The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 21 2024 19:28:33   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Jedwabny szal 1


Epilog


– Ty głupi gówniarzu! – W całym domu rozbrzmiał krzyk mężczyzny o potężnym barytonie. – Jesteś beznadziejnym przypadkiem!
– Ale tato... – Chłopak uderzony przez ojca, jak tylko wszedł do pomieszczenia, podniósł się z podłogi. Bolało go ramię, ale już niejedno od niego znosił.
– Nie przerywaj mi jak mówię, bo jeszcze gorzej oberwiesz! Nie tak cię wychowałem! Do tego masz odczepić się od tych Brightów, nie twoja klasa!
– W życiu! To moi przyjaciele! – Chłopak skulił się po tym jak to powiedział. Nigdy ich nie zo¬stawi, tylko na nich może liczyć będąc tak naprawdę sam na tym świecie.
– Dolewasz oliwy do ognia! Wypierdalaj na górę i masz siedzieć w swoim pokoju do jutra! Już ja znajdę sposób, żebyś na zawsze zapamiętał, że jesteś nikim – mruknął do siebie. – Poza tym nie zrobisz mnie dziadkiem w tym wieku. – Mężczyzna wskazał na drzwi.
Chłopak wybiegł szybko z gabinetu ojca. Nie mógł tego znosić, ale musiał. Miał dwadzieścia lat i czekało go męczenie się w tym domu jeszcze rok. Potem osiągnie pełnoletność zdobędzie prawo do swego konta, jakie założyła mu mama i zniknie. Obecnie bez tych pieniędzy wyląduje na ulicy, a nie zniósłby tego. Wtedy już wolałby, aby ojciec go zabił.
W swoim pokoju opadł na łóżko i zaczął uderzać pięściami w pościel chcąc pozbyć się nerwów. Dlaczego musi to się mu przydarzać? Zawsze chciał zdobyć miłość ojca i nie udało mu się to. Tym bardziej teraz, kiedy... Dlaczego nie może być normalny? Wtulił twarz w poduszkę i rozpłakał się.

Ranek powitał go szokiem, kiedy woda chlusnęła na niego. Poderwał się do siadu oddychając panicznie. Spojrzał w górę. Ojciec stał nad nim niczym kat. Wiedział, że to jest niebezpieczny czło¬wiek, ale teraz wyglądał niczym diabeł.
– Całą noc rozmawiałem ze wspólnikami. Już wiem co z tobą zrobię. Znajomy prowadzi dom publiczny ma tam nie tylko kobiety, ale i chłopców. Świetnie nadasz się na jedną z dziwek, jak lu¬bisz dawać dupy facetom! Od dawna chciał cię mieć. Trzeba będzie tylko coś zrobić z twoją skazą. Po cholerę poślubiłem... – szeptał pod nosem ojciec, ale zaraz przerwał.
Chłopak przeraził się i wycofał pod ścianę. Znów w jego oczach zatańczyły łzy.
– Tato...
– Ryczysz jak baba. Nic dziwnego, że nią jesteś. Te twoje rzeczy są babskie, chodzisz jak baba i lubisz kutasy jak baba! W dodatku... Od jutra będziesz miał wszystkiego pod dostatkiem. Zobaczy¬my czy dasz radę przyjąć dziesięciu facetów na dzień!
– O czym ty mówisz? – Był przerażony tym co słyszał.
– Sprzedałem cię za niezłą sumkę. Stone nie raz mi mówił, że wziąłby cię do siebie. Zarobi i ja też. Nie bądź taki przerażony, będziesz się świetnie bawił, synu. Ten facet ma w stosunku do ciebie jakieś wielkie plany. Musimy tylko zrobić cię niepłodnym. Stół operacyjny będzie na ciebie czekał, nie można ryzykować, że na świecie pojawi się twój potomek.
Strach go sparaliżował na tyle, że nawet kiedy ojciec wyszedł, on siedział długo, taki cały mo¬kry w wilgotnej pościeli, nie ruszając się. Co miał zrobić? Nie mógł pozwolić, by go sprzedano jak rzecz. Musiał stąd uciec. W takim wypadku wolał ulicę niż pracę dziwki i to u Stonea. Słyszał jak tam traktuje się innych. I jeszcze jego dar po rasie matki... Nie mógł im pozwolić na operację.
Jego komórka zadzwoniła i drgnął zanim pochylił się do szafeczki nocnej i drżącą ręką odebrał telefon włączając głośnik.
– Gdzie ty jesteś? – Głos przyjaciela był ukojeniem. – Czekamy na ciebie.
– Nie mogę, Luis.
– Dlaczego?
Wtedy ponownie się rozpłakał.
– Christian, co się dzieje?
W głośniku powstał jakiś szum i po chwili odezwał się kobiecy głos.
– Chris, co jest? Co on ci znów zrobił?
– Sprzedał mnie. Sprzedał mnie – powtarzał przez łzy. Dopiero po chwili był w stanie wszystko im opowiedzieć.
– Pakuj się. Musisz uciekać. Natychmiast. – Nalegała przyjaciółka po wysłuchaniu opowieści.
– Nie mogę. On jest w domu. Do tego służba jest po jego stronie. Zamknął mnie na klucz.
– Czekaj, ten Stone ma po ciebie przyjechać dopiero jutro. Przygotuj się na noc. Zabierzemy cię z tego domu.

Upragniona noc nadeszła, ale czekanie na nią dla chłopaka było wiecznością. Z mocno bijącym sercem spakował kilka rzeczy do plecaka. Musiał wszystko zostawić, ale jego życie i zdrowie było ważniejsze. Odczytał smsa na komórce. Rodzeństwo Bright czekało na niego na ulicy. Nie mogli się tu przedostać, przez wielki mur, ale on umiał się wspinać i nie będzie mu trudno go przesko¬czyć. Zasunął zamek w plecaku i podszedł do okna, ponieważ było to jedyne wyjście. Otworzył je i zamarł. Zapomniałby o bardzo ważnej rzeczy. Jedynej jaką ma po matce. Zawrócił i z dolnej szafki wyjął niewielki pakunek. Schował go w małym bagażu i niedługo przekroczył okno, aby zsunąć się w dół po drabinkach na kwiaty, te nawet nie zatrzeszczały, gdyż był lekki jak piórko. Jego stopy do¬tknęły idealnego trawnika, wszystko w tym wielkim domu było na pokaz. Zarzucił plecak na ramię i ruszył w nieznane, bo tak naprawdę nie wiedział co się z nim stanie.


Rozdział 1


Do gabinetu wszedł wysoki człowiek i usiadł naprzeciw przystojnego mężczyzny zakładając nogę na nogę. Obserwował go chwilę zanim powiedział:
– Najwyższy czas byś oznaczył swojego partnera. Jego sfora na to czeka i zaczyna się niecierpli¬wić.
Daniel uniósł wzrok na przybyłego. Przyjaciel coraz bardziej naciskał na zawiązanie stałej więzi pomiędzy nim i Martinem.
– Wiesz, że nie jesteśmy całością.
– Przestań pieprzyć o trój więzi. Szukasz od lat waszego partnera i nic z tego.
– Wiem, że do pełni zatwierdzenia naszego związku potrzebny jest trzeci partner. Czuję to. U zmiennych zdarza się to dość rzadko, ale nie jest niemożliwe. – Patrzył na niego władczo, inaczej niż zwykle.
– A tymczasem będziesz odpychał swojego... – Dario Monahan umilkł i odwrócił wzrok, kiedy jego alfa użył swej mocy. Teraz nie był jego przyjacielem, był betą, który musi okazać pokorę wo¬bec swego przywódcy.
– Możesz iść.
– Dobrze, mój alfo. – Dario mógł już tylko zostawić swojego przyjaciela samego.

Daniel wiedział, że powinien zakończyć ceremonię oznaczenia z Martinem Coleman. Alfą sfory z północnej części miasta. Jego niezdecydowanie może doprowadzić do bratobójczych wilczych walk. Zwlekając nie okazywał szacunku wybranemu partnerowi, a także jego sforze. Lecz on wie¬rzył, że tylko w obecności trzeciego partnera ceremonia dopełni się. Mógł kochać się z Martinem, ale ugryzie go, co pozostawi jego znak na nim, dopiero odpowiedniej nocy.

* * *


Zmienił bieg na najwyższy i pędził pustymi ulicami, najszybciej jak się da. Potrzebował rozmo¬wy z Danielem i może wybije mu z głowy te brednie o trój więzi. On nie wyczuwał, że do ich dwój¬ki potrzebują jeszcze kogoś. Dobra, raz miał sen, że nie jest tylko z Danielem, ale uznał to za senną sugestię po tym jak nasłuchał się przeczuć partnera.
Zwolnił już z daleka widząc siedzibę wilczej sfory Alston. Zatrzymał się z dala od budynku chcąc się uspokoić. Ciągnęło go do partnera, chciał z nim być i połączyć w siłę dwa potężne wilcze rody. Przeczesał prawą ręką, którą miał pokrytą tatuażami, swoje długie ciemnobrązowe włosy, sięgające do ramion, i przećwiczył w myślach rozmowę, jaką zamierzał przeprowadzić. Nie będzie błagał partnera o zatwierdzenie go, pomimo że czuje się odrzucony, ale postara się w jakiś sposób przeko¬nać Daniela, nie umniejszając przy tym swojej i jego dumy. Zapalił silnik.
Po kilku minutach wszedł do budynku witany przez ochronę. Jego sfora zajmowała się prowa¬dzeniem klubów nocnych podczas, gdy Alstonowie, a byli przywódcami od wieków, związali inte¬resy z nieruchomościami.
– Witamy, alfo Coleman. – Beta sfory Alston powitał go ulegle i wskazał pokój, w którym obecnie przebywał Daniel.
– Dobrze cię widzieć, Dario. – Poklepał wyższego mężczyznę po ramieniu i skierował kroki ku gabinetowi swojego partnera. Wszedł bez pukania. Gdyby Daniel miał spotkanie powiedziano by mu o tym i zachowałby należytą formę. – Czy ty kiedyś zostawisz te papiery i zajmiesz się wyższymi sprawami.
Daniel uśmiechnął się widząc go. Podszedł do ukochanego, jaki wybrał mu los, ale i serce. Zmienni czy to wil¬ki, smoki, koty lub inne gatunki wierzyli, że każdy z nich ma przeznaczonego partnera, z którym po¬łączenie się stworzy jedność. Gdy spotykali kogoś takiego, nie tylko ciało wiedziało, że to jest ta właściwa osoba. Dusza, serce i rozum też krzyczał, iż to ten jedyny lub ta jedyna. Nie ważna była płeć, ważniejsza okazywała się więź. Mogli ją odrzucić, ale dlaczego mieli to robić, kiedy kochali od pierwszego spojrzenia, zapachu. Więź nigdy się nie myliła. Gorzej jak ktoś już kochał inną oso¬bę, ale wtedy sprawa była rozwiązywana pomiędzy danymi osobnikami. Zresztą nie było nic silniejszego, trwalszego niż związek dusz, dlatego inni musieli się usunąć pozwalając połączyć się dwóm połówkom.
– To są ważne sprawy. Kupuję dodatkowe ziemie na zachodzie. Wyobraź sobie lasy, niezmierzo¬ne przestrzenie i miejsce dla naszej sfory. – Objął Martina w pasie i pocałował lekko.
– Naszej? Czyż to oznacza, że zdecydowałeś się wreszcie mnie oznaczyć?
W czasie seksu, zwanego czasem pokryciem, partner oznaczał, a mianowicie gryzł swego ko¬chanka i wczepiał w niego esencję przynależności. Od tego momentu żaden zmienny nie miał pra¬wa zbliżyć się cieleśnie i uczuciowo do zajętego mężczyzny czy kobiety. Z daleka czy bliska miesz¬kanka zapachów partnerskich zostawała wyczuwalna przez każdego osobnika. Po oznaczeniu, która często przybierała miano zatwierdzenia u smoków i wampirów, następowały zaślubiny, w czasie których obecna była starszyzna i to, kiedy świeżo poślubieni nie mogli podjąć decyzji, ona decydo¬wała czy, jak było w ich przypadku, młodszy alfa odejdzie do grupy drugiego alfy, który jest o wiele potężniejszy, czy też dwie sfory połączą się w jedną. Ale oni tego problemu nie mieli, ponie¬waż zdecydowali połączyć swe grupy, a starszyzna się na to zgodziła. Obie nie były duże i jako jed¬ność staną się bardzo silni.
Daniel patrzył z uwielbieniem na swego partnera. Martin go już dawno oznaczył, jako swojego, a on czekał.
– Danielu, dwa lata to dobry okres na podjęcie decyzji. Nie chcesz chyba czekać tylu kolejnych. Kiedy sprowadziłem się tutaj ze swoją sforą, nawet nie brałem pod uwagę związania się z kimś. I wtedy zobaczyłem ciebie.
– Kupowałeś ode mnie budynek, w którym teraz masz swoje miejsce.
– Od razu wiedziałem, że to ty. – Trącił nosem jego nos, a po chwili potarł policzkiem o nie¬ogolony policzek mężczyzny. – Moje ciało wołało do ciebie. Zapach nęcił. Byłem tak twardy. – Wsunął ręce pod koszulę partnera. – Lecz musiałem trzymać się dzielnie. Inaczej wylądowalibyśmy na biurku, pieprząc się na oczach innych.
Daniel zachłysnął się słowami kochanka i jego zapachem. Znów w powietrzu dały się unosić ich feromony. To one najpierw kierowały partnerów do siebie.
– Nie byłem w lepszym stanie. Mój umysł, mój wilk wołały: „Partner, partner”. Szok i podniecenie z pew¬nością były u mnie widoczne. – Złożył pocałunek na jego szyi.
– Och, były. Danielu kochaj się ze mną i oznacz. – Miał nie błagać, ale w jego ramionach rozta¬piał się, przestawał myśleć, stawał się jednym wielkim drżącym pragnieniem.
– Nie wierzysz mi, ale mamy jeszcze jednego partnera. Chcę dopełnić naszego przeznaczenia przy nim, tak jak zrobię to z nim przy tobie. – Ujął jego twarz w swoje dłonie. – Wierz mi Martin, będę się z tobą kochał, nawet teraz, ale zresztą musimy poczekać.
– Inne sfory się denerwują. Wyśmiewają się. Boję się, że nastąpi rozłam...
– Nie stanie się tak. Boją się mnie. Poza tym ty jesteś także potężnym alfą, moim alfą, tak jak ja twoim. Już jesteśmy razem i nikt nie sprzeciwi się nam. Zresztą mamy jeszcze rok do ostatecz¬nych rozwiązań.
– Zazwyczaj inni decydują się na więź w ciągu tygodnia. Mój beta denerwuje się.
– Twój beta troszczy się o ciebie, kochany. – Pocałował go wpierw ocierając ich usta o siebie, po chwili pogłębiając zbliżenie. – Nie na darmo nim jest. Chcę się z tobą kochać – wyszeptał Da¬niel owiewając usta partnera gorącym oddechem, przez który Martin zadrżał.
– Zawsze i wszędzie. – Docisnął swoje krocze do jego. Od dłuższej chwili był już twardy. Zresz¬tą więź partnerska miała to do siebie, że niezaspokojona oznaczeniem sprawiała, że partnerzy pra¬gnęli jeden drugiego nieustannie będąc blisko siebie.
Martin odsłonił szyję pozwalając, by kochanek pieścił ją językiem. Sam sięgnął do jego koszuli, niecierpliwie rozpinając guziki, a gdy te mu się opierały rozerwał materiał, tak bardzo był spragnio¬ny skóry swojego mężczyzny.
– Alfo, mamy problem. – Jeden z ochroniarzy Daniela wpadł do gabinetu i zaraz tego pożałował.
Daniel odwrócił się do przybyłego warcząc.
– Zapomniałeś jak się puka, Adamie?
– Przepraszam, nie wiedziałem, że nie jesteś sam. – Przybyły odwrócił wzrok.
– Co jest takie pilne, aby mi przeszkadzać?! – Z żalem pozostawił swego rozpalonego kochanka. Zdjął koszulę i wrzucił do kosza na śmieci. Widział kątem oka jak Martin poprawia ubranie.
– Przyszła ta gnida, Bitrejd ma złe wiadomości. W mieście coś się dzieje.
Alston zrozumiał, że to sprawy części życia o jakiej przeciętni ludzie nie wiedzą, ponieważ nie wielu jest dane poznać świat zmiennych. Najczęściej wiedzą ci, którzy byli członkami rodziny osób z jakimi zmienni odkryli więź. Podszedł do Martina z przepraszającą miną.
– Wiem, wiem, ale nie zamierzam cię zostawiać – oznajmił Coleman. Całe szczęście podniece¬nie opadło, ale zapach partnera nadal go przyjemnie podrażniał. – Twoje sprawy są moimi sprawa¬mi. Znam Bitrejda, jak własną kieszeń. Nie dam się nabrać na jego sztuczki. Nie słyszałem, by były jakieś problemy, chociaż to on pałęta się po ciemnych stronach ulicznego życia, nie ja.
Daniel z ochotą przyjął propozycję kochanka, wszak byli razem, mimo że on odsuwał termin zatwierdzenia ich partnerstwa, a tym samym ślubu.

* * *


W mieście faktycznie coś się działo z czego obaj przywódcy nie byli zadowoleni. Martin i Daniel słu¬chając Cola Bitrejda zastanawiali się dlaczego ktoś przetrząsa całe miasto w poszukiwaniu jednej osoby. Przecież jeżeli ten ktoś chciał zniknąć, to z pewnością znalazł sposób, żeby go nie odnalezio¬no.
– Co jeszcze wiesz? – zapytał Daniel.
– Jeszcze? Wiem bardzo dużo, szefuńciu. Stone, ten od domów publicznych, jest zdecydowany zapła¬cić milion dolarów za tego kogoś. Poruszy niebo i ziemię, a w tym może i wam przeszkodzić w spokojnym życiu. Stone to nie człowiek, a jego szaleństwo spowoduje znaczną uwagę ludzi. Pamię¬tajcie, że tylko nieliczni o nas wiedzą.
Daniel wstał ze swego miejsca i podszedł do okna. Odsunął zasłonę i ujrzał światła miasta, które zaczynało swe nocne życie. Nie zamierzał zwracać na siebie uwagi ludzi. Zresztą nie tylko oni w mieście żyli. Wampiry, elfy, smoki i inne nacje tutaj miały swój dom. Żyli u boku ludzi, schowani w cieniu, jak wilki, nigdy nie odkryci, a teraz...
– Ten przeklęty Tauren zawsze był problemem – odezwał się Martin stając blisko partnera. – Już dawno Rada powinna go była usunąć z miasta.
Rada była zlepkiem przedstawicieli różnych ras. Ona miała kontrolę nad tym co się działo i de¬cydowała o dalszych czynach zmiennych, jeżeli nie przestrzegali danego prawa. Natomiast nad każ¬dą z ras była jeszcze Starszyzna, złożona z członków rasy od której oni sami pochodzili. I podlegała Radzie. Zazwyczaj nie wtrącali się w życie zmiennych i dawano szaraczkom wolną rękę, ale były przypad¬ki, gdzie Rada powinna ingerować, a tego nie robiła.
– Nie było powodów, aby działali – mruknął Daniel.
– Wiem, że Stone traktuje swoje dziwki źle. Ma tam mieszańców, zmiennych i... ludzi. To już jest nie¬bezpieczne. – Martin nie spuszczał wzroku z kochanka.
– Wiem, Alfo, że ludziom czyszczą pamięć – wtrącił Bitrejd.
– Kilka razy tak się pobawią i jest ciało bez woli mózgu. – W pokoju rozległ się głos Dario.
– Niemniej Rada woli nie mieć na pieńku ze Stonem. Wiem o tym. Ani oni nic nie mogą zrobić ani my – powiedział Daniel. – Pozostaje nam wierzyć, że ten przeklęty Tauren ma jeszcze trochę zdrowego rozsądku i nie zdradzi się ludziom.
– Trzeba liczyć, na jego podwładnych, wszak na pewno nie chcą się ujawnić. – Martin położył rękę na ramieniu partnera. – Wrócę do siebie. Każę swoim wilkom mieć oczy otwarte. Gdy w klu¬bach pojawią się Taureny i zechcą mieszać, zostaną powstrzymani. Mamy jeszcze władzę nad nimi.
Zmienne wilki od zawsze były wyżej w piramidzie gatunkowej. Taureny, to potężne istoty. Po zmianie na swą rasę bardzo podobni do byków, ale mające wielkie łapy z ostrymi pazurami i nogi o trzech palcach. Niemniej w daw¬nych czasach byli niżej od wilków, wampirów i smoków, więc do dziś nic się nie zmieniło. Nie wielkość osobnika miała tu znaczenie.
Daniel odwrócił się do zebranych i kazał wyjść swoim ludziom oraz Bitrejdowi. Oczywiście beta Monahan miał zapłacić informatorowi za informacje. Kiedy już zostali sami spojrzał na part¬nera.
– Niech twoja sfora uważa. W twoich klubach przebywają również ludzie. Nie chciałbym, aby jakiś pijany Tauren wypytujący o osobę, której szukają, nagle w nerwach zmienił się i skoczył do gardła powstrzymującego go wilka. Robiąc jemu krzywdę i zdradzając nas.
– Dadzą sobie radę. Przyznam, że jestem bardzo ciekaw kogo szukają i dlaczego.
– Podejrzewam, że Stoneowi wywinął się z łap ktoś ważny. O ile się da, stójmy z boku i nie wtrącajmy się za wiele. – Objął kochanka i oparł ich czoła o siebie. – Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym mieć cię dzisiaj w nocy w łóżku.
– Tak samo jak ja ciebie. – A miał nadzieję, że wieczór spędzą inaczej i zdoła zrobić coś, by na¬kłonić Daniela do zatwierdzenia go. – Zadzwonię do swojego bety i powiem, że wracam. Wolę resztę informacji przekazać mu osobiście. Zobaczymy się jutro.
– Nie mogę. Wyjeżdżam. Interesy – dodał widząc pytającą minę. – Pojedź ze mną. W sumie to jadę do miejsca, które ma być nasze i sfory. Na wieś. Mam dopełnić transakcję z kupnem ziemi i podpisać umowę. Zobaczysz dom jaki będzie należał do watahy.

* * *


Było mu zimno, marzł tak bardzo, że jego całe ciało trzęsło się. Potrzebował ciepła, które roz¬grzałoby jego mięśnie i kości. Był ciepłolubnym stworzeniem, a przyszło mu spędzać noc w piwni¬cy jakiegoś domu. Miał ochotę płakać. Odkąd dwa tygodnie temu musiał uciekać z domu, a niedaw¬no od przyjaciół, aby nie zrobiono im krzywdy, nie znalazł dobrego schronienia. Nawet nie wiedział gdzie jest. Wczoraj wsiadł do jakiejś ciężarówki kryjąc się za meblami i długo jechał. Opuścił ją gdy ta zatrzymała się na pustkowiu, kiedy kierowca wysiadł za potrzebą. Został sam w szczerym polu i zaczął iść, aż trafił tutaj. Do jakiegoś domu. Drzwi do piwnicy były otwarte, bał się wejść, ale niebo zwiastowało burzę, więc wolał dodatkowo nie zmoknąć.
Kolejny grom uderzył, gdzieś blisko, a Christian skulił się i pisną ze strachu. Na zewnątrz pogo¬da szalała niosąc dodatkowy chłód. Tak bardzo chciał, by nastał dzień i wyszło słońce, żeby go ogrzać. I zjadłby coś. Jego żołądek szalał z głodu, ale nie było to tak straszne jak wszędobylskie zimno. Jedynym okryciem był ukochany szal. Jedyna rzecz, którą miał po matce. Tylko to zabrał z domu, zapominając o innych rzeczach. Szal był niebieski, z ręcznie malowanymi jesiennymi liśćmi i delikatnymi wzorami. Dzieło jego ukochanej mamy. Zacisnął pięść na materiale tak cienkim, że nie mógł mu dać ciepła i się rozpłakał. Czym zasłużył na taki los? Dlaczego ojciec go nie kochał i chciał sprzedać jakby był rzeczą? Wszystko przez to, że był dziwakiem, pół człowiekiem pół zmiennym ze szcze¬gólną wadą pochodzącą od swojej rasy.
Zwinął się w kłębek na betonowej podłodze wylewając łzy i marząc o odrobinie ciepła. Był w połowie diamentowym smokiem, potrzebował się ogrzać, a na to nie było nadziei. Mógł tylko pła¬kać i czekać na to co przyniesie przyszłość. Z tego co się domyślał, niezbyt dobra przyszłość.

* * *


Jackob po ogarnięciu zagród dla koni umył ręce w zlewie za co dostał kolejną reprymendę od żony, ślicznej rudowłosej kobiety. Kochał ją i ich jeszcze nienarodzone dziecko. Sheoni była od nie¬go dużo młodsza, ale gdy spotkał swoją partnerkę wiedział, że nie pozwoli jej odejść. Kobieta była zmienną panterą, która nie zamierzała związać się z wilkiem i do tego przywódcą sfory Lang¬ston, ale miłość i pragnienie tego mężczyzny zwyciężyły.
Nalał sobie jeszcze z dzbanka kawy i usiadł przy stole.
– Justin jeszcze nie wstał? – zapytał.
– Wstał, ale wybrał się na spacer. – Pogładziła się po wydatnym już brzuchu. Z trudem zaszła w ciążę i teraz zarówno ona jak i jej mąż bardzo uważali na dziecko. – Martwię się o niego.
– Ja też, ale mój brat nie chce dać sobie pomóc. – Nałożył na talerz wędliny.
– Nie wiem co bym zrobiła w jego sytuacji. – Położyła dłoń na dłoni męża. Ten uścisnął ją i od¬wzajemnił ciepły uśmiech.
– Nie myśl o tym. Justin znajdzie swego partnera, on mu pomoże.
Kobieta westchnęła i zmieniła temat:
– Idziesz dziś na rancho naszych nowych sąsiadów?
– Tak. Chcę wszystko posprawdzać. Mam gotową umowę. – Pochłonął w szybkim tempie to co nałożył sobie na talerz.
– Cieszę się, że będziemy mieć inną sforę w pobliżu. Ciężko żyć na pustkowiu, mimo że przez nasz dom przewija się wielu zmiennych. Mam nadzieję, że nie będzie walk o terytorium.
– Kochanie, mamy wystarczająco ziem, jak i oni, żebyśmy nie wchodzili sobie w drogę, a za¬wsze byli sobie pomocni. – Wstał i pocałował ją lekko. – Kelly z tobą zostaje, a ja zabieram się do pracy. Jak wróci Justin zawiadom go gdzie jestem.
Jeszcze raz się z nią pożegnał i gdy już siedział w jeepie cherokee zapalił silnik, żeby przejechać pięciomilowy odcinek drogi. Dom w którym miała zamieszkać sfora Alston należał dawniej do jego wuja wraz z okolicznymi ziemiami, ale odkąd zmienny wilk nie żył, ciężko było utrzymać dwie wielkie posiadłości i okoliczne domy, w których mieszkali. On przejął po wuju rządy w sforze, więc zdecydował się zająć wschodnie ziemie, te zachodnie wystawiając na sprzedaż. Dokładnie spraw¬dził kupca, kiedy taki się znalazł. I wiedział, że Daniel Alston był porządnym wilkiem, a jego part¬nerem stał się alfa innej sfory. Wiedział, że Daniel szuka domu dla obu rodzin, a to miejsce było idealne. W głównym domu mieszkali najbliżsi alfy, a w tych mniejszych pozostali. Ewentualnie można było dobudować nowe zabudowania, miejsca było wiele, gdyby samotni zmienni spotkali swoich partnerów lub partnerki i zechcieli założyć rodziny.
Już z daleka zamajaczyła wielka budowla wraz z zagrodami, umożliwiającymi hodowlę koni lub bydła. Wszystko w tej chwili było opuszczone, ale jak dziś podpisze ostatnie dokumenty już niedługo to miejsce będzie pełne wyjątkowych ludzi. Wjechał przez wielką bramę i zakodował sobie, żeby zrugać swoje wilki, które tu wczoraj pracowały za to, że jej nie zamknęły. Długi przejazd przez aleję klonów, potem obok zagród i mógł wjechać na parking przez willą.
Ludzie nie interesowali się tym miejscem, głównie z tego powodu, że burmistrz miasteczka są¬siadującego z obiema posiadłościami wiedział o ich istnieniu, od czasu, kiedy jego wuj uratował mu życie. Obcy byli trzymani z dala od tego miejsca, chyba, że były targi lub jarmarki, gdzie Langsto¬nowie wystawiali na sprzedaż swoje konie.
Wysiadł z auta i przeszedł w stronę domu, wtedy doleciał go nowy, nieznany mu zapach. Wilki miały o wiele lepszy słuch, węch, i wzrok, więc nietrudno mu było określić, że gdzieś tutaj przeby¬wa człowiek. Chociaż nie do końca nim był. Czyste, poranne powietrze, zawsze tutaj takie było po burzy, tylko wzmocniło odczuwanie tego zapachu. Przesunął wzrokiem po wszystkim dookoła. Każde drzwi wyglądały na solidnie zamknięte, ale dla pewności wszedł po schodach i nacisnął klamkę u wejścia głównego domu. I tam zapach stał się silniejszy. Poruszył płatkami nosa wciągając go i ruszył w stronę, gdzie kierowały go zapachowe smugi. Aż się dziwił, że ten ktoś tak mocno pachnie. Jakby... jakby był w okresie płodnym, a ciało przywoływało partnera. Kobieta? Tutaj? Przeszedł na drugi bok domu, a tam były drzwi do piwnicy często wykorzystywanej przez wuja na wino. Jedno wyjście było z dworu, drugie z domu. Nacisnął klamkę i drzwi się otworzyły, a zapach uderzył go w nozdrza z całej siły. Wyciągnął rękę do pstryczka, by zapalić światło, chociaż zdol¬ność widzenia w ciemnościach nie zmuszała go do tego, a gdy już ono zapłonęło, zszedł na dół po wąskich stopniach. Od razu poczuł chłód na nagich ramionach, a miał na sobie, poza krótkimi spodniami, tylko bezrękawnik, wiedząc, że na dworze po porannym chłodzie będzie ciepło. Zresztą temperatura jego ciała była wyższa niż u normalnego człowieka, więc grzał czasami jak piec.
– Jest tu ktoś?

* * *


Daniel roześmiał się prowadząc pewnie samochód. Obok niego Martin opowiadał mu historyjki z klubu, których był świadkiem. Obaj nie chcieli myśleć o tym co dzieje się w mieście. Faktycznie potwierdziły się informacje, jakie przekazał Bitrejd. Stone szalał, jakby stracił kogoś ważnego. Co ich bardzo zaciekawiło, gdyż nie zawracałby sobie głowy gdyby od niego uciekła zwykła dziwka. Ten ktoś był dla niego cenny.
– Nie pomyślałbym, że twój beta jest zdolny do takich poświęceń.
– Jest. – Martin popatrzył na swojego partnera. – Jesteś pewny, że chcesz wynieść się z miasta? A co z naszą pracą?
– To tylko dwadzieścia mil. W mieście nie możemy żyć spokojnie. Nie jest nas wielu, ciągle musimy uważać na każdy gest, słowo, by nie wydać się przed ludźmi.
– Przecież nie wszyscy ludzie są źli. Niektórzy o nas wiedzą i nas akceptują.
– Niektórzy, kochany. – Pogłaskał go po udzie, ale zaraz ponownie położył rękę na kierownicy. – Niestety wielu jest takich, którzy zaczęliby robić na nas polowania, podsycając morderstwa myśle¬niem o nas jak o wybrykach natury. I usprawiedliwiając wszystko ratowaniem gatunku ludzkiego przez nami. Gdyby ludzie dowiedzieli się, że wampiry naprawdę istnieją wpadliby w panikę. Lepiej jest jak żyjemy w cieniu ludzi i nasza prawdziwa natura nie jest wystawiona na ogólny widok.
– Nasze życie i tak nie jest łatwe. Co dwadzieścia lat musimy się przenosić w różne rejony kraju, cza¬sem świata, gdyż nie starzejemy się tak jak oni. I dziwnym widokiem byłoby widzieć ciebie, który wygląda jak teraz, a kończy już pięćdziesiąt lat.
– Zawsze mógłbym powiedzieć, że odkryłem źródło młodości – odparł Daniel.
– I podzieliłeś się nim ze mną.
– Z tobą, kochany zawsze. Wszystko dla ciebie.
Gdybyś jeszcze zechciał się ze mną sparować tak jak trzeba. Pomyślał Martin.
– Daleko jeszcze?
– Kilka mil – odpowiedział Alston.

* * *


Bał się. Gdy usłyszał głos samochodu, wiedział, że zaspał. Miał się wynieść z tej piwnicy wcze¬śnie rano, a tymczasem nadal tu jest i ktoś go odkrył. Jego ciało teraz trzęsło się ze strachu. Pod¬niósł się z zimnej posadzki i przemknął za półki, na których składowano wino. Odgłos otwieranych drzwi, a potem światło, które poraziło jego oczy zwiastował, że ktoś tu idzie.
– Jest tu ktoś?
Odkryją mnie. Złapią i oddadzą Stoneowi. Myślał panicznie Christian. Nie mógł tu zostać. Musiał uciec. Tylko zmarznięte kończyny led¬wie go słuchały, więc nie miał jak biec. Zadrżał, kiedy ujrzał cień, a potem rosłego mężczyznę. Ten go jeszcze nie widział, ale on miał na niego dobry widok zza półki. To był dojrzały mężczyzna gład¬ko ogolony, z szerokimi brwiami i krótkimi włosami zaczesanymi do tyłu. A jego oczy przeszukiwały pomieszczenie.
– Wiem, że tu jesteś. Pokaż się, a nie zrobię ci nic złego – powiedział Jackob. Czuł obecność tej osoby. I odwrócił się w stronę półek.
Christian pisnął i odskoczył od regału, a ten się zachybotał, ale ustał. Chłopak przeszedł na dru¬gą stronę stąpając po cichu, mając w celu swego wzroku zarówno obcego jak i schody, które były je¬dyną drogą ucieczki. Jak miał stąd uciec? Nie podda się bez walki. Wziął głęboki oddech i wysko¬czył zza półki w celu przebiegnięcia ku schodom, ale mężczyzna był szybszy i zanim on zrobił kil¬ka bezsilnych kroków, ten skoczył przed niego tak lekko, jakby był piórkiem i złapał za ręką spra¬wiając mu ból.
Trzymał mocno lodowatą rękę długowłosej osoby nie zważając na jej krzyk i przyciągnął do sie¬bie. Przerażona istota, cała brudna, ze zmierzwionymi włosami, popatrzyła na niego ze łzami w oczach i szepnęła błagalnie.
– Nie rób mi krzywdy.
Niewątpliwie głos należał do chłopaka. I gdy Jacob miał coś powiedzieć, zapytać się kim ten jest, chłopak zrobił się prawie biały i zemdlał wpadając prosto w jego ramiona.









 


Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum