The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 20 2024 17:36:09   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Ukryty trop 1
WSTĘP


Na początku XXI wieku wybuchła III wojna światowa.
Rozpoczęło się od konfliktu między Irakiem i Stanami Zjednoczonymi. Oficjalnie piekło rozpętało się w wyniku nasilającej się fali terroryzmu ze strony Bliskiego Wschodu. W praktyce chodziło o ropę. Stany zażądały od Iraku rozbrojenia się. Irak omówił.
Początkowo Ameryka zdobyła poparcie niewielu zaledwie krajów świata.
Lecz nieoczekiwanie do wojny dołączyły prawie wszystkie kraje islamskie.
Wymordowano znakomitą większość ludności europejskiej zamieszkałej na Bliskim Wschodzie. Europa nie pozostała obojętna. Tylko Hiszpania i Włochy najdłużej wstrzymały się z podjęciem tragicznej dla świata decyzji.
Do pokoju bezskutecznie nawoływały organizacje pacyfistyczne i Watykan.
Swe poparcie dla Iraku wyraziły Korea Południowa i Chiny biorąc udział w wojnie. Przeciwko nim wystąpiła Korea Północna mająca wsparcie Japonii.
Tragiczną sytuacje rozszerzającego się na cały świat konfliktu pogarszały konflikty lokalne. Do eskalacji nienawiści doszło między Indiami i Pakistanem, Izraelem i Palestyną, Rosją i Czeczenią.

Irak świadom nadchodzącej przegranej podpalił złoża ropy naftowej na swoim terytorium. Niebo przesłoniły ciemne chmury dymu.
Nie użyto broni jądrowej.
Za to zastosowanie broni chemicznej i biologicznej sprawiło, że w ciągu wojny i następnych 20 lat po jej zakończeniu zmarło blisko 50% populacji ludzkiej.
Ziemia cudem przetrwała kataklizm, który nie zakończył się niczyim zwycięstwem. Rządy upadły.
ONZ, którego znaczenie malało jeszcze przed rozpoczęciem wojny, rozpadło się. Podobnie stało się z Unią Europejską i całą przedwojenną polityką.

Ocalała ludność zgodnie przyznała jedno.
Nigdy więcej nie można dopuścić do powtórzenia się tragedii.
W ciągu następnych 10 lat realizowano plany, których efektem było założenie Zgromadzenia. Zgromadzenie zrzeszało przedstawicieli wszystkich krajów świata. Wszystkich z jednakowym prawem głosu, aby nie dopuścić do uformowania się stronnictw. Powstały trzy Unie Kontynentalne, w których zasiadali reprezentanci wybrani przez poszczególne nacje: Unia Kontynentalna Ameryki Północnej i Południowej, Europy i Afryki, Azji i Australii. Z każdej Unii wszyscy jej członkowie wybierali spośród siebie delegata. Trzej delegaci Unii tworzyli Triumvirat, stanowiący władzę wykonawczą Zgromadzenia.
Triumvirat, nie posiadający władzy ustawodawczej, odpowiadał przed Zgromadzeniem i realizował tylko decyzje przez Zgromadzenie podjęte.
Tak przynajmniej miało być w teorii...
Tymczasem świat, wyniszczony po wojnie nie był przyjaznym miejscem do życia.
Rezultatem użycia broni biologicznej i chemicznej była całkowita dewastacja środowiska naturalnego.
Człowiek nagle zdał sobie sprawę w jak kruchym świecie przyszło mu żyć. Tworzono rezerwaty ocalałej przyrody: fauny i flory. Prowadzono badania nad szerszym użyciem nieszkodliwych dla środowiska źródeł energii. Opracowano metody wywołania zimnej fuzji.
Niemal całkowicie ograniczono zużycie ropy, która stała się przyczyną całej wojny.

Innym efektem użycia broni biologicznej i chemicznej była stale wzrastająca śmiertelność. Dzieci rodziły się chore, upośledzone lub martwe.
10-krotnie wzrosła zachorowalność na raka.
Niemalże 30% ludzi nie miało nadziei na dożycie wieku 40 lat.
Sytuację pogarszał ograniczony dostęp do leków i pomocy medycznej, bowiem władzę nad ocalałymi zasobami naturalnymi i przemysłem sprawowały wielkie korporacje, które wyrosły na gruncie ogarniętego chaosem świata.
Mijały lata, zmieniali się członkowie Zgromadzenia i skład Triumviratu.
Tylko sytuacja na Ziemi niewiele się zmieniała.
Coraz większy stawał się dystans między biednymi i bogatymi.
Z roku na rok rosło niezadowolenie społeczne. Znów zaczęły pojawiać się glosy, że rząd jest nieskuteczny i ma niewielkie możliwości stanowienia o świecie i sytuacji zwykłych ludzi.

Młode pokolenia znały wojnę jedynie z opowieści.
Zapomniano o wojnie.
Wtedy zjawili się Obcy...





CZĘŚĆ PIERWSZA - SILENT MEMORY




Wojna się skończyła.
Więcej już pożreć nie mogła.
Pochłaniając wszelkie ziemskie zasoby, ludzkie, duchowe i materialne, skończyła się.
Pozostawiła po sobie łzy i wspomnienie o tych, którzy nigdy nie wrócą.

Gdy wojna się rozpoczynała w kosmos leciał statek za statkiem, dziesiątki, setki.
Wróciło zaledwie kilka.

Jeremy spojrzał w niebo.
Cała wojna toczyła się tam w górze.
Nikt z tych na ziemi nie odczuwał jej właściwie.
Poza matkami tych, którzy już nigdy nie wrócą.
Poza ich matkami, ojcami, współmałżonkami, rodzeństwem, przyjaciółmi.
Nad ziemią wstawało wciąż to samo słońce.
Te same gwiazdy świeciły w nocy.

Jeremy'emu brakło wyobraźni, by wytworzyć w umyśle obraz wojny w kosmosie.
Codzienne wiadomości i zdjęcia z pola walki nie przemawiały do niego. Jakże miałyby. Był bezpieczny. Nie zwerbowano go. Miał bogatego wpływowego ojca na wysokim stanowisku w rządzie.
Ale patrzył jak odchodzą koledzy z jego szkolnej ławki.
Oni w ciągu miesiąca starzeli się i umierali. On nie rozumiał. I wciąż miał przywilej młodości. Naiwności. Niewinności.

Teraz ci, którzy przeżyli, wracali.

Ogromne transportery lądowały jeden za drugim na wojskowym lotnisku.
Obsługa biegała nerwowo tam i z powrotem. Kilkadziesiąt karetek ustawiło się w rzędzie. Transmisje leciały bez przerwy. Rozentuzjazmowane tłumy za ogrodzeniem wiwatowały.
A niedobitki niegdyś wielkiej armii wysiadały z wielkich statków i otwierały oczy w zdumieniu. Niektórzy klękali i całowali ziemię. Niektórzy patrzyli w niebo z niedowierzaniem, że jest im dane ujrzeć słońce z innej perspektywy.
10 lat wojny, zakończonej kruchym pokojem, stabilizacją.

Zaczęło się wielkim szumem, kiedy rzeczywiście odkryto obcą cywilizację, obcy świat.
Nastroje były różne, od skrajnej euforii, po skrajne przerażenie. Jeremy nie do końca to pamiętał, był wtedy jeszcze małym chłopcem.
Najpierw nadszedł przekaz z odległej planety z układu Alpha Centauri, którą nazwano Saturionem. Póżniej obcy przybyli na Ziemię. Wykorzystali do tego statki o prędkościach podświetlnych, podobne do ziemskich i bramę zakrzywiającą przestrzeń, która pochodziła z czasów nawet dla nich zbyt odległych, by o nich pamiętać. Te bramy później wykorzystali ludzie w wojnie, aby w końcu zniszczyć je po jej zakończeniu. Obcy nie dotrą już do naszej planety. Nie przed upływem następnych setek lat. Z drugiej strony ludzie tez nie wyruszą bez nich na podbój dalekiego kosmosu.
Zanim doszło do konfliktu 4 lata trwały rozmowy dyplomatyczne z obcymi. Na początku wydawało się, że Obcy są do ludzi przyjaźnie nastawieni. W geście dobrej woli ofiarowali im wiedzę o technologii pozwalającej na przebycie ogromnych odległości kosmicznych... wiedzę o użyciu Bram. Nie poprzestali na tym. Dali ludziom o wiele cenniejszy z punktu widzenia zwykłego człowieka dar, rozwiązanie najbardziej palącego problemu... lekarstwo na raka. Tysiące chorych ludzi zażyło cudowny lek. Początkowo była nawet wyraźna poprawa. A potem umarli.
Później już nikt nie wierzył w dobrą wolę Obcych. Ich delegacja została rozstrzelana.
A między dwoma planetami rozgorzała wielka wojna.

Jeremy miał 16 lat, kiedy zaczęto werbować jego kolegów ze szkoły. Po prostu nie było już komu lecieć w przestrzeń. Z chorych na raka niewielki jest w walce użytek. A chorych było coraz więcej. Oszczędzono tych, którzy mieli bogatych rodziców, zdolnych wykupić swe dzieci. Ale o tym nie mówiło się głośno.
Jeremy był wtedy zbuntowanym nastolatkiem, przeciwnym polityce ojca, nie mógł wybaczyć mu, że uchronił go przed losem, który podzieliła większa część jego szkolnych kolegów. Myślał, że jest zdrajcą, tchórzem.
Teraz, po 4 latach, wciąż jakaś jego część tak myślała.
Ale nie mógł nie widzieć, że z tych którzy wyruszyli w kosmos wróciła jedynie 1/1000.
Nie potrzeba wielkiego umysłu matematycznego by wyliczyć jaką miał szansę.

Teraz stał za ogrodzeniem lotniska i patrzył na wysypujących się z samolotów bezładnie żołnierzy.
Kiedy wydawało się że już wszyscy wyszli i rozproszyli się pomiędzy wojskowymi ciężarówkami i karetkami na placu lotniska pojawiła się jeszcze jedna grupa. W przeciwieństwie do reszty żołnierzy, wśród których byli także dowódcy, nie wysypywali się z samolotu bezładnie, lecz schodzili z włazu pojedynczo i ustawiali się na baczność.
- Eskadra Słońca... - rozległ się nerwowy szept wśród tłumu zgromadzonego na lotnisku.
Jeremy'emu dreszcz przebiegł przez plecy.
Najlepsza eskadra ziemskiej armii. Najszybsza. Najbardziej efektywna. Najbardziej mordercza.
Eskadra złożona głównie z jego szkolnych kolegów.
Starał się maksymalnie wysilić wzrok i przyjrzeć się ich twarzom.
W tym momencie z wnętrza transportera wyłonił się jeszcze jeden mężczyzna. Najprawdopodobniej dowódca, bo eskadra na jego widok wyprężyła się i zasalutowała. Dowódca zmienił z nimi kilka słów, także zasalutował i odszedł.
Żołnierze wciąż w dwuszeregu odwrócili się i ruszyli w kierunku najdalej ustawionej ciężarówki, przy której stał szofer najwyraźniej na nich czekając.
Jeremy zdał sobie nagle sprawę, że będą przechodzili obok miejsca, w którym stał, tak że tylko cienka siatka będzie ich dzieliła. Cofnął się o krok wpuszczając kilku entuzjastów na swoje miejsce. Nie był gotowy żeby spojrzeć im w twarze.
Nie minęło 10 sekund a zbliżyli się na tyle, by mógł bez problemu ich rozpoznać. Jego usta układały się w kształt znanych mu imion.
- 2... 4... 6... 8... 10... 12... 14... 15 - odliczał w myśli i zbladł. Niemożliwe żeby tylko tylu ich zostało. W tej eskadrze była cała jego klasa i dwa roczniki wyższe.
A teraz... piętnastu? Tylko piętnastu? Jeszcze raz przesunął wzrok po wszystkich twarzach. Zatrzymał się przy ostatniej i nie dbając o środki ostrożności wsparł się całym ciałem o siatkę. Nie mógł oderwać spojrzenia od ostatniego z mężczyzn.
- Anthony... - wyszeptał. Tak bardzo się zmienił. Jeremy dobrze go pamiętał. Anthony Hudson był od niego dwa lata starszy. Był dla 16- letniego Jeremy'ego absolutnym autorytetem i skrywaną miłością przez trzy ostatnie lata czasów szkolnych.
Chłopak wspomniał krótko tamte chwile. Anthony uśmiechnięty szatańsko, planujący kolejny dowcip, Anthony wyczytywany na szkolnym apelu za wybitne osiągnięcia w nauce, Anthony niedbałym ruchem odgarniający z twarzy długie ciemnobrązowe włosy, nieświadomy rozkochanego spojrzenia obserwującego go non stop dzieciaka.
Nie było już długich włosów, nie było szatańskiego uśmiechu... za to były oczy o niesamowicie chłodnym wyrazie przesuwające się teraz po twarzy Jeremy'ego bez cienia rozpoznania, czy jakiegokolwiek uczucia.
Jeremy poczuł jak serce w nim staje, a wszystkie te uczucia, które uważał za dawno wygasłe odżywają w nim ze wzmożoną mocą. Stał tam z dłonią, w która wpijał się drut siatki, długo po tym jak eskadra go minęła, długo po tym jak gapie zaczęli się rozchodzić.
Odszedł w końcu, bo zmierzchało już.
Miał w sercu burzę uczuć. Euforyczną radość, bo Anthony żył, był cały i zdrowy i przeszedł koło niego tak blisko, że centymetrów zabrakło, by mógł dotknąć jego ramienia. Ale także rozpaczliwy smutek, bo widział ile zabrała ta wojna. I wreszcie palący wstyd, bo podświadomie czuł, że powinien był iść obok swoich szkolnych kolegów, albo zginąć tam gdzie zginęła reszta. Gorycz nienawiści do samego siebie zalała mu gardło. Wsunął dłoń we włosy, blond i długie jak niegdyś włosy Anthony'ego.
Wskoczył do swego nowego samochodu, Dodge Vipera, prezentu od ojca na 20 urodziny i ruszył gwałtownie. Lubił w tym samochodzie to, że prawie nie miał elektronicznych zabawek. Celowo zażyczył sobie właśnie taki wóz. Od ojca wymagało to wprawdzie pewnego nagięcia przepisów, bo niezautomatyzowane samochody powoli już wychodziły z użytku jako bardzo kolizyjne. Ale warto było - pomyślał czując jak miękko zmieniają się biegi pod lekkim naciskiem jego dłoni. No i oczywiście żaden glina go nie zatrzyma, bo każdy nawet wolno myślący policjant zdawał sobie sprawę, że na posiadanie niezautomatyzowanego samochodu tej klasy stać było niewielu i z żadnym nie warto jest zadzierać. Uśmiechnął się leciutko, wrzucając 3, wciskając gaz i słysząc w odpowiedzi cichy pomruk silnika. Jechał obwodówką, o tej porze prawie pustą. Mimo to kilku kierowców wcisnęło klaksony, gdy wyminął ich z piskiem opon.
Uśmiechnął się szerzej. Wrzucił 4, strzałka prędkościomierza powoli przekroczyła 190 km/h i rozpoczęła drogę w kierunku 200. Krajobraz za oknem rozmazywał mu się przed oczyma. Poczuł, że ma wielką ochotę zabawić się gdzieś, tak ostro, spić się do nieprzytomności, zapomnieć. Skręcił w lewo, wiedząc gdzie znajdzie klub, w którym będzie mógł znaleźć każdą z rozrywek jakie tylko przyjdą mu do głowy. W dodatku dyskretnie. Nie dowie się o tym żaden z brukowców z tego tylko powodu, że brukowce w ogóle nie wiedziały o jego istnieniu. I ojciec nie będzie miał powodu żeby zmyć mu za to głowę.
Wjechał najpierw w jedną, później kolejną z wąskich, słabo oświetlonych uliczek. Zabudowa był niska, zniszczona. W oknach nie paliły się światła. Gdzieniegdzie widział przemykające chyłkiem ludzkie cienie. Dzielnice biedoty. Podjechał do wielkiego, zamkniętego parkingu. Z pozoru budynek nie różnił się od innych, podobnie zniszczonych ruder. Tylko z pozoru. Wyjął ze skrytki w samochodzie pilota i kierując go w stronę zamkniętego wjazdu, nacisnął niewielki czerwony przycisk. Przez chwile nie działo się nic, kiedy komputer wjazdu weryfikował jego dane, a potem brama otworzyła się bezszelestnie. Wjechał na teren parkingu, patrząc na blisko 20 luksusowych samochodów już tam zaparkowanych. Z niejaką satysfakcją stwierdził, że jedynie jeden z nich ma na tylnej szybie prawie niewidoczny znaczek NA, niezautomatyzowany. Zaparkował na uboczu i wysiadł. Nie musiał zamykać wozu. Nie wchodzil tu nikt niepowołany. Przeszedł przez teren parkingu, słysząc z daleka muzykę dobiegającą zza drzwi wiodących do klubu. Jego kroki odbijały się echem po pomieszczeniu. Nacisnął chłodną klamkę i wszedł do środka. Wnętrze było urządzone z gustowną elegancją. Obficie zaopatrzony bar znajdował się w centralnym punkcie dwupoziomowego pomieszczenia. Obok stała scena, na której zobaczyć można było zarówno gwiazdy muzycznej estrady jak i nieodmiennie piękne tancerki. Zależnie od dnia. Dzisiejszego wieczoru scena była jeszcze pusta. Widocznie właściciel szykował coś specjalnego dla swoich stałych klientów. Tuż obok sceny stały stoliki, a w głębi odosobnione, wpół zasłonięte stanowiska z dużymi stolikami i kanapami. Na piętrze znajdowały się pomieszczenia do prywatnego użytku klientów. Można było w nich załatwić interesy, zabawić się czy po prostu ukryć przed światem na zewnątrz. Właściciel był o tyleż tolerancyjny, co dyskretny.
Jeremy podszedł do baru i zamówił Jacka Dannielsa z lodem. Barman, młody mężczyzna z profesjonalnym uśmiechem na twarzy kiwnął mu leciutko głową i podał drinka. Jeremy odwrócił się twarzą w kierunku sceny, zastanawiając się jakiego rodzaju występ go dziś czeka. W tej chwili wyszli na nią mężczyźni z obsługi i zaczęli montować instrumenty. "Ach, zatem koncert" - pomyślał. Zapatrzył się w zawartość swojej szklanki.
- Pan Michels - usłyszał nagle zza pleców spokojny głos - Dawno pana u nas nie było. Już myślałem, że czymś pana obraziliśmy.
Odwrócił się patrząc na ubranego w nienagannie skrojony jasnoszary garnitur mężczyznę w wieku lat 45-50. Uśmiechnął się z przymusem. Garry Thornville, właściciel baru. Człowiek o zdawałoby się nieograniczonych znajomościach i wiedzy.
- Hmmm, byłem ostatnio zajęty.
Thornville uśmiechnął się, lecz uśmiech ten nie objął jego czarnych oczu.
- Cieszę się, widząc tu pana ponownie. Tym bardziej, że mogę zaprosić pana na koncert.
Obaj spojrzeli na scenę, gdzie obsluga kończyła montować sprzęt muzyczny.
- Mam dziś nieukrywaną przyjemność gościć tu bardzo znany ostatnio zespół. Silent Memory, zna pan może ich piosenki.
Jeremy nawet nie próbował ukryć zdumienia.
- Oczywiście, są przecież wyjątkowo znani... także z tego że nie dają koncertów na żywo.
Thornville uśmiechnął się szeroko, wyraźnie zadowolony z podziwu Jeremy'ego.
-Lubię to, co najlepsze i ...lubię dawać swoim klientom to, co najlepsze.
Na chwile znów spojrzeli na scenę, skąd zeszła już obsługa a wszedł konferansjer. Światło w klubie przygasło jeszcze, choć i tak panował tam półmrok, a wszystkie reflektory zamieszczone przy balkonie skierowały swe lśniące spojrzenia na estradę.
- Przy okazji - podjął właściciel baru - Piękny samochód.
Tym razem uśmiechnął się Jeremy, naprawdę dumny z wozu.
- Prezent od ojca - wyjaśnił.
- Bardzo przyjemny prezent, jeśli mogę się tak wyrazić. Urodzinowy? - Jeremy kiwnął potwierdzająco głową - Jest pan szczęściarzem. Ja zbierałem od ojca na urodziny jedynie kopniaki.
Jeremy zdumiony spojrzał na Thornville'a, ale twarz właściciela baru skrył głęboki cień. Dodatkowo właśnie w tej chwili na scenę wszedł zapowiadany zespól i z sali odezwały się oklaski.
- Pan wybaczy. Obowiązki wzywają - rzekł Thornville i zostawił wciąż oslupiałego Jeremy'ego samego.
Ten spojrzał na estradę, skąd dobiegały już dźwięki gitary i perkusji i zaniemówił.
Do tej pory nikt nie widział twarzy wokalisty, pomimo że zespół już od kilku miesięcy bił rekordy popularności. Nie dawali koncertów, a na wywiady przychodzili zawsze z zasłoniętymi twarzami. Tym razem było inaczej. Jeremy nie wiedział jakich argumentów lub jakich pieniędzy użył Thornville by nakłonić ich do zdjęcia masek i nie był pewien czy chciałby wiedzieć. Z sali dobiegły go ciche okrzyki zdumienia i zachwytu. Szczerze mówiąc sam miał ochotę zakrzyczeć.
Nie mógł oderwać wzroku od wokalisty. W całym swoim życiu nie widział nikogo tak... pięknego. Tak emanującego czarem, męskością i seksem. Mężczyzna miał czarne dlugie włosy, związane na plecach. Głębokie, lekko skośne oczy były podkreślone makijażem i lśniły nienaturalnie. Skórzane mocno opięte czarne spodnie kończyły się tuż pod pępkiem i trzy pierwsze guziki miały rozpięte. Czarna koszulka bez rękawów odsłaniała szczupłe, ale silne ręce z tatuażem przedstawiającym smoka na lewym ramieniu.
- Witam państwa bardzo serdecznie - odezwał się piosenkarz głębokim głosem, a Jeremy'emu dreszcz przebiegł po plecach. - Jesteśmy dumni mogąc dziś występować przed państwem. Nasza pierwsza piosenka nosi tytuł "Stracony" i pochlebiam sobie wierząc, że ją państwo znają.
Znali. I dali temu entuzjastyczny wyraz.
Wokalista uśmiechnął się.
- Dobrze, a zatem nie ma powodu dłużej zwlekać.
Jeremy od razu rozpoznał pierwsze takty znanej piosenki.

Mówili, że będę szedł ciemną doliną
Lecz zła się nie ulęknę
Bo ty będziesz ze mną
Więc czemu cię nie ma
Czemu cię nie ma
Czemu cię nie ma tu

Mówili, że będziesz przy mnie
Nawet gdy skończy się świat
Gwiazdy zbledną
A niebo oblecze się w purpurę
Mówili
Mówili mi
Lecz już nie wierzę im
Nie było cię kiedy serce zadrżało z bólu
I nieomal pękło
Nie było gdym na nagiej ziemi
Leżał
Cicho jęcząc
Gdy oddech ode mnie odchodził
I życie uciekało
A śmierć przyjść nie chciała
Gdy byłem sam i w ciszy płakałem

Nie wtedy nie było nikogo
Przy mnie, nie
I zrozumiałem że jestem stracony
Dla ciebie, dla chwili tej,
Dla wszelkich innych chwil

Stracony, stracony
Zdradzony, pusty
Sobie zostawiony
Stracony...

Jeremy nie zdawał sobie nawet sprawy, że powtarza piosenkę słowo w słowo po wokaliście, dopóki spojrzenie umalowanych oczu nie spoczęło na nim. Przez chwile wytrzymywał jego spojrzenie, ale po chwili musiał opuścić głowę, czując jak purpura oblewa mu policzki. Jednym haustem wypił swego drinka i skinął na barmana, by ten nalał mu jeszcze. Kiedy znów zebrał się na odwagę by spojrzeć na scenę , dostrzegł że skośne oczy wpatrują się w niego ciągle i mają lekko rozbawiony wyraz. Niemal nieświadomie zaczął się zastanawiać jak by to było iść z nim do łóżka. Oczy piosenkarza zwęziły się leciutko, gdy ten się uśmiechnął jakby Jeremy miał swe myśli wypisane na twarzy. Chłopak uciekł wzrokiem ponownie i nie odważył się spojrzeć na niego bezpośrednio już do końca koncertu, choć niezrozumiałym zbiegiem okoliczności nie umknął mu żaden gest piosenkarza, ani jedna kropla potu spływająca po jego twarzy, czy szyi. I ani na moment nie przestał się zastanawiać jakby to było zlizać z niego ten pot, jaki miałby smak i jaka w dotyku byłaby jego skóra.
Pił za dużo i wiedział, że za dużo pije. Po pewnym czasie zdał sobie sprawę, że kręci mu się w głowie. Zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze... muzyka ucichła. Zdezorientowany spojrzał na scenę i dostrzegł, że pracownicy klubu właśnie wynoszą z niej instrumenty. Spojrzał na zegarek. 23 20. Wiedział, że jest zbyt pijany żeby teraz prowadzić. Chyba będzie musiał wynająć od Thornville'a pokój na górze i trochę się przespać, zanim wróci do domu.
- Błogosławieństwo automatycznych wózków - sarknął.
- Wolne? - zapytał go w tej samej chwili ktoś głosem, w którym brzmiał tłumiony śmiech.
Odwrócił się nie dowierzając uszom. Jednak stał przed nim, słuch go nie omylił. Patrzył na niego roześmianymi oczyma w kształcie migdałów. I czekał. Na co czekał? Bo że czekał to widać było wyraźnie. Zapadła cisza.
- Zapytałem czy to miejsce obok jest wolne - powtórzył piosenkarz, teraz już jawnie się uśmiechając.
- Ach, tak... tak oczywiście jest wolne. Przepraszam - Jeremy znów poczuł, że się rumieni.
Mężczyzna usiadł obok.
- Wodę - odpowiedział na pytanie barmana. Jeremy rzucił mu zdziwione spojrzenie.
- Nie piję alkoholu - wyjaśnił wokalista.
- Acha.
Zapadła wielosekundowa cisza. Jeremy czuł jak ciąży ona coraz mocniej i gorączkowo zastanawiał się, co mógłby powiedzieć. Ale jak na złość nic nie przychodziło mu do głowy.
- Nie podobał ci się nasz koncert? - wyręczył go piosenkarz.
- Nie, dlaczego? - chłopak rzucił mu zdumione spojrzenie - Bardzo mi się podobał.
- Spojrzałeś na mnie tylko dwa razy na samym początku. Potem patrzyłeś już tylko na to - trącił lekko jego już znów prawie pustą szklankę. - I piłeś. - dodał po chwili. - Dlatego pomyślałem, że prawdopodobnie nie podoba ci się koncert.
Uśmiechnął się. Jeremy musiał przyznać, że ma wyjątkowo ładny uśmiech.
- Koncert bardzo mi się podobał - odrzekł - Rzadko mam okazje widzieć Silent Memory na żywo.
Piosenkarz roześmiał się, odrzucając do tyłu głowę. Jeremy patrzył na niego zafascynowany.
- Tak, podejrzewam, że rzeczywiście rzadko.
Znów zamilkli obaj.
- Nazywam się Jefferson Coleman - przedstawił się nieoczekiwanie muzyk.
Jeremy uśmiechnął się mimowolnie.
- Nigdy nigdzie nie słyszałem twego nazwiska - powiedział.
- Nigdy go nie podaję. - padła odpowiedź - Wyobrażasz to sobie. Wokalista zespołu rockowego o imieniu Jefferson? Daj spokój...
Jeremy śmiał się już otwarcie.
- Przepraszam - rzekł, bojąc się, że piosenkarz poczuje się urażony.
- Nie ma za co - Jefferson rzucił mu wesołe spojrzenie.
Jeremy spojrzał na swoja szklankę. Już podnosił ją do ust, kiedy Jefferson wyjął mu ją z ręki. Ich palce zetknęły się, a piosenkarz nie cofnął dłoni.
- Więc?...- ponaglił Jeremy'ego. Ten spojrzał na niego spłoszony nie wiedząc o co właściwie pyta go mężczyzna. - Chciałbym się jednak dowiedzieć jak ty masz na imię - powiedział cofając dłoń - Chyba, że jest jeszcze gorsze niż moje... W co, szczerze ci powiem, trudno mi uwierzyć.
Jeremy roześmiał się znowu.
- Nie chyba nie jest gorsze... Nazywam się Jeremy Michels.
- Hmmm... całkiem nieźle - mruknął muzyk, nie spuszczając z niego wzroku i chłopak znów nie był pewien o czym mówi piosenkarz. - Zaraz, czy ty aby nie jesteś synem członka Zgromadzenia Terrence'a Michelsa?
To sprowadziło Jeremy'ego na ziemię.
- Jestem - przytaknął - Niestety.
Jefferson patrzył na niego długo i w zamyśleniu. Po chwili odwrócił się i zgarbił nad swoją szklanką. Bawił się nią, przechylając na boki i patrząc jak jej zawartość łowi smugi światła. Nagle podszedł do nich młody chłopak. Nie mógł mieć więcej niż 17 lat. Delikatnie położył dłoń na ramieniu piosenkarza.
- Jeff... - powiedział. - Zbieramy się już. Jedziesz?
Wokalista popatrzył najpierw na niego, a potem spojrzał na Jeremy'ego. Jeremy wyglądał na bardzo pijanego i prawdopodobnie nie tylko wyglądał. Cisza przedłużyła się. Gitarzysta Silent Memory zacisnął rękę na ramieniu Jeffersona.
- Jeff...
- Nie Matt, myślę że jeszcze tu zostanę.
Tym razem Jeremy'ego omiotło uważne spojrzenie chłopaka. Na chwilę zamigotało w nich coś, jakieś uczucie nie do końca zdefiniowane, ale może była to tylko gra świateł.
Muzycy wymienili spojrzenia. Piosenkarz lekko kiwnął głową.
- Skoro tak, dobrze. Do zobaczenia, Jeff. - gitarzysta ponownie ścisnął ramię Jeffersona.
- Cześć.
Gitarzysta odszedł, a ciemne drzwi baru klubu zamknęły się za nim bezszelestnie.
Z sali dobiegał ich cichy szmer rozmów i stonowane dźwięki muzyki. Barman powolnymi ruchami wycierał ladę.
W Jeremym narastała ochota, by poprosić go o jeszcze jednego drinka, choć wiedział ze nie jest to mądre. Patrzył tępo w szklankę, w której przeświecało już dno i opłukał szło resztką ciemnego płynu.
Alkohol mącił mu w głowie i mamił zmysły. Chciał dzięki niemu zapomnieć, a tymczasem pamiętał, przypominał sobie coraz więcej i coraz dokładniej.
- Anthony... - wyszeptał nieświadomie.
Poważne spojrzenie piosenkarza przylgnęło do jego twarzy. Nie wiedział o tym.
Anthony... czy on wiedział, czy kiedykolwiek mógłby choćby przypuścić, że wciąż plączący mu się pod nogami cichy nastolatek, byłby gotów... oddać za niego życie?
Prychnął cicho.
- Zmarnowana okazja - pomyślał - Wojna się skończyła.
A on chyba naprawdę wolałby zginąć tam, zginąć obok niego, zginąć ale z łaską posiadania, zaskarbienia sobie szacunku Anthony'ego. W końcu... A teraz... żył. I cóż z tego? Żył w pogardzie dla samego siebie... i wiedział, że Anthony nie ma, nie mógłby mieć dla niego nic poza... pogardą właśnie.
- W tym właśnie problem - mruknął - jestem synem swego ojca.
Poczuł ciepłą, wręcz gorącą dłoń na swojej ręce.
- Hej... -rzekł Jefferson niepewnie - Jesteś pijany...
- Powiedz mi coś, o czym nie wiem - rozkojarzony wzrok spoczął na piosenkarzu.
Ten nawet nie mrugnął.
Po chwili uśmiechnął się.
- Rzeczywiście mógłbym wyjawić ci parę rzeczy o których nie wiesz.
Jeremy patrzył na niego przez chwile jak na jakieś dziwo. W końcu też się uśmiechnął.
- O tym, że jutro będziesz miał solidnego kaca też pewnie wiesz?
Jeremy zmarszczył się zabawnie i potarł czoło jakby w przeczuciu nadchodzącego bólu. Wokalista upił łyk wody i odstawił szklankę. Jeremy nie spuścił z niego lekko szklistego wzroku.. Patrzył długo na delikatnie zarysowane wargi i ciemny kosmyk włosów opadających na twarz. Na szczupłe dłonie delikatnie trzymające kruche szkło.
- Może zapamiętasz to jako nauczkę na przyszłość. - cichy glos Jeffersona wyrwał go z zamyślenia.
Chłopak nagle zbliżył się do Jeffersona.
- Mam lepszy pomysł na sprawienie by ta noc była warta zapamiętania - powiedział nagle, zaskakując tym samego siebie.
Przez chwilę twarz muzyka zrobiła się bardzo, bardzo odległa, lecz po chwili uśmiechnął się. - Tylko jeżeli jutrzejszy kac będzie wynikiem jedynie alkoholu - powiedział.
Jeremy powoli uniósł dłoń i niepewnie dotknął policzka Jeffersona.
- Kacem będę się martwił kiedy nadejdzie.
- Kiedy kac nadchodzi zwykle żałuje się tego, że się piło.
Jeremy cofnął rękę. Odsunął się.
- Zatem dobrze... jesteś lepszy ode mnie w słownych gierkach. Może więc poinstruujesz mnie jak mam ci powiedzieć, że...
Jefferson westchnął cicho.
- Nie denerwuj się - rzekł - Ja tylko w taki nieporadny sposób próbuje ci powiedzieć, że nie podrywam młodych, odrobinę pijanych mężczyzn w barach. Zazwyczaj...
- Zazwyczaj?... - wbrew sobie musiał się uśmiechnąć. - Wiec jednak czasem ci się zdarza.
- Tak. Na przykład teraz.
- Więc w czym problem? Chyba dałem ci już znać, że zostałem... poderwany.
Muzyk roześmiał się.
- Resztki sumienia, wyobraź sobie.
- Co?
- Po prostu wiem, że mój czar jest nieodparty i nie miałeś innego wyjścia jak z miejsca paść jego ofiarą. Niby wszystko fajnie, ale resztki sumienia... sam rozumiesz.
Jeremy roześmiał się głośno i szczerze.
- Nieodparty czar, tak? - wykrztusił z siebie, ocierając łzy.
- Dokładnie. - muzyk ochoczo pokiwał głową.
- Nie umiesz być poważny, prawda?
W głosie Jeremy'ego ciekawość łączyła się z rozbawieniem.
- Po co mam być poważny? Życie jest wystarczająco poważne. Poza tym to naprawdę miłe.
- Co?
- Widzieć jak się uśmiechasz. Masz bardzo miły uśmiech. Robią ci się urocze dołeczki w policzkach. O tu - powiedział piosenkarz dotykając twarzy Jeremy'ego - To słodkie.
- Słodkie?! - wykrztusił chłopak czerwony jak piwonia.
- Właśnie tak - Jefferson puścił do niego oko.
- Słodkie? I to mówi człowiek, który ma na imię Jefferson?
Twarz muzyka przybrała zabawny wyraz.
- Hej, to było uderzenie poniżej pasa.
Jeremy roześmiał się znowu.
- Jakoś nie mogłem się powstrzymać. Poza tym kto to mówi?
Z prawdziwą przyjemnością patrzył na uśmiechnięta twarz muzyka, kiedy nagle zobaczył jak uśmiech ginie z niej, blednie i zastępuje go skurcz bólu. Jefferson zgarbił się i objął ramionami. Po policzku spłynęła mu kropla potu. Oddech miał chrapliwy i urywany.
- Hej, Jefferson co ci jest?!
Zaniepokoił się nie na żarty gdy nie usłyszał odpowiedzi.
- Jefferson...
- Musze wyjść na chwile. Do toalety - wykrztusił muzyk
- Odprowadzę cię - Jeremy wyciągnął dłoń ale piosenkarz odepchnął go gwałtownie.
- Nie! - krzyknął patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma - Nie! Poradzę sobie.
Po czym zwlókł się ze stołka i zataczając się powlókł ku drzwiom do toalety. Ludzie nie zwrócili na niego większej uwagi, prawdopodobnie myśląc, że wypił trochę za dużo i poczuł się źle.
Jeremy patrzył w ślad za nim ze zmarszczonymi brwiami. Zacisnął pięści. Minęła minuta, potem druga. W końcu nie wytrzymał. Poderwał się i szybko pobiegł w ślad za Jeffersonem Silnie pchnął drzwi do toalety, które ustąpiły, odsłaniając oświetlone jarzeniówkami, sterylnie czyste wnętrze. Wnętrze bezosobowe i zimne... a także puste. Światło odbijało się od szeregu luster, zawieszonych nad umywalkami na lewej ścianie. Po przeciwnej stronie widniały wejścia do 5 kabin. Wszystkie zamknięte.
Wysilił słuch lecz nie dobiegł go żaden dźwięk.
- Jefferson... - zawołał, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Zawahał się lecz po chwili stanowczo otworzył pierwszą z kabin toaletowych. Jej wnętrze okazało się puste. Szarpnął kolejne drzwi. Podobny rezultat, a raczej brak rezultatu.
Jefferson był w trzeciej kabinie. Siedział skulony w kącie pomiędzy ścianką i toaletą, głowę miał odrzuconą w tył, a oczy zamknięte. Jeremy kucnął przy nim i zauważył porzuconą u stóp muzyka strzykawkę. Wziął ją do ręki, patrząc na nazwę leku.
"Hidrorizanol"
Nazwa wydała mu się skądś znajoma.
- Hidrorizanol to pochodny leku, który dali nam Obcy - niespodziewanie odezwał się Jefferson. Jeremy spojrzał na niego wstrząśnięty. - Naukowcy próbują na jego bazie stworzyć lekarstwo na raka. Na razie bez większego powodzenia.
Jeremy'emu zakręciło się w głowie.
Jefferson uśmiechnął się blado.
- Tak, mam raka. -powiedział - Jak myślisz czemu nie wzięli mnie do wojska?
Jeremy musiał podeprzeć się, żeby nie upaść.
- Boże... - wyszeptał, czując wymykające mu się z pod powiek łzy. Piosenkarz spojrzał na niego zaskoczony i drżącą dłonią dotknął mokrego od nich policzka chłopaka, jakby nie wierząc w to co widzi.
- Dlaczego płaczesz? - zapytał łagodnie.
- Nie wiem - odpowiedział Jeremy zgodnie z prawdą - Nie wiem...
Muzyk pociągnął go ku sobie.
- Nie płacz- wyszeptał - Nie płacz. Nie warto.
- Czy ty?...
- Czy umrę?
Chłopak wyzwolił się z jego objęć i skinął głową.
Jeffereson potarł dłonią twarz.
- Tak. Umrę.
Jeremy uderzył pięścią w ścianę tak mocno, że aż się zatrzęsła.
- Cholera! - krzyknął i zakrył dłonią usta.
- Nie przejmuj się tak. Przecież mnie nie znasz. Rozstaniemy się dziś i nie zobaczymy więcej. Nie będzie ci trudno zapomnieć, że mnie spotkałeś. Nietrudno będzie założyć, że mnie wcale nie poznałeś, a to wszystko to był jedynie sen.
- Nic nie rozumiesz... - jego głos był cichy i stłumiony przez łzy. Brzmiała w nim niemal dziecinna pretensja... do Jeffersona, do świata? Piosenkarz patrzył długo na niego, zanim odpowiedział.
- Rozumiem, że nie płaczesz nade mną, ale nad sobą. Być może dlatego, że ty żyjesz, a zginął... Kto zginął?
- Zginęło tak wielu... Tak wielu nawet teraz umiera.
Muzyk wpatrywał się w niego z uwagą aż namacalną, w końcu westchnął.
- Unikasz odpowiedzi... Dobrze nich zatem i tak będzie. Tylko nie płacz już myśląc o mnie... ja jeszcze żyję.
- Właśnie... jeszcze - pomyślał Jeremy. - Czy nie jest tak zawsze? Wydaje się nam, ze mamy wieczność, a mamy tylko chwile i od nas zależy jak te chwile wykorzystamy, bo one już się nie powtórzą. "I zrozumiałem, że jestem stracony, dla ciebie, dla chwili tej, dla wszelkich innych chwil" śpiewał Jefferson, a Jeremy nagle pomyślał o nim i Anthonym, o tym którego stracił, o tym, który odejdzie. Czy gorzej jest tym, którzy odchodzą, czy tym, którzy zostają?
Jeremy zobaczył nagle, że Jefferson się uśmiecha.
- Lepiej pomóż mi wstać - powiedział muzyk - Całkiem już zdrętwiałem.
Jeremy podał mu rękę i podciągnął, pozwalając mu wesprzeć się na nim całym ciałem.
Przytrzymał go, czując jak jego mięśnie wciąż jeszcze drżą we wspomnieniu bólu, którego on nie umiał sobie nawet wyobrazić.
- W porządku? - zapytał.
- Zwłaszcza kiedy tak mnie trzymasz - wymruczał mu muzyk do ucha.
Jeremy spojrzał na niego w osłupieniu.
W oczach Jeffersona widział uśmiech i pożądanie tego rodzaju, które rodzi się tylko w efekcie bezsilności i bólu. Ich wspólnej bezsilności i tylko jego bólu.
- Jeff... - po raz pierwszy zdrobnił jego imię
- Jeremy.
Nie wiedział kiedy piosenkarzowi udało się wsunąć rękę pod jego bluzę, nagle poczuł po prostu bardzo zimną dłoń na swoim brzuchu.
- Aj - syknął.
- Przepraszam - Jefferson wyglądał na skruszonego i zaczął cofać rękę. Jeremy powstrzymał go
- Zostaw - powiedział. Ujął lodowate palce w swoją ciepłą dłoń. Przycisnął się do piosenkarza bliżej, czując przy sobie jego rozpalone, szczupłe ciało.
"Żeby chwile były warte pamiętania. Nawet te stracone."
- Chodźmy. Mam tu pokój.
Później nie było już myśli, nie było na nie miejsca. Były uczucia i dwa splecione ciała. Był dotyk czuły i namiętny, były pocałunki.
Pot Jeffersona miał słony smak, a jego gładka skóra drżała pod palcami Jeremy'ego. Ten dotykał go delikatnie jakby bał się sprawić mu ból, jakby każdy nieostrożny ruch mógł go złamać.
Jefferson przytrzymał jego dłonie.
- Jeszcze nie umarłem - powiedział z naciskiem - Przestań.
Zatem był ból.
Ale była i rozkosz, która łagodziła cierpienie.
Rozkosz, która wyrywała w gardła jęk, przetaczała się jak fala i zostawiała wyczerpanie.
Po dłuższym czasie Jeremy, święcie przekonany, że Jefferson śpi nachylił się nad nim, muskając włosami jego policzek i wyszeptał mu do ucha kilka słów, których nie odważyłby się powiedzieć głośno.
- Jesteś pijany... - dobiegła go po chwili cicha odpowiedź.
Przytulił się tylko do jego pleców.
- Nie jestem - zaprzeczył
- Zatem jesteś szalony - roześmiał się muzyk - Co na jedno wychodzi.
Jeremy zachichotał, chuchając piosenkarzowi w kark.
- Przestań - wymruczał Jefferson.
- Dlaczego? Czy to nieprzyjemne?
- Mmmm... bardzo przyjemne. - Jeremy ponownie poczuł jego dłoń na brzuchu. Tym razem była ciepła.
- A więc wszystko w porządku - stwierdził chłopak i ugryzł muzyka w kark.
Jefferson zamruczał.
- Muszę częściej podrywać mężczyzn w barach... Całkiem przyjemne doświadczenie.
Jeremy roześmiał się.
- Skłaniałbym się raczej ku stwierdzeniu, że miałeś więcej szczęścia niż rozumu.
- ...?
- Tylko przypadek sprawił, że trafiłeś na kogoś tak wspaniałego jak ja.
Tym razem muzyk zachichotał.
- Przypadek? Raczej mój dobry gust.
Teraz śmiali się już obaj.
Nagle Jefferson pochylił się nad Jeremym i delikatnie pocałował go w policzek.
- Hej, a to za co?
Piosenkarz spojrzał na niego, a w oczach miał powagę.
- To w podzięce. - powiedział.
- Nie musisz mi za nic dziękować.
Jefferson potarł policzek chłopaka swoim policzkiem.
- Doprawdy? - zapytał.
Jeremy objął go mocno, z całych sił.
- Doprawdy - powiedział.
Razem zasnęli.

Wciąż byli razem, kiedy nadszedł świat, barwiąc niebo delikatnym różem. Obejmowali się, kiedy ludzie, którzy zaledwie wczoraj wrócili z piekła, o którym myśleli, że już z niego nie wrócą, stali w szeregu przed wojskowymi barakami i wystawiali twarze do Słońca. Do wczoraj byli pewni, że już nie zobaczą go z tej perspektywy. Do niedawna myśleli, że mogą niedługo nic już nie zobaczyć.
To sprawiało, że po twarzach tych silnych mężczyzn, choć wielu z nich powinno być jeszcze chłopcami, spływały łzy.
Łzy, które nie płynęły już od dawna, bo nie starczyłoby ich, żeby opłakać wszystkie te okropieństwa, których doświadczyli.
Wpatrywali się we wschodzące Słońce, aż nie widzieli już nic poza wszechogarniającą jasnością i był to hołd złożony tym wszystkim, którzy nie doczekali tej chwili.
Potem rozeszli się, rozproszyli, by każdy mógł uporać się z ciężarem spoczywającym na piersi. Nie zamienili ze sobą ani jednego słowa.

Jeremy'ego obudził od wczoraj przewidywany kac. Ból rozpoczynał się gdzieś przy skroniach i promieniował na całą głowę. Otworzył oczy i zaraz je zamknął, gdy poraził go słoneczny blask z niezasłoniętego okna.
- Masz kaca? - dobiegł go zaspany, rozbawiony głos.
- Aha. - wystękał.
W odpowiedzi usłyszał stłumione prychnięcie, które mogło być śmiechem, ale równie dobrze czymś innym.
- Poczekaj.
Uczuł ruch po lewej stronie łóżka i miejsce ciepłego ciała przytulonego do niego zastąpił chłód. Po chwili rozległ się szmer zasuwanych żaluzji i pokój pochłonął półmrok. Jeremy z pomrukiem wdzięczności otworzył oczy i zobaczył przed nimi szklankę z wodą.
- Jesteś aniołem - powiedział rzucając się na wodę.
Jefferson roześmiał się.
- Jeszcze nie - mruknął - ale już niedługo.
Jeremy zakrztusił się.
- To nie jest śmieszne.
Piosenkarz westchnął.
- Może i nie, ale ile można płakać?
Jeremy tylko na niego popatrzył. W końcu wzruszył ramionami i wypił wodę do końca.
Wreszcie wstał i przeciągnął się.
- Trzeba się zbierać - powiedział.
Na twarzy muzyka pojawił się zabawny grymas.
- Oj tak - przyznał - Choć zapewne i tak mi się dostanie.
- Za co?- zapytał Jeremy zdumiony.
- Za szwendanie się niewiadomo gdzie się przez całą noc - muzyk puścił do niego oko.
- Jeżeli tylko za to... - chłopak odpowiedział mrugnięciem i poszedł w kierunku łazienki.
Światło odbijało się od ciemnogranatowych kafelków i lśniło w wielkim lustrze zawieszonym naprzeciw wejścia. Jeremy spojrzał na swoje w nim odbicie i westchnął widząc swoje podpuchnięte i zaczerwienione oczy. Usłyszał ciche kroki i po chwili ujrzał w lustrze sylwetkę Jeffersona. Wymienili spojrzenia.
Piosenkarz parsknął śmiechem.
- Ani słowa - zastrzegł Jeremy.
Jefferson w obronnym geście uniósł obie dłonie i pokręcił głową.
- Przecież nic nie mówię.
Jeremy skrzywił się kwaśno.
Muzyk zachichotał ponownie i schronił się w kabinie prysznicowej. Po chwili dobiegł stamtąd dźwięk odkręcanej wody. Chłopak wrócił do podziwiania swojego oblicza w lustrze. Sięgnął po zapakowaną szczoteczkę i pastę, które zawsze kazał umieszczać w pokojach zapobiegliwy Thornville.
Po umyciu zębów i spryskaniu twarzy chłodną wodą Jeremy poczuł się prawie jak człowiek.
- Hej chodź do mnie - zawołał go tymczasem piosenkarz, wychylając się spod prysznica. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, który Jeremy rozpoznał bez pudła.
- Jeśli chcesz... - powiedział kręcąc głową.
- Jeśli chcę? - powtórzył Jefferson i spoważniał - Pewnie, że chcę.
Wciągnął chłopaka do dusznej od pary wodnej kabiny. - Głupie pytanie...

Dopiero jakiś czas później wyszli z pokoju. Piosenkarz przeciągnął się jak kot.
- Dobrze mi... - wymruczał.
- Z daleka widać. - powiedział Jeremy z zazdrością, bowiem kac wciąż mu dokuczał.
Jefferson roześmiał się ani trochę nie speszony.
- To chyba najlepsza reklama dla ciebie.
- Bardzo zabawne... naprawdę bardzo zabawne...
To spowodowało jedynie głośniejszy wybuch śmiechu.
Zeszli po schodach do głównej sali, teraz już zupełnie pustej. Krzesła były pozakładane na stoły, a barek zamknięty.
Przy drzwiach wyjściowych pożegnał ich człowiek z obsługi, u którego Jeremy uregulował swój tylko rachunek, bo Jefferson jako gość wieczoru nie musiał płacić, a który zamknął za nimi klub na głucho.
- Chyba zamarudziliśmy najdłużej. - powiedział Jefferson.
Jeremy wzruszył ramionami.
Chłód panujący na parkingu przyjemnie owiał jego rozpaloną twarz.
Z daleka zobaczył, że zaparkowany tu jest tylko jego samochód.
- Podwieźć cię gdzieś? - zapytał kiedy zbliżyli się do jego wozu.
Jefferson uśmiechnął się szeroko z aprobatą patrząc na Vipera.
- No no no... naprawdę piękny samochód. - powiedział - To czyni twoją propozycję bardzo kuszącą, ale ja mam swój własny transport.
Jeremy rozejrzał się ponownie.
- Gdzie?
- Poczekaj a zobaczysz. - piosenkarz uśmiechnął się tajemniczo i znikł w niewielkiej wnęce na parkingu, której chłopak wcześniej nie zauważył.
Po chwili wyłonił się z niej i tym razem to Jeremy'emu opadła szczęka.
- Podoba ci się? - zagadnął Jefferson z szatańskim uśmiechem. Na potakujące skinienie Jeremy'ego uśmiechnął się jeszcze szerzej - Tak przypuszczałem, że ci się spodoba. Honda Interceptor 3000. Nie ma żadnego elektronicznego wspomagania przy prowadzeniu. Też nie ufam współczesnej technice.
Poklepał czule motocykl.
- Moje kochanie - mruknął. Zdjął zawieszoną przy siedzeniu skórzaną kurtkę i zarzucił na siebie.
Jeremy przypatrywał mu się w milczeniu.
Nie wiedział co powiedzieć.
- Mogę ci zadać pytanie? - zagadnął w końcu.
- Pewnie.
- Zastanawia mnie czemu zasłaniasz twarz. Bo raczej zdajesz sobie sprawę z tego, że nie masz czego ukrywać.
Piosenkarz zapatrzył się w przestrzeń. Nieświadomie pogładził dłonią motor.
- To chyba taki głód... żeby ludzie przychodzili na nasze koncerty dla muzyki, którą gramy, dla tekstów. Nie dlatego, że Silent Memory ma przystojnego wokalistę.
Nagle rozjaśnił się.
- Poza tym to niezły chwyt reklamowy. Tajemnica budzi ciekawość. Ciekawość domaga się zaspokojenia
- Ciekawość skłania do myślenia?
- W nielicznych przypadkach... Może... Czasem... Chyba warto spróbować.
- Nie liczyłbym za bardzo... - mruknął Jeremy. Jefferson wzruszył ramionami. - A jeżeli chodzi ci o te piszczące nastolatki w stylu "On jest taaaaaki przystojny" to zamieniłeś je jedynie na takie: "On musi być taaaaaaaaki przystojny. I w dodatku skrywa na pewno jakąś tajemnicę".
- "To na pewno ma związek z jakąś kobietą. Jak mu powiem jaki jest wspaniały i jak bardzo go kocham, to na pewno wyjawi mi co się stało, zakocha we mnie i będziemy żyć długo i szczęśliwie..." - Jefferson podrapał się z zakłopotaniem za uchem - Tak, wiem, przerabiałem to. Niejeden raz.
Miał tak zabawną minę, że Jeremy nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem.
- Z niejasnych dla mnie źródeł zawsze wiedziały kiedy będziemy dawać wywiad w TV... - muzyk westchnął - Zimno mi się robi, gdy myślę, co działoby się na koncertach. - sięgnął po kask.
- Wokalista Silent Memory zadeptany przez fanki - zażartował Jeremy naśladując ton komunikatu prasowego.
Jefferson zachichotał.
- To wcale nie jest takie nieprawdopodobne.
Podszedł niespodziewanie do Jeremy'ego i pocałował go.
- Ale wcale nie żałuję, że pokazałem twarz jednemu z fanów.
Jeremy przygarnął do siebie w nieodpartej potrzebie zatrzymania go, choć przez chwilę dłużej.
- Ten fan też nie żałuje.
- Muszę jechać - wyszeptał piosenkarz wprost do jego ucha.
- Wiem. Ja też. - ale to wcale nie czyniło tego rozstania łatwiejszym - Daj mi swój numer telefonu.
- Nie.- Jefferson delikatnie, lecz stanowczo wyzwolił się z jego objęć. - To tylko noc, która jak mam nadzieję jest warta zapamiętania.
Jeremy oparł głowę na jego piersi, czując jego zapach.
- Nie było w moim życiu takiej, która by była tego warta bardziej.
Poczuł na włosach rękę muzyka.
Stali tak jeszcze przez długą chwilę.
Potem Jefferson odstąpił o krok.
- Wsiadaj do samochodu Jeremy. Będę jechał za tobą cały czas, żeby zobaczyć, czy dojedziesz bezpiecznie. - powiedział głosem w którym znów zabrzmiały nutki wesołości.
Jeremy spojrzał na jego twarz, bladą i przystojną, na oczy ciemnoniebieskie i lśniące wewnętrznym ogniem.
- Nie umiesz być poważny, prawda? - zapytał go jak wcześniej.
- Życie jest wystarczająco poważne. - odparł mu tak samo piosenkarz.

Jeremy cofnął się i wsiadł do samochodu. Zapalił silnik i przy jego cichym pomruku wyjechał z parkingu. Niebawem usłyszał za sobą ostrzejszy warkot motoru. Włączył się do ruchu, lecz cały czas widział Hondę Jeffersona tuż za swoim Viperem. Aby zagłuszyć swe myśli włączył radio i to tylko po to, by usłyszeć w nim: "Mówili, że będziesz ze mną nawet gdy skończy się świat...". Zacisnął usta i wyłączył odbiornik. Mijał kolejne przecznice, nie zwracając uwagi na otoczenie, ale nie tracąc z oczu srebrnego motoru.
W końcu wjechał w dzielnicę domków jednorodzinnych. Mieszkali tu tylko bogaci ludzie. Wille były piękne i zadbane, a na parkingach stały samochody, przy których nawet jego Viper nie robił oszałamiającego wrażenia. Z daleka dostrzegł swój dom. Zwolnił. Potarł dłonią wciąż bolące czoło. Westchnął. W końcu zatrzymał samochód, dając światłami znak motocykliście z tyłu. W końcu wysiadł i oparł się o karoserię.
Jefferson wyprzedził jego samochód, po czym zahamował gwałtownie, tak że jego motor obrócił się na jezdni i stanął w poprzek niej. Muzyk podparł się stopą o asfalt i podniósł szkiełko w kasku. Po jego oczach Jeremy poznał, że się uśmiecha. W końcu uniósł dłoń w pożegnalnym geście.
Po chwili Jeremy odwzajemnił go.
Jefferson kiwnął mu głową, zasunął szkiełko kasku i zapalił motor. Ruszył ostro, zostawiając na asfalcie ciemne smugi z opon.
Jeremy wpatrywał się w niego dopóki nie zniknął za zakrętem i wsłuchiwał się w gasnący warkot motocykla nawet kiedy ten już umilkł w oddali.
W końcu oderwał się od samochodu i ruszył w kierunku domu. Minął żelazną bramkę, a żwir, którym była wysypana ścieżka zachrzęścił mu pod butami.












 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 13 2011 22:08:20
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

grzybek (grzybekmen1@op.pl) 16:15 22-08-2004
Niezłe masz pomysły. Ciekawe co wymyślisz dalej?
Natiss (natiss@tlen.pl) 15:55 23-08-2004
Całkiem, całkiem. ^^ Musze stwierdzić, że jest troszku dla mnie nie zrozumiałe (no cóż, inteligencją to ja nie grzeszę), ale podoba mi się. XD
(Brak e-maila) 19:28 27-08-2004

Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 19:29 27-08-2004
Ehhhhhhhhhhhhhhhhh....... Co tu dużo mówić..... Jak się coś takiego czyta to człowiek tylko w milczeniu wciska babci w dłoń piątkę na świeczkę przed ołtarz, żeby tylko autor pisał dalej tak dobrze, jak dotądsmiley Wszystko kocham, i te zdania co skutkują łaskotaniem w żołądku, i ten styl nie do opisu i tę treść... zresztą co tam treść.... treść to miał i Bolesław Prus..... ale Anthony! Boże, Anthony! Ja nie wiem za co ja go tak uwielbiam, nie mniej jednak uwielbiam go krańcowo.^^ Mój #1 wśród seme...
kethry (kethry@interia.pl) 00:40 28-08-2004
okropnie dziekuje ^___^ smiley***
kethry (kethry@interia.pl) 16:58 28-08-2004
Sachmet. daj ty tej babci na swieczke. przyda mi sie wszelka pomoc teraz smiley
Nache (Brak e-maila) 19:30 28-08-2004
Sory, że się wtrącę, ale Nitta lepszy smiley. Mowilam to od początku smiley. Keth, Ty wiesz co ja myśle, ja sie rozwodzić nie bede...
Kethry (kethry@interia.pl) 22:52 28-08-2004
mrrrr. wiem. ogromne buziaki dla ciebie smiley** ja tam Jeffa... nic nie poradze smiley
Ashura (Brak e-maila) 19:25 04-09-2004
No i po raz kolejny stwierdzam O MOJ BOZE, JAKI TA DZIEWCZYNA MA TALENT!Kolejne opko do pokochania.Zastanawialas sie moze nad kariera pisarska?Moim zdaniem masz ogromne szanse na sukces.pozdrowionka^----------^
Kethry (kethry@interia.pl) 23:35 05-09-2004
dziekuje smiley strasznie milo mi sie zrobilo po waszych wpisach smiley
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila)10:29 06-09-2004
Kethry. Ja jestem zdegustowana. Ja tu się na świeczki rujnuję, a DALEJ NIE MA DALSZEGO CIĄGU?
Kethry (Brak e-maila) 22:18 07-09-2004
zaraz bedzie. najpierw czesc 11 musi przezyc Nachebetkowa krytyke smiley
Nachebet (Brak e-maila) 13:07 09-09-2004
Hyhyhy... ... jestem w trkacie... Właśnie Anthony Jeremiego tego... a, nie powiem wam... ...
*poszła czytać*
Heike (heike@tlen.pl) 23:34 10-09-2004
Masz dar przykuwania mnie do kompa. Wzroku nie mogę oderwać do momentu kiedy zodaczę ostatnią linijkę.
Kethry (kethry@interia.pl) 20:38 12-09-2004
ranny, ale jednak zywy... Trop przetrwal krytyke. dojrzewam do wyslania go Nami smiley
Ashura (Brak e-maila) 18:05 25-09-2004
Dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11...
Tets (Brak e-maila) 00:32 26-09-2004
Jak najlepsze rekomendacje ode mnie takze... ;]
An-Nah (Brak e-maila) 15:47 10-10-2004
Keth, powiem ci to tylko raz, bo mnie zazdrosc zzera - powinnas zostac profesjonalistka. Zalamalam sie. Ide czytac dalej.
Arvin (Brak e-maila) 17:18 20-10-2004
Cóż żadko się zdarza,a jednak muszę przyznać opowiadanko jest dobre, nawet bardzo. Mogłabyś przerobić to na książkę po paru poprawkach.Muślałaś kiedyś o pisaniu zawodowym? Tylko musiała byś wtedy pisać częściej i tyle samo.
Kethry (kethry@interia.pl) 19:16 22-10-2004
Arvin: heh, no i tu mamy problem smiley
An-Nah (Brak e-maila) 13:20 31-10-2004
Keth, melduje ze (w koncu!) doczytalam i rpagne ciagu dlaszego... pospiesz sie ^^
Rahead (Brak e-maila) 23:51 11-11-2004
12 12 12 12 12 12 O_O

szybciej T_T

chyba nie muszę dodawać ze super......
Jeenefrath (Brak e-maila) 18:38 16-11-2004
Dobre tylko żatko piszesz
lollop (Brak e-maila) 21:13 20-11-2004
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA (to jest okrzyk uwielbienia wywołany z braku odpowiednio dobrych słów)
(Brak e-maila) 20:31 03-12-2004
Powinnaś zostać pisarką masz dar pisz dalej
wena Kethry (Brak e-maila) 23:48 12-12-2004
mam zla wiadomosc (chlip). glupia (oj, glupia) autorka tego opa wziela sobie na kark szczescie pt drugi kierunek studiow. nie ma czasu na oddech, nie ma czasu na mnie. 12 czesci chwilowo nie bedzie. chlip...
Miyu_M (yami_no_kodomo@o2.pl) 00:42 13-12-2004
Kethry, kochanie, nie rób mi tego!!! Rozumiem, co to dwa kierunki studiów, naprawde, ale kończenie w takim miejscu to zbrodnia na czytelnikach...Błagam, napisz cos szybciutko, jak tylko złapiesz chwilę oddechu!!!
Rahead (Brak e-maila) 10:15 22-12-2004
Y_Y....

Ale ja wytrwam! Bede oczekiwała T-T
(Brak e-maila) 23:39 22-12-2004
Kethry ja też robie dwa kierunki,daje korki,zajmuje się rodzeństwem,uczeszczam na różne kółka w których przeważnie jestem w zarządzie.Oprócz tego mam jeszcze czas na pisanie przyjaciół i inne takie.
Wiesz mówi się, że jak twierdzisz że nie masz czasu to znajdz dodatkaow zajęcie to zauważysz jak wczaśniej miałeś(aś) go dużo.
To sprawdzona prawda,może skróć opowiadania będzie Ci łatwiej i zadowolisz nassmiley
Kethry (kethry@interia.pl) 15:14 26-12-2004
dzieki za rady. poradze sobie. po swojemu smiley
Ashura (Brak e-maila) 20:20 19-01-2005
JA JESTEM ZDEGUSTOWANA!!!!!!!!!!!11 ukazala sie wieki temu i od tego czasu cicho sza.Kiedy bedea nastepne czesci do jasnej ciasnej????Ja chce Jeremiego on jest cuuuuuudoownyyyy.
Kame (kame_kira@wp.pl) 11:26 01-02-2005
Ach!Ach!Ach!Wzdycham za częścią 12,Nittą,Jeremym i oddechem śmierci na karkusmiley
Na kolanach pójde i czołgać się bede byleś napisała część następną^^
kethry (Brak e-maila) 23:42 06-02-2005
wyrzuty sumienia mnie zjadaja... ale nie mam dobrych wiesci... T__T. Trop stoi jak stal.
Rahead (Brak e-maila) 11:42 28-02-2005
stoi? *łamiącym się głosem* nie ruszył ani o milimeeetr? O_O
SuperNova (przewer@poczta.onet.pl) 14:52 08-03-2005
BŁAAAAGAM Kethry, błagam i jeszcze raz błaaagam o nastęną część!!! Twoje opo czyta się tak samo świetnie jak najlepsze książki SF i sensacyjne!!! Proosze o jeszcze!!!
Kethry (Brak e-maila) 01:20 09-03-2005
ha! no dobra. ruszyl sie o 12 stron smiley cokolwiek robicie - robcie to dalej, bo dziala smiley
(Brak e-maila) 23:22 16-03-2005
Ja też,ja też.Cokolwiek działa to się przyłanczam.Chcę więcej tego opcia jest super!!!
PS:Jak podziała to modę tak co dzień się tu wpisywać
(Brak e-maila) 23:23 16-03-2005
Dzis jeszcze raz.
Proszę,błagam pisz dalej
(Brak e-maila) 23:23 16-03-2005
PIsz pisz pisz......piszsmiley
(Brak e-maila) 23:23 16-03-2005
pisz?
(Brak e-maila) 23:24 16-03-2005
piszesz?
(Brak e-maila) 15:18 20-03-2005
pisz pisz!! im więcej tym lepiej. jesteś boska i piszesz boskie opowiadania. Tylko nie przestawaj błagam!!
Kethry (Brak e-maila) 21:05 29-03-2005
staram sie smiley. dziekuje smiley**
Rahead (Brak e-maila) 18:08 31-03-2005
ech przeczytalam znowu calosc *rozmazona*
Netsah (Brak e-maila) 00:35 05-04-2005
kochana Rahead mi polecila-na moje nieszczescie przeczytalam cale...pisz-prooosze*blagalny wzrok* jedno z fajniejszych opek jakie czytalam*rozmarzona dolaczam do Rah-kun*
Bardzo zniecierpliwiona (Brak e-maila)23:17 07-04-2005
i jak ci idzie?? Mam nadzieje że wenka nie opuszcza bo chyba zwariuje jak nie poznam dalszych etapów tej historii. Ocal moje zmysły bo jeszcze troche i je postradam. Życzę stałego natchnienia
;D
asjana (asjana@gmail.com) 10:59 04-05-2005
super piszesz po prostu bosko nie wiem kiedy naoisalas ostania czesc ale potrzac po datach bylo to dosc dawno wiec prosze zmiluj sie nd nami i napisz nastepna czesc nie moge sie juz doczekac
(Brak e-maila) 16:26 18-05-2005
to jużmój 5 wpis tutaj każdy w odstepie conajmniej kilku tygodni...
Matko ja już od pół roku nic innego prócz śledzenia postępów wpisaniu opka nie robie...
LITOŚCI!!!
mary madness (myxomatosis1@o2.pl) 13:39 23-06-2005
Boze. *beczy* 7 raz juz to czytam a ty nie napisalas nic dalej. Musialas przeciez napisac choc troszke!!! Prawda???
Wiem wiem, sesja itd. ale ja tu cierpie. Musle ze MY cierpimy. Wyslij choc na maila ze dwa zdania nowiej czesci. Jak moglas zostawic opo w takim momecie !!!!!!!!

AAAAAAaaaaaaaaaaaaaghr. Musze wiedziec co bedzie dalej.
Kira (Brak e-maila) 23:38 16-03-2006
O moj Boze... Twoje opowiadanie jest niesamowite.. i wywarlo na mnie ogromne wrazenie @_@! to jest po prostu cos niesamowitego. Podoba mi sie Twoj styl. Jest swietny! Opowiadanie jest boskie i trzymajace w napieciu *_*.. Kya! A Anthony jest wprost cudowny! Uwielbiam goo *.*. On i Jeremy, mimo wszystko, pasuja do siebie.... ^^
Ja chce wiedziec co bedzie dalej...! Prosze, prosze, prosze, blagam o dalsze czesci! Czuje ze jezeli nie dowiem sie co stanie sie dalej to umre ;_;. Czy beda dalsze czesci?... jesli tak, to kiedy?T_T
Kira (Brak e-maila) 13:50 17-03-2006
Czekam T__T...
Kira (Brak e-maila) 18:23 18-03-2006
*nadal czeka* u.u
Kira (Brak e-maila) 14:01 20-03-2006
Ecchhh, kiedy bedzie ciag dalszy?
Gall (Brak e-maila) 18:59 21-03-2006
My chcemy więcej!
My chcemy więcej!!!
W przeciwnym razie zakładam strajk głodowy!
Kira (Brak e-maila) 12:43 23-03-2006
Dokladnie! My chcemy wiecej Anthony'ego Jeremy'ego i innych! ~.~
Kira (Brak e-maila) 13:55 26-03-2006
Ech T.T... chcemy wiecej!@_@
~.~ (Brak e-maila) 18:40 01-04-2006
Jest nowa aktualka a Ukrytego Tropu ciagle nie ma...
Kethry (Brak e-maila) 00:14 03-04-2006
no dobra. to sie pochwale. skonczylam Tropa. zanim sie tutaj jednak zjawi musi przetrwac ogien beta-readingu smiley. co sie ostanie, to sie o/ukaze smiley
Kethry (Brak e-maila) 00:32 03-04-2006
ale sie zdziwilam, ze jeszcze jestescie. i czekacie. mrrau smiley
Kira (Brak e-maila) 11:31 06-04-2006
AAAAAAA! NAPRAWDE?!?! *zemdlala i umarla ze szczescia* Dziekujeeemy Ci droga Kethry! ^______^ *tanczy*
(Brak e-maila) 19:08 17-04-2006
Nie chce na nikogo naciskac ani nic, ale kiedy wreszcie bedzie?v.v'
liz (liz5@o2.pl) 15:44 21-04-2006
kiedy bedzie nastepna czesc... ja nie moge sie juz doczekac :]
mary madness (myxomatosis1@o2.pl) 18:51 21-04-2006
halooooo!
Czy ktos tam jest??
Stuk puk.!
Juz prawie rok minął od ostatniej częsci (albo i więcej) My tu uuuumieramy.
Jak mozna zostawić czytelnika, tuż przed zakonczeniem, bo podobno 12 rozdział ma być ostatni. Toz to gorsze jest, od najwymyślniejszych tortur.

Wielce załamana, wierna czytelniczka (zadziej komentatorka)
mary madness
mary madness (Brak e-maila) 18:55 21-04-2006
Oł jessss.
Przeczytałam wpis Kethry. Znaczy... będzie Trop ^O^
Jaspis (Brak e-maila) 14:23 28-04-2006
Ja też chcę kolejną część,a najlepiej kolejnych paręsmiley Kiedy bedą?
lukger (Brak e-maila) 15:27 30-04-2006
prawdziwa perełka przeczytałam jednym tchem.Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.Poprostu rewelacja!!!
Kira (Brak e-maila) 16:52 13-05-2006
Auuuu.. proszeee v.v chyba juz dluzej nie wytrzymam ;_; ja chce Ukrytego Tropa! *wali sie patelnia w glowe*
juicebox (dariaart@interia.pl) 08:46 27-05-2006
a gdzie dalszy ciąg????!!!!
(Brak e-maila) 18:31 30-05-2006
omgwtf?!
(Brak e-maila) 18:03 18-06-2006
no to kto by w koncu tym przywodca ciem??
Kira (Brak e-maila) 17:30 19-06-2006
Nareszcie się doczekałam ostatniej części!
Podobało mi się.. jak zwykle było wspaniałe, lecz czuję pewien niedosyt.. czy Jeremy naprawde nie kocha Anthony'ego? bo mi się wydaję że jednak kocha @_@. Ech, szkoda, że to już koniec.. będzie mi ich brakować v.v.
Dziękuję Ci bardzo za to cudne opowiadanie!
mary madness (myxomatosis1@o2.pl) 17:41 19-06-2006
Zmianę stylu czuć. Odnoszę wrażenie, że ta zmiana przeżyła swoje apogeum w opowiadaniu umieszczonym w antologii. Zamieszczasz więcej opisów i rozwodzisz się bardziej nad wnętrzem bohaterów. Ogólnie to bardziej patetycznie się zrobiło.
Podobało mi się. Zawsze podobają mi się twoje opowiadania, ale wolałam twój poprzedni sposób pisania.
Rahead (Brak e-maila) 23:31 20-06-2006
tak najbardziej ale to najbardziej mi sie podobal motyw imienia Colmana..
no... taka perła.
Yoan (Brak e-maila) 00:43 21-06-2006
No tak, odczuwa się inny styl, lecz jak na moje niczego mu nie brakuje smiley hyh...Jefferson...gratuluję, nie często mam łzy w oczach przy czytaniu smiley. Dobra robota!
Kethry (Brak e-maila) 00:55 21-06-2006
Dzieki, Kochani! smiley** bardzo duzo to dla mnie znaczy smiley
Sccar Leth (Brak e-maila) 23:50 23-06-2006
Uwielboam Ciebie i Twoje opowiadanie.Cieszę się, że czekanie się opłacało. Jesteś świetną pisarką i zdania nie zmienię. Wiem co mówię.Jestem krytykiem, a odkąd ukazała się pierwsza część z niecierpliwością czekam na kolejną.
Życzę więc dalszych sukcesów i kolejnych takich tekstówsmiley
Linarea (fantastyczka01@interia.pl) 22:45 13-07-2006
Normalnie nie cierpię s-f ale Twoje opowiadanie było niesamowite! Szkoda tylko, że styl ci się zmienił (nieco zbyt filozoficzno-melancholijny jak dla mnie). No i naprawdę szkoda mi Jeffa smiley
Sac (Brak e-maila) 20:13 11-05-2007
Wiem, ze jest to s-f, ale mam jedną uwagę:
Korea Pd. nigdy nie pójdzie w sojusz z komunistycznymi Chinami lub Irakiem, z dwóch powodów: przede wszystkim, USA dość solidnie pilnuje tego państwa (mają tam nawet własną bazę), a drugi powód to - Koreańczycy nie lubią Chińczyków. Tak samo Korea Pn nie skuma się z Japonią, która od II wojny światowej jest również w pewnym stopniu kontrolowana przez USA, poza tym komunistyczni Koreańczycy nienawidzą Japonii. Nie wiem, czy ten komentarz ma sens, bo widzę, ze dawno temu nikt tu nie pisał, ale sugerowałabym rozważanie tych faktów. Powodzenia w pisaniu smiley
smiley (Brak e-maila) 18:58 20-11-2007
Wiesz niezla historja. Ale zanim przeczytalam pierwszy rozdzial minela godzina smiley Masze byc szczera, sa troche za dlugie. Ale tak jest swietnesmiley
Mary (Brak e-maila) 10:01 27-11-2007
Kethry ja Cię bardzo, bardzo, bardzo ładnie proszę dodaj kolejne części, bo to opowiadanie jest niesamowite! Normalnie aż brak słów, choć jeżeli chodzi o takie kwestie to jestem wygadana =)Ale Ty mnie po prostu zauroczyłaś swoim stylem pisania =)
Liz (ziaabaa@wp.pl) 18:51 27-11-2007
No nie... to nie może być prawda... Ja myślałam, że to opowiadanie jest skonczone! Huh... Nie znosze nie znać zakończenia...
Ale ze mnie naiwny człowiek, wiesz? Tam się działo tyle złego... i tak nagle spadła na mnie świadomość, że taki jest realny świat, że wokół ciebie zawsze rozgrywają się ludzkie dramaty, o których nie masz pojęcia. Że świat zmierza ku... no, napewno niczemu dobremu. Czuję sie jakby powoli miał zbliżać się ku końcowi.
Raczej nigdy nie przepadałam za takimi fatalistycznymi dziełami, ale.. moze to dlatego, że chcę byc optymistką i nie widzieć, co tak naprawdę się dzieje? Czym tak naprawdę jest życie? Przeraziło mnie to... i naprawdę skłoniło do poważnych przemyśleń. Bo to było, aż ZA realistyczne.
Żałuję, że nie potrafie wydusić z siebie nic bardziej konstruktywnego, ale zwyczajnie brak mi teraz słów, żeby powiedzieć, co czuję. To jak swoiste katharsis. Nie mogę sie odnaleźć w takiej drastycznej historii, gdzie jedno nieszczęście pociaga następne a wszystko jest ze sobą splecione okrucieństwem i śmiercią jak w koszu pełnym wijących się węży...
Dawno w Internecie nie czytałam czegoś tak dobrego i szczerzę żałuję też, że najwyraźniej cała ta praca została porzucona... Naprawdę szkoda tego opowiadania. Powinno mieć zakończenie, jest tego warte.
Mary (Brak e-maila) 20:54 04-12-2007
Kocham Cię, po prostu Cię kocham za to opowiadanie, a może powieść jest bardziej adekwatnym określeniem?
Liz (ziaabaa@wp.pl) 17:52 23-02-2008
O. Nie masz pojęcia, Droga Autorko, jak się zdziwiłam, kiedy dziwnym przypadkiem tu weszłam i tajemnicza liczba 12 z czymś mi się skojarzyła. A mianowicie z tym, że wcześniej jej nie było smiley Ależ sie ucieszyłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że to nowa i ostatnia część. Nie powiem, że żałuję, że więcej nie będzie, bo to było dobre zakończenie. Powiedziałabym, że na poły szczęśliwe, sycące pewną potrzebę serca po tym, kiedy tak się utożsamialiśmy się z bohaterami, a jednak nie dało po sobie odczuć nadmiaru tegoż szczęścia, bo to odbiera realizm całej treści.
Co do tego, czy styl tej części różnił się od poprzednich... Dawno czytałam poprzednie części, ale zmiana na pewno nie jest tak drastyczna, nadal wciąga i czaruje pięknymi sentencjami.
Naprawdę gratuluję pięknej pracy i cieszę się niezmiernie, że zechciałaś się podzielić nią z innymi na łamach strony.
Życzę dalszych sukcesów i efektywnego samodoskonalenia, jeśli pisanie Cię nie zmęczyło smiley
Pozdrawiam.
wadera (wadera88@tlen.pl) 18:12 14-08-2009
Powiem tak, to opowiadanie jest jednym z najlepszych jakie miałam przyjemność czytać na tej stronie. Szczerze to przez kilka dni nie potrafiłam oderwać się od niego i myślami byłam ciągle z głównymi bohateramismiley Większość opowiadań jest taka.. płytka, średnia fabuła, albo mało skomplikowana, nacisk na romanse.. no i dobrze, niech i takie będą:] Twoje dzieło jest o niebo lepsze od innych choćby pod tym względem, że ma kilka wątków pozornie przypadkowo łączących się ze sobą tu i tam... Czyta się przyjemnie i naprawdę udało Ci się zachować napięcie do końca:] No i fakt, że jest duuuużo tekstusmiley Uwielbiam długie opowiadania, bo to świadczy o tym, iż autor się napracowałsmiley Pozdrawiam serdecznie i życzę jeszcze więcej weny twórczejsmiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum