The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 19 2024 23:30:28   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Zaklęty w miecz PS
Leżał na boku, twarzą do mnie, z jednym ramieniem pod głową i palcami wplecionymi w czuprynę. Kąciki ust miał opuszczone w dół, niby w wyrazie niezadowolenia, ale spał spokojnie, i jak się wydawało, bez snów. Odgarnąłem z jego twarzy splątane, niesamowicie grube i sztywne włosy, pocałowałem go w policzek. Skórę miał aksamitnie gładką, niemal białą, bez cielistego odcienia charakterystycznego ludziom. Zmarszczył brwi i otworzył jedno oko. Źrenica natychmiast skurczyła się do pionowej kreseczki.
- Wstawaj. Musisz sprawdzić, czy nie przybył w nocy do miasta.
Opuścił powiekę i naciągnął kołdrę na głowę.
- Yhmmf...
Tyle, jeżeli chodzi o współpracę.
Wygrzebałem się z pościeli i zrzuciłem nogi z brzegu łóżka. Przez zamknięte okiennice wpadały do pokoju ostre promienie różowego światła i pachnące chlebem z pobliskiej piekarni podmuchy. Stanąłem na miękkim dywanie i natychmiast nadepnąłem na własne spodnie. Uśmiechając się na wspomnienie jak szybko ich się wczoraj pozbyłem, kopnięciem przerzuciłem je na fotel, gdzie leżał już miecz i poskładane wzorowo rzeczy Terinose. Oczywiście.
Otworzyłem okiennice i spojrzałem w dół, na senną jeszcze ulicę. Wysokie kary gwarantowały, że nikt nie ośmieli się wyrzucać odpadków prosto na bruk, jednak z ciemnych bocznych uliczek, gdzie nie zaglądali nawet żebracy, nie mówiąc już o patrolach, wiało smrodem śmieci i odchodów. Terinose poruszył się, gdy jasne światło oświetliło pokój. Z uśmiechem nabrałem w płuca aromatów miasta, w którym urodziłem się i dorastałem, a potem odwróciłem się od okna.
Leżał, wspierając głowę na łokciu i śledził oleistym spojrzeniem linię moich ud i pośladków. Przyłapany zamrugał i uśmiechnął się łobuzersko.
- Nie dość ci? - zapytałem, choć dobrze znałem odpowiedź. Dość, to słowo które nie istniało w jego słowniku.
Usiadł na posłaniu i ziewnął szeroko, pokazując cały garnitur białych jak śnieg zębów. Kamuflaż, jaki nałożył na czas odwiedzin w mieście, nie był doskonały. Gdyby ktoś dobrze się przypatrzył, zauważyłby pewnie dziwne źrenice i paznokcie nieco ostrzejsze niż normalne. Jak argumentował, dobrze jest robić wrażenie, a mało kto w dzisiejszych czasach pozna po tych szczegółach z kim ma do czynienia.
- Idę do łaźni - powiedziałem, wciągając spodnie i buty - Idziesz me mną?
Z trzaskiem zamknął usta i rzucił mi ponure nieco spojrzenie. W jego czasach nie istniały jeszcze publiczne łaźnie i nie umiał ich teraz zaakceptować. Pomysł kąpania się z obcymi wydawał mu się obrzydliwy i gorszący, i nie potrafił pojąć, dlaczego tak bardzo się w tym lubuję. Przynajmniej powstrzymywał jakoś swą zazdrość i nie wyganiał wszystkich z basenów, gdy tylko tam wchodziłem.
- Wolę miskę, dziękuje - mruknął - Nie wyczuwam go.
Spojrzałem na niego z zastanowieniem.
- Powinien już być. Jesteśmy w mieście od miesiąca.
Kiwnął głową i przeczesał palcami włosy, spoglądając w stronę wielkiego lustra, które kazał wnieść gdy tylko wynajęliśmy ten pokój.
- Żaden nekromanta, nawet tak słaby jak ten, nie opuszcza na długo swego leża - powiedział - Może po prostu wyprowadził się z miasta. Ostatnio wzmożono patrole, pewnie wolał zniknąć.
Zapiąłem koszulę, narzuciłem płaszcz i po chwili wahania zrezygnowałem z wzięcia miecza. Łaźnia była po drugiej stronie ulicy; chyba nikt nie napadnie mnie przez te kilka metrów.
- Może - powiedziałem, podchodząc do drzwi - Został nam jeszcze tydzień, pamiętaj.
Wzruszył ramionami i przerzucił nogi przez brzeg łóżka.
- Ty tu rządzisz. To nie moje miasto.
Kiedy po półgodzinie wróciłem, stał przed lustrem i splatał warkocz z ciężkich włosów. Zawsze preferował czerń i, trzeba przyznać, wyglądał w niej wspaniale. Rozszerzające się u dołu spodnie ściśle opinały jego umięśnione uda oraz bezwstydnie uwydatniały krocze. Na jedwabną koszulę narzucił piękny, sięgający do kolan płaszcz z najprzedniejszej wełny, o rękawach i ramówkach wyszywanych srebrną nicią. Z wielkim trudem przekonałem go, by wzory te przedstawiały coś innego, niż magiczne runy i znaki. Każdy kapłan, nawet taki co rzadko wychodzi z zakurzonych klasztornych murów, poznałby po nich z kim ma do czynienia.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytałem, całując go w nastawiony policzek. Uśmiechnął się zaciśniętymi wargami; w zębach trzymał jedwabną wstążkę od warkocza.
- To ty się wybierasz - powiedział niewyraźnie z lekkim roztargnieniem - Mylę się?
Spojrzałem na niego, nie kryjąc zaskoczenia. I niepokoju, bo to, gdzie musiałem wyjść, chciałem zachować w tajemnicy.
- Nie grzeb mi w głowie - powiedziałem ostro - Powiedziałem już, że tego nie lubię.
Obwiązał wstążką koniec warkocza i przerzucił go przez ramię. Nie spuszczając wzroku ze swego odbicia w lustrze, wzruszył ramionami.
- Nigdzie nie grzebałem. Usłyszałem tylko, jak mówisz do gospodarza, żeby kazał uprzątnąć pokój podczas naszej nieobecności.
No tak, zapomniałem o jego fenomenalnym słuchu. Zdjąłem płaszcz i usiadłem w fotelu, gładząc rękojeść miecza.
- Chcę iść do świątyni. Pomodlić się. Ty przejdziesz się po mieście i sprawdzisz, czy przypadkiem go nie wyczujesz. I wiem - uciąłem jego protest machnięciem ręki - Wiem, że twoje zmysły ogarniają całe miasto i jeżeli nie wyczuwasz go tutaj, to nigdzie go nie ma. Ale nie chodzi mi tylko o niego. O cokolwiek. Coś, co nas może naprowadzić na jego ślad.
Odwrócił się w moim kierunku i wsparł ręce o biodra. Z ułożenia warg poznałem, że jest zły.
- Samego cię nie zostawię - powiedział - Polujemy na mrocznych już wystarczająco długo, by wszyscy nekromanci rozpoznawali twoją twarz. Nie jesteś bezpieczny nawet tutaj.
Patrzyłem na niego zachowując kamienną minę, mimo że wewnątrz kipiałem irytacją. Jak zawsze przygasła, gdy spojrzałem mu w oczy, jakby potrafił wyczuć ją i wyssać.
- Więc dobrze - westchnąłem, bo po jego spojrzeniu poznałem, że nie ustąpi - Wejdę do świątyni, a ty zostaniesz na zewnątrz i poczekasz. Może być?
Wyprostował się, zadowolony z wygranej. Wprawdzie nic nie stawało na przeszkodzie, by nie mógł wejść pod święty dach, jednak obaj woleliśmy gdy tego nie robił. Ja czułem się źle, przyprowadzając przed ołtarz nekromantę, on za każdym razem ledwie powstrzymywał irytację bogactwem i rozbawienie pompatycznością, jak to określał, rytuałów.
Ulica zdążyła się zaludnić, gdy po zjedzeniu śniadania wyszliśmy z gospody. Przebijając się przez tłum kupców i kupujących, przemierzyliśmy targowisko i skręciliśmy ku lepszej dzielnicy. Terinose przyciągał spojrzenia swym wzrostem, postawą i tym jak się nosił: tą swobodną nonszalancją pomieszaną z władczą pewnością siebie. Ludzie ustępowali przed moją białą kapłańską tuniką, ale to raczej on był sprawcą luki w tłumie, jaką zostawialiśmy po swoim przejściu. Kobiety i mężczyźni rzucali mu rozmarzone bądź pełne szacunku spojrzenia. Szedł ze wzrokiem utkwionym przed siebie, nawet tego nie zauważając. A może wiedział o tym dobrze i przyjmował te chołdy jako jak najbardziej mu zasłużone.
Najbardziej niepokoiły mnie spojrzenia kapłanów i kapłanek. Kiedy po raz pierwszy pojawiliśmy się razem w mieście, przeor mojej świątyni odciągnął mnie na bok, na poufną rozmowę. Czuć od niego mroczną moc, tak mi powiedział, czy wiem, z kim podróżuję i czy robię to z własnej woli? Moja odpowiedź i zapewnienia, że mam nad nim zupełną kontrolę, nigdy do końca nikogo nie przekonały. Jednak o wiele gorzej by było, gdyby dowiedzieli się, że jest nekromantą, mrocznym. Wtedy obaj spłonęlibyśmy na stosie. Albo, co było bardziej prawdopodobne, Terinose wywołałby w mieście masakrę, próbując uratować nam życie.
Wzdrygnąłem się. Przez trzy lata współpracy i współżycia nauczyłem się mu ufać i zyskałem świadomość, że jestem w stanie kontrolować jego mordercze zapędy. Jednak pewnością bym tego nie nazwał i teraz, w mieście, moje obawy jeszcze wzrosły. Był głodny, czułem to teraz, głodny mocy i krwi. Gdyby tylko zechciał, mogła wystarczyć chwila mojej nieuwagi, by zginęli niewinni ludzie.
- Nie przesadzaj - powiedział z tyłu przyciszonym głosem - Honor i przysięga.
Zatrzymałem się i odwróciłem, wbijając w niego wściekłe spojrzenie. Ulica natychmiast opustoszała wokół nas, jakby ludzie woleli znaleźć się daleko od przyczyny gniewu świętego wojownika. Zatrzymał się i spojrzał na mnie z góry. Przewyższał mnie o głowę, w barkach był szerszy o całą długość dłoni. I ja niby miałem mieć kontrolę nad nim i jego mocą? Nie umiał nawet poszanować mojej prośby.
- Powiedziałem coś - wysyczałem przez zaciśnięte zęby - Nie grzeb mi w głowie. Prosiłem cię tyle razy, teraz rozkazuję. Zakazuję ci, rozumiesz?
Patrzył na mnie bez mrugnięcia okiem.
- Chcę cię bronić - powiedział ze spokojem - Jeżeli wyczuwam od ciebie strach i niepewność, chcę wiedzieć, czym są spowodowane.
Wsparłem pięść o jego klatkę piersiową. Oczy zmrużyły mu się gniewnie, gdy popchnąłem go nieznacznie do tyłu.
- Jeżeli będzie mi coś grozić, powiem ci o tym - powiedziałem zimno. Byłem tak zły, że ledwo panowałem nad głosem - Jak na razie nie pomagasz mi, ale obrażasz. Tak to widzę - uniosłem głos, bo wyraźnie chciał mi przerwać - Prosiłem cię, a ty mnie ignorujesz. Lekceważysz.
Potrząsnął głową, zanim jednak coś powiedział, odwróciłem się z furkotem płaszcza i zdecydowanym krokiem ruszyłem ulicą. Ignorując zaciekawione spojrzenia mieszczan, odpiąłem pas od pochwy miecza i ściągnąłem ją z pleców. Za sobą słyszałem ciężkie kroki Terinose, na jego szczęście nic jednak nie próbował powiedzieć. Zdjąłem płaszcz i nie oglądając się, rzuciłem go jemu.
- Potrzymaj - powiedziałem, skręcając ku placowi, na którym znajdowała się świątynia - Poczekaj przed wejściem.
Dogonił mnie i chwycił za ramię. Zanim zdążyłem go ofuknąć, pocałował mnie lekko w policzek.
- Będę przy fontannie.
Westchnąłem i potrząsnąłem głową. Złość minęła mi, jakby jej nie było.
- To może długo potrwać - powiedziałem, patrząc mu z bliska w oczy, jako że nadal nie podniósł głowy - Wytrzymasz tyle?
Uśmiechnął się.
- Jeżeli nie wyjdziesz za dwie godziny, wpadnę tam otoczony demonami i z nożem ofiarnym w ręku.
Roześmiałem się, gdy wyobraziłem sobie minę przeora.
- A twój honor? Przysięga?
- Przysięgałem nigdy cię nie opuścić - zauważył, unosząc kąciki ust w szyderczym uśmiechu - I żadni kapłani mi cię nie odbiorą.
Drzwi świątyni były otwarte dla wiernych przez całą dobę. Stanąłem przed nimi i narysowałem na piersi znak boga, chyląc głowę przed jego świetlistym wizerunkiem wybitym na grubej warstwie srebra na jednym ze skrzydeł. Odwróciłem się i spojrzałem w dół, szukając znajomej sylwetki. Siedział na brzegu misy marmurowej fontanny i patrzył w moim kierunku. Kąciki ust miał opuszczone, wargi mocno zaciśnięte, ale nie był to grymas złości, ale zadumy. Zwinięty na kolanach biały płaszcz wyraźnie odznaczał się na tle jego spodni. U jego nonszalancko wyciągniętych nóg, jakiś chłopczyk bawił się drewnianym bąkiem, instynktownie wyczuwając w nim kogoś komu można zaufać. Kryjąc uśmiech odwróciłem się i przekroczyłem próg.
Napięcie opadło ze mnie natychmiast, gdy tylko zanurzyłem się w pachnącym kadzidłami półmroku. Opuściwszy oczy, by nie patrzyć w stronę wizerunku boga za ołtarzem, podszedłem bliżej i u jego stóp położyłem nagi miecz i pochwę. Leżały już tam dwa podobne, wracając więc do pierwszego rzędu ław, rozejrzałem się ukradkiem po wnętrzu świątyni. Dwaj święci wojownicy, barczysty mężczyzna i szczupła, żylasta kobieta klęczeli obok siebie, pokornie pochyleni, zasłaniając rękoma twarze. Przyjąłem podobną pozycję. Zostałem naznaczony na tego kim jestem, zabijałem w imieniu boga, jednak to nie oznaczało, że miałem być dumny z zadawanych śmierci. Przybyłem tu po wybaczenie i zanim go nie otrzymam, nie ośmielę się spojrzeć bogu w twarz.
Stwórco, modliłem się, daj mi siłę, wytrzymałość i odporność. Daj mi siłę, bym mógł dostrzec pierwsze oznaki jego zdrady i zadać wtedy cios. Daj mi obojętność, bym mógł patrzeć na jego śmierć i nie odrzucić tej odpowiedzialności. Daj mi odporność, by pożądanie i rozkosz, jaką on mi daje nie przyćmiło mego spojrzenia, bym nigdy nie dał się oplątać w jego sieć kłamstw i manipulacji. I ulituj się nad nim, wybacz mu jego czyny, daj mu mądrość, siłę i moc, by mógł odwrócić to, co go opętało i przywrócić czystość swej duszy. Krocz za jego plecami, tak jak kroczysz za moimi, przyjmij go za Swego sługę, wybacz mu jego błędy. Kieruj jego ręką, gdy zadaje śmierć sługom mroku. I zmiłuj się nad nim, przyjmij jego skruchę, zważ na jego żal i wiarę. Ty, który stworzyłeś smoki, czy pozwolisz, żeby ostatni z jego gatunku pożarty został przez mrok i Twe odrzucenie?
I wybacz mi to, co chcę teraz zrobić. Pokieruj moimi krokami, bym postąpił właściwie i nie zawahał się przed poświęceniem. Daj błogosławieństwo temu, co chcę sprowadzić na świat, nie odwracaj się od tego plecami. Tyś, który jest miłosierny i wszechwieczny, spraw, by moje poświęcenie było słuszne, by nie kierowały mną pycha i pożądanie.
Powoli odsunąłem ręce od twarzy i otworzyłem oczy, kierując je na postać Stwórcy. Odlana w brązie sylwetka niemal dotykała czubkiem głowy powału świątyni, spoglądała w dół, prosto na ołtarz i ławki u swych stóp. Oblicze posągu tchnęło spokojem i wybaczeniem. W kącikach oczu można było dostrzec leciutkie zmarszczki, sprawiające, że spojrzenie postaci było ojcowskie, lekko rozbawione, ale pełne wybaczenia. Patrząc w te oczy rozluźniłem się i powstałem z klęczek. Para świętych wojowników mijała właśnie moją ławkę, chowając do pochew swoje miecze. Kobieta uśmiechnęła się ciepło, w jej spojrzeniu była ulga. Mężczyzna łagodnie położył jej rękę na ramieniu i uśmiechnęli się do siebie.
Nabrałem oddechu w płuca, czując nagle niesamowitą ulgę i radość. Lekki jak piórko wstałem z ławki i nie uciekając już spojrzeniem, podszedłem do ołtarza. Miecz i pochwa były ciepłe, gdy ich dotknąłem. Pobłogosławiono je, odnowiono łączącą mnie z nimi przysięgę. Tą samą, która wiązała mnie z Terinose.
- Panie, jeżeli mój wybór jest błędny, spraw, bym to zrozumiał przed tym, co zamierzam uczynić - wyszeptałem, patrząc w górę, na twarz posągu - A jeżeli jest słuszny, daj Swe błogosławieństwo temu, co z tego powstanie.
Z nową determinacją odszedłem od ołtarza i skierowałem się w stronę bocznego wyjścia. Terinose nie mógł wiedzieć, co chcę uczynić. Miałem jeszcze czas, zanim zacznie się niecierpliwić i coś podejrzewać, dlatego bez wahania wyszedłem na boczną uliczkę i ukryłem się w jej cieniu, by nie dostrzeżono mnie z placu. Mając nadzieję, że nie czyta mi w myślach, czy w inny sposób nie próbuje określić mego położenia, wyciągnąłem z kieszeni pomiętą karteczkę z wyrysowaną na niej mapką. Określiwszy szybko gdzie jestem i przełożeniu tego na rysunek, zagłębiłem się w cuchnący półmrok, starając się omijać podejrzanie brązowe kałuże. Szczury uciekały mi spod stóp, gdy przeskakiwałem sterty odpadków. Całe szczęście cel mojej wędrówki nie znajdował się daleko i to upewniło mnie w mojej decyzji. Jeżeli ktoś oferujący usługi znachora mieszka tak blisko świątyni, nie może robić tego bezprawnie i parać się mroczną magią. Zresztą Terinose od razu wyczułby jego obecność.
Co może związać ze sobą dwoje ludzi bardziej niż miłość, seks i partnerstwo? Co może spowodować, że nawet rozsypujący się związek trwa mimo kłótni i zatargów? Dziecko. I możecie się śmiać, ale to dziecko właśnie chciałem dać mojemu smokowi. Tylko magia może podarować dwóm mężczyznom potomka, jeżeli pragną by był krwi ich obu. Magia kapłańska, czysta magia Stwórcy. Świątynie wykonywały podobne usługi bezpłatnie, jednak tylko w dobrze uargumentowanych przypadkach. Wiedziałem dobrze, że gdybym złożył podobną prośbę, kapłani wynicowali by nasze życie do ostatniej niteczki, chcąc poznać nasze historie, stan majątkowy, rodzinny i wszystko inne, co miałoby tylko znaczenie. Terinose żadną miarą nie przeszedłby tego testu. Co więcej, mógłby zostać wtedy odkryty, a to przekreśliłoby naszą szansę na wszystko, nie tylko na dziecko. Musiałem więc poprosić o to nienależnego maga, mając nadzieję, że prócz magii kapłańskiej nie posługuje się również i mroczną.
Raz jeszcze spojrzałem na karteczkę i przełknąłem ślinę. Wiedziałem, że Terinose nie odrzuci dziecka, jeżeli się już pojawi, jednak na pewno nie pochwaliłby tego pomysłu. Ja wiedziałem jedno, odrobina bólu i poświęcenia na pewno nie jest wielką ceną za to, że będę miał nad nim i jego czynami większą kontrolę. Nie umiałem wyobrazić sobie chwili, gdy okaże się nagle, że jesteśmy wrogami. Nie wiem, czy byłbym wtedy w stanie walczyć.
Poza tym nic nie wymagało ode mnie, żebym to dziecko od razu rodził. Nowe życie powstaje poza ciałem ojców, właściwie na ich oczach. Byłem raz świadkiem działania takiego czaru i pamiętam wstrząs, jaki temu towarzyszył. W kilka chwil pomiędzy ciałami partnerów, z ich krwi i sił, utworzyło się nowe, płaczące na całe gardło życie. Wystarczyło tylko, by jakiś mag narzucił na jednego z mężczyzn zaklęcie, a ono uruchamiało się automatycznie, gdy napełniło się je mocą wyzwoloną podczas stosunku. Bolało, wiedziałem o tym, ale co to odrobina cierpienia w porównaniu z pewnością, jaką otrzymam. No i dziecko, uśmiechnąłem się, jego dziecko.
Mapka doprowadziła mnie do uliczki jeszcze węższej i jeszcze bardziej śmierdzącej niż ta, z której rozpocząłem wędrówkę. Zawahałem się, zatrzymując na jej środku. Z mroku spoglądały na mnie zielone punkciki kocich oczu, gdy niepewnie rozejrzałem się po otoczeniu. Nagle wszystko przestało mi się podobać. Jeżeli mężczyzna działa legalnie, to dlaczego wybrał podobne miejsce na swój gabinet?, pomyślałem, dostrzegając na ścianie ładny, odlany w brązie szyld. Znachor i mag świątynny, głosił. Mag świątynny w podobnym miejscu?
Nagle pożałowałem, że nie ma ze mną Terinose. On by wiedział, co zrobić, zawsze wiedział. Powiedziałby coś mądrego, na przykład, że w tej okolicy są tańsze lokale, albo że znachor wybrał podobne miejsce ze względu na swych klientów. Może pomagał żebrakom? Może usuwał niechciane ciąże ladacznicom i biedniejszym mieszczankom? Tak czy inaczej zdecydowałem się już i nie wycofam się teraz u progu. Schowałem kartkę i nacisnąłem klamkę solidnych drewnianych drzwi.
Wnętrze przywitało mnie zapachem ziół, leków i metalicznym smrodem krwi. Przemierzyłem wąski korytarzyk i zatrzymałem się niepewnie w progu przejścia do ciemnego, zadymionego pomieszczenia.
- Jest tu kto?
Coś poruszyło się w półmroku i w cieniu zamajaczyła wąska, męska twarz o gęstych brwiach i obfitym, modnie przyciętym zaroście. Stalowej barwy oczy spojrzały na mnie bystro i z zaciekawieniem. Potem pojawił się w nich niepokój.
- Kapłan? - zapytał obcy miłym dla ucha głosem - Co tu robi kapłan?
Fakt, jeżeli usuwał ciąże bez błogosławieństwa świątyni miał prawo poczuć się zaniepokojony.
- Jestem tu prywatnie - powiedziałem szybko - Mam prośbę.
Uniósł brwi. Nie wiedziałem w mroku ani jego sylwetki ani wyposażenia pokoju i nagle przestało mi się to podobać. Niemal nie stchórzyłem.
- Prośbę? - powtórzył, uśmiechając się nagle - No cóż, święty wojowniku, wejdź. Może uda mi się tobie pomóc.
Przekroczyłem więc próg. Kiedy tylko dotknąłem podeszwą drewnianej podłogi pomieszczenia, przez moje ciało przebiegł skurcz ostrzegający przed uruchomionym blisko zaklęciem. Wokół futryny i progu rozjarzyły się szkarłatno złotym blaskiem runy czaru ukrycia. I w tym samym momencie poczułem od obcego mroczną magię.
Roześmiał się, gdy dostrzegł mój szok i rodzące się zrozumienie. Chwyciłem za miecz, on jednak pogroził mi palcem i wskazał na coś za mymi plecami. Po chwili wahania, nie wiedząc czy to nie przypadkiem pułapka, zerknąłem do tyłu. W progu stał barczysty osiłek i celował we mnie z kuszy.
- Drugi stoi na zewnątrz, święty wojowniku - powiedział nekromanta, ruchem ręki zapalając światła w pomieszczeniu. Jego czarna szata nie pozostawiała wątpliwości, z kim mam do czynienia - Nie próbuj więc żadnych kapłańskich sztuczek - zatoczył ręką koło, ogarniając całe pomieszczenie. Próbowałem nie patrzeć w stronę niskiego stołu i leżącego na nim noża. Blat wciąż pokryty był krwią - Cały ten pokój chroniony jest niezwykle silnym czarem ukrycia - powiedział - Mieszkam w nim od pół roku i żaden z twoich braci mnie nie wyczuł. Jesteś tu zupełnie sam.
Zacisnąłem zęby. Oznaczało to także, że Terinose nie będzie mógł określić mojego położenia. Głupiec, cholerny głupiec! Ile razy ci powtarzano? Ile razy Terinose ratował ci dupę? Niczego się nie nauczyłeś.
Roześmiał się, dostrzegając moją minę. A może po prostu czytał mi w myślach.
- Zanim położę cię na tym oto stole - powiedział nekromanta sięgając po nóż i rysując krwiste wzory palcem na blacie - Powiedz mi kapłanie, bo bardzo mnie to ciekawi, z jaką to prośbą do mnie przyszedłeś? Usunąć ci ciążę? - roześmiał się szyderczo, a osiłek mu zawtórował - A może chcesz, bym zrobił ci dziecko? Nie martw się, twoja seksualna energia nie zostanie zmarnowana. Nakarmię nią siebie i nóż.
To znaczyło, że był zbyt słaby by czerpać moc bezpośrednio ze śmierci. Rozluźniłem się trochę i pozwoliłem sobie na lekki uśmiech. Z doświadczenia nabytego przez te lata i rozmów z Terinose, domyśliłem się, że mężczyzna nie jest w stanie przywołać materialnego sługę, takiego jak upiora czy ghula.
- Zbyt słaby, by tworzyć bestie - powiedziałem teraz, ukradkiem zaciskając palce na rękojeści - I ty nazywasz się nekromantą?
Pobladł ze złości, choć w jego oczach było więcej zaskoczenia niż gniewu.
- No, no - mruknął - Widzę, że się znasz, kapłanie? Specjalista? - uśmiechnął się - To znaczy, że zapolowałeś jeden raz za dużo. Nie wyjdziesz żywy z tego pokoju.
Zanim zdołał zrobić jakikolwiek ruch, zaatakowałem. Nie spodziewał się widać, że chwycę miecz lewą ręką, bo ledwie udało mu się odskoczyć przed moim ciosem. Słysząc za plecami świst i trzask wbijającego się w ścianę bełtu, wykorzystując impet cięcia, okręciłem się na pięcie i walnąłem nekromantę prosto w skroń stalowym czubkiem pochwy. Uderzenie nie było mocne, zdołał na czas uchylić się w tył, jednak gdy tylko świeżo pobłogosławiona pochwa zetknęła się ze skórą mrocznego, zabłysła ciepłym błękitnym blaskiem, sypiąc iskrami. Mężczyzna zawył i runął na kolana. Wykorzystując zamieszanie, wbiłem ramię w splot słoneczny ładującego kusze osiłka i wybiegłem na zewnątrz.
Świst bełtu przelatującego mi koło ucha, dodał moim nogom szybkości. Przeskakując stosy odpadków, próbowałem lawirować na wąskiej uliczce, ale na śliskiej od nieczystości powierzchni było to niemal niemożliwe. Kolejny bełt otarł się o moje ramię, przerywając tunikę i utaczając kilka kropel krwi. Poczułem jak mroczna moc owija się wokół rany i wysysa ze mnie energię wraz siłami. Potknąłem się, cudem utrzymałem równowagę i zmusiłem się do utrzymywania tempa. Byle tylko wybiec na jedną z głównych ulic. Byle tylko znaleźć się miedzy ludźmi. Nie odważą się tam na mnie rzucić.
Paraliżujący ból szarpnął moim ramieniem, wydusił powietrze z płuc i rzucił prosto w kałuże nieczystości. Za plecami usłyszałem tryumfalny okrzyk, mroczny czar owinął się wokół mojej ręki. Próbowałem podnieść się z ziemi i zmusić do biegu, jednak straszliwy skurcz nie pozwolił mi się ruszyć. Zdusiłem jęk, gdy wbity w me ramię bełt szarpnął mięśnie i zazgrzytał o kość. Na wpół przytomny spojrzałem przed siebie, na koniec uliczki, skąd słyszałem gwar miasta. Boże, pomyślałem, daj mi siłę. A wtedy rozpętało się piekło.
Mroczna magia stężała wokół mnie, zbyt potężna, by mogła pochodzić od obcego nekromanty. Tryumfalne krzyki zamieniły się we wrzaski przerażenia i bólu i urwały się chwilę potem, zastąpione przez mdlące trzaski pękających kości i rwanych mięśni. Ktoś z chlupotem błota znalazł się obok mnie i uklęknął u mego boku. Terinose. Pachniał sobą i emanował złością. Bezpieczeństwem. Przeklął w swoim języku, gdy wyczuł owinięty wokół mnie czar i zerwał go niczym pajęczynę.
- Nie ruszaj się - wyszeptał mi do ucha - Narzucę na ciebie czar ukrycia.
- Gdz... g... - tylko tyle udało mi się wydusić.
Odgarnął mi włosy z twarzy i z bliska spojrzał w oczy. Źrenice miał rozszerzone ze wściekłości, ale zdołał się uspokajająco uśmiechnąć.
- Rozszarpać sukinsyna na strzępy - powiedział niskim, wibrującym głosem- Śpij spokojnie. Nie martw się o nic.
Czułem, że czerpie moc z martwych mężczyzn, ale nie oponowałem, nie miałem sił i, szczerze mówiąc, ochoty. Sen, wybawienie od bólu i słabości, otoczył mnie ramionami i runąłem z słodką, pachnącą Terinose ciemność.


********


- Który to już raz? - zapytałem sennie, nie otwierając oczu - Który raz budzę się u twego boku, uleczony i obandażowany?
Milczał przez moment, być może zaskoczony tym, że odzyskałem już przytomność. Kiedy się odezwał, jego głos był stłumiony.
- Siódmy - powiedział - Już liczyłem.
Pod kołdrą było gorąco i bezpiecznie. Pokój przesiąknięty był jego zapachem, nasze skóry wilgotne były od potu. Przylgnąłem do jego piersi, ostrożnie poruszając ramieniem. Nie bolało.
- Dużo mocy ci to zabrało?
- Nie więcej, niż z nich wyciągnąłem - objął mnie mocno, a potem palcami uniósł brodę - Otwórz oczy, Cearteh. Musimy porozmawiać.
Pokój oświetlał blask świec. Terinose zapalił chyba wszystkie jakie tylko znalazł w komodzie. Zamrugałem oczyma, nie przyzwyczajony do blasku i uniosłem wzrok ku jego twarzy. Był wyraźnie zły.
- Oszukałeś mnie - powiedział zimno.
Chciałem uciec spojrzeniem, nie zrobiłem tego jednak. Przytaknąłem za to.
- Tak - wyszeptałem.
- Do cholery, Cearteh. Niemal nie zginąłeś. Jak mogłeś sam wplątać się w coś takiego? Czego chciałeś dowieść, polując na niego beze mnie? Komu co udowodnić?
Pokręciłem głową. To oczywiste, że wyciągnął złe wnioski, ale mimo wszystko zabolało.
- Nie wiedziałem, że tam jest - wyszeptałem - Uwierz mi!
- Już raz tobie zaufałem. Rozkazałeś, bym nie czytał ci w myślach, więc nie robiłem tego. A potem poczułem mroczną moc, a wraz z nią twój ból - zacisnął zęby i milczał przez moment. Głos miał zduszony ze złości, gdy się w końcu odezwał - Jak mogłeś mnie tak oszukać. I ty mówisz o współpracy i zaufaniu? Ty?
Ująłem w dłonie jego twarz. Źrenice mu płonęły.
- Sięgnij do mych myśli - powiedziałem - Przekonaj się, co mną kierowało. O co naprawdę mi chodziło.
Zawahał się. Jego nieufność zraniła mnie jak nóż.
- Proszę - dodałem - Proszę cię, Terinose.
Dotknął ustami moich powiek i przytulił mnie mocno. Nie poczułem nic, ale po tym jak zesztywniał poznałem, że zaczyna rozumieć. Kiedy się odsunął, w jego oczach był szok ale też i złość.
- Dziecko?
Uciekłem spojrzeniem.
- Cearteh, na najniższe piekła, dlaczego mi nie powiedziałeś? - wysyczał.
- Nie zgodziłbyś się.
- Oczywiście, że nie, ale nie dlatego, że nie chcę dziecka. Jestem smokiem, Cearteh, nie mogę mieć dziecka z człowiekiem. To tak, jakbyś chciał skrzyżować konia z psem. To jest niemożliwe.
Gardło ścisnęło mi się tak mocno, że ledwie mogłem oddychać.
- Myślałem, że magia wszystko rozwiąże.
Objął mnie mocno. Serce biło mu jak oszalałe.
- Gdybyś mi powiedział... - wyszeptał - Gdybyś ze mną porozmawiał... Cearteh, kochanie, jak mogłeś zrobić mi coś takiego. Nigdy cię nie opuszczę. Kocham cię. Rozumiesz? Kocham.
Zamarłem z twarzą przyciśniętą do jego piersi i nagle przeraźliwie zachciało mi się płakać.
- Będziemy mieć dzieci, kochanie - mówił uspakajająco, gładząc mnie po plecach - Dziesiątki. Każdego smoka jakiego uda mi się przywołać do życia, trzeba będzie wychować i opiekować się nim. Rozumiesz? Dziesiątki, a nawet setki. Kiedy tylko znajdę sposób na oczyszczenie siebie z magii ludzi i odnajdę moc smoków.
- Ja też cię kocham, Terinose - wyszeptałem - Tak bardzo cię przepraszam... ja...
Odsunął się i położył mi palce na wargach. Zamrugał, dostrzegając moje łzy. Mimo to głos miał surowy.
- Jeżeli jeszcze raz zrobisz coś takiego, wezmę pas i zleję cię jak dziecko, rozumiesz? Bo i tak się właśnie zachowałeś. Jak dzieciak.
Nie oponowałem. Próbowałem się uśmiechnąć, ale chyba mi nie wyszło, bo wykrzywił wargi.
- Nie patrz tak na mnie - wyszeptał - Nie takimi oczyma.
- Kocham cię - powiedziałem, delektując się tym słowem - Kocham.
Uśmiechnął się. Wreszcie.
- Ja też. Co nie powstrzyma mnie przed złojeniem ci następnym razem skóry.
Pocałował mnie lekko, samymi wargami. Nie czułem od niego już złości, jedynie ten wspaniały zapach, jaki unosił się z jego ciała, gdy się kochaliśmy. Objąłem go mocno, chłonąc łomot potężnego serca. Jego serca.
- Wszystkie te siedem razy, kiedy budziłem się uleczony u twego boku zaczynały się od tego, że cię nie posłuchałem - przyznałem ze skruchą - Chyba warto się nad tym lepiej zastanowić.
Mruknął pod nosem, wyraźnie zadowolony z mych słów i postawy.
- Zaczynasz myśleć. Szkoda tylko, że tak późno - odsunął się ode mnie i usiadł.
Spojrzałem na niego zaskoczony. Minę miał poważną i nieco spiętą.
- Boisz się, że będziesz kiedyś zmuszony unieść na mnie miecz - powiedział cicho, bardzo zimnym głosem - Że staniemy się wrogami. Dlaczego nie pomyślałeś, jak to wygląda z mojej strony? Czy sądzisz, że i ja nie boję się czegoś takiego? Sądzisz, że byłbym w stanie użyć przeciw tobie mojej mocy?
Odwróciłem wzrok. Westchnął.
- Nie zdradzę cię, Cearteh - powiedział niemal uroczyście - Wytrzymałem trzy lata karmienia na wpół zagłodzonymi przestępcami, wytrzymam i kolejne. To raczej ty jak na razie występujesz przeciwko naszej umowie. I przysiędze.
Nie mogłem zaprzeczyć. Wstyd niemal pożerał mnie od środka.
- Przepraszam.
Westchnął ponownie i nagle objął mnie spontanicznie, bardzo mocno i niemal rozpaczliwie.
- Kocham cię, człowieku.
I cóż miałem na to odpowiedzieć?


1.XI.2004
WROCŁAW


KONIEC
(DEFINITYWNIE, OSTATECZNIE, BEZ ODWOŁANIA)











 


Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 12 2011 22:48:48
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Brak e-maila) 04:31 01-01-2007
wrrr hołd pisze się przez "h" a poza tym boskie smiley
Kirikos (Brak e-maila) 12:14 02-01-2007
Uwielbiam.Terinose jest cudowny.Opisy ciekawe, nie nudziłam się ani przez chwilę.Szkoda, że wszystko co dobre, szybko się kończy ^^
eks (Brak e-maila) 00:06 03-01-2007
jak zawsze - super! czekam na więcej.
Funny Bunny (Brak e-maila) 14:59 03-01-2007
ale jak to koniec...? definitywnie...? odtatecznie...?
bez odwołania...?
Ale to jest takie suuuper... i szkoda że to koniec T_T
Schensi (Brak e-maila) 19:06 08-01-2007
Świetne *^^* defitywny koniec... a szkooda a chcialam doczekac ich dziecka xDDDDD znaczy setki dzieci ^^ naprawde swietne opowiadanie smileysmileysmiley czekam na wiecej takich ^^
dizzy (Brak e-maila) 19:25 14-01-2007
Nie mogłam odejść od komputera, póki nie przeczytałam do końca. I nie będę się rozdrabniać - świetne, no.
zwykła_ja (Brak e-maila) 09:23 05-06-2007
Od czego by tu zacząć? Może od tego,że opowiadanie bardzo mi się podobałosmiley Interesująca fabuła, właściwie od początku do końca. Pomysł z mieczem był rewelacyjny. Jesli chodzi o styl pisania, to jest on naprawdę przyjemny i czyta się niezwykle lekko. Szczególnie zachwyciły mnie opisy miejsc i rzeczy. Odwzorowałaś je w taki sposób iż wydawały niczym "żywe" smiley

Co do minusów, to przyznam, że w ogóle nie przypadła mi do gustu postać kapłana. Fanatyzm religijny mnie osobiście odrzuca. Wydaje mi się,że jego postawa była nieco przesadzona. Poza tym więcej wewnętrznych rozterek głównych bohaterów! Brakowało mi tego zwłaszcza w przypadku kapłna. Z tego powodu, postacie jak i relacje pomiędzy nimi wydały mi się trochę płaskie.

Tak jak dizzy nie mogłam odejść od kompa, dopóki nie przeczytałam do końca. To chyba mówi samo za siebie smiley Pozdrawiam!
Lazguron dnia lipca 16 2013 18:13:57
Kochane autorki tego arcydzieła i mojego ulubionego tekstu wszechczasów, jeśli jeszcze czasem tu zaglądacie wiedzcie, że czczę wasze osoby jak Caertah Tworzyciela. Absolutne mistrzostwo treści, języka, fabuły, osobowości bohaterów i przestawionego świata. Kocham Terinose za to, że jest smokiem, za jego niezmienną miłość do kapłana i troskę jaką mu okazuje przy jednoczesnym nierozmiękczeniu charakteru. Bycie złym dla całej reszty świata przy jednoczesnym byciu wzorowym mężem wychodzi mu znakomicie. Wielbię paladyna, że będąc całkowitym wojownikiem światła nie jest fanatykiem i dla ukochanego jest gotowy ubrudzić sobie ręce, jednocześnie nie pozwalając by ten brud na nim osiadł. Sądzę, że właśnie tym uwiódł swego smoka. Od kiedy przeczytałam te opowiadanie zagnieździło się w mojej głowie i tkwi tam nie dając się wypędzić, bez przesady mogę zaryzykować twierdzenie, że gra ono na strunach mej duszy. Wam życzę samych dobrych zdarzeń w życiu a mojej ulubionej parze kochanków połączenia dusz i wymieszania esencji tak by Caertah mógł jednak podarować swemu drapieżnikowi potomka.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum