The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 28 2024 15:34:00   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Zamek ze szkła
Wszystko zaczęło się tak głupio, że teraz, kiedy o tym pomyślę, cały ten łańcuch wydarzeń wywołuje u mnie śmiech. Bardzo gorzki śmiech. Zadziwiające jak drobnostki, wydarzenia które normalnie nie zostałyby nawet zapamiętane, mogą wpłynąć nieodwracalnie na nasze życie. Rozumie mnie pan? A ja myślę, że pan nie rozumie. To trzeba przeżyć, żeby pojąć, bo inaczej wydaje się to całkowitym abstraktem.

Urodziłem się w roku 1975, umarłem w 1995. Zginąłem w wypadku samochodowym. Ciało mężczyzny o podobnej do mojej posturze, wyglądzie i wieku zostało umieszczone w samochodzie, a następnie wysadzone w powietrze. Tak zmasakrowane zwłoki trafiły do kornera, gdzie niemal od razu pojawili się członkowie organizacji. potwierdzając moje dane osobowe. A kiedy oni mówią, nikt nie zadaje pytań i każde ich słowo przyjmuje za najświętszą prawdę, jakby ją sam Bóg z niebios przekazał. Najbezpieczniejszy sposób na długie życie to nie mieszanie się do nie swoich spraw i posiadanie jak najmniejszych ilości informacji.

Ojciec i matka przyszli na pogrzeb. Pamiętam, że matka nieustannie szlochała, niemal słaniała się idąc za trumną na cmentarz. Ojciec podtrzymywał ją cały czas pod ramię i cicho mówił coś uspakajającego. Może się modlił, nie wiem. Całą ceremonię grzebania mnie, mojego dotychczasowego życia, obserwowałem z samochodu stojącego przy cmentarzu.

To bardzo dobry chwyt psychologiczny. Kiedy wiesz już, że świat uznał cię za martwego, nic cię już nie trzyma, nie napiszesz do rodziny, nie będziesz miał dokąd wrócić, ani jak rozpocząć pracy. Nawet zameldować się nie możesz. W całości, od początku do końca jestestwa będziesz oddany i uwiązany do służb, które cię zwerbowały. Przez chwilę wahałem się czy nie wyjść, nie wybiec krzycząc, że to ja, że żyje, że nie muszą się martwić, ale zaczynałem już powoli rozumieć mechanizm, w jakim musiałem się odnaleźć. Kusząco otwarte drzwi były tylko pozorem. Gdybym chwycił za klamkę, napotkałbym blokadę i zapewne uznany za zbyt słabego psychicznie, skończyłbym z raną postrzałową w głowie. Siedziałem tylko i patrzyłem, jak grzebią mnie żywcem, a z każdą kolejną grudą na mojej trumnie, ogarniało mnie uczucie coraz większej beznadziejności i bezsilności. Staliśmy tam ponad godzinę. Wszyscy się rozeszli, przed bramą cmentarną stała grupka dalszej rodziny, którą zazwyczaj widuje się tylko na ślubach i pogrzebach. Przy grobie został tylko grabarz, matka, która wyglądała jakby jej wyrwano serce żywcem i ojciec, który dopiero teraz, gdy już nikogo nie było, pozwolił sobie na łzy.
- Jedziemy. - Trojczak wydał rozkaz kierowcy. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął.
Był to mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat, miał rumiane, zawsze gładko ogolone policzki i radosne usposobienie, które w jakiś sposób sprawiało, że człowiek od razu zaczynał mu ufać. Strój miał zawsze idealnie dopasowany, koszulę dopiętą na ostatni guzik, a buty wypolerowane. Wykorzystywał bez skrupułów swoje wrodzone umiejętności manipulacji ludźmi, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Byłem jak pisklę, nieporadny, przerażony. Potrzebowałem kogoś, komu mógłby zaufać. To właśnie Trojczak został mi przydzielony, jako tymczasowy opiekun, po tym, kiedy zwerbowali mnie do agencji bezpieczeństwa.



~*~



Wyjechałem ze swojego rodzinnego miasta do stolicy, rok wcześniej, żeby rozpocząć studia na tamtejszym uniwersytecie, na wydziale fizyki kwantowej. Żeby zapłacić za czynsz wynajmowanej kawalerki, dorabiałem w hotelowej restauracji. Nie byłem nigdy notowany, nie miałem kontaktu z żadnymi organizacjami przestępczymi czy wojskowymi.
Gdyby mnie wtedy zapytano, co bym zrobił gdybym stał się agentem służb specjalnych, zapewne wybuchnął bym śmiechem. Agentem? Przecież oni werbują tylko najlepszych wojskowych i uczonych, a nie studentów!

Zostałem zauważony 28 października 1995 roku. Pracowałem na nocną zmianę w najdroższym hotelu w mieście, jako kelner. W hotelach takich jak tamten, restauracje są otwarte całą noc, żeby goście mieli pełny komfort i pojawiali się na posiłki, kiedy zechcą. Jeden z klientów, nie mógł się porozumieć swobodnie po francusku z nikim z obsługi. Przynosząc zamówienie do jednego ze stolików, usłyszałem jak się awanturował. Wrzeszczał, że to nie dopuszczalne, żeby nikt nie mówił po francusku. Recepcjonista stał bezradnie, przyjmując niezrozumiałe bluzgi. Obcokrajowiec miał na sobie drogi, ale pomięty garnitur, był blady i miał głębokie cienie pod oczami. Na pierwszy rzut oka było widać, że przebył długą drogę. Spostrzegłszy w jakim jest stanie, przestałem się dziwić dlaczego tak agresywnie dopomina się w pokoju, w którym mógłby odpocząć. Podszedłem do niego i czystą francuszczyzną spytałem, w czym mogę pomóc. Mężczyzna zamilkł na chwile zbity z tropu.

- To dziwny kraj. Przyleciałem tutaj wczoraj, a już spotkało mnie tyle niezwykłych przygód i wydarzeń, które sprawiły, że zupełnie zwątpiłem w panującą tu logikę. Oto kolejny przykład, tylko kelnerzy, ekspedientki w sklepach spożywczych i kobieta w aptece znali języki obce. Kiedy chciałem się porozumieć z kimś innym, właścicielem firmy, handlowcem czy politykiem, potrzebowałem tłumacza.
Uśmiechnąłem się, potwierdzając, że to faktycznie dziwna cecha naszego kraju, na którą wcześniej nie zwróciłem uwagi, bo była dla mnie tak normalna. Prędko też wyjaśniłem, że akurat francuski znam, ponieważ mieszkałem we Francji do dziesiątego roku życia.
Mężczyzna się ucieszył, kazał się zameldować i przynieść sobie dobrą kolację do pokoju. Za pomoc dał mi obfity napiwek, a recepcjonista patrzył na mnie jak na wybawiciela.
Następnego dnia, gdy przeglądałem gazetę, na siódmej stronie, w małej tabeli z boku przeczytałem informacje o tragicznym wypadku, w którym zginął Francuski obywatel Pierre Chereau. Jak się pan domyśla, był to ów mężczyzna, któremu wtedy pomogłem się zameldować. Według artykułu, francuz zginął potykając się na schodach i łamiąc sobie kark.

W ciągu następnego tygodnia całe moje życie runęło w gruzach. Rektor wyrzucił mnie z uczelni, twierdząc, że dostał informacje, iż moje prace zaliczeniowe były pisane przez kogoś innego. Zrobił cały wykład, nie dał sobie wytłumaczyć, że to nie prawda, że trzeba mi coś udowodnić. Nie patrzył mi w oczy i co chwilę nerwowo pocierał o klapy marynarki spocone dłonie. Następnie wyrzucono mnie z pracy w hotelu. Tu już nawet nie starano się podawać jakiejkolwiek przyczyny.

Po tym ostatnim wydarzeniu, nie wróciłem od razu do domu. Poszedłem do baru i zacząłem zamawiać kolejne wódki. Jak to zwykle pijany, zwierzałem się ze swoich problemów mężczyźnie, który przysiadł się obok mnie przy barze. Barmanka opryskliwe upomniała mnie, żebym nie zaczepiał innych klientów, ale mężczyzna uspokoił ją, że mu to nie przeszkadza. Więc zacząłem mu się żalić, on stawiał mi kolejne czyste. Świat zaczął się przyjemnie rozmywać, nie czułem już bólu, bezradność już tak bardzo nie przytłaczała. Mężczyzna odprowadził mnie do mojej kawalerki. Zasnąłem natychmiast, tyko dotknąłem głową poduszki.

Kiedy się obudziłem zasłony były zasunięte, obok łóżka leżała szklanka zimnej wody i dwie tabletki przeciwbólowe, w fotelu na przeciwko siedział ów mężczyzna opierając się na drewnianej lasce. Przyglądał mi się w zamyśleniu, lekko obracając w palcach rączkę laski. Ruchem podbródka wskazał na szklankę wody. Jego twarz nawet nie drgnęła, nie powiedział ani słowa, a jednak czuło się, że nie wykonanie jego polecenia, mogłoby się skończyć bardzo nieprzyjemnie. Siedzieliśmy na przeciwko siebie, ja bałem się odezwać, on widać musiał coś przemyśleć. Po dłuższej chwili spytał czy prócz francuskiego władam jeszcze jakimś językiem obcym. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że angielskim i łaciną. Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie na dźwięk słowa łacina, a mnie aż ciarki przeszły po plecach.
- Panie Hass, zapewne będzie panu w to trudno uwierzyć, ale został pan wytypowany na agenta służb specjalnych. Stało się to dzięki pańskiej umiejętności władania językiem francuskim, słyszałem jak się nim pan posługuje. Bez obcego akcentu. To bardzo cenna umiejętność.
Pulsowanie w głowie się wzmogło. Chciałem parsknąć śmiechem, ale jakoś nie mogłem podświadomie wyczuwając, że mężczyzna mówi prawdę.
- Oferujemy panu mieszkanie, samochód, pensję znacznie przewyższającą pana dotychczasowe dochody w zamian za współprace.
Chciałem powiedzieć "nie". Wyprosić tego mężczyznę z mojego mieszkania. Wyleczyć kaca i śmiać się później z tego wszystkiego. Zanim zdążyłem otworzyć usta, mężczyzna mnie wyprzedził, zapewne odczytując z mojej mimiki, jaka będzie odpowiedź.
- Proszę się zastanowić. - Powiedział z naciskiem. - Ma pan jeszcze - zerknął na zegarek - Trzy minuty i czterdzieści dziewięć sekund na odpowiedź.
Otwarłem usta ze zdziwienia, spojrzałem na trzymaną w rękach szklankę i żołądek mi się skurczył na myśl, co mogło się wewnątrz znajdować. Podniosłem na niego pytający wzrok, ale nawet nie drgnął, pogłębiając tylko moje podejrzenia. Śmierć? Czy czekała mnie śmierć za odmowę?
- Zgadzam się! - Instynkt samozachowawczy. Jedna z cech człowieka, która ukazuje wciąż jeszcze ogromne zezwięrzęcenie naszej rasy. Czując strach jest się w stanie zrobić wszystko, by wydostać się na bezpieczny obszar. Ja w tym celu podpisałem pakt z samym diabłem w swej cielesnej postaci.
Agent wstał zakładając kapelusz, narzucił płaszcz na ramię i udał się w stronę wyjścia.
- Przypadł mi jako pierwszemu zaszczyt powitania pana w naszym tajnym bractwie. Gratuluje słusznego wyboru. Wkrótce ktoś się z panem skontaktuje. Proszę nie opuszczać miasta. Proszę nie rozmawiać z nikim w tej sprawie. Złamanie którejś z tych zasad spowoduje pana śmierć.
Nacisnął dłonią klamkę i już chciał wychodzić, kiedy zatrzymałem go pytaniem.
- A antidotum?
- Jakie antidotum? - Udał uprzejme zdziwienie i zamknął drzwi. Widziałem jak zszedł na dół i wsiadł na tylne siedzenie samochodu, który natychmiast ruszył. Owinięty w koc, krążyłem po mieszkaniu. Obwąchałem całą szklankę, z której piłem wodę, tabletki były tylko zwykłą pyralginą. Kiedy podniosłem słuchawkę telefonu dobiegł z niej trzask, kilkusekundowe milczenie i dopiero po chwili rozległ się głośny sygnał. Przetrząsnąłem pokój w poszukiwaniu kolejnych podsłuchów. Znalazłem jeszcze jeden w kuchni, w zegarze ściennym. Podejrzewam, że znalazłbym je we wszystkich pokojach, ale za mało maiłem wtedy umiejętności i wiedzy w tej dziedzinie, żeby to zrobić.

Od tamtej pory, przez kolejne trzy dni, czułem jak powoli ograna mnie paranoja. Wychodząc do sklepu zastanawiałem się, który to z nich, kto mnie obserwuje. Niemal krzyknąłem ze strachu, kiedy ktoś zapytał mnie czy mam ogień. Może to ten facet na przystanku? A kobieta w kiosku? Czy ona pracowała tam wcześniej? Tamte dni charakteryzowało ciągłe wewnętrzne naprężnie, nieustannie gotowy do skoku, czekałem by rzucić się do ucieczki.

Przyszli nad ranem. Później dowiedziałem się, że niemal zawsze tak robią. Wchodzą do mieszkania, kiedy najgłębiej się śpi. Kobieta, nie mająca więcej niż dwadzieścia cztery lata i dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna. Nigdy wcześniej ich nie widziałem, nigdy nie podejrzewałbym ich o pracę w agencji bezpieczeństwa. Wydawali się tacy na wskroś zwykli. Odzywała się tylko kobieta. Potem spotkałem ją jeszcze tylko raz, co świadczy o olbrzymich rozmiarach siatki agentów. Miała na imię Gloria. Była jedną z niewielu znanych mi osób z tamtego środowiska, która umarła śmiercią naturalną. Udało jej się zostać żoną ambasadora, idealna wtyczka. Umarła przy porodzie.

Kobieta kazała mi spakować rzeczy, więc prędko wrzuciłem najpotrzebniejsze do torby. Mężczyzna w tym czasie stał przy drzwiach, Gloria pilnowała okna, co by mi czasem do łba nie przyszło, że umiem latać i z pewnością uda mi się uciec. Wyszliśmy razem, Gloria trzymała mnie pod rękę. Uśmiechała się. Barczysty osiłek gdzieś zniknął. Wyszliśmy na zewnątrz, wyglądając zapewne jak para zakochanych. Szliśmy w kierunku dworca. Po ulicach plątały się resztki niedobitków, zataczających się poważnie. Nagle kobieta szarpnęła moim ramieniem, nakazując mi przystanąć. Zapaliła papierosa, rozglądała się wyraźnie na coś czekając. Zanim skończyła palić, nadjechała taksówka. Wsiedliśmy oboje. Nic nie powiedzieliśmy, kierowca ruszył. To była kilkugodzinna droga przez kolejne miasta i miasteczka. W końcu zupełnie straciłem orientację i nie byłem w stanie nawet w przybliżeniu określić, w którym miejscu na mapie państwa się znajdowałem.

Ośrodek szkoleniowy był potężnym kompleksem szarych, betonowym budynków. Wokół niego rozciągał się wysoki przynajmniej na dwa i pół metra mur, najeżony gęstą siecią drutu kolczastego. Na parterze nie było okien, te na piętrach wyżej były zakratowane i szczelnie zasłonięte. Przy ścianie rósł gęsty żywopłot, ale i tak udało mi się dostrzec, że znajdują się tam kazamaty, najprawdopodobniej połączone siecią podziemnych korytarzy z resztą budynków.

Przed wejściem siedział znudzony ochroniarz, oglądając na jednym z telewizorów telenowele, zamiast obrazu z kamer. Na nasz widok podskoczył do pionu i poprosił o przepustki. Gabriela podała mu swoją, po czym kazała strażnikowi zadzwonić do pułkownika Melmotha. Mężczyzna zrobił tak jak mu kazano, a po odłożeniu słuchawki zasalutował Gabrieli i przepuścił nas.

Wyjechaliśmy na drugie piętro, starą zgrzytającą windą, która sprawiała wrażenie, że działa według własnych zachcianek. Gabriela zapukała do białych drzwi z numerem 56. Wewnątrz odezwał się znany mi już głos, mężczyzny który mnie zwerbował.
Wnętrze wyglądało jak zwykły gabinet dyrektora. Obszerne okno było zasłonięte żaluzjami. Na pólkach leżały opasłe tomiska, na biurku było kilka szarych teczek. Na samym wierzchu znajdował się ta z moim nazwiskiem.
- Czekamy na Trojczaka i możemy zaczynać. - powiedział mężczyzna.
Trojczak wpadł do gabinetu zdyszany i uśmiechnięty. Przeprosił za spóźnienie i przedstawił mi się. Był tam pierwszym człowiekiem, który potraktował mnie jak równego sobie. Ścisnął moją dłoń mocno i pewnie i potrząsną nią energicznie. To on wytłumaczył całą moją sytuację, pozwolił zalać się szeregiem pytań i na każde z nich, w miarę możliwości, udzielał pełnych odpowiedzi. Objaśnił że będę szkolony, sprawdzą moje ogólne zdolności. Będę działał na usługach państwa i będę się zajmował zdobywaniem informacji.

To brzmi tak ładnie i spokojnie. Co może być niebezpiecznego, czy odrażającego w zdobywaniu informacji? A czasami trzymając pistolet w ręce, kiedy zalegała cisza po wystrzale, chciałem przyłożyć go ponownie, ale tym razem do swoich skroni.

Wszystkie formalności zajęły jakieś dwie lub trzy godziny. Byłem bardzo zmęczony, nie tylko z powodu niewyspania, również dlatego, że ciągły stres i niepewność, które męczyły mnie od ostatniego tygodnia ustąpiły nieco, wraz z rozwiązaniem całej sprawy.
Trojczak wsiadł ze mną do windy, włożył mały srebrny kluczyk do zamka znajdującego się na panelu z przyciskami i przydusił palcem numer siódmym. Poczułem szarpnięcie żołądka charakterystyczne dla zjeżdżania na dół. Jechałem do mojego nowego domu.


~*~



Podziemia ciągnęły się pod całym terenem wojskowym. Było tam wszystko, co potrzebne jest do stworzenia samodzielnie funkcjonującej, odseparowanej od wszystkich jednostki. Była tam stołówka, hol przeznaczony na zbiórki, pokoje mieszkalne, spiżarnie, szpital i łazienki. Był tam też podziemny punkt dowodzenia, skład broni i pełne wyposażenie do zachowania łączności. Cały ten podziemny bunkier chroniony tysiącami ton betonu i stali mógł w razie potrzeby przeobrazić się w sztab dowodzenia, ale w czasie pokoju służył przyszłym agentom za miejsce życia.

Do wewnątrz można było dostać się tylko za pomocą windy. Żeby skierować ją na dół należało włożyć kluczyk do zamka, koło podświetlanych, dużych przycisków, a następnie wybrać liczby od jeden do siedem. Nowicjusze nie mieli własnych kluczy. Mogli się poruszać po terenie ośrodka szkoleniowego, tylko ze swoimi opiekunami. Moim był Trojczak.
Pokoje w których mieszkaliśmy były szarymi, niewielkimi kwaterami z łóżkiem, toaletą i umywalką. Prysznice były wspólne i znajdowały się na trzecim poziomie, więc jeśli chciałem się iść wykąpać musiałem iść do Trojczaka. Wyjeżdżał ze mną windą, wchodził do łazienki i czekał w milczeniu, aż skończę toaletę, następnie ze mną wracał. Jedyna chwila pozornej samotności, jaką można tam było zaznać, pojawiała się po zamknięciu drzwi od swojego pokoju, ale miałem pełną świadomość tego, że wewnątrz znajduje się kamera i każdy mój ruch, jest rejestrowany. Ktoś obserwował jak jem, śpię, oddaje mocz, masturbuje się czy wykonuje jakąkolwiek typową dla ludzi czynność. Światła w pokojach były gaszone i zapalane automatycznie. Nie maiłem zegarka, nie było tam też okien, więc podejrzewałem, że gasnął około godziny 22 lub 22.30, zapalały się natomiast o 5. Zapalenie światła było rodzajem budzika. Zaspałeś, nie pojawiłeś się na zbiórce w holu? Ograniczenie racji żywnościowych. Jeśli zdarzyło ci się to dwa razy, to zamykali cię na trzy dni w izolatce. Potem już nikomu nie zdarzyło się zaspać.

Przechodziliśmy trening fizyczny, chodziliśmy na strzelnicę, uczyliśmy się języków obcych, budowy i mechanizmów działania materiałów wybuchowych, kazano nam przyswajać wiedzę ogólną. Podejścia psychologiczne, wzbudzanie zaufania, sposób chodzenia i ubierania się. Co chwilę było słychać gdzieś krzyk, któregoś z wszechobecnych instruktorów: Wyprostuj plecy! Jesteś neurastenikiem czy po prostu chcesz stąd wylecieć? Nie? To nie stukaj palcami o blat stołu! Nie trzymaj nogi na nodze! Ile razy trzeba ci powtarzać, że ręce powinny leżeć na kolanach!? I tak w kółko, niezależnie czy właśnie jedliśmy obiad, czy siedzieliśmy na zajęciach poświęconych właśnie tej dziedzinie. W podłużnej sali na poziomie szóstym wyświetlano slajdy z filmów sensacyjnych tłumacząc, że przeciętny człowiek wyobraża sobie agenta w przyciemnianych okularach, szarym, długim do kolan płaszczu i kapeluszu, a także z podniesionym kołnierzem kryjącym twarz, dlatego też nie wolno nam było nosić żadnej z tej części garderoby.

Całe życie wewnątrz było ułożone. Każdy miał nawet odliczony czas na sikanie czy spożycie posiłku. Każda czynność, która nie była związana z nauką, była ograniczana niemal do minimum. Wszędzie trzeba było się spieszyć, a co najgorsze wszędzie trzeba było zdążyć. Spóźnienia niosły ze sobą wiele nieprzyjemnych konsekwencji.

Kiedy minęło w podziemiu siedem dni, zaczynałem się przyzwyczajać do takiego trybu życia. Najtrudniejszy do przełknięcia był dla mnie fakt, że to inni za mnie myśleli, ja nie miałem takiego obowiązku, miałem tylko wykonywać rozkazy. Rankiem tamtego dnia, Trojczak zabrał mnie na górę i wsadził do samochodu, który zawiózł mnie na mój własny pogrzeb.
Trojczak nie dostrzegał nic tragicznego w moim położeniu. Tłumaczył mi, że to zaszczyt, to honor pracować dla własnej ojczyzny. Potem zatrzymał wóz pod cmentarzem, gdzie zebrał się już spory tłum. Matka płakała.
- Musisz być martwy dla świata. - Oznajmił. To było jak ostateczny cios. Nie było już do kogo wracać. To była godzina męczarni, katorgi wewnętrznej gdy oglądałem przez szklaną, przyciemnianą szybę, jak najbliższe mi osoby cierpią. Cierpią przecież przeze mnie.


~*~



Wraz z mijającymi kolejnymi miesiącami spotkałem kilkoro ludzi, z takiej jak i ja gliny ulepionych i zawiązało się między nami coś na kształt koleżeństwa. Przyjaźnią absolutnie nie można było tego nazwać, ludzie za bardzo byli tam podejrzliwi wobec siebie, żeby powstały jakiekolwiek przyjaźnie. Myślę, że agencja o to dbała. Pod ziemią panował raczej wyścig szczurów, ponieważ im lepiej sobie radzono, tym więcej posiadało się przywilejów. Nie rzadko podkładano komuś świnię lub wprowadzano w błąd. Na przykład idąc korytarzem na poziomie siódmym, czyli mieszkalnym, spotkałem sześciu mężczyzn, których kojarzyłem z widzenia. Wszyscy pędzili do windy spoceni i przerażeni. Zaczęli krzyczeć, że ogłoszono alarm bojowy, czyli albo kolejne ćwiczenia, albo rozpoczęcie wojny.

W takim wypadku należy udać się na poziom pierwszy, gdzie zostanie wydzielona broń. Część ludzi rozchodzi się poterą do kazamat, gdzie zajmuje pozycje i z cekaemami w rękach broni fortyfikacji, a część wychodzi na powierzchnie, a dalej porusza się już zgodnie z rozkazami dowódców.

Mężczyźni dopadli do windy i sami ledwo co się tam wcisnęli. Musiałem poczekać aż winda ponownie zjedzie na dół, a potem wyjechałem na poziom minus jeden. Na piętrze czekał strażnik, który poprosił o przepustkę. Odpowiedziałem, że nie mam, ktoś wprowadził mnie w błąd, że ogłoszono alarm bojowy. W tamtym okresie miałem dostęp tylko do siódmego, szóstego i piątego poziomu, czyli tam gdzie się spało, jadło i gdzie odbywały się zajęcia i do wejścia nie trzeba było przepustek. Zdałem sobie natychmiast sprawę z tego, jak poważna jest sprawa. Bez alarmu, bez przepustki usiłowałem przedrzeć się wyżej. Według regulaminu, w takiej sytuacji istnieje realne zagrożenie, że chciałem dokonać sabotażu lub uciec. Obydwa wykroczenia w najcięższym przypadku podlegają karze śmierci, w najlżejszym zdegradowaniu do poziomu początkowego i dwóm tygodniom w izolatce.

Nie straciłem życia, ani nie zdegradowano mojej pozycji tylko dzięki pułkownikowi Melmothowi. Ponosił za mnie odpowiedzialność, jako że to właśnie on mnie zwerbował. Gdybym okazał się nieprzydatny dostał by po łapach. Zgłosiłem się do niego natychmiast, miałem do tego prawo. Wolałem, żeby pułkownik Melmoth zajął się tą sprawą. Miał szerszy zakres kompetencji niż Trojczak i ludzie bardziej go szanowali. Nie tylko ze względu na wyższy stopień, ale także przez jego inteligencje i umiejętność wybrnięcia z każdych kłopotów.

Niestety dwóch tygodni w separatce nie dało się w żaden sposób skrócić lub złagodzić. To było najstraszniejsze czternaście dni w moim życiu. Dwa kroki w prawo, dwa kroki w lewo i tyle. Stając na środku i rozkładając ręce, dotykałem czubkami palców otaczających mnie ścian. Kładąc się trzeba było podkulić nogi, stojąc trzeba było się pochylić bo głowa szurała po suficie. W przeciwieństwie do izolatek w szpitalach psychiatrycznych czy więzieniach, tam ściany nie były wyściełane żadną miękką materią, więc jeśli ktoś bardzo chciał, mógł rozbić swoją głowę o ścianę. Nikomu nie życzę znalezienia się tam na tak długi okres czasu.

Kiedy wyszedłem i pozbierałem się nieco do kupy przyszedł do mnie Melmoth i poszliśmy do stołówki wypić jego miesięczny przydział alkoholu. Stary, poczciwy pułkownik Melmoth.
- Jak zamierzasz się zemścić? - Spytał mnie, kiedy byliśmy już oboje dokumentnie pijani.
- Tak żeby nie ponieść z tego tytułu konsekwencji.
Melmoth zaśmiał się.
- To jasne, ale czy życzysz im śmierci, czy tylko przykrego wypadku? Pamiętaj, że ich "żart" w normalnych warunkach, zakończyłby się twoją śmiercią.

Wtedy decyzja była jeszcze trudna. Uczono mnie jak zabijać, ale nie kazano jeszcze tego robić. Melmoth nauczył mnie bardzo istotnej rzeczy, bez której właściwie nie da się funkcjonować w tym zawodzie. Śmierć jest fascynująca, przyprawia cię o dreszcz podniecenia. Niezależne czy jest czyjaś inna czy twoja własna. Kiedy się jej nie boisz, witasz ją jak najlepszą rozrywkę, rozkosz i jesteś zdolny do wielu czynów, na które normalnie byś się nie poważył. Wtedy wydawało mi się, że się tego nauczyłem.

Tych sześciu żartownisiów było z grupy dywersyjnej. To był jedyny oddział, który wychodził na zewnątrz. Potem z tych ludzi formowano jednostki antyterrorystyczne, czy żołnierzy do zadań specjalnych. Melmoth i ja wyjechaliśmy na poziom szósty, pułkownik znał rozmieszczenie wszystkich kamer i umiał się poruszać w ich martwych punktach. Dopadliśmy do magazynu i wskoczyliśmy do środka. Całą naszą bronią były spryskiwacze do kwiatków. Zabawne prawda? Ja myślę, że ta szóstka wcale się nie cieszyła. W równym rzędzie, przy jednej ze ścian stały plecaki ze spadochronami. Była taka zasada, każdy składa swój spadochron sam, a jak zginie, to jego wina. Wśród żywych nie pozostaje nikt, kogo można pociągnąć do odpowiedzialności. Proszę zauważyć jaka w tym logika i oszczędność. Po śmierci skoczka sprawa zostaje natychmiast zakończona, ktoś tylko podpisuje raport i wsadza do jednej z szaf pancernych. Nie ma żadnych spraw sądowych ciągnących się latami, żeby znaleźć winnego, co znaczy że nie traci się fortuny na opłacenie całego przewodu sądowniczego. Każdy plecak był podpisany. Melmoth zdobył nazwiska całej szóstki. Otworzyliśmy ich spadochrony i zmoczyliśmy wodą. Kiedy wyszli następnego dnia, woda na mrozie zamarzła. Skoczyli i do bozi. Tak się skończyła historia tych chłopaków.

Więcej żadne "żarty" mi się nie przytrafiły. Wśród ludzi rozeszła się wieść, że tamci przypłacili to życiem. Nikt z góry nie zareagował, choć przecież musiało się wydać podejrzane, że sześciu mężczyzn, których oskarżałem o kłamstwo, ginie w trzy dni po moim wyjściu z separatki. Pozwalano nam czasem takie rzeczy załatwiać między sobą.


~*~



Czas mijał, ja piąłem się coraz wyżej, po kolejnych szczeblach potrzebnych do stania się agentem. Im lepiej ktoś sobie radził, tym więcej miał swobód i przywilejów, już o tym wspominałem. Mogłem coraz swobodniej przemieszczać się pod ziemią, mieć większy przydział racji żywnościowych i alkoholu. Wśród moich kolegów pojawiła się trójka, z którą przebywałem najczęściej. Sonia miała dwadzieścia pięć lat i szkolono ją na telegrafistkę w oddziałach desantowych, Blanco był tak jak i ja, zwerbowany do agentury, a Rykiel chciał pracować w trzecim wydziale, który zajmował się śledzeniem ruchu wrogich wojsk, ale kiepsko sobie radził i nie wiedzieliśmy czy mu się uda. Niezależnie od tego gdzie mieliśmy pracować, każde z nas, każde z trenowanych tam ludzi miało podstawy by się przekwalifikować. Mogło to być bardzo szybkie przekwalifikowanie, na przykład na froncie, Sonia jeśli otrzymałaby taki rozkaz mogłaby wyszukać w swoim oddziale szpiega. Wie przecież doskonale jak to zrobić, bo nieustannie z przyszłymi szpiegami przebywa, wie jak się zachowują co mówią, a jakich tematów starają się unikać, jak siedzą, żeby wyglądać na rozluźnionych i jak zdobywają informacje. Przez całe jej życie może nie nadejść chwila, w której będzie musiała to zrobić, ale w razie potrzeby będzie gotowa.

Przez jakiś czas podkochiwałem się w Blanco. Wodziłem za nim oczami przez kilka ładnych miesięcy, z jego strony widziałem to samo zainteresowanie, ale jakiekolwiek romanse były w Agencji niedopuszczalne. Emocje były czymś na kształt zdrady, dlatego tylko na tych spojrzeniach i uśmiechach się skończyło. Blanco zginął sześć miesięcy po wyjściu z ośrodka szkoleniowego, podczas ćwiczeń w terenie, zabawy w wojnę, jak nazywano to żargonowo Całą grupą skakał z niskiego pułapu, czyli około 100 metrów. Wszyscy wyskakają wtedy od najcięższego do najlżejszego, tak żeby nie wpaść na czyjś inny spadochron. Przy takich wysokościach nie ma spadochronu zapasowego, po prostu się nie przyda, nie ma też czasu na ręczne otwieranie. Każdy jest przyczepiony do linki, która w chwili wyskoku otwiera czapę spadochronu. Jego się nie otworzył.

Był jeszcze pułkownik, to jego traktowałem bardziej jak przyjaciela, nie tamtą trójkę. On ratował mnie z opresji i on we mnie wierzył. Zawsze mogliśmy pogadać, starał mi się pomagać przetrwać szkolenie.

Z czasem Trojczak stawał się coraz bardziej irytujący. Nagle zacząłem zauważać, jak łatwo manipuluje ludźmi i jak ja łatwo dałem się nabrać. To był okres kiedy czułem do niego jeszcze coś na kształt sympatii, ale już mu nie ufałem. Choć nadszedł w końcu dzień kiedy i sympatii dla niego mi zabrakło. Został tylko niesmak i obrzydzenie.

~*~


- Wychodzimy - powiedział Trojczak stając w drzwiach mojego pokoju.
Z czasem pojawiło się tam więcej rzeczy. Szare ściany pokryły się zdjęciami z gazet i książek, Przybylo mebli, pojawił się stolik, krzesło i niewielka szafka, w której trzymałem ubrania. Kiedy wszedł, leżałem na łóżku i czytałem New York Timesa sprzed tygodnia. Dawano nam zagraniczne gazety, na których uczyliśmy się języka. Były też jedynym źródłem informacji dotyczących aktualnych wydarzeń na świecie. To właśnie dzięki nim, nie zatraciłem zupełnie poczucia czasu. Według dat widniejących na gazetach, pod ziemią siedziałem już od siedemnastu miesięcy. Siedemnaście miesięcy bez słońca i księżyca. Czasem w nocy, kiedy nie mogłem spać, zdawało mi się, że słyszę szum deszczu odbijający się echem przez wentylację, ale jeden z techników rozwiał moje nadzieje i wyjaśnił, że to dźwięk jaki wydają wiatraki, odpowiadające za ciągłą cyrkulacje powietrza w tym podziemnym, betonowym bunkrze.

Oznajmienie Trojczaka wywarło więc na mnie ogromne wrażenie. Do tej pory nie zdawałem sobie nawet sprawy, jak tęsknota za świeżym powietrzem jest ogromna. Trojczak podał mi garnitur i koszule, a także nowe, wygodne buty.
Winda ruszył z jękiem protestu do góry i zatrzymała się na parterze. Panował całkowity mrok, przy wyjściu oświetlany tylko obrazem z ekranów telewizyjnych, na których migał obraz z pokoi szkolonych agentów, a także mnie i Trojczaka wychodzących na zewnątrz.
Był koniec marca, na zewnątrz powietrze pachniało tak, jak jeszcze nigdy. Powietrze było ciepłe i wilgotne. Ziemia lekko błotnista, widać w ciągu ostatnich 24 godzin padało. Ale nie było to denerwujące. Wręcz przeciwnie, przyjemnie było poczuć pod stopami miękką glebę odkształcającą się pod naciskiem stopy, zamiast jak zwykle twardego betonu. Wszystkie zmysły doznawały czegoś na kształt ekstazy. Pierwszy raz od bardzo dawna, czułem tyle zapachów jednocześnie, na języku unosił się smak powietrza zmieszanego z dymem z pobliskiego komina. Oczy wchłaniały mnogość barw, a nigdy wcześniej nie widziały ich aż tylu w ciemności. Noc już nie była czernią, ale przygaszoną zielenią, ciemnym granatem, złotem, żółcią, kilkunastoma odcieniami szarości i fioletów.
Trojczak czekał kilka minut, dopóki się nie przyzwyczaję, ale gdy nie mogliśmy już dłużej czekać. W końcu zawołał mnie i wsiedliśmy do samochodu. Nie było nikogo prócz nas. Trojczak prowadził.

Samochód pędził przez noc i nieoświetlone ulice. Kiedy wjechaliśmy do miasta było grubo po drugiej. Zarzynaliśmy się przy krawężniku. Trojczak wsadził mi broń do ręki i wtedy uświadomiłem sobie coś, co czaiło się w mojej świadomości, przytłumione radością ponownej wolności. To była akcja, a ja najwidoczniej miałem kogoś zabić.
- Dwie ulice stąd, pod numerem 19 znajduje się budynek apartamentowy. Na dole jest strażnik, ma około sześćdziesięciu lat, emerytowany policjant. Na każdym piętrze znajduje się kamera, ma sporo martwych punktów, ale musisz uważać żeby cię nie nagrała. Na dwunastym, ostatnim piętrze znajdują się dwa apartamenty. Wejdź do tego po prawej. Będzie tam mężczyzna, najczęściej śpi w swojej sypialni, ale zdarza mu się zasnąć przed telewizorem w salonie, czyli pomieszczenia, do którego wejdziesz natychmiast po otworzeniu drzwi. Jest sam. Zabij go.

Wstałem mechanicznie chowając podaną mi broń z przykręconym tłumikiem, pod marynarkę i na sztywnych nogach ruszyłem przed siebie. Broń ciążyła mi znacznie. Uspokoiłem bicie serca, tak jak mnie uczono. Zlokalizowałem budynek i przeszedłem na drugą stronę ulicy, żeby najpierw przyjrzeć się wnętrzu. Jedna kamera znajdowała się przy wejściu, więc nie było sposobu żeby wślizgnąć się nie pozostawiając po sobie śladu w nagraniach. Strażnik był już mniejszym problemem. Staruszek drzemał oparłszy brodę na piersi. Okrążyłem budynek. Wyjście awaryjne było zamknięte i przez około trzydzieści sekund pracowałem nad jego otwarciem. Następnie upewniłem się, że nie ma tam kamer. Tak jak podejrzewałem. Dużo zabezpieczeń na pokaz, żeby odstraszyć złodziei i dać mieszkańcom poczucie, że nie wydają majątku na darmo i są tam w pełni bezpieczni. Dotarłem na ostatnie piętro. Drzwi awaryjne znajdowały się obok wejścia do windy. Na korytarzu była jedna kamera, umieszczona nad windą, więc mnie nie zarejestrowała. Zdjąłem rękawiczkę z dłoni i założyłem na kamerę. Na dole pojawił się czarny obraz. Staruszek i tak pewnie nic nie zauważył, a jeśli zauważył to uznał za usterkę. Korytarz był wąski, wyściełany dywanem, więc tłumił kroki. Zgodnie z poleceniami skręciłem na prawo. Drzwi nie były nawet zamknięte na klucz. W salonie nikogo nie było, ale słyszałem stłumione odgłosy z sypialni. Wyciągnąłem broń i odbezpieczyłem.
I w tym momencie mogła mieć miejsce, katastrofalna w skutkach dla mnie decyzja. Gdy otworzyłem drzwi od sypialni klient, którego miąłem zabić nie był sam. Był właśnie w trakcie posuwania jakiejś dwunastolatki. Pierdolony pedofil. Leżał na niej sapiąc i jęcząc, dziewczyna się nie sprzeciwiała, na szczególnie szczęśliwą też nie wyglądała. Szok w jakim się znalazłem, w związku z tym, iż ona była tam nieprzewidzianą osobą sprawił, że stanąłem znieruchomiały w wejściu. Drzwi, które pchnąłem uderzyły o ścianę. Facet odwrócił się ze wściekłym grymasem na twarzy.
- Co do.
Tyle zdążył powiedzieć, bo mechanizmy wypracowane w moim umyśle i ciele już zaczęły działać. Upadł martwy na ledwo zaokrąglone piersi dziewczynki. Jej oczy rozszerzyły się, a usta otwarł do kszyku. Zanim wydobył się z nich dźwięk, kula był już w jej głowie.
Całe zajście trwało nie więcej niż pięć, może sześć sekund, ale ja pamiętam to, jak całe minuty w których podejmowałem decyzję, czy ją zabić. Strzelić czy nie? To dziecko. Może się cofnąć, uciec. To wszystko przetoczyło się przeze mnie, jak mała wojna, a nad swoją ręką nawet nie zapanowałem. To wina tych bydlaków, tego codziennego rygoru. Rozkaz wykonujesz, nie myślisz nad nim. Nie ma wahania, masz być jak maszyna

Wyszedłem prędko, nieomal zapomniałem zdjąć rękawiczki z kamery. Nie dobrze by było zostawić po sobie ślad. Zbiegłem po schodach, jak najprędzej umiałem, ale myślałem, że te ciągłe zakręty i kolejne stopnie nigdy się nie skończą. Miałem ochotę zwymiotować.
Kiedy byłem już na zewnątrz przestałem biec. To by wyglądało podejrzanie. Zawsze winnego najtrudniej znaleźć w tłumie, kiedy się porusza tak samo jak ten tłum. Ze średnią szybkością, obojętnie spoglądając przed siebie. Pędzącego i rozpychającego się osobnika najprościej dostrzec. Wtedy nie było tłumów, była noc, cisza przerywana w oddali dźwiękiem pędzącej dokądś karetki. Samochód z Trojczakiem w środku stał tam, gdzie poprzednio.
- Gratuluje - Skurwysyn uśmiechnął się szeroko. Byłem pewny, że wiedzieli o dziewczynie. Złapałem go za marynarkę i rzuciłem nim o szybę.
- Dlaczego było tam dziecko? Dlaczego kazaliście mi go zlikwidować, jak w środku było dziecko?!
Trojczak poklepał mnie uspokajająco po dłoniach. To był pierwszy raz, kiedy widziałem jego gębę pozbawioną uśmiechu.
- To nie ode mnie zależ Hass. To decyzje góry.
- To był test? To był jakiś pieprzony test? Chcieliście sprawdzić czy zabije dziecko?!
Puściłem go, z trudem powstrzymując się żeby nie zacisnąć mu rąk na szyi.
- Każdy to przechodzi. Trzeba sprawdzić, czy się nadajesz do tego fachu. Jak się zachowujesz w nieprzewidzianych sytuacjach, jak szybko reagujesz. I w końcu, czy jesteś zdolny to zrobić.
Ukryłem twarz w dłoniach i więcej do Trojczaka się nie odezwałem.

Wróciliśmy, kiedy słońce było już wysoko na niebie. Mrużyłem oczy, odzwyczajony od światła. Wszystko wirowało. Nie było już żadnego wybuchu emocji z mojej strony. Emocje nie były najlepszym przyjacielem mordercy. Jeśli bym się wtedy załamał, zabiliby mnie.
Pod ziemią spędziłem jeszcze tydzień. Kiedy się upewnili, że nie mam zamiaru nic sobie zrobić, że nie udusiłem Trojczaka, kiedy wchodził do mojego pokoju z uśmiechem, że zachowuje się normalnie, że jem normalnie, dali mi kluczyk.
Trojczak mi go dał i powiedział, że już nie jestem nowicjuszem. Wkrótce po tym zostałem wezwany na górę.

Po prawie dwóch latach, gabinet właściwie się nie zmienił, przybyło w nim tylko jakiś tomiszczy. Za biurkiem też siedział pułkownik Melmoth, uśmiechając się szeroko.
- Gratuluje Hass. Wiedziałem, że sobie poradzisz.
- Czyli to już koniec?
- O nie, to dopiero początek. Nie będziesz już więcej używać swojego nazwiska.
Rzucił na blat brązową kopertę, pełną papierów i dokumentów.
- Tu jest wszystko. Akt urodzenia, dowód osobisty, numer PESEL, paszport. Nawet twój życiorys i referencje z ostatniej pracy.
Siedziałem tam patrząc na te kilka świstków, które w dzisiejszych czasach tworzą człowieka. Byłem, znowu istniałem, nieodwracalnie zmieniony, ale ponownie żywy.
Melmoth wyciągnął butelkę wódki i dwa kieliszki.
- Wypijmy za nowe życie. - wzniósł toast.
- Za nowe życie.


~*~



Wyszedłem stamtąd z nowym nazwiskiem, nową narodowością i zawodem. Zostałem przyjęty na posadę nauczyciela fizyki w jednym z Francuskich liceów w Rouen. Wyleciałem z kraju sam. Pyta pan czy były problemy na lotnisku? Oczywiście, że nie. Wszystkie dokumenty się zgadzały. Byłem w każdej bazie danych, tak jakbym rzeczywiście się urodził z tamtymi danymi. Samolotem do Paryża, później taksówką do Rouen. Drogo? Pan wybaczy, ale maiłem pieniądze za swoje pierwsze zadanie. Jest nietaktem zdradzanie swoich zarobków, ale mogę panu powiedzieć, że starczyłoby tego na cztery miesiące wystawnego życia.

Agencja wynajęła mi skromne, ale dobrze wyposażone mieszkanie w centrum tego miasteczka. Czułem się taki wolny. Wystarczało mi do szczęścia przejść się do restauracji na kolacje, albo wpaść do niewielkiego kina wieczorem.

Początkowo miałem pewne trudności, żeby porozumieć się z licealną młodzież, ale w końcu ich do siebie przekonałem. Mógłbym zapomnieć o ostatnich dwóch latach, gdyby nie to, że mechanicznie wstawałem o piątej rano i nie potrafiłem ponownie zasnąć. Wszystkie alarmy wewnątrz mnie wyły, że muszę wstać, że czeka mnie coś złego jeśli nie wstanę. Snułem się po mieszkaniu do siódmej trzydzieści popijając kawę i czytając gazety i książki.
Mimo to, pierwszy raz w życiu byłem taki szczęśliwy. Pyta pan dlaczego, a to przecież takie proste. Przyczyna miała na imię Dominique i miała osiemnaście lat. Był moim uczniem. Bystry chłopak, podzielał moje młodzieńcze zamiłowanie do fizyki. Chciał zostać naukowcem.
Hmm. właściwie trudno nakreślić dokładną datę początku tego związku. Chciał brać u mnie korepetycje, żeby przygotować się na to, co będzie go czekało na studiach. Uczyłem go tego, co pamiętałem ze swojego krótkiego okresu studenckiego. Potem okazało się, że preferujemy podobne typy filmów, słuchamy podobnej muzyki. Jeden uzupełniał braki drugiego. W końcu odkryłem, że się w nim zakochałem i doskonale widziałem jego oczy wlepione we mnie, ale nauczono mnie, wpojono, że emocje nie są integralną częścią agenta służb specjalnych i można bez nich żyć.

To on wykonał pierwszy ruch. Opowiedział jakiś kawał, ja się zacząłem śmiać i nagle poczułem jak jego miękkie, ciepłe usta miażdżą moje w desperackim pocałunku przepełnionym ogromną nadzieją i ufnością. Oderwał się ode mnie, spojrzał na nieruchomą maskę mojej twarzy i już chciał uciec, lizać rany gdzieś w domowym zaciszu, ale przytrzymałem jego ramię. (Miał potem siniaki, czasami nie zdawałem sobie sprawy z własnej siły). Został do wieczora. Żaden z nas nie żałował. Brakowało mi tej części, którą mi zabrała agencja. Ciepłego ciała obok w nocy, pocałunków w policzek na pożegnanie. Kiedyś jak wyjechał z klasą nad morze i wrócił po dwóch tygodniach, zamiast do domu wpadł do mnie z całą torbą i rzucił się na mnie jak zgłodniałe zwierze.

O przepraszam, w sumie to niezbyt istotne dla sprawy.

Po sześciu miesiącach Idylla się skończyła, agencja dała znać o swoim istnieniu. Zadzwonił do mnie Melmoth, przedstawił się jako wujek Sebastian. Powiedział, że dawno się nie widzieliśmy, a on akurat będzie przejeżdżać przez Rouen w czasie swojej podróży, więc może się spotkamy jutro o osiemnastej. Odpowiedziałem, że oczywiście.

Kiedy agent chciał ustalić godzinę spotkania, podawał liczbę jednocyfrową, dodając porę dnia. Dwucyfrowa była szyfrem. Osiemnaście oznacza telefon na podsłuchu i niebezpieczeństwo.
Wróciłem do sypialni. Dominique leżał na łóżku nago i oglądał telewizję. Okna były zasłonięte, kolejna rzecz, której cię uczą. Ostrożność ponad wszystko.
- Kto dzwonił?
- Mój wujek. - powiedziałem beznamiętnie. Mieszkanie najprawdopodobniej też podsłuchiwali.
- Coś się stało? - Dopytywał się chłopak
- Nie, nic ważnego. Wpadnie mnie odwiedzić.
Wyjrzałem ostrożnie za okno, żeby się upewnić, że nie ma nikogo pod mieszkaniem. Na ulicach były pustki.
Położyłem się na łóżku wzdychając ciężko. Jeśli mnie obserwują, mogą coś zrobić chłopakowi, myślałem gorączkowo. Między innymi dlatego zaleca się agentom nie mieszanie w związki. Dominique natychmiast przywarł do mnie, zachęcony faktem, że się położyłem. Kiedy nie zareagowałem, zaczął majstrować przy moim rozporku. Z niego to był dopiero mały demon.

Następnego dnia w szkole, na trzeciej godzinie podczas sprawdzania obecności, znalazłem w dzienniku małą kartkę. Podniosłem dziennik przed zamknięciem go, tak że wiadomość zsunęła się z biurka na moje kolana. Zadałem temat i wyjaśniłem ogólnikowo o czym będziemy rozmawiać, kazałem uczniom siąść w grupach pięcioosobowych i zastanowić się nad jakąś mało istotną kwestią. Teraz już nie pamiętam, co to było. Kiedy nikt nie spoglądał w moją stronę otwarłem widomość.

"Przeciek. Ginął ludzie. Paryż. St. Antonie. Dziesiąta rano. Broń pod wanną"

To była jedna z tych chwil, kiedy byłem naprawdę przerażony. Głównie dlatego, że w tym momencie gra toczyła się już nie tylko o moje życie, ale jeszcze tego bogu ducha winnego smarkacza, którego jedyną winą było to, że się we mnie zakochał.

Wróciłem do swojego mieszkania, możliwie ukradkiem sprawdzając, czy ktoś za mną idzie. W mieszkaniu sprawdziłem dokładnie, czy ktoś tam nie był pod moją nieobecność, ale nie znalazłem żadnych śladów. Wanna też była nie ruszona. Przyniosłem dwa noże z kuchni i oderwałem po kolei kafelki, aż natrafiłem na skrytkę. Wewnątrz była zakurzona walizka z karabinkiem snajperskim rozdzielonym na części, dwoma pistoletami maszynowymi i zapasem magazynków. Pokryty pajęczynami leżał również list.

"Od trzech lat mamy we Francji przeciek. Nasi agenci ginął kolejno. Nie ufaj nikomu."

Pismo wydawało mi się znajome. Po chwili zorientowałem się, że to kartka napisana przez Melmotha. Spakowałem rzeczy, wspominając mgliście, że ostatnio równie takie szybkie pakowanie odbyło się w innym, kraju pod innym nazwiskiem. Torbę zostawiłem na łóżku, otwarta walizka z bronią nadal leżała w łazience. Siedziałem w kuchni robiąc coś szybkiego na kolacje. Najważniejsze było nie dać powodów obserwującym mnie ludziom, żeby podejrzewali, że zamierzam gdzieś wyjechać.
Usłyszałem chrobotanie, a następnie cichy trzask i drzwi powoli się otworzyły. Do środka wtoczył się Dominique z naręczem książek. No tak, przecież chłopak miał klucz do drzwi. Uśmiechnął się prosząco.
- Myślałem, że może wyjaśnisz mi, jak to się dzieje, że system kwantowy w odosobnieniu zachowuje się na sposób kwantowomechaniczny, ujawniając efekty, wynikające z różnic fazowych między różnymi komponentami jego wektora stanu.
Nie czekając na moją odpowiedź wszedł do środka zatrzaskując nogą drzwi z braku wolnej ręki. Szczebiotał coś o nieoznaczoności Heisenberga dopóki nie zobaczył niewielkiej torby spakowanej na łóżku. Odwrócił się do mnie patrząc z takim wyrzutem, jakbym go przebił sztyletem. Zanim o cokolwiek zapytał podbiegłem do niego i wyszeptałem.
- W pokoju jest pluskwa. Milcz!
Nie odezwał się ani słowem. Odłożył książki na półkę, wyglądając na zszokowanego. Siadł na łóżku i pogładził dłonią pękatą torbę.
Nie wiedziałem co robić. Potrafiłem zabić człowieka na trzydzieści sposobów, a nie potrafiłem wyjaśnić temu dzieciakowi, co się dzieje. W końcu zebrałem się w sobie, stwierdziłem, że mimo wszystko w takiej sytuacji będzie lepiej, jak się o wszystkim dowie.
Siadłem obok niego, sięgnąłem po notes znajdujący się na stoliku i zacząłem notować jednocześnie pytając go na głos?
- Nie bierzesz się czasem za pojęcia już z wyższej półki? Przecież ci to wyjaśnią na studiach?
- Chciałem wiedzieć wcześniej. Poza ty nieźle tłumaczysz trudne kwestie. - Miał bezbarwny głos. Zastanawiam się o czym wtedy myślał.
Podałem mu kartkę.

"Jestem szpiegiem zagranicznego wywiadu. Z powodu przecieku informacji znaleźliśmy się oboje w niebezpieczeństwie. Miej oczy dookoła głowy. Dam Ci broń na wszelki wypadek. Nie sądzie żeby była konieczna. Chcą mojej głowy, nie twojej"

Jego oczy przebiegły prędko po tekście, otwarł usta w niemym przerażeniu i rzucił mi kartką w twarz. Przytrzymałem go żeby nie uciekł. Szarpaliśmy się chwile z zacięciem, w końcu Dominique opadł z sił. Oparł czoło o moją pierś i zaszlochał cicho.
Podąłem mu ponownie kartkę.
"Przepraszam."

Odwrócił głowę i przygryzł wargę. Potem wstał naskrobał szybko na zmiętym światku: "Chcę jechać z tobą!" Pokiwałem przecząco głową. Wtedy mnie uderzył. Nie spodziewałem się tego zupełnie, więc się nie uchyliłem przed ciosem. Poczułem w ustach smak krwi, ale jednocześnie uważałem, że zasłużyłem na to.
- Dam ci kilka książek na ten temat jeśli chcesz. - Musieliśmy zachowywać pozory dialogu, choć w moich uszach zdawało się to brzmieć sztucznie i wymuszenie, nie było chyba tak źle. Pociągnąłem go za ramię do łazienki. Stanął jak wryty na widok broni. Wziąłem jeden pistolet i załadowałem magazynek, drugi dałem mu luzem. Pokazałem na migi jak odbezpieczyć i jak wyciągnąć magazynek. Kiwnął głową, że rozumie. Bystrzak był z niego. Już wam to mówiłem.

Rano byłem już w Paryżu. Wyczerpany nocną podróżą i ciągłym stresem wypiłem kawę. Tfu, jak to można w ogóle było nazwać kawą, wypiłem jakąś podrzędną lurę w równie podrzędnej kawiarni, gdzie doczekałem do dziewiątej. Chciałem udać się od razu na St. Antonie, ale przed oczami pojawiła mi się wiadomość Melmotha: "Nie ufaj nikomu."

Podszedłem na ulicę od drugiej strony i akurat trafiłem na monet, w którym ktoś wychodził z rachitycznej kamienicy. Złapałem drzwi i wszedłem do środka. Pędem wbiegłem na samą górę. Wejście na dach nie było zamknięte, w żaden sposób, więc nie miałem żadnych problemów żeby się tam dostać. Chciałem się przyjrzeć całemu terenowi z góry, żeby się upewnić, że jest bezpiecznie.

To co tam zobaczyłem przeraziło mnie. Melmotha leżał na dachu z karabinem snajperskim w ręce i spoglądał w dół czekając, aż się pojawię. Odbezpieczyłem broń i wycelowałem zwlekając przez chwilę, bo w końcu celowałem do swojego przełożonego, w pewnym sensie do człowieka, którego uważałem za przyjaciela. Przestrzeliłem mu prawy bark. Krzyknął cicho, odwrócił się do mnie i uśmiechnął.
- Mówili mi, że będziesz tylko przynętą, ale wiedziałem, że jest w tobie wystarczający potencjał, żeby być godny swojego miana.
- Ty?
- Różnie nam się ścieżki w życiu układają.
- Ale przecież.nawet zostawiłeś mi widomość - Przestrzeliłem mu lewą dłoń, która sięgała do noża w cholewie buta.
- Powiedzmy, że to był koleiny test dla ciebie. A dla mnie droga do samooczyszczenia. Ziemska pokuta. - Zaczął się śmiać.

Nie dobiłem go. Nie dałem rady. Trojczak to zrobił. Jakoś trudno było mi zachować resztki sympatii dla niego, kiedy widziałem jak mordował wciąż z tym samym, sympatycznym uśmiechem na twarzy. Jakby bał się, że jeśli raz przestanie się uśmiechać, to już nigdy nie będzie potrafił tego zrobić. Wyglądało to groteskowo, kiedy oglądałem dobrego wujaszka Trojczaka z mankietami umazanymi krwią i wciąż wyszczerzonymi zębami.

Dominique już nie żył, kiedy wróciłem do Rouen. Jako przyczynę zgonu podano samobójstwo, ale ja nie wiem czy to prawda. Nie widziałem ciała, ani miejsca gdzie się to stało. Podejrzewam, że go zamordowali, ale do końca życia będę już męczył się z wątpliwościami.

Później drodzy panowie, było tak jak już wiecie. Pracowałem w agencji jeszcze przez rok, jako pełnoprawny już agent. Zabijałem, niszczyłem ludzi, zdobywałem tajemnice. Kiedy nadarzyła się okazja przyleciałem do Wielkiej Brytanii i oddałem się tutejszym służbom. Dlaczego? Nie wiem. Chyba z tego samego powodu dla którego Melmoth dał mi powody do podejrzewania go o zdradę. Chęć samooczyszczenia. Zdradzam tajemnice swojego państwa, ryzykuje głową po to, żeby już nikt nigdy nie kazał mi pracować w tym fachu. Wiecie panowie jak to jest, kiedy się przebywa z ludźmi, nie mogąc jednocześnie być z nimi. Zawsze jako ktoś inny, zawsze z maską na twarzy, bez emocji, bez prawdy. Jakby dzieliła nas cały czas szklana ściana. I w końcu już nie wiem czy to ja jestem za nią uwięziony, czy oni przez swoją niewiedzę i nikłe doświadczenie, nie mogą stać po tej, co i ja stronie.



Mary Madness



Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 14 2011 12:10:41
Koemntarze archiwalne przeneisione przez admina

Rah (Brak e-maila) 17:17 21-03-2007
Mwahahaha! to moooje smiley dostalaaam smiley

wiesz dobrze jak mi sie podoba wiec tylko <3
Leslie (Brak e-maila) 01:22 24-03-2007
Interesujące, tylko komu on to opowiada? Co to za historia z tym akcentem? Plus, w jakim to się wszystko wieku dzieje, że kobieta ginie przy porodzie? Szczególnie żona ambasadora...myśle, że to tyle był zgrzytów :>
mary madness (Brak e-maila) 13:05 24-03-2007
Opowiada to agentom z wywiady brytyjskiego. Dla mnie było to oczywiste i chyba zbyt mało wyraźnie zaznaczyłam to w opowiadaniu. Mea culpa.
Hmm... potrzebowali agentów do francji, którzy nie zdradza swego pochodzenia poprzez akcent, wiec chieli takich którzy mówią po francusku z właściwym akcentem. Może i niezbyt to przekonywujące jak chodzi o werbowanie do agentury, ale mi pasowało do opowiadania.
Śmierc przy porodzie zdarza sie i w dzisiejszych czasach. W tej kwestii nie poczuwam sie do winy. Zawsze istniały komplikacje przy porodzie, na szczęście medycyna ograniczyła je do minimum, jednak nadal występują.
Dziękuje za komentarz i pozdrawiam
mary
Musca (Brak e-maila) 01:11 26-03-2007
O, nie skomentowałam. A czytałam jakiś czas temu.

Profesjonalne, może tak zacznę. Pojawienie się tego nałożyło się jakoś z moim przeczytaniem w gazecie wyborczej (dodatek "praca"smiley artykułu o werbowaniu do wywiadu polskiego. xD Dodatkowo miałam jakieś skojarzenia z Niebezpiecznym Umysłem i Infiltracj±.
Najlepszym momentem wg mnie było jego pierwsze zlecenie. Zaskakujące, a z drugiej strony jednak logiczne, było to, że zachowuje się tak mechanicznie. W każdym razie, świetnie opisana scena.
Więcej komplementów wymyślić nie mogę, za wszelką nieskładność serdecznie przepraszam, a teraz proszę Cię, Autorko, o napisanie kolejnego wspaniałego opowiadania, najlepiej w klimacie ar17;la Żurawiecki (jeżeli znowu przekręciłam końcówkę jego nazwiska, kajam się, ale najważniejsze, że wiesz o kogo chodzi) ^^
Pozdrawiam, M.
mary madness (Brak e-maila) 10:29 26-03-2007
Szkoda ze tu nie ma takich emotek jak na deviantarcie bo dostalabys wielkiego *zobrazowanego* huga. i tak dostajesz smiley Jednak dwanaście godzin z zycia wyjęte, jednym ciągiem, nie okazało się bezwartościowe smiley
Opowiadanie nowe jest, czy jest a'la żurawicki nie wiem. Nosi tytuł "Odmienny stan świadomości", wiec tytuł już w pewien sposób sugeruje czego można spodziewać się, po zawartości. Będzie, mam nadzieję, przy następnej aktualce.
Moge ci podesłac na maila jak chcesz smiley
Musca (musca_astrum@gazeta.pl) 21:53 31-03-2007
Oł, łał. Czuję się zaszczycona. ^^ *od-hug-owuje* No to, cóóóż, jakbyś mogła mi przesłać to opowiadanie, to czemu nie? xD Bardzo chętnie przeczytam. A nawet bardziej niż bardzo. ^^

PS: Podziwiam Cię za zaciętość. 12 godzin... mój boże. o.o
Einthel (Brak e-maila) 16:20 16-04-2007
Strraszecznie mi się podoba ;].
Tylko... czemu ta kobieta miała na imię Gloria, a potem Gabriela? Oo"
Czy coś pokręciłam? smiley
mary madness (Brak e-maila) 16:48 18-04-2007
ups?
mea culpa smiley xDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum