The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 08:45:59   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Serafin
Konkurs: "DEMON"



Moja historia zaczyna się w drugiej połowie XVIII wieku, w pięknym mieście południowej Francji, Tuluzie. Urodziłem się w rodzinie szlacheckiej, od dziecka zwracano się do mnie "markizie", czy też "panie". Szybko straciłem ojca, więc matka musiała przejąć wszystkie właściwe mu cechy. Zarządzanie majątkiem świetnie jej szło, uwielbiała to.
Odkąd pamiętam, towarzyszył mi tajemniczy, około trzydziestu letni mężczyzna, o czarnych lokach i oczach. Nazwałem go "Noir". Szybko zorientowałem się, że nikt, poza mną go nie widzi. Nie pomyślałem jednak, że mógł on być demonem.
Kiedyś, kiedy byłem w wieku jakichś szesnastu lat, wyjechaliśmy razem, wraz z babcią i wujem, który był słynnym właścicielem ziemskim, do Kadyksu, gdzie to mieściła się nasza druga posiadłość. Nigdy jednak nie pałałem miłością do Hiszpanii; języka owego państwa nauczyłem się dość szybko, ale nienawidziłem tamtejszych zwyczajów, pogody, sztuki. Byłem ślepo zapatrzony we własną ojczyznę.
Nienawidziłem naszej służby w tamtej rezydencji- Inez, praczki, która traktowała mnie, jak własnego syna, Ricardo, posępnego lekarza, Rodrigo, wesołego kucharza, Ángela, irytującego dzieciaka, który pomagał dorosłym służącym, i całej reszty.
Nienawidziłem biedy, ludzi niższej klasy; nienawidziłem żebraków i moralistów.
Uwielbiałem natomiast piękno i sztukę, czystość i muzykę. Byłem namiętny w każdej dziedzinie życia. Płynęły lata, a ja rozkochiwałem w sobie całą Tuluzę.
Doznawałem miłości w ramionach kobiet i mężczyzn; żadna jednak z tych "miłości" nie miała nic wspólnego z uczuciem, jak tylko z pożądaniem. Byłem artystą, wolną duszą, bogatym szlachcicem, któremu nie obce były rozkosze ciała. Liczne romanse inspirowały mnie do tworzenia nowych pieśni, których to jednak śpiewać nigdy nie potrafiłem, gdyż nie obdarzono mnie talentem do śpiewu. Samo pisanie wystarczyło jednak, abym zawrócił w głowach wielkiej ilości młodych ludzi, którzy to zostawali moimi kochankami na dłuższy, czy też krótszy czas. Tak jak zmieniałem partnerów, przy moim boku niezmiennie pozostawał mój odwieczny towarzysz. Często prowadziłem z nim dysputy, pytałem o radę, acz nieczęsto z niej korzystałem- lubiłem pytać go o jego zdanie, aby potem dowieść, że to jednak ja mam rację; unosiłem się pychą i narcyzmem. Moje życie było niekończącą się, bajeczną przygodą.
Dopóki ten przeklęty lud nie wszczął rewolucji. Był to schyłek wieku XVIII, byłem wtedy w swoim najpiękniejszym wieku, miałem dwadzieścia trzy lata. Całe życie, cały świat stał przede mną otworem. Gdyby nie ten absurdalny bunt.
Z przerażeniem słuchałem o nowych egzekucjach wykonanych na dawnych przyjaciołach mojej rodziny- Jacquesów, Farkasów i Fortenbarsów.
A ponieważ nieraz pomogliśmy królowi, ten jedynie wysłał nam nakaz eksterminacji.
Następnego dnia go ścięto.
O tym jednak dowiedzieliśmy się już po dotarciu do naszej posiadłości w Kadyksie. Wieść o śmierci Ludwika XVI wstrząsnęła nami; tak jakby cały świat sprzeciwił się nam.
Podróż zajęła nam około siedmiu dni; Niziniere, nasz woźnica i mężczyzna, zajmujący się końmi, padł wyczerpany na ziemię, po zejściu z wierzchowca. Zwierzęta musiały być wymieniane, ze względu na to, iż szybko męczył je nieustanny galop. Nie dbaliśmy o jeźdźca.
Podszedłem jako pierwszy do drzwi. Zastukałem w nie kołatką. Czułem się niezwykle dziwnie, wracając tu po tylu latach.
I nagle, drzwi otworzyły się, a ja zobaczyłem Anioła- a może Anielicę. Wiedziałem tylko, że owa postać jest niesamowicie piękna, że bije od niej niesłychany blask.
Owalna twarz zakończona delikatnym podbródkiem. Okalające ją lekko kręcone blond włosy, spięte z tyłu w kitek; reszta czyniła niesforne sploty. Blada, gładka cera, prosty nos, pod nim wąskie usta zaciśnięte w lekko nerwowym uśmiechu; poliki zaróżowione nieco, a oczy...
Znałem te oczy. Zaglądałem w nie rzadko, bo nie uważałem je za warte mojego spojrzenia. Nie spodziewałem się, jak bardzo tęskno będzie mi w przyszłości do tych dwóch szmaragdów, umieszczonych pomiędzy wachlarzami rzęs. Teraz jednak, moje zaskoczenie połączone z nagłym zachwytem zupełnie mnie rozproszyło; stałem tak przed postacią nieświadom upływu czasu. Kątem oka dostrzegłem mojego stałego towarzysza, który stanął za olśniewającą postacią. Zignorowałem go jednak.
Wreszcie, chłopak przerwał milczenie:
-Witaj w domu, panie.
Jakiej zmianie uległ jego głos! Z dziecięcego pisku przeszedł w melodyjną, eteryczną wręcz melodię. Nie, to po prostu nie mógł być on. ,A jednak był. Nigdy bym nie przypuszczał, że jego widok tak bardzo mną wstrząśnie. Byłem pewien, że zobaczę tego wiecznie ignorowanego pomywacza. A zobaczyłem prawdziwego Anioła.
-Serafinie, dlaczego nie wchodzisz?- usłyszałem głos Noira. Oprzytomniałem wraz z dźwiękiem aksamitnego barytonu.
Moi rodzice już nadchodzili. Szybko skinąłem głową Ángelowi, i szepnąłem szybko:
-Por cierto pareces un ángel. *1
A on równie szybko odparł:
-Pero no lo soy. *2
Już miałem na ustach jakieś słowa sprzeciwu, ale zaniechałem ich, i wszedłem szybkim krokiem do przedpokoju.
Nie wiedząc, czemu, cieszyłem się, że moi rodzice nie znają hiszpańskiego.
Mój Noir oczywiście, rozumiał każde słowo. Zrównując krok moim, uśmiechnął się:
-Nie spodziewałeś się tego, prawda?
Nie odpowiedziałem mu. Chciałem jak najszybciej dostać się do swojej komnaty. Byłem wyczerpany.
-Wrócić tu po tylu latach... to nawet dla mnie dziwne przeżycie.
Zaczęliśmy wspólnie się wspinać po marmurowych schodach, gdy Noir szepnął poufale:
-Oczarował cię...
Dopiero teraz zwróciłem twarz w jego kierunku. Byłem gotów na odzew, gdyby nie to, że blisko nas byli inni domownicy. Nie chciałem znowu zostać przyłapany na rozmawianiu z samym sobą.
Toteż posłałem mu tylko groźne spojrzenie i dalej przestępowałem kolejne stopnie. Noir już się do mnie nie odezwał, ale z jego twarzy nie schodził ten szyderczy uśmieszek.
Nareszcie schody skończyły się, a ja popędziłem do swojej komnaty. Otworzyłem z zamachem drzwi i aż przystanąłem.
Cały pokój wyglądał, jakby nic się w nim nie zmieniło od momentu, gdy go opuściłem. Nienaganny porządek zdradzał, że od dawna pokój nie był użytkowany.
Jedynie na moim łóżku coś się zmieniło- leżał na nim świeży kwiat Vinci *3. Zaintrygowany, podszedłem bliżej, aby się przekonać, czy to na pewno on. Rzeczywiście, delikatne płatki koloru lilii, o kształcie karo, w dodatku niezwykle pachnące. Zapewne służba go tu dostarczyła po usłyszeniu wieści o naszym powrocie.
Usiadłem na łóżku, podnosząc kwiat i podziwiając go. Ach, jak dawno nie widziałem vinci. Nienawidziłem Andaluzji, acz miała ona swoje uroki.
Ktoś zapukał do moich drzwi. Matka. Pytała, czy zejdę na kolację. Stwierdziłem jednak, że chcę się już położyć spać. Jutro czeka mnie ciężki dzień, spędzony na negocjacjach i dumaniu nad tym, jak mogę polepszyć sytuację mojej rodziny.
Matka zeszła więc, a ja położyłem się na plecach, gładząc opuszkami palców płatki kwiatu. Zastanawiałem się, jak też w prosty sposób możemy odzyskać utracony majątek, gdy usłyszałem głos:
-Wchodzę.
Tyle że teraz, wypowiedziany zupełnie innym głosem, brzmiał inaczej. Przez chwilę miałem wrażenie, że to nie Ángel, a kto inny.
Ale to oczywiście był on. Nikt inny w tak zuchwały sposób nie anonsował swojego przybycia.
Otworzył drzwi i wszedł do mojej komnaty. Nawet się nie podniosłem, przekręciłem tylko głowę, aby móc przyjrzeć się jego postaci.
Z pewnością nie tylko twarz uległa zmianie; także ciało, wydoroślało, widać było, że nabrało zgrabnych kształtów pod lnianą koszulą i takimi też spodniami. Poruszał się w sposób bardzo delikatny, żeby nie rzec: zmysłowy. Podszedł do mnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Wiodłem za nim wzrokiem. A on klęknął przede mną i zaczął rozwiązywać moje buty.
Poczułem się dziwnie; niegdyś, będąc rozbieranym przez te dziecinne dłonie, nie czułem skrępowania. Teraz jednak było inaczej. Może to skutek długiego niewidzenia się?
Zdjął moje buty i zabrał się za rozplątywanie sznurka od spodni. Oparłem się łokciami na łóżku i uniosłem się lekko.
-?Pero, que haces?- spytałem*4
Zaczął odpinać guziki mojej koszuli.
-Le estoy ayudando, como siempre. Si no lo quiere, dígamelo.*5
Nagle hiszpański wydał mi się najpiękniejszym językiem świata, kiedy używał go posiadacz tego niesamowitego głosu.
Aby jeszcze go słyszeć, gdy Ángel rozsunął poły mojej koszuli, szepnąłem:
-No es que no lo deseo, sino estoy sorprendido.*6
Usiadłem, aby Ángel zdjął ze mnie koszulę.
-?Sorpendido? Por que así?*7
-Es que...- zacząłem, wstając, aby teraz Ángel zsunął moje spodnie- no pensaba que íbas a recordarlo todo, después todos estos anos.*8
Stałem przed nim nago, po raz pierwszy w życiu nie czując się jak najsilniejsze i najbardziej brawurowe dziecko na całej kuli ziemskiej. Czułem się dziwnie osaczony jego spojrzeniem.
-?Si iba a recordar la flor, como pude olvidar el resto del pasado? *9 - powiedział lekko, wyjmując z szafy moją nocną szatę.
Kwiat. Od niego?
-?Cómo que la flor? *10- spytałem, zabierając od niego ubrania
-Przecież trzyma go pan w ręku- odparł zdziwiony.
Jego nagłe przejście do francuskiego nieco mnie zdezorientowało. Minęło parę sekund, zanim znalazłem odpowiedź.
-Tak. Rzeczywiście, trzymam go. Ale myślałem, że to ktoś ze służby.
-Jakby nie patrzeć, jestem jej częścią. I to od wielu lat- powiedział Ángel, przekładając mi przez głowę koszulę nocną. Dotyk jego palców był... inny.
-Czy to naprawdę ty, Ángel?- spytałem cicho, nadal nie dowierzając tak ogromnej zmianie w wyglądzie służącego.
-Oczywiście, panie. Dlaczegóż pytasz?- odparł, naciągając na moje nogi bieliznę.
-Chodzi o to... że bardzo się zmieniłeś od czasu, gdy po raz ostatni cię widziałem.
-Pan też się zmienił- zauważył słusznie, obciągając moją koszulę nocną.
-Ale to ty wyglądasz zupełnie inaczej. Nie poznałbym cię, gdyby nie twoje oczy- powiedziałem, obserwując jego palce, które właśnie wygładzały fałdki na moich poskładanych ubraniach.
-Czy mam je wziąć do prania?- spytał.
Zamrugałem.
-Tak, proszę. Ale... nie mogę uwierzyć, jesteś zupełnie inny...
-Nie chcę być niemiły, ale czekają na mnie w kuchni- pospieszył mnie Ángel. W jego głosie czułem lodowatą obojętność.
Przypominało to mnie, wiecznie ignorującego wszystko młodego Serafina.
-Dlatego proszę, aby pan szybko dokończył to, co chciał powiedzieć, albo po prostu pozwolił mi odejść.
Wypuściłem powietrze z ust. Nie rozumiałem jego zachowania.
-Pozwolę ci odejść. I tak jestem zmęczony po podróży.
Ángel odwrócił się bez słowa i podszedł do drzwi.
-Ach, Ángel!
Obejrzał się przez ramię.
-Dziękuję- powiedziałem, po raz pierwszy w życiu do osoby niższego stanu. Nie mogłem powstrzymać drżenia w głosie.
A on, równie zdziwiony tym słowem, co ja, skinął głową i szybko opuścił mój pokój.
Zaś ja, naprawdę wyczerpany po całym dniu podróży, rzuciłem się na łóżko i momentalnie pogrążyłem się w głębokim śnie.

* * *


Zbudziłem się niedługo po świcie. Stare przyzwyczajenie z Tuluzy.
Przez chwilę nie mogłem otworzyć oczu; nadal byłem wykończony. Powziąłem jednak, że im dzień dłuższy, tym więcej można w nim zrobić, po czym wstałem z łóżka i odsunąłem zasłony.
Krwistoczerwone niebo witało Słońce na swym horyzoncie. Wschody słońca i vinci- to jedyne atrybuty Kadyksu, które uwielbiałem. Reszta mogłaby nie istnieć.
Wyglądając tak przez okno i rozmyślając o urokach miasta, dostrzegłem mój ogród. Wyglądał na starannie pielęgnowany, kwiaty rosły w nim, tworząc wielobarwny, bajeczny dywan.
Przypomniałem sobie o kwiecie, który wczoraj Ángel zostawił na moim łóżku. Gdzie też mógł się on podziać? Zapomniałem już.
Wystarczyło jednak, bym odwrócił głowę i spojrzał na łóżko. Kwiat leżał tam, nadal tak samo świeży i piękny jak przedtem.
Uśmiechnąłem się lekko. Już nie czułem się tak obco w tym miejscu, mimo, że opuściłem je na siedem lat.
O, tak. Siedem pięknych, długich lat, podczas których pławiłem się w nieskończonym bogactwie. Ile bym dał, aby móc wrócić do posiadłości w Tuluzie, jako ukochany przez wszystkich markiz de Touluse...
Wtedy do mojej głowy napłynęły wspomnienia Jacquesów i tym, co ich spotkało, a to o reszty rozwiało uczucie melancholii.
Przysiadłem więc do swojego biurka i zacząłem rozmyślać nad tym, co mogłoby uratować moją rodzinę od bankructwa. Właściwie, bankructwo już osiągnęliśmy- jedyne, co nam zostało, to nazwisko i Kadyks, który jeszcze o niczym nie wiedział. Co zrobić, aby przywrócić nam dobre imię w ukochanej Francji? Co uczynić, by odzyskać utracone bogactwo?
Spędzając czas na rozmyślaniach nie usłyszałem, że drzwi pokoju się otworzyły. Dopiero, gdy Inez podeszła do mnie, w rękach trzymając tacę z moim śniadaniem, wyrwałem się z transu.
-Dzień dobry panu, markizie. Przyniosłam śniadanie.
Skinąłem głową i poczekałem, aż postawiła mi tacę na biurku. Cofnęła się dwa kroki- pamiętała, że bez takiej konieczności nie lubiłem zbliżać się do służby- i spytała:
-Widzę, że panicz już nie śpi. I to chyba już od jakiegoś czasu. Zawsze, gdy do panicza przychodziłam wcześniej, ten jeszcze spał. A teraz- już od dawna na nogach... Czyżby niewygodnie się panu spało? Może w pokoju jest zbyt duszno?
Przyglądałem się licznym zmarszczkom, które bezlitośnie posiekały jej, jeszcze niedawno całkiem urodziwą, twarz. W jej czarnym warkoczu zauważyłem pierwsze sploty siwych włosów. Starzała się.
-Nie, wręcz przeciwnie, spało mi się doprawdy wybornie. W Tuluzie przyzwyczaiłem się do rannego wstawania, to wszystko.
Inez pokiwała głową. Uśmiechnęła się nieśmiało.
-Życzę paniczowi smacznego. Rodrigo bardzo się starał. Zawsze tak bardzo mu zależało na tym, aby pana zadowolić...
-Tak, tak, z pewnością mu się udało. Dziękuję, Inez.
Tak jak wcześniej Ángel, wyraziła swoje zdziwienie na dźwięk moich słów. Obawiałem się, że moje słowa zszokowały ja do tego stopnia, że nie będzie chciała opuścić mojego pokoju, więc szybko wyrwałem ją z transu:
-Inez, jestem wam bardzo wdzięczny, ale potrzebuję teraz chwili dla siebie. Muszę jak najszybciej się przebrać i zejść na dół, do matki...
Teraz to Inez mnie zaskoczyła:
-Nie poczeka pan na Ángela?
-Hm?- zdziwiłem się.
-Przecież... to do Ángela należy... znaczy, mogę mu powiedzieć, że panu to już nie odpowiada... rozumiem, czasy się zmieniają i niekoniecznie musi mieć pan ochotę, żeby...
Zamrugałem. Wreszcie zrozumiałem, o co chodzi.
-Nie, nie, Inez, to nieważne...
-Tak bardzo przepraszam pana za jego spóźnienie, ale całą noc spędził w ogrodzie. Ale prosił przekazać, że na pewno przyjdzie pomóc panu w rannej toalecie.
-Nie uważam tego za potrzebne.
Nie wiedziałem teraz, czy po prostu się spieszę, co było w sumie prawdą, czy też po prostu wolę unikać sytuacji, w której zostaję z Ángelem sam na sam.
-Proszę mu jednak podziękować.- znowu ten wyraz zaskoczenia na twarzy- I... niech odpocznie. Należy mu się.
Jeszcze większy szok.
-Markizie... czy to na pewno pan?
-Ty też odpocznij, Inez. I proszę, zostaw mnie już. Mam masę rzeczy do zrobienia, a czasu jest tak niewiele...
Czasu. Tak, czasu. Gdybym wiedział, jak bardzo nadmiar czasu będzie mi ciążył w przyszłym życiu, nie błagałbym tak o niego.
Inez wreszcie wyszła, dość niepewnym krokiem. Nie dziwiłem się jej.
Serafinie, jesteś zbyt miłosierny. Gdzie się podziała twoja obojętność?
A potem krzyknąłem, gdy usłyszałem te same słowa z ust Noira.
-Uprzedzaj, gdy chcesz coś powiedzieć. Niemal przyprawiłeś mnie o wylew- poskarżyłem się, rzucając mu nienawistne spojrzenie.
A on tylko się uśmiechnął. Był niezwykle przystojny, gdy się uśmiechał. Mimo to nie żywiłem wobec niego żadnych pozytywnych uczuć.
-Zapomniałeś już o mnie? A może myśli o twoim służącym tak tobą zaprzątnęły, że zapomniałeś w ogóle o świecie?
- Ángel nie ma z tym nic wspólnego. Zamyśliłem się, ale nad zupełnie inną kwestią. Muszę cię rozczarować.
-Tak, wiem. Znowu myślisz o teatrze, prawda? I kim byś tam był, w tym teatrze?
Automatycznie pomyślałem o sobie, marionetkarzu. Szybko jednak obraz uległ zmianie: stałem na środku sceny i, wspomagany orkiestrą smyczkową, śpiewałem o sobie, swoim życiu, o swej wspaniałości, o braku jakichkolwiek ideałów... a publika mnie kochała, skandowała wciąż "Serafin! Serafin!" i żądała więcej, a ja dawałem jej to, czego pragnęła...
-Wszystko pięknie, przyjacielu, ale ty w ogóle nie umiesz śpiewać.
Spojrzałem na niego z wściekłością. Nienawidziłem, gdy jego słowa wyprzedzały moje.
-Nawet nie wyobrażasz sobie, co dzisiejsza publika jest w stanie przełknąć.
-Wszystko, poza twoim pianiem. Uwierz mi, Serafinie, to nie jest najlepszy pomysł.
Kręciłem głową z poirytowaniem. Wstałem i zacząłem się przebierać. Przy Noirze nie czułem żadnego skrępowania.
Inaczej, niż przy Ángelu.
Ale to nie dziwne, po tak długim okresie nie widzenia się.
-Serafinie...- szepnął, a moje ciało przeszedł dreszcz. Nienawidziłem tego tonu, nienawidziłem, gdy to do mnie mówił... znałem już bowiem dalszą część jego wypowiedzi.
-Oddaj się mnie, a ja uczynię cię śpiewakiem słynniejszym od Farinelliego i zdolniejszym niż Gustavus Waltz. Będziesz miał swoją ukochaną publikę u stóp. Zgódź się.
Nie miałem pojęcia, na czym miałoby polegać owo "oddanie się". Moja odpowiedź za każdym razem brzmiała tak samo:
-Nie licz na to.
W ten sposób przeszliśmy do naszej zwykłej rutyny, wiecznego docinania sobie nawzajem i irytacji. Chociaż te negatywne uczucia pojawiały się zapewnie tylko po mojej stronie, Noir zawsze zachowywał stoicki spokój.
Otwierałem już drzwi, gdy wpadł na mnie zdyszany Ángel. Od razu odskoczył ode mnie.
Jego poliki były zaróżowione, jakby biegł, a jednak twarz była tak okrutnie blada. Zupełnie inna od tej śniadej twarzyczki niezbyt urodziwego dziecka sprzed siedmiu lat.
-Prze... przepraszam, panie. Spóźniłem się.- wydyszał, z trudem łapiąc oddech.
-Mówiłem Inez, żebyś poszedł odpocząć. Jak widzisz, sam sobie poradziłem- odparłem, nie tak chłodno, jak zamierzałem. Przyłapałem się na przypatrywaniu się szyi Ángela, bladej, długiej szyi, u której końca widoczne były pięknie zarysowane kości obojczykowe, które, wraz z torsem unosiły się i opadały z każdym nierównym, płytkim oddechem.
Oderwałem wzrok i rzuciłem krótko:
-Idź odpocząć.
Ale on wcale tego nie chciał.
-Dlaczego pan na mnie nie zaczekał? Przecież to część mojej pracy.
-Chciałem, żebyś odpoczął, to wszystko- zaczęło mnie irytować to całe zaangażowanie Ángela. Tyle krzyku o możliwość przebrania mnie!
Ta myśl sprawiła, że poczułem uścisk w żołądku. Resztką lodowatego głosu zebrałem się na krótkie:
-Idź do swojej komórki. To rozkaz.
Ángel spojrzał na mnie z wyrzutem, niemal z poirytowaniem. Nagle poczułem się więźniem tych szmaragdowych klejnotów, wpatrujących się w moją twarz ze złością.
Opanowałem się jednak.
-Idę do mojej matki. Dość już czasu na mnie czeka.
Nie musiałem się mu tłumaczyć- to ja byłem panem w tym domu. Mogłem po prostu zostawić go bez słowa. Nie miałem obowiązku tłumaczenia każdego swojego zamiaru.
Poczuwałem się jednak do tego z prostego względu- Ángel nie był już dzieckiem, którym można było pomiatać. Różnica tych pięciu lat między nami zdała się nieodwracalnie zatrzeć. Nie chciałem doprowadzić do jakiejkolwiek sytuacji, której potem bym żałował. W końcu, Ángel był młody, najmłodszy z całej służby, i zapewne najsilniejszy. Wolałem nie traktować go aż tak pobłażliwie.
Pragnąłem nie myśleć o jego aspektach fizycznych, ale wciąż pozostawałem pod wielkim wrażeniem. Wiedziałem, że niedługo mi przejdzie, i powrócę do bycia cynicznym, zgryźliwym Serafinem- takim, jakim siebie lubiłem najbardziej.
Teraz usprawiedliwiałem się każdym możliwym detalem, nie mając sobie za złe tej chwilowej słabości.
Wyminąłem Ángela. Zszedłem do matki. Siedziała już przy stole w salonie. Ubrana była w swoją ulubioną, czerwoną suknię- jedyną, jaka jej została z naszej francuskiej posiadłości.
Poczułem niemiłe ukłucie w żołądku. Mimo to powitałem matkę z uśmiechem.
-Witaj, matko.
Uniosła na mnie głowę z listu, który właśnie czytała. Odwzajemniła mój uśmiech.
-Dzień dobry, Serafinie. Jak spędziłeś noc?
-Całkiem dobrze. A ty?
-Bywało gorzej- odparła, powoli składając list- muszę się jednak przyzwyczaić. Przez jakiś czas na pewno będziemy zmuszeni tu pozostać.
W jej głosie brzmiał smutek, którego tak bardzo chciałem uniknąć. Podszedłem do niej i pocałowałem ją w czoło.
-Nie martw się, matko. Coś wymyślimy.
-Ach, synku- westchnęła, przykładając moją dłoń do swojego policzka.-wiedziałam, że kiedyś nadejdzie ten czas. Byłam na to przygotowana. Dlaczego jednak nadszedł tak szybko- nie wiem.
W milczeniu głaskałem jej policzek. Czułem, że jej skóra stała się szorstka. Gdyby nie gruba warstwa pudru, jej twarz nie sprawiałaby tak efektownego wrażenia.
-Niemniej, trzymałam przy sobie plan awaryjny. I oto jest! Ty, mój drogi synu, jako markiz de Touluse, musisz zawrzeć związek małżeński!
-Zwią... zek małżeński?- wykrztusiłem. Całe marzenie o teatrze nagle runęło w gruzach. Noir zaśmiał się za moimi plecami. Zignorowałem go.
-Tak. Związek małżeński. Nasze nazwisko, tak bezlitośnie zniesławione we Francji, wciąż wiele znaczy tu, w Andaluzji. Otóż od paru lat nasza rodzina zaprzyjaźniona jest z tutejszą szlachecką rodziną, Garbosami. Tak się akurat składa, że mają córkę na wydaniu, a i posag jest niemały... słyszałam, że Lágrima to doprawdy piękne dziewczę. Myślę, że będziecie tworzyć zgodne małżeństwo.- oddychała już o wiele spokojniej, widząc, że nie sprzeciwiam się jej słowom- Zrobisz to dla swojej matki. Prawda, Serafinie?
Przez chwilę patrzyłem w jej małe, ale bardzo ładne szare oczy. Nagłe porzucenie beztroskiego życia samozwańczego artysty i kochanka każdego człowieka godnego uwagi wydało mi się czymś niewyobrażalnym.
Ale potem pomyślałem o swoim planie awaryjnym i nikłości szansy na jego powodzenie.
Miesiąc później spotkałem się z Lágrimą po raz pierwszy.
Wychodząc jej na spotkanie, spodziewałem się zobaczyć jakąś karocę, a w niej eteryczną piękność w ciężkiej, zdobionej sukni.
Jakież było moje zdumienie, gdy do mojej posiadłości dojechała na pięknym, brązowym koniu, śniada, czarnowłosa, roześmiana dziewczyna, ubrana w czarne spodnie, długie buty, a także białą koszulę i czarny gorset. Jej strój, zupełnie odmienny od tego ustalonego przez modę francuską, od razu przykuł moją uwagę. Uwielbiałem awangardę.
A dziewczyna zdawała się być nią nafaszerowana. Włosy miała rozpuszczone, na szyi nosiła wisiorek z krzyżem. Miała piękne, białe zęby, które pokazywała co chwila w uroczym uśmiechu. Sam sposób jej przybycia zbił mnie z pantałyku. Dama, szlachcianka... na koniu? Bez woźnicy?
Nizinier już zajął się jej rumakiem, Disparo, a Lágrima podeszła do mnie. Nie mogłem oderwać wzroku od jej szczupłej talii, podkreślonej gorsetem.
Dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę, uśmiechając się promiennie. A ja straciłem głowę.
-Witaj. Ty zapewne jesteś markiz Serafin de Touluse?- ująłem jej dłoń i skinąłem głową.
-Sí. Y senorita sea Lágrima Garbosa.*11
-Nie musi pan do mnie mówić po hiszpańsku. Doskonale radzę sobie z francuskim.
-Pero es que me encanta hablar el espanol. Esa lengua es tan bella... *12
-Vale, vale *13, ale ja muszę się podszkolić we francuskim- uśmiechnęła się filuternie, i, w podskokach ruszyła do drzwi posiadłości. Otworzyłem je przed nią. Ucieszona, weszła, a za nią wyszła osoba, o której zupełnie zapomniałem.
Ángel.
Przez chwilę patrzył na mnie, a jego oczy zaszły mgłą. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że miał do mnie o coś żal. Minął mnie bez słowa, kierując się w stronę stajni.
A ja zupełnie zapomniałem o Lágrimie. Widok służącego i jego obojętność wyprowadziły mnie z równowagi.
Pognałem więc za nim, nie myśląc już o zjawiskowej piękności. Chciałem poznać przyczynę jego osobliwego zachowania.
Kiedy już do niego dotarłem, usłyszałem, jak kaszle. Podszedłem bliżej.
Ángel ręką zasłaniał usta, kaszląc głośno. Nie słyszał, że podszedłem. Wobec tego poczekałem, aż atak mu przejdzie. Dopiero wtedy dałem znać o swojej obecności.
-Ángel...- szepnąłem, sprawiając, że chłopak cicho zakrzyknął, po czym odwrócił się i spojrzał na mnie z przestrachem. Nagle zdałem sobie sprawę, że odkąd pojawiła się kwestia ślubu z Lágrimą, nie zamieniłem z Ángelem praktycznie ani słowa. On też nie nalegał na moje towarzystwo.
A jednak coś go dręczyło. Coś, co udzieliło się i mnie.
Staliśmy tak, wpatrując się w siebie. Zauważyłem, że Ángel bardzo schudł. Zdawał się jeszcze kruchszy niż kiedy go zobaczyłem miesiąc temu.
To wszystko zaniepokoiło mnie. A jeszcze bardziej jego słowa:
-Proszę odejść.
Zamrugałem. W ciągu tego miesiąca rozmawiałem z nim zaledwie trzy razy- przy powitaniu, potem, kiedy przyszedł mnie przebrać, i następnego dnia, kiedy to się pokłóciliśmy. Od tego czasu żadne zdanie nie zostało między nami wymienione.
-Dlaczego?
Odkaszlnął jeszcze raz.
-Czeka na pana tamta dziewczyna.
Rzeczywiście, Lágrima na pewno się już niepokoiła. Nie chciałem jednak odchodzić bez wyjaśnienia sytuacji. Wziąłem głęboki oddech.
-Przyjdź do mnie dziś wieczorem.
Ángel rozchylił usta w zdziwieniu.
-I nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu. To rozkaz.
Jestem pewien, że mój głos drżał. Nie miałem pojęcia, co też miałem zamiar zrobić tego wieczora, i to napawało i mnie, i, jak zaraz usłyszałem, Ángelowi, podekscytowaniem.
-Tak jest- szepnął Ángel.

* * *


Lágrima okazała się nad wyraz bystrą dziewczyną. Jej ogłada nieco zniechęciła moją matkę, ale mnie fascynowała. Zresztą- dla matki nie liczyła się Lágrima, a tylko posag, który to miała niedługo otrzymać. Toteż nie przejmowała się aż tak jej zachowaniem czy wyglądem.
Lágrima, która obiecała szybkie ponowne spotkanie, pożegnała mnie serdecznym uściskiem. Wiedziałem już wtedy, że kocham tę dziewczynę, ale że nigdy nie pokocham jej w takim stopniu, w jakim na to zasługiwała. Była zbyt idealna dla mnie, zbyt pasowała do moich wzorców. A ideały, jak wiadomo, szybko robią się nudne.
Co nie znaczy, że nie cieszyła mnie myśl o ślubie. Hiszpańskie dziewczęta były namiętnymi kochankami, a Lágrima była też inteligentną partnerką rozmów. Czegóż chcieć więcej?
A jednak. Brakowało mi uczucia niedosytu, uczucia, które zawsze zostawało we mnie po zbyt szybko skończonym romansie. Uczucia, które doprowadzało mnie do szaleństwa. Niezaspokojenie. Nieskończone pożądanie.
Na Lagrimę mogłem jedynie patrzeć i biernie chłonąć każdy element jej zachwycającego piękna. W żaden sposób nie wzbudzała jednak ona mojego pożądania.
Co może było i dobrą rzeczą, bo przyjąłem Ángelowi do siebie, będąc pozbawionym nieczystych myśli.
Chłopak był ubrany w swoje stare, lniane spodnie i białą, lnianą koszulę. Jego włosy, tak jak zawsze, były spięte w niedbały kucyk. Blade poliki nabrały delikatnej barwy purpury, gdy przestąpił progi mojego pokoju.
-Nie powinienem...
-Wino już czeka na stole. Rozgość się.
Ángel, zdziwiony, przystanął na chwilę, przypatrując mi się bez słowa. A potem podszedł do stołu i usiadł na jednym z krzeseł. Wpatrywał się w czerwone wino.
-Sempre idem. Zawsze ten sam. Rocznik... 1650, och!- wyrwało mu się. Uśmiech wstąpił na moje wargi.
Ángel wydawał się mi niezwykle czarujący w swoim naiwnym zaskoczeniu.
-Tak, może nie najlepszy, ale myślę, że też nie najgorszy... wznieśmy toast- otworzyłem butelkę i nalałem nam do kieliszków napoju. Ángel nie poruszył się.- Dlaczego nie pijesz?
Niepewnie wyciągnął rękę w stronę kieliszka.
-Nigdy nie kosztowałem wina- wyznał cicho, przystawiając kieliszek do warg.
Roześmiałem się.
-Niemożliwe! Ja bez wina nie mógłbym normalnie funkcjonować. Młodzieńcze, nie wiesz, co tracisz!
Przycisnął kieliszek nieco mocniej do swoich ust. Wydawał się być zamyślony.
Ja natomiast zauważyłem, że jego wargi mają nader interesujący krój.
-Ja... nie wiem, dlaczego pan mnie tu zaprosił. Zawsze mnie nienawidził- dodał, spuszczając nieśmiało wzrok.
A mnie na chwilę odebrało mowę. Bo jego słowa rzeczywiście miały sens.
-Ja... może i to prawda, ale jak już zauważyłeś, zmieniłem się. Ty też się zmieniłeś- dodałem, nie odrywając oczu od jego warg, tak uroczo rozchylających się...- poza tym, chciałem wiedzieć, czemu mnie unikasz.
Opuścił kieliszek. Jego oczy zapłonęły.
-To nie ja pana unikam. Dostałem polecenie o nie przychodzeniu, po prostu je wypełniam.
Zaiste, była to prawda. Niemniej, przyprawiła mnie on o irytację.
-Nie powinieneś wierzyć w tak niemądre kaprysy, nawet moje. W każdej chwili mogę cię zwolnić, za nie wywiązanie się z obowiązków. Co wtedy zrobisz, hę?
Ángel spochmurniał.
-Poszedłbym szukać pracy u jakiegoś mleczarza, czy krawca. A i służby w rezydencjach takich jak ta wciąż brakuje. Z całym szacunkiem, ale to ja mogę odejść, z własnej woli.
Jego zuchwałość zafascynowała mnie. Znowu patrzył na mnie wrogo swoimi nieprzeniknionymi oczyma. Nagle poczułem, jak bardzo zmieniłem się w stosunku do niego; zacząłem powitanie od niebywałego komplementu. Czy to sprawiło, że się tak rozpuścił?
Pokręciłem głową z uśmiechem.
-Chłopcze, nawet o tym nie myśl. Co znaczą inne rezydencje wobec tej jednej?
-Proszę nie nazywać mnie "chłopcem". Ten czas już dawno minął- odparł, swoim buntem jeszcze bardziej wzniecając moje zaintrygowanie.
-Dobrze więc, chłopcze...- roześmiałem się na widok jego oburzenia- powiedz mi lepiej, co sądzisz o Lágrimie, mojej przyszłej małżonce. Służba zawsze czyni nader interesujące uwagi.
Ángel zamyślił się, wbijając swój hipnotyzujący wzrok w czystą czerwień wina.
-Piękna, to prawda. Lekkoduszna, to też fakt. Będzie wspaniałą matką i doskonałą żoną. Zastanawia mnie tylko...
-Tylko co?
Przez chwilę nie chciał odpowiadać.
-Zastanawia mnie, jak zareaguje na wieść o przymusowej eksterminacji.
To mną wstrząsnęło.
-Skąd... ty... niech to!
Poczułem się zagrożony; skoro Ángel wie, reszta służby zapewnie też. Było kwestią paru dni, może godzin, a może chwil, aż sprzeciwią się nic już nie znaczącej szlachcie, która udawała niewzruszonych bogaczy.
Ángel jednak, widząc moje zaskoczenie, szybko zaczął mnie uspakajać.
-Nie, to nie tak. Tylko ja o tym wiem. Niziniere podzielił się ze mną tą wieścią, powiedział mi to w tajemnicy. Nie!- zakrzyknął, wstając, wciąż trzymając kieliszek w ręce, i podszedł do mnie, ściskając moje ramię- Nie może mu pan nic zrobić! On nie chciał źle, to ja wypaplałem tę tajemnicę. Zaklinam się jednak na swoje życie, że nikt się o tym nie dowie. Nie ode mnie.
Po czym zaczął kaszleć; puścił mnie, zasłaniając usta ręką. Patrzyłem na niego w milczeniu. Wciąż z trudem przełykałem jego słowa.
Wiedział. Mógł w każdej chwili komuś to przekazać.
Jednak, jego szczere słowa wprowadziły mnie w wątpliwość.
A jeśli naprawdę nie mam się czego obawiać? Mogę mu zaufać?
Patrzyłem na niego, jak jego atak zaczął się oddalać. Odkaszlnął jeszcze kilka razy, po czym odchrząknął i osunął się wyczerpany na krzesło.
Szybko przerwał ciszę.
-A co pan myśli o Lágrimie? Czy jest dla pana wystarczająco dobra?
Ledwo wyczułem subtelną nutkę ironii w jego głosie. Nie zraziłem się jednak.
-Ach, aż nazbyt dobra! Sama myśl o małżeństwie napełnia mnie nieskończoną radością; to będzie wspaniała przygoda!
Na dowód swoich słów, wychyliłem jednym duszkiem cały kieliszek wina, i z hukiem odstawiłem go na stół, opuszczając na chwilę głowę. Pozwoliłem, aby słodkie otumanienie zawładnęło moim umysłem.
Gdy uniosłem głowę, Ángel był właśnie w trakcie drugiego łyku wina. Krzywił się lekko; nie zdziwiło mnie to, nigdy wszak nie kosztował alkoholu, a ten był doprawdy mocny. Od razu podziałał na moje zmysły.
Okazało się jednak, że Angelowi również niewiele było trzeba- od razu jego poliki zabarwiły się purpurą, a na usta wstąpił błogi uśmiech, oczy zaszły lekką mgłą niebytu.
Ten uśmiech sprawił, że do reszty poczułem skutki złudnego napoju.
Odstawiłem kieliszek Angela na stół, łapiąc dłonie młodzieńca, i zmuszając go do powstania. Po chwili wirowaliśmy razem w szalonym tańcu, obijając się o krzesła, ścianę, czy potykając się o własne, nie słuchające nas już nogi; kontynuowałem swój monolog, zaśmiewając się głośno:
-Ach, przygoda, jak niezwykła przygoda! Byłem już artystą, kochankiem, zdrajcą, sprawdzę się więc i w roli małżonka! Jakie to cudowne uczucie, móc zmieniać maski i role w tej nieskończonej sztuce!
Nagle poczułem miłość do całego świata; kochałem wino, kochałem plugawe pospólstwo francuskie, kochałem ubóstwo, kochałem Ángela, kochałem Boga, kochałem krew i śmierć, kochałem śpiew i teatr i życie!
Przycisnąłem Ángela do swojej piersi, nie przestając się śmiać.
-Tak, zaiste, życie jest jedną, niekończącą się przygodą...jakim więc cudem! Nieocenionym darem!
Wypuszczając Ángela, podszedłem do stołu chwiejnym krokiem i wlałem sobie do kieliszka jeszcze nieco wina. Wypiłem je jednym haustem, zbyt szybko; musiałem odkaszlnąć, podczas gdy cała resztka zdrowego rozsądku ulotniła się. Po chwili dostrzegłem, że Ángel również doczołgał się do stołu, wypijając resztę wina ze swojego kieliszka. Jego oczy błyszczały niezwykłą żywotnością; po raz wtóry nie mogłem przestać na niego patrzeć.
A on wstał, chybocząc się, i podszedł do mnie, znowu pociągając mnie ku szalonemu tańcowi.
Przewróciliśmy krzesła, nasze kieliszki potłukły się; kolejną porcję wina zaczerpnąłem już bezpośrednio z butelki. Dalej wirowaliśmy w swoich objęciach, jakby świat nie istniał, gdy nagle, drzwi mojej komnaty otworzyły się, i stanęła w nich moja matka.
Przeraził ją nasz widok; zakrzyknęła:
-Serafinie! Czyżbyś postradał zmysły? Zabawiać się tak ze służbą?
Na szczęście, Ángel był zbyt pijany, aby owe słowa go uraziły, a ja zbyt rozmarzony, by posłać matkę do stu diabłów.
-A, owszem. Wznosimy właśnie toast za mój ożenek. Matko, czy życie nie jest wspaniałą przygodą? Powiedz, czyż nią nie jest?
Ángel zachichotał cicho, na dźwięk moich słów i usiadł na ziemi, pozbawiony sił. Czoło matki nieco złagodniało.
-Ja... tak, zaiste. Dlaczego jednak nie wzniosłeś toastu ze mną, z babcią, czy z wujem?
Oprzytomniałem na tyle, by szybko wymyślić dobrą wymówkę.
-Ángel jest niemal w moim wieku; uznałem, że dobrze mnie zrozumie.
Matka przez chwilę zastanawiała się nad moją odpowiedzią. Zawsze nienawidziłem ludzi niższego stanu, ledwo ich tolerowałem. A teraz? Zapraszam do swojej komnaty najbardziej znienawidzonego z biedaków, częstuję go swoim najlepszym winem, raczę swoim towarzystwem i uściskiem...
Widocznie jednak uznała to za dobrą monetę, bo nie gniewała się już.
-Tylko połóż się niedługo. Zbyt dużo wina może ci zaszkodzić. Niech służący wraca już do swojej komórki.
Nie był to zbyt mądry pomysł; Ángel ledwo co trzymał się na nogach (podpierając się o stół).
-Niech tu zostanie. Nie jest w stanie dojść do siebie.
Ángel już miał zaprzeczyć, gdy matka uznała:
-W porządku. Ale niech nie zbliża się do łóżka, jest na nie zbyt brudny...
Nie widziałem żadnego brudu w stroju Ángelowi. Na wizytę u mnie ubrał się w swoje najczystsze ubrania. Nie miałem jednak zamiaru kładzenia go w swoim łóżku.
-Tak, oczywiście matko. Dobranoc.
Popatrzyła na mnie ostrzegawczo, po czym wyszła.
A wtedy obaj zwaliliśmy się na podłogę i momentalnie zasnęliśmy.

* * *


Obudził mnie straszny ból głowy. Leżałem na ziemi, kleiłem się od potu. Przez chwilę nie wiedziałem, co się stało.
Ale wystarczył jeden rzut oka na Ángelowi, który leżał koło mnie, abym sobie przypomniał. Szalona noc, spędzona na piciu mocnego trunku dała się we znaki młodemu, nie znającemu uroków otumanienia młodzieńcowi.
Jego czoło spływało potem, cała twarz była zaczerwieniona, pierś z trudem podnosiła się i opadała w nierównym oddechu. Krople potu błyszczały też na odsłoniętym kawałku jego torsu.
Poczułem się nagle, jakbym spędził tu z Ángelem całe wieki, jakby wstyd nie istniał. Trunek zawsze otwierał mnie na ludzi, ale tylko na czas trwania jego właściwości.
Ta zaś bliskość była dla mnie zaskakującą nowością. Może po prostu, w ostatnich latach swojego życia, potrzebowałem przyjaciela, osoby, z którą mógłbym dzielić swoje najskrytsze tajemnice i rozterki. Na myśl "dzielić się tajemnicami" usłyszałem chichot Noira, i to nie bez powodu. Jednak nie dzieliłem się nimi z nim z własnej woli.
Ángel zdawał się być odpowiedni do wspierania mnie w złych chwilach. Jak bardzo widok jego niewinnej twarzy potrafił mnie ukoić! Dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę.
Wyciągnąłem rękę, aby opuszkami palców pogładzić jego gorący policzek. Czułem jego ciepły oddech na swojej dłoni. Mogłem się tak w niego wpatrywać całą wieczność.
Dopóki ten nie zaczął się budzić, w czym pomógł mu ogromny ból głowy.
Na jego twarzy pojawił się grymas bólu, oczy zacisnęły, brwi ściągnęły, dłonie bezwiednie nakryły twarz. Z jego ust wyrwał się przeciągły jęk, ciało zwinęło.
A ja cierpliwie głaskałem jego delikatne czoło, uspokajając go swoim śmiechem:
-Chłopiec stał się mężczyzną. Już wiesz, co znaczy wino.
A on tylko jęknął w odpowiedzi, przekręcając się na drugi bok, tyłem do mnie. Wsparłem się na łokciu, aby móc dalej gładzić jego czoło.
-Zawsze tak jest za pierwszym razem. Potem człowiek się przyzwyczaja, zaufaj mi.
Chyba jednak nie chciał mi zaufać.
-N...nigdy więcej- szepnął, aby znowu zakrzyknąć cicho.
-A o tym jeszcze się przekonamy- mruknąłem, jedną ręką obejmując go w talii i przyciągając do siebie. Przez chwilę nic nie mówił. A potem zaczął się wzbraniać przed moim dotykiem:
-Niech pan mnie puści, to nie przystoi, żeby pan tak traktował służącego... ja już idę, przepraszam za wszystko.
Uwolnił się z mojego objęcia i powoli wstał. Szybko wstałem za nim, nie zważając na ból głowy, aby go powstrzymać od upadku. Przez chwilę jeszcze kręciło mu się w głowie, aż wreszcie uspokoił się. Nie patrząc na mnie, szepnął:
-Przepraszam.
I skierował się ku wyjściu. Ale ja nie chciałem jeszcze przerywać wspólnego obcowania.
-Ángel!
Odwrócił się, masując obolałe czoło.
-Doprowadź się do porządku i wróć szybko; po takiej nocy potrzebuję porannej toalety i nowych ubrań- uśmiechnąłem się lekko.
Ángel zaś zacisnął usta i bez słowa opuścił mój pokój.

* * *


Ach, jak uwielbiałem dotyk jego dłoni! Zamknąłem oczy, pozwalając, przy przesuwały się po moim nagim ciele, namydlając i oczyszczając je.
Czułem, że unika jednej części mojego ciała; nie dziwiło mnie to jednak, właściwie, to nawet mnie to rozbawiło.
A potem, gdy osuszył już mnie i ubrał, zaczął kaszleć. Zapewne przeziębił się gdzieś, to dość normalne u służby. Kiedy już skończył, wytarł usta rękawem. Czerwone plamy, które się na nim pojawiły, bezmyślnie wziąłem za pozostałości z wczorajszej zabawy- Ángel nie zdążył zmienić ubrań. Uśmiechnąłem się do chłopaka i podziękowałem, a on znowu się zdziwił na dźwięk tego słowa. Pozwoliłem mu odejść, odpocząć, gdy mój wzrok przykuł kwiat na łóżku.
Zwiądł nieco, nie wyglądał już tak świeżo, jak wczoraj.
Ale, śmiech Noira nagle mi coś uświadomił.
Jak kwiat mógł utrzymać się świeży przez ponad miesiąc bez wody?
Spojrzałem pytająco na Ángela, ale on tylko opuścił mój pokój.
Po jakimś czasie zszedłem do matki, która zapowiedziała mi, że następnego dnia odwiedzi nas Lágrima. Uśmiechnąłem się na tę myśl.

* * *


Jutro nadeszło niespodziewanie szybko. Nie czekałem na Ángela, sam szybko się ubrałem i zbiegłem na dół.
Do przybycia Lágrimy zostało jeszcze sporo czasu, ale sama myśl o zobaczeniu pięknej dziewczyny sprawiała, że nie mogłem powstrzymać emocji. Siedziałem sam przy ogromnym stole w salonie, wyobrażając sobie przyszłość.
Lágrima jako moja małżonka, wiecznie roześmiana, wciąż trzymana przeze mnie w objęciach. Wokół nas gromadka dzieci- czterech synków, którzy charakterek odziedziczyli po tacie, a piękno po matce. Wieczne szczęście rozpierające nasze serca, ogromne bogactwo, luksus, nieskończone możliwości, krzątająca się w naszym pobliżu służba...
Na myśl o tym słowie poczułem się trochę dziwnie. Widziałem, jak Inez wiesza nasze świeżo wyprane ubrania na krzesłach, Rodrigo gotuje obiad, a Ángel...
Właśnie, Ángel. On jedyny podchodził do mnie i delikatnie gładził po poliku, w trakcie gdy ja rozmawiałem z Lágrimą. Patrzył na mnie wzrokiem pełnym tęsknoty i... pragnienia?
Szybko przerwałem te rozmyślania. Nie chciałem być zbyt rozproszony.
Wkrótce, do salonu przybyła odświeżona matka. Za nią weszła jeszcze moja babcia, z nieodłącznym wyrazem niezadowolenia na twarzy.
-Serafinie, co tu robisz o tej godzinie?- obruszyła się.
-Czekam na moją przyszłą małżonkę- odparłem zgodnie z prawdą.
Uniosła brwi. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, bo i pytanie przez nią zadane nie miało zbytniego sensu.
Usiedliśmy więc wszyscy w trójkę przy stole, czekając na śniadanie.
Kiedy już kończyłem jeść, gdy matka odezwała się:
-Co robiłeś wczoraj z tym służącym?
Musiałem odkaszlnąć. Ton jej głosu wprawił mnie w zdziwienie.
-Wznosiłem toast za mój przyszły ożenek, tak, jak ci mówiłem. Dlaczego pytasz?
-Uważaj, żeby się nie przyzwyczaić do jego towarzystwa. Pamiętaj, jesteś szlachcicem, a on tylko chłopem.
-Szlachcicem bez majątku, z nadszarpniętym honorem, i wygnanym z kraju. We Francji niczym bym się od niego nie różnił, może poza urodzeniem- odparłem, sam dziwiąc się swoim słowom. Oczy matki rozwarły się szeroko.
-Serafinie! Jak... jak możesz...
I już omdlała, cokolwiek teatralnie, padając w ramiona mojej babci. Ta rzuciła mi groźne spojrzenie i warknęła:
-Bodaj byś się w piekle smażył za tak zuchwałe oszczerstwo! Stawiasz nas na równi z chłopstwem? Czyś do reszty stracił godność?
Nawet Inez, która przybiegła do salonu słysząc jej krzyki, nie sprawiła, aby przerwała swój monolog.
-Plugawe szachrajstwo, które wygnało nas z kraju. Jak możesz zadawać się z takim łotrem! A może polubiłeś go?- zwęziła oczy- Może jego wygląd zawrócił ci w głowie, z powodu, którego nawet nie chcę znać, bo brzydzę się tego... Nie zapominaj, że to tylko mały, marny nędznik, który nie może się równać z kimkolwiek z nas!
Po raz pierwszy poczułem prawdziwą wściekłość spowodowaną złym traktowaniem służby. Nie chodziło nawet o Inez, która stała tam, blada z trwogi i żalu; chodziło o niesprawiedliwe słowa tej głupiej kobiety, słowa, które i mnie zraniły.
-Jeśli tak ma się prezentować dzisiejsza godność szlachecka, to wolę tę godność utracić.
Po czym wstałem i skierowałem się w stronę wyjścia. Nie zwróciłem uwagi na okrzyk matki, która wreszcie przestała udawać, że jest nieprzytomna.
Wyszedłem z posiadłości, mrucząc wszystkie znane mi przekleństwa.
I wtedy zobaczyłem, jak Niziniere wprowadza do stajni znanego mi konia.
Pobiegłem szybko na spotkanie Lágrimie.
Nawet się z nią nie przywitałem. Po prostu przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem.
A ona, najpierw nieco zaskoczona, nie miała nic przeciwko. Wsunęła palce w moje włosy, zachichotała cicho, i oddała się moim ustom.
Chciałem wyładować na niej całą moją frustrację, więc całowałem namiętnie, bez zapamiętania. Wystarczyło jednak, abym na chwilę się od niej oderwał i znów czułem tę niesłabnącą wściekłość.
Jeśli ona nie zdołała mnie uspokoić, to boję się pomyśleć o tym, co będzie w przyszłości. A jeśli, w przypływie gniewu, skrzywdzę ją? Nie mogłem do tego dopuścić, nie chciałem ranić tak niesamowitej osoby. Czy na pewno więc chciałem związać z nią swoje życie...
Wreszcie, oderwaliśmy się od siebie. Jej oczy błyszczały radośnie, moich wyrazu wolałem nie znać. Pogładziłem ją czule po policzku i rzuciłem, starając się na wesołość:
-Chodźmy do domu.
Idąc tak z nią, dostrzegłem znajomą twarz, wychylającą się zza stajni. Poczułem nieprzyjemne ukłucie w żołądku.
Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Ángel płakał.

* * *


Wizyta Lágrimy w moim domu nie trwała zbyt długo; napięcie było nadto wyczuwalne.
Pożegnałem ją kolejną serią namiętnych pocałunków.Z niemal niecierpliwością oderwałem się od Hiszpanki i szepnąłem:
-Do zobaczenia.
A gdy już odjechała na Disparo, śmiejąc się uroczo, ja wbiegłem do rezydencji. Musiałem coś zrobić.
Nie zważając na krzyki mojej matki, ani babci, pognałem schodami w dół, do części domu, w której byłem zaledwie raz w życiu.
Zapomniałem już, jak ciemno i brudno tam było. Pamiętałem tylko, jak trafić do tego pokoju.
Otworzyłem drzwi bez uprzedzenia. I zamarłem.
W małej, ciasnej komórce, pośród wiader zatęchłej wody i brudnych szmat, na obdrapanej pryczy leżał Ángel, oddychając niespokojnie. Jego twarz wykrzywiała się w bólu, gdy pokasływał raz po raz.
Uznałem to za skutek uboczny alkoholu i poczułem wyrzuty sumienia. Jak mogłem być tak nierozważny?
Podszedłem do Ángela, próbując jak najmniej oddychać, aby nie czuć okropnych zapachów. Spojrzał na mnie dopiero, gdy położyłem rękę na jego ramieniu.
Od razu zareagował.
-Odejdź, panie. Nie powinieneś tu przebywać.
Nagle poczułem, jak cała wściekłość na moją rodzinę wyparowała; zapomniałem o wszystkim, skupiając się tylko i wyłącznie na cierpiącym chłopaku.
-Ty tym bardziej. Jak możesz żyć w takim miejscu?
Parsknął gorzkim śmiechem. I zaraz tego pożałował, bo znowu zaczął kaszleć.
-Muszę. Już od osiemnastu lat tu mieszkam, i jakoś to pana nie obchodziło.
-Jeśli chciałeś we mnie wzbudzić wyrzuty sumienia, to już dawno ci się to udało. A teraz chodź do mnie, na górę. Nie pozwolę ci mieszkać w takich warunkach.
Pokręcił głową.
-Przyszłej markizie de Touluse nie spodobałoby się to.
Poczułem, jak ogarnia mnie furia, a zarazem- przygnębienie.
-A ja uważam, że nie miałaby nic przeciwko. Więc lepiej chodź, zanim się wścieknę.
Ale on tylko pokręcił głową.
-Nie chcę psuć tego, co jest pomiędzy panem a nią.
-Niby w jaki sposób?!- wrzasnąłem- Niby dlaczego TY masz coś niszczyć? O czym ty w ogóle mówisz?
-Kocha ją pan?- spytał cicho.
Przez chwilę nic nie mówiłem.
-Tak, wydaje mi się, że ją kocham.- odparłem w końcu, czując się bardzo dziwnie.
-Proszę odejść. Poradzę sobie- powiedział, uśmiechając się smutno.
A ja poczułem, że moje serce rozdziera się na dwoje. Szybko wybiegłem z komórki.

* * *


Następnego dnia byłem tak sfrustrowany, że nie wychodziłem z łóżka, mimo, że wschód dawno już minął. Nie zareagowałem nawet, gdy Ángel powiedział swoje odwieczne "wchodzę" i otworzył drzwi.
Otworzyłem oczy dopiero, gdy usłyszałem jego śpiew. Czas zdał się zatrzymać.

Si la vida es tan corta
Que importa amar sin verguenza?
Si la vida es tan corta
No podemos escapar
Si la vida es tan corta
Que importa coger los manos?
Si la vida es tan corta
Moririmos antes que Mamos *14

Delikatny, anielski głos do reszty odpędził sen. Tekst nie miał dla mnie większego znaczenia, mimo, że pojawiały się w nim słowa związane z miłością. Może, gdybym zwrócił większą uwagę na tekst, wszystko potoczyłoby się o wiele szybciej. Jednak sam, niesamowity, melodyjny śpiew, wypełnił moją duszę niezwykłą radością. Pospiesznie wstałem z łóżka, poddając się dłoniom Ángela. Usłyszałem natrętny szept Noira:
-Sam też chciałbyś umieć tak zaśpiewać, prawda? Niestety, nie potrafisz wydobyć z siebie melodii pozbawionej fałszu...
A ja tylko jeszcze szerzej się uśmiechnąłem. Dla możliwości słuchania głosu Ángela, byłem gotów zaprzedać duszę.
Przez całą wieczność...
Odwróciłem głowę ku swojemu łóżku, aby położyć na nim swoje wierzchnie odzienie. I wtedy zauważyłem kwiat.
Był tak piękny i świeży, jak pierwszego dnia. Byłem pewien, że to nie ten sam, a nowy, dopiero co zerwany kwiat.
Podzieliłem się swoją uwagą z Ángelem. A on spłonął rumieńcem i mruknął, kierując się ku wyjściu:
-Każdego ranka był nowy. Pamiętałem, że je pan lubi. Nie chciałem jednak, aby zdawały się więdnąć tak szybko, musiałem je zmieniać.
A ja, czując nagle, że wzbiera się we mnie niesłychanie silne, nowe uczucie, podbiegłem do niego, i złapałem go za nadgarstek.
-Co się dzieje?- zdawał się naprawdę zakłopotany. Za to ja- oszalały ze szczęścia.
-Dzisiaj będziesz mi towarzyszyć cały dzień. Schodź na dół, osiodłaj mojego konia. Zaraz do ciebie zejdę.
Patrzył na mnie, nic nie rozumiejąc z moich słów. Ja też nic nie rozumiałem, ale zawsze byłem żywiołowym zawadiaką, a taka spontaniczna przejażdżka napawała mnie podekscytowaniem. Zwłaszcza, gdy dowiedziałem się, że Ángel co nocy odwiedzał mnie w pokoju.
Niedługo później wsiadałem już na swojego Damiera. Poleciłem Ángelowi, aby usiadł za mną.
-Nie krępuj się, wsiadaj.
Wspiął się więc na konia, siadając jak najbliżej jego zada. Roześmiałem się.
-A cóż to? Myślisz, że nie spadniesz? Musisz objąć mnie w talii, żeby nie spaść.
-Nie... nie chcę...
Jego nieśmiałość jeszcze bardziej mnie rozbawiła.
-I to mówi ktoś, kto co nocy mnie podglądał, jak śpię?
Poczułem jego ręce oplatające mój tors, i biodra przyciskające się do moich pleców. Twarz Ángel wtulił w moje ramię.
-Jedźmy już- poprosił- i szybko się zatrzymajmy, boję się jazdy.
Jego bliskość niezwykle silnie podziałała na moje zmysły. Przez chwilę nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, napawałem się miękkim naporem jego ciała...
Wreszcie, opamiętałem się.
-Zobaczysz, że nie będziesz żałować.
Damier puścił się w szalony galop; Ángel krzyknął, wtulając się we mnie jeszcze bardziej, a ja, coraz bardziej rozkojarzony, poprowadziłem konia do lasu. Mijaliśmy po drodze dziesiątki drzew i małe zwierzęta, szybko nie będąc w stanie już nic zauważyć, tak szybko bowiem biegł Damier. Nie bez kozery sprzedawca koni powiedział mi, że o szybszego rumaka niezwykle trudno.
Wreszcie, Damier zwolnił, a to za sprawą jeziora, które ukazało się przed nami. Pociągnąłem zdecydowanie za wodze, a Damier zatrzymał się.
Patrzyłem z rozmarzeniem na wodę. Ach, jak dobrze byłoby teraz do niej wejść, ochłodzić rozgrzane ciało, popływać nieco...
Szybko zeskoczyłem z konia, chwytając wyczerpanego Ángela w swoje ramiona. Zachwiał się i szepnął:
-Nigdy więcej.
A ja, słysząc już wcześniej podobną sentencję, odparłem:
-To jeszcze zobaczymy.
Wtedy jeszcze raz zerknąłem w stronę jeziora i uśmiechnąłem się.
-Ángel, quiero nadar. Me ayudas con mi ropa? *15
Już dawno nie mówiłem po hiszpańsku. Używałem tego języka na specjalne okazje.
Chłopak popatrzył na mnie niepewnie, a gdy uniosłem jego ręce do zapięcia mojej koszuli, odparł cicho:
-Si, senor. *16
Nigdy jeszcze dotyk jego rąk tak na mnie nie działał. Nie mogłem powstrzymać drżenia, gdy całkowicie mnie obnażył.
Nie chciałem jednak dać tego po sobie poznać.
-?Y tú? *17 - spytałem, nie mogąc opanować drżenia w głosie.
-No sé nadar. *18 - odparł.
-Pues ya me voy *19- uśmiechnąłem się i wbiegłem do wody, zanurzając się w niej i płynąc wolno.
Uświadomiłem sobie, że nikt nie umiał mnie tak ukoić, jak właśnie Ángel. Że Lágrima, nawet gdyby nie wiadomo jak się starała, nie zdoła z nim wygrać.
Woda była ciepła i przyjemna, tak dobrze się w niej czułem. Uśmiechałem się leniwie, czując, jak pieści moje ciało.
Na chwilę spojrzałem na stojącego na brzegu Ángela. Obserwował mnie uważnie. Nie mogłem nie zauważyć, że był bardziej zarumieniony niż zwykle, i że jego wzrok o wiele śmielej podążał za moim nagim ciałem.
Postanowiłem zrobić mu psikusa; zanurkowałem i wpłynąłem za rosnące przy wodzie, wysokie tataraki. Stamtąd obserwowałem jego reakcję.
Na początku tylko się rozglądał niepewnie; w miarę upływu czasu jednak na jego twarzy zagościło niewysłowione przerażenie.
Krzyknął "panie!", a nie otrzymując odpowiedzi, szybko zdjął z siebie odzież, aby go nie spowalniała, i rzucił się w te pędy do wody, nadal wołając.
Nie przypuszczałem, że do tego dojdzie; nie chciałem doprowadzić go do takiego stanu. Tymczasem on zanurzał się coraz głębiej, próbując pływać, zanurzając się co chwila w wodzie, i sprawdzając, czy mnie pod nią nie ma. Po chwili nie wiedziałem już, czy to woda, czy łzy tak bardzo odznaczały się na jego twarzy.
Nie mogłem już tego dłużej znieść. Podpłynąłem do niego szybko, stanowczym ruchem ręki zabraniając mu kolejnych prób zanurzenia się. Teraz już widziałem wyraźnie, że to łzy wypływały z jego szmaragdowych oczu, łzy, które w jednej chwili roztopiły moje serce.
Przycisnąłem go mocno do piersi, gładząc jego mokre włosy.
-Ya estoy, no llores mas, ya estoy... *20
A on zarzucił ręce na moją szyję, przytulając się do mnie mocno swoim nagim ciałem. Szloch raz po raz nim wstrząsał.
A ja nagle poczułem, jak bardzo go pragnąłem.
Moje ręce przesunęły się wolno z jego szyi po jego ramionach, a potem wzdłuż pleców do bioder. Gładziłem go delikatnie, sprawiając, że cały drżał.
Przestał już płakać; spojrzał na mnie oczyma pełnymi ulgi, a potem znowu wtulił twarz w moją szyję, abym na niego nie patrzył.
Ja w odpowiedzi przesunąłem dłonie w stronę miejsca, gdzie nasze biodra się z sobą stykały. A gdy zacząłem go dotykać, on mógł tylko cicho pojękiwać i szeptać:
-Nie... nie...
Na co ja odpowiadałem "sí, sí", i nadal delikatnie go pieściłem. Chciałem, aby ta chwila trwała jak najdłużej.
Po raz pierwszy nie dbałem o to, aby to kochanek mnie zaspokoił; tym razem to ja chciałem, aby druga osoba odczuwała jak największą przyjemność.
Uśmiechałem się, słysząc jego słowa sprzeciwu, które zupełnie nie zgadzały się z mową jego ciała, które bardzo intensywnie reagowało na mój dotyk...
Wreszcie, poczułem, jak jego biodra przyciskają się do moich, a on sam wydaje z siebie jęk zadowolenia.
Dla tego jęku, którego to byłem przyczyną, byłem gotów jeszcze raz wyjechać z Andaluzji, wrócić do niej po siedmiu latach, aby znowu usłyszeć ten jęk...
Zdecydowanym ruchem zabrałem ręce Ángela z moich pleców, odwracając go tyłem do siebie. Chwilę się przymierzałem, po czym, wspomagając się rękoma, zespoliłem z nim.
Tym razem wydał z siebie krzyk. Obawiałem się, czy nie sprawiłem mu bólu.
-W porządku?- spytałem cicho, odzywając się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Ángel tylko pokręcił głową, a ja, bardzo powoli, starając się być jak najbardziej delikatny, wchodziłem głębiej i głębiej, przyprawiając Ángela o niekontrolowane krzyki. Kiedy zacząłem się w nim lekko poruszać, on odszukał moje dłonie i przyłożył je do swoich bioder, a następnie odwrócił ku mnie swoją głowę i obdarzył najsłodszym pocałunkiem, jaki w życiu miałem okazję skosztować.
Całkowicie zatracony w pięknie chwili, przesuwałem swoimi dłońmi po jego brzuchu, nie odrywając swoich ust od jego warg, i nie przestając poruszać swoimi biodrami.
Nagłe zesztywnienie jego ciała i okrzyk, który wyrwał się z jego warg, podpowiedział mi, że po raz drugi doprowadziłem Ángela do szczytu rozkoszy.
Zanim odwrócił się do mnie, jeszcze mocniej napierając na mnie swoimi wargami, usłyszałem, jak cicho wypowiada moje imię.
Jak pięknie ono brzmiało w jego ustach! Ach, jak pragnąłem usłyszeć je jeszcze raz!
Teraz jednak skupiłem się na miękkich ustach anioła, i języku, który przyjemnie łaskotał moje podniebienie.
Nie było świata, nie było różnicy klas, nie było negatywnych emocji, byliśmy tylko on i ja.
Tak bardzo pragnąłem trwać w tym pocałunku całą wieczność; nie pozwolił mi jednak na to Ángel, w pewnym momencie bezwładnie wpadając w moje ramiona.
Jego nagła nieprzytomność przeraziła mnie. Co też się stało? Czy...
Żył. Oczywiście, że żył, czułem jego oddech na swojej szyi, nie mogłem jednak doprowadzić do tego, by te otwarte oczy okazały, że widzą...
Zmagając się z oporem wody, wyczołgałem nas z jeziora. Położyłem Ángela na piasku, ubrałem się szybko, po czym zacząłem ubierać i jego.
Piasek przyklejał się do mnie, znaczył również cały tył Ángela; nie dbałem jednak o to. Położyłem nieprzytomnego chłopaka w poprzek konia, po czym sam na niego wsiadłem, i zmusiłem do wolnego kłusa, aby Ángel nie zsunął się z jego grzbietu.
W drodze do domu minąłem Noira, który stał przy jednym z drzew i uśmiechał się okrutnie.
-Zapragnąłeś biedaka, to go masz; szkoda tylko, że kieruje tobą tylko pożądanie.
Nie odpowiedziałem na jego słowa. Najchętniej bym go zabił; wiedziałem jednak, że to niemożliwe.
Dojechałem wreszcie do posiadłości. Zszedłem z konia, ostrożnie wziąłem Ángela w swoje ramiona i skierowałem się ku bocznemu wejściu, gdzie rezydował Ricardo.
Kopnąłem w drzwi, nie mogąc w żaden inny sposób zaanonsować swojego przybycia. Po chwili drzwi otworzyły się, a ja usłyszałem rozeźlony głos lekarza:
-Co też mu uczyniłeś, łotrze?!
Chyba byłem zbyt przejęty nieprzytomnością Ángela, aby zrozumieć, że "łotrem" byłem ja sam. Szybko wniosłem chłopca do gabinetu i położyłem go na pierwszym z łóżek.
-Zasłabł podczas kąpieli w jeziorze. Ja... nie wiem, dlaczego- zacząłem kręcić głową, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co się stało- Ricardo!- złapałem lekarza za ręce, mimo, że ten wyraźnie się mnie brzydził- Wylecz go, błagam! W tobie cała nadzieja!
Chyba uwierzył, że nie miałem nic wspólnego ze stanem Ángela, bo szybko strząsnął z siebie moje dłonie i burknął:
-Jasne. A teraz wynocha.
Dopiero za drzwiami dotarł do mnie pełny sens jego słów. Zawołałem "hej!", z całym oburzeniem chwytając za klamkę. Drzwi jednak nie chciały się otworzyć.
Postanowiłem więc wejść tam naokoło. Popchnąłem główne drzwi, dziwiąc się, gdy napotkałem się z oporem. Z całej siły popchnąłem je, dziwiąc się niepomiernie, gdy spod drzwi zaczął wystawać jakiś srebrny materiał...
Krzyknąłem z przerażenia, gdy okazało się, że materiałem były włosy, a ich właścicielką była moja matka- a właściwie sama jej głowa, odcięta od korpusu, który leżał nieco dalej, przy wejściu do salonu.
Wszędzie walały się pootwierane, puste szkatułki po klejnotach i pieniądzach, porozrywane tkaniny, porozrzucane ubrania... do mojego otępiałego mózgu wdarła się cicha myśl.
Dowiedzieli się.
Gdybym nie usłyszał przyspieszonych kroków, zapewne skończyłbym jak reszta mojej rodziny; szybko wybiegłem z posiadłości, stając koło drzwi. Nie mogłem zdobyć się na dłuższy bieg.
Nagle zobaczyłem Noira, który stanął przede mną, zasłaniając mnie przed oczyma ludzi. Chociaż raz w życiu mogłem mu za coś szczerze podziękować.
A wtedy usłyszałem głos Lágrimy, mojej byłej- przyszłej małżonki, która doprawdy głośno wyraziła swoje zdanie na temat mój i mojej rodziny.
-Banda podłych zdrajców. Czy oni naprawdę myśleli, że się nie dowiemy? Co za naiwność!
Otworzyła drzwi z zamachem; skuliłem się jeszcze bardziej we wnęce, ale Noira i tak skutecznie mnie osłaniał.
-A najbardziej rozczarował mnie ten cały markiz. Żeby nie mieć wstydu... eksterminowani, toż to niepodobna, żeby... ach, i jeszcze ten tupet... doprawdy, Bogu dzięki, żem się dowiedziała.
Patrzyłem, jak odchodzi, zaciskając malutkie piąstki w przypływie gniewu; koło niej kroczył Niziniere, kiwając głową w takt jej słów. Oboje poszli zapewne do Disparo, aby go osiodłać.
-W głębi serca cię kocha. Dlatego jest taka wściekła- mruknął Noira. A ja siłą powstrzymałem się od wrzaśnięcia.
-I co mi, do diabła, po tym?!- warknąłem cicho. Usłyszałem, jak się uśmiecha.
-Nie wzywaj diabła tak lekko. Nawet nie wiesz, kiedy może do ciebie przyjść.
Minąłem go, biegnąc w stronę Damiera, a kiedy już na niego wsiadłem, nie marzyłem o niczym innym, jak tylko o ucieczce daleko stąd. Całkowicie poddałem się intuicji konia, który puścił się galopem przed siebie.
Nie zdziwiłem się, gdy zatrzymaliśmy się przy jeziorze. Nie zdziwiłem, a tylko zawyłem z bólu. Damier jednak nie chciał jechać dalej.
Zrezygnowałem więc z dalszego wysiłku; zsiadłem z konia, i usiadłem przy najbliższym drzewie, opierając się o jego pień.
Matka, zapewne i wuj, i ta znienawidzona starucha... nie żyją. A wszystko za sprawą zbuntowanego chłopstwa. Mój najgorszy koszmar ziścił się. Czułem się bliski postradania zmysłów.
A najbardziej z tego wszystkiego bolał mnie fakt, że domyślałem się, kto przekazał im wieści.
A to doprowadzało mnie do prawdziwego szaleństwa.
Nie zważając na to, że straszę tym mojego konia, zacząłem krzyczeć co sił w płucach. Cała frustracja, lęk, wściekłość, wszystko to wydobyło się ze mnie w jednym, przeciągłym dźwięku.
Wreszcie, upadłem bez sił na ziemię i momentalnie zasnąłem. To była moja ostatnia noc na tym świecie jako człowieka śmiertelnego.

* * *


Rano poczułem, jak czyjeś palce delikatnie gładzą moje włosy. Już chciałem zganić za to Noira, ale powstrzymałem się. Nie miałem siły nic mówić.
A potem te palce na chwilę się ode mnie oderwały, a ja usłyszałem ciężki kaszel. Poderwałem się do góry.
Ángel klęczał koło mnie na ziemi; od czasu, gdy ostatnio go widziałem, zbladł jeszcze bardziej. Jak bardzo próbowałem zwalczyć uczucie ulgi, które napełniło mnie wraz z widokiem przytomnego chłopaka.
Walkę wygrało jednak poczucie zdrady; nie zważając na jego atak kaszlu, zacząłem krzyczeć:
-Co ty tu jeszcze robisz, plugawy łotrze?! Jak śmiesz pokazywać mi się na oczy?! Zrujnowałeś moje życie! Wynoś się!
Ángel, nadal pokasłując, szeroko rozwarł swoje oczy. Malowało się w nich przerażenie. Odwróciłem wzrok.
-Nie patrz na mnie, bo wyłupię ci te oczy! Te złudne dwa szmaragdy, jakże adekwatne do bycia nazwanymi "złotem głupców"! Nie patrz na mnie, rozumiesz?!
Poczułem, jak chwyta mnie obiema rękoma za ramiona; jego kaszel na razie się uspokoił.
Oszalałem z bólu.
-Zabiję cię! Zabiję cię, draniu! Jak mogłem się tak bardzo pomylić!
-Serafinie...- szepnął, a mnie przeszedł dreszcz.
-Zabiję cię! Nienawidzę ludzi takich, jak ty!
-Poczekaj jeszcze trzy dni, a dopniesz swego, nie plamiąc swoich rąk krwią.
Zamrugałem szybko. Nie zdobyłem się jednak na spojrzenie na niego.
-Co ty, do diabła, pleciesz?- warknąłem. Usłyszałem głośne "Hm" Noira.
-Za trzy dni mnie tu nie będzie. Dlatego wysłuchaj mnie, proszę.
-Co ty wygadujesz?!- nie mogłem powstrzymać drżenia w głosie.
-Jestem chory. Najdalej za trzy dni umrę. A nie chcę, abyś do końca życia miał o mnie mylne wrażenie.
Teraz spojrzałem na niego. Wściekłość na nowo mną zawładnęła, tym razem jednak połączona była z rozpaczą.
-Jak to: chory?! Pędź zaraz do Ricardo, on już ci powie, że wcale chory nie jesteś. Chcesz tylko wzbudzić moje wyrzuty sumienia, ty podstępny...
-Serafinie!- krzyknął, a w jego oczach pojawił się gniew. Zamilkłem.
-Gdybyś choć raz pohamował swoją pewność siebie... To Ricardo mnie zbadał. To on mi powiedział, że cierpię na suchoty. Dał mi trzy dni życia.
Jakby na dowód swoich słów, ponownie zakaszlał, zabierając ręce z moich ramion, i zakrywając nimi usta. Gdy już mu przeszło, zobaczyłem, że jego dłonie splamione były krwią.
Nawet nie wiem kiedy zacząłem płakać. Oto wszystko, co było dla mnie ważne- odchodziło! Niepomny na wcześniejszy wybuch gniewu, z całej siły objąłem Ángela, szlochając głośno. Był jedyną osobą, która kiedykolwiek zobaczyła moje łzy.
Pogładził moje plecy szepcąc cicho:
-Tak bardzo się o ciebie martwiłem... gdy tylko dowiedziałem się, co stało się z twoją...
Zawiesił głos, i przytulił mnie mocniej do siebie. Kołysaliśmy się lekko.
-Nie wiem, jak Niziniere mógł to zrobić. Zawsze tak bardzo mu ufałem...
Pokręciłem głową. Jak mogłem go podejrzewać, choćby przez chwilę... anioły nie kłamią. One nie grzeszą. Nigdy.
-A ja tak bardzo się bałem, że już cię nie odnajdę. Nie zniósłbym tego. Zwłaszcza po tym, jak...
-Nikt... nikt nigdy nie dał mi takiego uczucia. Ja... po raz pierwszy czułem, że kogoś obchodzę...
Trzy dni. Trzy dni i to wszystko zostanie mi odebrane.
Jak można być tak okrutnym?
-Si la vida es tan corta, moririmos antes que amamos... *21 - zanucił cichutko Angel. A ja poczułem, że kolejna fala łez ciśnie się do moich oczu.
Trwaliśmy tak w objęciu, do czasu, gdy, nagle, zza Ángela wyłonił się Noir. Zanim zdołałem zareagować, dotknął od czoła Ángela, a ten pogrążył się we śnie.
-Co ty wyprawiasz?- warknąłem.
A Noir kazał mi zostawić chłopaka na ziemi.
-Nic mu się nie stanie.
Zaprowadził mnie parę kroków w głąb lasu. Tam, zatrzymaliśmy się. A on szepnął:
-Serafinie...
Znów ten dobrze mi znany dreszcz. Ale coś czułem, że tym razem, finał konwersacji będzie inny.
-Jeśli on nigdy nie umrze. Nie zniósłbym tego przed swoją śmiercią.
Noir uśmiechnął się.
-Jakiś ty domyślny. Zgoda, ubijemy interes.
-Czekaj! On...- zaczerpnąłem powietrza- on ma wyzdrowieć. Teraz, natychmiast. Niech już nigdy nie zachoruje.
-To aż dwa życzenia- stwierdził Noir - Wymagają podwójnej zapłaty.
Byłem tak zdesperowany, że nie dbałem już o nic.
-Weź wszystko, co chcesz. Tylko niech nie umiera.
-Serafinie, Serafinie... twoje marzenie o zostaniu śpiewakiem czas ziścić. I twój chłoptaś będzie bezpieczny. Za to ty, już do końca świata będziesz służył mi. Będziesz dzielił ze mną każdą myśl, każdą sekundę swojego życia. Zrozumiano?
Przeraziła mnie ta perspektywa. Każdą myśl, każdą sekundę?
-Tak, jeśli nie chcesz, żeby zginął.
Czując, że słabnę, skinąłem głową. A Noir zatarł ręce.
-No, mój piękny, czas na nas. Pamiętaj tylko, że nie będzie wam już dane się spotkać.
Krzyknąłem:
-Jak to?! Ty oszuście...
-Mówiłem, że dwa życzenia wymagają podwójnej zapłaty- oparł niewinnym głosem. Resztką sił powstrzymując napływające do moich oczu łzy, zapytałem cicho:
-Czy mogę się z nim pożegnać?
-Ach, chłopcze, skądże znowu! Czas nas goni; a fakt, że odtąd będziesz go miał aż za nadto, nie zmieni mojego postanowienia. Ruszamy!
Poczułem, jak moje nogi odrywają się od ziemi; za chwilę stałem już w tak dobrze znanym mi miejscu, na głównej ulicy niszczonej rewolucją Tuluzy...
A Noir wyciągnął z kieszeni swoje małe lusterko i pokazał mi je.
-Spójrz. Cały i zdrowy.
A ja zobaczyłem Ángela, który właśnie obudził się, i widząc, że mnie nie ma, zaczął mnie szukać; w jakiś tylko Noirowi znany sposób, słyszałem jego przerażony głos, jak woła: "Serafinie! Serafinie!". I zaraz obraz uległ rozmyciu, a ja wpatrywałem się w swoje odbicie, w twarz okraszoną łzami.
Spojrzałem ze wściekłością na Noira.
-Dlaczego nie pozwoliłeś mi na pożegnanie się z nim? Przecież on tam oszaleje!
Noir roześmiał się.
-Jakiś ty wybredny, drogi chłopcze. Przecież spełniłem wszystkie twoje życzenia. Przed zawarciem umowy nie prosiłeś mnie o możliwość pożegnania.
Czując narastającą ochotę zabicia Noira, usłyszałem jego słowa:
-Mamy dużo do roboty. Musimy być przed Chat Noir. Chodź, Serafinie, nauczę cię śpiewać. No, nie bocz się na mnie. Mało kto otrzymuje ode mnie nieśmiertelność.


Tłumaczenie zwrotów hiszpańskich:

1. Naprawdę zdajesz się być aniołem
2. Ale nie jestem nim.
3. Vinca- barwinek pospolity
4. Ale, co robisz?
5. Pomagam panu, jak zwykle. Jeśli pan nie chce, proszę mi to powiedzieć.
6. Nie chodzi o to, że tego nie chcę, jestem po prostu zaskoczony.
7. Zaskoczony? Dlaczego?
8. Chodzi o to… nie sądziłem, że po tylu latach będziesz o tym pamiętać.
9. Jeśli pamiętałem kwiat, jak mogłem zapomnieć o reszcie?
10. Jak to: kwiat?
11. Tak. A pani to zapewne Lágrima Garbosa.
12. Ależ ja uwielbiam mówić po hiszpańsku. Ten język jest tak piękny…
13. Dobrze, dobrze
14. Jeśli życie jest tak krótkie / Co nam szkodzi kochać bez wstydu?/ Jeśli życie jest tak krótkie/ Nie możemy uciec / Jeśli życie jest tak krótkie/ Co nam szkodzi trzymać się za ręce? / Jeśli życie jest tak krótkie / Umrzemy, zanim pokochamy
15. Ángel, chcę popływać. Pomożesz mi z ubraniem?
16. Tak, panie.
17. A ty?
18. Nie umiem pływać.
19. To ja już idę.
20. Już jestem, nie płacz więcej, już jestem…
21. Jeśli życie jest tak krótkie, umrzemy, zanim pokochamy…




Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 13 2011 12:51:46
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Elvaner (Brak e-maila) 19:23 01-03-2010
Zacznę od ogólnej oceny 8,5/10
Opowiadanie bardzo dobre, z ciekawą linią motoryczną i barwnymi postaciami. Trójwymiarowo naszkicowane czasy i okoliczności wydarzeń, łatwość snucia opisów - są twoim zdecydowanym plusem.
Z minusów - nie podobało mi się stosowanie obcojęzycznych zwrotów w oryginale - konieczność przewijania tekstu na sam koniec, żeby zobaczyć co akurat mówi bohater jest mocno denerwująca - można było przypisem oznajmić, że postacie posługują się obcą mową.
Postać Demona podoba mi się chyba najbardziej ze wszystkich opowiadań, chociaż samo zakończenie jest mocno przewidywalne.
Popracuj nad stylizacją językową, bo choć idzie ci całkiem dobrze, pewne fragmenty rażą sztucznością. Nadużywasz również słowa "to" (którą to, jaką to itd) Całość jest jednak świetna. Gratuluję.
An-Nah (Brak e-maila) 10:38 07-03-2010
Fabularnie naprawdę ciekawe, po za nie trzymającą się do końca końcówką, ale do tego dojdę. Pomysł na bohatera, aroganckiego szlachcica zmuszonego do ucieczki z kraju i ulegającego zauroczeniu służącym - świetny. Pomysł demona, obecnego dyskretnie, ale istotnego dla historii - takoż. Napięcie między Serafinem i Angelem - ładnie opisane.

Niestety, finał zgrzyta. chodzi mi o fakt wymordowania rodziny Serafina. Na Boga, szlachta poza Francją generalnie solidaryzowała ze szlachtą francuską - rewolucja i królobójstwo uważane były za wielką zbrodnię w całej Europie. I nagle mamy wygnaną rodzinę, którą znajomi w Hiszpanii mordują za co? Za to, że we Francji wybuchła rewolucja i ową rodzinę wygnała. Użyję drastycznego porównania: to tak, jakby żydowska rodzina zamieszkała w USA od XIX wieku (powiedzmy) zamordowała inną żydowską rodzinę, która uciekła do USA podczas drugiej wojny światowej. Nie kupuję tego.

Potem gruźlica Angela - jak dla mnie zbytek tragedii, chyba, że to sprawka demona, ale jeśli tak - zabrakło wskazać.

Za to sama końcówka z kontraktem i nieśmiertelnością - świetna.

Co do kreacji bohaterów jeszcze - osobiście uważam, że Serafin za szybko "zmiękł", za łagodny i za dobry się stał, jak na kogoś, kto nienawidził ludu jeszcze przed rewolucją i kto miał jeszcze większe powody do nienawidzenia go po fakcie.

Co do Angela... Zgrzyta mi jego wygląd - skoro, jak piszesz, chłopak w dzieciństwie był "śniady" to znaczy, że najpewniej był typowym Hiszpanem. Więc skąd nagle te blond włosy?

Stylistycznie nieźle, ale pojawia się sporo paskudnych kiksów, które psują całość: na przykład "melodyjna melodia" czy "włosy czyniące sploty".
Opisy wyglądu Angela wydał mi się zbyt ckliwy, zbyt kobiecy jak na męską narrację.
Po za tym z przykrością stwierdzam, że nie znasz sensu słowa "eksterminacja" - pomyliło ci się z eksmisją (choć słowo "eksmisja" brzmi śmiesznie w kontekście szlachty po rewolucji) albo emigracją.

Generalnie bardzo nierówny tekst - dawno nie czytałam nic, co budziłoby we mnie tak mieszane uczucia.
Shat (Brak e-maila) 23:57 08-03-2010
Ogólnie na plus.
Były i minusy, i plusy.
Większość rzeczy wymieniły już dwie panie nade mną. Rzeczywiście, przewijanie na dół było trochę uciążliwe, chociaż samo zastosowanie obcego języka bardzo mi się podobało.
Zgrzyt historyczny i etniczny no... zgrzyta xD hiszpańska szlachta rzeczywiście nigdy by nie zabiła francuskiej, nie z takich powodów. No i Angel, który jako Hiszpan miał blond włosy? No też nie bardzo.
Podobał mi się motyw z kwiatem, co noc wymienianym. smiley I sama przemiana Serafina, może nieco zbyt szybka, ale i tak.
Noir był cudny, właśnie taki kryjący się w mroku, ale kluczowy dla fabuły.
Końcówka rzeczywiście przewidywalna, ale i tak dobra.
Suchoty Angel'a... no tu znowu muszę się zgodzić z An-Nah, że trochę tak na siłę.
Ale styl mi się podobał, kontekst historyczny na plus, postacie ciekawe. Bardzo pozytywnie ;]
Pozdrawiam!
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum