The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 21 2024 18:53:51   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Połączeni 33



Jego kochane, piękne Risran. Co prawda, nigdy go nie widział, ale czuł atmosferę tego miejsca. Tak jakby pływał w jakiejś przestrzeni, a obrazy go dotykały. Przeżył tu dwadzieścia wiosen. Potem nagle wyrwano go z tej ziemi i wysłano w nieznane. Teraz był tu z powrotem. Nie na zawsze, ale na kilka wschodów słońca. Wyjechali z Antiri parę dni temu i nareszcie byli na miejscu. Towarzyszyło im kilku żołnierzy, ale nie napotkali żadnych przeszkód. Aranel, dzięki ćwiczeniom szermierczym z mężem, czuł się pewniej w drodze i jak podczas pierwszej podróży mało mówił, tak teraz bardzo chętnie rozmawiał z Rivenem. Opowiadał mu o swoim dzieciństwie i wielu innych sprawach. O tym, jak czasem chciałby widzieć, ale pogodzony ze swoim stanem nie smucił się. Tym bardziej wiedząc, że inni mają gorzej. A on miał teraz ukochanego przy swoim boku i lubił patrzeć na niego dotykiem.
Natomiast Riven słuchał męża, odpowiadał mu lub odwdzięczał się tym samym. Nie dane im było poznać się przed ślubem, więc teraz, umilając sobie męczącą podróż, mogli tę lukę wypełnić.

Gdy otworzyły się przed nimi bramy pałacu, a wokół rozległy szepty, które szybko rozniosły się po mieszkańcach budowli, Aranel wiedział, że był w domu, słysząc: „Nasz książę wrócił”. Nie wiedział, jak przyjmie go król ojciec, ale był pewny, że jakkolwiek by nie było, postara się spędzić z Rivenem czas jak najwspanialej.
– Mieszkańcy miasta, jak i pałacu, są bardzo szczęśliwi z twojego powrotu. Widać, że cię kochali – stwierdził Riven, gdy zsiedli z koni i podbiegli do nich służący. – Tylko zaopiekujcie się nimi dobrze – rozkazał im.
– Bez obaw, panie. U nas zwierzęta zawsze traktujemy po królewsku.
Aranel zaśmiał się. Poznałby ten głos wszędzie.
– Jak miło znów cię słyszeć, Pietro. Jak twoja rodzina? – Służący był niewiele starszy od niego i to on głównie zajmował się Zarionem.
– Mają się dobrze, panie. Matka trochę chorowała, ale medyk ją uleczył. A trzeba przyznać, że miał odwagę wmusić w nią te jego obrzydliwe zioła. Wydzierała się na niego, ale spełniała jego życzenia.
– To dobrze. Uparta z niej kobieta. Proszę, dopilnuj wszystkich koni i przekaż Mavirze, aby zaprowadził żołnierzy do koszar. My stawimy czoło...
– Moje oczy i uszy nie wierzą, że jednak przyjechałeś. – Karena wypadła z pałacu i wzruszona podbiegła do swego księcia.
– Jak mógłbym tego nie zrobić, skoro nadarzyła się taka okazja? Jak mógłbym tu nie być? – Wyciągnął rękę, a ona ją chwyciła. Byli wśród ludzi, więc nie mogła go zwyczajnie przytulić i tylko w ten sposób mogła okazać mu swą przyjaźń. – Poznaj, proszę, mego męża. Rivene, to moja przyjaciółka i była niania. Bardzo oddana osoba.
Kobieta dygnęła przed księciem Saerosem.
– To dla mnie zaszczyt poznać tak znakomitą osobę. I kogoś, kto opiekuje się moim panem.
– Mogę dodać to samo o sobie. Aranel zapewne opowie ci, że to dzięki jego uporowi, opiece i przeczuciu tu jestem. On też się mną opiekuje. – Spojrzał ciepło na partnera.
Karena popatrzyła pytająco na Aranela, a on to doskonale wyczuł. Znał ją.
– To długa historia. Chciałbym odpocząć, a później zobaczyć się z ojcem. Mam nadzieję, że moja komnata nadal na mnie, a tym razem na nas, czeka. – Splótł palce z palcami Rivena. Czuł, że będzie potrzebował jego siły w spotkaniu z królem.

***


– Wypuść mnie – warknął Terrik.
– Nie ma mowy, kochanie. Powiedziałem, że czeka cię kara. Musiała trochę zaczekać, ale...
– Przestań gadać. Rozwiąż mnie. – Szarpnął więzami. Patrzył buntowniczo na Yavetila, ale podniecało go to, co mężczyzna z nim robi. Uwielbiał być zdany na jego łaskę. Teraz leżał cały nagi przed nim. Taki rozłożony i zdany tylko na kochanka, który klęczał między jego nogami w pełni ubrany. Gdyby Yav go rozwiązał, to rzuciłby się na niego, rozerwał ubranie i kochał z nim do rana. Co z tego, że jeszcze popołudnia nie było? Nie miał dziś pracy i mógł pozwolić sobie na rozkosze ciała. A do tego, jak dochodziło uczucie, jakim darzył narzeczonego, jego żądza i miłość stawały się nieposkromione.
– Nie ma mowy – powtórzył Galdor. Sięgnął do rzemyka we włosach i rozwiązał go, a czarne pasma opadły na jego plecy i twarz. – Mam ochotę cię podręczyć.
– To mnie dręcz, a nie siedzisz i tylko patrzysz.
– Mój dotyk byłby w tej chwili nagrodą, a jak widzę, nawet na patrzenie reagujesz. – Wyciągnął dłoń i trącił palcem twardy członek.
– To ciekawe, kto mnie wpierw całował i rzucił na łóżko. Na to reagowałem. Przejdziesz do rzeczy czy... – Terrik zawarczał, kiedy z ust Yavetila wydobył się śmiech.
– Mój rudy kocur chciałby się poocierać, co? – Nachylił się nad nim, stając na czworakach. Tak, teraz miał nad nim władzę. Może z nim zrobić, co zechce. Przynajmniej tak długo, jak długo sam wytrzyma. Nie pozostawał obojętny na wdzięki narzeczonego. Najchętniej już by go posiadł. – Poczekaj tu na mnie. - Musnął jego brodę palcem i zszedł z łoża.
– Ej, a ty dokąd? – Rzucał się Terrik. Mężczyzna zniknął z jego oczu za baldachimem, gdyż kotary materiału szczelnie ze wszystkich stron zamykały wejście do łoża. Chętnie dogodziłby sobie sam, ale nie mógł. Zerknął na szal, jakim był przywiązany do ramy. Ten związany w umiejętny sposób trzymał jego ręce, lecz nie ranił i nie ściskał nadgarstków, ale w żaden sposób nie pozwalał się zdjąć. Terrik spróbował z drugą ręką. Nic. Dobrze, że nogi miał wolne.
– Jesteś bardzo niegrzeczny. Miałeś spokojnie czekać. – Yavetil pojawił się chwilę później. Tym razem nagi, a w ręku trzymał karafkę z winem.
– Będziesz mnie częstował winem zamiast mnie wziąć?
– Ależ skarbie, wezmę cię. No, chyba, że na to nie zasłużysz. – Uklęknął nad nim okrakiem i przechylił karafkę nad piersią Terrika. Czerwony, pachnący winogronami napój cienkim strumieniem zaczął spływać na tors Terrika, który wstrzymał oddech. Jego sutki sterczały w napięciu, jakby czekając na pieszczotę, jaką dawał płyn. Yavetil przesuwał szkło wyżej na szyję, a po chwili niżej, by oblać winem brzuch kochanka. Lecz gdy napój sięgnął pachwin Terrika, ten wierzgnął, unosząc biodra do góry. Pragnął kontaktu z drugim ciałem, a chłodne wino jeszcze to potęgowało. – Ktoś tu jest bardzo spragniony. – Napił się resztki wina, jakie pozostało w karafce i odstawił ją na ziemię. Pochylił się do kochanka i przycisnął swoje usta do jego. Te uchyliły się, przyjmując płyn, a resztki spijając z jego warg wręcz z głodem. Pocałował narzeczonego z wielką mocą, pogłębiając pocałunek, smakując go i przyciskając jego głowę do poduszki. Ich języki zwarły się ze sobą i walczyły o przywództwo w tym podniecającym tańcu.
Mógłby całować się tak z Yavetilem całe wieki. Kochał go i kochał to, co teraz robił, a gdy mężczyzna niespodziewanie oderwał się od jego ust i zaczął krążyć językiem po jego policzku, szczęce i szyi, zlizując mokre ślady, nie potrafił już nic powiedzieć. Mógł tylko wyginać się do pocałunków i udostępniać siebie jak najznakomitsze danie. Związane danie. A Yavetil brał to, co jego i dawał. Chociaż dla Terirka to wciąż było za mało. On chciał więcej. Chciał opleść nogami jego biodra i czuć pchnięcia dające mu tyle satysfakcji. Zatopić się w doznaniach i odpłynąć w inny świat. Narzekać nie mógł, bo gdy Yavetil wziął jego udręczonego czekaniem członka w usta, a wcześniej obmył językiem jądra i trzon z wina, w całej komnacie rozniosło się tylko głośne westchnienie, za którym podążyły kolejne. Mógł tylko czuć, gdyż związane ręce nie pozwalały mu na nic więcej. A Yav ucztował sobie na nim z przyjemnością. I z równą przyjemnością zostawił jego penisa, który jeszcze trochę, a poczęstowałby go słonym nasieniem.
– Wracaj tam. – Poruszył biodrami, jakby szukając kontaktu, którego go pozbawiono.
– Myślę, że to dopiero ci się spodoba. – Yavetil złapał go pod koanami i docisnął mu je do piersi. Powrócił ustami na jego jądra, pochłaniając raz jedno, raz drugie do ust. Lizał je, smakował i całował, by zaraz przesunąć się niżej i zrobić to, co Terrik kochał. Trącił koniuszkiem języka jego dziurkę, z przyjemnością słuchając, jak jego ukochanemu jest dobrze.
– Ty wiesz, co lubię. Mnnnn. Ochhhh. Rób mi tak. Yavvvvvvv, nie przestawaj – zawył z dawanej mu rozkoszy. A gdy do języka dołączył palec, jego ciało stało się rozdygotanym, niemyślącym kłębkiem ekstazy.
Kiedy dokładnie przygotował kochanka, opuścił jego nogi i znalazł się pomiędzy nimi. Patrzył na Terrika spod przymkniętych powiek i podobało mu się wszystko to, co widział. Nawilżył swój członek i zarzucając sobie jedną nogę na ramię oraz klęcząc w rozkroku, wszedł w niego, co Melisi przywitał głębokim wdechem. Miał zamiar się z nim kochać długo, mocno. Już w głowie słyszał tę prośbę Terrika, żeby pomógł mu dojść. Oplótł się jego nogami, a uda zacisnęły się wokół niego.
– Tylko spróbuj teraz się wysunąć i mnie zostawić pustym, to nie dostaniesz mnie przez miesiąc – zagroził Terrik.
– Wolę nie ryzykować. Zresztą, nie wytrzymałbyś tak długiej przerwy. Masz zbyt wielki apetyt na cielesną bliskość – Zaśmiał się zwycięsko. Pchnął do przodu, wycofał się i wykonał kolejne pchnięcia. Najpierw ostrożne, jakby robił mu to pierwszy raz, potem coraz mocniejsze, szybsze, gdy opierał się na wyprostowanych rękach, wisząc nad kochankiem. Wiedział, że Terrik chciał go pocałować, ale to dostanie później. Wszak przed chwilą prosił o coś innego, więc najpierw dawał mu to.
Wbił pięty w jego pośladki, bardziej wciskając go w siebie. Gdyby tylko Yavetil się obniżył, mógłby otrzeć się o jego brzuch, a tak to z podniecania bolało go całe krocze, a nie mógł skończyć. Wystarczyłby jeden dotyk.
– Roz...wiążzzz mnie. – Odrzucił głowę do tyłu, wyginając się w łuk, gdy to cudowne miejsce, które dawało mu tyle przyjemności, zostało muśnięte twardym członkiem. – O tak, tutaj. Właśnie tutaj.
– Znam twoje ciało. Wiem, gdzie dotknąć i popieścić, byś skamlał, błagając. Przez tydzień nie usiądziesz.
– O tak, proszę – wysapał Terrik, przyjmując w siebie ostre pchnięcia, które przesuwały go na łożu. – Chcę dojść. Pomóż mi.
– Dojdziesz. Tylko poddaj się temu i nie myśl o dotyku. Dojdziesz od tego, co odczuwasz w środku. Potrafisz, kochanie. Umiesz to robić. Chyba się nie starzejesz, co? Spójrz na mnie.
Terrik otworzył oczy i napotkał ukochane zwierciadła, w których widział cały świat, a w szczególności masę uczuć i oddania. Już nie potrafił oderwać oczu od jego wzroku. Czuł teraz wielką bliskość, był związany z tym mężczyzną ciałem i duszą. I sama myśl o tym wzniosła go na wyżyny rozsadzającej go przyjemności. Silny dreszcz przebiegł przez jego ciało, mięśnie napięły się i doszedł stymulowany tylko za pomocą tego ogniska przyjemności w nim. Natychmiast poczuł, że Yavetil skończył razem z nim, tak jakby tylko czekał na niego. Czuł się taki zmęczony, a resztki orgazmu jeszcze targały jego ciałem i umysłem.
Yavetil, zanim opadł na niego, sięgnął jeszcze więzów i wiedząc, jak je rozwiązać, jednym pociągnięciem uwolnił ręce narzeczonego, a te oplotły się wokół niego, ściągając w dół. Położył się na nim, nadal będąc w nim i powiedział zmęczonym głosem:
– Tak bardzo cię kocham. Jesteś moim życiem.
Terrik tylko przytulił go mocniej, gdyż wzruszenie nie pozwoliło mu powiedzieć czegoś więcej. I już teraz wiedział, że jak tylko Aranel i Riven wrócą, chce zostać mężem Yavetila. Nie chciał dłużej czekać.
Wkrótce po tym zasnął, a Galdor wstał i ubrał się. Tej nocy miał zadanie do wykonania i nie mógł zostać. Napisał jeszcze wiadomość Terirkowi, gdzie jest i z kim. Mężczyzna wiedział, co ostatnio planowali z Asmandem. I Yavetil miał nadzieję, że ta noc będzie decydująca. Zaniedbał ostatnio sprawy wojska i musiał zastąpić Dantego, który na pewno chciał spędzać czas z ciężarną żoną. Podobno medyk powiedział, że może to być dwójka dzieci. Pocałował narzeczonego w czoło, okrywając go bardziej przykryciem, po czym opuścił komnatę.

***


Po kąpieli oraz przebraniu się w czyste i wytworne ubrania, Riven wraz z Aranelem szli do sali tronowej na spotkanie z królem. Adantin był cichy. Rozmyślał, co było, kiedy ostatni raz wstąpił w progi tej wielkiej komnaty. Jak król ojciec poinformował go o pakcie i dał tak niewiele czasu do wyjazdu. Jak płakał na korytarzu i stracił orientację. Teraz to tylko niemiłe wspomnienie, które skończyło się szczęśliwie, lecz wtedy było mu ciężko.
Stanęli przed wielkimi wrotami prowadzącymi do sali, a dwaj strażnicy przed nimi czekali, by otworzyć obie pary skrzydeł drzwiowych. Riven zatrzymał Aranela i pocałował lekko w usta.
– Pamiętaj, że jestem z tobą.
– To dobrze, bo dziś chcę przeprowadzić rozmowę z ojcem. Nie będę czekał. Wejdźmy do środka.
Strażnicy otworzyli wrota, a oczom Rivena ukazała się olbrzymia sala, na końcu której stały dwa trony. W tym jeden zajmował władca Elros. Przybyli goście odwrócili głowy w ich kierunku.
– Tu jest cały tabun ludzi – szepnął do Aranela.
– Oczywiście ojciec musi pokazać swego zięcia. Nie martw się, wyjdą jak tylko ich o to poproszę. Ale mam nadzieję, że zrobi to ojciec. – Szedł, licząc kroki i do dziś pamiętał, w którym miejscu się zatrzymać. Ukłonił się przed ojcem. – Witam, drogi ojcze. Jako że nie byłeś na ślubie, masz możliwość poznać mego męża w tym właśnie momencie. Książę Riven Saeros.
Riven także skłonił głowę, ale nie jak poddany. Wykonał tylko gest szacunku. Król wstał i podszedł do syna oraz zięcia. Na chwilę położył swe ręce na ich głowach w geście błogosławieństwa.
– Moje obowiązki nie pozwoliły mi przyjechać na uroczystość. Lecz wiem, że się udała. Przykro mi, synu, że późniejsze wydarzenia mogły sprawić, że bym cię stracił.
– Przykro ci? Na pewno? – zapytał szeptem młodzieniec. – Nie powinieneś tu spraszać gości, gdyż mam ci wiele do powiedzenia i bardzo dużo pytań. Mam to zrobić przy nich?
Riven widział, jak twarz króla Adantina tężeje. Mężczyzna nie spodziewał się, że Aranel przejmie inicjatywę, tylko zapewne sądził, że będzie posłuszny jak pies. Ale czasami nawet pies pokazuje zęby.
– Mam ich wyprosić? Czy ty to zrobisz, ojcze?
Król odwrócił się do przybyłych szlachciców i arystokratów.
– Drodzy przyjaciele, mój syn i ja zapraszamy do jadalni na kolację, która zaraz zostanie podana. Gwarantuję, że spotkacie się z Aranelem i jego mężem na uczcie i będziecie mieli okazję porozmawiać.
Zdziwione głosy odbijały się od ceglanych, ozdobionych drogimi kamieniami ścian, a późniejsze kroki powiedziały Aranelowi, że przybyli posłuchali słów króla. Cały czas milczał, dopóki nie usłyszał zatrzaskiwanych drzwi pomieszczenia.
– Teraz możemy porozmawiać. – Zrobił kilka kroków, pomagając sobie kijem.
– Słucham cię, synu.
– Nie udawaj dobrego i kochającego! – Książę Adantin podniósł głos. – Riven wie, jak całe życie mnie unikałeś. Jak byłem dla ciebie tylko powietrzem, a potem interesem, kiedy oddałeś mnie Saerosom. – Wiedział, że Riven nie ma mu za złe takich słów.
– Zrobiłem to dla twego dobra, Aranelu.
– Dla mojego dobra w ciągu całego dzieciństwa nawet się ze mną nie pobawiłeś. Byłem wybrakowanym dzieckiem. Ślepym człowiekiem, który nie mógł zająć w przyszłości twego miejsca! Całe życie byłem tutaj niczym! Wyobrażasz sobie, co myśli chłopiec mający dziesięć wiosen, kiedy prosi o spotkanie ze swoim ojcem, a ten odmawia? Opiekowali się mną obcy ludzie, służący, podczas gdy ty odtrąciłeś mnie i matkę. – Z ust Aranela wydostawały się wszystkie żale. Odczuwał potrzebę przyjazdu tutaj i powiedzenia tego wszystkiego. Jakby takiego oczyszczenia się z tego, co go kiedykolwiek dręczyło. – Wszystko przez to, że bogowie dali dziecko, które nie widzi. Czy interesowałeś się kiedyś, jak ja się czuję?
– Interesowałem. Zawsze się interesowałem i zawsze byłem z tobą.
– Nieprawda! – Podszedł bliżej ojca i potknął się, ale Riven go podtrzymał. – Zawsze byłem sam. Dzieci służących mieli rodziców, a ja, kiedy mama odeszła, już nie miałem nikogo. Tylko zimnego, niekochającego mnie ojca. Dlaczego? – Rivenowi serce się krajało, kiedy patrzył na udręczoną twarz męża.
– Bo musiałeś być silny – odpowiedział król. – Nie mogłem pozwolić, by moja opieka i miłość sprawiły, że niewidomy chłopiec stałby się uzależniony od innych.
– Jestem zależny od innych. Zawsze tak będzie. Zawsze będę potrzebował pomocy. Nie litości, tylko pomocy. Brak miłości czy jej nadmiar nie zmieniłyby tego.
– Bo miałeś widzieć! Chciałem zdrowego syna, nie ułomnego. Chciałem spadkobiercy i przyszłego władcy. A tu się urodził ktoś ślepy. I nie była to moja wina, tylko twojej matki! – wyznał król Adantin.
– Jej winą było, że jestem ślepcem? – Nie wierzył mu. Tego nie można przewidzieć. Matka nigdy by go nie skrzywdziła.
– Nie uważała na siebie. Chciała tylko pomagać innym. Nawet będąc wysoko brzemienną, ciągle tylko myślała o biednych ludziach, zamiast zająć się tobą. Dlatego byłeś słaby i ja musiałem nauczyć cię żyć bez mojej miłości. Nie myśl, że moje serce tego nie odczuwało. Obojętnie, jakbym cię nie traktował, to byłeś moim synem i musiałeś być silny.
– Z jednej strony nie chciałeś ślepca, a z drugiej kochałeś i byłeś zimny niczym lód, by sprawić, że stanę się samodzielny?! A nie pomyślałeś, że o wiele łatwiej by mi było...
– Właśnie o to chodzi, synu. Miało nie być ci łatwo. Miałeś wyrobić w sobie charakter, żeby przetrwać nawet wtedy, kiedy mnie nie będzie. Musisz umieć dać sobie radę sam!
– Umiem, ale nigdy nie będę działał jak osoba w pełni sprawna. Zawsze będę potrzebował pomocy! Właśnie chwilę temu ci to powiedziałem. I sądzisz, że łatwo o nią prosić? I to nie ma znaczenia, czy kogoś kochasz czy nie. Czułem się tak strasznie źle. Kiedy opuszczałem Risran, sądziłem, że przyjdziesz się ze mną pożegnać i wtedy najbardziej odczułem, że jestem sam. – Głos mu się załamał, więc Riven objął go jedną ręką w pasie i złożył czuły pocałunek na jego skroni. – Teraz, jak widzisz, mam kogoś i sam nie jestem. Owszem, to twoja zasługa i w tym momencie mogę ci za to podziękować. Lecz nie myśl, że tak łatwo wybaczę całe lata ignorancji i braku ojca. Ojca, który był, a i tak go nie było.
– Chciałbym to zmienić. Wiem, że zrobiłem wiele złego...
– Jako władca byłeś i jesteś dobry oraz sprawiedliwy, ale jako ojciec nie umiałeś wywiązać się ze swego obowiązku. – Tak bardzo się cieszył, że Riven przy nim był. Nie wiedział już sam, co ma myśleć. Tęsknił za ojcem, ale tak trudno mu wybaczyć dawny czas.
– Wasza wysokość, Aranelu. – Riven zabrał głos, kiedy dwaj mężczyźni zamilkli. – Jeszcze wiele musicie sobie wytłumaczyć. Królu, chciałeś dobrze, ale myślałeś źle. Myliłeś się, że Aranel będąc otoczony miłością, wyrośnie na słabego. Aranel zawsze byłby taką osobą, jaką jest. Piękną, mądrą i pomimo wrodzonej delikatności, także i silną. Jedynie tylko twoja miłość oszczędziłaby mu bólu. Bólu tęsknoty za tym, co mieli inni chłopcy. Spędzenia czasu ze swoim ojcem. Nie królem, tylko kochającym ojcem. Będziemy tutaj przez kilka dni. I obaj będziecie mieli czas na wyjaśnienia i rozmowy. Bo na przyszłe lato zamieszkamy tu wszyscy razem i będę chciał, byśmy żyli jak rodzina. – Zakończył swoją przemowę Saeros. – A teraz jesteśmy głodni i twoi goście czekają na nas.
– Aranelu... – Nie mógł pozwolić teraz swojemu synowi wyjść. Wyciągnął ramiona i objął go.
– Przepraszam, chciałem dobrze, a postępowałem źle. Mam nadzieję, że dobrze spędzisz ze swoim mężem czas w Risran. I będę czekał, aż zamieszkacie tutaj.
Zaskoczony Aranel zdrętwiał, kiedy po raz pierwszy w życiu znalazł się w ramionach ojca. A usłyszane słowa spowodowały, że miał ochotę płakać i może jakaś cząstka księcia zaczęła swemu ojcu wybaczać. Nie nastąpi to szybko, ale powoli może się to stać. Mieli mnóstwo czasu na nadrobienie przeszłości i chociaż rany odrzucenia nie da się łatwo naprawić, to szansa na ich zasklepienie się pojawiła. Nie warto się całe życie kłócić, walczyć ze sobą, bo czasem jedna chwila wystarczy, by było za późno na cokolwiek.

***


Asmand czekał w zaułku wraz z Galdorem i kilkoma żołnierzami. Byli już pewni, kto zabił państwo Ladrima. W czasie gry pijany Slotan wiele mówił o kimś, kto był wspólnikiem ojca Erkirana i chciał zagarnąć to, czym mężczyzna handlował oraz wszystkie leity. Niestety, opowieści nie wnosiły wiele i musieli poznać prawdę. Czekali teraz na Slotana, który mógł powiedzieć wszystko, co chcieli wiedzieć. Gdy więc, jak co noc, mężczyzna zbliżał się do tawerny, Delreth z narzuconym na głowę kapturem wyszedł mu na powitanie, a pozostali byli ukryci w cieniu nocy.
– Witam wspólnika w grze.
– Ależ mnie pan przestraszył. – Slotan położył rękę na piersi.
– Taki postawny mężczyzna, a się boi? Chciałbym chwilę z panem porozmawiać.
– Dlaczego?
– Bardzo interesuje mnie sprawa sprzed ponad roku. Chodzi o zabicie pewnej pary.
– Co ci do tego? – Slotan zmarszczył brwi. Było to doskonale widać w świetle ulicznej lampy.
Jakiś czas temu zamontowano nowe, a strażnicy patrolujący obszar dzielnicy pilnowali porządku. Wielu zwykłych obywateli odetchnęło z ulgą, od kiedy pojawiła się tu straż, a rzezimieszki trzęśli portkami na każdy ich widok. Zrobiło się tutaj spokojniej i bezpieczniej. Tym bardziej, że Dante Elesnar schwytał bandę złodziei, do której należał Leteno. Całe szczęście chłopak odszedł z niej dużo wcześniej.
– To mi do tego, że to było bardzo zagadkowe morderstwo, a nie byli to bogaci ludzie. Utrzymywali się z drobnego handlu. Nagle ktoś odebrał im życie. Pytanie, kto? I ty to wiesz. I jak nie powiesz prawdy, to stracisz głowę – powiedział najspokojniej w świecie Asmand, lecz jego ręka skierowała się do wiszącego przy pasie noża. W wysokich do kolan butach miał jeszcze swoje sztylety.
– Kim ty, u licha, jesteś? – Slotan cofnął się.
– Kimś, kto może cię zmieść z powierzchni ziemi.
– Nic nie powiem. Nie ma mowy. – Tylko tyle zdążył rzec, kiedy Asmand uderzył nim o ścianę i przystawił nóż do szyi. – Kim ty jesteś? – Szybkość tego człowieka go zadziwiła. Nawet nie zauważył, kiedy ten wyciągnął nóż.
– Twoją zmorą. Jedno cięcie...
– Dobra, powiem. Widziałem, jak ten człowiek ich zabił. Ja i mój towarzysz to widzieliśmy.
– Ten mały, co tobą poniewiera?
– Tak. Słyszałeś pewnie, jak mówiliśmy przy grze o tym człowieku. Ladrima chciał wyłączyć go z interesu, gdyż tamten człowiek chciał większej części i okradał Ladrimę. Basiant, ten wspólnik, czerpał krocie na oszukiwaniu Ladrimy. A gdy ten się o tym dowiedział, musiał umrzeć. Basiant i kilku ludzi napadli na nich i zabili. Tylko tyle wiem.
– Tylko tyle? A może byś tak powiedział, dlaczego was, jako świadków, nie usunęli z drogi?
– Bo mój towarzysz zaproponował Basiantowi współpracę. Ten z tego skorzystał. Mogę już iść?
– A gdzie znajdziemy tego Basianta? – zapytał wychodzący z cienia Galdor. Wystarczająco dużo wiedział, by skazano mordercę. A z nim Slotana i jego wspólnika.
Slotan otworzył szeroko oczy. Chciał się cofnąć, ale ściana za nim i chłodny metal przy szyi mu to uniemożliwiły.
– Z tobą też grałem. Kim wy w ogóle jesteście?
– Pracujemy dla króla i czeka na was miła cela. – Galdor, jak i Asmand, był w kapturze, więc Slotan nie widział twarzy żadnego z nich.
– Ja nic nie zrobiłem.
– Palców u rąk i nóg zabraknie do wyliczenia twoich win. Rozmowa przy grze i piwie rozwiązywała język nawet temu liliputowi – rzekł Yavetil. – Gdzie znajdziemy Basianta?
– Mieszka po drugiej stronie dzielnicy. W takim domu z czerwonymi framugami u okien.
– Doskonale. Brać go! W tawernie jest już ten mały. Jego też schwytać. – Rozkazał Galdor i gdy tylko Asmand się odsunął, żołnierze schwytali Slotana, a wtedy ten zaczął się rzucać i obsypywać bluzgami obu stojących z boku mężczyzn. Mężczyzn, którzy tęsknili, by wrócić do ciepłych łóżek swoich kochanków. – Nie rzucaj się, bo nic nie wskórasz i nie krzycz. Nikt ci już nie pomoże. Zabrać go do wozu i skuć. To teraz pora na Bastianta i nareszcie przekażesz swoim kochankom dobre wiadomości – zwrócił się do Asmanda.
– Bardzo dobre. Obaj odetchną z ulgą, że morderca ich rodziców, bo dla Leta zawsze nimi będą, został uwięziony. – Asmand wyobraził sobie ich miny. Wczoraj oficjalnie Leteno przeszedł na nazwisko swego odnalezionego ojca, w dokumentach dokonano zmiany i teraz już Erki i Leto mogli być razem bez przeszkód.
– Dowódco, informuję, że ten mały także już został schwytany – poinformował żołnierz, kiedy do nich podszedł.
– Asmandzie, jesteś gotów na resztę?
– Chętnie popatrzę, jak więzisz Bastiana. A czuję, że wyśpiewa wszystkie swoje winy. Ja wolę się do niego nie zbliżać, bo jeszcze nóż by mi się omsknął i mógłbym niechcący poderżnąć mu gardło – powiedział Asmand, zanim udali się do domu byłego wspólnika Linela Ladrimy, by w końcu móc ukarać mordercę. Na te słowa Galdor zaśmiał się, czując coraz większą sympatię do byłego zabójcy. Zabójcy, który dostał jedyną szansę na normalne życie i postanowił ją wykorzystać.

Złapanie i uwięzienie Basianta nie zajęło wiele czasu. Zaskoczony mężczyzna od razu poddał się i opowiedział o wszystkim. Asmand ledwie panował nad sobą, żeby do niego nie podejść i czegoś mu nie zrobić. Niestety, jeden nieostrożny ruch i mógł wylądować w lochu razem z tym człowiekiem. Dlatego trzymał się z dala, kiedy żołnierze zabierali mężczyznę. A po pożegnaniu z Galdorem wrócił jeszcze na miejsce, gdzie stał dom Erkiego. Teraz to był tylko pusty plac. Całe drewno zostało zebrane i mieli opał na zimę, a tylko trochę gruzu po wyburzonym piecu ukazywało, gdzie była kuchnia. Nareszcie duchy tego domu zastaną spokój, a jego partnerzy będą mogli żyć w pełni.


***


Rankiem, być może ostatniego ciepłego dnia w Risran, Aranel zabrał męża nad rzekę w miejsce, gdzie rósł kwiat Tasartir. Młodzieniec był roześmiany, wręcz promieniał. Wyglądał, jakby narodził się na nowo. Przy śniadaniu nawet trochę rozmawiał z ojcem i nie mógł usiedzieć na miejscu, żeby tutaj nie przyjść.
– Pamiętam, jak byłem małym chłopcem, to zerwałem ten kwiat i przyniosłem mamie. Powiedziała, że jest bardzo rzadki. Obie z nianią bały się, że to jedyny taki kwiat i ostatni, a wtedy pokazałem im pole kwiecia. Teraz go nie ma, ale wyrośnie na wiosnę. I wiesz co?
– Co, kochanie? – Radością było patrzeć na Aranela. Zachowywał się tak młodzieńczo.
– Mama powiedziała, że to kwiat nadziei i miłości. I miała rację.
– Dlaczego? – Wziął go za ręce, układając je wzdłuż ich ciał. Kciukiem przesuwał po delikatnej dłoni.
– Ponieważ to było jak przepowiednia. Ja znalazłem Tasartir, a po wielu latach miłość. Odzyskałem też nadzieję na to, że może jednak ojciec ma w sobie cząstkę miłości do mnie i na to, że... – Gdyby teraz widział, wpatrywałby się w twarz Rivena, stojąc blisko niego.
– Że?
– Że moje wszystkie pragnienia, o jakich marzyłem, się spełniły i spełnią. Dzięki temu, że jesteś ze mną i mnie kochasz. – Uwolnił jedną dłoń i przesunął ją po torsie męża w górę, aż na szyję, a potem na policzek. – Tak, jak ja kocham ciebie.
– Mówisz o pragnieniach. A czy... zechciałbyś w przyszłości spełnić moje? I mam nadzieję, że twoje też. – Owinął rękę wokół pasa Aranela, przyciągając go do swego ciała.
– Co masz na myśli?
– Żebym chciał się z tobą kochać...
– Też bym chciał. Ale przecież to robimy bardzo często.
– To nie wszystko, Aranelu.
– Słucham cię. – Wplótł palce w jego włosy.
– Ale z tobą na górze. – Nie wiedział, jak zareaguje jego mąż. Sam nie był jeszcze do końca pewny, czy tego chce, ale gdy zaskoczenie na twarzy Aranela przeszło w głębokie szczęście, a mężczyzna zarzucił ręce na jego szyję i wtulił się w niego, obawy i niezdecydowanie uciekły tak szybko, jak jedno mrugnięcie oka.
– Nie śmiałem... Nie wiedziałem... Nie chciałem o to prosić, ale teraz... Tak. – Pocałował go w szyję.
– Dajmy sobie trochę czasu, a potem...
– Tak. Czas jest potrzebny. Muszę się przyzwyczaić do tej myśli. – Nie chciał go zawieść. Dlatego też wolał poczekać. – Dziękuję.
– Za co?
– Za to, że jesteś. – Przytulił się mocniej do Rivena.
– Jestem i nigdzie nie mam zamiaru odejść – odpowiedział rozkochany w swym mężu Riven, a potem pocałował go z czułością i miłością.

Obaj nie wiedzieli, że są obserwowani przez Karenę, która upewniła się, że jej książę, przyjaciel i wychowanek jest w dobrych rękach.










Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum