The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 24 2024 13:03:31   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Pachnąc czekolada z muffinkami w tle
Ronnie był jednym z tych chłopców, którzy lubią siedzieć na murkach, jedząc w tym czasie swoje drugie śniadanie i obserwując mijających go ludzi; próbował też pa-trzeć na słońce szeroko otwartymi oczami, przeczytać 600-stronicową książkę w ty-dzień (próba nieudana, ale liczy się chęć), poderwać dziewczynę sposobem filmowym (znaczy: poznać, oczarować, wpakować do samochodu, zawieść do motelowego pokoju i "zaliczyć"; czynności w razie potrzeby powtórzyć z inną); próbował też na tyle zazna-jomić się z co najmniej pięcioma osobami, żeby móc zaprosić je na swoje osiemnaste urodziny, które wypadały za miesiąc. Jednak z tych wszystkich prób jako tako najlepiej wychodziła mu pierwsza.
Może było to sprawą jego charakteru i usposobienia: Ronnie był leniwy, nudny, nieoczytany, łakomy na słodycze - wydawał na nie mnóstwo pieniędzy, prawie całe kieszonkowe - nie zmywał po sobie naczyń, niewiele się uczył, nie licząc historii - głównie dlatego, że oglądał pełno filmów, w tym historycznych. Lubił horrory, chociaż nie trzeba było wiele, by podskoczył ze strachu. Po prostu na scenach drastycznych zakrywał twarz nieodłączną okrągłą poduszeczkę ze ślicznym haftowanym wzorkiem (kobieta w obszernej sukni z parasolką i pieskiem) i zatykał uszy. Miał starsze rodzeń-stwo, dużo starsze; dwaj bracia założyli już swoje rodziny i uciekli z domu, więc Ron-nie siedział sam z rodzicami. Słuchał tego, co mu się trafiło: od starych przypadkowych płyt klasyków, przez nieśmiertelne przeboje Elvisa i łatwe do zapamiętania piosenki Britney, po mocne kawałki Slipknota czy Nirvany. Jego śmiech był głośny i zaraźliwy, ale śmiał się zwykle ze sprośnych żarcików swojego wuja, z wpadek nauczycielskich albo kabaretów. Może śmiałby się też ze zwykłych koleżeńskich zwrotów, ale nie miał od kogo ich usłyszeć - widocznie nie roztaczał wokół siebie aury potrzebnej do pozy-skiwania sobie przyjaciół. Kolegował się tylko z towarzyszem z ławki, Charliem, który miał grube okulary i kiedy się śmiał, czasami pochrumkiwał jak świnka. Nie było to mo-że wymarzone towarzystwo, ale zawsze coś.
Wracając do poprzedniego tematu, jeśli nie przez osobowość Ronniemu nie udawało się pewnych rzeczy osiągnąć, być może winny temu był jego wygląd: kręcone, rude włosy, okrągła twarz, sylwetka raczej nieatletyczna, wieczne brudne trampki na nogach i ciągle zielone koszulki, od których pewnie był uzależniony. Dziewczynom nie wydawał się odpowiednio atrakcyjny, chłopakom zaś nie wyglądał na równego sobie. Cóż biedny Ronnie mógł za to? Kiedyś przezywano go grubaskiem, ale teraz wyrósł i był raczej potężnej budowy, niezdarny - dlatego rzadko chwytał się jakichś zręcznościo-wych prac prócz grania na konsoli. Ale miał za to poczucie humoru, co prawda było to źródło nieeksploatowane, lecz z pewnością głębokie. Umiał też zawsze zachowywać stoicki spokój, nie przejmował się jakimikolwiek zaczepkami, porażkami, wytykaniem wad czy wagi. Przechodził obok wszystkiego z zepsutymi słuchawkami w uszach - bo rodzice jakoś nie kwapili się do kupna nowych.
Właściwie to byłby z niego całkiem dobry kumpel, ale na razie nikt nie chciał się o tym przekonać. Jak miał znaleźć tych, co najmniej, pięcioro ludzi na urodziny? Nie wiedział, ale też nie rozpaczał. Jakoś będzie. Najwyżej zje cały tort sam. No, może jeszcze z Charliem.
Podczas codziennego rytuału jedzenia drugiego śniadania na betonowym murku przy szkole, nagle obok Ronniego, ku zdziwieniu jego samego i najwyraźniej tej części świata, która w ogóle wiedziała co nieco o Ronniem, usiadł wysoki, szczupły chłopak z ciemnymi włosami, długą grzywką opadającą na oczy - "Nie przeszkadza mu to?", po-myślał automatycznie Ronnie - o trochę zgarbionej postawie, ostrym nosie, gładkich policzkach i w tak modnej ostatnio wyciągniętej bluzie. (Ronnie osobiście preferował koszulki zielone i raczej wygodne, nie za długie). Ronnie otwarcie gapił się na chłopa-ka, który właśnie z przetartej miejscami czarnej torby wyjmował banana. Między nimi było może pół metra przerwy, co Ronniego bardzo zastanawiało. Wytłumaczenie jed-nak mogło być jedne: ten naiwny chłopak nie mógł go nawet znać.
Naiwny chłopak, zdając sobie sprawę z tego, że jest obserwowany, posłał mu nieodgadnione spojrzenie spod grzywki i obdarował go lekkim uśmiechem. Garbiąc się cały czas, z namaszczeniem obierał banana. Ronnie aż zapomniał, że ma swoje własne jedzenie w ustach, które wciąż czeka na rozgryzienie i przełknięcie. Opamiętał się i wrócił do swojego normalnego zachowania - czyli do nie wyróżniania się z tłumu.
Chłopak przerwał obieranie - to niesamowite, ale po jakiejś minucie dalej go nie obrał - i podrapał się po głowie, potem wyjął z przepastnych kieszeni jeansów komór-kę, sprawdził godzinę i wrócił do obierania. Ronnie zerknął na niego, ponieważ właśnie skończył jeść i nie miał nic innego do roboty. Pod zaciekawionym spojrzeniem Ronniego chłopak już miał się zabrać do jedzenia, ale jakby nagle sobie coś przypomniał i zwró-cił się do Ronniego:
- Nie przeszkadzam ci? - uśmiechnął się całym garniturem zębów.
- Ty pytasz mnie? - ocknął się zaskoczony Ronnie. To nie tak, że nikt się do niego nie odzywa, a już na pewno nie jest tak, że nikt nawet nie myśli o zapytaniu się go o coś takiego. Po prostu jakoś...
Chłopak rozglądnął się i uśmiechnął znowu.
- Wygląda na to, że to obok ciebie siedzę. Więc jak?
- Przecież siedzisz tu już parę minut. Chyba możesz. Nie przeszkadza mi to - opowiedział niepewnie Ronnie. Miał już na końcu języka "Ale czemu koło mnie usia-dłeś?", ale się powstrzymał.
- Dobrze.
Chłopak ugryzł malutki kawałek banana, przeżuł powoli, potem przejechał tylko przednimi zębami po owocu i oblizał się. Ugryzł znowu trochę i żuł z zatrważającą szybkością zawodowego żarłoka. Sytuacja z zębami się powtórzyła dwa razy pod rząd, aż wreszcie zjadł połowę banana. Coś zaniepokoiło Ronniego, który patrzył jak zahip-notyzowany.
- Czemu tak dziwnie jesz? - wyrwało mu się zupełnie niespodziewanie, zanim ugryzł się w język.
- Słucham? - odwrócił się do niego chłopak, przerywając żucie. Był taki flegma-tyczny...
- No bo... Jakoś tak jesz trochę... Tak... gejowsko - wypluł wreszcie Ronnie, dziwnie zakłopotany, natomiast chłopak uśmiechnął się znów tak szeroko.
- O ile wiem, to chyba nie jestem gejem - wzruszył chudymi ramionami. - Jesz-cze nikt mi nie powiedział, że gejowsko jem banana. To przydatna informacja. Dzięku-ję. A jak się nie-gejowsko je banana? Chciałbym się nauczyć.
Ronnie spojrzał na niego jak na idiotę. Normalnie się je.
- Noo... Po prostu jesz. Gryziesz i jesz. Proste. Tak je większość ludzi.
- Pokażesz mi? - zapytał i podsunął banana Ronniemu pod nos.
- Żartujesz? Przecież tam jest twoja ślina - powiedział Ronnie, gapiąc się to na owoc, to na właściciela.
- Ach, tak, racja, to by było dopiero jak pośredni pocałunek. Coś jak dzieci w podstawówce.
Zapadło milczenie, Ronnie niespokojnie zerkał w stronę chłopaka, który teraz za każdym razem jak miał ugryźć, zastygał na chwilę z otwartymi ustami i najwyraźniej zastanawiał się, jak ma ugryźć. Bardzo dziwna sytuacja. Ronnie już się napatrzał.
- To ja idę - oznajmił ni z tego, ni z owego i zeskoczył z murku. - Na razie.
- Czekaj - powiedział chłopak z pełnymi ustami, żując ostatni kęs. - Jestem Nadmir. Ty nazywasz się Ronnie, wiem, ale mógłbyś się przedstawić, żeby było bar-dziej oficjalnie.
- Wiesz, kim jestem i siadasz obok mnie? - zapytał szczerze zdziwiony Ronnie.
- No, jeszcze nie wiem do końca, kim jesteś, ale znam twoje dane. Wiesz, skąd?
- Nie. - Ronnie nie lubił pytań retorycznych, ale musiał coś powiedzieć.
- W takim razie ci powiem - postanowił dobrodusznie Nadmir i również zszedł z murka. Był wyższy od Ronniego o jakieś osiem centymetrów. Wyrzucił skórkę z banana do kosza, lewą ręką odgarnął grzywkę i zmrużył oczy, zaślepione światłem. - Jestem twoim bratem. Właśnie dowiedziałem się o twoim istnieniu, bo nasz prawdziwy tata spisał to w testamencie. Umarł dwa dni temu.
- Że co? - spytał podejrzliwie zbity z tropu Ronnie. Nadmir wybuchnął przyjem-nym śmiechem.
- Żartuję - machnął prawą ręką i przewrócił niebieskimi oczami. - Jestem z wy-miany.
To było tak abstrakcyjne dla Ronniego jak rzekomy brat, więc nie zmienił miny i ponownie spytał:
- To znaczy?
- Chodzisz do szkoły i nie słyszałeś o wymianie międzyszkolnej? - zdziwił się Nadmir. - Ale z ciebie nieuważny uczeń. Przyjechałem tutaj z misją zapoznania się z obyczajami tutejszych mieszkańców. To może nie misja na Marsa, ale mam się uczyć nowych przekleństw, podobno jesteście mistrzami w przeklinaniu. Od dzisiaj mieszkam u ciebie, nie potrzebuję wiele, ale liczę na jeden ciepły posiłek i czysty materac.
- Że jak? - Ronnie jakoś nadal nie mógł złożyć tego w całość. Pomału zaczynał się czuć jak kompletny kretyn o ilorazie inteligencji równym tamtemu bananowi, nie przymierzając.
- Ach, znowu żartuję - uśmiechnął się Nadmir. - To zwykła wymiana międzysz-kolna. Chociaż nie pogardziłbym przekleństwami, bo z tym u mnie krucho. To gdzie mieszkasz? Daleko?
- Eee... Nie? Niedaleko? - Ronnie poskrobał się w zamyśleniu po głowie. - Po-ważnie będziesz u mnie mieszkał? - Jak mógł nie usłyszeć o tej wymianie?
- Tak mi powiedzieli. Ronnie Sonierr, racja? Powiedzieli: rudy, postawny, zwykle sam. No to cię szybko znalazłem. Idziemy już? Chciałbym się pozbyć bagażu - wskazał na walizę leżącą sobie przy chodniku.
- No to tędy - skapitulował Ronnie, idąc i myśląc, co powie rodzicom.

Mama siedziała na ganku, opalając się w silnym słońcu. Ubrana była w satynowy, różowy szlafrok i na głowie miała słomkowy kapelusz. Oczy zasłoniła plasterkami ogór-ka. Ronnie specjalnie tupał, wchodząc na schody, żeby mama sama się obudziła. Istot-nie, poderwała się, ogórki spadły, a ona rozkojarzonym wzrokiem wodziła po chłop-cach.
- Ronnie, już jesteś?
- To Nadmir, mamo - Ronnie przedstawił uśmiechającego się, zgarbionego Nad-mira. - Jest z wymiany. Będzie u nas mieszkał przez jakiś...
- Dwa tygodnie - podsunął życzliwie Nadmir, wnosząc walizkę na ganek. - Miło mi panią poznać, pani Sonierr. Uroczy kapelusz.
- Ach, dziękuję - uśmiechnęła się zadowolona pani Sonierr. - Proszę, rozgość się czuj się jak u siebie. Dziś na obiad... A nie, zaraz, na kolację - będą pierogi. Mam na-dzieję, że smakują?
- Oczywiście - odparł śpiewająco Nadmir i otworzył sobie drzwi. - Najbardziej lubię polane masełkiem - dodał i wtaszczył bagaż do środka.
Ronnie zaprowadził Nadmira do swojego pokoju, kwadratowego pomieszczenia z białymi, pobrudzonymi ścianami, niepościelonym łóżkiem, stertą ubrań na podłodze i biurkiem zapchanym kubkami i talerzykami. Mimo wszystko Ronnie czuł się w obowiąz-ku jakoś prezentować przed Nadmirem, więc przerzucił ubrania na łóżko, pozbierał naczynia i powiedział:
- Jak zaraz znajdę jakiś materac, to go przyniosę. Siadaj. Chcesz... no nie wiem, herbaty? Tostów? Ciasteczek?
- Może być wszystko - odparł Nadmir i rzucił się na szerokie łóżko. - Nawet wy-godnie. Mogę tu spać?
- Ale ja tam śpię - stwierdził błyskotliwie Ronnie. - Nie chcesz materaca?
- Nie chcę. Chcę spać tutaj. Spokojnie, jest duże, pomieścisz się też - dodał uspokajająco i poklepał poduszkę. - A herbata z dwoma łyżeczkami cukru.
- Aha - rzucił Ronnie i wyszedł z pokoju.

Ronnie posłusznie zrobił herbatę, wsypał cukier, zapomniał zamieszać, wpako-wał sobie pod pachę pudełko smacznych herbatników oblanych czekoladą i wziął do ręki talerzyk z dwoma tostami posmarowanymi grubą warstwą Nutelli. Jednak kiedy wszedł do swojego własnego pokoju, zobaczył, że na jego własnym niepościelonym i zawalonym ubraniami łóżku śpi skulony chłopak, którego poznał - co tam poznał, wła-ściwie to tylko zna jego imię! - przed pół godziną. Najbardziej Ronniego natomiast zdenerwował fakt, że on zadał sobie tyle trudu, a Nadmir sobie zwyczajnie śpi. Ronnie westchnął i zabrał się za jedzenie - żeby się nie zmarnowało.
Nadmir zaczął już cicho pochrapywać, a Ronnie mimo zdecydowania ze strony Nadmira zaczął poszukiwania materaca. Ich dom nie był duży, ale bardzo zagracony. Trudno było poszukać czegoś, czego się nie używało godzinę temu, a co dopiero taką rzecz, o której stanie posiadania nie jest się pewnym. Po pół godzinie bezowocnych poszukiwań Ronnie stwierdził, że zwyczajnie nie ma takiego przedmiotu. Znalazł za to śpiwór, co prawda trochę mały, ale jak na prowizorkę to w sam raz. Nadmir tymcza-sem obudził się z popołudniowej drzemki i przeciągnął się tak, że jego ręce i nogi wy-stawały poza ramy łóżka. Przyszedł Ronnie i oznajmił, że ktoś tu będzie spał w śpiwo-rze i bez obrazy, ale to łóżko jest właściwie Ronniego, więc to raczej Nadmirowi przy-padnie śpiwór. Będzie wygodnie, zapewnił.
- Zobaczymy jeszcze - stwierdził po chwili Nadmir i przewrócił się na bok, w stronę ściany. - Pośpię trochę, jestem zmęczony po podróży. Wiesz, jak to jest. Te hałaśliwe pociągi, pociągi, haha... Ciągoty, pożądania, pragnienia... - zaśmiał się sam do siebie, a Ronnie poczuł się niepewnie.
- Co z tymi pociągami? - zapytał.
- Nie, nic, przypomniało mi się coś - wyjaśnił mrukliwie Nadmir i już spał.
- Co za dziwak - powiedział Ronnie i zastanowił się, co w historii Nadmira można uznać za prawdziwe, a co za kłamstwo. W każdym razie chłopak spał w jego łóżku, a mama już nastawiała wodę na pierogi i wyciągała masło z lodówki. O co chodzi dzisiaj? Co to za specjalny dzień niespodzianek? Chyba musi zjeść zaraz parę tych rozpływają-cych się w ustach batoników, żeby myśleć jaśniej. Ronnie wzruszył ramionami, za-mknął cicho drzwi i ruszył do ulubionego miejsca w całym domu - do kuchni.
Kuchnia była również kwadratowa, wyłożona kafelkami w chmurne wzory i ob-ramowana niebieskawymi meblami. Nigdy tam nie było czysto, pewnie dlatego, że tyl-ko pani Sonierr tutaj sprzątała, a ona z kolei musiała mieć odpowiedni nastrój do po-rządków. Jednak Ronniemu bałagan bynajmniej nie przeszkadzał; szybciej mógł coś znaleźć. Teraz pani Sonierr krzątała się - ciągle w różowym szlafroczku - w poszukiwa-niu jakichś sztućców. Podśpiewywała piskliwie pod nosem hałaśliwą piosenkę puszcza-ną akurat w radiu i podrygiwała do taktu. Rude loki skakały razem z nią.
Ronnie usiadł przy stoliku i sięgnął do szafki za sobą, żeby wyciągnąć ciasteczka słonecznikowe. Zaczął pochrapywać z lubością, a pani Sonierr zauważyła jego obec-ność.
- O, Ronnie, nie widziałeś może tej dużej drewnianej łyżki? - zapytała, podeszła tańcząco do syna i poczochrała jego włosy. Puściła do niego figlarnie oko, zrobiła obrót wokół własnej osi i dalej tańczyła. - Potrzebuuuję jej!
- Może będzie gdzieś przy łyżkach koło pieca? - zasugerował Ronnie, wpychając w usta resztę ciastka.
- Rzeczywiście! - pani Sonierr uniosła dwa palce w symbolu zwycięstwa. - Do-brze, że cię mam przy sobie!
Ronnie uśmiechnął się krzywo, ponieważ ograniczała go zawartość jego ust. Mama wrzucała do gotującej się wody zmrożone pierogi; w progu znikąd zmaterializo-wał się Nadmir ze swoją zdecydowanie zbyt długą grzywką. Pociągnął nosem w kierun-ku garnka, chociaż sam Ronnie niczego jeszcze nie czuł, i uśmiechnął się powoli i roz-kosznie.
- Ależ pani Sonierr! - zawołał z zachwytem, podchodząc do bardzo pozytywnie nastawionej pani Sonierr. - Jest pani cudem tego świata, te pierogi ratują moje głodne wrażeń życie! Czuję się jak w raju, słowo daję. A masełko też będzie? - spytał z ujmu-jącą skromnością.
- Oczywiście, będzie, będzie - zapewniła oczarowana skromnością pani Sonierr. Ronnie się zastanawiał, kiedy Nadmir ucałuje jej dłonie. - Ale, nalegam, mów mi: Betty. Przecież nie będziesz się do mnie zwracał przez dwa tygodnie per "pani So-nierr", tak mówią do mnie w urzędach!
- Skoro nalegasz, Betty - Nadmir rozpromienił się w uśmiechu i podszedł do spo-kojnie opychającego się Ronniego. - Mogę? Oprócz tamtego banana nie miałem nic w ustach od wczoraj.
Ronnie podsunął mu paczkę ciasteczek, zaś ze strony pani Sonierr - Betty - po-sypały się okrzyki zdumienia i troski o życie Nadmira, które on zbył powolnym uśmie-chem. Usiadł naprzeciw Ronniego, zasłaniając mu widok na uwijającą się pracowicie Betty. Jedli przez chwilę w milczeniu, skupiając całą uwagę na ziarnach słonecznika przyklejonych jakimś sposobem do kruchego ciasta. Wreszcie, po kontemplacji, ode-zwał się Ronnie:
- Nadmir, a co ty właściwie zamierzasz robić przez cały ten czas? Czy ja mu-szę... oprowadzać cię gdzieś czy co tam się robi na wymianach? Z góry uprzedzam, że nie znam zbyt wielu ciekawych miejsc. Chyba że te sklepy ze słodyczami, ale te naj-lepsze, rzecz jasna. Lubisz w ogóle słodycze? - zmierzył podejrzliwym wzrokiem Nad-mira.
- Nie przeżyłbym dnia bez czegoś słodkiego - zarzekł się gorąco Nadmir, na znak powagi wepchnął sobie do ust całe ciasteczko. - Słodkości są przepyszne. Swoją drogą, pierogi polane masełkiem też.
Na stół podano niemal odświętnie pierogi, pod nosem Nadmira zmaterializował się dzbanuszek (dzbanuszek!) z roztopionym masłem. Wszyscy - no, oprócz Betty, po-nieważ kobieta musi dbać o linię - objadali się pierogami z kapustą i grzybami. Pan Sonierr wrócił z pracy biurowej, kiedy Ronnie i Nadmir z pełnym usatysfakcjonowaniem klepali się po swoich brzuchach, nie będąc w stanie się ruszyć. Pan Sonierr zdjął prosty brązowy kapelusz i odłożył szarą teczkę, która ledwo się zamykała. Powiedział ogólne "Dzień dobry" i zasiadł do stołu, nie zwracając większej uwagi na Nadmira.
- Tom, to Nadmir - odchrząknęła Betty i położyła dłoń na ramieniu Nadmira. - Jest na wymianie międzyszkolnej i będzie z nami mieszkał przez dwa tygodnie. Nie uwierzysz, ale wyznał mi, że szaleje za samolocikami!
Na ostatnie słowa Tom zwrócił ciekawy wzrok na Nadmira, który swobodnie od-garnął grzywkę i uśmiechnął się pojednawczo.
- Naprawdę lubisz samoloty? - zainteresował się Tom, zapominając o kawałku pieroga na widelcu.
Betty ukradkiem puściła oko Nadmirowi.
- Tak, przepadam za nimi, panie Sonierr. Są cudowne. Mógłbym całe dnie spę-dzać na... na choćby patrzeniu na nie. Tak, uwielbiam samoloty.
- Mój człowiek! - rozpromienił się pan Sonierr, przechylił przez stół i poklepał rozwalonego na stołku Nadmira. - W piwnicy mam całą kolekcję, pewnie ci się spodo-ba! Trzymam też na specjalne okazje parę modeli, jeszcze nieposkładanych i nieotwar-tych. Same rarytasy!
Pan Sonierr już się zaczynał zapalać do pomysłu, nieziemsko ucieszony z nowo pozyskanego wielbiciela składanych samolocików. Przejęty gestykulował, a Nadmir uprzejmie się uśmiechał i potakiwał, aż Betty postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce.
- Dobrze, Tom, ale obawiam się, że niestety Nadmir nie będzie miał tyle czasu, żeby spędzać go z tobą - powiedziała zmartwiona. - Wiesz, będzie miał mnóstwo in-nych zajęć. Ale jestem pewna, że znajdzie dla ciebie i samolocików jedną chwilę. A teraz, proszę cię, jedz wreszcie te pierogi!
Pan Sonierr bez słowa usłuchał żony i wrócił z zapałem do pierogów, ale co parę kęsów zerkał na Nadmira, jakby dzielili jakąś niesłychanie interesującą tajemnicę. Nadmir odpowiadał równie zakonspirowanym spojrzeniem, a Betty zachichotała na bo-ku, symulując kaszel. Ronnie natomiast praktycznie i bez zbędnych konspiracji nalał sobie wody do szklanki i wypił ją od razu.

- Lepiej uważaj na tatę, bo teraz będzie cię próbował zwerbować do swojej flo-ty powietrznej - poradził życzliwie Ronnie, układając się do snu na sprzątniętym łóżku. Nadmir usiłował jakoś pomieścić się w śpiworze, który na dobrą sprawę kończył się na jego łopatkach. Stękał co chwilę z wysiłku, ale w końcu dał za wygraną i położył się na plecach, czując wyraźnie różnicę poziomów między śpiworem a podłogą.
- Ja naprawdę lubię samolociki - wyznał Nadmir, podpierając głowę na łokciu i patrząc (kierując głowę) w kierunku Ronniego. - Kiedyś też takiego miałem. To musi być niezła zabawa. Jesteś pewien, że nie mogę spać w łóżku?
- Jestem pewien - odparł sucho Ronnie. Kłócili się o to dobre dziesięć minut, zanim Ronnie zdołał wygrać batalię o łóżko. - Może jutro mama kupi materac. Postaraj się przeżyć jedną noc. Dobranoc.
- Pchły na noc - mruknął Nadmir.
Ronnie zastanowił się.
- Co?
- Nic, dobranoc - zaśmiał się Nadmir.
Zaległa cisza. Po chwili Ronnie zasugerował:
- Trzeba zgasić światło.
- Rzeczywiście.
Nikt się nie ruszył. Znowu cisza.
- Jesteś bliżej, Nadmir.
- A, możliwe.
- W takim razie rusz się.
- Dobra już, nie narzekaj... Miłych snów.
- Tylko uważaj na te graty na podłodze. Ja cię nie pozbieram.
Ranek nastał wcześnie, świetliście i denerwująco dla Ronniego, który zawsze lubił pospać nieco dłużej. Mlasnął parę razy, ziewnął i przewrócił się na drugi bok, ale trafił na jakąś przeszkodę. Przeszkodą okazał się być skulony jak kot Nadmir, który z niewinną miną spał sobie na łóżku Ronniego. To już przesada.
- Nadmir - zagrzmiał głos, który w zamiarze miał być groźny, ale z samego rana wyszedł cicho i potulnie. Ronnie odchrząknął. - Nadmir!
Gromiony skrzekliwym głosem Ronniego, Nadmir skulił się jeszcze bardziej i westchnął. Tego za wiele. Ronnie przeturlał go na skraj łóżka i zrzucił. Nadmir na-tychmiast oprzytomniał i jęknął z bólu. Jego proste włosy były potargane, nawet grzywka nie spadała już na oczy tylko sterczała w różne strony. Przetarł oczy, popa-trzył nieprzytomnie na Ronniego i zabrał się mozolnie do wgramolenia ponownie na łóżko.
- Czy ty jesteś lunatykiem? - zdenerwował się Ronnie i wyrwał mu z rąk swoją kołdrę. - Miałeś spać w śpiworze!
- Ale tu jest wygodnie... - wymamrotał cicho z zamkniętymi oczami Nadmir. - I cieplutko. Jest kołderka. I coś do przytulania.
Ronnie poczuł, jak zdradliwe rumieńce rozkwitają na jego piegowatych policz-kach i z wyraźną pogardą zakrył się kołdrą. Nadmir tymczasem wspiął się na łóżko i spokojnie przeciągnął. Bitwa wygrana.
W szkole rzeczy potoczyły się zdecydowanie po myśli Nadmira - który zresztą zajął chwalebne miejsce u boku Ronniego w jego ławce. Wychowawca i, jak się okaza-ło, jeden z pomysłodawców wymiany, przedstawił wylewnie Nadmira (Ronnie zdążył się dowiedzieć podczas wywodu więcej niż po dniu spędzonym z uczestnikiem tejże wy-miany). Wyszło na to, że właściwie cała klasa została zaangażowana w projekt (nie pomijając tych, którzy nic o tym nie wiedzieli), więc każdemu został przydzielony je-den wychowanek innej szkoły; dlatego też całą lekcję zajęło przedstawianie wszyst-kich, Nadmir zaś wydawał się z całej tej gromadki nowych najbardziej znieczulony na wzrost uwagi wokół siebie i rzucane mu wcale nie ukradkowe spojrzenia zaciekawio-nych dziewcząt. Siedział z tym swoim flegmatycznym półuśmiechem na ustach, ze zbyt długą grzywką zasłaniającą oczy i podpierając podbródek na obu dłoniach, zgarbiony.
- W weekendy będziemy się wybierać na wycieczki do ciekawych miejsc - wy-chowawca miał na myśli muzea i wystawy - na stolikach macie też kartki z propozy-cjami zajęć na wolne popołudnia. Zarówno ja jak i wasi goście liczymy na waszą pomy-słowość - zaokrąglony, rumiany na twarzy nauczyciel zerknął na tarczę zegarka. - Za chwilę przerwa, więc możecie już się spakować. Udanego pobytu życzę! - zwrócił się do nowych i wyszedł przed dzwonkiem, jak to miał w zwyczaju.
- Nie jestem pewien, czy będziesz miał ze mną udany pobyt - stwierdził Ronnie sceptycznie. - Chyba że cieszy cię perspektywa siedzenia w piwnicy z moim tatą, szczebiotania z moją mamą o zakupach albo siedzenia i nic-nierobienia ze mną. Zajmu-jące dla mnie, ale na twoim miejscu zanudziłbym się prawie na śmierć. Może lepiej zapytam, czy ktoś inny nie ma jeszcze wolnego pokoju? - zaoferował Ronnie i wycią-gnął z kieszeni parę mini batoników. Wziął dla siebie swojego ulubionego, a drugiego podał Nadmirowi, nawet na niego nie patrząc. - Masz.
- Wolałbym tamtego - oznajmił spokojnie Nadmir.
- Za późno - Ronnie odpakował i wrzucił sobie do ust batonik. - Ha ha.
- To gdzie dziś idziemy? - zapytał niezbity z tropu Nadmir, bawiąc się swoim ba-tonikiem.
- Bo ja wiem - mruknął Ronnie z pełnymi ustami, rysując na blacie jakieś gry-zmoły palcem. - Do cukierni?
- Świetnie - uśmiechnął się Nadmir, wpakował do ust batonika i powiedział mla-skając, naśladując Ronniego: - Już nie mogę się doczekać.
Ronnie spojrzał na niego bez słowa wzrokiem pełnym irytacji. Nadmir zastana-wiał się, czy dalej był zły za rano. Nie, przecież to było wieki temu, poza tym to nic, za co można by się obrazić.
Nadmir przejrzał kartkę z propozycjami: zabytki, parki, teatr a nawet zoo. Na próżno szukać tam jakiejś cukierni, ale nie przeszkadzało mu to. Coś czuł, że przez te dwa tygodnie naje się słodyczy za wszystkie czasy, jeśli nie jeszcze na zapas - o to nie musiał się martwić. Raczej też nie spotka w "wolne popołudnia" nikogo ze swojej szko-ły, co było mu wcale na rękę, bo nie będzie musiał dyskutować z innymi o każdej mi-nucie.

Takie urocze południa jak w tamten dzień aż same napawają człowieka rado-snym spokojem i wyciągają go na dwór, żeby mógł sobie pospacerować, pobiegać, po-oddychać świeżym powietrzem. Tak się stało z nadobną panią Sonierr, która wyległa na swój ganek, olśniewając swoją postacią całą okolicę, zażywając zachłannie kąpieli sło-necznej i relaksacji. Nawet w uszach miała dyskretne słuchaweczki, w których płynęła głęboka muzyka lasu tropikalnego, wywołując na jej odprężonej twarzy cień uśmiechu. Na jej swobodnie obnażone nogi padały ciepłe promienie słońca, w głowie szumiały dalekie kaskady wodne, a obowiązkowe dwa świeże plasterki ogórka przykrywały po-wieki, dając oczom przyjemne ochłodzenie. Wymarzone, urocze południe.
Niestety nie każdy domownik podzielał zdanie gospodyni. Jej szanowny mąż dawno już siedział w pracy za biurkiem, porządkując cyfry i przeróżne dane, a okna w biurze były zasłonięte żaluzjami. Nie mógł więc skorzystać z dobrodziejstw wyśmieni-tej pogody. Natomiast syn pani Sonierr w najlepsze chrapał w swoim łóżku, śniąc o ja-kimś potworze, który ciągle próbuje go ściągnąć na podłogę. Z kolei Nadmir, istota nie spokrewniona z żadnym z domowników, właściwie nieznajomy, który wtargnął niespo-dziewanie do domu, co jakiś czas - nadal śpiąc - gramolił się z podłogi z powrotem na łóżko, z którego zrzucał go Ronnie. Pewnie mogłoby to trwać długo, gdyby nie paskud-ny dźwięk budzika, który rozerwał brutalnie kołderkę snu otulającą chłopców. Niemal wyskoczyli z łóżka, ciśnienie im się gwałtownie podniosło, a Ronnie aż musiał przełknąć ślinę ze zszokowania.
W parę sekund później, kiedy już odzyskali świadomość, doszło do krótkiej, choć ostrej wymiany poglądów na temat spania w cudzym łóżku. Dali jednak obaj za wygra-ną, czując w brzuchu wyraźną pustkę domagającą się zapełnienia, ruszyli więc idealnie zgodni do kuchni, by zaspokoić swoje wilcze, poranne apetyty.
Po obficie słodkim śniadaniu złożonym z tostów posmarowanych grubo nutellą, wyszli z domu. Mieli dziś w planach - jak wszyscy z wymiany - jakąś wycieczkę po mie-ście, która by zaciekawiła, wyedukowała i zapoznała z urokami muzeów, teatrów czy zoo przyjezdnych. Szczerze mówiąc, Ronnie całą noc zastanawiał się nad celem ich wycieczki, nawet śnił mu się jakiś koszmar, w którym to szli, on i Nadmir, do mini we-sołego miasteczka dla małych dzieci, gdzie to Ronnie pokazywał co ciekawsze karuzele dla maluchów i z powagą tłumaczył, co to znaczy dla miasta i mieszkańców. Postanowił więc w końcu, że pójdą przed siebie, a kiedy zobaczy kogoś z klasy, dyskretnie podążą za kimś właśnie bardziej obeznanym z takimi atrakcjami.
I szli z błogosławieństwem otrzymanym przy wyjściu od słonecznej pani Sonierr, niestety na ścieżkach Ronniego trudno było spotkać "kogoś z klasy", ponieważ oni zwy-kle chadzali szerokimi ulicami centrum, on zaś włóczył się zazwyczaj po bocznych uliczkach, gdzie jedynymi ciekawostkami były różne rysunki na chodnikach. Jednak właśnie w takich uliczkach można było wpaść niespodziewanie na różnorakie małe sklepiki z przedziwnymi rzeczami: na sprzedaż były wystawione suszone grzyby, suszo-ne liście i suszone błoto z prześwietnych ogródków przydomowych; żywica, wszelkiej maści trunki domowego wyrobu, popsute stare radia i adaptery, pożółkłe książki w za starych językach, by się w nich rozczytać. Owe sklepiki sprawiały raczej wrażenie wy-przedaży garażowych, tyle że były stałe i z drzwiami. Ronnie przechodził tamtędy setki razy, więc rejestrował już tylko jakieś drastyczne zmiany, typu inny kolor płotu, ścię-cie paru drzew czy przemalowanie szyldu. Nadmir natomiast szedł raźno jak na niego i zdawał się wszystko dokładnie oglądać spod swojej koszmarnie długiej grzywki. Co chwila też mruczał uwagi dotyczące tego czy owego ogródka, sklepiku, furtki. Wszyst-ko go tu ciekawiło.
Zresztą, same domy były inne niż w centrum: miały wysokie dachy, w większości czerwone, i przyozdobione metalowymi kogutami, kwiatami, bałwankami. Nawet cza-sze były pomalowane i przedstawiały uśmiechnięte kreskówkowe twarze albo zabawne scenki z bajek. Płoty, jeszcze drewniane, mieszkańcy również pomalowali na różno-rodne kolory. Posadzone zaraz za płotem wysokie tuje nie pozwalały otwarcie podzi-wiać zapewne bajecznych ogrodów, ale niekiedy można było zobaczyć kawałek oczka wodnego z małą kaskadą czy kolorowe rabaty kwiatów.
Nadmirowi bardzo się podobała ta okolica rodem z innej bajki. Dom Ronniego leżał na ulic otoczonej z dwóch stron szeregami takich samych domów, tutaj zaś indy-widualizm, odrębność były niejako pożądane. Nagle na którymś ze stromych dachów Nadmir zauważył obracającą się na wietrze metalową babeczkę zatkniętą na pręcie przytwierdzonym do komina. W tym piętrowym budynku tak przemyślnie pomalowanym na czekoladowy kolor, że spod dachu rzeczywiście wydawała się spływać polewa czeko-ladowa mieściła się cukiernia "Kakao". Nadmir mimowolnie przełknął ślinę i szturchnął zapatrzony Ronniego.
- Widzisz to? - spytał, nie odrywając wzroku od czekoladowego domu. - Chciał-bym móc to całe zjeść.
- To "Kakao" - odparł spokojnie Ronnie, nawet nie zdziwiony faktem, że wylą-dował znowu przy cukierni zamiast przed muzeum. - Może całego domu nie radziłbym jeść, ale do środka możemy... zajrzeć. Jak chcesz. Chociaż pewnie wolałbyś obejrzeć jakąś nową wystawę, co?
- Absolutnie nie - zdecydowanie zaprzeczył Nadmir. - Idziemy.
Na wystawie małej cukierenki były patery pełne babeczek oblanych lśniącą cze-koladą, przekładanych ciasteczek, bajaderek, tabliczek znakomitej czekolady i opako-wania kakao. Gdy otwierali przeszklone drzwi z tabliczką "Otwarte", rozbudzili wiszą-cy nad wejściem złoty dzwoneczek, który obwieścił ich przyjście. Wnętrze cukierni było równie małe, co pewnie innych przyulicznych sklepików: mieściło w sobie raptem trzy okrągłe stoliczki z dwoma krzesłami przy każdym, skromny wieszaczek stojący oraz szeroką prawie na szerokość całego sklepiku (czyli dwa metry z okładem) ladę z mnóstwem smakowitych arcydziełek za szybą. Na ścianie naprzeciwko wejścia powie-szono dużą szafkę, na której półkach pyszniły się inne wyroby cukiernika, w tym kwa-dratowe słoje pełne kolorowych, twardych, miękkich i wielosmakowych cukierków. Ściany tego małego, ciepłego pomieszczenia pomalowano na przyjemny brąz z białymi dodatkami. Krzesła były dosyć niskie, z ciemnego drewna i z okrągłymi oparciami.
Na dźwięk dzwonka z bocznych drzwi za ladą wyskoczyła dosłownie żwawa sta-ruszka w różowym fartuszku z uśmiechniętą babeczką pośrodku. Siwe już włosy miała upięte wysoko, a na nosie trzymały jej się grube okulary o szkłach w kocim kształcie z cienkimi oprawkami. Od razu poznała Ronniego i aż przyklasnęła w dłonie z radości i wyszła za ladę. Ronnie z najprawdziwszym uśmiechem na ustach, rozwijającym się powoli acz szeroko, postąpił naprzód. Staruszka głaskała go po włosach, oglądała z uśmiechem ubranie, "pyszne" kształty jego ciała i pytała, jak było w szkole, zupełnie jakby była jego babcią. Po chwili takiego przywitania przyskoczyła jak na sprężynie również do Nadmira i zaczęła gorliwie namawiać go do odgarnięcia tej "niesmacznej" grzywki z jego twarzy, żeby mogła mu się dobrze przyjrzeć, temu przyjacielowi Ron-niego, którego nigdy nie może zobaczyć. Nadmir niechętnie i z ociąganiem w końcu uległ presji babci i odgarnął dłonią włosy z czoła, oczu i sięgające nawet końca nosa. Aż trochę zmrużył oczy od ciepłego światła sączącego się z lampy w kształcie czekola-dowej kulki, ale zobaczył wyraźnie przed sobą ową staruszkę uważnie mu się przyglą-dającą, a za nią ciągle uśmiechniętego Ronniego, co więcej: był on ubawiony. Nadmir uśmiechnął się swoim zwykłym szerokim uśmiechem zamkniętych warg i się przedsta-wił:
- Dzień dobry, nazywam się Nadmir. - Żeby podać babci dłoń, musiał puścić grzywkę, która znowu zasłoniła jego twarz, więc zażywna babcia sięgnęła do kieszeni swojego różowego fartuszka i wydobyła dwie czerwone wsuwki z maleńkimi figurkami babeczek z polewą truskawkową na końcach. Dała je w uścisku dłoni Nadmirowi, który dobrą chwilę się zastanawiał, co to jest i dlaczego wylądowało akurat u niego. Skoja-rzył jednak z pewnym zdziwieniem, że chodzi o jego grzywkę - co wydawało się jemu osobiście raczej niedorzecznością. Ale pod spojrzeniem nieustępliwej babci nieporad-nie spiął sobie grzywkę do góry dwoma czerwonymi wsuwkami.
- Od razu lepiej, Nadmirze! - pochwaliła babcia. - W nagrodę za posłuszeństwo dostaniesz coś specjalnego. Siadajcie, siadajcie! - I skocznie pospieszyła za ladę, nucąc coś pod nosem. Ronnie usiadł przy stoliczku zaraz obok lady, naprzeciwko usadowił się Nadmir, mniej pewny siebie z obecnym stanem grzywki. Ronnie posłał mu krzepiąco-wyśmiewający uśmiech i odwrócił się, by patrzeć, co tam przygotowuje babcia.
Staruszka, ponuciwszy jeszcze jakiś skoczny kawałek, zaprezentowała chłopcom na dwóch tacach koloru czekolady coś do przegryzienia. Na każdej tacy stał kubek w żelki z solidną porcją kakao, po dwa cudownie puszyste muffinki czekoladowe, parę kolorowych cukierków, cudownego eklerka polanego obficie ciemną czekoladą i cia-steczko korzenne. Nadmir niemal by się zakrztusił na ten widok, zerkał to na babcię, to na Ronniego, czy to aby nie jakaś zasadzka czy żart. Mimo że słodycze nie były jego jedyny bogiem, mając przed sobą taką tacę pełną... takich rzeczy - czuł się iście jak w raju. Ronnie też już zachłannie patrzał na czekającą go ucztę i wdychał z rozkoszą bo-ski zapach słodyczy. Z wszystkich cukierni, w których bywał, tę lubił najbardziej. Bo nigdzie indziej nie było takiej babci, która potrafi robić cuda z czekolady i cukru.
Pachniało słodkimi wyrobami babci, parowało gorące kakao, a za oknem jak na zawołanie zerwał się wiatr w to przecież tak urocze popołudnie już, co tylko pogłębiło przytulność cukierenki. Nadmir niemal z pobożnością ujął rozgrzany kubek i podniósł do ust. Pachniał cudownie, a pianka na górze miała śliczny odcień brązu, kiedy podmu-chał na kakao, pianka pierzchła na boki, odsłaniając nie jakiegoś rozpuszczonego Pu-chatka czy Nesquika - tylko prawdziwe kakao. Smakowało bardzo adekwatnie do wy-glądu.
Wkrótce nawet okruszki nie zostały na tacach. Mimo wszystko spędzili tam po-nad godzinę, więc musieli już iść. Nadmir nalegał na zapłacenie - chociaż nie widział w cukierence ani jednej nalepki z ceną, babcia mówiła, że każdy jej klient już dobrze wie, ile ma dać - ale otrzymał odpowiedź, że to prezent na pierwszy raz. Chciał też oddać wsuwki, jednak tutaj babcia została również nieustępliwa: Nadmir wyszedł z przytulnej, ciepłej i pachnącej cukierni z tymi różowymi wsuwkami na grzywce.
- To było przepyszne - odezwał się Nadmir w parę minut po opuszczeniu babci i jej wypieków. Jakoś na zewnątrz wydawało się mniej słonecznie i zimniej.
- Wiem. Zawsze jest - odparł Ronnie z kolejnym uśmiechem. - Tylko ona potrafi robić takie rzeczy.
- Podziwiam ją za to, że chce jej się tyle czasu poświęcać na pieczenie tego wszystkiego! Jednak ja wolę jeść niż gotować, więc trochę jej współczułem, chociaż dobrze, że to ona przyrządza, a ja tylko degustuję... - wyznał swoje wrodzone leni-stwo.
- Przecież robienie słodkich rzeczy jest takie dobre jak ich jedzenie - zaopono-wał żywo Ronnie. - Jeśli ty coś zrobiłeś, to tym lepiej ci to smakuje.
- I tak mnie nie przekonasz - wzruszył ramionami Nadmir. - A ty robisz jakieś ciasta, skoro to takie dobre?
- Nie, bo nie umiem.
- Dlatego? - zdziwił się Nadmir. - Dziwny jesteś. Tu nie chodzi przecież o umie-jętności tylko o chęci. Masz przepis, wszystko wypisane, no to robisz i po sprawie. Ach, a może chodzi ci o to, że czytać nie potrafisz...
- Potrafię! - żachnął się Ronnie. - Po prostu na pewno by mi coś nie wyszło. Albo zakalec by był.
- Zakalce są całkiem dobre. To jak, zrobisz mi dziś jakieś ciasto? Może być na początek takie biszkoptowe z galaretką... To raczej każdy potrafi.
- Jak chcesz, to sobie zrób - mruknął Ronnie. Wychodzili już z uliczki na cen-trum. Pojawiło się więcej ludzi, samochodów. - W końcu każdy to potrafi.
- Oczywiście, że bym zrobił. Potrafiłbym zrobić tort Sachera albo ciasto francu-skie, cokolwiek. Mógłbym być najsłynniejszym cukiernikiem świata, ale jest jedna przeszkoda: nie chce mi się. Widzisz, to moje przekleństwo. Muszę siedzieć na kanapie i patrzeć, jak inni coś robią. Koszmar!
- Wierzę - prychnął Ronnie, chociaż on też nie należał do tych najaktywniej-szych. Czas spędzony przez niego w dzień w łóżku czy na kanapie można było liczyć w godzinach. - To musi być męka.
- Cieszę się, że ktoś rozumie mój ból istnienia - westchnął Nadmir. - Czy ci co stoją tam, przy ławce, nie są z twojej klasy? Bo ci obok nich są chyba z mojej szkoły.
Istotnie, okazali się oni znajomymi, więc Ronnie i Nadmir poszli za ich przewo-dem na przykładną wycieczkę krajoznawczą. Zwiedzili park, bibliotekę i na koniec za-haczyli o bar szybkiej obsługi, żeby się posilić po pracowitym dniu. Ani Ronnie, ani na-wet Nadmir niczego nie zamawiali, było by to barbarzyństwem po dzisiejszej wizycie w cukierni.


Kiedy zjawili się w domu, pani Sonierr z całkowitym oddaniem układała sobie kunsztowne loki, nie żałując pianki do włosów. Również pan Sonierr był już w domu i niestrudzenie wikłał w pożądany supeł elegancki krawat. Ronnie zdziwił się.
- O co chodzi? Wychodzicie gdzieś? Ktoś tu przychodzi? - Ronnie z przestrachem wypowiedział ostatnie pytanie, ponieważ gości zwykle nie darzył zbyt wielką sympatią. Przychodzili, gadali o nieważnych sprawach, sprzątali mu sprzed nosa najlepsze kąski i potem wychodzili, zostawiając brudne naczynia. Nic przyjemnego.
- Tak, moje okrągłe słoneczko. - Pani Sonierr była najwyraźniej w pysznym hu-morze. - Idziemy z tatą do państwa Kowalski. To ci naprzeciwko Hendersonów, wpro-wadzili się niedawno. Mają przeuroczą córkę w waszym wieku, wiesz? - Jej odbicie w lustrze uśmiechnęło się do Ronniego. - Nie chcesz iść z nami? Nadmir oczywiście też by się zabrał, im więcej tym weselej!
- Chcę mieć kiedyś wnuki - dorzucił jakby do siebie pan Sonierr, z głową pochy-loną nad krawatem.
- Niestety nie możemy iść, bo Ronnie robi dziś ciasto - uprzejmie wtrącił Nad-mir. - Ja mu pomogę. Ale musisz koniecznie pozdrowić tę córkę, Betty!
- Będę zobowiązana, mój drogi - mrugnęła do Nadmira. - Może zaproszę ich do nas, wtedy sobie porozmawiacie do woli. Tylko musisz się wtedy doprowadzić do ładu społecznego, Ronnie. Mam na myśli te twoje stare koszulki i brudne buty. W tygodniu Idziemy na zakupy! No dobrze, na nas już czas. Ronnie, nie spal domu. Nadmir, pilnuj wszystkiego. Bawcie się dobrze, chłopcy!
Pani Sonierr przy wyjściu roztargnionym ruchem dłoni pogłaskała Ronniego po głowie i wysłała im całusa, przestępując próg. Ronnie zamknął drzwi i z zaciętą miną od razu poszedł do kuchni.
- Chyba lepiej poradzę sobie sam - mruknął do idącego za nim Nadmira. - Idź sobie i nie przeszkadzaj.
- Ależ stanowczo to zabrzmiało! - Zaśmiał się Nadmir. - To ja będę na łóżku, jakbyś chciał do mnie dołączyć, Ronnie. ( ;-) ) Ale żeby dało się to zjeść.
Ronnie prychnął oburzony i wyrzuciwszy przeszkodę z kuchni, zaczął szukać ja-kiejkolwiek książki kucharskiej albo chociaż zeszytu z przepisami, który przecież - gdzieś - powinien być. Rzeczywiście, po kwadransie intensywnych poszukiwań, podczas których dokładniej zapoznał się z realizmem kuchennym, odnalazł skromny notesik z różnymi przepisami, które już zdążył poprzecierać czas. Zdołał jednak doczytać się przepisu na szarlotkę. Nie ma jabłek. Ani dosyć mąki. Cukru starczy, oczywiście... Jed-nak na cukrze szarlotki nie upiecze.
Poszedł do swojego pokoju, gdzie na jego łóżku nieprzytomnie leżał nie kto in-ny, tylko Nadmir.
- Ej, ty - powiedział groźnie, ale Nadmir nawet się drgnął. Ronnie usiadł na łóż-ku i potrząsnął nim. - Budź się. Musisz iść do sklepu po jabłka i mąkę.
- ...Słodko.
- Nie masz jeszcze bardziej zasypiać, tylko się budzić! Jak zresztą można zasnąć w tak krótkim czasie, stanąwszy z łóżka przed południem!
- Idę, idę. Jeszcze parę sekund. - Nadmir z zamkniętymi oczami obrócił się w stronę Ronniego i jednym ruchem przewrócił go na materac. Kiedy ten zaczął wyrażać swój sprzeciw, Nadmir przycisnął go do siebie zupełnie jak pluszową przytulankę. - Jak dobrze, że jesteś taki mięciutki. Jeśli ktoś ci powie, że masz schudnąć, uderz go w twarz.
Mocno zaczerwieniony Ronnie wyrwał się z objęć chuderlawych ramion Nadmira i wyskoczył jak oparzony z łóżka.
- Pedał! - zawołał zdenerwowany. - Znajdź sobie innego chłoptasia do przytula-nia na innym łóżku! A teraz wstawaj wreszcie i idź do tego sklepu!
Nadmir przywrócił się do pionu jak lunatyk i uśmiechnął się sennie.
- Gej się mówi - powiedział. - Kłamać nie wolno, nie mów, że nie było miło. Przytulał się ktoś kiedykolwiek do ciebie? Oprócz Betty - skądinąd czarującej i uro-czej...
- A żebyś wiedział - obruszył się Ronnie, czerwieniąc jeszcze bardziej. - A nawet jeśli nie, to nie mam ochoty się przytulać z chłopakiem, ohydo. Do sklepu!
- Dobra, dobra, idę. - Nadmir pozbierał się mniej więcej, wziął pieniądze od obrażonego Ronniego i otworzył drzwi. - Zaraz wracam, okrągłe słoneczko, nie oszalej z tęsknoty!
Zanim dosięgnął do latający notes z przepisami, Nadmir ze śmiechem zatrzasnął drzwi. Ronnie ulżył trochę swojej irytacji, lżąc pod nosem i wrócił do kuchni, przygo-tować się do boju.

Po dwóch godzinach, pełnych napięcia, wątpliwości i zdenerwowania, z piekar-nika wyłoniła się tak zwana szarlotka. Zapach pieczonych jabłek rozniósł się po całym domu, także Nadmir wstał sam z siebie i poszedł za głosem żołądka do kuchni. Tam Ronnie z wyrazem ostatecznego skupienia i z rękawami obsypanymi mąką kładł ciasto na wolnej kuchence. Z namaszczeniem wpatrywał się w swoje dzieło i aż brzuch go rozbolał od niepewności - udało się czy nie?
- Nieźle - pochwalił Nadmir, wdychając gorący zapach jabłek. - Jemy?
- Głupi jesteś? Trzeba poczekać, aż ostygnie.
- Pięć minut wystarczy?
- Nie. Muszę tu posprzątać. Albo zrobimy tak: ty sprzątasz, ja się zdrzemnę. Coś mógłbyś wreszcie zrobić.
- A będę mógł dziś spać w łóżku?
- Co najwyżej dam ci kawałek ciasta, o niczym innym nawet nie marz.
- Sknera.
Nadmir flegmatycznie zabrał się do sprzątania, które ograniczało się do wyrzu-cenia do kosza organicznych rzeczy, a wrzuceniu innych do przypadkowych szafek. W każdym razie zrobiło się czysto i pusto. Nadmir postanowił przygotować już nóż do ukrojenia sobie kawałka ciasta, na co zresztą nie czekał dłużej niż dziesięć minut. Cał-kiem udane spory kawał szarlotki zaniósł do pokoju Ronniego. On wyczerpany chrapał sobie na swoim łóżku. Nadmir podsunął mu szarlotkę pod nos, co wywołało błogie prze-budzenie.
- Chciałbyś? - zapytał chicho Nadmir.
- Ahaaa... - mruknął sennie Ronnie, dla którego w tym momencie istniała tylko szarlotka.
- To przyrzeknij mi coś.
- Mhm... Pachnie...
- Moja wymiana kończy się za parę dni, muszę szybciej wyjechać. Obiecaj, że za dziesięć lat albo więcej, kiedy się spotkamy, znowu upieczesz mi szarlotkę. Albo coś jeszcze lepszego.
- Tak cudownie pachnie...! Cynamon...
- Przyrzekasz?
- Tak, tak, jeść...
Nadmir podsunął Ronniemu bliżej talerzyk i pogłaskał rudego po głowie. Gdy Ronnie nieprzytomnie objadał się ciastem, Nadmir wgramolił się na drugą połowę łóżka i wyciągnął się, tak że ręce wystawały mu za materac. Włosy zakrywały mu twarz do połowy, ale widać było rysujący się powoli tajemniczy półuśmiech. Ronnie zwinął się w kłębek po skończonym posiłku i słodko zasnął.









Lipcowe popołudnia są pełne brzęczenia, ciepła i ruchu. Przepełniają je też za-pachy unoszące się w gorącym powietrzu, zintensyfikowane i mocniejsze. Nadmir szedł od paru minut za wyjątkowo intrygującym zapachem, który kazał mu podążyć za sobą, jak coś niepohamowanego. Nie mógł sobie dokładnie przypomnieć, co ta mieszanka słodkich aromatów znaczy, jakieś niewyraźne wspomnienia igrały w jego pamięci, ale nie był zdolny ich uchwycić choćby na chwilę. Właściwie to miał wstąpić do księgarni, by kupić książki dla swojego siostrzeńca - mały miał niedługo urodziny. Co prawda ze swojej skromnej pensji asystenta jubilera (szczerze mówiąc, dostał tę posadę za wsta-wiennictwem męża swojej siostry, ale jak na razie wytrwał już prawie rok i całkiem sporo się nauczył) nie mógł sobie pozwolić na luksusy, ale o edukację młodych trzeba dbać. Kupi mu jakieś komiksy ze znaczkiem "od lat 15", taki duży ośmiolatek powinien się już przyzwyczajać.
Ten dziwny, słodki zapach nie pozwalał mu jednak skoncentrować się na tym, co miał zrobić, ciągnął go za sobą, a Nadmir szedł, coraz bardziej zaciekawiony i zaniepo-kojony. Mijało go wielu ludzi, także często trop się urywał, a on musiał krążyć jak wy-żeł, żeby ponownie złapać nitkę i ostrożnie zdążać do nieznanego celu. Uważnie roz-glądał się na boki, żeby nie przegapić źródła całego zamieszania.
Po paru minutach, kiedy zaczął się już zastanawiać, czy przypadkiem nie trafił do jakiegoś innego świata fantazji, w którym dany zapach czuje się wyraźnie na kilka-set metrów w zatłoczonym mieście, prawie wpadł na drzwi małego lokalu, cukierenki, zza której drzwi dobywał się ów czarodziejski zapach słodyczy nieokreślonego rodzaju. Przez szybę zauważył, że w środku nikogo nie ma i trochę się zdziwił, powinien być przecież tłok - kto oparłby się takiej pokusie? Wszedł do środka, uchylone drzwi potrą-ciły zawieszony nad nimi mały dzwoneczek. Wnętrze cukierni wyglądało jeszcze na niedopracowane: na kasztanowych ścianach nie było żadnych obrazów ani dekoracyj-nych lampek, małe stoliczki nakryte były jedynie cienkimi serwetkami. Za to z lady wystawowej i z pomieszczenia w głębi lokalu dochodziła niesamowita mieszanka aro-matu pierników, czekolady, cynamonu i równocześnie delikatnie cierpkich zapachów, jakby aronii czy wiśni. Nadmir z błogim uśmiechem przypłynął do lady, wdychając po-wietrze jak odkurzacz. Kiedy wpatrywał się z podziwem w ciasteczka, pierniczki, pty-sie i eklerki, jego nieświadomość została przerwana przez nadejście wysokiego, dosyć korpulentnego mężczyzny o niesfornych rudych loczkach nad czołem. Ubrany był w zie-lony fartuch przedstawiający gonitwę paru muffinków w kółko.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - zapytał przyjemnym głosem, uśmiechając się lekko.
Nadmir z wolna podniósł oczy na ekspedienta i doznał wstrząsającej iluminacji. Dosłownie serce mocniej mu zabiło, oddech się zatrzymał i Nadmir wlepił wzrok w ru-dego. Po tej chwili doznania szoku, Nadmir, niebotycznie wysoki i nadal chudy, wypro-stował się i zaczął się śmiać, potrząsając zdziwionym ekspedientem.
- No nie, Ronnie! Myślałem, że umrę, jak cię zobaczyłem! Nigdy w życiu nie spo-tkał mnie większy zbieg okoliczności! Nie mogę uwierzyć!
Ronnie zamyślonymi oczami obserwował reakcję klienta i zmarszczył brwi.
- Że słucham?
- No, faktycznie, jakoś nie za bardzo się zmieniłeś... - Nadmir okrążył ladę, żeby nie pochylać się ciągle nad nią, i stanął naprzeciwko Ronniego. - Chyba powinienem się obrazić, spaliśmy razem w łóżku tyle razy, a ty nawet mnie nie poznajesz. Tragedia, tragedia, co się z tym światem dzieje...
I Nadmir w przypływie szczerego afektu objął mocno Ronniego, któremu myśli kłębiły się w głowie, by zaraz dać upust językowi.
- ...Nadmir? To głupie - stwierdził spokojnie i wydostał się ze szczelnych objęć Nadmira. - Nie masz grzywki do połowy twarzy. Umarłeś z lenistwa i jako duch przeją-łeś inne ciało czy co?
Tak, tutaj trzeba by wspomnieć, że Nadmir, zmuszony swoją pracą, obciął swo-je ciut za długie włosy i zaczął je regularnie traktować żelem, zaczesując elegancko na jedną stronę. Wyglądałby jak biznesman, gdyby postarał się też o mniej nonszalancki wyraz twarzy i bardziej odpowiednie ubrania.
- To cię nie tłumaczy, powinieneś mnie poznać nawet wtedy, gdybym zgolił się na łyso!
- Powiedz mi, ile razy widziałem cię w wersji bez grzywki? Bądźmy szczerzy!
- Żadna wymówka, zgrywasz się, bo dorobiłeś się cukierni! Ha, przyznaj się!
- Głupi jesteś? Ja tu tylko pracuję.
- No to bardzo dobrze, nie zapomniałeś swojej obietnicy?
- Eee... Ale o co chodzi?
- Wiedziałem, trzeba było to spisać na papierze... - westchnął Nadmir. - Ale w takim razie przypomnę ci: obiecałeś mi upiec szarlotkę albo coś lepszego. I zakładam, że w twojej obecnej sytuacji stać cię na coś znacznie lepszego.
- Wcale czegoś takiego nie obiecywałem, przestań wmawiać mi takie słowa!
- Ronald, kłócisz się z klientem? - z kuchni wychylił się starszy jegomość z mąką na fartuchu i surowym wyrazie twarzy.
- Nie, proszę mistrza, to mój znajomy - odparł natychmiast nabożnie Ronnie.
- No to pogadasz sobie z nim po pracy - mruknął stanowczo mistrz i zniknął za drzwiami.
- No to pogadamy sobie po pracy - powtórzył Ronnie, wzruszając ramionami.
- Czyli o której? - zapytał zbity z tropu Nadmir.
- Jest już późno, kończę za prawie godzinę. A gdzie...
- Mogę czekać przed cukiernią - ofiarował się Nadmir z uśmiechem.
- No to do zobaczenia.
Postali jeszcze chwilę naprzeciw siebie, zakłopotani, i Nadmir ruszył do wyjścia. Ronnie uśmiechnął się do niego. Kiedy on wyszedł, aż przeszedł go dreszcz, tak nie-cierpliwie wyczekiwał końca pracy.
W godzinę później cukiernię zamknięto, Ronnie z pakunkami wyszedł z zaplecza i prawie wpadł na czekającego Nadmira. Biedak spędził tu cały ten czas, wdychając beznadziejnie wszechobecną woń raju. Nadmir wsadził swoje długie ręce do kieszeni i uśmiechnął się swym dawnym, słabym, nieobecnym uśmiechem. Ronnie prychnął i po-wiedział, że musi najpierw zanieść to wszystko do swego małego mieszkanka, które wynajmował od córki kuzynki swojego dziadka czy kogoś równie blisko spokrewnione-go. Ruszyli w drogę, a Ronnie po jakimś czasie rozluźniał mięśnie twarzy, także nie wyglądał już na tak sztucznie zdenerwowanego. Po paru minutach szybkiej wędrówki we względnej ciszy, dotarli do tyłów kamienicy oddalonej niedużo od centrum. Jej otoczenie wyglądało porządnie, widocznie była to spokojna okolica. Ani śladu roz-wrzeszczanych dzieci czy porozrzucanych zabawek po okrągłym, małym dziedzińcu: Nadmir wywnioskował też po licznych doniczkach na zadbanych balkonach, że pewnie większość mieszkańców przeżyła już swoje najlepsze lata. Ronnie zaprowadził go do trochę poobijanych drzwi na ostatnim, trzecim piętrze. Po chwilowym szamotaniu się z kluczami, weszli do rzeczywiście niewielkiego, skromnie umeblowanego i jakby mało używanego mieszkanka. Bytność człowieka była widoczna jedynie w kuchni zajmującej połowę powierzchni; dalej mieścił się stolik, telewizor i duży materac zaścielony byle jako. Nadmir zwiedzał mieszkanie, podczas gdy Ronnie rozpakowywał swoje tobołki - w większości przeznaczone do kuchni.
- To gdzie idziemy? - spytał Ronnie, poradziwszy sobie z ciężarem i pocierając machinalnie dłonie o bluzę na brzuchu.
- Jak dla mnie to możemy zostać tutaj. Zrobisz coś dobrego do jedzenia, bo je-stem koszmarnie wygłodzony, i sobie posiedzimy, powspominamy stare dzieje - uśmiechnął się Nadmir i usadowił na stołku przy kuchennym stole.
Ronnie wyglądał na nieco speszonego: wbił wzrok w zlew i stukał palcami o blat.
- Masz ochotę na ciasteczka korzenne? - zwrócił oczy na Nadmira i spytał nie-pewnie. - Dziś zrobiliśmy i przyniosłem trochę.
- Zjem je wszystkie - zapewnił entuzjastycznie Nadmir. - Ale zrobisz jeszcze dla mnie coś specjalnego?
- Specjalnego?... Masz na myśli niby tę szarlotkę, którą upiekłem dawno temu? - zapytał Ronnie, pocierając dłonią drugie ramię. - Nie udała się przecież wtedy, był za-kalec.
- Ale zjadłem całą. Mi bardzo smakowała - odparł Nadmir, opierając łokcie na stole i ostry podbródek o dłonie. - Dlaczego nie siadasz? Wyciągaj te ciasteczka, siadaj i jedz.
Ronnie ciągle jakby stremowany wyłożył ciasteczka na stół, nastawił wodę na herbatę i powoli krzątał się przy szklankach. Wymieniał je parę razy, oglądał ze wszystkich stron, sprawdzał, czy aby na pewno włączył czajnik, wybierał starannie to-rebki herbaty, wertując wszystkie w opakowaniu... Jakoś nie mógł spojrzeć na Nadmi-ra, może to przez te jego niewyobrażalne włosy? Wolał w każdym razie zająć się herba-tą niż siedzieć przy stole. Jednak jego zachowanie było tak uwydatnione, że Nadmir zaczął się też zastanawiać, o co chodzi Ronniemu. Wstał od stołu i robiąc krok, znalazł się przy boku Ronniego, który nerwowo zadygotał, jakby wystraszony. Nadmir wziął do ręki jedną ze szklanek i krytycznym okiem obejrzał ją.
- Czy coś z nią nie tak? Nawet mimo tej rysy przy uchwycie mógłbym z niej pić, nie muszę mieć do herbaty najlepszej ze szklanek...
- Nie, po prostu... Wydała mi się brudna. Tak. Była zakurzona. Chyba że wzrok mi się psuje... Może powinienem do okulisty pójść.
- Może powinieneś podnieść oczy i popatrzeć na świat? Może zobaczyłbyś coś śmiesznego i kiedyś byś się zaśmiał - powiedział serdecznym tonem Nadmir i odstawił szklankę; woda zaczęła się gotować. Ronnie skrupulatnie napełnił szklanki do tego sa-mego poziomu.
- Siadaj. To jest rozkaz. Od teraz bawimy się w rozkazy. Na mojej wymianie jakoś nie zdążyliśmy.
Ronnie spojrzał krótko na wysoką postać Nadmira stojącego z założonymi rękami i posłusznie opadł na krzesło. Przebierał palcami, sam nie wiedząc, czemu tak się de-nerwuje. Nadmir postawił herbaty na stole i również usiadł.
- Masz jakieś problemy? Mistrz cię nie docenia? Mogę tam do niego pójść i go ustawić odpowiednio. Nie wiem, czy wiesz, ale w wieku młodzieńczym trenowałem karate. No no, chyba widziałem niewyraźny cień uśmiechu!
Ronnie rzeczywiście nieco uniósł kącik ust i sięgnął po ciasteczko, żeby to zatu-szować.
- To nie to? Hm, w takim razie Betty cię nie odwiedza. No tak, ciężka sprawa, ale możesz być pewien, że powiem jej słówko i przyjedzie od razu cię ucałować z ka-peluszem w dłoni. Na kiedy ci załatwić odwiedziny? Jutro po południu?
Ronnie rzucił nieco rozbawione spojrzenie na Nadmira, chrupiąc cicho ciastecz-ko.
- Aha, to już wiem. Od początku swojego życia do chwili obecnej nie całowałeś się z nikim. Uwierz mi, to rodzi frustracje. A potem gniew i desperację... I depresję... W ogóle brak rozładowania emocjonalnego. Taka mała rzecz, a kiedy jej nie ma - tra-gedia.
Ronnie przewrócił oczami i wziął kolejne ciasteczko, które z premedytacją chrupał.
- No, to co ci jest? - nastawał Nadmir, uporczywie patrząc na rudego.
- Wszystko naraz - oznajmił Ronnie wpatrując się w talerz. - Poza tym nie mogę patrzeć na twoje włosy. To mnie przerasta.
Nadmir zaśmiał się i pokręcił głową.
- To od czego zacząć poprawiać twoje życie? Mistrz, Betty, miłość czy moje wło-sy? Może zrobimy losowanie?
- Zrób wreszcie coś z tymi włosami - mruknął Ronnie, zerkając z ukosa na zacze-saną grzywkę. - To straszne, co widzę.
Nadmir bez słowa wstał i udał się do łazienki. Po chwili wrócił, czochrając sobie wilgotne włosy. Próbował też zmusić grzywkę do wydłużenia się na oczy, ale przy obecnej długości było to zadanie niemożliwe. Uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
- Jeden problem z głowy, możesz już na mnie patrzeć.
Ronniemu, który zobaczył jego sterczące na wszystkie strony włosy, od razu po-prawił się nastrój.
- Właściwie wyglądasz teraz lepiej niż wtedy, kiedy w ogóle nie było cię widać - zauważył, opierając policzek na dłoni. - Zostaw tak, zostaw! - powiedział, bo Nadmir zaczął przyklepywać pasma, by nie odstawały.
Zaczęli rozmawiać na luźne tematy, wspominając często pobyt Nadmira u Ron-niego, przy czym Nadmir gęsto wychwalał Betty. Niespodziewanie szybko słońce scho-wało się za kamienicę i trzeba było włączyć światło.
- Już późno, nie musisz wracać? - zapytał Ronnie, patrząc na ścienny zegar.
- Nie mam specjalnie dokąd, w moim mieszkaniu nikt mi nie oferuje ciasteczek - odparł wesoło Nadmir. - Jutro mój siostrzeniec ma urodziny, ale jeszcze zdążę mu ku-pić rano prezent. Siadaj, miło jest.
- Mieszkasz sam? - zagadnął Ronnie, będąc przy temacie.
- W kawalerce, ale i tak nie spędzam tam wiele czasu. Zresztą, to drugi koniec miasta, w ogóle dziwię się, że dopiero teraz się spotkaliśmy.
- Przeprowadziłem się ponad miesiąc temu, dla tej pracy - wyjaśnił Ronnie. - Przyjemnie byłoby kiedyś mieć samemu taką cukiernię.
- Zawsze miałbyś przynajmniej jednego stałego klienta - uśmiechnął się Nadmir i ziewnął. - Trochę mnie morzy. Wybacz, przejdę się trochę uleżeć.
Nadmir wstał od pustego już stołu i poszedł z prawie zamkniętymi oczami do materacu położonego w kącie.
- Nie zamierzaj tu spać! - zawołał Ronnie, idąc za nim. - To mój materac!
- I właśnie dlatego zamierzam tu spać - powiedział Nadmir, moszcząc się wy-godnie pod kołderką. - Miałem strasznie zajęty dzień. No chodź, nie wstydź się. Po-opowiadamy sobie bajki na dobranoc.
- To żenujące - stwierdził wyniośle Ronnie i stanął przy materacu. - Jesteś doro-sły, a zachowujesz się jak dziesięć lat temu. Zero postępu.
- Przestańże wreszcie narzekać - mruknął Nadmir. - Poza tym to tylko do twoje-go materaca mam zaufanie.
- Co to za gadanie - prychnął Ronnie i kucnął. - Wstawaj i idź do domu, jeśli ci się chce spać.
- Mój Boże, jak długo można do ciebie mówić - westchnął Nadmir i poświęcając się, wciągnął siłą Ronniego na materac. - Teraz możesz się zrelaksować. Bajka miło widziana.
Ronnie burknął coś obraźliwego pod nosem. Czuł się idiotycznie niespokojny ma-jąc obok siebie wpatrującego się w niego sennie Nadmira. Są dorośli, a zachowują się jak dzieci.
- Nie znam żadnych bajek - powiedział wyzywająco Ronnie.
- To nic. - Nadmir wyciągnął rękę i objął zażenowanego i próbującego się opie-rać Ronniego. - Tak mogę zasnąć bez.
Ronnie szarpał się przez chwilę bezskutecznie aż dał za wygraną i leżał sztywno przy Nadmirze. Po paru minutach nasłuchiwania w ciszy spokojnego oddechu Nadmira, sam zasnął.
Obudził się rano z obawą o spóźnienie się do pracy. Rozejrzał się szybko i zoba-czył Nadmira kontemplującego zawartość szafek w kuchni w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Zmarszczył brwi, przypomniał sobie dzień wczorajszy i wstał. Poszedł jak co dzień najpierw od kuchni.
- Cześć, Nadmir - powiedział niebyt energicznie i wyjął patelnię.
- Cześć, Ronnie - odpowiedział Nadmir z uśmiechem patrząc na patelnię, jakby była wyczarowana. - Zrobisz jajecznicę?
- Może.
- Aha. To ja bym chciał z dwóch jajek.
- No to wyciągnij cztery.
- Lepszy humor po dobrym śnie? - zapytał Nadmir, wyjmując jajka z pełnej lo-dówki.
- Powiedzmy - odparł lakonicznie Ronnie.
- Powinien być. W końcu masz znowu problem mniej - dzięki mnie, oczywiście - oznajmił radośnie Nadmir, siadając na krześle i przypatrując się Ronniemu w akcji.
- Zadzwoniłeś do mojej mamy? Tylko niech nie przychodzi dzisiaj, musiałbym to wszystko najpierw ogarnąć...
- Nie, nie - pokręcił głową Nadmir. - Pocałowałem cię, jak spałeś. Chociaż coś tam mamrotałeś pod nosem, więc nie jestem do końca pewien.
- Że słucham? - Ronnie odwrócił się od jajek i patelni, wbijając osłupiały wzrok w Nadmira i czerwieniąc się w zastraszającym tempie.
- Po prostu - wzruszył ramionami Nadmir. - Obudziłem się, popatrzyłem na bok, a ty tam spałeś sobie i całkiem uroczo to wyglądało, więc nachyliłem się...
- Dobra, dobra! - przerwał mu okropnie zażenowany Ronnie. - Wiem, jak to wy-gląda, pytam jak, dlaczego!
- Mówiłem: uroczo wyglądasz, kiedy śpisz i nie robisz cały czas obrażonej mi-ny...
- Ale...! Ale to wbrew! Wbrew wszystkiemu! - mówił szybko spanikowany Ron-nie. - Nie możesz!
- Co w całowaniu jest takiego wbrew wszystkiemu? - zdziwił się Nadmir. - Poza tym to był tylko niewinny pocałunek w...
- Nie mów nawet! - zawołał przerażony Ronnie.
- ... w czoło tylko, o co ci chodzi?
- No nie wiem, chłopak powinien całować dziewczynę! - powiedział zdesperowa-ny Ronnie, wracając do skwierczącej jajecznicy.
- Nie przeczę, zwykle tak jest - potwierdził spokojnie Nadmir. - Ale u nas nie! Nie bądź taki konformistyczny. - Wstał i podszedł do Ronniego, który z zacięciem szturchał patelnię. Nadmir szybko pochylił się i pocałował go w policzek. Ronnie odsko-czył jak oparzony, dotykając ze strachem policzka.
- Parzy? - spytał uprzejmie Nadmir. - Może pomoczyć chusteczkę...
- Nadmir! - zawołał nagle Ronnie łamiącym się głosem. - Dlaczego to robisz?
- Bo cię lubię - odparł prosto Nadmir i uśmiechnął się. - Już bardzo długo. Myśla-łem, że wiesz, to w sumie dosyć oczywiste i nie zaprzątałem sobie nigdy głowy, żeby robić z tego tajemnicę...
- Ale przecież mnie nikt jeszcze nie lubił! - powiedział z wyrzutem Ronnie.
- No to ktoś się znalazł - oświadczył Nadmir. - Nie cieszysz się?
- Nie wiem - wymamrotał zmieszany Ronnie. - Nie wiem, co mam myśleć.
- No to najlepiej nic nie myśl na razie, zrób tę jajecznicę, zjemy ją i wtedy po-myślisz.
I tak się stało. Po śniadaniu Nadmir oznajmił, że musi kupić prezent dla sio-strzeńca. Była sobota, więc Ronnie nie musiał iść do pracy. Odprowadził Nadmira do drzwi.
- No to... cześć - powiedział, spuściwszy wzrok na podłogę.
- Nie bądź taki niewesoły - uśmiechnął się Nadmir. - Przyjdę jeszcze dziś wie-czorem, po urodzinach. I jak przyjdę...
- Upiekę szarlotkę - Ronnie szybko odezwał się, podniósłszy oczy na Nadmira i spróbował się uśmiechnąć, ale był zbyt szczęśliwy. - Będzie już na stole.
- To niesamowite, czytamy sobie w myślach! - powiedział Nadmir i odszedł.
Ronnie zamknął drzwi, posprzątał po śniadaniu i wrócił do wygrzanego łóżka z uśmiechem na ustach.




Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 13 2011 20:05:21
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Yami (Brak e-maila) 02:03 21-07-2010
Hmm... Wiesz w tej historii jest jakieś takie ciepło... Strasznie ją polubiłam XD
chichichotka (Brak e-maila) 19:51 26-08-2010
Dłuuuuuuugie o.O
Długaśne..!
Nie wiem czy przebrnę.. ;d
An-Nah (Brak e-maila) 14:37 15-10-2010
Całkiem sympatyczne opowiadanie, sporo w nim ciepła, a uczynienie bohaterami osobników po ludzku egocentrycznych, małostkowych i asocjalnych dodaje mu uroku.
Za to cała sytuacja z nieoczekiwaną wymianą wydaje mi się nielogiczna - może i Ronnie sobie zapomniał albo coś przeoczył, ale mógł choćby zadzwonić do kogoś z klasy, zanim wpuścił do domu kompletnie obcą osobę. Podobnie rodzice za szybko zaakceptowali "gościa". Swoją drogą, skąd Nadmir pochodzi, skoro w ostatnim fragmencie przebywa w tym samym mieście co Ronnie? Przyjechał ze swojego kraju na wycieczkę, czy się przeprowadził?
Uwaga techniczna - nie wstawiaj znaków "-" w środku wyrazów, to, że w twoim edytorze wypada ci tu koniec linijki, nie oznacza, że na stronie też wypadnie.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum