ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Zmierzch bogów |
Dziesięć już zim minęło od momentu, w którym postawiłem znak w tym dzienniku. Dla was, ludzi z południa może być to zdanie nader dziwaczne, lecz u nas, w krainie wichrów naprawdę ciężko choćby o kartkę na wodzowski dekret. Dlatego te słowa, które teraz czytacie, nie są jedynie wspomnieniami z miejmy nadzieję jeszcze nie ostatniego okresu panowania naszych Bogów. To cały ówczesny majątek świątynnego skryby, rzecz, dla której w pocie czoła wiele dni pracował przy owcach i wyrębie lasu. Zważcie na to, gdy będziecie czytać tą opowieść. Wielu chłopców zapewne przeżywało wtedy o wiele ciekawsze historie z Nimi. Lecz nie zadbali o to, by mieć przy sobie papier. Działo się to pamiętnego roku, mianowanego imieniem samego Sigurda. Był to okres naprawdę niezwykły. Owce obdarzyły nas wtedy ilością runa, która dziś, za czasów "prawdziwego boga" nie zdarza się zbyt często, wódz ożenił się z dziewką o urodzie walkirii, i w dodatku, z trzecią dziesiątką lat na karku pojął sztukę liczenia bez palców do dziesięciu. Zaiste, wielki to wyczyn. Ja byłem jeszcze młodym, najzwyklejszym skrybą, i mało rzeczy było dla mnie bardziej interesujących niż sagi. Najbardziej upodobałem sobie historię o Sigurdzie, walkirii Brunhildzie i złocie Renu, a każdą napotkaną osobę upodobniałem do bohaterów historii. Moja mądra, łagodna, znająca zielarstwo matka była zarazem matką dziewięciu boskich dziewic Erde, a tata stał się potężnym i mądrym Wotanem. Mój młodszy brat stał się oczywiście podłym Alberykiem, a ja sam, zgadnijcie? Oczywiście, że Sigurdem, tylko żadna skrzydlata dziewica nie zechciała mi nawet na tydzień towarzyszyć. Tylko Lokiego jeszcze wtedy nie znalazłem. W porze, gdy śnieg zaczynał topnieć, postanowiłem zaciągnąć się na ochotnika do armii. Po lamentach matki i ostrej ojcowskiej reprymendzie nieugięcie trwałem przy swoim tak, że już następnego dnia wyruszyłem w stronę Drzewa Świata.
* * *
Ygdrasil był wtedy niewiele większy niż igła, którą kobiety wyszywają wzory na chustach, a trasa i ekwipunek były jeszcze stosunkowo lekkie. Uformowały się jedynie ilości i składy oddziałów, a broń i inne niezbędne rzeczy mieliśmy otrzymać w pobliskiej wiosce. Pierwsze, znaczące znajomości zawiązałem już pierwszego dnia. Obok mnie maszerował Sven, szczupły, wysoki blondyn, który na modłę południa włosy miał obcięte, a nie związane w warkocze. Mówił też ich niechlujnym, plebejskim językiem, choć jak po jego wiedzy o ostrzach i niektórych zachowaniach podejrzewałem, że pochodził z dość wysokiej warstwy. Po postu uważał to za wysoce interesujące.
-Łatwo się idzie, prawda. - zaczepił mnie, zanim minęła mila od punktu zbiórki. - Śniegu prawie nie ma, miasta w tym rejonie gęste, flaków poprzedników nie widać. Spokojnie, naprawimy to niedopatrzenie! Niech tylko karły lub giganci się pojawią, to ręczę, że moja krew będzie najrzadsza.
-A jak to potem sprawdzisz?
-W łodzi, w której spalą to, co pozostanie znajdzie się luneta! - odpowiedział wesoło, po czym zrobił minę, jakby znów chciał mnie nastraszyć.
-A mnie to wisi. Po flakach łatwiej iść niż po lodzie. - nawiązałem do jego wcześniejszej mowy. Musiałem mu pokazać, że takie słowa nie robią na mnie wielkiego wrażenia.
-Może i stopę stawiać łatwo, ale masz jeszcze oczy.
-Spokojnie. Skoro twój widok wytrzymuję, to i zawartość smoczego żołądka mnie nie ruszy.
Spodziewałem się, ze po usłyszeniu takiej odpowiedzi co najmniej spiorunuje mnie wzrokiem. Jednak nic takiego się nie działo, wręcz przeciwnie.
-Widzę, że z humorem nam po drodze. Tak samo odważny i złośliwy. Prawie jak bóg Loki.
Zadrżałem. Źle, gdy imię, nawet złośliwca, który bardziej przystaje z bogami, niż nim jest pada w trakcie takiej rozmowy. Takiemu nigdy nie wiadomo, co do rozumu strzeli. Przez następne minuty wyczekiwałem gigantów. Jednak nie przyszli. Natomiast mój nowy znajomy rozmawiał na podobny temat z Ole, młodszym o dwa lata ode mnie synem oberżystki. Tak go wystraszyły flaki, że nie zważając na obecność licznych znajomych pobiegł w stronę domu, jakby go stado wilków goniło. To są skutki, gdy ktoś nie zna pisma.
-Tamci dwaj nie są ciekawi gigantów. - ponownie ujrzałem w swoim szeregu ostrzyżonego jak cudzoziemiec młodzika. Cóż za słowo, sam nawet zarostu nie miałem. - Sven. - przedstawił się. Nieco zbyt lakonicznie, dobre wychowanie nakazało dodać imię któregoś z rodziców, wioskę swych narodzin lub chociaż zajęcie.
-Olaf Skryba z Silkwauken, syn Hjodira myśliwego i Helgi szwaczki. - odpłaciłem mu za to niewielkie grubiaństwo. Nie sprawiał wrażenia wzruszonego. Wręcz przeciwnie, ponownie uśmiechnął się pod nosem. Radziłbym ci jednak zaprzestać takiego zachowania. Tu jest armia i tu jest dyscyplina.
-Możliwe. Już dwóch uciekło, i nikt nie zwrócił na to uwagi. Po co mają pilnować byle chłopczyków w małych miasteczek.
-Widzę, że za wysoko to ty się nie cenisz?
-Ano, nie widzę wielu powodów ku temu, przynajmniej w moim obecnym żywocie.
-Spokojnie, jeszcze masz wiele czasu na wielkie rzeczy.
-Tego właśnie się obawiam. -zaśmiał się gwałtownie. Właściwie było to nagłe, godne wilka wycie śmiechem, za głośne na żart o takiej treści. Znałem już podobnych ludzi. Śmiech potrafi doskonale osłonić duszę.
* * *
Minął tydzień, a nasza ochotnicza armia, w której bojową wartość stanowiła jedynie dwójka górskich karłów, znalazła się w pierwszym punkcie zbiórki. Dość szybko zdarzyło się to, o czym Sven i Ole, nasi weterani rozprawiali od przeszło czterech dni - skończyły się żarty, zaczęło wojsko. Nie napiszę o sprawie oczywistej, że miecz oraz skórzana, choć solidna zbroja okazały się z początku ciężkie niezwykle. Ani o tym, że powitał nas bardzo niesympatyczny jegomość, który poczęstował nas soczystym stekiem wyzwisk i wielokrotnie przyrównał do bab. Oraz o tym, że dezercja i swobodne zmiany miejsca w szeregu będą karane, także uwolnieniem ciała od nadmiaru członków, i to zdecydowanie tych wyżej położonych. To czuło się w powietrzu, każdy krok, który stawiałem, na krótko przebywając na raczej żałosnych przedmieściach przestawał być krokiem Olafa, świątynnego skryby. Stał się krokiem Olafa, żołnierza w służbie Wotana, chociaż to może brzmieć nieco patetycznie. Lecz, skąd wy możecie to wiedzieć, ci, którzy wtedy nie walczyli? Oczywiście, o wiele więcej kłębiło się uczuć przyziemnych, takich jak nienaturalnie przedłużana trzeźwość, lecz narzekanie na brak kieliszka było by zbytnią ujmą dla powieści. A jednak to on poprowadził do jej dalszego ciągu. Starsi żołnierze na wiele sposobów dawali nam do zrozumienia, że nieprędko znajdzie się jeszcze okazja, by zakosztować gorzałki, więc razem z resztą oddziałów znalazłem się w zbudowanej tuż pod murami miejskimi karczmie. Był to zajazd o niezbyt dobrej sławie, tak czysty, że rychło powinien zostać przemianowany na stadninę szczurów, myszy, shykhi i innego plugastwa, a podawane tam piwo z początku budziło zastrzeżenia co do tego, czy aby na pewno jest piwem. Jednak nim było, bo co kilka łyków było coraz smaczniejsze, a pełen kufer starczył, by docenić w pełni rozkosze tego napoju. I jakby ładniejsze dziewki zaczęły to wszystko roznosić. To był chyba czarodziejski eliksir. Kiedy się zbudziłem kolejnego dnia, przywitał mnie olbrzymi ból głowy. Co prawda nie jestem niewiastą i nigdy nie zgłębię nawet połowy tajników leczenia ran, lecz zapragnąłem nagle zażyć ziół. Skierowałem się na pobliską łąkę, która w mgnieniu oka stała się sosnowym borem. Ziół wiele nie zebrałem, a dezercja zbliżała się nieubłaganie. I wtedy ujrzałem ludzką postać. Bujne ogniste włosy, długa, brunatna szata. Helga! Helga nierządnica! Tylko co czyniła tak daleko od domu. Pobiegłem ku niej i delikatnie musnąłem jej policzek wargami. Odwzajemniła ów gest, obejmując mnie w talii. Lecz o płaceniu nie rzekła ani słowa. To nie mogła być one. Co więcej, w swym na wpół upiciu, na wpół kacu dopiero wtedy spostrzegłem, iż to nie było dziewczę, a ja byłem wściekły niczym wygłodzony wilk. Nie z powodu pomyłki, ani mojej pochopności, w końcu i w rodzinnej wiosce nieco zasłynąłem z ognistego zapału. Po prostu nie wypada mężczyźnie tak się piwem bądź winem upoić, że chłopca i dziewczęcia się nie rozróżnia. Co innego na trzeźwo, choćby i z chłopcem. Może nawet bym kiedyś spróbował. Zmyliły mnie falujące, ogniste jak u boga Lokiego, ledwie chwilę temu wspomniane włosy. Tylko z tak ogromnym kacem można pomylić chłopca ze znajomą ladacznicą.
- To nie ty, Ole?! Przepraszam. Co pana sprowadza do takiej dziczy? - spytał, rzeczywiście na twarzy miał wypisane zaskoczenie.
-Ziół przyszedłem nazbierać. - miałem świadomość, jak to wiarygodne wyjaśnienie musiało w owej sytuacji niewiarygodnie zabrzmieć. Chłopak nie był co prawda wiele ode mnie młodszy, lecz w naszym wieku i rok robi różnicę.
-A co ty, wiedźma?
-Na kaca. -sprostowałem, a chłopak, wyglądał na uspokojonego. Obszedł nie większą niż domostwo polankę, obejrzał mnie z kilku stron ze szczeniacką fascynacją, taką jaką odczuwałem gdy przy świetle i łagodnym cieple świec po raz pierwszy czytałem o złocie Renu.
-Jesteś wojownikiem czy żołnierzem?
-Żołnierzem. - nie byłem w stanie zahamować śmiechu. Olaf herosem?! Może miałem i niezły kaftan i miecz u pasa, lecz z postawy byłem godzien skryby.
-Miło, choć to bez znaczenia. Jedne z was plugastwo. - złośliwie się uśmiechnął. - Więc o co toczy się wojna. Dziad nic nie chciał mi wspomnieć?
-O Bogów.
-Jak to? Przecież nie można ich dotknąć, ani nie można wejść na ich ziemię. Szaleńcy. - zaiste, delikatnie to powiedział. Sam wydał mi się z lekka szalony. -Jak więc zamierzacie się o nich bić?
-Dobre pytanie. - odpowiedziałem, z lekka już zmęczony całym tym bezowocnym zielarstwem. Szczególnie, że chłopięce pytanie i kapłanom mogłoby sprawić pewien problem. - Lecz za chwilę je ci wyjaśnię. Otóż wiesz za pewne, jak wygląda świątynia?
-Kiedyś jedną widziałem. I nie dostrzegłem celu.
-Więc nasi najeźdźcy zaczynają od świątyń. Lecz nie grabią ich ani nie zabijają kapłanów. Czynią rzeczy o wiele gorsze.
-Torturują? Piją, gwałcą, eunuchów robią? - uśmiechnął się. Żeby tak mówić o świątyniach i wojnie, trzeba być albo potężnym albo niezdrowym na umyśle.
-Nie, tylko mieszają ludziom w duszach. - tak jak z jego to uczynili.
-Aaaaaaaaaa... W duszach? To brzmi... dość ciekawie.
-Wchodzą do wiosek i świątyń daleko na południe. Ogłaszają, że Bogowie zostali pokonani przez ich jedynego boga, i teraz do niego należy świątynia. Skrzydlate posągi walkirii przemienili na własnych boskich wysłanników, aniołów. Nie minęły dwie zimy, a Wotan stał się ich wszechojcem, trójnia trzema diablimi siostrami, a Freja jakąś zwyczajną kobietą, która po za tym, że została pierwszą matką nic nie uczyniła. Natomiast zielarki i wróżbitki zostały uznane za plugawe wiedźmy.
-Nie może tak być! Przecież znajomość ziół to dla kobiet zapłata za ciało zbyt słabe, by walką wspierać Bogów. - wreszcie zadał sobie trud, by powiedzieć coś rozsądnego. Rozsądnego? A może powiedział to, czego po nim oczekiwałem?
-Naszych Bogów. Dla nich nikt się nie liczy. Ani ludzie, co nic złego nie czynią, tylko czczą inne niż oni bóstwa, ani karły, które są dla nich jedynie plugastwem, ani kobiety, które chcą jak krowy uczynić zdatne tylko do rodzenia i chowania potomstwa. A co jest najśmieszniejsze, czczą miłosierdzie i pokój. Gdyby chcieli pokoju, pozwoli zadowolili się wymianą ksiąg, wiedzy czy towarów. Gdyby zaś kierowali się miłością, pozwoliliby nam wierzyć w bogów, których czcimy od czasów naszych przodków. Niech się modlą do własnego boga we własnych ziemiach, a naszych zostawią w spokoju. Przecież my nie idziemy do nich z tłumem skrybów i kapłanów, karząc im czcić wszechpotężnego Thora. Nie mogą do cholery normalnie palić, gwałcić i rabować?!
-Widzę, że naprawdę leży ci na sercu ta wyprawa. - oczy chłopaka zabłysły żywym ogniem.
-Byłem... jestem skrybą przy świątyni. Nie mogłem spokojnie siedzieć i przepisywać sag, kiedy w każdej chwili mogą się stać bezwartościowymi bajkami, lub co gorsza, wolą demonów. Przepraszam - oprzytomniałem po chwili - to napoju i poranny kac rozwiązały mi język. Nie powinienem zamęczać beztroskiego młodzieńca moimi kłopotami.
-Nic się nie stało, - lekceważąco machnął ręką - wreszcie wiem, czemu przez trakt maszerowały i karły i berserkerzy. I kilku gigantów.
-Gigantów? Mówisz prawdę?!
-Na własne oczy, może siedem dni temu widziałem. Wielkie jak trzech mężczyzn, a ciało mieli chyba z kamienia! Chyba one też nie chcą być demonami z południa.
-A kto by chciał? - wymusiłem uśmiech. I tak trochę za dużo chłopakowi własnych myśli nakładłem. Lecz, gdy za kilka lat przyjdą i każą mu zapomnieć, kim był naprawdę Loki, zrozumie moją z lekka pijacką egzaltację.
-Ja na pewno nie. I wiesz co, zazdroszczę ci. Jeszcze kilka lat, i sam bym wziął udział w historii. A tak muszę siedzieć z tym staruchem, znosić chrust i chodzić na chłopaków. Nie ubóstwiam, ale czy widziałeś, dziewczęta z naszej wioski?
Ile on może mieć lat?
-Jakiej historii? - powiedziałem mu smutną prawdę. - Wątpię, by mi, biednemu skrybie było dane uczestnictwo w historycznych wydarzeniach. Zobacz na moją zbroję i miecz. Będę najwyżej mięsem armatnim.
-Dziad mawia, że każda noc tworzy historię - powiedział Lukan. Dziwne z niego było dziecko. - I mawia też, że wojny ważne rzeczy, więc już nie chcę ci przerywać. Miałem także przynieść mu drewno na opał, mimo że ranek i śnieg topnieje, lecz jemu to i Freja w łożu by nie dogodziła.
Freja w łożu? Czyżbym znów źle ocenił wiek tego młodzieńca? Zawróciłem, starając się nie patrzeć w jego oczy. Płonęły rządzą wyrwania się z leśnych ostępów. To było pewne, przecież był młody. Olaf skryba nie chciał zostać dezerterem w noc po otrzymaniu broni. Mam jeszcze gigantów do pokonania. Że powiedziałem Lukanowi o mięsie armatnim? Osoba, która wygląda na wiek tak młody nie powinna brać udziału w wojnie, i już. Nie chciałem, żeby owy staruszek nazywany bez czci dziadem musiał żegnać swoje dziecko. Może kolejne, może jedyne.
* * *
Kiedy wróciłem, słońce nadal nie wzeszło, a Sven, jak co noc chrapał z mocą gromu, aż dziwiłem się beztroskiemu snu moich towarzyszy. A może to był efekt mojego stanu? Niezależnie od tego wróciłem pod kawałek materiału w czyimś napadzie radości szumnie i szlachetnie nazwany kocem. Dopiero zdałem sobie sprawę, że nie chroni on przed chłodem ziemi. Lecz co to za cena za walkę w imię Wotana?
-Śpisz? - usłyszałem, niski, gardłowy głos, który z wiadomych powodów kojarzył mi się z flakami. Zaprzeczyłem grzecznie, po czym zacząłem szykować grunt pod ognisko.
-Ranek przecież. Po cholerę ogień rozpalasz?
-Zimno, nie czujesz. Prawie jakby śnieg leżał.
-To wczorajsze napoje cię nie rozgrzały? Rzadki przypadek, już prędzej Walkirię przeżyć i zobaczyć.
-Walkirię... przepisywałem wiele sag o walkiriach. W żadnej nie było napisane, że na szlaku potrafi być zimno.
-A widzisz? Sagi nie mówią prawdy - stwierdził Sven z kamienną miną, nalał nieco wody do wspólnego kociołka. Od teraz mógł to być nasz jedyny napój.
* * *
Kolejne dni maszerowaliśmy na południe. Drzewo świata co krok się oddalało. Zaś co do pogody, nie zmieniła się ona ani na lepsze, ani na gorsze, a śnieg miewał humory, jak kobieta w krwawienie. Raz podał, to znów jedynie leżał, z rzadka topniał, jak mu wypadało. Zupełnie jakby nie wiedział, czy zima się kończy, czy może zaczyna. Tym, co czyniłem najczęściej, były listy. Zaskoczyło mnie, jak rzadka była wśród oddziałów znajomość pisma. Prosili mnie o to wszyscy, karły, berserkerzy i zwykli, tak samo jak ja nieopierzeni żołnierze. Najczęściej pisali do rodziców i dziewek, choć w przypadku krasnoludów sprawa ta była wielce dyskusyjna, a ich rozumienie run pozostawiało wiele ścieżek dla rozumu, i wzniosłych i najbardziej nieprzyzwoitych. Na koniec i ja postanowiłem podarować kilka słów mojej matce, i wici rozeszły się na północ Co mnie zaniepokoiło, to dwa kruki. Z daleka wydawały się wielkie niczym górskie roki, choć na tle bezchmurnego, jednolitego jak kobieca szata nieba mogło być to proste złudzenie. Od razu skojarzyłem owe ptaki z wysłannikami Wotana. Zresztą nawet kiedy przelatywały ponad naszym obozem, zapadła złowroga cisza, a wilki zawyły tak, jakby giganci je miażdżyli. Nawet nie starałem się udać zaskoczenie, gdy jeszcze tego samego wieczora chłopaki z siódmego oddziału zostali przez bestie pogryzieni tak dotkliwie, że nie byli w stanie kroczyć dalej.
-Ciężko widzę tą całą wojnę, skoro i kruki są na niebie i bestie tak dotkliwie nas pobiły?
-Martwisz się wilkami? - spytał Sven, oczywiście śmiał się ze mnie jak z dzieci, które boją się, że giganci wyrwą je w nocy z łóżka za nieposłuszeństwo przy jedzeniu.
-Tak. Złe znaki się dzieją. Najpierw owe kruki, gdy pisałem list młodego kapłana do matki Potem wataha. Nie wiem czemu, lecz pomyślałem o Fenrisie. Mogą się dziać złe rzeczy.
-Patrzcie go. Wiedźma się znalazła. Znaki widzi. Żadne tam znaki. Kruki o tej porze czasem latają, a wilki? Ni zima ni wiosna teraz, wygłodzone są, tamci się oderwali od grupy, a z nich takie same żółtodzioby, jak z nas były. Myślisz, że ze swoim krótkim przeszkoleniem i ledwie porządną bronią byś się głodnemu stadu postawił? To nie saga.
-Niby tak, ale to wojna o Bogów.
-Wojna to wojna, uwierz, że znam się na tym wiele lepiej. Miecze i topory tak samo ranią, krew też nie będzie pachnieć inaczej. Liczy się jedynie starcie.
-Mówisz jak heros lub berserker.
-Może. Na pewno lepsze to niż czytanie sag i wiara, że tak będzie naprawdę. Spójrz na Yggdrasil. Przypomina już nie igłę szwaczki, lecz jedno z nasion zbóż. Oddalamy się coraz bardziej od Midgardu i od Asgardu. Ta wojna nie może być o Bogów, oni są przy drzewie.
-A założymy się. W mym domu, w piwnicy stoi beczka najprzedniejszego wina. Jeśli masz rację, i biorę udział w okropnej polityce, jest ona twoja. Jeśli jednak walczymy ku chwale Wotana, ty będziesz musiał dać mojemu domowi beczkę trunku. - postanowiłem z nagła. Jako skryba zawsze wiedziałem nieco więcej niż inni, chętnie wiec robiłem takie zakłady, w swym krótkim życiu oddając jedynie drewniany fort dziewczętom. Te zrobiły z niego pałac Brunhildy, i zaczęły, zamiast w wiedźmienie jak wiejskim, mądrym na tyle, żeby nie tylko rodzić dziewuchom przystało zaczęły się bawić w Walkirie, co chwila uderzając włóczniami z gałęzi. Rodzice nawet się cieszyli, że takich kobiet to za parę lat bandyci nie tkną. Za to ja byłem tym niezmiernie rozeźlony. Dlaczego przypomniało mi się to akurat w zawarcie umowy ze Svenem, nie wiem? Może i on ma rację, a ja żyję w swych marzeniach, i Sigurd wcale nie musiał być jednym z herosów. Ogarnięty tą myślą leżałem na postoju i skubałem zębami źdźbło trawy. Ciekawe, kto ma rację? Rozważając dokładnie mit o Nibelungach i złocie Renu, kończy się on, gdy Sigurd i dzielna Walkiria umierają razem ,a w tle następuje ragnarok. Zmierzch bogów. Rozmyślając chłodno, okiem osoby uczonej w piśmie, musiałem sam przed sobą przyznać, że ten, który niczego się nie lęka, nie mógł być postacią od początku do końca realną. Sigurd swym życiem odpędził od nas Bogów, a przecież istnieją, przynajmniej w naszych sercach, skoro chodzimy do ich świątyń i składamy modły. Dalsze myśli tylko mnie przeraziły. A jeśli to się dopiero wydarzy, i dopiero patrzymy na złowrogą działalność wnuka Wotana? Spojrzałem we wschodzące ledwie gwiazdy. Wszystko było na swoim miejscu, bogowie nadal istnieli. Mimo to nie mogłem jeszcze długo zasnąć.
* * *
Rankiem doszły nas kolejne upiorne wieści. Znów wilki się pożywiły bojownikami Wotana i jego syna Thora, a przecież całą noc nie spałem, usłyszałbym cokolwiek, ciężko więc było mi w to uwierzyć. Jednak jakaś walka musiała się odbyć, gdyż zabrakło kilku młodziaków, a nie raz widywałem szkarłatne plamy na czarnej niemi. Nawet Sven nie dowcipkował o flakach i mięsie armatnim, które wygłodzonych wilków ubić nie umie. Że śnieg niedawno stopniał, a zwierzyna marna, to nic dziwnego w tym księstwie, często nawet watahy bez pokarmu musiały i się obyć, a nocowanie na obrzeżach lasu było wręcz oznaką kretynizmu. Lecz przestało być to dla mnie oczywiste. Pech chciał, że wiele nie mogłem na ten temat rozmyślać, bowiem zbliżaliśmy się do kolejnego miasta. Tym razem weszliśmy głęboko poza miejskie mury, a ulice były pokryte najprawdziwszym brukiem, zupełni jakbym chodził znów po górskich traktach. Niestety, wiele nie mieliśmy okazji zasmakować tego zacnego skupiska ludności. Wiwaty na cześć Bogów i ich wojowników skończyły się tak szybko, jak się zaczęły. Dowódca ponownie długo mówił. Tym razem nie przeklinał ani nie przyrównywał nas do niewiast, tylko lakonicznie powiedział, że żarty się skończyły kolejny raz, i że teraz wędrujemy niebezpiecznie blisko wrogich siedzib, a nasi przeciwnicy na taką okoliczność nie cenią aż tak miłosierdzia. Że może polecieć krew od ostrzy, nie kłów. Że teraz okaże się, kto broni Bogów, kto ojczyzny, a komu naiwnie wydawało się, że wojna jest tylko barwną przygodą rodem z baśni. Spojrzałem na niego, przynajmniej mi się tak zdawało, z politowaniem. Wierzyłem w sagi, a mimo to nawet przez chwilę nie czułem się naiwny. Gdy owe prawienie przeminęło, mieliśmy do następnego ranka czas wolny, każdy też dostał sakiewkę, która starczyła akurat na nocleg. Zauważyłem, że było to dosyć lekkomyślne ze strony dowódcy.
-Ja sądzę nieco inaczej. - odpowiedział Sven, który widział już wiele wojen. - Zobacz na karłów. Czy oni też się tak rozpierzchli. Nie, Olaf. Po prostu oni i ich topory mają faktyczną wartość w boju, a nasze pospolite ochotnicze ruszenie nie jest wiele warte.
-Może i to prawda, skoro wilkom nie podołali.
-Wygłodzone zwierzęta są nieprzewidywalne. A im być może przyjdzie walczyć z ludźmi. Takimi samymi, nieprzygotowanymi w pełni młodzieńcami, którzy walczą dla swoich Bogów. I tak samo nie wprawionymi w ostrzach.
-Więc uważasz, że na wojnie będzie łatwiej.
-To zależy. Zabiłeś już kiedyś człowieka, choćby w samoobronie?
-Nie, skąd.
-To może się okazać, że bitwa jest dla ciebie barierą nie do przeskoczenia, i już łatwiej ci będzie znaleźć się w Walhalli.
* * *
Oczywiście, tego wieczora nie mogłem pić. Chciałem, lecz ledwie starczyło za hotel. Nie miałem także zamiaru zapaść w sen, lecz ciało było o wiele silniejsze. Dawno już nie nocowałem pod ciepłym dachem, a pokój był wcale przytulny, a może tylko wiele nocy pod gołym niebem takim go uczyniło? Nagle usłyszałem skrzypienie okna. Niewiele myśląc, złapałem za ostrze i zaczaiłem się za szafą. Napastnik nie był z sylwetki mocarny, pewnie zwykły złodziejaszek. Liczył, że w pokoju zastanie może kupca, może bogatą wdowę. Miał pecha.
-Olaf? - usłyszałem. Zdziwiony wyjrzałem z ukrycia. Nie ruszał się. Zapaliłem pochodnię. Przede mną stał młody Lukan!
-Co u licha tutaj robisz?
-Nudziłem się w lesie. - odpowiedział ze zbójeckim uśmiechem na twarzy. - Więc i podążyłem za waszą armią z nadzieją, że zawitacie po drodze do właśnie takiego, ogromnego miasta. Co się tak patrzysz, czy nigdy nie marzyłeś o podróżach? A tak naprawdę, spodobałeś mi się wtedy w lesie. - dodał po chwili, lecz skoncentrowałem się na innej sprawie.
-Wielokrotnie, ale byłem o wiele od ciebie starszy. - odpowiedziałem, chociaż w moim głosie nie mogło być wiele przekonania. Od dawna w mym umyśle krążyły i wielkie batalie i dalekie krainy.
-A może po prostu uważasz mnie za dziecko, tak? Jest inaczej, co udowodnię, jeśli stanę się żołnierzem w służbie Wotana. Szedłem za wami i dużo obserwowałem. Nie byłbym wcale najgorszy.
-Jesteś szalony.
-A ty nie byłeś, gdy cię w lesie spotkałem? Ziółka na kaca. Przecież mogły cię napaść wilki, sami się przekonaliście, jakie są w tych stronach. A przepraszam. Ty się nie przekonałeś, na szczęście. Po za tym byłeś tak pijany, że wziąłeś mnie za swoją wybraną. I dobrze.
-Ledwie znajomą, jeszcze tliły się we nie resztki wina.
-Więc lubisz tylko dziewczęta? Szkoda. W sumie rozumiem cię. Wielkie czyny, wielka wojna. Widziałeś jakąś kiedyś?
Zamyśliłem się. Nie. Jakże ubogie byłoby życie, gdyby w sprawie kobiet miał rację. Wróciłem myślami do pytania o wojnie.
-Nie, ale dużo czytałem.
-A to zupełnie nie to samo. A nawet co innego. - usiadł na łóżku i spojrzał mi prosto w oczy. Poczułem po raz kolejny, że musi być o wiele starszy, niż wskazuje na to jego wygląd. - Jeśli się zacznie, zobaczysz. A tak w ogóle... liczysz się z tym, że to może być ostatnia noc twojego życia?
-Oczywiście. Każda może nią być - wykręciłem się od odpowiedzi tym starym porzekadłem. - Już nazajutrz mogę pić wino w Walhalli.
-Mądrze myślisz, ale skąd wiesz, że Walhalla istnieje?
-To o co teraz walczymy?
-Sam to powinieneś wiedzieć. - wzruszył ramionami. - Ja już wiem, za co bym się bił. Lecz jestem za młody. A nikt nie chce uczynić mnie mężczyzną.
-Wydaje ci się, że ja mógłbym uczynić owy rytuał, który wymaga starszych i kapłana? Naprawdę jesteś szaleńcem. Aż się boję, co będzie z tobą w moim wieku.
-Będę jak Loki.
Tego wieczoru moja legenda o Nibelungach się dopełniła, nie tylko Sigurda, Thora i Brunhildę spotkałem w swym życiu, lecz także Lokiego. Mogłem odtworzyć całą sagę. Tylko dlaczego usilnie spychałem swe myśli na inne tory?
-Na co ty liczysz? Że jestem na tyle wpływowy, że dzięki mnie zaciągniesz się do armii Wotana?
-Też mógłbym się na to zgodzić.
-Lepiej stąd czmychaj, bo już i tak dostatecznie mnie zdenerwowałeś. Nie lubię, gdy ktoś włamuje mi się do pokoju.
-A mogę chociaż zostać na noc?
-Zgoda. - moje siły co do Lukana uległy całkowitemu wyczerpaniu. Obawiałem się o swój udział w wojnie, skoro jeden młodzieniec tak aż mnie wyczerpał. Wprawdzie tylko na duchu, lecz była to rzeczywiści wielka szkoda.
-Dziękuję. - szybko pocałował mnie w usta. Wbrew pozorom hodowanym przez wielu czytelników moich zapisków nawet się nie wzdrygnąłem. Skryba powinien być wszechstronny, nie godzi się przepisywać jedynie ksiąg z zielarstwa. Zresztą już o tym wspomniałem. - I pomyl mnie znowu ze swoją przyjaciółką, dobrze?
-Dobrze. - i znów pomyliłem się. Co do jego wieku, umiejętności, tego że on nie jest jednak Helgą. I wcale nie było źle. Wręcz przeciwnie. To była jedna z najlepszych nocy w owym roku. A włosy chłopaka w dotyku były jak jedwab.
* * *
Ku mojemu zaskoczeniu pomysł setnika z podarowaniem nam wolnej nocy w mieście nie był wcale zły. Na zgrupowaniu pojawiło się niewiele mniej żołnierzy, niż wczorajszym popołudniem. Dowiedzieliśmy się także, że dobrze czynimy, gdyż życie w południowych, przeludnionych mieścinach wcale nie było proste do rozpoczęcia, zaś potem jedynie się zapętlało i szło pod górkę szybciej od Walkirii mknących na swych wierzchowcach. Czy to prawda, nie byłem w stanie stwierdzić. Moje dotychczasowe życie w wielkich miastach trwało z przerwami pięć nocy i dwa dni. Wyruszyliśmy chwilę później, gdy słońce było wysoko na niebie. Czułem się inaczej niż poprzedniego ranka. Nie tak, jak w owej nieco większej wiosce, gdzie zostaliśmy odprawieni z ostrzami i zbroją. Oczywiście, nadal byłem dumnym bojownikiem w służbie Wotana. Tylko już nie było mi z tym tak wspaniale. Lukan miał rację. Skąd wiedziałem, czy nie będzie to ostatni ranek mojego życia? Jednocześnie miałem prawdziwie wiedźmie przeczucie, że ów młody i uroczy szaleniec nadal za nami podąża.
-Jeśli rzeczywiście wojna tuż tuż, powinniśmy zobaczyć flaki. Lub przynajmniej pobrudzone miecze. - Sven rozpoczął swój ukochany temat. Może siedem nocy temu nosiło to jeszcze drobne ślady wesołości.
-Może szala zwycięstwa leży po naszej stronie?
-Przecież my mamy takie same. Byłoby widać.
-Sven, jak pierwszy raz rozmawialiśmy, przyznałeś, że nie masz powodu, żeby się wysoko cenić. Dlaczego?
-Po prostu nie mam. Czy osoba, która męczy towarzyszy taką gadaniną może być kimś cennym?
-Być może jest cenniejsza, niż dziesiątki innych, co mają wodę w ustach.
Miałem ochotę mu cokolwiek odpowiedzieć. Przydusić go, sprawdzić co naprawdę ukrywał pod czarnym jak noc płaszczykiem żartów. Przecież już jutro jedno z nas może nie żyć. Nie wiem, czemu tak po raz kolejny pomyślałem, był upiorny rozkaz chwili.
-Może i masz rację. Wieki temu byłem na wodzowskim dworze. Jako jeden z synów. Nie dziedzic, lecz i tak nie pozwalano mi zbytnio forsować się w boju. Co roku to samo. Moi przyjaciele szli na wojny, a ja widziałem tylko ich flaki. Co roku wysyłałem ich na śmierć. Więc pragnę sam zakosztować wojaczki, chociaż mój ojciec wielce nierad. Lecz co mnie to obchodzi. - głośno zaśmiał się po dawnemu. - Po co ja ci to wszystko mówię? Być może z przyczyny, że jutro mogę nie mieć ust, a ty uszu. Jak to na wojnie. - zaśmiał się. - A ty kim naprawdę jesteś?
-Musze cię głęboko zawieść, bo jedynie skrybą.
I wtedy, gdy postawiłem stopę na brudnym, śnieżnym placku pojawił się on. Wysłannik Ich boga, a ja nie mogłem wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Była to istota na swój sposób i piękna i upiorna, z dwoma przysłaniającymi niebo, białymi jak lawina skrzydłami wielkości tych posiadanych przez roki. Sam wyglądał jak człowiek, spowity w delikatną, niebiańsko błękitną szatę. Twarz miał i srogą i łagodną, ani starą, ani młodą, ani męską, ani kobiecą. Nijaką, lecz na swój sposób nadludzko piękną.
-Jestem Asasel, wysłannik Boga z kościoła miecza i róży. Przysyła mnie tu mój pan i moi ludzie, by ogłosić wam wspaniałą nowinę. Nie musicie już znosić trudu służenia tylu bogom jednocześnie. Jest tylko jeden pan, który jest naszym Panem. Odwóćcie się od kamiennych bałwanów, które posyłają was w krwawy bój. Wejdźcie do świata miłości i pokoju. Okażemy wam tedy miłosierdzie. Wasze legendy to ledwie bajki. Ja pokaże wam księgi, które są warte prawdziwego Boga i prawdziwej mądrości.
Słuchałem z prawdziwą zgrozą. Nieważne były słowa istoty dla mnie nieco zbyt naiwne. Była ona obdarzona głosem tylko nieco słabszym niż owi eunuchowie, co na południu pieśni wykonują, potrafiła nadać mu taki ton i taką melodię, że sporo musiałem włożyć wysiłku, by zachować swoje, od urodzenia rzeźbione poglądy. Gdyby teraz zaczęła mówić o praniu bielizny w rzece, wielu by poszło za nią. Znałem jedynie zielarkę z mojej mieściny. Lecz wiedziałem, to była najprawdziwsza magia. Magia prawdziwie potężna, skoro nawet karły stały zamyślone wbrew swojej krwi. W jednej chwili resztki śniegu przemieniły się w soczyście zieloną, pachnącą łąkę.
-Widzicie, co chcemy wam dać. - wskazała dłonią istota. - Nasz świat niesie z sobą ład i miłosierdzie, nawet jeśli ojciec podda was próbom w wierze. Co posiadacie dzięki starej wierze? Śmierć, krew i znojne zimy. I jeszcze w zamian musicie budować im posągi i świątynie, składać długie, bezowocne modły. Czy na tym powinno polegać ludzkie życie?
-Otóż ludzkie życie polega na czym innym, kochany. Między innymi na tym, że pobożni ludzie czczą te Bóstwa, do których strach bądź miłość odziedziczyli po przodkach. Nie macie prawa zmuszać ich do odrzucenia wielowiekowej tradycji w nicość złośliwą magią i czczymi obietnicami. Nie, źle się wyraziłem. Nie masz prawa narzucać istotom obdarzonym "wolną wolą" do jakiejkolwiek decyzji. - odezwał się niski, chłopięcy głos. To Lukan stanął na szczycie okalającego drogę kamienia. Wyglądał na bardzo pewnego siebie. Naprawdę był szaleńcem. Szaleńcem? Przecież magia nie działa tylko na szaleńców.
-Loki?I
-Tak. Widzę, że jesteś chociaż na tyle inteligentny, żeby nie oczekiwać mojej osobistej wizyty. Dobre i to. Ayen śmiertelnik jest do mnie podobny. Trochę szalony i trochę nieobliczalny. O ognistych włosach. I w tej chwili przystał w z Bogami, choć tak naprawdę nie jest jednym z nich.
Drogę znów pokrył ostatni, wiosenny śnieg. Złośliwy bóg mówił dalej.
-Właściwie, Asasel, powinienem nie zwracać na ciebie uwagi. Na wielu innych światach istnieje nasz kult, na wielu innych żywo żyjemy w baśniach bądź wspaniałych, operach w czterech częściach. Lecz ty, nie wiem czy przypadkiem za każdym razem zajmowałeś się moim kultem, moimi świątyniami, podczas gdy Freya czy Thor mieli różne towarzystwo. Przez czternaście równoległych światów. Naprawdę myślałeś, że daruję ci piętnasty? Ukorz się przed prawdziwą magią. - zaśmiał się upiornie, wymówił owo zdanie z przesadnym patosem, jakby re4cytował hymn pochwalny. Nie patrz się tak, przecież widzisz, że istnieję. Za piętnaście lat waszych wysiłków może faktycznie byłbym przegrany. Lecz zacząłeś za wcześnie. Ich świat nadal dzieli się na Midgard i Asgard, Nawet zmierzchowi jednego człowieka towarzyszą długie lata pamięci. A ty w kilka lat chcesz uczynić zmierzch bogów.
-To może się zdarzyć, jeśli oni zechcą żyć w miłości.
-A jeśli nie zechcą? To od nich zależy nasz zmierzch, a widzisz, że przyszli z ostrzami, nie słowem. Więc pozwól mi o nich i o mnie i o ciebie się zatroszczyć.
-Odkąd się troszczysz o kogokolwiek poza samym sobą.
-Dobre pytanie. Widzisz, ja to robię przede wszystkim dla siebie. Chcę być na pozycji bądź Thora bądź Wotana. To z nimi powinienem o to walczyć, nie z tobą. Zmierzch bogów ma się dokonać, gdy po ziemi będą chodzić Sigurd, Fafnir i Brunhilda. Nie wcześniej. Proste?
Wokół ręki Lokiego Lukana zaczęły latać symbole run jarzące się błękitem, z szybkością tak wielką, że ledwie jedną byłem w stanie odczytać. Wysłannik upadł na ziemię. Skrzydła, które zdawały się mieć powierzchnię dużego domu, stały się czarne, a on nie był już ani trochę piękny.
-Rzucaliście ludzi na stosy ofiarne - powiedział słabym, gasnącym głosem.
-Wy też paliliście stosy. Z kobietami i dziećmi. Mieliście chóry z eunuchów. To błędy. W każdej religii istnieją, gdyż są za nie odpowiedzialni ludzie. Żaden stół nie będzie długo stać na dwóch nogach. Więc jeśli to ma być twój dowód na naszą podłość, to mogę tylko się cieszyć. Nieczęsto z ust pół boskich istot, aniołów słuchałem o rzeczach tak niemądrych. Czujesz się choć trochę rozumniejszy. Przecież niedługo czeka nas kolejny świat?
-Loki. - głos istoty był coraz słabszy. - to nie jest decyzja ani moja ani mojego Boga. To wola naszych ludzi. Tak, on chce, żeby jego słowo było niesione, jak każdy Bóg. Lecz nie chce ani oszustwa, ani podstępu ani krwi. To nie On chciał palenia czarownic. Krzewienie wiary nie powinno być usprawiedliwieniem dla takich rzeczy, wiem to. Lecz tak to już jest. Tworzymy ich, a potem ciągną nas jak lalki za sznurki. Trudno... Innych ludzi nikt z was nie stworzy. Chociaż właściwie da się, byliby tacy jak w raju. Lecz...
-Czy to by byli ludzie?
-Przecież sam wiesz. Do zobaczenia w kolejnym świecie. -w tej chwili skrzydlaty człowiek rozpłynął się w powietrzu, zostawiając po sobie złoty pył. Wysypaliśmy go na pośpiesznie uwiązaną tratwę, którą puściliśmy na jezioro. Paliła się wysoko i jasno jak oddech smoka, niemal do wieczora. Niech wiedzą, że jesteśmy godni swoich przodków. W dodatku posłanie Lukan oczywiście nic nie pamiętał ze swojego boskiego wystąpienia, oczywiście nadal bezmyślnie za mną maszerował. Uroczy chłopak. Z biegiem lat stwierdzam, że dobrze uczyniłem, ucząc go swego rzemiosła. Lecz teraz, jeszcze na chwilę zajmę się późniejszymi wypadkami. Otóż zawróciliśmy. Decyzja ta może się wydać niedorzeczna, sprzeczna z tym, co dotąd napisałem. Sam nie wiem, co było przyczyną, może nie miałem zamiaru obcować z istotami tak potężnymi na wiele lat przed narodzinami Sigurda. Może chciałem zakosztować owego, cudownego trunku od Svena, bo miałem rację. Jeden z Bogów się pojawił. Lecz w gruncie rzeczy to ludzie byli winni. Nie miałem serca mu tego wyjaśniać. W każdym razie stało się tak, ze już w siedem dni drogi byliśmy u wielmożnego Svena na dworze i w trójkę cierpieliśmy kaca. Przez chwilę żałowałem, że nie będę herosem, że dałem się ponieść zbiorowemu lękowi (czwarta część żołnierzy zdecydowała się na wolność!). Ale tylko przez chwilę, i zważywszy na to, jak się potoczyły kolejne lata teraz się z tego tylko śmieję. Lecz to już inna historia, jeszcze bardziej dziwaczna niż wrogi wysłannik potężny w magii. I zostanie spisana innym razem, gdy zarobię na kolejny zeszyt. Bo i Bogowie i papier nigdy się nie zmieniają i nie warto wyglądać ich zmierzchu, jeśli samemu się go nie chce.
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 14 2011 13:07:33
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Tracy (Brak e-maila) 09:31 06-11-2004
Podoba mi się ^-^
I ten Sven *_*
An-Nah (an_nah@interia.pl) 19:05 08-11-2004
Czytam, czytam... wow, ładne... Swietnie napisane i tematyka...
Czytam dalej... zaraz, co to za bzdury? Jacy najezdzcy, jakie nawracanie siłą? Krew byłej studentki skandynawistyki wzburzyła się... No ale czytam dalej...
Ufff, jest wyjasnienie, to jedank inny świat. Więc przepraszam za moje rytualne walenie głową w ścianę, pani.
Podsumowując: pomysł, styl (tylko ten hotel mi bruzdzil jakos), aniol... I to, ze nie skupilas sie na watku yaoi (przyznaj sie, dodalas go z obowiazku?)
Szlachetna pani, zechciej przyjąć wyrazy uznania za doskonałe opowiadanie.
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 14:20 12-11-2004
Opko zasługuje na uznanie... Przede wszystkim masz świetny styl. Natomiast fabuła jest dobra, chociaz czegoś mi brakuje... Wątek yaoi przyznam, ciekawy, ale trochę słabo rozwiniety.
W każdym razie podobała mi się ta historia. I to bardzo.
(Brak e-maila) 22:45 17-11-2004
ok, ponizsza opinia jest tylko moim zdaniem i mozna sie z nia nie zgodzic . pomysl swietny, szkoda ze taki... streszczony. w moim pojeciu to jest bardzo dobry material ksiazke (lub chociaz dluzsze opo), a nie na krociutkie opowiadanko. widac, ze tekst jest troche niedopracowany. a szkoda. niektore dialogi sa fenomenalne, Svenowi sie tu naleza uklony. tym bardziej szkoda... widac, ze masz talent, a glowe pelna ciekawych pomyslow. oryginalny temat mitologii skandynawskiej - kolejny plus. ale moze nie nalezalo sie tak spieszyc ze wszystkim?... nie wiem. i jeszcze jeden zgrzyt, zupelna drobnostka, ale wybila mnie z rytmu : ta opera, koniecznie w czterech aktach. bardziej by mi tam pasowal tekst o ogolnym trwaniu tej religii w dzielach kultury i sztuki, a nie wpychanie Wagnera na sile. no ale to moja opinia
Kethry (kethry@interia.pl) 22:46 17-11-2004
no i glupia sie nie podpisalam. to powyzsze to moje
Mea (meea@vp.pl) 18:59 24-11-2004
Na początku małe wyjaśnienie. Uwielbiam operę, jak widnieje w ankiecie, i siłą rzeczy opisana rzeczywistość ma więcej wspólnego z Wagnerem niż wikingami. I stąd cuda wszelakie, które się w owym świecie dzieją. Następna moja tfórczość będzie już całkowicie \"śpiewana\", jesli łaskawie zechce mi się pójść z dyskietką do kawiarenki. Odkąd zmieniłam szkołę na wyższą, możliwości mam niemal żadne i nie zdziwcie się, jesli mój kolejny wpis zaistnieje za pół roku.
Wątek yaoi. An-Nah mnie rozszyfrowała, romans był o wiele późniejzy niż reszta tekstu, i trochę z tej przyczyny nieco ucierpiał.
Kethry. Przyznałaś się. Gratulacje, to pierwszy krok w walce z nałogiem . Może rzeczywiście zrobię z tego poważne opowiadanie, a może nie, jeśli mi się nie zechce. W każdym razie wielkie dzięki za konstruktywną krytykę.
Sven. W porządku chłopak, nie? Teraz trochę żałuję, że się z nim pokłóciłam i nie został głównym bochaterem
PS. Zna ktoś morze \"Krzyk w niebiosa\" Anny Rice?
Evil Yuki (Brak e-maila) 11:27 25-11-2004
JA cyztalam. Ty wiesz dlaczego |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|