Tam, gdzie wszystko się zaczęło
Było ciepło, może trochę za ciepło, ale przyjemnie, aż nie chciało mi się otworzyć oczu i wybudzać z sennego otępienia. W tamtej chwili nie wiedziałem gdzie jestem, miałem tylko świadomość, że tuż obok leży Sebastian, pachnie, jak to na niego przystało, intensywnie i męsko. Odpowiadało mi to. Lubiłem jego perfumy, choć naprawdę wolałem nie wiedzieć ile pieniędzy na nie wydawał i jakiej były marki. Podejrzewałem, że to półka typu Calvin Klein, czy Hugo Boss.
Przysunąłem się do niego jeszcze bliżej, wodząc nosem po skórze i wdychając przyjemny zapach. Ja nie perfumowałem się za często, gdzieś tam w mojej szafce stał flakonik Adidasa, który zwinąłem podczas jakiejś kradzieży, ale używałem go raz na ruski rok, a może jeszcze rzadziej. Poniekąd trochę mi było żal psikać się nim, nawet jeżeli złamanej złotówki na niego nie wydałem.
Usłyszałem przeciągłe mruknięcie, a po chwili śmiech, w którym wyraźnie było słychać, że właściciel chwilę temu się obudził. Odetchnąłem ciężko i objąłem go ramionami ciaśniej, nie chcąc otwierać oczu i przypominać sobie, dlaczego leżę w jego łóżku. Doświadczenie nauczyło mnie już, że poprzedniego dnia na pewno wydarzyło się coś, o czym niekoniecznie chcę myśleć.
– Łaskoczesz – powiedział niskim, zachrypniętym od snu głosem. Nie odpowiedziałem. Chciałem iść dalej spać i prawie mi się to udało, bo leżeliśmy chwilę, a Sebastian przesuwał szorstką dłonią po moich plecach, usypiając mnie. W pewnym momencie wyprostowałem nogę i poczułem że coś jest nie tak. Zrobiło mi się gorąco i wstyd na samą myśl, że pieką mnie rejony, które teoretycznie piec nie powinny.
Cholera jasna. Najzwyczajniej w świecie bolała mnie dupa, bo wczoraj pozwoliłem Sebastianowi iść na całość. I co najgorsze, podobało mi się to! Z każdą sekundą spinałem się coraz bardziej. Zrobiło mi się nawet niedobrze na myśl, że wczoraj jęczałem i prosiłem o więcej.
I wtedy przypomniałem sobie, co powiedział mi Sebastian przed snem. Zrobiło się jeszcze gorzej. Mówił to naprawdę czy żartował? Robił sobie ze mnie jaja? Wciąż w głowie siedziały mi słowa Natalii o tym, że on się nie angażuje. Co miałem o tym, do cholery, sądzić? Boże, jak ja tego piegowatego dupka nienawidzę! – pomyślałem, wciąż się do niego przytulając i wdychając jego mocny, przyjemny zapach, którym chyba zaczynałem powoli przenikać.
– Dusisz – stęknął.
– I dobrze – prychnąłem. A uduś się ty dupku, warczałem w myślach, zły na niego i na siebie. Sam już nie wiedziałem, na kogo bardziej. Ale z chęcią bym go w tamtej chwili zakopał w jakimś rowie, a siebie utopił w basenie.
– Zgniatasz mi żołądek. – Zaśmiał się, wsuwając dłoń w moje włosy.
– To za Wojtka – warknąłem i już po chwili tego pożałowałem. Dlaczego natura poskąpiła mi takiego daru, jakim jest myślenie przed użyciem języka?
Sebastian zaśmiał się znowu. Trząsł się chwilę w moich ramionach, nie mogąc się opanować, a ja już byłem gotowy, żeby zapchać mu usta skarpetką. No, prawie gotowy. Bo nie chciało mi się od niego odsuwać, stracić spod nosa jego zapachu i szukać śmierdzącej skarpety.
– To chyba będę musiał częściej z nim gadać – powiedział, gdy już się uspokoił. Zmarszczyłem brwi, tak całkowicie przypadkiem wbijając mu knykcie w kręgosłup. Wzdrygnął się i znów parsknął śmiechem. – Może umówię się z nim na jakieś spotkanie. Co o tym myślisz?
Przełknąłem ślinę, która zaległa mi w gardle, zamierając na chwilę. Milczałem kilka długich sekund, które mnie wydawały się być minutami.
– To nie jemu powiedziałeś, że go kochasz – zacząłem powoli i od razu tego pożałowałem. No do cholery, tylko ja mogłem wpaść na tak głupi pomysł. Miałem nadzieję, że albo wchłonie mnie materac, albo wreszcie uda mi się zniknąć.
I w jednej chwili Sebastian odsunął mnie od siebie, przycisnął do łóżka, nachylił się nade mną i pocałował. Mocno, na moment aż odbierając mi oddech. Dopiero gdy poczułem jego język, przypomniałem sobie, że zaczynam się dusić i że warto byłoby się dotlenić.
Na dodatek wtedy nie przeszkadzało mi, że pewnie mój oddech nie był najświeższy i że to niezbyt higieniczne. On śmierdział, ja śmierdziałem, wszystko w jak najlepszym porządku.
W końcu jednak się ode mnie oderwał. Uśmiechnął się szeroko, odsuwając na odpowiednią odległość, czyli taką, że nie byłbym w stanie go z powrotem przyciągnąć, a miałem na to wielką ochotę.
– Więc mówiłeś prawdę? – zapytałem, podnosząc się na łokciach i jakoś tak mimowolnie mój wzrok zsunął się na jego krocze.
– Śniadanie? – Uśmiechnął się jeszcze szerzej i tym razem naprawdę miałem ochotę przywalić mu czymś. Prawie bym to zrobił, tylko że wstał i odwrócił się do mnie tyłkiem. Ładnym, kształtnym, umięśnionym tyłkiem. Pozwoliłem sobie na ten widok się zapatrzeć, bo naprawdę było na co. Mój nie był aż tak ciekawy. Później zsunąłem spojrzenie na łydki i uśmiechnąłem się pod nosem, gdy zniknęły mi z pola widzenia.
– Piegowata łajza – warknąłem, jednak niestety, prawdopodobnie tego nie usłyszał.
Zamiast zejść na dół, skierowałem się od razu do łazienki, żeby wziąć prysznic i umyć wreszcie te zęby. Przez chwilę w zagraconej, ale ładnie urządzonej toalecie, czułem się jak u siebie. Zaglądałem do szafek, zaopatrzyłem się w ręcznik, żel do mycia, szampon i pastę do zębów. Szczoteczki niestety żadnej nowej nie znalazłem, zostałem więc skazany na szorowanie palcem. Lepiej tak niż w ogóle.
Gdy wyszedłem, pozbierałem jeszcze swoje ubrania, które w pokoju Sebastiana walały się dosłownie wszędzie. Nie mam pojęcia w jaki sposób się rozbieraliśmy, że skarpetka leżała na łóżku, spodnie na fotelu, a majtki na stoliku nocnym. Założyłem wszystko na siebie i skierowałem się na dół. Kiedy spróbowałem pokonać pierwsze kilka stopni, momentalnie tego pożałowałem. Nim dobrnąłem do parteru, wykląłem Sebastiana na tysiąc różnych sposobów. Kto by pomyślał, że po seksie analnym aż tak bolą biedne cztery litery? Każdy schodek przypominał mi nieprzyjemnie o tym, co wyprawiałem wczoraj, jak się nadstawiałem. Wstyd. Rozważyłem nawet opcję zwiania z domu Sebastiana i nie odzywania się do niego przez kilka dni, bo pewnie niezły ubaw ze mnie miał, ale wtedy usłyszałem z kuchni: „no chodź, bo będzie zimne!”.
Sebastian coś ugotował? – Taka była moja pierwsza myśl. Zdziwiłem się. Ja za wiele w kuchni robić nie umiałem, mimo że powinienem. W końcu rzadko kiedy mogłem liczyć na obiad od mamy, więc zostałem z góry skazany na siebie. Ale jakoś udało mi się przeżyć. Do teraz jestem pewien, że to zasługa ilości słodyczy jakie spożywam.
Zajrzałem do kuchni. Sebastian właśnie nakładał na talerze jajecznicę. Pachniało dobrze i wyglądało też zjadliwie. Chyba naprawdę trafił mi się facet, który umie gotować.
– Pierwszy raz robiłem – przyznał się i momentalnie rozwiał moje wątpliwości.
– Czyli jeżeli miałbym z tobą żyć, zostałbym skazany na mrożonki – zażartowałem, odkładając swoje rozmyślania o bólu tyłka na bok. Niestety, każdy ruch mi o tym przypominał, co jednak usilnie starałem się zignorować.
– A chciałbyś ze mną żyć? – Jak zwykle Sebastian wyłapał z mojej wypowiedzi nie to, co trzeba. Spojrzałem na niego zdziwiony.
– Nie, bo zginiemy w bałaganie. – Znów spróbowałem zażartować, bo zrobiło się trochę niezręcznie, a przynajmniej w moim odczuciu. Jezu, niech ktoś mu zamknie jadaczkę, poprosiłem w myślach, siadając do stołu.
– Czyli odrzuciłbyś moje oświadczyny. – I teraz już wiedziałem, że żartuje.
– Klęknij i poproś, to się dowiesz – odparowałem i sięgnąłem po widelec, po czym zapchałem sobie usta jajecznicą. Była dobra, naprawdę. Chociaż… może trochę przesolona, ale nie miałem co narzekać.
– Brakuje mi pierścionka – stwierdził i usiadł tuż obok. Dopiero teraz zauważyłem, że zdążył się już wykąpać (o czym świadczyły mokre włosy) i ubrać. – Zresztą, trochę chyba za szybko na hajtanie. Ile jesteśmy razem? Kilka miesięcy – powiedział, a ja o mało co nie udławiłem się chlebem. Odkaszlnąłem, robiąc się zapewne cały czerwony na twarzy.
Czy to była propozycja związku? Trochę nietypowa, ale w końcu to Sebastian. Spojrzałem na niego, nie wiedząc co powiedzieć. Czyli co, był moim chłopakiem? – pomyślałem i miałem ochotę się zaśmiać. Jakie to było… pedalskie? Przerażało mnie to w pewnym sensie, ale z drugiej strony… to oznaczało, że jest mój, tak? Beż żadnych Wojtków?
Nie chciałem się już zastanawiać jak to wygląda. Co powiedziałby Paweł. Co powiedziałbym ja sam, gdyby ktoś mi o tym powiedział jeszcze kilka miesięcy temu. Zapewne zarobiłby w pysk i to nie raz. Zostawiłem te rozmyślania, bo w tamtej chwili nie miały sensu. To cholernie ckliwe, ale byłem wtedy po prostu szczęśliwy. I nawet ból czterech liter mi w tym nie przeszkadzał.
Pochyliłem się do niego i pocałowałem, wsuwając dłoń w jego mokre włosy. Jak zwykle nie przeszkadzało nam to, że chwilę temu jedliśmy.
Odpowiedział na pocałunek ochoczo, pogłębiając go. I pewnie całowalibyśmy się tak jeszcze długo. Jajecznica zdążyłaby ostygnąć, kawa, którą zaparzył Sebastian i rozlał do dwóch identycznych, białych kubków, również. Mało co by nas obchodziło. Żołądek przyrastający z głodu do kręgosłupa, SonGoku kręcący się obok miski z karmą, czy nawet dźwięk pikającego zegara kuchennego. Ale nie wymowne chrząknięcie i skrzypnięcie drzwi. Momentalnie odskoczyłem od chłopaka i wpatrzyłem się w wejście do kuchni, w którym stał wysoki mężczyzna z gęstymi, ale siwymi włosami zaczesanymi do tyłu i okularami na długim, prostym nosie.
Serce zabiło mi mocno, przez chwilę nie wiedziałem co zrobić. Spojrzałem na Sebastiana, który uśmiechał się bezczelnie. Nie pominąłem jednak jego rumieńca, a więc jednak trochę musiał się speszyć, idiota.
Ale nie, co tam. Całuj Kacper Sebastiana w kuchni, do której w każdej chwili może wejść któryś z domowników. Co więcej! Możesz się nawet zapytać, czy naprawdę nie było ich w nocy, tak jak mówił ci chłopak. A później wypytaj jeszcze, czy przypadkiem nie usłyszeli twoich dziewiczych pisków, cholera jasna.
– Chciałem powiedzieć, że wróciliśmy – zwrócił się do Sebastiana. Byli do siebie trochę podobni, mieli taki sam wyraz oczu i ułożenie brwi. – A to…? – Spojrzał na mnie, na co ja nabrałem ochoty wyskoczenia przez okno i utopienia się w basenie.Siedziałem spięty i jedyne co chciałem, to zniknąć. Nigdy jeszcze nie czułem się tak zażenowany.
W pewnym momencie poczułem jak Sebastian mnie obejmuje. Rzuciłem mu zdenerwowanie spojrzenie, jednak nawet na mnie nie spojrzał, a jedynie uśmiechnął się do ojca. Cholerna, bezczelna, piegowata i cholernie seksowna łajza.
– To Kacper, mój chłopak – powiedział, a ja na chwilę zapomniałem jak się oddycha.
Tak, Sebastian z pewnością nie potrafi nic zrobić normalnie. Nawet przedstawienie chłopaka rodzicom mu nie wychodziło.
Ojciec spojrzał to na mnie, to na swojego syna. Chyba był równie zaskoczony co ja. Świetnie. Jezu, zajebiście, kurwa – przeklinałem. Jeszcze chwila, moment, a naprawdę stąd zwieję, pomyślałem spanikowany, nawet rozglądając się dookoła i szukając jakiejś drogi ucieczki.
– To… miło poznać – powiedział i kiwnął głową na przywitanie.
– Dzień dobry – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się głupio. Naprawdę – pomyślałem – doigrasz się w końcu, Sebastian. A wtedy będziesz mnie prosić o litość, cholera jasna.
***
Wróciłem do swojego mieszkania w południe z obietnicą, że już nigdy, ale to nigdy nie zawitam w domu Sebastiana. Bo jeszcze mi, kuźwa, spotkanie z całą swoją rodziną zrobi. Momentalnie pożałowałem, że o tym pomyślałem. Co jeśli wykraczę? I przy następnej okazji poznam jego ciotki, wujków, babcie, dziadków, kuzynów… O Jezu. Aż miałem ochotę zaśmiać się na samą wizję takiego spotkania.
Ściągnąłem buty i odetchnąłem ciężko, zerkając na uchylone drzwi od naszego pokoju. No to teraz ta milsza część dnia, jęknąłem w myślach i niechętnie ruszyłem do pomieszczenia. Pchnąłem drewno, zaglądając do środka. Tak jak się spodziewałem, Paweł siedział na łóżku i przeglądał jakąś gazetę. W uszach miał słuchawki, a przytłumione basy hip-hopowej muzyki wypełniały pomieszczenie.
Spojrzał na mnie i zmarszczył brwi. Zaczyna się zabawa, pomyślałem niezadowolony, podchodząc do swojego łóżka i rzucając się na nie, kompletnie wykończony po wczorajszym wieczorze i dzisiejszym poranku pełnym wrażeń.
– Gdzie cię wcięło? – warknął w moją stronę, wyciągając słuchawki z uszu. Jednak ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu, nagle uśmiechnął się szeroko, rozbawiony. Odrzucił gazetę na bok i wyprostował się, patrząc na mnie z zaciekawieniem. – Koleżanka Agi wczoraj też zniknęła… Czy mam rozumieć, że razem coś…? – Uśmiechnął się porozumiewawczo i poruszył znacząco brwiami.
Milczałem chwilę, zerkając na niego z niezrozumieniem. Trawiłem informacje wyjątkowo powoli, cholera no, byłem zmęczony, nic dziwnego, że nie kontaktowałem tak jak powinienem.
– Taa… – mruknąłem w końcu i wtuliłem twarz w poduszkę. O rany, pomyślałem, rozluźniając się. Ale miałem szczęście, pieprzony farciarz ze mnie, aż miałem ochotę zaśmiać się gorzko do siebie.
– No mów! – ponaglił. Przekręciłem głowę i spojrzałem na niego. Wyglądał tak, jakby kończyła mu się cierpliwość.
Tylko, kurwa, co ja miałem mu powiedzieć? Okłamać go? Nawet nie wiedziałem, jaka koleżanka Agi zniknęła. Jedno jednak było pewne, uratowała moją dupę przed kolejną kłótnią z Pawłem. A naprawdę miałem ich już ostatniego czasu, czyli odkąd poznałem Sebastiana, po dziurki w nosie.
– Oj, co mam mówić? – prychnąłem i dla pozorów uśmiechnąłem się jednoznacznie.
Kurwa, kurwa, kurwa. Kiedy ja go wreszcie przestanę okłamywać? Kiedy skończę tę szopkę? Nigdy. Przecież dobrze wiedziałem, że nigdy mu się dobrowolnie nie przyznam. Że będę się w to bawić jeszcze naprawdę długo.
– Dobra. – Machnął ręką, chociaż wiedziałem, że zaciekawienie zżerało go od środka. Pewnie chciał usłyszeć o każdym szczególe wczorajszej nocy. Szkoda tylko, że nie wiedział, jaka ona była naprawdę. Że leżałem z wypiętą dupą i pieprzyłem się z Sebastianem. Oj, na pewno nie zadowoliłaby go taka opowieść. Jego brat, młodszy, może niekoniecznie kochany i uroczy braciszek, miał wczoraj super seks z facetem. Obrzydliwe, co, Paweł? – Było fajnie? – zapytał.
– Ta – warknąłem, czując napływającą złość. Miałem ochotę coś rozwalić, dlatego też szybko podniosłem się z łóżka i podszedłem do szafy, wyciągnąłem z niej dresy. – Super – ciągnąłem dalej, zaczynając się przebierać. Musiałem coś zrobić. Bieganie wydawało mi się w tamtej chwili najlepszym rozwiązaniem, w szczególności, że tyłek mnie już tylko lekko pobolewał.
Zdjąłem spodnie, zostawiając w nich komórkę i portfel, nie były mi potrzebne. Przebrałem się, założyłem jeszcze cieplejszą bluzę, w końcu był listopad i nie było za ciepło. – Wrócę później – dodałem i uśmiechnąłem się do niego wymuszenie, zabierając MP3.
***
Zawsze lubiłem sport. Bycie w ciągłym ruchu, przyjemne zmęczenie mięśni, przyspieszone bicie serca i oddech. Dlatego w chwilach takich jak ta, kiedy nie mogłem iść na boisko z piłką, bo było na to zbyt zimno i mokro, zakładałem dresy, brałem odtwarzacz i słuchawki, wciągałem na nogi trampki i wychodziłem pobiegać. To naprawdę przyjemna forma sportu, bo jesteś tylko ty. To od ciebie zależy, czy przyspieszysz lub zwolnisz.
Bieganie pomagało mi też w zapomnieniu. Skupiałem się tylko na muzyce i stawianiu kolejnych kroków. A gdy już przebiegłem te dwanaście czy piętnaście kilometrów, czułem nic więcej tylko zadowolenie.
Brzmi patetycznie, jak wycinek z jakiejś książki dla nastolatek z problemami psychicznymi, ale tym właśnie było dla mnie bieganie. Ucieczką od rzeczywistości. Choć oczywiście, nic nie zastąpi uczucia, kiedy kozłuję piłkę, wykonuję dwutakt i rzut do kosza. Tego momentu, kiedy piłka przelatuje przez obręcz. Ale niestety, prawda jest taka, że nie zawsze mogłem pozwolić sobie na granie. Zimą, czy właśnie jesienią, było to ciężkie. Starałem się kiedyś dogadać z nauczycielami od w-f, ale szybko zauważyłem, że trafiałem na takich, którzy niekoniecznie mieli w swoich planach rozwój fizyczny ucznia. Lekcje wychowania fizycznego były raczej prowadzone „dla odbębnienia”, a każda próba zatrzymania nauczyciela dłużej w szkole kończyła się krzywymi spojrzeniami i wymyślaniem wymówek. Nie wiem. Może to tylko w mojej szkole albo po prostu, jak to już na mnie przystało, mam niemożliwie ogromnego pecha.
Oddychałem ciężko, szukając w kieszeni kluczy do mieszkania. Dzisiaj dałem z siebie naprawdę dużo, bo przebiegłem piętnaście kilometrów w godzinę. Pot spływał mi stróżkami po czole i plecach, pachniałem pewnie nie lepiej niż worek śmieci, ale mimo wszystko na usta cisnął mi się uśmiech. Szczerzyłem się więc jak głupi do obdrapanego drewna i przekręciłem klucz w zamku. Gdyby mnie ktoś zobaczył, stojącego przed drzwiami i uśmiechającego się do klamki, już zawiadomiłby odpowiednie służby i szykowano by dla mnie pokój bez klamek.
– Jestem! – krzyknąłem w głąb mieszkania, bo zauważyłem, że drzwi od pokoju mojego i Pawła są uchylone, a przez szparę przedostawało się światło, rozświetlając zaciemniony korytarz. Za to właśnie nienawidzę jesieni, pomyślałem zniechęcony, ściągając trampki i owijając empetrójkę słuchawkami. Zimno, ciemno, mokro. O godzinie osiemnastej było już tak ciemno, jak latem o dwudziestej drugiej. – Jezu, ale się dzisiaj zmęczyłem. Ty byś widział, jak zapierdalałem! – Zaśmiałem się i pchnąłem drzwi, wchodząc do pokoju. – Leje się ze mnie jak ze świni i… – Zamarłem, przystając w progu i patrząc na Pawła siedzącego na moim łóżku z MOJĄ komórką w ręce.
Momentalnie oblał mnie zimny pot. Wyrwałem się do przodu pod wpływem impulsu. Myślałem tylko o jednym: „co jak przeczyta smsy od Sebastiana? Co jak się dowie?” Wyrwałem mu telefon i już miałem na niego się wydrzeć, kiedy Paweł poderwał się na równe nogi i pchnął mnie tak mocno, że straciłem równowagę i uwaliłem się na jego łóżko.
Wiedział, byłem pewny, że już wiedział. Zacisnąłem dłonie, wstrzymując na kilka sekund oddech. Wpatrzyłem się w niego ze strachem, wstydem i… nadzieją? Tak, chyba miałem nadzieję, że wcale nie chodzi o przeczytane smsy od Sebastiana.
Paweł zmarszczył czoło jak zwykle, gdy był zły i nie bardzo wiedział co robić.
– Ty zboczeńcu… – powiedział w końcu. Ale nie wydarł się, nie popchnął mnie drugi raz, gdy usiadłem. Nie przypieprzył w ryj, jak powinien. Bo to byłoby lepsze. Wszystko, do cholery, byłoby lepsze od tego dziwnego, miękkiego tonu, którego u niego jeszcze nigdy nie słyszałem. – Ty pedale – wyzwał mnie, ale nawet na mnie nie spojrzał. – Brzydzę się tobą! – wrzasnął i wreszcie dopadł do mnie, podciągnął mnie za bluzę i zamachnął się. Pięść jednak nie dosięgnęła celu, a już nawet zacisnąłem powieki w oczekiwaniu. No dalej. Uderz, poganiałem w myślach. Nic jednak nie nastąpiło. Puścił mnie, prychnął z odrazą i wyszedł z pokoju. Po chwili jeszcze usłyszałem trzaśnięcie drzwi i zostałem sam.
Przełknąłem ślinę, zamierając w bezruchu na łóżku brata. Wpatrzyłem się w dłonie i długą chwilę analizowałem, co się właśnie wydarzyło. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie chciałem wierzyć.
Paweł nie mógł się dowiedzieć, przecież… Jezu – myślałem nieskładnie i nagle poczułem się tak bezradny jak jeszcze nigdy. Podciągnąłem nogi pod brodę i objąłem je ramionami, opierając czoło na kolanach.
Pedał. Pedał. Pedał. Masz, kurwa, za swoje, cioto. Nawet jeżeli wyzywałem się w myślach, jakoś nie czułem się winny i to chyba było najgorsze. Tak już przywykłem do myśli o swoim gejostwie, że nawet nie robiło to na mnie takiego wrażenia jak powinno. Czułem się za to samotny. Coś mi podpowiadało, że właśnie straciłem najważniejszą osobę w swoim życiu. Żaden Sebastian, nawet Arek, nie mogli mi zastąpić brata.
W końcu podniosłem się z łóżka, mechanicznie podchodząc do szafy i przebierając się ze spoconych ubrań. Nie mogłem zostać tu sam, nie, kiedy usłyszałem trzask drzwi wejściowych i ciche mamrotanie ojca.
Wspólne mieszkanie bez niego chyba pozostanie już tylko marzeniem dwójki chłopców, którzy wieczorem obejmowali się, zakrywali kołdrą po sam czubek głowy i opowiadali zmyślane na poczekaniu historie, jak to dobrze będzie żyć w swoim domku. Ile to nie będą jeść czekolady, słuchać na cały regulator muzyki i do samego rana oglądać kreskówek na Cartoon Network, bo wreszcie będą mieć ten program.
I co, i już? I to miał być koniec, tak? Bo jestem gejem? To powód, dla którego Paweł miałby mnie znienawidzić?
„Paweł się dowiedział” – napisałem smsa, nawet nie poddając tego przemyśleniu. Moje ruchy były automatyczne, nawet gdy schylałem się do trampek, zawiązywałem je, a później wyszedłem z mieszkania.
Minęła chwila. Jedna. Druga. Szedłem pustą, ciemną ulicą rozjaśnianą słabym światłem mrugającej latarni. Żeby dodać więcej patosu, powinienem jeszcze wspomnieć o deszczu. Zawsze w takich chwilach pada deszcz, jest zimno, szaro i ponuro. Niestety, w moim przypadku nie padało, nawet nie kropiło. Było jedynie chłodno i ciemno, bo zbliżała się noc.
Telefon, który jeszcze kilka chwil temu trzymał Paweł, rozdzwonił się w mojej kieszeni. Sięgnąłem po niego i odebrałem.
– Zrobił ci coś? – Tak brzmiało pierwsze pytanie Sebastiana. Miałem ochotę go wyśmiać. Co miałby mi zrobić? Pobić mnie? Gdyby to zrobił, byłoby lepiej, bo wiedziałbym, że w końcu mu przejdzie. Że odetchnie, wyładuje swoją złość i jakoś to będzie. W końcu zawsze tak robiliśmy, teraz nie wiedziałem na czym stoję.
– Nie – odpowiedziałem. – Nic.
– To… chyba dobrze, nie? – zapytał, jakby z nadzieją. W jednej chwili miałem go dosyć. Cholera, to przez niego. To wszystko było jego winą. Gdyby wtedy na górce mnie nie pocałował, gdyby później mnie nie prześladował, nie aranżowałby spotkań w dziwnych momentach, ja…
Ja bym go nie pokochał.
– Nie – prychnąłem rozdrażniony.
– Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie – powiedział.
Westchnąłem.
– Jesteś sam w domu? – zapytałem. Miałem ochotę upić się, tak po prostu zalać w trupa i mieć nadzieję, że Paweł odpuści. Jutro, jak wrócę do domu z ogromnym kacem, zastanę go na jego łóżku, uśmiechnie się i da mi tym samym do zrozumienia, że przeprasza. Wszystko będzie tak jak zawsze. Nic się nie zmieni.
Wiedziałem jednak, że tym razem to niemożliwe. Paweł dosyć drażliwie podchodził do kwestii gejów, pedałów, ciot, czy jak inaczej to nazwać. A teraz dowiedział się, że jego kochany, młodszy braciszek taki właśnie jest.
– Nie.
– To chodźmy na Orlik. – Dokładnie tam, gdzie to wszystko się zaczęło, dokończyłem w myślach z krzywym uśmiechem.
Po drodze na boisko, tak zupełnie przypadkiem, zboczyłem do całodobowego monopolu. Typowy meliniarski sklepik przesiąknięty zapachem stęchlizny, umiejscowiony w starej, powoli rozsypującej się kamienicy. Ostre światło jarzeniówki, po wejściu z ciemnej ulicy, raziło wzrok, a gruby mężczyzna za ladą w granatowym pulowerze wyglądał tak, jakby utknął w tym malutkim sklepie na zawsze i zajmował połowę jego powierzchni. Drzwi wydawały się być zbyt wąskie, żeby mógł przez nie przejść.
Jabola sprzedał mi bez niczego. Nawet bez najmniejszego, krzywego, czy też oceniającego mój wiek spojrzenia. Tak po prostu wychylił się na górną półkę, złapał jakieś najtańsze wino i skasował. Zapłaciłem cztery złote z kawałkiem i bez słowa wyszedłem ze sklepu.
Przepraszam wątrobo, zaśmiałem się w myślach, kiedy odkręciłem butelkę i poczułem słodki zapach landrynek zmieszany z odorem starych jajek. Luksusy to nie były, ale przynajmniej tanie i szybko wchodzi, pocieszyłem się gdy brałem pierwsze łyki, a słodko-gorzki napój rozlał się po moim podniebieniu.
Wypiłem całą butelkę, gdy byłem niedaleko Orlika. W głowie już mi się kręciło, więc nic dziwnego, że nie usłyszałem odgłosów miarowych uderzeń, jakie roznosiły się dookoła. Dopiero gdy stanąłem przy siatce dostrzegłem ciemną, wysoką postać kozłującą piłkę i wykonującą wsady raz za razem. Uśmiechnąłem się, obserwując zgrabną pracę nóg i zdecydowane, szybkie ruchy.
Oparłem się o bramę i przyglądałem mu się chwilę. Był w długich spodniach i bluzie, ale dzięki światłu przyulicznej lampy, widziałem, że mimo zimna, całą twarz miał czerwoną i mokrą od potu.
– Zawsze w formie – prychnąłem, nieco zazdrosny. Zatrzymał się i obejrzał przez ramię, łapiąc piłkę oburącz. Uśmiechnął się lekko i kiwnął mi głową na przywitanie. – Ale wiesz, jest koniec jesieni, zimno, mokro i ciemno, dziwny pomysł, żeby grać – wysepleniłem i ruszyłem do niego.
– Myślałem, że skoro chcesz się spotkać na Orliku, to dlatego, żeby pograć – powiedział i wzruszył ramionami. Zaśmiałem się, sam nawet nie wiem dlaczego. W obecnym stanie chyba nie mógłbym grać. Prędzej czy później zaryłbym twarzą w beton i na tym by się skończyło. – Ale czuję – skrzywił się – że sam już zacząłeś imprezę.
Zamruczałem coś w odpowiedzi, nawet nie wiedząc za bardzo co, i podszedłem do ławki, na którą się walnąłem. Nie miało znaczenia, że drewno było mokre i że właśnie moczyłem i odmrażałem sobie pośladki. Właściwie to ledwo co to poczułem.
– Więc? – Sebastian stanął przede mną, podpierając się piłką pod bok. Uśmiechnąłem się krzywo i chyba nawet zaśmiałem. Pokręciłem głową, nagle nie wiedząc co powiedzieć.
– Więc się dowiedział – odparłem w końcu głupio. Na samą myśl o tym zaczynałem trzeźwieć.
– O czym dokładnie? – ciągnął dalej, wpatrując się we mnie z uwagą. Aż miałem ochotę wstać, złapać go za szmaty i popchnąć. A później uderzyć. Cholera, to była jego wina! Wszystko było jego winą.
– O tobie, o mnie, o nas – warknąłem przez zaciśnięte zęby. Sebastian odetchnął ciężko i kiwnął głową. Nie wytrzymałem. Wstałem i złapałem go za przód bluzy, piłka upadła, odbijając się kilka razy od podłoża i wydając przy tym głuchy odgłos. Przyciągnąłem go do siebie, ignorując jego zdziwienie. – To twoja wina!
– Moja? – zapytał i otworzył szerzej oczy.
– Tak kurwa, nie trzeba było mnie na łące całować! – Gdybym nie był pijany, z pewnością bym tego nie powiedział. Jednak byłem, więc nawet nie poddałem tego głębszemu przemyśleniu, tylko dalej szarpałem nim za materiał bluzy. – A później jeszcze mnie, kurwa, prześladować! – Popchnąłem go w pewnej chwili z całej siły, a on, nieprzygotowany, przewrócił się, ciągnąc mnie na siebie. Opadłem na niego, zapewne wgniatając go w boisko. Szybko jednak podniosłem się i usiadłem na nim, znów łapiąc za jego bluzę. – Nic nie wiesz! – wydarłem się w pewnej chwili. – Mam tylko jego, rozumiesz?!
Uchylił zdziwiony usta, a po chwili je zamknął. Nie odezwał się słowem, czym jeszcze bardziej mnie zirytował, a procenty we krwi z pewnością to uczucie spotęgowały.
– I chyba nie umiem wybrać między tobą a nim – powiedziałem nagle i puściłem go, oddychając ciężko.
Reszta potoczyła się niezwykle szybko. Trzeźwy Sebastian chyba wiedział, co tak naprawę miałem na myśli, więc tym razem to on złapał mnie za przód kurtki i przyciągnął do siebie, całując mocno. Momentalnie opadłem na niego i oddałem pocałunek nieporadnie. Pewnie śmierdziałem starymi jajami, jak to bywa po wypiciu jabola, jednak chyba nie zrażało go to, bo objął mnie ciaśniej i całował z zaangażowaniem.
Uwielbiam te chwile, kiedy byłem tylko ja i on, przemknęło mi przez pijacki umysł.
– Mieliśmy kupić mieszkanie i wyprowadzić się od ojca – powiedziałem, kiedy siedzieliśmy obok siebie na cholernie zimnym i mokrym betonie. W normalnych warunkach nigdy bym mu tego nie wyznał, ale w końcu byłem pijany i rozluźniony poprzednimi pocałunkami. Nie obchodziło mnie nawet, że byliśmy widoczni. Wystarczyło, żeby ktoś przeszedł obok Orlika, czy co gorsza, gdyby tylko przejechał samochodem.
– I naprawdę myślisz, że cię znienawidzi tylko dlatego, że jesteś gejem? Sam mówiłeś, że macie tylko siebie – zauważył trzeźwo Sebastian, obejmując mnie i przyciskając do swojego torsu. Pewnie było mu niewygodnie w tej pozycji, w przeciwieństwie do mnie, ale jakoś nie bardzo mnie to wtedy obchodziło.
– Nie wiem – mruknąłem, rozpierając się w jego ramionach jeszcze bardziej. Pomimo zimna wchodzącego w tyłek, było całkiem przyjemnie. – Ostatnio nie układało nam się najlepiej. Głównie przez ciebie – prychnąłem, jednak po chwili uśmiechnąłem się lekko.
– Przeze mnie? – podłapał. – A co ja takiego zrobiłem? – Zaśmiał się. Jesteś, chciałem odpowiedzieć w pierwszym momencie.
– Latem umarła nam mama – wyznałem po chwili. Poczułem, jak Sebastian spina się nieco, więc zaraz dodałem: – Spoko, mnie to jakoś nie ruszyło. Tak naprawdę nigdy nie była dla mnie prawdziwą mamą. – Zadziwiające, z jaką lekkością przyszło mi powiedzenie tego. Sebastian chyba też się zdziwił, bo poruszył się nerwowo i odchrząknął. – Ale Paweł chodził przez kilka tygodni jak struty i ciągle się mnie czepiał. Bo ja zamiast mieć żałobę, piłem z tobą na działce – powiedziałem i obejrzałem się na niego przez ramię.
– Nie wiedziałem… – zaczął.
– To już wiesz – przerwałem mu. Wzruszyłem ramionami. – Kilka razy przekładałem ciebie nad niego – wyznałem.
Sebastian przełknął ślinę i po chwili poczułem ciepły oddech na odsłoniętej szyi. Pocałował mnie lekko, obejmując jeszcze ciaśniej ramionami.
– Po maturze wyjeżdżam do Stanów – powiedział. Minęło kilka chwil nim zrozumiałem, o czym tak naprawdę mówił.