział nigdy w całym swoim życiu.
- Przyznam, że nie spodziewałam się ciebie tu spotkać. - zaczęła kobieta aksamitnym głosem. - Otrzymałeś wezwanie, czy zjawiłeś się tu po prostu z ciekawości?
- Otrzymałem wezwanie. - odpowiedział niechętnie.
- Jeśli wolno spytać, cóż za interesy łączą cię z domem Tytalus?
- Skazany i ja byliśmy za czasów szkolnych w jednej kabale. - odpowiedział Andree. - A pani?
- Och! Utrzymuję w miarę dobre stosunki z Tytalusami, a mistrz owego chłopca jest moim dobrym znajomym. - przyznała. - Jakby na to nie patrzeć skazany wciąż jest pod opieką mistrza, a mistrz odpowiada za błędy swego ucznia. Sądzę więc, że i Mytherus nie uniknie kary.
- W takim wypadku i pani jest tu na wezwanie?
- A nawet gdybym nie była, to temu zapatrzonemu w siebie indywiduum przyda się odrobina krytyki. - stwierdziła Lakshmi z niewinnym uśmiechem. - A ja chętnie jej wysłucham.
- Hej, a co my tu mamy!? - ktoś nagle położył rękę na ramieniu Andree. Stało się to tak nagle, że młody mag prawie podskoczył zaskoczony.
To był Jax. Andree zapamiętał go jako wysokiego, chudego chłopca o czarnych włosach i złotych oczach, z kpiącym uśmiechem wypisanym na twarzy. Podczas tych dziewięciu lat Jax zmienił się niewiele, choć on i Andree byli w tym samym wieku, jego przyjaciel wyglądał o wiele bardziej dojrzale od niego. Dziś wciąż wysoki, lecz już nie zbyt chudy a dobrze zbudowany, ubrany również w czarny garnitur, promieniował dobrym humorem i pewnością siebie. Czarne, proste włosy nosił spięte w luźny, krótki kucyk. Towarzyszyła mu młoda kobieta, o długich blond włosach, splecionych w ciasny warkocz i przenikliwych, błękitnych oczach, wyglądających na świat z za pary dużych, okrągłych okularów. Ubrana w długą, szaroniebieską szatę domu Janissary, z niewielkim ozdobnym sztyletem u pasa. Kobieta stała pewnie tuż za Jaxem, przyglądając się wszystkiemu z nic nie mówiącym wyrazem twarzy. Bez słowa przytaknęła Andree, a on odpowiedział jej tym samym. Jax i Alicja. Ostatnim razem widział tę dwójkę dziewięć lat temu i choć wciąż utrzymywali listowny kontakt, Andree cieszył się że może ich znowu zobaczyć.
- Rany…! - Jax chwycił dłoń Andree i zaczął energicznie nią potrząsać w parodii gestu powitania. -Na początku myślałem, że ktoś tu jakiegoś krwiopijcę wpuścił, dopiero potem skapnąłem się, że to ty. Kupę lat Andree! -krzyknął radośnie, poczym nagle umilkł, puścił rękę przyjaciela, poczym zmieszany spojrzał na Lakshmi i wpatrując się we własne buty odchrząknął znacząco. -Znaczy się Anaxagoras, chciałem powiedzieć! - dodał podnosząc wzrok.
Na chwilę zapanowała niezręczna cisza.
- Widzę, że spotkałeś starych znajomych, mój drogi. - powiedziała w końcu Lakshmi. - Cóż, też mam tu swoich, więc nie będę przeszkadzać. Zresztą spotkamy się jeszcze na pewno.
Kobieta skłoniła lekko głowę, a pozostała trójka odpowiedziała jej ukłonem, poczym Lakshmi oddaliła się pełnym gracji krokiem.
- Mój drogi? Spotkamy się jeszcze? - Jax spojrzał na Andree pytająco. - Z tego co wiem, to ty chyba zaręczony byłeś, nie?
- Owszem - przyznał. - i owa sytuacja nie uległa zmianie.
- No dobra… To co to za laska, hę? - spytał Jax konspiracyjnym szeptem.
- Akanaksha Lakshmi z domu Ex Miscellanea. - wyjaśnił.
- Alaka…co?
- Akanaksha Lakshmi. - powtórzył Andree. - Moja babcia.
- Babcia!? No proszę, kto by pomyślał? Nieźle się trzyma. - westchnął Jax z rozmarzeniem, najwyraźniej nie zniechęcony rodzinnymi koligacjami.
Stojąca za nim Alicja tylko przewróciła oczami.
- Witaj Viktorio. - Andree skłonił się grzecznie.
- Ty również, Anaxagoras. - Alicja, czy też Viktoria Laura Astrae z domu Janissary, odpowiedziała mu tym samym. - Ech, biedny Mickel. - westchnęła, gdy formalności mieli już za sobą. - Zebrała się tu chyba połowa Tytalusów. - stwierdziła spoglądając na ławy.
Rzeczywiście, wolnych miejsc było coraz mniej, a do sali wciąż wychodzili kolejni członkowie Tradycji.
- Rany, rany, ale publika! - stwierdził Jax.
- Julian! - warknęła Alicja. - Przybyliśmy tu w poważnej sprawie, a nie na telewizyjny show.
- Wiem przecież. - odwarknął zniecierpliwiony. - Usiądźmy lepiej, chyba, że mamy zamiar do końca sta na środku.
Miejsca zajęli prawie jako ostatni. Po chwili główne drzwi do sali zamknięto, szum głosów nagle ucichł i zapadła pełna oczekiwania cisza.



Drugie drzwi otworzyły się powoli i do sali weszły cztery osoby. Pierwszą z nich był wysoki mężczyzna, ubrany w ciemnogranatową szatę Qaesitorów. Za nim szli Myterus i Mickel, na końcu zaś kobieta w stroju Janissary. Gdy wszyscy znaleźli się w środku, Janissary zamknęła drzwi i stanęła wyprostowana przy wejściu, twarzą do sali, reszta weszła na środek sceny. Qaesitor wystąpił krok na przód i surowym, oficjalnym tonem zaczął swoją przemowę. Na początku były to oficjalne formuły, przywitanie zebranych, podziękowanie za przybycie, wszystko w imieniu Trybunału. Potem zaczął odczytywać oskarżenie i wyrok.

Z przemówienia Andree dowiedział się, co takiego zaszło w dalekiej Anglii zaledwie kilka dni temu, za co Mickel i jego Pather, Mytherus Leo Marcus z domu Tytalus, zostali powołani przez trybunał i skazani. Dowiedział się, że Mytherus dopuścił, by jeden z eksperymentów Mickela przez nieuwagę ich obu, zniszczył wszelkie płody rolne na ogromnym obszarze, skazując śpiących, w wielu przypadkach, na straty całorocznych plonów. Sprawę z trudem udało się zatuszować, zarówno przed okiem śpiących jak i Technokracji. Qaesitor mówił o braku rozwagi i odpowiedzialności. Mówił o obowiązkach wobec Porządku Hermesa i wobec śpiących. O tym, jak Mytherus i jego nierozważny uczeń nie dotrzymali swych obowiązków, Mickel - wobec śpiących i tradycji, Mytherus - wobec swego ucznia. O tym, jak bardzo obaj zawiedli swój dom i jego dobre imię. Mytherus oraz jego uczeń zostali przez trybunał uznani winnymi owego zaniedbania oraz wszystkich jego następstw. Ich wina zostanie zapamiętana i trwale zaciąży na ich opinii oraz opinii ich domu. Andree słuchał tych wieści z niemałym zaskoczeniem, a każde słowo Qaesitora wywierało na nim duże wrażenie. Wiedział, że Trybunał miał rację w swym osądzie, a kara była równomierna do winy. Mimo to wciąż czuł żal. Mickel od dawna był jego przyjacielem i myśl od tym, że przydarzyło mu się coś takiego…

Dla wielu taka kara mogłaby wydać się zupełnie niegroźna, ale było tak do chwili, gdy nieszczęśnik stawał przed Trybunałem, a potem właśnie w sali takiej jak ta, patrzył jak zebrani na trybunach jego przełożeni, przyjaciele i znajomi z Tradycji dowiadują się, co przewinił. Było tak dopóki skazany nie poczuł na sobie tych wszystkich zaskoczonych, zawiedzionych, nieraz i złośliwych spojrzeń, skierowanych prosto na niego. Było tak dopóki skazany nie stał się świadomy tego, że w niedługim czasie wieść o jego przewinieniu rozejdzie się po całym domu, może nawet wśród wszystkich członków Porządku Hermesa i jeszcze długo, długo nie zejdzie z języków złośliwych plotkarzy. Publiczna nagana była karą, która zawsze przerażała Andree. Jedna taka sprawa mogła na całe życie zaważyć na opinii maga i najczęściej przekreślała na zawsze wszelką karierę polityczną.

Qaesitor zakończył przemowę, raz jeszcze dziękując wszystkim w imieniu Trybunału za przybycie. Zebranie dobiegło końca, Mickela i Mytherusa wyprowadzono w towarzystwie Qaesitora. Po chwili na sali zapanował szum, magowie zaczęli rozchodzić się w mniejszych lub większych grupach. Sala powoli opróżniała się, a z gwaru głosów Andree co pewien czas wyławiał urywki prowadzonych rozmów. Były to głównie nieprzychylne komentarze pod adresem skazanych Tytalusów lub wręcz wyrazy współczucia dla Mytherusa, za posiadanie tak nierozgarniętego ucznia. Andree nie mógł powiedzieć, żeby mu się to podobało, owszem Mickel zasłużył na karę, wiedział jednak, że jego przyjaciel był wartościowym człowiekiem, pilnym uczniem i z całą pewnością nie brakowało mu talentu. O tym jednak, nikt już publicznie nie powie.

- Nie przejmuj się tym tak, Andree. - powiedział Jax kładąc mu rękę na ramieniu. - Mogą sobie mówić co chcą, my wszak znamy Mickela lepiej niż oni wszyscy razem wzięci.

- Ale czy jemu to wystarczy? - spytał, podnosząc się z miejsca.

W odpowiedzi Jax uśmiechnął się przyjaźnie.

- Dobre i to na początek. - odpowiedział, poczym cała trójka ruszyła wraz z tłumem w stronę wyjścia.

- Powinniśmy poszukać Mickela. - powiedziała Alicja, gdy Andree odbierał Jonasza.

- Nie wiem, czy będzie w nastroju do rozmów.

- E tam! - Jax machnął ręką. - Przydało by mu się powiedzieć, że po tym wszystkim nadal ma przyjaciół, którzy w niego wierzą.


Mickela odnaleźli w ogrodzie na tyłach fundacji. Chłopak siedział na jednej z ławek i z głową opartą na łokciach wpatrywał się zamyślony w przestrzeń. Gdy usłyszał ich kroki na żwirze, odwrócił się błyskawicznie, jakby wystraszony.
- Ach, to wy. - burknął pod nosem, uspokajając się, poczym wrócił do poprzedniej pozycji.
- A niech mnie! - Jax prychnął oburzony. - Dziewięć lat się nie widzieliśmy, a on tylko tyle powiedział!
- Czego chcecie? - spytał niechętnie, wciąż odwrócony do nich plecami.
- Powiedzieć "cześć"? Pogadać? - zaproponował Jax, podchodząc bliżej. - Powspominać stare, dobre czasy…
- Nie jestem w nastroju do rozmów. - warknął cicho.
Andree zauważy jak stojąca obok niego Alicja poruszyła się niespokojnie, poczym lekko ściągnęła brwi. Coś tu było nie-tak i kobieta to czuła.
- Och! A do czego masz nastrój? - spytał, stając na wprost przed Mickelem.
- Daj mi spokój. - powiedział unikając wzroku przyjaciela.
- A co, jeśli nie? Nie zostawię cię przecież w tym dole. Jeszcze mi się zakopiesz! - Jax chciał położyć dłoń na ramieniu przyjaciela, lecz ten błyskawicznym ruchem chwycił rękę Jaxa i po raz pierwszy spojrzał mu prosto w oczy.
- Daj mi spokój! - warknął przez zęby, wzmacniając uścisk.
Trzasnęła kość, Jax zdusił w sobie okrzyk bólu. Błysk metalu, w mgnieniu oka sztylet Alicji znalazł się tuż przy gardle Mickela, choć Jannisary wcześniej stała od niego dobrych parę kroków.
- Puść go! - rozkazała zimnym tonem.
Posłuchał. Młody Tytalus zwolnił uścisk i wciąż mając nóż pod gardłem i Alicję za plecami, wyprostował się powoli. Jax zatoczył się do tyłu, poczym, klnąc siarczyście, osunął się na kolana.
- O że w mordę! - przez chwilę Jax ze zdumieniem wpatrywał się w swoją rękę. - Złamana!
Mickel spuścił wzrok.
- Przepraszam, nie chciałem. - powiedział cicho. - Pewnie nie pozwolisz mi tego wyleczyć? - dodał zmieszany.
- Zechcesz mi wyjaśnić jakim cudem…! - Alicja zwolniła chwyt i również odeszła od Mickela na bezpieczną odległość.
- Wybaczcie, - westchnął chłopak. - jeszcze nie do końca panuję nad swoją nową siłą.
- Nową siłą? - spytał Jax z podejrzeniem, poczym zaczął po cichu szeptać niewyraźne słowa, co chwila naciskając kolejne miejsca na złamanej ręce. Na chwilę powietrze zadrżało lekko od magii, która rozwiała się prawie natychmiast, pozostawiając po sobie tylko lekki rezonans.
- Mickel, co ty zrobiłeś Jaxowi? - spytała Alicja. - Co tu się do cholery dzieje?!
- Ja… -zaczął, ale słowa jakby ugrzęzły mu w gardle. - nie mogę powiedzieć. - dodał po chwili.
- Dlaczego nie możesz?!
- Nie mogę… nie wolno mi… - szeptał Mickel, ale każde jego zdanie urywało się w połowie. - nie wolno… nie pozwolił…
- Kto ci nie pozwolił? - dopytywała się Alicja.
- Ja… - młody Tytalus znowu urwał nerwowo i zamilkł, wyraźnie rozczarowany. Na próżno próbował coś jeszcze powiedzieć. Wyglądało to tak, jakby walczył z samym sobą.
- Mickel! - kobieta krzyknęła ponaglająco, nie dało to jednak żadnego efektu.
- Daj mu spokój kochanie. - Jax z powrotem stanął pewnie na nogi, lecz prawa ręką wciąż zwisała mu bezwładnie. - Widzisz przecież, że nie może nam nic powiedzieć, skoro jego nowy pan nakazał mu milczeć.
- Pan? - Andree po raz pierwszy wtrącił się do rozmowy.
- Jakiś wampir. Mam rację? - Jax pytająco spojrzał na Mickela, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi. - Widzicie, jeśli wampir nakarmi śmiertelnika swoją krwią, zmienia go w ten sposób w swego wiernego sługę - ghula. Taka krew daje śmiertelnikowi odrobinę wampirzych mocy, między innymi ich nadzwyczajną siłę. - przerwał na chwilę i wzrok wszystkich skupił się na wciąż milczącym Tytalusie. - Ma to jednak swoje wady. - ciągnął dalej. - Ghul nie ma innego wyjścia, jak słuchać swego pana we wszystkim. Zaś przemieniony w ten sposób mag z czasem płaci za wampirze zdolności swoją własną mocą.
- Mój Boże! - westchnęła Alicja. - Mickel, za wiązanie się z wampirami grozi kara śmierci, albo nawet Gilgul!
- Czy tobie się wydaje Viktorio, że zrobiłem to z własnej woli? - spytał Mickel, wstając z ławki. - Albo, że tego chciałem? Że miałem jakiś wybór? Opanowany przez jego moc, mogłem tylko się biernie przyglądać! Narzucił mi swoją wolę, a ja nie umiałem się przed tym obronić.
- Co na to twój Pather? - spytał Andree. - Musiał chyba zauważyć, że zostałeś przemieniony.
- Mytherus? - chłopak prychnął pogardliwie. - Był tuż obok i wszystkiemu się przyglądał.
- Że co?! - krzyknął Jax, zdziwiony. - To musi być naprawdę nie byle jaka pijawka, że nawet tak potężny mag nie dał mu rady.
- On się wcale nie bronił. - warknął Mickel. - Mytherus tego chciał, sam się na to zgodził.
- Mickel… - zaczęła Alicja, ostrzegawczym tonem.
- Ja wiem co mówię! - krzyknął. - Mytherus przyprowadził go do domu, ugościł! Kilka dni potem sam widziałem jak mój własny Pahter wręcz błaga go o krew! Jak pies. Gdy zrozumiałem o co chodzi, zagroziłem, że powiem o tym komu trzeba, a on tylko zaśmiał mi się w twarz. Mój własny Pather! Chcieli bym milczał, więc zrobili ze mną… to! - Mickel z niechęcią spojrzał na własne dłonie.
- Trzeba to zgłosić jak najszybciej Qaesitorom! - stwierdziła Alicja. - Mickel, jeśli to prawda, Mytherus będzie miał jeszcze większe kłopoty, niż teraz.
- Zrozum, ja nie mogę zeznawać. - młody Tytalus mocniej zacisnął pięści. - Nie potrafię przełamać jego zakazu, nie potrafię nawet wypowiedzieć jego imienia. Nie mógłbym go wydać! Sam nie wiem jakim cudem jestem jeszcze wstanie wam o tym mówić.
- Skoro ty nie możesz zeznawać, my potwierdzimy za ciebie.
- Racja! - zgodził się Jax.
Andree w odpowiedzi tylko przytaknął, to prawda, tego nie można było tak zostawić.
- A kto wam uwierzy? - prychnął. - Po tej aferze nikt nie weźmie sprawy na serio, ani tym bardziej tak niedorzecznych oskarżeń, w dodatku z trzeciej ręki. Zwłaszcza, że nie będę mógł ich potwierdzić. - dodał.
- Przecież jeśli twój Pahter jest ghulem, to chyba da się to jakoś sprawdzić. - stwierdził Jax. - Jakieś testy, albo co…
- Tak sądzisz? Wszelkie testy da się oszukać. NIGDY nie ma stu procentowej pewności. - chłopak uśmiechnął się gorzko. - W czym, jak w czym, ale w przekrętach, Tytalusi zawsze byli prawdziwymi mistrzami.
- Domyślam się, że ten numer z roślinką, to też robota Mytherusa. - wtrącił Jax. - Mam rację?
Mickel przytaknął.
- Cóż by nie powiedzieć, obaj panowie uciszyli mnie bardzo skutecznie. - warknął. - Każdy na swój sposób.
- I masz zamiar teraz pozwolić, by to wszystko uszło im na sucho? - spytała Alicja z niedowierzaniem w głosie.
- A cóż mogę zrobić?
- Coś na pewno się da! Jeśli ty nic nie zrobisz, to jak Boga kocham sama się tym zajmę!
- Lepiej się w to nie wtrącajcie, bo napytacie sobie naprawdę dużych kłopotów. - ostrzegł. - Mój mistrz, jego gość… ja czuję, że ta sprawa jest większa niż nam wszystkim się wydaje. Ze to tylko wierzchołek góry lodowej.
- Wasze ruchome piaski? - prychnęła Alicja z pogardą. Tym zwrotem członkowie Porządku Hermesa określali wszystkie gry polityczne prowadzone przez magów.
- Obawiam się, -zaczął Mickel. - że ta sprawa to już nie ruchome piaski, ale wielkie, śmierdzące bagno.
- To nie ma znaczenia. - stwierdził Andree zimnym tonem. - Przysięgaliśmy przecież: "działaniem ni brakiem działania". Cokolwiek się dzieje, nie wolno nam stać z boku. Bierność też jest winą.
- Właśnie! Poza tym… - Jax porozumiewawczo spojrzał na Jonasza. - There is no secret!
Nastała chwila ciszy.
- Dobrze więc. - Mickel westchnął ciężko. - Róbcie co chcecie, nie mogę przecież niczego wam zabronić. Proszę tylko o jedno: cokolwiek zrobicie, bądźcie bardzo ostrożni. Nie chcę by i wam stało się coś złego.
Po tych słowach młody Tytalus spojrzał wyczekująco na swoich przyjaciół.
- Jasne, nie ma sprawy. - Jax uśmiechnął się pewnie. - Będę ostrożny.
Andree przytaknął.
- Masz moje słowo. - powiedział.
- Alicja? - spytał Mickel, lecz kobieta wcale nie wyglądała na zadowoloną.
- Mówisz do Janissary! - warknęła w końcu. - Moja służba polega właśnie na ciągłym narażaniu swojego tyłka, a ty mnie prosisz, bym była ostrożna?
- Dokładnie tak.
Kobieta wymruczała coś niewyraźnie pod nosem.
- Niech ci będzie. - stwierdziła po chwili. - Ale tylko trochę bardziej niż zwykle. Rozumiemy się?
Mickel odpowiedział jej skinieniem głowy.
- Cóż, obawiam się jednak, że muszę już wracać. Jax, Alicja, - chłopak skłonił się lekko. - czy raczej Julian i Viktoria. - dodał z uśmiechem. - Nie wiem czy się jeszcze spotkamy, ale dziękuje wam za wszystko.
- Rany, stary! - zawołał Jax. - Opanuj się, przecież to nie pogrzeb!
- I ty Anaxagoras. - Mickel spojrzał na Andree. - Mam dziwne przeczucie, że my dwaj spotkamy się jeszcze na pewno. Obawiam się jednak, że nie będą to najszczęśliwsze okoliczności. Proszę więc, uważaj na siebie.
- Będę. - odpowiedział krótko. - Do widzenia.
Młody mag chciałby powiedzieć coś więcej, ale wiedział, że nigdy nie był dobry w wylewnych mowach.
Po tych słowach Mickel odszedł, zostawiając swoich przyjaciół samych w ogrodzie. Patrząc w milczeniu na drzwi, za którymi zniknął, Andree nie mógł powstrzymać w sobie wrażenia narastającej pustki. Słowa przyjaciela na nowo poruszyły w nim przeczucie owej niepokojące zmiany, która już niedługo miała nadejść. Zaś za tym wszystkim, gdzieś głęboko, tkwiło uczucie strachu, coraz silniejsze, lecz wciąż nie wyraźne.
- No dobra! - głos Jaxa nagle wyrwał Andree z zamyślenia. -Jak już mówiłem, to jeszcze nie pogrzeb! - stwierdził. - Dlatego najlepiej zrobimy, jeśli wyskoczymy teraz na miasto, na coś dobrego do picia, powspominamy stare, dobre czasy i poopowiadamy co tam u nas nowego. Może nawet uda się nam jeszcze wpaść na kogoś znajomego?
- Julian! - warknęła oburzona Alicja. - Jak możesz?! W takiej chwili!
- Ano, sam siebie nieraz zadziwiam. - Jax uśmiechnął się niewinnie w odpowiedzi. - No Andree, dasz się chyba namówić, prawda?
Andree westchnął cicho. Może Jax miał rację i po tym wszystkim przydało by się choć na chwilę oderwać od ponurych myśli? Zaś towarzystwo tej dwójki nadawało się do tego idealnie.
- Dobrze. - przytaknął ostrożnie. - Ale tylko na chwilę.
- Tak wiem, wiem. - mruknął Jax ruszając w stronę wyjścia. - Masz narzeczoną, nie palisz i nie przeżyłbyś kaca.
- Jax!
- No, co?! Poza tym słuchajcie, nie uwierzycie co ostatnio usłyszałem…!
Andree uśmiechnął się w duchu po raz pierwszy od wielu dni. Tak. Z całą pewnością nadawali się idealnie.

----------------------------------
Koniec



Komentarze
mordeczka dnia padziernika 14 2011 13:14:59
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

An-Nah (Brak e-maila) 10:59 26-10-2006
Biedny Andree... już widzę, jak Fei śmieje się szyderczo w swoim Pudełku Paradoksu, wiedzac, zę opowiadnaie z Andree w roli głównej skońcyzło na stronie yaoi...

Nie martw się, Andree, MG cię kocha... dręczyć XD
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum