The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 24 2024 05:26:31   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Pies 5


Jarvis popatrzył smutno na Ksantu. Nie wiedział co powiedzieć, więc tylko siedział trzymając jego dłoń w swoich, aż białowłosy zasnął. Wtedy zszedł na dół i zamówił coś mocniejszego do picia. Siedział przygnębiony, wpatrując się tępo w bliżej nieokreślony punkt, zupełnie ignorując ludzi w izbie karczemnej, głosy dochodzące do niego, jak i próbujące go zaczepić dziewki karczemne i te lekkich obyczajów. W końcu, po trzeciej szklance trunku wrócił na górę. Ksantu wciąż spał. Sprawdził czy białowłosy jest dobrze przykryty i delikatnie pogłaskał go po wymęczonej zwierzeniem i bólem twarzy. Zagasił świecę i położył się spać.
Kiedy wstał rano, Ksantu już dawno nie spał, leżał wpatrując się w niebo widoczne za oknem.
Jarvis podszedł do niego.
- Jak się czujesz? – zapytał.
- Dobrze – odparł Ksantu bezbarwnym głosem, nie odwracając twarzy.
- Przyniosę coś do jedzenia – stwierdził Jarvis i wyszedł. Wrócił dość szybko z wypełnioną niemal po brzegi miską. Usiadł na łóżku. – Ksantu… - powiedział, gdy białowłosy wciąż się wpatrywał w niebo. – Musisz coś jeść, inaczej rana się nie zagoi.
Dopiero wtedy Ksantu powoli odwrócił głowę i spojrzał na najemnika. W jego oczach widać było ból.
- Po co? Dopełniłeś już swojej zemsty, pies ci nie potrzebny.
- Nie mów tak. – Serce zakłuło Jarvisa z bólu. – Nie jesteś psem. Poza tym jak mam spłacić swój dług gdy ty będziesz martwy?
- Nie jesteś mi nic winien – odparł Ksantu odwracając ponownie głowę w stronę okna. – Nie zrobiłem tego byś miał u mnie dług.
- Więc dlaczego? Dlaczego nie wróciłeś do Albanu, by zakatował cię na śmierć? – Głos Jarvisa podniósł się z gniewu o kilka tonów.
Ksantu spojrzał na najemnika.
- Masz rację, powinienem był dać się zabić. Ale ja nigdy nie robię tego, co należy, zawsze podejmuję złe decyzje, przez które później cierpią inni.
- Ratując mnie nie podjąłeś złej decyzji.
- Dla ciebie. Dla mnie ona była zła, bo tylko przedłużyła moje cierpienia. Nawet nie wiesz jak to jest, gdy ból rozrywa twoją duszę na milion kawałków, gdy sumienie zamienia się w koszmary i nie pozwala spać. Tak – powiedział widząc zdziwione spojrzenie najemnika – od tamtego dnia nie przespałem spokojnie żadnej nocy. Gdy próbuję spać zaraz mnie nachodzi przeszłość, te wszystkie szydercze spojrzenia, szepty, drwiny. I jego twarz, pełna bólu, jakby mówiła „dlaczego mnie zabiłeś?”. – Po twarzy Ksantu spłynęła łza, lecz nie starł jej. – Kiedy cię uratowałem, łudziłem się, że to odkupi moją winę, że zastąpię jedno życie drugim. Ale to nic nie dało, nic się nie zmieniło, ani ból nie zniknął. Jestem już tym zmęczony, nie chcę dłużej żyć.
- A pomyślałeś o innych? O tych którym na tobie zależy?
- Nikomu na mnie nie zależy – odparł zamykając oczy i odwracając twarz – jestem dla wszystkich nic nie wartym śmieciem.
- Nie prawda! – wykrzyknął impulsywnie Jarvis, a Ksantu spojrzał na niego zdziwiony. – Mnie na tobie zależy! Myślisz, że gdyby tak nie było, to spędziłbym z tobą noc?
- To tylko zwykła rządza, jak u Albanu.
- Nie porównuj mnie z tym zwierzęciem! – wykrzyknął Jarvis wściekle waląc zaciśniętą pięścią w ramę łóżka, aż Ksantu spojrzał na niego zdziwiony. – Ja nigdy nie traktowałem w ten sposób kochanka.
- To nic nie znaczy.
- Dla mnie znaczy. Ja nigdy… - umilkł zmieszawszy się. – Cholera – jęknął – czemu zmuszasz mnie do mówienia takich krępujących rzeczy?
- Nie zmuszam cię.
- Ale musisz zrozumieć… żebyś wiedział… ja nigdy… nie potrafię sypiać z kimś ot tak po prostu – wymruczał spuszczając oczy. – Wiem, to niespotykane, zwykle tacy jak ja korzystają ile mogą, ale ja… ja tak nie potrafię. Potrzebuję czegoś więcej niż tylko zwykłej rządzy.
- To tylko dowodzi, że jesteś jednym z tych nielicznych porządnych.
- To dowodzi, że zależy mi na tobie, rozumiesz? – wykrzyknął łapiąc Ksantu za rękę. – Że chcę żebyś żył! Dla mnie!
- Po tym co o mnie usłyszałeś?
- Mam to gdzieś! To było kiedyś, teraz jest teraz, rozumiesz?! Proszę – wyszeptał i podniósł rękę Ksantu do ust. – Chciej żyć. Pozwól mi zapełnić tą pustkę w twoim sercu. Pozwól żebym chociaż spróbował zabrać twój ból, żebyś mógł zapomnieć i żyć. Dla mnie.
Po twarzy Ksantu popłynęła łza.
- Dlaczego? Przecież jestem dla ciebie tylko ciężarem. Nie potrafiłem ci nawet pomóc gdy walczyłeś z Albanu. Jestem gorszy niż kobieta.
- Nie jesteś – zapewnił Jarvis żarliwie. – Znasz się na ziołach, umiesz zastawiać wnyki. Gdyby nie to, moje kości już dawno by gniły tam, w lesie, z dala od traktu. Nie każdy potrafi to, co ty.
Ksantu popatrzył uważnie na Jarvisa, podczas, gdy ten kontynuował.
- Poza tym… sama twoja obecność… nawet nie wiesz jak czasami ciężko jest, gdy trzeba samemu podróżować, gdy nie możesz się do nikogo słowem odezwać. To nic, że nie odpowiadasz, wystarczy, że jesteś, że można się do kogoś odezwać, nie oczekując nawet na odpowiedź. Albo, że można przy tobie posiedzieć napawając się ciszą po całym dniu wysłuchiwania babskiego jazgotu. – Ksantu odruchowo uśmiechnął się na wspomnienie gadatliwej towarzyszki podróży. – Ważne jest, że jesteś. I mam gdzieś jaki byłeś kiedyś. Ludzie się zmieniają, nabierają doświadczenia, uczą się, inaczej patrzą na świat. Może kiedyś byłeś rozpuszczonym dzieciakiem, który myślał tylko o sobie. Nie wiem. Wiem jednakże jaki jesteś teraz: mądry, pełen siły by przetrwać. Wewnętrznej siły – delikatnie dotknął piersi Ksantu. – I w takim tobie się zakochałem, takiego ciebie pragnę.
Po policzkach Ksantu popłynęły łzy. Przymknął oczy i wyszeptał:
- Dlaczego? Dlaczego akurat ja? To nie ma sensu.
- Miłość nigdy nie kierowała się sensem – odparł Jarvis uśmiechając się niepewnie.
- Nie mogę się ponownie zakochać – Ksantu próbował jeszcze się bronić. – Nie mogę drugi raz tego przechodzić, rozpalić w sobie nadzieję, a potem ją stracić.
- Nie oczekuję, że się we mnie zakochasz, chociaż przyznaję, że gdyby tak się stało, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
- Więc dlaczego?
- A ty, gdy go kochałeś, nie chciałeś zrobić dla niego wszystkiego, żeby tylko był szczęśliwy?
- Nie wiem. Nie myślałem wtedy w ten sposób. Po raz pierwszy znalazłem kogoś, kto mnie nie potępiał, do niczego nie zmuszał, więc po prostu cieszyłem się tym uczuciem. Może gdybym miał więcej czasu…
- Teraz będziesz go miał ile tylko chcesz. Nie ma teraz żadnej wojny, nie zginę.
- Ale jesteś najemnikiem, to niebezpieczna profesja, bardziej zagrożona śmiercią niż inne.
- Każdy kiedyś musi umrzeć, a ja zamierzam ze starości. Przy twoim boku.
Ksantu uśmiechnął się niepewnie.
- To jak, zjesz coś? –Białowłosy skinął twierdząco głową, więc Jarvis wziął miskę z nieco już zimną potrawą i zaczął go karmić.
Ksantu musiał leżeć spokojnie przez następne kilka dni. W tym czasie Jarvis, nie mówiąc nic ukochanemu, wychodził zaraz po śniadaniu i wracał tuż przed kolacją, a wszelkie pytania Ksantu zbywał stwierdzeniem, że miał coś do załatwienia. Któregoś dnia, gdy Ksantu mógł już wstawać bez obawy o ranę, Jarvis wrócił nieco wcześniej z mocno pokiereszowaną twarzą.
- Co ci się stało? – zaniepokoił się Ksantu widząc krew na twarzy Jarvisa. – Napadli cię?
- Nie – odparł najemnik siadając przy stole. Ksantu wziął wodę i zaczął delikatnie zmywać krew.
- Więc co?
Najemnik bez słowa położył na stole brzęczący mieszek.
- Co to? – Zdziwił się Ksantu.
- Przecież wiesz.
- Ale skąd… Chyba ich nie ukradłeś?
- Jestem wojownikiem, nie złodziejem.
- Więc skąd je masz?
Jarvis westchnął ciężko.
- Biłem się z paroma takimi za pieniądze.
-Jarvis! – wykrzyknął Ksantu wyraźnie zbulwersowany. – Tak robią oprychy!
- Nie było wyjścia – mruknął. – Przecież nie mogę wziąć żadnego zlecenia póki ty jesteś ranny. A czymś trzeba opłacać izbę i jedzenie.
- Przepraszam – wyszeptał Ksantu spuszczając głowę.- Przeze mnie nie możesz nic zarobić.
- Przecież zarobiłem, a że przy tym trochę mi gębę poobijano… Jakoś to przeżyję – Wzruszył ramionami. – Nieraz krew ze mnie ciekła i pewnie jeszcze nieraz będzie, więc to dal mnie nie pierwszyzna. Ej, ty płaczesz?
Ramiona Ksantu drgały od tłumionego szlochu.
-Ksantu… - Jarvis objął białowłosego i przytulił do piersi.
- Przepraszam – wyszeptał Ksantu – Znowu wszystko psuję. Przepraszam.
- Nic nie psujesz. – Jarvis złapał Ksantu za brodę i podniósł tak, by spojrzeć w jego załzawione oczy. – Nic nie psujesz – powtórzył. – To są moje wybory. Gdyby ciebie nie było, podjąłbym inne decyzje, ale to nie znaczy, że były by one bezpieczniejsze dla mnie. Więc nie zadręczaj się już tym, nie bierz na siebie winy za wszystko. – Uśmiechnął się i delikatnie pocałował Ksantu w usta.
Białowłosy nie oponował, oddając pocałunek.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię poznałem – wyszeptał Jarvis przytulając Ksantu. – Za to jedno jestem wdzięczny Albanu.
Dwa dni później rana Ksantu była na tyle zagojona, że mogli wyruszyć dalej. Pieniędzy zarobionych przez Jarvisa w trakcie walk starczyło na tyle by mogli kupić drugiego konia i lepszą broń. W końcu najemnik miał pełne wyposażenie.
Ruszyli w drogę. Jarvis doszedł do wniosku, że spróbują w następnym mieście, Masanti, które jest większe od Harnove i, co najważniejsze, leży na szlaku do miasta portowego Parnas, więc była szansa, że tam szybciej znajdą kogoś potrzebującego najemnika.
W czasie drogi Jarvis próbował zbliżyć się do Ksantu, pocałować go, lecz za każdym razem gdy najemnik go obejmował, wyślizgiwał się z objęć i uciekał pod pretekstem pilnego nazbierania chrustu albo rozbicia obozu. Jednak nigdy nie odtrącił go zdecydowanie, czasami nawet pozwalając na delikatne pieszczoty. Jarvis bardzo pragnął czegoś więcej, jednak nie naciskał, zdając sobie sprawę, że mógłby tylko zniechęcić Ksantu do siebie, a tego nie chciał. Cieszył się więc każdą chwilę, gdy mógł się do niego zbliżyć bardziej niż tego wymagała normalna interakcja między dwoma wspólnie podróżującymi mężczyznami.
Mimo iż Ksantu pozwalał Jarvisowi na większą niezwykle poufałość, to jednak jego zachowanie nie zmieniło się ani na jotę. Wciąż był milczący, a gdy się odzywał, to bezbarwnym głosem i mówił najmniej jak tylko można było. Ale Jarvisowi to nie przeszkadzało.
W końcu dotarli do Masanti. Pierwszym co zrobili było oczywiście znalezienie tawerny. Ponieważ Masanti było sporym miastem, więc i tawerny miał dwie. I chociaż obie były jednakowo zatłoczone, to jednak Jarvis wybrał tę, która jego zdaniem była mniej głośna. Po posiłku, który zjedli w całkowitym milczeniu, Jarvis zapytał karczmarza czy przypadkiem nie słyszało kimś, kto potrzebuje najemnika. Ku jego wyraźnemu zadowoleniu karczmarz potwierdził, że kilka dni temu jeden z bogatszych obywateli miasta szukał ludzi, którzy by wspomogli jego ludzi podczas podróży do Parnas i ewentualnie dalej, statkiem. Jednakże radość Jarvisa została szybko z gaszona przez karczmarza, gdy ten powiedział, że wielu interesowało się tą pracą. Mimo to, tak na wszelki wypadek najemnik wziął od karczmarza adres i nie tracąc czasu poszedł, zostawiając Ksantu w karczmie.
Wprawdzie dom nie stał w samym centrum miasta, jednak można było do niego dotrzeć główną ulicą. Był ogrodzony wysokim ogrodzeniem, które jednak nie zakrywało całego widoku. Dzięki temu można było zobaczyć bogate wykończenie budynku oraz roślinność na podwórzu. Zastukał kołatką do bramy. Trochę to trwało i już miał zastukać drugi raz, gdy brama w końcu otworzyła się powoli i ukazał się w niej wyjątkowo ponury mężczyzna w czarnym ubraniu.
- Tak? – zapytał grobowym głosem.
- Dostałem informację, że właściciel tego domu szuka najemników. To jeszcze jest aktualne?
Mężczyzna bez słowa otworzył bramę wpuszczając Jarvisa do środka. Po zamknięciu bramy ruszył przed siebie bez słowa. Zaprowadził najemnika do niewielkiej altanki stojącej w głębi ogrodu.
- Zaczekaj tu – powiedział służący tym sowim grobowym głosem i odszedł.
Jarvis oparł się o barierkę i zapatrzył na ogród. Po raz pierwszy miał okazję na własne oczy obejrzeć tak wspaniały ogród. Wprawdzie miał już do czynienia z bogaczami, lecz ich kontakt ograniczał się do rozmowy w karczmie, gdzie ustalali szczegóły zadania do wykonania.
Z zamyślenia wyrwał go głos:
- Robi wrażenie, prawda? – odwrócił się i zobaczył czarnowłosego mężczyznę w czarnych spodniach i zielonej, sięgającej do kolan koszuli ze złotymi lamówkami.
- No, imponujący – odparł niepewnie.
- To królestwo żony pracodawcy. Jest słabego zdrowia i nie może wychodzić z domu, więc mąż postanowił jej chociaż trochę umilić chorobę.
- A można spytać na co jest chora?
Mężczyzna westchnął.
- Niestety nie wiadomo. Medycy są bezsilni, pierwszy raz mają do czynienia z taką chorobą. Ale Pani nie traci nadziei. – Mężczyzna zamyślił się na chwilę. – Jestem Orman. Odpowiadam za służbę w tym domu.
- Jarvis. – Najemnik uścisnął wyciągniętą w jego stronę rękę. – Powiedziano mi, że szukaliście najemników.
- Cały czas szukamy. Mamy spore wymagania i nie przyjmiemy byle kogo. Pracodawca chce zawieść żonę do pewnego medyka zza morza, który wyleczył już niejeden beznadziejny przypadek. Chce mieć pewność, że żona dotrze bezpiecznie i nic nie zakłóci jej spokoju. Dlatego potrzebni nam są wyjątkowo uzdolnieni ludzie.
- No cóż… nie uważam się za specjalnie uzdolnionego, ale może akurat moje umiejętności będą odpowiednie.
- Zaraz się o tym przekonamy. Chodź. – Orman poprowadził Jarvisa jeszcze bardziej w głąb posiadłości, tam, gdzie właściciele już się raczej nie zapuszczali, gdzie żyła służba. Był tam niewielki placyk z wydeptaną ziemią, obok którego, pod niewielkim daszkiem stał stojak z różnego rodzaju bronią.
- Muszę sprawdzić twoje umiejętności, więc będziemy się pojedynkować – powiedział Orman. – Wybierz sobie broń jaką chcesz i ile chcesz– wskazał na stojak.
Jarvis podszedł do stojaka. Była tam najróżniejsza broń, począwszy od noży poprzez miecze aż do lanc. Wziął do ręki pierwszy z brzegu miecz i zważył go w dłoni oraz sprawdził ostrze głowni. Niestety nie spodobało mu się to, co zaobserwował, więc odłożył miecz i sięgnął po następny. Tak sprawdził wszystkie miecze, aż w końcu wybrał jeden.
- Przydałoby się oddać je wszystkie do kowala do przekucia – stwierdził odwracając się w stronę Ormana. – Większość kiepsko wyważona, z niewygodnym jelcem, albo wyszczerbiona zbytnio.
Orman nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się lekko. Wziął pierwszy z brzegu miecz i zaatakował Jarvisa. Ten odruchowo sparował cios i odskoczył żeby mieć większe pole manewru na wypadek gdyby sam chciał zaatakować. Niestety nie zdążył, Orman znowu zaatakował, jeszcze zacieklej niż wcześniej, nie dając Jarvisowi ani chwili na odpoczynek czy odpowiednie ustawienie ciała. W pewnym momencie, za plecami najemnika pojawił się następny mężczyzna z bronią. Pojawił się z nienacka, niczym duch i zaatakował bez ostrzeżenia. Na szczęście szybkością nie dorównywał Ormanowi dzięki czemu Jarvis z łatwością mógł go zaatakować zanim podniósł trzymaną w ręce maczugę do ponownego uderzenia. Sparował uderzenie Ormana i zaatakował drugiego przeciwnika. Nacierając agresywnie zmusił go do cofania się. W pewnym momencie mężczyzna wpadł na stojak z bronią Kolejne uderzenie Jarvisa, które o milimetr minęło głowę mężczyzny, sprawiło, że przeciwnik nie mogąc się więcej cofnąć padł na ziemię. Jarvis o mało nie podzielił jego losu. Skupiony na mężczyźnie na chwilę stracił z oczu Ormana, który wykorzystał okazję i zaatakował. Jego miecz rozciął lewy rękaw koszuli Jarvisa. Na szczęście najemnik uchronił się przed upadkiem podpierając ręką i wykonując błyskawiczny przewrót. Jednak kiedy się podnosił zaatakowało go dwóch kolejnych mężczyzn. Odruchowo wykonał kolejny przewrót dzięki czemu odległość między nimi zwiększyła się, co pozwoliło mu podnieść się i odparować kolejny cios Ormana.
Mężczyzna z maczugą zniknął, za to dwaj nowi rzucili się na Jarvisa jednocześnie. Jeden z nich miał nóż, a drugi lancę. Nie wiedzieć czemu zirytowało to Jarvisa. Zaatakował dość agresywnie Ormana zmuszając go do cofnięcia się, potem szybki przewrót i znalazł się tuż przy napastniku z lancą. Jeden ruch dłoni i mieczem rozciął jego spodnie na wysokości krocza. Jednocześnie wyprowadził pchnięcie pięścią, a gdy przeciwnik zwijał się z bólu, trzymając za bolące klejnoty, Jarvis błyskawicznie wykonał obrót i znalazł się za plecami tego z nożem. Jednym ruchem rozbroił go, po czym przyłożył nóż do szyi i nacisnął na tyle mocno by parę kropel krwi wypłynęło z rany. Zanim ofiara zdążyła zareagować, walnął go jelcem w skroń. Nie czekając aż tamten padnie nieprzytomny na ziemię doskoczył do Ormana z zamiarem zakończenia tej walki, która zaczynała go coraz bardziej irytować. Z impetem natarł na Ormana zmuszając go do cofnięcia się raz, drugi i kolejny. Jednocześnie z mieczem wyprowadził cios nożem. Orman nie spodziewał się tego, jednak mimo to odskoczył. Niestety nie przewidział, że cofając się dojdzie do stojaka z bronią i gdy chciał odskoczyć przed kolejnym ciosem zaplątał się w broń, która z brzękiem poleciała na niego. Zanim zdążył się podnieść, Jarvis stał nad nim z mieczem przytkniętym do jego szyi.
- Nieźle – Orman uśmiechnął się odkładając miecz.
- Czy to znaczy, że dostanę tą robotę?
– Owszem – odparł Orman wstając. Zdjął koszulę która w czasie walki zdążyła się pobrudzić i rzucił w stronę jednego z tych, którzy wcześniej brali udział w walce. Drugi podszedł do Ormana ze świeżą koszulą. – Przyjdź za dwa dni o świtaniu – dodał zapinając koszulę. – Służący odprowadzi cię do wyjścia. – Po czym odszedł.
Obok Jarvisa pojawił się nagle ten sam mężczyzna, który wcześniej otworzył Jarvisowi bramę. Poczekał aż Jarvis odłoży wciąż trzymany miecz i odprowadził go do bramy.
- Co ci się stało? – zapytał Ksantu, kiedy Jarvis w końcu dotarł do karczmy. – Znowu biłeś się za pieniądze?
- Nie tym razem. Klient musiał sprawdzić czy nadaję się do tej roboty.
- I?
- Wyruszamy za dwa dni.
- A do tego czasu co?
- Możemy spokojnie odpocząć. Chyba, że chciałbyś robić coś innego.
- Nie – odparł spokojnie Ksantu.
- W takim razie ja wynajmę izbę, a ty idź zadbaj o konie.
Ksantu skinął twierdząco głową i wyszedł z karczmy. Na szczęście końmi zajęto się właściwie w stajni należącej do karczmy, więc nie miał tu nic do roboty. Wrócił do karczmy.
Kolejne dwa dni spędzili praktycznie leniąc się. Ksantu albo siedział w izbie oglądając niebo, albo chodził bez celu po mieście przyglądając się ludziom, a Jarvis grał w karty albo siedział w karczmie przy piwie, a kiedy mu się to nudziło wracał do izby i czyścił broń.
W końcu nadszedł dzień, gdy musieli stawić się do pracy. Rzeczy mieli już od dawna spakowane, więc sprawnie opuścili karczmę i podjechali pod dom zleceniodawcy. Jarvisa nie zdziwił widok pięciu innych najemników czekających już pod bramą. Przywitał się ze wszystkimi i wdał w niezobowiązujące rozmowy, natomiast Ksantu stał na uboczu przez cały czas głaszcząc swojego konia i szepcząc coś do niego. W pewnym momencie otworzyła się brama i wyszedł przez nią Orman. Tym razem ubrany był w czarny skórzany kaftan opasany szerokim pasem, do którego przypięty był miecz. Wszelkie rozmowy ucichły.
- Wszyscy już mnie znacie, więc pominę zbędne formalności. Waszym zadaniem…
Na dźwięk tego głosu Ksantu zesztywniał, a jego serce zaczęło bić jak szalone. Nie, to niemożliwe, przecież on… Jak nieprzytomny przeszedł między najemnikami i stanął przed właścicielem głosu. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Orman?
- Mervel? Co ty tu robisz? – zdziwił się Orman.
W tym momencie serce Ksantu eksplodowało i padł nieprzytomny.
Kiedy się ocknął zauważył, że leży w jakiejś izbie, a obok niego siedzi Jarvis z dziwnie zaniepokojoną miną.
- Miałem dziwny sen – powiedział zmęczonym głosem. – Już tak dawno mi się nie śniło. Myślałem, że to już przeszłość, jednak wróciło.
- Co takiego? – zapytał Jarvis.
- On mi się śnił. Był taki realny, taki jak go zapamiętałem. – Po policzku spłynęła łza.
- To nie był sen, Mervel – odezwał się ktoś z głębi izby.
Serce Ksantu znowu zaczęło walić jak oszalałe. Poderwał się z posłania zrzucając na podłogę derkę którą był przykryty. Jarvis bez słowa odsunął się na bok. W zasięgu wzroku Ksantu pojawił się właściciel głosu.
- Więc to nie był sen? – wyszeptał Ksantu zbielałymi wargami. – Ale jak… Przecież ty nie żyjesz. Widziałem twoje ciało, zmasakrowane tak, że nie można go było rozpoznać. Tylko po zbroi… - Ogromna gula ścisnęła gardło białowłosego uniemożliwiając mu dalsze mówienie.
- Dałem swoja zbroję jednemu z moich podwładnych, jego była zbyt zniszczona, a ja miałem zapasową – Odparł spokojnie Orman.
- Więc dlaczego… dlaczego pozwoliłeś by go pochowali jako ciebie? Dlaczego pozwoliłeś by wszyscy cię opłakiwali? – z oczu Ksantu popłynęły łzy. Ani on ani Orman nawet nie zauważyli kiedy Jarvis cicho wyszedł z izby.
- Nie miałem na to wpływu. Zostałem ciężko ranny. A ponieważ moja zbroja nie różniła się niczym od szeregowych żołnierzy, więc gdy zbierano rannych z pola walki wzięto mnie za jednego z nich. Trochę trwało zanim wyleczono mnie dostatecznie bym mógł wrócić. Na miejscu dowiedziałem się, że zniknąłeś.
- Och, Orman! – Wykrzyknął Ksantu i rzucił się czarnowłosemu w ramiona. Ten objął go i przytulił. – Tak za tobą tęskniłem. Aż serce rozdzierało.
- Ja też za tobą tęskniłem – odparł Orman i pocałował Ksantu w czubek głowy.
- Teraz już nic nas nie rozłączy – powiedział Ksantu wpatrując się błyszczącymi oczami w ukochanego. Ten nic nie powiedział tylko pocałował go.
- Musimy się zbierać – zimny głos Ormana przerwał nastrój.
- Dokąd? – Ksantu spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- W drogę do Parnas.
- Weź mnie ze sobą! – wykrzyknął Ksantu rozpaczliwie zaciskając pięści na kaftanie Ormana. – Nie będę ci ciężarem. Proszę!
- Dobrze, ale nie dostaniesz za to żadnej zapłaty.
- Nie zależy mi! Chcę być tylko z tobą!
Orman uśmiechnął się i pocałował Ksantu po czym wyszli z izby.
Tym razem już bez niespodziewanych przeszkód wyruszyli w drogę. Kiedy Ksantu i Orman wyszli z domu, przez bramę wyjechał powoli zabudowany powóz, za nim drugi, a wraz z nim sześciu uzbrojonych ludzi. Najęci najemnicy dołączyli do nich i ruszyli uśpionymi ulicami miasta w stronę bramy.
Orman jechał z boku kolumny przez cały czas uważnie rozglądając się w koło. Ksantu jechał obok niego nic nie mówiąc tylko uśmiechając się radośnie. Tak był zapatrzony w ukochanego, że nie zwracał uwagi na wpatrującą się w niego parę piwnych oczu pełnych bólu.
Kiedy zapadł zmierz, zatrzymali się na nocleg. Najemnicy zajęli się rozstawianiem własnych namiotów, natomiast ludzie Ormana pod jego czujnym okiem przygotowali namiot dla zleceniodawcy. Kiedy już wszystko było przygotowane, Orman wszedł do jednego z powozów i wyszedł z niego niosąc w ramionach młodą blondwłosą piękną kobietę. Wyraźnie zmęczoną twarz opierała o ramię Ormana, ciężko przy tym oddychając. Tuż za Ormanem szedł, z niepokojem wypisanym na twarzy starszawy mężczyzna. Cała trójka zniknęła w przygotowanym dla nich namiocie. A serce Ksantu zaczęło bić niespokojnie. Wiedział doskonale, że ta kobieta to żona tego starszego mężczyzny, jednak mimo to czuł dziwny niepokój, który nie zniknął nawet wtedy, gdy Orman wyszedł już z namiotu.
- Teraz możemy zając się sobą – powiedział Orman do Ksantu pociągając go w stronę własnego namiotu.
- Piękna kobieta – wybąkał Ksantu kiedy już byli w środku. – Taka młoda i taka chora.
- Niestety – stwierdził Orman rozwiązując wiązania przy koszuli Ksantu. – Ale nie zaprzątaj sobie już tym myśli. Teraz masz myśleć tylko o jednym – dodał całując Ksantu w szyję.
Ksantu jęknął, gdy przez całe jego ciało przeleciał prąd.
- Orman – wyszeptał obejmując kochanka, a w jego oczach zalśniły łzy. – Tak bardzo tęskniłem.
- Ja też – mruknął Orman całując Ksantu w usta. Ten nie oponował, wręcz z zachłannością oddał pocałunek.
Przez chwilę całowali się zachłannie i namiętnie, aż w końcu Orman oderwał się od kochanka. Z niecierpliwością zdjął kaftan i koszulę zostając w samych tylko spodniach. Ręce Ksantu za bardzo się trzęsły, nie wiadomo czy ze zdenerwowania czy z podniecenia i zaplątał się we własną koszulę. Orman pomógł mu jednym ruchem zdzierając z niego materiał i odrzucając za siebie. Niezbyt delikatnie pchnął Ksantu na posłanie, lecz ten nie protestował, wpatrzony rozognionym wzrokiem w kochanka. Jego pierś unosiła się gwałtownie, jakby serce próbowało z niej uciec.
Orman niecierpliwie pozbawił kochanka resztek ubrania i położył się na nim. Całował go łapczywie i zachłannie błądząc dłońmi po całym jego ciele. W końcu ręka dotarła do członka Ksantu i zacisnęła się na nim, a białowłosy aż jęknął i naprężył się od tego dotyku.
- Dobrze ci? – usłyszał szept Ormana przy uchu, lecz nie był w stanie odpowiedzieć, więc tylko jęknął z rozkoszy. Usłyszał śmiech i poczuł jak ręka zaciskająca się na jego członku zaczyna się poruszać. Jego biodra odruchowo dostosowały się do tego ruchu potęgując doznawaną przyjemność. Myślał, ze jeszcze chwila i nadejdzie spełnienie, gdy nagle wszystko zniknęło. Rozpalonym wzrokiem spojrzał na Ormana, który uśmiechał się drapieżnie.
- Nie pozwolę ci tak szybko skończyć – mruknął tamten i jednym mocnym ruchem przewrócił Ksantu na brzuch.
- Nie, chcę cię widzieć! – wykrzyknął Ksantu, lecz jego krzyk został stłumiony mocnym pocałunkiem.
- Bądź cicho – mruknął Orman i rozchylił pośladki kochanka. Napluł na wejście i przez chwile je masował rozsmarowując ślinę. A Ksantu jęczał pod tym dotykiem nie mogąc się doczekać tego co będzie dalej. Czuł się jakby cała dolna część jego ciała zanurzona była w ogniu. Chcąc ugasić ten ogień złapał się za członka, jednak jego ręka została brutalnie odepchnięta.
- Powiedziałem, że możesz? – zapytał Orman i bez ostrzeżenia wszedł w Ksantu, który aż wykrzyknął czując brutalność tego aktu. – Ale jesteś ciasny – sapnął z dziwnym zadowoleniem Orman. – Czyżbyś od dawna tego nie robił?
- Nie – wystękał Ksantu – Tylko z tobą – dodał wypierając zupełnie z myśli tę noc z Jarvisem.
- To dobrze – odparł wyraźnie zadowolony Orman i zaczął się poruszać. A Ksantu jęczał coraz bardziej. Aż w końcu nadszedł orgazm i Ksantu krzyknął. Jednak jego krzyk został szybko zdławiony przez usta Ormana, który jeszcze chwilę się w nim poruszał, coraz szybciej i szybciej, aż w końcu też doszedł.
- Tego mi brakowało – mruknął Orman kiedy już po wszystkim leżeli próbując uspokoić oddechy.
- Mnie też – odparł Ksantu i podnosząc się lekko pocałował kochanka delikatnie w usta. – Kocham cię.
Orman nie odpowiedział, ale Ksantu to nie przeszkadzało. Dla niego najważniejsze było, że znowu miał przy sobie ukochanego.
Następnego dnia wyruszyli gdy słońce już było wysoko na niebie. Zwijanie obozu poszło nad wyraz sprawnie, a ta, dla której odbywała się cała ta wyprawa wyglądała o wiele lepiej. Przynajmniej takie wrażenie odniósł Ksantu gdy widział jak jego ukochany przenosi ją do powozu. I chociaż wciąż był zazdrosny o ten wspaniały widok, to jednak jego serce nie waliło już tak niespokojnie.
Mimo obaw zleceniodawcy droga do następnego postoju minęła spokojnie. I znowu sprawnie rozstawiono namioty. Orman jeszcze tylko sprawdził czy wszystko jest w należytym porządku i zniknął w swoim namiocie, gdzie czekał już na niego wyraźnie zniecierpliwiony Ksantu. I chociaż tym razem nie było tak gwałtownie i szybko jak poprzedniej nocy, to jednak czuł się spełniony.
Następnego dnia w południe dotarli do celu.
- Tutaj przenocujemy, żeby Pani mogła należycie odpocząć przed podróżą. – powiedział Orman do eskortujących ich żołnierzy. – Wyruszymy rano o świtaniu. Do tego czasu nie będziecie potrzebni.
- A co ze mną? – zaniepokoił się Ksantu.
- Nie martw się, zadbam o ciebie – odparł Orman z uśmiechem. – Poczekaj.
Zostawił Ksantu i poszedł załatwiać nocleg dla chlebodawcy. Kiedy już wszystko było uzgodnione, a chora przeniesiona do izby w której miała spędzić noc, Orman wrócił do Ksantu, który z niepokojem siedział w karczmie przed którą zostawił go kochanek.
- Chodź – mruknął Orman i pociągnął białowłosego na piętro karczmy, do izby.

Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum