The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 29 2024 08:09:22   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Słowo wiatru 1
Chciałabym podziękować mojej przyjaciółce - Zan, za słowa prawdziwej krytyki, a także za rady, jakie mi udzielała, kiedy pisałam to opowiadanie i za to, że mimo tego jaka jestem zawsze mogę na nią liczyć. Thx ;]
Słowa zaczerpnięte z łaciny są przetłumaczone pod tekstem.

Czekam na Wasze opinie, musicie mnie trochę zmobilizować do szybszego pisania, jeśli tego oczywiście chcecie ^.^

Leaf






Rozdział pierwszy


- Musisz bardziej uważać, na to, co mówisz i przy kim mówisz. - ogromny pokój aż błyszczał przepychem, przepełniony drogimi książkami i cennymi rzeźbami. Na środku pokoju, koło dębowego masywnego stołu znajdował się ozdobny fotel, na którym siedział starszy mężczyzna. Był niewysoki, ale zawsze zdawało się, że patrzy na innych z góry. Każdy jego ruch, każde jego słowo aż ociekało dumą. Miał długie włosy koloru kory olchy, lekko falujące przerzucone na jedno ramię.
- Oczywiście. Wybacz mi ojcze moją nieodpowiedzialność, to się już więcej się powtórzy. - młody chłopak stał wyprostowany z prawą rękę na sercu, jakby na coś przysięgał, jednak wiedział, że nawet przysięga nie powstrzyma jego ciętego języka, który ma prawdziwą tendencję do tak zwanego "wypsnęło mi się". Ta świadomość nie przeszkadzała w udawaniu skruchy. On, podobnie jak jego rozmówca miał długie włosy, tyle że jasne, o kolorze piasku i proste, gładko opadające na plecy.
- Za każdym razem mi to powtarzasz. - ojciec westchnął ciężko - Wiesz jak ważne jest to. Gdyby dostało się to do nieodpowiednich uszu...
Młodzieniec milczał. Przedłużającą się ciszę przerwało nagle pukanie do drzwi.
- Wejść. - do dużej komnaty wszedł średniego wieku lokaj w czarnym stroju.
- Panie, jakiś mężczyzna prosi o spotkanie.
- Nie powiedział kim jest ani czego chce ode mnie?
- Nie, panie.
- Dobrze, niech wejdzie - powiedział do służącego, który zaraz wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi. - Xaver, najwyraźniej jestem zmuszony do dokończenia naszej rozmowy później, pamiętaj, że się jeszcze nie skończyła. Chwilowo możesz odejść.
- Skoro takie jest twoje życzenie... to dobrze, ale moim zdaniem dalsza rozmowa jest bez sensu. - powiedziawszy to wyszedł bocznymi drzwiami prowadzącymi do małego gabinetu. Jednak zamykając drzwi zatrzymał się, jakby nagle wpadł na cudowny pomysł, uśmiechnął się diabelsko i po chwili uchylił je szerzej i cicho wsunął się z powrotem do pokoju nie zauważony.
Spojrzał na ojca mruczącego coś do siebie pod nosem, zapewne narzekającego na arogancję syna. Usłyszał skrzypienie drzwi. Wytężył wzrok i zobaczył kogoś w szaro- zielonym płaszczu i tego samego koloru spodniach włożonymi w długie sięgające połowy łydek buty. Jednak nie zwracał na to większej uwagi, więc nie zauważył ozdobnych zakończeń płaszcza ozdobionych srebrną nicią ornamentem. Jego wzrok przyciągał długi obusieczny miecz przewieszony przez plecy mężczyzny. Błyszczał nadzwyczajnie odbijając światło wpadające przez połowicznie zasłonięte okna komnaty. Promienie słońca przechodząc przez witraże nadało kruczoczarnym włosom nieznajomego granatowy połysk.
- Co sprowadza cię do mnie młodzieńcze? - szlachcic ciągle nie raczył zmienić swojej pozycji wyrażającej czyste znużenie. Spoglądał na przybysza z zmęczeniem w swoich kocich oczach z pionowymi źrenicami.
- Panie, nie śmiałbym przychodzić do ciebie by marnować tylko twój cenny czas. Jestem najemnikiem i przybyłem tu by ofiarować tak znamienitej głowie rodu, rządzącego tymi ziemiami od dawien dawna, swoje skromne usługi. - podchodząc bliżej, odsłonił połowy płaszcza opierając dłonie na biodrach, ukazując tym ruchem dwa sztylety przypięte do pasa.
- Kto pozwolił ci wejść tutaj z taką ilością broni?!
- Wystarczyła garść miedziaków i nie było już z tym problemu. Trzeba sobie jakoś radzić w życiu.
- Powiedz, kto dał się przekupić? Zapłaci za swą zdradę głową!
- Panie, pozwolę sobie zauważyć, że każdy ma swoją cenę. - rzekł z ironicznym uśmiechem - Jeśli ktoś potrafi znaleźć tą wartość to oznacza tylko, że jest wystarczająco sprytny by przeżyć w tym świecie, co jak sam wiesz panie jest dosyć ważną rzeczą.
- Intrygujesz mnie, ale są rzeczy i ludzie, których kupić nie można.
- Czy jesteś, aby tego pewien?
- Ja nie mam wątpliwości. Zresztą, co taki człowiek jak ty - spojrzał pogardliwie na mężczyznę - może o tym wiedzieć?
- Bo nie byłbym o tym przekonany. Jadąc na twój zamek w oddali zauważyłem dziwne zbiorowisko ludzi. Nie wyglądali na zadowolonych, o czym świadczyły pewne... ehm... przedmioty trzymane w dłoniach typu widły i kosy. Szczerze wątpię by wybierali się na pole, a tym bardziej do karczmy na miłą, przyjacielską rozmowę przy paru głębszych. Oprócz tego spostrzegłem większe zagrożenie. Wśród ludzi były osoby, ciężko było dokładnie rozpoznać o kogo chodzi, bo ich kaptury były głęboko nasunięte na głowy, na czarno ubrane dosiadające wierzchowców o ciemnej maści. Nie mieli oni żadnej broni, ale muszę przyznać, że sam ich widok napawał lękiem i mógł budzić strach.
Kiedy mówił, zauważył jak gwałtownie zmienił się wyraz twarzy jego rozmówcy. Niechęć i zmęczenie przerodziły się w zdziwienie i zdenerwowanie. Widać było, że słowa najemnika oznaczały coś ważnego i tu raczej nie chodziło o zwykły bunt, który jakże łatwo byłoby stłumić. Dłonie szlachcica zaczęły nerwowo drżeć, a na czoło wystąpiły kropelki potu.
Nagle rozległ się huk. Słychać było przerażone krzyki. Szybkie bieganie po schodach. Gwałtownie otworzyły się drzwi z taką siłą, że jego skrzydła uderzyły o ścianę. Ciemnowłosy młodzieniec gwałtownie odsunął się z drogi przerażonego lokaja, który wręcz biegł w stronę swojego pana. Szlachcic rzucił się w jego kierunku, chwytając go za ramiona z lękiem patrząc w jego trupiobladą twarz. Oczekiwał najgorszego.
- Panie, twoi wasale nas zaatakowali. Burzą się, że w tym roku zbiory nie zaspokajają ich potrzeb, bo były zbyt słabe by wyżywić ich rodziny i jeszcze zapłacić należną ci panie daninę. Krzyczą żądając zniesienia podatku w tym miesiącu. Są z nimi jacyś ludzie. Nie mogłem im się dokładniej przyjrzeć, ale wydaje mi się, że było ich dziesięciu. Ludzie otaczają zamek. Wydałem polecenie zamknięcia wszelkich bram i zajęcia stanowisk, ale chłopi dobijają się do wrót. Próbują też innych metod by przedostać się do twierdzy. Atakują naszych ludzi, a ci mężczyźni...
Słowa wyrzucał z siebie jednym tchem chcąc jak najszybciej przekazać swemu panu te jakże ważne informacje. Nie dokończył swojego straszliwego sprawozdania. Nagle pękła przewrócona donica z kwiatem stojąca w dalszym kącie komnaty. Najemnik błyskawicznie wyciągnął miecz i rzucił się gotowy do walki w tamtym kierunku. Miecz błysnął błękitnym blaskiem i mknął z morderczym zamiarem zabicia sprawcy całego zamieszania. Zobaczył przerażenie w szarych z pionowymi źrenicami oczach ofiary, która zastygła w bezruchu zmożona śmiertelnym strachem nadchodzącej śmierci.
- Stój!!! - miecz zatrzymał się o cal przy smukłej szyi. Ułamek sekundy później, a młody chłopak byłby pozbawiony swej cennej głowy. - To jest Xaver, mój jedyny syn. Jeśli spadnie mu choćby włos z jego głowy to nawet nie będziesz miał za dużo czasu przed śmiercią, na żałowanie tego czynu. - rzekł starzec z złowrogim błyskiem w oku. Trwali w milczeniu wpijając w siebie wzrok.
- Pożar! Pali się! Uciekać kto może! Ogień rozpowszechnia się już po całym zamku! Zajął już wschodnie skrzydło! - Xaver natychmiast podbiegł do okna i spojrzał na wschodnią część pogrążoną w nieokiełznanym ogniu. Wojownik myślał, że chłopiec zaraz zemdleje z wrażenia, więc jakże zdziwił się widząc jak jego do tej pory szare oczy nabrały stalowego blasku. Jego twarz stężała, surowość wypisana na każdej zmarszczce czoła wyrażała całą jego złość na ich napastników. Bynajmniej nie wyglądał teraz jak siedemnastolatek. Wyprostowane plecy, zaciśnięte pięści, zimne spojrzenie. Cała jego postawa mroziła krew w żyłach patrzącego na niego.
Najemnik zauważył lekki ruch warg. Przyjrzał się im uważniej. W tej chwili był wdzięczny swemu mistrzowi, że mimo jego sprzeciwień nauczył go tej sztuki. Odczytał z jego ust przez chwilę poruszających się słowo "ignes", nie "ignas", nie, nie. To było na pewno "ignis", ale brunet i tak nie wiedział o co chodzi. Nigdy nie słyszał takiego słowa. Co to może być? Miejscowość, nazwisko, nie miał najmniejszego pojęcia. Z zamyślenia wyrwał go krzyk lokaja. Odwrócił się i widział jak ten z trwogą wpatruje się w sufit, więc i on spojrzał w tym kierunku. Drewniane belki podtrzymujące strop zaczęły już się palić. Farba pod wpływem żaru zaczęła topić się. Jedna z belek pękła i właśnie spadała. Lokaj rzucił się ku swojemu panu i odepchnął go, lecz sam nie zdążył już uciec. Krew obficie płynęła z zmiażdżonej głowy i korpusu tego smukłego ciała. Mała, ciemna strużka stała się plamą, która w szybkim tempie rozrastała się.
- Katir! Katir! - krzyknął uratowany kosztem życia przyjaciela ojciec podbiegając do przygwożdżonego ciała. Z jego zielonych oczy płynęły łzy wzruszenia. - To niemożliwe...- wyszeptał. Z korytarza dobiegły jakieś wściekłe krzyki ludzi. Byli coraz bliżej. Wiedział, że już nie ma szans na ucieczkę. Zdawał sobie sprawę, że...
- Najemniku! Nie wiem, kim jesteś, nie wiem jak się nazywasz, ale proszę uratuj mego syna - ust Xavera wydobyło się ciche, ale jednocześnie wściekłe: "ojcze", ale ten nie zwracał uwagi na niego i patrząc na palący się pokój mówił dalej. - Czego chcesz? Zamku? Kobiet? Pieniędzy? Dostaniesz wszystko tylko obiecaj mu wierność. - przeniósł wzrok na bruneta czekając na jego odpowiedź. Kiedy ten skinął głową na znak zgody kontynuował. - Jedźcie teraz na zachód, w kierunku stolicy kraju, Sperare. Tan, w gospodzie "Zmierzch", znajdziecie ją na pewno, powiesz gospodarzowi: "fogilla", a on wypłaci ci tyle złota ile sobie zażyczysz, ale nie przesadzajmy z tą hojnością. On też zaopiekuje się chłopcem. A teraz uciekajcie, bo to jest ostatnia szansa na owocną ucieczkę. - sufit się palił, pokój był przepełniony dymem, który gryzł w oczy. Było tak duszno i gorąco, że nie mogli złapać tchu, potrzebowali powietrza, musieli uciekać.
- Ależ ojcze! Chodź z nami, przecież są jeszcze konie w stajni... - najemnik mruknął po nosem coś w stylu "jeśli się jeszcze nie spaliła", ale chłopak udawał, że tego nie usłyszał.
- Nie. Biegnijcie przez gabinet, ja ich tutaj zatrzymam jeszcze przez chwilę. Xaver, proszę uważaj na siebie i na to, co mówisz, bo kiedyś sprowadzisz na siebie za duże kłopoty jak na twoje możliwości...
Biegli. Nie oglądali się za siebie. W dzikim pędzie mijali martwe ciała zamordowanej służby. Xaver zdawał sobie sprawę, że po raz ostatni patrzy na znajome kąty, w biegu dotyka przepełnionych swoimi wspomnieniami rzeczy. Biegł schodami, wspominał dawne czasy, kiedy również skakał naraz po trzy stopnie. Tyle tylko, że wtedy inny był powód jego pośpiechu niż teraz. Przypominał sobie jak ścigał go Katir za różne jego wybryki. Ale teraz to już koniec. Jedyny przyjaciel umarł poświęcając swoje życie, do ostatniej chwili wierny jego rodzinie. Z dawnego, monumentalnego zamku nie zostało nawet śladu. Po grubych, masywnych poręczach zostały tylko zgliszcza. Dawne bukowe schody zmieniły się w kruche, czarne deski. Na butach miał ślady krwi. Krwi ludzi niewinnych, którzy pomarli za to, że znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Nawet nie mógł się zemścić, bo nie posiadał żadnej poważnej broni przeciwko przeciwnikowi. Mając na sobie tylko czarne spodnie, teraz pokryte warstwą popiołu, i błękitną koszulę ubrudzoną wszędobylską sadzą. Przyśpieszyli biegu. Sufit za nimi zaczynał pękać, dym dusił ich gardła.
Nagle na ich drodze pojawiło się dwóch chłopów. Jego opiekun nie zwalniając kroku wyciągnął miecz. Pierwszy z lewej otrzymał cios od szyi do lewego biodra rozcinający zarówno skórę jak i mięśnie. Brunet wymijając drugiego, zszokowanego widokiem śmierci przyjaciela, mężczyznę, obrócił się i wbił mu miecz aż po rękojeść w plecy. Rozległ się cichy jęk nie dosłyszalny wśród odgłosów palącego się domu. Upadł na ziemię wypuszczając z sztywnej dłoni miecz. Xaver nie mając przy sobie żadnej broni, widział w tym okazję dla siebie. Szybkim ruchem wziął miecz i sprawdził czy mężczyzna nie ma przy sobie jakiejś innej broni. Znalazł przy pasku przywieszoną sakiewkę. Najwidoczniej zaraz po zdobyciu zamku mieli udać się do najbliższego baru na świętowanie zwycięstwa. W chłopcu myśl ta wzbudziła wstręt i politowanie na bezmyślność, skoro sądził, że zdobędą ten zamek bez jakichkolwiek ofiar. Przeliczyli się. Blondyn przychodząc na rozmowę do ojca nie brał pieniędzy, nie przewidział takiego rozwoju zdarzeń. Po krótkiej chwili wahania wziął sakiewkę i schował ją dobrze. Teraz musiał dogonić swojego towarzysza, bo ten zajęty likwidowaniem wszelakich przeszkód znajdujących się na ich drodze, nie zauważył, że chłopak się zatrzymał. Zrównał się z nim przy drzwiach głównych, a raczej przy futrynie, bo tylko tyle zostało z nich po wdarciu się ludzi do budynku. Najemnik wyjmował właśnie miecz z czyjegoś ciała powodując powstanie dużej, ciemnej plamy na posadzce. Człowiek, który za pieniądze zrobiłby wszystko, bez mrugnięcia okiem precyzyjnie pozbawiający życia ludzi stojących na jego drodze miał być jego opiekunem. Xaver nie miał wyboru, musiał z nim jechać. Przede wszystkim, dlatego że nie znał drogi do Sperare. A po drugie nie wiedział czy byłby bardziej bezpieczny z nim czy bez niego, ale dopóki ten miał szansę na zarobek dostarczając go żywego, mógł czuć się jako tako bezpieczny. Jak apetyczna mysz znajdująca się towarzystwie kota, ostrzącego sobie w tej chwili pazurki. Postanowił nie obdarzać go zbyt wielkim zaufaniem.
Stajnia mieściła się przy murze, w niewielkim oddaleniu od zamku. Wbrew pesymistycznym przypuszczeniom najemnika nie została jeszcze podpalona. Cieszyli się takim zrządzeniem losu. Brunet bez trudu odnalazł swojego konia i wskoczył na niego. Chłopak wsiadł na pięknego kasztana stojącego obok. W tym czasie towarzysz chwycił leżące na ziemi koce dla stajennych śpiących zazwyczaj z końmi i ich tobołki.
- Im się już nie przydadzą. - mruknął pod nosem przywieszając je do siodła. - Jedziemy, wszystkich koni nie zdołamy uratować przez pożarem. Chodź.
Wyjechali ze stajni i obejrzeli się za siebie. Po raz pierwszy. Mieli szczęście, dzięki temu uniknęli grotów strzał pędzących w ich kierunku. W oddali zobaczyli owych mężczyzn na czarnych koniach, o których opowiadał za równo wojownik jak i służący. Xaver z uśmiechem zauważył, że tyła ich tylko szóstka. Widocznie reszta została pokonana w walce. Gnali oni ku nim w ciszy, która napawała uciekających strachem bardziej niż jakiekolwiek możliwe krzyki. Nie czekali jak głupcy aż tamci dogonią ich i łaskawie pozbawią głowy. Popędzili konie zmuszając je do szaleńczego galopu. Nie zmieniając prędkości gnali przez dziedziniec, co chwila omijając palące się przeszkody i czując żar na karku. Dodatkowo musieli unikać strzał nieprzyjaciół, którzy dla urozmaicenia dodatkowo podpalili je. Jadąc slalomem by utrudnić mężczyznom trafienie minęli mury zamku. Jeszcze przez chwilę pędzili traktem, ale wiedząc, że na nim łatwiej jest kogoś dogonić i znaleźć, wjechali w gęsty las liściasty, w którym młody panicz wraz z ojcem wiele razy był na polowaniu. A teraz ten sam las miał mu służyć za schronienie przed pogonią. W tym polowaniu to oni byli zwierzyną, a tamci mężczyźni łowcami. Role się odwróciły.
Nadchodził już wieczór. Wędrowcy obrócili się i spojrzeli za siebie. Niebo było czerwone, niczym łuna ognia, ale mógł to być za razem skutek zachodzącego już słońca jak i pożaru. Nie chcieli o tym myśleć, musieli zapomnieć. Teraz liczyło się tylko dojechanie w jednym kawałku do stolicy.



Zatrzymali się wewnątrz gęstego lasu i postanowili odpocząć. Zarówno konie jak i jeźdźcy byli porządnie zmęczeni. Zdjęli z koni niepotrzebny ciężar, przywiązali je do drzewa i pozwolili im się spokojnie paść. Sami zaś zaczęli rozpakowywać wszystko, co mieli, a okazało się, że było tego niewiele...
- Niech to szlag! Przez tą całą gonitwę nie wzięliśmy żadnego prowiantu. Po prostu świetnie - mruczał pod nosem najemnik. Xaver prawie się nie odzywał. Wziął jeden z koców i tobołków. U siebie, jakimś cudem, trafił na żywność. Miał parę bochenków chleba, jakieś mięso i dwie butelki wina. Przez chwilę zastanawiał się czy nie utrzymać tego znaleziska w tajemnicy, ale nie był takim egoistą. Połamał jeden chleb na pół i rzucił towarzyszowi.
- Łap. Ja miałem więcej szczęścia.
- Pewnie dlatego, że gwizdnąłeś mi mój tobołek. Ja upatrzyłem go sobie wcześniej. Ale nie martw się, gdybym tak bardzo go chciał, już dawno odebrałbym ci go siłą.
- Nie masz prawa tego robić. To był sprawiedliwy podział. - powiedział patrząc na niego z wyższością.
- Nie mam prawa? - w jego oczach zabłysł ognik gniewu, powoli podszedł do chłopaka i chwycił go za jego długie, jasne włosy, mocno ciągnąc je do tyłu. Xaver syknął z bólu. - Posłuchaj chłoptasiu, musimy coś sobie wyjaśnić. Mam cię dostarczyć w jednym kawałku do Sperare za co dostanę zapłatę. Mogę robić, co zechcę, a ty masz się mnie słuchać, bo ja tu rządzę, zrozumiano? Każde nieposłuszeństwo będzie karane. Twój tatuś nie przybędzie tu i nie uratuje cię, bo został w zamku, na co ty pozwoliłeś.
- A co miałem zrobić? Przecież nie chciał iść...
- A ty niby, co innego zrobiłeś? Walczyłeś z "czarnymi"? Gasiłeś ogień? Też nie!
- Między tym jest taka różnica, że to nie był mój ojciec tylko twój! - odsunął się od Xavera i podszedł do swojego koca by przygotować sobie posłanie.
- Ty nic nie rozumiesz. Nie wiesz, co czułem zostawiając tam go, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak ciężkie było w moim przypadku podjęcie takiej decyzji.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Nie obchodzą mnie twoje sprawy rodzinne. Nie ukrywam, że gdybym nie dostał za to pieniędzy zostawiłbym cię bez zbędnych oporów, ale praca to praca, nie mogę wybredzać. Trochę zimno się robi. Trzeba rozpalić ognisko. Ja pójdę po drzewo, a ty przygotuj miejsce.
- "Czarni" mogą pojawić się tu w każdej chwili, ciągle są na naszym tropie. Co wtedy?
- Krzycz ile sił w twoich malutkich płuckach moje imię, a ja przybędę cię uratować księżniczko. - skłonił się parodiując ukłon książęcy, czym zdenerwował blondyna, który z oczekiwaniem wpatrywał się w niego. - A no tak, nie przedstawiłem ci się. Jestem Tomar?, ale możesz mi mówić Tor?. - po tych słowach zniknął w ciemnościach groźnej puszczy.

- Głupi smarkacz. - mówił do siebie podnosząc z ziemi drewno. - Do czego to doszło? Przyszło mi za jakąś niańkę robić i na dodatek wyjątkowo krnąbrnego dziecka. - przystanął i w zamyśleniu spojrzał na księżyc. Był on wyjątkowo wysoko, czyli było dobrze po północy. - Trzeba wracać czy się chce czy się nie chce. - westchnął ciężko i zawrócił w kierunku ich prowizorycznego obozowiska.
Spodziewał się zastać przestraszonego chłopaka, rozglądającego się na wszystkie strony, w każdej chwili oczekującego zagrożenia. Natomiast to, co zobaczył wprawiło go w osłupienie. Młody spał spokojnie oparty o drzewo, do którego przywiązane były konie. Miarowo unosząca się klatka piersiowa, lekko rozchylone usta, wiatr błądzący w jego piaskowych włosach. Spał tak niewinnie jednocześnie będąc tak nieodpowiedzialnym, że Toru nie potrafił się opanować przed napędzeniem mu odrobiny strachu. Lekki, ironiczny uśmiech wkradł się na twarz najemnika, kiedy ten skradał się do śpiącego. Przykucnął przy nim i wyciągnął ręce w kierunku jego białej szyi.
Nagle prawa dłoń wydostała się spod okrywającego ciało Xavera koca i iście szybkim ruchem przyłożyła wojownikowi zimną stal do jego gardła. Oczy jego były równie chłodne jak jego nóż.
- Czyżby jednak nie zależało ci tak bardzo na tych pieniądzach? A może chciałeś po prostu zobaczyć jakbym wił się pod tobą bez tchu? Zapewniam cię, że nie dostąpisz tego zaszczytu.
Toru nie odpowiedział. Prawą dłonią uderzył go w zgięcie ręki trzymającej nóż, przez co ta zgięła się odruchowo. Lewą dłonią chwycił go za nadgarstek i wykręcił mu go na plecy. Kolanem przytrzymał mu nogi do ziemi, by nawet nie próbował się ruszyć.
- Taki młokos jak ty nie ma przy mnie szans. Więc nawet już więcej nie próbuj mnie zaskoczyć i dawać mi jakiekolwiek nauczki. Wielu już próbowało i zapewniam cię, że wszyscy gryzą ziemię. - puścił go i zabrał się za rozpalanie ogniska. Młody szlachcic rozmasował sobie obolałe nadgarstki spoglądając z nienawiścią na przymusowego opiekuna.

Po chwili buchał już ogień. Toru miał dużo szczęścia, bo u siebie w tobołku znalazł krzesiwo. Ale na tym jego powodzenie się kończyło. Resztę stanowiły same babskie ciuszki. Przynajmniej będzie miał wygodną poduszkę, pocieszał się układając je sobie pod głową. Leżąc spoglądał na spoczywającego w oddaleniu siedemnastolatka wciąż będąc zły na niego za to, że ten nie dał się tak łatwo podejść. Przyglądał mu się zaciekawiony, kiedy ten wreszcie pokona tą swoją dumę szlachecką i położy się bliżej ogniska. Noc była zimna, pod tym kocem na pewno się trząsł się z zimna. Jednak ten nie ruszał się ciągle obrażony. Wreszcie starszy miał dosyć i usnął zmęczony po ciężkim dniu z poczuciem, że następny wcale nie zapowiada się ani lżej, ani lepiej.
Xaver obudził się i spostrzegł, że jego towarzysz ciągle śpi. Było już dobrze po wschodzie słońca, mimo to nie budził mężczyzny. Miał przynajmniej chwilę spokoju dla siebie, by przemyśleć to wszystko, co się wydarzyło poprzedniego dnia. Pożar w zamku, śmierć przyjaciela, prawdopodobnie też i ojca, na dodatek "czarni". Nie sądził, że ci jeszcze będą próbować, przypuszczał, że już się poddali. No, bo dlaczego mieliby ścigać młodego chłopaka, który nawet nie wie o wszystkich miejscach gdzie jego ojciec ukrywał rodzinny majątek. Mimo to, wszystko to jego wina. Czemu to wszystko się dzieje? Zamknął oczy, lecz spod jego powiek nie wypłynęła ani jedna łza żalu, rozpaczy czy cierpienia. Był też pewien, że nigdy nie pojawi się na jego policzku. Zdawał sobie sprawę, że nikt go nie rozumie i nigdy nie zrozumie, chyba że sam się przed kimś otworzy. To nigdy się jednak nie zdarzy. Przez jego długi język stracił najbliższe osoby i dom, a na dodatek musi podróżować z płatnym mordercą. Świetnie, po prostu żyć i nie umierać.
Wstał z ziemi i przeciągnął się leniwie. Mężczyzna obudzony ruchem podniósł powieki i nieprzytomnie spojrzał na przeciągające się ciało. Koszula nie przypominała normalnego odzienia, a przybrudzone spodnie nie wyglądały lepiej. Rozczochrane, nie uczesane włosy tylko utrzymywały w przekonaniu o przebytej długiej podróży. Teraz mógłby spokojnie udawać podrzędnego włóczęgę. Toru niechętnie odsunął od siebie koc i również wstał.
- Trzeba przygotować się do drogi. Zjemy coś przygotowanego na szybko i ruszamy w dalszą podróż. Mamy do załatwienia pewną, ważną sprawę w mieście. - Xaver spojrzał na niego pytającym wzrokiem jednocześnie rzucając okiem na stan ubrania towarzysza. Toru również postanowił zagrać w tą grę i obejrzał go wzrokiem od stóp do głowy. Chłopiec podążył za tym spojrzeniem i zarumienił się lekko ze wstydu widząc, w jakim nędznym stanie jest jego ubiór. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Na takie zachowanie wojownik zaśmiał się.
- Dobra, dość żartów. Teraz całkowicie poważnie. Nie znam za dobrze tej okolicy, nie pochodzę stąd, przejeżdżałem tedy przypadkiem. Może, więc powiesz mi, jakie i gdzie jest najbliższe miasto bądź, nie bądźmy wybredni, miasteczko? - już grzebał głodny w tobołku młodego szukając jedzenia.
- Najbliższe miasto to Rissentros. Na oko oceniając jesteśmy jakieś dwie godzimy drogi od niego. Dzięki. - powiedział łapiąc w locie swój przydział pożywienia.
- Po raz pierwszy słyszę od ciebie miłe słowa. Jestem zaskoczony.
- Nie bądź ironiczny, bo zaraz mi się humor pogorszy, jak będziesz dalej tak mówił.
- Jak chcesz, paniczu. - Xaver spojrzał na niego krzywo, ale już nic nie powiedział, wiedział, że ten tylko na to czeka.
Obaj usiedli na ziemi i pożywili się jedzeniem, nie wiedząc czy następnego dnia będzie im to dane.
- Najpierw zajedziemy do karczmy i wynajmiemy pokój. Ty doprowadzisz swój wygląd do porządku, a ja rozejrzę się i zasięgnę może jakiś wiadomości na temat wczorajszego pożaru. Jak dobrze pójdzie to opylę komuś te babskie ciuszki i zdobędę za nie parę miedziaków. Jutro z rana wyruszymy dalej na zachód. Zrozumiałeś?
- Tak ciemny to ja nie jestem.
- Ciemny to może i nie, ale walczyć to ani trochę nie potrafisz.
- Jesteś za szybki, dlatego mnie wczoraj rozłożyłeś. Inaczej tak łatwo to by ci nie poszło. - widząc, ze ten chce mu coś odpysknąć rzekł. - Koniec tych dyskusji. Ruszamy, bo niedługo mogą się tu zjawić nasi "przyjaciele" z to nie byłoby zbyt miłe spotkanie.
Spakowali wszystkie rzeczy do tobołków, zasypali ziemią wygasłe przez noc ognisko, aby nie pozostały żadne ślady ich bytności w tym miejscu. Wsiedli na swoje konie, Toru podobnie jak wczoraj, na gniadego, a Xaver na kasztana i ruszyli do ich chwilowego miejsca przeznaczenia - Rissentros.
Podróżowali w ciszy. Jeden do drugiego nie chciał się odzywać. Obaj woleli ciszę niż rozmowę, która i tak by w końcu doprowadziła do kłótni. Wjechali na często uczęszczany trakt. W oddali było widać zarysy miasta. Toru nic nie mówiąc skręcił w boczną ścieżkę. Xaver chcąc nie chcąc musiał podążyć jego śladem.
- Gdzie jedziemy? Już nie zamierzasz wstąpić do miasta?
- Ehh... pomyśl przez chwilę. Przecież kimkolwiek by nie były osoby goniące nas, będą się spodziewały, że młody szlachcic nie będzie chciał ubrudzić sobie swoich cennych nóżek i podąży głównym szlakiem. I na tej drodze będą nas oczekiwać. Tymczasem my ominiemy go, wejdziemy do miasta "tylnymi drzwiami". W ten sposób unikniemy spotkania z nimi. Uważaj, dół. - chłopak za późno zrozumiał ostrzeżenie i spadł z swojego konia. Podniósł się, ale jego ubranie było teraz w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej. Miał powód do szczęścia, tym bardziej, że znając jego towarzysza ten zaraz powie...- Mówiłem. - spodziewał się tego. - Teraz to ty naprawdę nie wyglądasz jak pierwszorzędny paniczyk.
- Oh, zamknij się wreszcie. - Xaver z powrotem wsiadł na konia, ale wciąż był wściekły na siebie za swą niezdarność. Przez dalszą drogę uważał już na to gdzie stąpa jego koń.


Znajdowali się już za bramami miasta, kiedy zobaczył w stronę jakiejś karczmy podąża jego towarzysz.
- To ma być ten hotel? Przecież to jest podrzędna rudera dla osób spod ciemnej gwiazdy, pochodzących z nie tej strony łoża, co potrzeba.
- I właśnie, dlatego nikt się nie będzie nas tutaj spodziewał.
- A nie pomyślałeś, że oni może właśnie myślą tak samo jak ty i właśnie w tym miejscu a nie w jakiejś ładnej gospodzie będą się nas spodziewali? - najemnik zamyślił się przez chwilę.
- Nie, sądzę, że oni nie są aż tacy inteligentni by na to wpaść.
- Wcale nie trzeba być inteligentnym.
- Faktycznie. Skoro ty to wydedukowałeś to i każdy może. - chłopak aż kipiał z nieukrywanej złości, ale mężczyzna nic sobie z tego nie robił. - Nie wybredzaj. I tak tutaj się zatrzymamy.
- Nie ma mowy, ja tutaj nie będę nocował. - złożył ręce na krzyż i nie miał najmniejszego zamiaru zejść z swojego kasztana, kiedy zatrzymali się przed obskurnym budynkiem.
- Nie zejdziesz? - cisza.- Jestem już zmęczony, więc proszę cię po raz ostatni. To jest doskonała okazja, aby dowiedzieć się czegoś o naszym przeciwniku, a ty nie chciałeś mi nic powiedzieć. Chyba nie chcesz by śmierć tamtych ludzi poszła na marne?
Po chwili namysłu zszedł z konia i udał się do gospody. Najemnik był zdziwiony, nie spodziewał się, że ten go usłucha. Podążył jego śladem i również wszedł do środka. Jeśli wygląd zewnętrzny budynku mógł wywoływać tylko krzywy uśmiech na twarzy u kogoś takiego jak on, tak w środku ledwo, co można było wysiedzieć. Mnóstwo dymu, stoliki były zajmowane przez największych łotrów, jakich można sobie wyobrazić. Albo pili, albo grali w pokera, albo zabawiali się z wyjątkowo chętnymi dziewczynami. Najczęściej jednak oddawali się wszystkim tym czynnościom na raz. Przyjście dwóch młodych ludzi wzbudziło wielkie zainteresowanie wśród gości. Wszyscy ukradkiem bądź jawnie przyglądali im się. Toru poczuł wobec nich zgorszenie, za to jak gapili się na nich, a szczególnie za wzrok, jakim obdarzali młodszego. Czując ciężką atmosferę podszedł do Xavera i popchnął go w stroną gospodarza.
- Chcieliśmy tutaj przenocować. - surowy ton najemnika odciągnął uwagę od chłopca.
- Oczywiście. Pojedynczy czy podwójny chcecie? - młody popatrzył w oczekiwaniu na opiekuna.
- Pojedynczy. - stary gospodarz spojrzał najpierw na starszego a później na młodszego wygłodniałym wzrokiem.
- Jest wynajęty czy na sprzedaż? - Xaver z odrazą zdał sobie sprawę, że ten mężczyzna myśli że on jest zabawką Toru. Poczuł nagłą chęć wykrzyczenia na cały głos, że on nigdy nie pozwoli się dotknąć w ten sposób ani temu najemnikowi ani nikomu innemu, ale nagle posłane spojrzenie bruneta skutecznie zamknęło mu usta.
- To nie powinno być dla ciebie istotne, ważne że nie życzę sobie by ktokolwiek go dotykał. Zrozumiano? - rzekł obejmując blondyna ramieniem, który wobec tego ruchu nie potrafił powstrzymać samoistnie pojawiającego się rumieńca.
Starzec udał się po klucz, a w tym czasie najemnik szepnął do chłopaka:
- Nie denerwuj się. Mnie też takie pozory nie odpowiadają, ale nie ukrywam, że tak będzie bezpieczniej. Nie ufam tym typkom i ty też powinieneś na nich uważać. Szczególnie na to jak się zachowujesz i jak się poruszasz. Spróbuj ich nie denerwować.
- Proszę, oto klucz. Pokój 34. Pierwszy na lewo na piętrze.
- Dzięki. - brudny, zardzewiały klucz w kontakcie z metalową płytką, na której był wyryty numer pokoju, zabrzęczał w dłoni wojownika, a podobny odgłos dochodzący z dłoni gospodarza sugerował o dość dużym otrzymanym napiwku.
Ruszyli w kierunku schodów. Skrzypiał każdy stopień, przy każdym kroku. Na sali rozległ się głośny śmiech. Zaciekawiony chłopak zatrzymał się wpół kroku i odwrócił się. Na plecach poczuł dłoń mężczyzny idącego tuż za nim.
- Nie oglądaj się. - ręką nakazał mu odwrócić się z powrotem i iść dalej po długich schodach. Po chwili stracili z oczu salę.
Pokój był mały. Całe jego wyposażenie stanowiło jedno łóżko, stary stół i jeszcze starsza szafa, która cudem jeszcze się nie rozleciała, choć widać było, że niewiele jej do tego stanu brakuje. Toru położył ich tobołki przy ścianie, przez cały czas noszone przez niego i wypił prawie całe wino z niewielkiego dzbanka stojącego na stoliku. Wody nikt tutaj nie podawał. W takie miejsca nie przychodzili ludzie, którzy mieli ochotę napić się wody. Poza tym podpity mężczyzna chętniej zejdzie na dół, jeśli nie w poszukiwaniu przyjemności to w celu otrzymania kolejnej porcji. Kiedy ugasił swoje pragnienie, zwrócił się do chłopca.
- Posłuchaj, pójdę teraz rozejrzeć się po mieście w poszukiwaniu naszych znajomych, wrócę zapewne późno. Ty w tym czasie doprowadź się do porządku, bo nie prezentujesz się najlepiej. Tutaj masz łazienkę, jeśli to coś można tym mianem nazwać, bo to czysta prowizorka, ale jest. Tylko pod żadnym porem nie waż się schodzić mi samemu na dół, bo nie będę ratował twojej skóry w takich samobójczych zamachach. Jasne?
Ten tylko leżał na łóżku z nogami na podłodze i z zainteresowaniem wpatrywał się w sufit, Nie zaszczycił towarzysza ani jednym spojrzeniem. Jakby go w ogóle tutaj nie było. Ten widząc, że nie otrzyma odpowiedzi, machnął na niego ręką, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
Xaver długo jeszcze leżał w ciszy. Z dołu, co chwila dochodziły jakieś krzyki czy śmiech. Wreszcie podniósł się i spojrzał na swój ubiór oceniając jego stan. "Nawet uprać się go nie da" pomyślał ze smutkiem. Nie był sentymentalny, ale szkoda mu było wyrzucić ostatnią pamiątkę z jego dawnego życia, po którym teraz nawet śladu nie zostało. Z utęsknieniem patrzył na drzwi, mając nadzieję, ze zaraz ktoś z jego bliskich tu wejdzie i zada kres jego poniewierce. Tak wiele musiał przejść, a przecież nie był przyzwyczajony do takiego życia, do tej samotności, której wcześniej tyle razy pragnął z całego serca. Czekał, że drzwi nagle się otworzą i stanie w drzwiach Katir. Podejdzie, by jak za dawnych czasów, gdy był dzieckiem budzącym się w nocy z krzykiem, przytulić i pocieszyć, że pojawi się jedna z służących, by go umyła i dała nowe ubranie. Nie potrafił powstrzymać tego nawału wspomnień, które zalewały go nagłą falą. W duszy zganił się za tę słabość. Musi wziąć się w garść, skończyć z przeszłością, z światem, do którego już nie wróci, a w którym się wychował. Czas pomyśleć o teraźniejszości bynajmniej nie dającej powodów do radości.
Wstał z łóżka i ruszył w kierunku drzwi. Sprawdził jeszcze czy na pewno ma przy sobie zdobytą tamtego pamiętnego dnia sakiewkę. Upewniony, że nigdzie nie zniknęła położył rękę na klamce. Przez chwilę wahał się w duszy, przypomniał sobie jak jego towarzysz kategorycznie zabronił mu opuszczania pokoju. Z szerokim uśmiechem na twarzy nacisnął na chłodny metal trzymany w dłoni.



- Jestem gotowy kupić od pana ten strój, z czego nie ukrywam, iż powinien być pan bardzo zadowolony. Jakbym ja posiadał w swoich rękach takie rzeczy cieszyłbym się niezmiernie, że wreszcie znalazłem kupca by ich się pozbyć.
- Ile jest pan w stanie za nie dać?
- Cóż... Musi sam pan przyznać, że ubranie nie jest w doskonały stanie. Materiał też nie jest pierwszej jakości. Licząc na swoje fachowe oko jestem w stanie ofiarować panu za nie aż trzy miedziaki.
- Tylko trzy? Nie skłamię stwierdzając, że chyba pan oszalał. Są to w doskonałym stanie ubrania dla prawdziwej damy. Każdej, nawet prawdziwa księżniczka miałaby zarumienione policzki ze szczęścia przymierzając je. Materiał, z jakiego go uszyto to najczystszy jedwab! Nie możemy zaniżać ceny tak kosztownego dzieła, sugeruję przynajmniej piętnaście.
- To ma być jedwab?! Moja żona myje czymś takim podłogi. Siedem i to jest moje ostatnie słowo. - mężczyzna był wkurzony, myślał, że trafił na naiwniaka, którego da się łatwo zagadać i od którego można kupić wszystko za grosze.
- Dwanaście i ani miedziaka mniej. - Toru miał już dosyć tego bezsensownego targowania się, ale nie życzył sobie byś oszukanym. Ale jeśli tak głębiej się przyjrzeć miał też szczerą ochotę spieniężyć komuś te kobiece ciuszki.
- Dziesięć i basta! - widział, że jego kupiec też miał dosyć tego wzajemnego przekonywania się, więc lekko kiwną głową na znak zgody. - Teraz już mogę odetchnąć z ulgą. Posiada pan prawdziwy talent do oddziaływania na innych, panie...
- Tomaru Sakura. - rzekł wyciągając rękę po sowicie zapracowane pieniądze.
Mężczyźni grzecznie się sobie ukłonili i bez słów rozstali się. Pewnie się więcej nie zobaczą, ale jakoś brunet nie wydawał się smutny z tego powodu. Teraz miał zamiar udać się do jakiejś knajpy by ulżyć swojemu tak zmęczonemu ciągłym gadaniem gardłu. Nie da się ukryć, że miał już dość ciągłego targowania się z każdym, kto raczył zainteresować się jego ofertą, ale dopiero ten mężczyzna kupił od niego te rzeczy. Nagle przystanął zaskoczony, gdy zobaczył za rogiem znajomą postać. Z jakimś nieznanym mu chłopem rozmawiał jeden z dość dobrze poznanych mu "czarnych", których sam nieświadomie sam zaczął nazywać "caligotami". Uważał, że to słowo dosyć dobrze odzwierciedlało ich charakter. Nie przyglądał im się wcześniej, ale mógł przysiąc, że tamten był jednym z nich. Ubrany w czerń, krótkie ciemne włosy tak skrzętnie ukrywane pod kapturem ciemnego jak niebo w chmurną noc płaszcza. Jego płonące ogniem oczy o pionowych źrenicach przywołały mu na myśl blond włosego chłopaka. Ciekawe, co oni mogą mieć ze sobą wspólnego... zastanawiał się, ale chcąc skupić całą swoją uwagę na nieznajomym postanowił, że zastanowi się nad tym później. Ludzie przechodzący obok stojących mężczyzn spoglądali na nich ze zdziwieniem graniczącym z przerażeniem w oczach, lecz caligot nie zwracał na to żadnej uwagi, ignorując ich całkowicie. Ten mężczyzna samym spojrzeniem wzbudzał strach w swoim rozmówcy. Toru zdecydował się podejść bliżej, by dowiedzieć się, o czym mówią mężczyźni. Przysunął się do rogu budynku i całymi plecami przylgnął do jednej z jego bocznych ścian.
- ... jesteś pewny, że nikogo odpowiadającego temu opisowi tu nie widziałeś? - surowy głos, to na pewno musiał być jeden z nich.
- Nie panie najjaśniejszy, znaczy się najciemniejszy - poprawił się zmieszany człowiek prawie padając mu do stóp z lęku przez caligotą. - Nikogo takiego nie widziałem.
- Jesteś tego pewien? Sądzę, że nie muszę ci przypominać, iż od tego zależy życie pewnej ładnej blondynki nie mówiąc już nic o twoim ulubionym synku. Jest wiele różnorakich sposobów na zadawanie bólu nie powodując tak szybkiej i przynoszącej ulgę śmierci. Więc pytam raz jeszcze: nie widziałeś siedemnastolatka o jasnych, długich włosach i stalowych oczach z pionowymi źrenicami? Podróżuje z nim pewien dwudziestotrzyletni brunet. Mogli przybyć tu zarówno wczoraj jak i dzisiaj, a może i dopiero jutro się tu pojawią. To jak tam z twoim małym, chłopskim rozumkiem? Rozjaśniło się niecoś?
- Panie, przysięgam, że nie widziałem nikogo takiego. Przysięgam na wszystko co jest mi drogie. Na moją rodzinę, na życie i na ... - czekał jakby zastanawiał się czy myśl jaka przyszła mu nagle do głowy nie jest zbyt niebezpieczna i czy warto podjąć to ryzyko. - i na ogień, panie przysięgam. - płomiennooki milczał przez chwilę, wpatrując się w mężczyznę jakby chciał zajrzeć w głąb jego duszy. Po chwili westchnął, jakby wreszcie uwierzył gorącym zapewnieniom człowieka.
- Jak ich spotkasz, to pamiętasz co masz zrobić?
- Tak, tak. Mam wejść na górę za miastem i podpalić przygotowany tam stos.
- Doskonale. - już miał odejść, kiedy po raz kolejny spojrzał na swojego rozmówcę. - Jak ich zobaczysz to uważaj na nich. Są bardzo niebezpieczni, szczególnie ten młodszy, mimo że na to nie wygląda. Nie chciałbym stracić tak wiernego mi informatora, bo znalezienie i zastraszanie nowego kosztowałoby mnie znowu mnóstwo roboty.
Coligot odszedł w kierunku podsłuchującego za rogiem Toru. Ten widząc, że jest w niezbyt bezpiecznej i nie do pozazdroszczenia sytuacji szybko odsunął się od ściany i pobiegł do najbliższego zaułku i ukrył się w cieniu. Usłyszał oddalające się kroki i odetchnął z ulgą. Spróbował przeanalizować to, co właśnie usłyszał, ale jakoś nie wychodziło mu to najlepiej. Nie potrafił znaleźć fragmentu, który łączyłby tą układankę w jedną całość.
Oparł się o ścianę, zamknął oczy i powoli osunął się na ziemię. Spodziewał się, że są ścigani. Brał pod uwagę także fakt, że pewnie ci ludzie mają w mieście swoich szpiegów, dlatego zatrzymali się w tej norze, a nie w porządnym hotelu. Ale to, iż ten jego młody kompan jest taki niebezpieczny, bardziej nawet od niego...? Tego się nie spodziewał. Jak to możliwe? Przecież on nie ma żadnej siły w tym szczupłym ciele, nie potrafi też dobrze walczyć, więc o co tu chodzi? A może po prostu pomylili go z kimś innym? Tak, to wydawało się najbardziej prawdopodobne. A poza tym ciągle pozostawał intrygujący fakt tego stosu. Szpieg ma go podpalić, by zawiadomić caligotę o odkryciu miejsca ich przebywania, ale jak tamten zauważy go? Wszakże z miasta nie widać żadnej znajdującej się w pobliżu góry, więc co dopiero ma mówić o trochę większym niż zwykłe drzewo ogniu? Nic z tego nie rozumiał. Musi pogadać poważnie z młodym, jeśli ten ma zamiar dalej mieć przed nim jakiekolwiek tajemnice to koniec współpracy między nimi. Nie ma ochoty wpakować się w żadne bagno.
Z ociąganiem podniósł się z ziemi. Miał zamiar od razu ruszyć do niego i przeprowadzić "miłą" rozmowę z Xaverem, ale postanowił, że najpierw pójdzie napić się czegoś mocniejszego jak to wcześniej planował. Za ten mętlik, co ma w głowie całkowicie mu się należy, myślał. Ruszył w kierunku baru "Milczący przewodnik".


Xaver wyglądał teraz zupełnie inaczej. Za pieniądze zabrane chłopu był u krawca i kupił sobie nowe, o wiele ładniejsze i praktyczniejsze ubranie. Oprócz tego sprawił sobie parę innych rzeczy - między innymi nowy miecz (starego, jak przystało na sprytnego młodzieńca sprzedał jakiemuś chłopakowi młodszemu od siebie). Nie był tak duży jak miecz najemnika, ale równie niebezpieczny. Zresztą, wątpił czy nawet większy miecz dobrze pasowałby proporcjonalnie do wagi jego ciała. Zadbany chłopak prezentował się teraz jak prawdziwy mężczyzna i szlachcic, wzbudzając respekt wśród otaczających go ludzi. Broń, jaką nosił przy sobie utwierdzała ich w przekonaniu, że lepiej z nim nie zadzierać i nie szukać pretekstów do walki. Kroczył dumny, wyprostowany z prawą ręką opartą jakby od niechcenia na biodrze, gotową w każdej chwili sięgnąć po miecz. Idąc rozglądał się jakby czegoś szukał. Przypominał sobie scenę w gospodzie, kiedy to Tomarô dawał napiwek gospodarzowi za nich. Xaver nie chciał, aby ten musiał za niego płacić jakby nie miał on grosza przy duszy, albo gorzej - jakby był jego kupioną zabawką. Tym bardziej, że to, co na niego wydawał było zapewne akonto i kiedyś brunet upomni się o zwrot kosztów jego utrzymania.
Wreszcie zauważył szyld z narysowanymi na nim różnego rodzaju butami. Chłopiec wszedł do zakładu szewca. Jeśli chodzi o szczerość, to ten budynek dla niego z naprawianiem butów nie miał nic wspólnego. Jego ojciec wiedząc jak ciężkie są czasy postanowił przechowywać swoje oszczędności w innym miejscu niż własny dom czy bank, najpopularniejsze miejsca kradzieży. Miał znajomego, któremu ufał bezgranicznie i to u niego właśnie składał swoje pieniądze. Człowiek ten był z zawodu szewcem, ale w dawnych czasach uratował go ojciec, za co ten obiecał mu wdzięczność do końca życia. Już wiele razy udowodnił, iż można na niej polegać. Xaver miał zamiar właśnie z tej wdzięczności skorzystać.
- Dzień dobry pani. Czy zastałem może męża? - zapytał się najgrzeczniej jak potrafił siedzącej za ladą miło wyglądającej, ale pomarszczonej jak śliwka staruszki.
- Jest, oczywiście zaraz zawiadomię go o pańskim przybyciu. - już wstawał z krzesła, kiedy odwróciła się ponownie w stronę chłopaka uśmiechając się przyjaźnie. - Muszę go zawiadomić o pana przybyciu, więc czy mogłabym poznać twoją godność?
- Nazywam się Xaver Harods. - grzecznie odparł blondyn.
- Już idę, zapewne spieszy ci się, podobnie zresztą jak i wszystkim młodzieńcom w twoim wieku. Za moich czasów najbardziej pielęgnowaną cechą charakteru była cierpliwość... - ostatnie słowa słyszał już niewyraźnie, staruszka mimo że znikła za drzwiami nie przestawał mówić do siebie. Został sam w pracowni szewca. Popatrzył na te wszystkie pary butów i aż strach go obleciał, że ktoś może mieć tyle pracy. Nie chodzi o to, że sam nigdy nie pracował tak ciężko, bo zdarzało mu się i to nie raz jak Katir zapędzał go do roboty, ale nie potrafił wyobrazić sobie jak starsze małżeństwo potrafiło dać sobie radę z takim nawałem roboty.
- Witaj synu mego przyjaciela! - chłopiec drgnął zaskoczony nagłym pojawieniem się mężczyzny, odwrócił się i zobaczył sympatyczną twarz starszego pana. - Co cię sprowadza w moje skromne progi?
Widać było, że każdy ruch wymagał więcej od niego wysiłku niż powinien. Musiały dręczyć go jakieś choroby, bądź po prostu zmęczenie bijące z jego twarzy zawładnęło nim. Chłopiec widząc to zaproponował by ten usiadł na krześle wcześniej zajmowanym przez kobietę, na co starzec przystał z nieskrywaną ochotą, ciężko siadając i opierając ręce na swojej lasce.
Nie chciał zajmować mu za wiele czasu, więc przeszedł od razu do rzeczy.
- Chciałem wyciągnąć pieniądze, które mój ojciec kiedyś u pana raczył przechowywać. Upoważnił mnie do ich odebrania. - za dużych okularów przyglądały my się piwne oczy ciągle wpatrujące się w niego.
- Wszystkie?
- Tak, zaszła wyjątkowo pilna potrzeba.
- Czy zdajesz sobie sprawę młodzieńcze, że jest tego około tysiąca pięciuset aureusów?
- Oczywiście. Tysiąc czterysta mam zamiar wziąć w banknotach, a jedynie sto aureusów rozmienię na drobne miedziaki. Niech mi pan uwierzy, w imię wdzięczności do ojca mego, że pieniądze te są mi w chwili obecnej bardzo potrzebne. - wzrok starca złagodniał.
- W imię wdzięczności, powiadasz. Tak, czuję bezgraniczne oddanie za to, co dla mnie zrobił. Pamiętam to jakby wczoraj się to wydarzyło, lecz dobrze wiem, iż wiele lat od tego wydarzenia minęło. Kiedy przyjechali - Xaver wiedział, ze teraz zacznie się opowieść, mimo że nie miał ochoty jej słuchać nie chciał być niegrzeczny i uprzedzić go do siebie przerywając mu. Zresztą, miło będzie usłyszeć tą historię, o której istnieniu wiedział, ale nigdy nie usłyszał. - Kiedy ci mężczyźni przyjechali do nas, do naszej wioski wszyscy bez wyjątku schowaliśmy się do domów. Widzieliśmy, że w tym roku nie mieli oni żadnych nowych członków należących do ich grupy. Nie ciężko było przewidzieć, czego szukali. Przyjechali po dzieci, niwy rocznik do ich armii zawodowej. Razem z żoną nie chcieliśmy oddać im naszego jedynego synka. Za bardzo go kochaliśmy, lecz oni na to nie zwracali uwagi. Siłą wyciągnęli nas z domu. Ich wzrok, tak pogardliwy, przestraszył syna, który wtulił się w ramiona swojej matki, a mojej żony. Powoli podchodzili by wyrwać go z naszych ramion, kiedy pan Harods pojawił się ze swoim orszakiem. Rzekł, żeby odsunęli się od dziecka, bo on należy do niego. Lecz tamci nie chcieli poddać się tak łatwo, po jednym rozkazującym słowie. Chwycili mego, wtedy jeszcze dziewięcioletniego syna i przyłożyli mu nóż obok głównej tętnicy wyraźnie widocznej na szyi dziecka. Ojciec twój po raz kolejny kazał im odjechać. Oni na te słowa przeciągnęli nożem po owym miejscu raniąc go boleśnie, acz nie śmiertelnie, gdyż chcieli tylko wzbudzić bezgraniczny strach, chcieli żebyśmy czuli respekt przed nimi. Wywiązała się walka, w której zostali pokonani. Pan Harods zatamował krew i zaopiekował się nim. Od tej pory syn nasz mieszka na jego zamku. Odwiedza nas czasami. Nie wiesz może, co u niego słychać? - staruszek położył odliczone pieniądze na stół i czekał na odpowiedź chłopaka.
Xaver przypominał sobie tylko jedną osobę mieszkającą na ich zamku, które miała bliznę tuż przy szyi. Kiedy zdał sobie sprawę, kto to jest, zbladł momentalnie. Przecież nie mógł powiedzieć mu, że jego jedyny syn - Katir zmarł wczoraj poświęcając życie dla swojego pana. Ta wiadomość mogła spowodować zawał u tej starszej osoby stojącej naprzeciwko niego. Nie, za nic w świecie nie mógł im tego powiedzieć.
- Wszystko u niego w porządku. - powiedział cicho patrząc na podłogę, nie potrafiąc skłamać mu prosto w oczy. - Przykro mi, ale bardzo się śpieszę i muszę już iść. - chwycił zapakowane pieniądze w rękę i wybiegł na zewnątrz.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jakim był egoistą. Przecież nie tylko on stracił rodzinę, nie tylko on przeżył tragedię, nie tylko on cierpi!
Zatrzymał się na środku drogi. Nie zauważył naprzeciwko znajomej sylwetki bruneta. Nie zauważył trójki mężczyzn stojących w oddaleniu, łapczywie patrzących na trzymane przez niego pieniądze. Sądząc po jego nieobecnym spojrzeniu, to on w tej chwili nie widział nic, oprócz krwi wypływającej spod belki, martwych ciał ścielących korytarze, ognia tak bezwzględnie otaczającego zamek. Wrócił do świadomości dopiero, kiedy poczuł, że czyjaś ręka zatyka mu usta, a druga obejmuje go, krępując mu jakikolwiek ruch ramion. Wyrywał się, rękami odciągnął dłoń zatykającą mu usta, jednak to nie dało żadnego rezultatu. Wbrew pozorom nie poddawał się napastnikom. Prawą nogę mocno postawił na stopie trzymającej go osoby. Ta zaskoczona tym atakiem rozluźniła nieco chwyt ramion. Xaver czując mniejszą blokadę z całej siły uderzył przeciwnika łokciem w brzuch; ten zwinął się z bólu. Blondyn nie chciał zmarnować tej szansy. Pochylił się, chwycił mężczyznę za bark i przerzucił go przez swoje ramię. Rzucony przeciwnik mocno i boleśnie wylądował na ziemi. Lecz to nie był koniec. Chłopak dopiero teraz spostrzegł, że przeciwników jest więcej. Na dodatek ci mieli w każdej chwili gotową do ataku broń.
- A teraz grzecznie oddasz nam swoje pieniądze. - podeszli bliżej, ten z lewej wyglądał na groźniejszego przeciwnika, więc chłopak cały czas obserwował jego ruchy nie spuszczając też wzroku z drugiego mężczyzny.
- Ani mi się śni. Tak łatwo ich nie dostaniecie. - jego oczy niebezpiecznie zabłysły stalowym blaskiem, a i tak już cienkie źrenice jeszcze się zwęziły. Nie miał dużych szans, ale postanowił nie poddawać się i bez walki nie oddać należnego mu majątku.
- Bezbronne, a jeszcze pyskuje. A nie słyszałeś przypadkiem, że kto się prędko bogaci, duszą tego przypłaci? - mężczyzna śmiał się z własnego żartu gromkim śmiechem.
- Niewielu ludzi dostaje to, czego pragnie i niewielu zasługuje na to, co dostaje. - złodziej gwałtownie przestał się śmiać i groźnie łypnął okiem na blondyna.
- Zert, zajmij się nim, bo mam już go po dziurki w nosie. - ten nie czekając na powtórzenie rozkazu złapał chłopaka za nadgarstki i przycisnął go do ściany. Xaver otrzymał porządny cios w żołądek. Drugi padł na twarz. Z rozciętej wargi płynęła krew. Policzek, mocno zaczerwieniony, wcale nie wyglądał lepiej.
- Zostaw chłopaka w spokoju, bo inaczej z twego kolegi zostanie tylko jedna wielka, czerwona maź. - Zert obrócił się, zaskoczony zobaczył kumpla z czyimś mieczem tuż przy szyi. Nie lubił, kiedy mu rozkazywano, chyba że tym kimś był jego wspólnik kradzieży.
Wściekły puścił chłopaka i rzucił się na nieznajomego. Xaver lekko uniósł ciężkie powieki. Zobaczył jak Toru bez wahania podrzyna gardło jednemu napastnikowi. Drugiego atakuje z dzikością i precyzją kota. Jego zielone oczy lśniły żądzą mordu. Na jego twarzy i włosach pojawiły się krople krwi bynajmniej nie należącej do niego, lecz przeciwnika. Z opuszczonego miecza kapała na ziemię ciemna ciecz. Najemnik spojrzał na siedzącego Xavera. Zbliżył się i klęknął przy nim. Dłonią chciał zatrzeć krew cieknącą z jego ust, ale tym ruchem tylko ją rozmazał. Skrzywił się na widok krwi rozmazanej na podbródku chłopca i spojrzał na jego twarz chcąc przekonać się czy jest zły z takiego obrotu rzeczy. Zdziwiony zauważył, że z szarych oczu płyną łzy. Chłopak ukrył twarz w ramionach mężczyzny, który na ten ruch szerzej otworzył oczy z szoku, ale nie cofnął się. Objął ramionami drżące od szlochu plecy. W tej chwili nie czuł już złości za te wszystkie tajemnice i kapryśne zachowania chłopaka. Czuł tylko ogromną ulgę, że może być w tej chwili przy nim. Że ten wreszcie ukazał mu małą część siebie. Siedzieli tak w ciszy. Wreszcie Xaver odsunął się próbując doprowadzić swoja twarz do porządku.
- Przepraszam. Po raz pierwszy od śmierci matki płakałem. Łzy źle na mnie wpływają. Znowu musiałeś mnie ratować. Już nawet sam nie potrafię bezpiecznie, w jednym kawałku wrócić.
- No właśnie. O ile ja dobrze pamiętam, a mam doskonałą pamięć, to miałeś zostać w pokoju. A ty tymczasem pałętasz się po mieście i obrywasz od pierwszych lepszych złodziei. Pięknie. Tylko się cieszyć. Szkoda, że na świecie nie ma więcej ludzi takich jak ty, przynajmniej nigdy bym nie narzekał na brak funduszy.
- Ale jednego z nich załatwiłem sam.
- A jeden z nich załatwił ciebie. Bardzo boli?
- Nie, tylko na złość wyjątkowo krwawi. Zupełnie jakby przez całe życie tylko o tym ta warga marzyła. - mężczyzna roześmiał się perliście. Xaver zaskoczony stwierdził, że Toru ma bardzo piękny śmiech.
- Nie śmiej się ze mnie.
- A dlaczego nie?
- Nie lubię, kiedy ludzie się ze mnie śmieją.
- To najprawdziwszy znak, że ciągle jeszcze nie dorosłeś do pewnych spraw, dziecko. - blondyn skrzywił się na to określenie.
- Nie lubię też jak ktoś nazywa mnie dzieckiem, kiedy nim nie jestem.
- To, że zaprzeczasz tym bardziej świadczy, że nim jesteś. Dosyć tego dobrego. Zaczyna się ściemniać, najwyższy czas wracać do gospody. - podniósł się z klęczek i rozglądając się wokoło młodego zauważył przy nim sakiewkę. Wyjątkowo pełną sakiewkę. Zmarszczył brwi, sądził że blondyn ukradł ją komuś, bo skąd indziej miałby ją? - Skąd to masz? - kiedy ten spuścił głowę spodziewał się najgorszego.
- To długa historia.
- Mamy czas zanim dojdziemy do hotelu, wiec zaczynaj. Im szybciej zaczniesz, tym szybciej będziemy mieli to za sobą.
Szli obok siebie pustą o tej porze już ulicą. Xaver opowiadał towarzyszowi o swojej przyjaźni z Katirem, uratowaniu go przez ojca, aż wreszcie doszedł do sprawy szewca. Toru słuchał w skupieniu i ani razu nie przerywał mu. Analizował każde słowo. Kiedy ten skończył swoją opowieść zapytał.
- Wiec ile tego mamy?
- Jak to "mamy"?
- Normalnie. Co twoje to jest moje, ale... wiec pieniądze zdobyte przez ciebie należą do mojej dyspozycji, nie mylę się? To ile tego łącznie jest?
- Nie zgadzam się! Poza tym nie dokończyłeś zdania: co twoje to jest moje, ale od mojego wara. To chciałeś powiedzieć? Sam sobie zarabiaj, a od mojej sakiewki się odczep.
- I znowu zaczynasz. Daj sobie spokój. Przecież nic się nie stanie, jeśli mi powiesz. Korona ci z głowy nie spadnie.
- Po pierwsze to korony nie mam, więc nie ma, co mi spaść. Po drugie z tą koroną to dobry pomysł, byłoby mi w niej do twarzy. Może w nią zainwestuję. Po trzecie nie powiem ci, bo jeszcze mnie okradniesz.
- Ja miałbym ci gwizdnąć kasę? Ja? Za kogo ty mnie masz? - widząc wyraźnie mówiące spojrzenie chłopaka, dopowiedział szybko. - To było pytanie retoryczne. Pamiętaj, że to ja cię obroniłem przed złodziejami, a ty ciągle mi nie ufasz.
- Wiesz, mam taki zwyczaj, by nie ufać nikomu, bo "każdy ma swoją cenę". - cytując jego słowa wypowiedziane podczas jego rozmowy z seniorem rodu uśmiechnął się rozbrajająco i pobiegł przed siebie.
- Ej! To ty podsłuchiwałeś?! - brunet pobiegł krzycząc za nim. - Przyznaj się.
Zatrzymali się dopiero przy drzwiach wejściowych do karczmy. Zdyszani, ale zadowoleni, do chwili, kiedy nie stanęli naprzeciwko tych drzwi. Nie bardzo cieszyli się, że tu wrócili. Za równo w jednym jak i drugim to miejsce budziło wstręt, ale nie było innego wyjścia. Xaver dotchną dłonią klamki.
- Poczekaj, chyba nie powinniśmy teraz jeszcze wracać. Ta krew na twojej twarzy jest zbyt znacząca. Mogą później wyniknąć nieprzyjemności. Sugeruję raczej byśmy najpierw opatrzyli i oczyścili ci z zeschniętej krwi twarz.
- Dobrze, ale gdzie skoro do pokoju nie możemy?
- W stajni. Jest tutaj zaraz obok. Oprócz koni nikogo tam nie będzie. Będziemy mieli przy okazji dostęp do wody i jakiś szmat. Chodźmy.
- Ale czemu akurat tam? Nie możemy jak normalni ludzie pójść do jakiegoś normalnego miejsca?
- Podaj mi przykład, logiczny i za razem bezpieczny, a pójdę.
- ...
- Ja ciągle czekam. Trochę głośniej, bo nie słyszę. Mów wyraźniej.
- Oj, odczep się wreszcie!
- Sam widzisz. - najemnik wzruszył ramionami i udał się w kierunku stajni, wiedząc, że chłopak podąży za nim z niewielkim ociąganiem.


Stajnia była wyjątkowo brudna. Wszędzie przewracała się słoma jak przystało na zwyczajną stajnię. Konie, z racji tego, że była ona zamykana na noc na zasuwę, były puszczone wolno, by mogły odpocząć od tego codziennego ciężaru i mogły bez skrępowania pochodzić. Wieczorem, po wieczerzy miały dokładaną na noc nową porcję paszy i zmienianą wodę. Oprócz tego nie uniknęły szczotkowania i kąpieli. Osądzając tą gospodę po dbaniu o konie gości można by powiedzieć, że to jest jakaś burżujska gospoda. Ale to by było tylko mylne mniemanie. Dzieje się tak, gdyż przybysze zatrzymujący się tutaj sami wręcz proszą by zwrócić szczególną uwagę na dogodne warunki, a prośbę tą motywują delikatnym brzękiem monet w sakiewkach.
Toru klęczał przed opartym plecami o jedną z belek Xaverem i mokrym kawałkiem materiału przemywał mu pękniętą wargę. Policzek, mimo że nie był rozcięty spuchł mu lekko, pod wpływem silnego uderzenia. Najemnik nie potrafił opanować uśmiechu, który wręcz sam cisnął mu się na twarz, kiedy spoglądał na tą rozciętą wargę i zaczerwieniony policzek. Ponownie mocząc zabrudzony od krwi chłopaka materiał w wodzie śmiał się cicho pod nosem z tego widoku.
- Co cię tak bawi? Pewnie się cieszysz, że wreszcie otrzymałem to, na co zasłużyłem? Nie masz żadnego współczucia dla cierpiącego.
- Nie będę ukrywał, że zasłużyłeś sobie na to. - już widział jak chłopak chce żywo zaprotestować i oburzyć się na te stwierdzenie. - Zachowywałeś się tak nieodpowiedzialnie idąc wieczorem ulicą i na nic nie zwracając uwagi.
- Zaraz, zaraz. To ty mnie widziałeś? Wiedziałeś, że oni idą za mną? Podejrzewałeś, że mnie zaatakują? I nic nie robiłeś? Kompletnie nic?
- Sadziłem, że sam dasz sobie z nimi radę, wiec postanowiłem się trochę poprzyglądać. Watro było. Nieźle załatwiłeś tego gościa, tym przerzutem przez ramię. Dzięki temu...
- Nie zmieniaj tematu! - blondyn bynajmniej nie ukrywał fakty przez mężczyzną, że jest zbulwersowany jego zachowaniem. Potok słów i gwałtowna gestykulacja tylko podkreślały i uwydatniały jego uczucia. - ...jak mogłeś byś tak chamski, tak egoistyczny, tak bezmyślny! Przecież mogli mnie zabić a ty tylko czekałeś aż mnie zadźgają i zabiją!
- Oj, nie przesadzaj. Ostatecznie to znowu uratowałem ci skórę, więc powinieneś być mi wdzięczny, a nie rzucać we mnie mięsem. Mam tego dosyć, ze ciągle tylko krzyczysz i krzyczysz. Nawet dziękuję mi nie powiesz. - brunet wyraźnie miał już dosyć humorów chłopaka, bo zmęczony rzucił na ziemię szmatkę i z rezygnacją chwyta go za ramiona i zmusza go by spojrzał mu w oczy. - Pomyśl, czy pozwoliłbym cię zabić wiedząc, że jednocześnie straciłbym swoją szansę na zarobek?
Xaver nie miał szansy odpowiedzenia na to jakże logiczne pytanie, bo stałą się rzecz niesłychana. Nagle najemnik, który podtrzymywał go za ramiona został odsunięty od niego i wylądował w drugim kącie stajni na wyjątkowo obiecującym stogu siana, które po chwili miał już wszędzie. Złote źdźbła odznaczały się w krótkich, czarnych włosach mężczyzny. Po chwili wstał i wypluwać słomę znajdującą się w ustach spojrzał na sprawcę tego wypadku. Koń wyraźnie cieszył się z danej brunetowi nauczki. Wesoło strzygł uszami i dreptał w miejscu rżąc cicho z radości.
- Castanea! - Xaver śmiał się nie mniej do swojego konia, który najwyraźniej czując powstające zagrożenie wokół swojego pana z odwagą godna Don Kichota rzucił mu się na ratunek. - Castanea, daj mu spokój. Nie można się śmiać. - Toru wykrzywił twarz w głupim grymasie ni to złości ni to parodii sarkastycznego uśmiechu. Źdźbło spadło mu na czoło i musiał je sobie wyjąć, przez co przy okazji zorientował się, iż w jego włosach jest więcej takiego "zawieruszonego" siana. - Nie wyjmuj tego! W tym przebraniu możesz się wzbogacić. Być mógł skutecznie przeganiać ptaki z pola jako strach na wróble.
- Lepiej byś się zajął swoim koniem, a nie śmiał się z czyjegoś nieszczęścia. Jaki pan taki koń, widać to rażące podobieństwo.
- Nie pozwolę obrażać ani siebie, ani Castanei, który jest wiernym i oddanym ogierem, gotowym w każdej chwili oddać życie za swojego pana. Kiedyś na polowaniu to właśnie od obronił mnie przez wilkiem atakując go. - rzekł wstając z ziemi i otrzepując piach z swojego nowego ubrania.- Jest dla mnie bardzo cenny i drogi. - delikatnie przeczesywał palcami kasztanową grzywę ogiera, który zadowolony w tej pieszczoty tarł swoją piękną głową o ramię chłopka.
- To dobrze, przynajmniej jak mnie przy tobie nie będzie nie będę się musiał się bać, że znowu napytasz sobie biedy. Twój koń cię obroni, lepiej niż ty sam.
- Ale zabawne. Można się śmiać do rozpuku, ha, ha, ha.
Mężczyzna podszedł do miejsca gdzie wcześniej siedział na ziemi chłopak i sprzątnął wszelkie ślady jego bytności. Podniósł szmatę, odstawił wodę na swoje miejsce i na koniec chwycił w dłonie garści słomy i rozsypał ją tak, aby nikt nie zauważył przygniecionego siedliska. Najemnik wiedział, że mogłoby być podejrzane, jeśli z rana stajenni zauważyliby to nietypowe zjawisko. Przecież koń nie zostawia takich małych śladów, kiedy leży, a jak na ślady kopyt byłyby znowu za duże. Mogliby zacząć podejrzewać włamanie, ale w takim razie wzbudziłoby podejrzenie, czemu są wszystkie konie, żadnego nie brakuje,. Rozpoczęłoby się nieprzyjemne śledztwo, które zajęłoby im tylko cenny czas, więc wolał teraz ukryć ich ślady bytności w stajni i mieć kłopoty z głowy.
- Dobra, chodźmy już stąd, bo nie ukrywam, że jestem zmęczony, a przed nami długa droga.
- Wiem o tym, wiem aż za dobrze.
Drewniane drzwi do stajni zamknęły się z cichym trzaskiem za dwójką młodych mężczyzn. Ostatnie promienie księżyca wpadające przez leniwie domykające się drzwi przyniosły wreszcie ukojenie, w postaci spokojnego snu otulającego zmęczone istoty.


Znaleźli się wewnątrz salonu znowu wypełnionego po brzegi gośćmi. Podeszli do młodej kobiety stojącej za ladą i zamówili u niej, widocznie dzisiaj zastępowała gospodarza, kolację do swojego pokoju i udali się na górę.
Toru poszedł się umyć, bo jak chłopak dobrze zauważył, zabrudzonymi krwią rękami i tym przejmującym zapachem stajni nie jest mu do twarzy. Słychać było szum wody w łazience. Najwidoczniej jednak ta karczma wbrew pozorom wcale nie był taką dziurą, skoro posiadała balię z wodą do mycia, która w takich spelunach była rzadkością.. Chłopak zmęczony rozglądał się po pokoju, ale nie zauważył już więcej żadnych plusów tego pokoju. Widocznie wyczerpały się na dzisiaj wszystkie niespodzianki.
Nagle rozległo się pukanie. Kąpiący się mężczyzna na pewno nie usłyszał tego, więc Xaver podszedł i otworzył drzwi. Okazało się, że to jedna z dziewczyn przyniosła im kolację. Przy okazji zapytała się czy panowie nie życzą sobie kogoś do towarzystwa na noc. Przez chwilę chłopak patrzył na nią zaskoczony tym pytaniem, ale zrefleksował się i grzecznie odmówił. Po jej wyjściu zastanawiał się czy brunet nie miałby ochoty się odprężyć, ale nie żałował swojej decyzji. Miał ochotę szybko zasnąć, a słusznie przypuszczał, że ich towarzystwo znacznie by mu to utrudniało. Kiedy wyszła przesunął stół na środek pokoju, koło łóżka tak by było miejsce do siedzenia i nie trzeba było jeść na stojąco; ustawił na nim jedzenie. Ledwo skończył wszystko rozstawiać, w drzwiach pojawił się Toru. W samych spodniach, ręcznikiem wycierając mokre włosy. Krople wody leniwie kapały z niesfornych kosmyków włosów na twarz. Po raz pierwszy odkąd chłopak go poznał pomyślał, że jego towarzysz jest... przystojny.
- Kurczę, chyba musieli cię nieźle trzepnąć ci faceci, skoro sam z własnej woli przygotowałeś to. - rzekł siadając na łóżku. - Tak się zmieniłeś, że zaczynam żałować, że jeszcze nie poczekałem z tym ratowaniem ciebie jeszcze chwili. - ręka blondyna, który zajął miejsce obok niego w stosownej odległości, zatrzymała się milimetr od jego otwartych ust.
- Nigdy ci tego nie zapomnę. Nie rozumiem jak można być tak niewdzięcznym, tak...
- Znowu chcesz to zaczynać? Przecież ostatecznie ci pomogłem, prawda? Myślałem, że już zamknęliśmy ten temat.
- Ty myślisz, że o tak, bez żadnego słowa przeproszenia z twojej strony ci przebaczę? Sądzisz, że można tak zostawić innych na pastwę losu i spokojnie patrzeć jak cierpią? Ty pacanie głupi bez ludzkich uczuć. - chłopak gwałtownie wstał od stołu, ale nie przerywał swojego wywodu. - Jak mogłeś być taki bezczelny i mówić mi prosto w twarz, że zrobiłeś to specjalnie? Nigdy, powtarzam nigdy ci tego nie wybaczę. - wściekły poszedł do łazienki i zamknął się w niej od wewnątrz. Rozbawiony brunet podszedł do drzwi i zapukał jak prawdziwy dżentelmen i począł mówić do niego spokojnym, ociekającym wręcz słodkością głosem jakby tłumaczył dziecku, żeby się nie przejmowało, że kotek zniszczył jego zabawkę.
- Otwórz. Nic się takiego nie stało, więc się nie obrażaj. Przestań zachowywać się jak dziecko i wyjdź stamtąd. Nie ładnie jest tak gwałtownie wstawać od stołu.
- Sam jesteś dzieckiem idioto. Kto to widział, żeby spokojnie się przyglądać jak kogoś biją. Pewnie musiał cieszyć cię ten widok, co nie?
- Nie ukrywam, że sprawił mi niemałą przyjemność. - zza drzwi rozległ się gniewny pomruk. - Należało ci się za twoje zachowanie i te całe ciągle milczenie.
- Mnie się należało? Jeśli na tym świecie byłaby sprawiedliwość ty za swoje wszystkiego rodzaju przewinienie powinieneś w takim razie już gryźć ziemię. - trudno ocenić, który z nich po tych słowach był bardziej zły.
- Wyjdź z tej łazienki. - nie odpowiedział mu tym razem za drzwi żaden głos. Wziął głęboki oddech i uspokoił się trochę. - To nie jest dyskusja do prowadzenia przez drzwi. Poza tym twoja kolacja się zmarnuje, więc ja ją zjem, w porządku?
- Abyś się nią udławił!
- To miała być zgoda? - Xaver nie musiał wychodzić z łazienki by domyślić się, że brunet za drzwiami się ironicznie uśmiecha.


Toru usiadł i zjadł swoją porcję kolacji. Przydziału towarzysza wcale nie ruszył, tylko się z nim droczył. Spodziewał się, że chłopak głodny zaraz wyjdzie, ale ten jak siedział tak i siedzi. Jednak miał w sobie więcej silnej woli, niż go o nią podejrzewał, czyli prawdopodobnie przesiedzi tam całą noc obrażony. Toru westchnął z rezygnacją. Trzeba się kłaść, bo jutro pobudka z samego rana, nie ma co czekać, aż tamten wyjdzie. Spojrzał na łóżko i ponownie tej nocy uśmiechnął się. Jedno łóżko na dwie osoby. "Ciekawe jak postąpiłby gdybym teraz usnął na łóżku?" zastanawiał się w myślach. Nie miał ochoty zostać obudzony protestami chłopaka, więc wziął jedną z poduszek i koc z tobołka, bo na łóżku był tylko jeden. Położył się na ziemi. Łóżko zostawił dla młodego. Ułożył się na boku, twarzą skierowaną w kierunku ściany. Przykrył się i zamknął zmęczone powieki.


Xaver nie słysząc żadnych odgłosów dochodzących z pokoju, cicho otworzył drzwi i dyskretnie przez nie wyjrzał. Zobaczył zostawioną na stole kolację, pościelone łóżko i smacznie śpiącego na podłodze towarzysza. Nie czekał na specjalne zaproszenie. Głodny rzucił się na jedzenie. Kiedy zaspokoił tę przyziemną, ale jakże ważną potrzebę, położył się na łóżku. Nie potrafił przed sobą ukryć, że jak ucieszył się na ten prezent. Przynajmniej nie musiał spać na podłodze. Po raz ostatni tej nocy spojrzał na odwróconego plecami bruneta i również oddał się błogiemu odpoczynkowi oraz sennym marzeniom.


Mężczyzna obudzony promieniami słońca podniósł powieki. Wydawało się mu, że ciągle śpi, bo inaczej jak mógłby coś tak wyjątkowego w swoje prostocie zobaczyć? Chłopak spał grzecznie jak małe dziecko z głową opartą na ręce. Promienie słońca błądziły po jego twarzy podkreślając jego pełne, lekko otwarte usta, delikatnie zaczerwienione od chłodu policzki i długie rzęsy. Wiatr wpadający przez otwarte okno (Toru nie przypominał sobie by je przed snem otwierał, pewnie było niedomknięte i dlatego też w pokoju było tak chłodno, kiedy się obudził) pieszczotliwie potargał jego piaskowe włosy. Chwilami Ventus pozwalał by te spokojnie opadały, sam je przygładzał, a za chwilę specjalnie je stroszył. Wiatr wręcz bawił się nim. Jakby próbował pieszczotliwie, z czułością głaskać swoje ukochane, śpiące dziecko. Najemnik nie mógł oderwać oczu od tego cudownego zjawiska. Po chwili zmusił się i podniósł. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił to zamknął okno. Następnie złożył koc i poskładał rzeczy na ich miejsca. Kiedy skończył, młody ciągle jeszcze spał, więc poszedł na dół zamówić śniadanie. Wchodząc z powrotem do pokoju zastał już siedzącego chłopaka na łóżku z zaspanymi oczami, jakby coś albo brak czegoś drastycznie wyrwał go ze snu. Widać było, że takie wyjście mu nie odpowiadało i się nie wyspał.
- Dzień dobry. Jak się spało? - spytał Toru wchodząc do pokoju.
- .... - Xaver ciągle siedział i patrzył się w ścianę za nim, zupełnie jakby go nie było, nie odzywając się słowem.
- A ty jesteś ciągle obrażony za wczoraj? - znowu cisza. - Trudno. Masz zjedz śniadanie i szykuj się, bo zaraz wyjeżdżamy w dalszą drogę. Jeszcze sporo mamy do przebycia, a tamci ciągle siedzą nam na ogonie. Rusz się wreszcie szlachcicu drogi, bo mleczko ci wystygnie, a ja krowy, co by zawsze ciepłe i świeże dawała, nie mam.



*****

przyp.
Sperare - (łac.) nadzieja
Caligo - (łac.) ciemność
Aureus - (lac.) złoto
Castanea - (łac.) kasztan












 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 13 2011 23:14:23
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

morgiana (morgiana@tkk.net.pl) 15:26 15-08-2004
Super. Opowiadanie wzorcowe. Treść, napięcie, długie, perfekt. Rozwój akcji jest... że się tak wyrażę...PRWAIDŁOWY.Tzn, taki, jak nas uczyli w ósmej klasie. A teraz już prawie nikt tych zasad nie przestrzega.... Widzę kilka usterek stylistycznych, ale to nic.^-^ Pisz dalej!!
Setsunaa (Brak e-maila) 13:20 20-08-2004
Dobre. Mam tylko nadzieję,że wspaniale się rozwinie. Czekam czekam czekam ......
Asou (asou@o2.pl) 17:03 20-08-2004
Faaantastyczne!! Trzymać tak dalej, mam nadzieje, że na następną część nie będziemy musieli długo czekać!!!
Mikku Kai (mikku_kai@o2.pl) 21:07 28-11-2004
Zgadzam się z powyższymi opiniami i pytam - co dalej? Pozdrawiam
(Brak e-maila) 21:28 16-12-2004
Ja też,czekam
(Brak e-maila) 14:25 28-04-2006
Będzie wogóle jakaś następna częśc?
Nie,żeby coś ale był rok 2004 a teraz jest już 2006.Miło by było się doczekać następnej częsci przed kolejnym tysiącleciemsmiley
Jaspis (Brak e-maila) 14:26 28-04-2006
Będzie wogóle jakaś następna częśc?
Nie,żeby coś ale był rok 2004 a teraz jest już 2006.Miło by było się doczekać następnej częsci przed kolejnym tysiącleciemsmiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum