ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Kimi ga inai 1 |
Nadal nie mogę uwierzyć w to, co zrobiłem.
Przez lata łudziłem się nadzieją, że zdołam w sobie stłumić to irracjonalne uczucie. Że już więcej nie popełnię żadnego głupstwa. Że już nigdy więcej nie zaznam gorzkiego smaku rozłąki.
Tak bardzo w to wierzyłem. Przeceniłem się jednak.
Ilekroć wspomnę wyraz Jego twarzy...
Dlaczego byłem tak głupi, żeby uwierzyć, iż przyjaźń mi wystarczy? Powinienem był wycofać się na samym początku, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy.
Ale nie- wolałem zostać przy Nim, poznać Go, rozmawiać z Nim, spędzać wspólnie czas... nie minęło dużo czasu, kiedy zorientowałem się, co naprawdę było przyczyną chęci rozmowy z Nim.
Teraz tak bardzo tego żałuję. Gdyby istniał jakiś sposób, abym mógł go odzyskać. Jedna, jedyna szansa. Oddałbym wszystko, aby móc cofnąć czas.
I nigdy nie powiedzieć Mu, że Go kocham.
* * *
Od czasu, gdy nauczyłem się pisać, postanowiłem poświęcić swoje życie literaturze. Uwielbiałem tworzyć historie różnego rodzaju, kreować bohaterów, przeżywać wraz z nimi ich troski i sukcesy. W miarę dorastania, moje historie ewoluowały - z opowiastek o niesfornym Panie Krecie przeszły w dramaty o moich rówieśnikach. Życie coraz bardziej mnie inspirowało. Obserwowałem ludzi, ich zmienność charakteru, decyzje podejmowane pod wpływem impulsu chwili. Ich historie przechodziły w moim umyśle nieznaczną korektę, tudzież proces domysłów, aby zostać potem przelanymi na papier.
Być pisarzem. Tego właśnie pragnąłem najbardziej ze wszystkiego. Jednak moja izolacja wobec świata realnego na rzecz świata fantazji nie była najlepszym pomysłem - zaniedbałem naukę i rozwój duchowy. Zaniedbałem też pisanie - ale tylko od strony technicznej. Moja znajomość ojczystych znaków ograniczała się do kany. W szkole potępiano mnie za to. Utrudniało to również komunikację i czytanie książek. Rodzice stwierdzili, że muszę rozpocząć naukę kanji. Nigdy nie byliśmy zbyt zamożni, więc wybieraliśmy spośród niewielkiej ilości w miarę tanich ofert. Wreszcie, rodzice znaleźli odpowiednie nazwisko - Koibito Kotani. 1000 jenów za godzinę. Niezwłocznie zadzwonili.
I już niedługo stał na progu mojego domu - nieco niższy ode mnie blondyn w okularach, ubrany w rozciągnięty, turkusowy sweter. Dopiero później dowiedziałem się, że kolor ten pięknie komponuje się z barwą jego oczu.
Wtedy jednak, podczas pierwszego spotkania, Kotani był dla mnie tylko korepetytorem. A przynajmniej, na początku spotkania.
Po krótkiej wymianie zdań z moimi rodzicami, Kotani wyjawił, że jest pretendentem do stypendium prywatnego Elitarnego Liceum im. imienia Sakutaro Hagiwara. Zaledwie parę miesięcy temu wygrał konkurs kaligrafii, który odbywał się właśnie w tamtej szkole. Mimo tego, że miał zaledwie 16 lat (czyli był rok młodszy ode mnie), znał już zaskakującą liczbę chińskich znaków. Bez trudu czytał stare japońskie teksty, które wymagały znajomości naprawdę skomplikowanych kanji. Sam oszacował swoją znajomość na około 3500 znaków.
Tym oświadczeniem, nieśmiały, a może po prostu - poważny blondyn zyskał u mnie plusa. Jeśli był takim pasjonatem kaligrafii, z pewnością zdoła i mnie zarazić swoją pasją i ucywilizować.
Mama zrobiła nam herbatę i zostawiła nas samych w moim pokoju. Nareszcie mogłem z nim otwarcie porozmawiać.
Problem w tym, że nie umiałem dobrać właściwych słów. Nie chciałem zaczynać spotkania od samej nauki - miła atmosfera ułatwiłaby nawiązanie kontaktu - ale tajemniczy chłopak mnie onieśmielał. Ugiąłem się wobec ogromu jego wiedzy.
Postanowiłem więc zacząć od początku.
- Tak... nazywam się Matsumoto Arashi. Miło poznać - uśmiechnąłem się nerwowo.
- Umiesz zapisać swoje nazwisko? - spytał obojętnym tonem.
- Ja... cóż...- zmieszałem się. Poczułem się jak ostatni idiota - Mam je zapisane na legitymacji. Sekundka.
Nie wiedziałem dlaczego napadł mnie ogromny stres. Zwykle to ja onieśmielałem ludzi. Nie miałem problemu w kontaktach z innymi.
- O, jest tu - z ulgą podałem Kotaniemu - dość trudne do napisania, dlatego dałem ci legi...
- Sosna i książka. A imię to burza. Zgadza się?
Na chwilę wstrzymałem oddech. Tok rozumowania chłopaka był dla mnie za szybki.
-Znaczy... że te znaki... to znaczą?
Nie uśmiechnął się. Choćby ironicznie. Wyraz jego twarzy pozostał tak samo obojętny, jak wcześniej.
- Nie wiesz, że każdy znak ma swoje znaczenie? I kilka różnych czytań?
Przeklinając się w duchu, pokręciłem głową. Takie są właśnie skutki nieróbstwa...
Blondyn westchnął machinalnie.
- Widzę, że naukę musimy zacząć od podstaw. Nauczę cię liczb. Są dosyć proste. Masz je umieć na następną lekcję. Naucz się też zapisywać miesiące i lata. Nie powinno ci to sprawić kłopotów.
Poprawił okulary. A ja otworzyłem szeroko oczy.
- Ale ja jeszcze nic nie umiem!
- Właśnie od tego tu jestem- mruknął, wyciągając ze swojej lnianej torby zeszyt i piórko - a, uwierz mi, tych co najmniej siedmiu straconych lat nauki nie da się nadrobić bez wysiłku.
- Ale... Koibito-kun...
Po raz pierwszy tego wieczora jego twarz zmieniła się; brwi zmarszczyły, usta zacisnęły.
- Nie... nie mów tak do mnie.
Zdziwiłem się.
- Dlaczego?
-Bo to dość dziwnie brzmi. Nie cierpię swojego nazwiska. Nazywaj mnie Kotani, albo Konii, jak wolisz. Ale nie Koibito-kun.
Uniosłem brwi. Wreszcie zdjął maskę!
- Ekhem... Kotani... - uniósł głowę - jak się pisze twoje nazwisko?
Zarumienił się. Jak słowo daję, zarumienił się.
- Na razie uczysz się liczb. To zbyt skomplikowane jak dla kogoś, kto nie umie napisać swojego nazwiska.
Udawałem, że jego słowa mnie nie zraniły.
- A co, jeśli będę chciał cię odnaleźć w książce telefonicznej?
- Nie ma takiej potrzeby. Twoi rodzice mają mój telefon.
- Dlaczego to dla ciebie takie wstydliwe? - zirytowałem się.
Podrapał się po skroni. Potem dowiedziałem się, że zawsze tak robił w momentach zakłopotania.
- Ja... nie lubię mojego nazwiska. I tyle.
- Słuchaj, nauczę się wszystkich tych liczb, miesięcy, nawet swojego nazwiska, jak tylko mi pokażesz twoje.
- To twoja sprawa, czy się nauczysz. I twoje pieniądze.
- Dobry korepetytor powinien motywować ucznia.
- Dlaczego ci tak na tym zależy?
- Zaintrygowałeś mnie. I tyle - przysunąłem swoje krzesło bliżej stolika, i nachyliłem się nad jego twarzą - nie wymagam, żebyś mi mówił, dlaczego to dla ciebie taki drażliwy temat. Po prostu, zapisz je dla mnie. Proszę.
Spuścił głowę. Przez chwilę się namyślał, po czym wziął do ręki piórko i zamaszystym ruchem dłoni postawił kilkanaście kresek na białej kartce. Przyglądałem się jego dłoni z zachwytem. Nie dziwne, że wygrał konkurs kaligrafii. Pisał naprawdę pięknie.
Uniósł wzrok. Znowu podrapał się po skroni.
- Zadowolony?
- Co znaczy ten znak?- spytałem, wskazując na coś podobne do statku z kilkoma żaglami.
- Hm. Miłość- odparł, czerwieniejąc jeszcze bardziej.
- A ten?- wskazałem na wdzięczny zawijas.
- Człowiek.
- Miłość i człowiek? A co nam to daje?- zastanowiłem się na głos.
- Kochanka- szepnął cicho Kotani.
- Hę?
- Moje nazwisko. Jakbyś nie zauważył, to właśnie oznacza. Koibito to kochanek.
Zamrugałem. A potem sam oblałem się rumieńcem.
- Aaa, to dlatego nie chciałeś, żeby cię tak nazywać! Ok., ok., już rozumiem, wybacz. Rzeczywiście, dość dziwnie by to brzmiało.
Kotani odetchnął z ulgą. Pochylił się nad kartką, aby zapisać mi znaki do nauki.
Przybliżyłem się jeszcze trochę.
- Ale swoją drogą, to naprawdę piękne nazwisko - szepnąłem.
Uniósł głowę, patrząc na mnie zszokowany. Szybko odskoczyłem, zdając sobie sprawę, jak zabrzmiało to zdanie.
- Znaczy, nie miałem nic zdrożnego na myśli, naprawdę, podoba mi się twoje nazwisko, to wszystko.
Skinął lekko głową. Kontynuował pisanie w milczeniu.
Spróbowałem herbaty. Była już zimna.
- Chcesz może nową herbatę? Ta jest już zimna - zacząłem, ale on tylko machnął ręką.
- Nie pijam herbat.
Kiwnąłem głową. Nie wiedząc czemu, próbowałem znaleźć jakikolwiek pretekst, aby przerwać ciszę.
- O, skoro herbata jest już zimna, to pewnie minęło już trochę czasu... chwile tak prędko mijają w miłym towarzystwie- zaśmiałem się nerwowo i spojrzałem na zegar.
A niech to. Zostało nam tylko 5 minut.
Wzrok Kotaniego powędrował w tym samym kierunku. Wtedy blondyn spojrzał na mnie i mruknął:
- To twoja pierwsza lekcja. Byłem wobec ciebie niemiły, więc drugą godzinę mogę ci zaproponować gratis.
Zamrugałem szybko.
- Ale ja... nie mogę tak. Czuję się dość niezręcznie...
- Masz i pisz- uciął, przysuwając w moją stronę kartkę i piórko - Więc... dlaczego tak nagle zachciałeś się uczyć kanji? I dlaczego wcześniej tego nie zrobiłeś?
Stawiałem krzywe linie obok pięknych, okrągłych kresek autorstwa Kotaniego. Nie mogłem się skupić.
- Jakoś nigdy na to nie wpadłem. A niedawno stwierdziłem, że warto poznawać książki nie tylko za pomocą audio booków. I że wydawnictwa raczej nie ucieszą się z maszynopisu zapisanego wyłącznie kaną.
- Wydawnictwa?
- Tak, bo... widzisz... chcę być pisarzem.
- To dość niebezpieczny zawód.
- Wiem. Ale już postanowiłem.
- Co piszesz?
- Obserwuję i spisuję swoje spostrzeżenia na temat życia innych ludzi i dorabiam no nich własne historie.
- To ciekawe.
- Tak. Ale szalenie czasochłonne. A poza tym, widzisz, jakie są tego skutki. Całkowicie zaniedbałem naukę.
- Masz niewyrobioną rękę?- spytał nagle
- Co? - zdziwiłem się.
- Piszesz strasznie koślawo.
- No, tak. Bo jeszcze nigdy nie pisałem czegoś takiego. Kana jest prosta w porównaniu z tym.
Akurat w tym momencie kłamałem. Kanji dla liczb były dość proste, byłem tylko zbyt zestresowany, aby je właściwie pisać. W myślach odliczałem sekundy do końca spotkania.
- Przysiądź się- rzucił krótko.
- Słucham?
- Weź krzesło i siądź obok mnie. Mam cię przecież nauczyć pisać.
Przez chwilę patrzyłem na niego w całkowitym otępieniu. A potem, zgodnie z poleceniem, przeniosłem krzesło i usiadłem koło Kotaniego.
- Pisz - rozkazał - do trójki jest w porządku, ale czwórka wyszła ci zbyt długa.
Położyłem dłoń na papierze i jeszcze raz spróbowałem. Bliskość Kotaniego jednak mnie rozpraszała. A owo "rozproszenie" sięgnęło zenitu, gdy Kotani zamknął palce na mojej dłoni, aby pomóc mi pisać.
Pamiętałem, gdy byłem jeszcze małym dzieckiem, jak mama pomagała mi w rysowaniu. W dokładnie ten sam sposób prowadziła moją, nieprzyzwyczajoną wtedy do stawiania konkretnych kresek dłoń.
I, nie powiem, Kotani z pewnością podchodził do zadania bardzo profesjonalnie. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalała mu na to jego wiedza i pomysłowość.
Nic jednak nie tłumaczyło tych dziwnych, ciepłych dreszczy, przechodzących przez moje ciało z każdym ruchem naszych rąk.
Moja dłoń była już tylko prowadzona przez Kotaniego, sam zapomniałem już, po co tam siedzę. Widziałem białe palce, zaciśnięte na mojej opalonej skórze. Widziałem postrzępiony róg turkusowego swetra. Czułem miarowy oddech Kotaniego, opadający na moje przedramię.
Nie mogłem wytrzymać tego napięcia. Zamknąłem oczy i w duchu pomodliłem się, żeby Kotani jak najszybciej doszedł do dziesiątki.
Wtedy dłoń się cofnęła. A ja usłyszałem głos blondyna:
- Wszystko w porządku?
Ta kamienna twarz, po przyjrzeniu się jej z bliska, wcale nie wyglądała na twarz zobojętnianego egocentryka. W delikatnych rysach odnalazłem niewinność połączoną z nieśmiałością. Nieco przydługa grzywka opadała nieznacznie na grube szkła okularów. Za tymi okularami zaś kryły się najbardziej niesamowite turkusowe oczy, jakie kiedykolwiek było mi dane zobaczyć.
- Matsumoto-kun, co się stało?
Poczułem ścisk w żołądku. Szybko wstałem od stołu.
- Nadużyłem już twojej serdeczności. Dzięki za wszystko.
- Ale... jeszcze nie napisałeś...
Też wstał. Z tym niewinnym wyrazem twarzy nawiązał ze mną kontakt wzrokowy.
Odwróciłem się. Poczułem falę gorąca.
- Mam jeszcze lekcje. Za... za dziesięć minut, dodatkowy koreański. Naprawdę, zaraz zjawi się moja korepetytorka. Przepraszam.
Przez chwilę nie słyszałem nic, poza swoim własnym przyspieszonym biciem serca. A potem Kotani odezwał się:
- Cóż, rozumiem. Mam nadzieję, że poradzisz sobie z nauką. I że przyswoisz szybko te kanji.
- Tak... tak, pewnie tak.
- To na razie. Miłej nauki - powiedział i wyszedł z pokoju. Słyszałem jeszcze, jak żegnał się z moimi rodzicami.
Wyszedł. Poczułem, jak ogromny ciężar spadł mi z serca.
A zaraz potem rzuciłem się na łóżko i wtuliłem twarz w poduszkę.
Szybko zorientowałem się, że nauka kanji wcale nie będzie taka prosta. Chyba, że zmienię korepetytora.
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 13 2011 12:44:48
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Risa (Brak e-maila) 23:05 09-02-2010
Podoba mi się! Lubię fiki potterowe. |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|