The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:23:44   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Nadszedł czas
Dla Norberta,
pana mego serca
i dawcy wszystkiego,
co mi najdroższe.
Dziękuję Ci, kochanie.





The time has come
To rise again
Freedom lift thy sewered hem
Free from beasts and skewered men

My dreams unroll
Ten thousand fold
Their world will never take me
They will never desecrate my soul

Chrapliwy głos Danny'ego drażnił każdy nerw w moim ciele, wibrował w kościach i dudnił w sercu. Z zamkniętymi oczyma, mocno przyciskając dłońmi słuchawki do uszu, wsłuchiwałem się w dzikie takty muzyki i towarzyszące jej słowa. Wieczne odgłosy miasta były niemal niesłyszalne, zagłuszane przez ryk elektrycznych gitar. Perkusja niemelodyjnie towarzyszyła innemu rytmowi, rytmowi serc i szumowi krwi, który słyszałem nawet przez maksymalnie podgłośnioną muzykę. Głód już narastał, ale Danny pozwalał mi go oszukać na tę krótką chwilę, czynił mnie niemal głuchym na wołanie ofiar. Odrzuciłem głowę do tyłu i zaśpiewałem do wtóru, czując jak drga pode mną barierka na dachu nowojorskiego drapacza chmur. Było mi obojętne czy usłyszą mnie ludzie w środku i ci na dole, setki metrów pode mną. Śpiewałem.

The time is past
The falter when
Freedom slips my sombre pen
And the gates to wolves break open then

My feelings may
Seem constant prey
But claws no more will rake me
Those whores have fled to darker days

Głód zwyciężał. Kły już się wysunęły, raniąc moje wargi, aż zamilkłem w końcu, oblizując krew z kącików ust. Osunąłem ręce od słuchawek i muzyka przycichła, a wtedy huk krwi powrócił ze zwiększoną siłą, przyprawiając mnie o niepowstrzymane drżenie. Wokół była tylko ciemność, przecinana ołowianymi wzmocnieniami budynków, których nie mogło przebić moje wampirze spojrzenie. W ciemności płynęły setki serc otoczonych wieńcem jaskrawoczerwonych tętnic i ciemniejszych żył. Nie było ciał, tylko one i pulsująca w nich krew.
Krew.

Somewhere the dusk is lining
Red the shore of a roaring sea
And though loved there is someone pining
For the waves of blood to run and rescue me

Nie musiałem przyciszać muzyki, by dosłyszeć serce bijące dzisiaj tylko dla mnie. Przebijało się nad gitary i perkusję, wabiąc mnie śpiewem krwi i życia. Życia, które mu dziś w nocy odbiorę. Przykucnąłem na barierce, setki metrów nad ziemią i wyostrzyłem wzrok, by wypatrzyć go w tłumie ludzi na placu przed biurowcem. Siedział na cembrowinie obrzydliwie neogotyckiej fontanny i grał prostą melodię na odrapanej klasycznej gitarze. Ludzie mijali obojętnie położony u jego stóp futerał; jedynie kilka monet lśniło na jego dnie.
Był mój.

Their world will never break me
They will never desecrate my soul

Skończyłem w dół i wylądowałem miękko wśród śpieszących do domów ludzi. Nikt prócz leżącego pod murem narkomana nie zauważył mojego skoku, ani nie wyczuł mojej obecności. Wyszczerzył do mnie pożółkłe zęby, wpasowując mnie w swą czerwono popielatą feerię widm. Nie było w nim obawy i żadnych podejrzeń, zostawiłem go więc w jego popękanym od rozpaczy, narkotycznym, upadającym świecie. Jego krew była dla mnie obrzydliwa i trująca, a wizje, które ze sobą niosła, nie zaspokoiłyby mego głodu.
Zsunąłem słuchawki i przekrzywiłem głowę, nasłuchując znajomego serca i prostej melodii. W obu była niezachwiana wola przeżycia i słodka radość, niosąca ze sobą wizje jakże różne od tych mężczyzny pod ścianą. Ruszyłem nieśpiesznie, przemykając jak duch przez tłum ludzi. Zauważali mnie, ale zapominali natychmiast. W umysłach tych silniejszych czasami pozostawało wspomnienie wysokiego czarnowłosego mężczyzny, ale nic więcej. Nie pamiętali bladości mojej skóry i niepokojących oczu. Przede wszystkim ich.
Zatrzymałem się, kiedy go dostrzegłem i stałem tak, długo napawając się szczegółami. Miał rude włosy, skórę gęsto naznaczoną piegami, a oczy szare niczym stal. Proste ubranie miał wyniszczone, ale czyste i wyprasowane, paznokcie u długich palców przycięte. Nie wyglądał jak typowy bezdomny, choć wyczuwałem od niego zapach darmowej stołówki i wełnianych koców wspólnych sypialni. Jego krew była czysta od narkotyków, a serce silne, pomimo głodu. Obok na fontannie leżało opakowanie po jedzeniu z jednej z tych ohydnych amerykańskich restauracji.
Nieświadomie podszedłem bliżej, a on zauważył mnie w końcu i uśmiechnął się lekko. Nasze oczy się spotkały i dostrzegłem w nich swoje odbicie, niezwykle wyraźne w tych czystych źrenicach. Długie włosy niemal w całości przykrywały mi twarz i spływały aż do pasa na prosty, czarny płaszcz. Stałem nieruchomo, wstrzymując oddech, bojąc się, że spłoszę go swoim wyglądem i głodem spozierającym z mojej twarzy i oczu. On jednak nie przestraszył się. Zinterpretował go inaczej.
- Jestem czysty i zdrowy - powiedział z wyraźnym słowiańskim akcentem - Nie wezmę dużo, o ile pozwolisz mi się najeść.
Zaskoczył mnie. Rozbawił. Postanowiłem kontynuować rozpoczętą przez niego grę. Miałem całą noc.
- Nie masz gdzie mieszkać? - zapytałem modulując głos tak, by nie wydał mu się nienaturalny.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się pogodnie. Nie przestawał grać, a melodia, która wydostawała się spod jego palców, wydawała mi się znajoma. Nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie wcześniej ją słyszałem.
- Przyjechałem tu, żeby zarobić. Nie mam za co wrócić - po angielsku mówił poprawnie, ale dość powoli. Zastanawiałem się, skąd może pochodzić. Rosja? Czechy? - Teraz chwytam się wszystkiego.
- Nawet tego? - ostrożnie usiadłem obok niego, starając się poruszać jak zwykły człowiek - Nie sądzisz, że to poniżej godności?
Roześmiał się, a jego place przyśpieszyły. Naprawdę znałem skądś tą melodię.
- Nie chodzę do łóżka z byle kim. Podobasz mi się. Poza tym masz ochotę, prawda?
- Tak - uśmiechnąłem się - Można powiedzieć, że jestem tego spragniony.
Zaśmiał się głośno, jakby zrozumiał ten żart.
- To ugaszę to pragnienie.
Czy to była ironia, czy mi się tylko wydawało? Spojrzałem na niego, kryjąc niepokój, on jednak patrzył na mnie pogodnie i bez złośliwości. Irytowała mnie grana przez niego piosenka. Wciąż nie mogłem przypomnieć sobie, gdzie wcześniej ją słyszałem.
- Co grasz? - zapytałem w końcu.
Wzruszył ramionami, rzucając mi króciutki uśmieszek.
- To z "Draculi". Tego horroru.
Wzdrygnąłem się. Rzadko miewałem przeczucia i jeszcze rzadziej szedłem za ich głosem, ale w tej krótkiej chwili byłem gotowy zapomnieć o nim i odejść jak najszybciej poza zasięg huku jego serca i szumu krwi. Ale spokojne, pogodne spojrzenie zatrzymało mnie w miejscu i uciszyło głos niepokoju.
- Chodź - powiedziałem, wstając.
Przestał grać i spojrzał na mnie bez podejrzliwości. W jego myślach był tylko spokój i pewność siebie. Żadnego zaniepokojenia.
- Do hotelu?
- Nie. Zabiorę cię do restauracji, tak jak chciałeś.
Uśmiechnął się szeroko, choć przez jedno uderzenie serca wydawał się zaskoczony.
- Dziękuję - powiedział ciepło - To wiele dla mnie znaczy.
Uwierzył mi bez zastrzeżeń, gdy powiedziałem mu, że jadłem już kolację i nie jestem głodny. Jadł łapczywie, ale z elegancją wskazującą na bardzo dobre wychowanie. Wciąż usiłowałem domyślić się, z jakiego kraju pochodzi. Miał wybitnie słowiańską urodę i takiż sposób bycia. Był otwarty, gadatliwy, wtrącał wiele słów po francusku i niemiecku, kiedy nie umiał sobie poradzić z angielskim. Obserwowałem go chciwie, wchłaniając wszystko, co za sobą niósł i co go otaczało. Jego zapach, jego głos, odgłos jego serca i oddechu, brązy, w które się przyodział, prosty naszyjnik z drewnianych kulek na jego szyi i metalowy yin-yang na rzemyku. Miał piękne dłonie. Nieodmiennie przyciągał mój wzrok wyzywający widok żył pod jego skórą i wybrzuszenie tętnicy nad nadgarstkiem prawej ręki.
Próbowałem zapamiętać to wszystko, wchłonąć do ostatka. Niedługo nie pozostanie nic prócz martwego ciała i ani kropli krwi, w której szum wsłuchiwałem się teraz tak chciwie. Przejechałem językiem po ostrych kłach i przełknąłem ślinę. Ta gra, to małe udawanko, właśnie zbliżała się ku końcowi. Dłużej nie mogłem czekać.
- Chodźmy - powiedziałem, gdy skończył - Zabiorę cię do mego mieszkania.
Spojrzał na mnie, unosząc brwi i uśmiechając się lekko, jak to miał w zwyczaju.
- Ufasz mi na tyle?
- Nie przepadam za hotelami.
Uniósł odrapany futerał gitary i wyszliśmy na zewnątrz, na gwarną, duszną nowojorską noc. Polowałem w tym mieście, bo go nienawidziłem, tak jak nienawidziłem całego tego narodu. Odebrał on dumę moim przodkom i wyrwał mnie z ramion plemienia. Czasami śpiewałem jeszcze pieśni mego ludu, ale dawno straciły one swoje znaczenie pod tonami betonu i wojen, jakie wyrosły na pokrytej krwią mych ojców ziemi.
- Jesteś zły - powiedział łagodnie. Zdumiała mnie jego empatia.
- Trochę. Zawsze jestem, gdy patrzę na to miasto.
- To dlaczego tu mieszkasz? Masz pieniądze, wiec możesz wyjechać gdzie chcesz. Zrobiłbym tak na twoim miejscu. Kocham podróżować.
W tym mieście twoja podróż skończy się na zawsze.
Mieszkanie, do którego go zaprowadziłem, służyło mi tylko jako chwilowe schronienie, on jednak zachwycił się prostotą umeblowania i kominkiem z granitu, stojącym w sypialni. Stanąłem w drzwiach przedpokoju i w milczeniu śledziłem jego wędrówkę przez bliźniacze sobie, jasne pokoje, o podłogach z drewna i wiklinowych meblach. Zachwycał się indiańskimi makatami, dla mnie jednak nie znaczyły one nic, po tylu latach bólu i próbach zapomnienia. Usiadł na przykrytym niedźwiedzią skórą łóżku i roześmiał się, gładząc brązowe włosie. Jego zapach i odgłos serca stały się nie do wytrzymania. Głód wołał i przykrywał me oczy czerwoną mgiełką.
- Mogę skorzystać z łazienki? - zapytał, wyglądając z sypialni i uśmiechając się szeroko. Stałem w cieniu, nie wiedział więc głodu na mojej twarzy.
- Możesz - wychrypiałem - Będę czekał w łóżku.
Nie zamknął drzwi na zatrzask, nie przyjąłem jednak oczywistego zaproszenia. Rozebrałem się powoli, starając się nie parzyć w stronę lustra. Głodne krwi żyły pod moją bladą skórą, wybrzuszyły się i pulsowały niespokojnie. Przygasiłem światło, by tego nie dostrzegł i wsunąłem się pod kołdrę, nasłuchując szumu wody i krwi oraz cichego śpiewu w nieznanym mi języku.
- Skąd pochodzisz? - zapytałem, gdy wyszedł nagi z łazienki - Z Rosji?
Uśmiechnął się i wsunął pod przykrycie, przywierając wilgotnym bokiem do mej rozpalonej skóry. Przez ten krótki moment musiałem wysilić całą moją wolę, by nie zatopić kłów w jego ciele. Przez ten krótki moment nie widziałem nic prócz ściany krwi.
- Z Polski - powiedział i przekręcił się na bok - Wy, Amerykanie, nawet nie wiecie, gdzie ten kraj leży.
- Nie jestem Amerykaninem - zaprzeczyłem łagodnie - I wiem, gdzie jest Polska. Macie wielkie szczęście, że wciąż istniejecie. Że udało wam się przetrwać.
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem i uśmiechnął się ciepło.
- Rzadko mogę usłyszeć podobne słowa - powiedział, a ja go pocałowałem.
Smakował tak jak sobie to wyobrażałem. Trochę wschodnim jedzeniem, trochę pastą do zębów, ale najbardziej sobą, słodkim, żywym, pulsującym krwią. Wycofałem się, zanim pocałunek się pogłębił i zjechałem ustami na jego szyję. Czerwona mgła przed oczyma zgęstniała, ale wciąż byłem w stanie zapanować nad głodem i swoim ciałem. Byłem już sztywny, gdy ujął w dłoń moją męskość i pogładził ją łagodnie. Zapachniał pożądaniem i zadowoleniem.
- Co mam zrobić? - zapytał - Powiedz, czego pragniesz.
- Ciebie - wyszeptałem z ustami przy jego szyi - Ciebie całego.
Zręcznie nakierował mnie i pozwolił mi w siebie wejść. Znieruchomiałem i zacisnąłem palce na poduszce, gdy szaleńczy pęd krwi, doskonale wyczuwalny w głębi jego gorącego ciała, niemal nie doprowadził mnie do ostateczności. Podjąłem łagodny rytm i opadłem na niego, oddychając ciężko z pożądania i zmęczenia wysiłkiem walki z samym sobą. Oderwałem usta od jego szyi i wygiąłem się w łuk, jak najdalej od tego bijącego szaleńczo serca. Zajęczał, gdy przyśpieszyłem i wyszeptał coś w swym szeleszczącym języku, wbijając mi w skórę paznokcie zaciśniętych na mych barkach palców. Zamknąłem oczy i poddałem się płonącemu pożądaniu, wciąż jeszcze walcząc z głodem. Ale moja wola topniała szybko, topniały resztki człowieczeństwa.
Oczy lśniły mi w półmroku, gdy opuściłem głowę i spojrzałem na niego z góry. Nie trzymał mnie już za ramiona, nie leżał wyprężony z zaciśniętymi powiekami. Patrzył na mnie spokojnie, z tym swoim łagodnym uśmiechem, trzymając w ręku strzykawkę.
- Nadszedł czas, wojowniku - powiedział w języku moich przodków.
Nie byłem wystarczająco szybki, jego krew i jego ciało nie były zupełnie ludzkie. Wbił igłę w moją pierś i udało mu się wcisnąć tłok, zanim wyskoczyłem z łóżka i przykucnąłem na środku sypialni. Wstał i stanął czujnie obok posłania. W półmroku wydawał się poruszać z płynną, wampirzą gracją. Wciąż nie wyczuwałem od niego strachu.
- Co to? - zapytałem, wstając na nogi - Co było w strzykawce?
- Świat idzie do przodu - uśmiechnął się - Kołki wyszły z mody.
Te słowa były dla mnie wyrokiem śmierci. Nie, wyrokiem było właściwie spotkanie z nim. Zrozumiałem.
- Czekałeś tam na mnie.
Wzruszył ramionami. Nie porzucał czujnej postawy, ale wydawał się nieludzko spokojny, jakby był pewien, że go nie zaatakuję. Zrobiłem krok w jego kierunku, dotykając ranki po igle. Nie zasklepiała się.
- Bardzo łatwo jest upolować wampira.
- Zabiję cię - syknąłem wściekle - Wiesz o tym, przeklęty łowco. Dlaczego się nie boisz?
- Ponieważ już umierasz.
Sprężyłem mięśnie do skoku, jednak ciało nie posłuchało mnie tak jak zwykle. Niemal potknąłem się o własne nogi, ale udało mi się utrzymać równowagę.
- Biały pies - wycedziłem.
- Nie rozumiem - odparł na to - Mów po angielsku.
Zapominałem jak to się robi.
Postąpiłem w jego kierunku dwa kolejne kroki, ale z każdym ruchem czułem jak moje ciało coraz bardziej słabnie i traci poprzednią giętkość. Walczyłem z tym z całych sił, ale nie umiałem zatrzymać procesu. Rozpadałem się, rozpływałem.
- Zaśniesz - powiedział łagodnie - Nie będzie bolało.
- Dlaczego..? - wyszeptałem - ... chciałem tylko przetrwać. Pomścić dusze mych ojców.
Pokręcił głową.
- Nie rozumiem cię. Połóż się. Zaśnij.
Upadłem na kolana, ale wstałem zaraz, nadal starając się zachować resztki dumy. Nie miałem już sił walczyć, ale wciąż mogłem umrzeć z godnością. Sięgnąłem paznokciami do mego gardła.
- To cię nie zabije - powiedział. Wydawał się zaniepokojony. Nie mogłem tego zrozumieć - Sprawi tylko ból.
- Co to znaczy ból dla mnie? - wyszeptałem, ale nie miałem już sił, by przebić mą skórę. Ostatecznie upadłem na kolana, a potem przewróciłem się na plecy. Sufit wirował szaleńczo nad moją głową, odgłosy miasta przycichły, podobnie jak szum jego krwi.
Wciąż nie chciałem się poddać.
- Przestań - powiedział z wyraźnym bólem w głosie - Nie męcz się dłużej. Zaśnij.
Nie miałem wystarczających sił, by przeczołgać się do kuchni i chwycić za jeden z noży. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa i mogłem jedynie leżeć nieruchomo, wpatrując się gasnącym wzrokiem w jego stronę. Stał przy posłaniu i płakał. Dlaczego? Za czym?
- Zaśnij w spokoju - wyszeptał - Będę tu.
Rozpadałem się, rozbijałem na miliony kawałeczków, traciłem siebie. W ostatnim przebłysku trzeźwości roześmiałem się gorzko z siebie i ze swojej głupoty. Roześmiałem się z podziwu. Co za robota! Co za kawał dobrej roboty!
- Gratuluję, sukinsynu - wyszeptałem. A może już nie zdążyłem tego zrobić?
Gdyż umarłem. Powróciłem na ziemie przodków.
Nadszedł w końcu czas...






Słońce świeciło wysoko na niebie, kiedy Jakub wrócił do sypialni i usiadł na posłaniu. Ciało leżało nieruchomo tam, gdzie je zostawił, trupio blade w ostrych słonecznych promieniach. Proces już się rozpoczął i wszystko szło zgodnie z planem, ale ból nie chciał zniknąć.
Ta jego duma. Ta wola przetrwania i duma.
Wstał z łóżka i podszedł bliżej, wypatrując ulotnych znaków nadchodzących zmian. Skóra powoli nabierała czerwonawej barwy, wspaniałe włosy odzyskiwały wcześniejszy blask. Dotknął twardego wybrzuszenia kości policzkowej i odetchnął cicho. Temperatura ciała podnosiła się systematycznie, krew na nowo zaczęła krążyć pod gładką skórą.
Czarne jak antracyt oczy otworzyły się spojrzały na niego gniewnie. Wzdrygnął się, ale natychmiast zapanował nad sobą i uśmiechnął niepewnie.
- Biały pies - wycedził leżący na podłodze Indianin.
- Witaj łowco - wyszczerzył się Jakub - I jak się spało?


kuba'S work
19.III.2005
WROCŁAW




Komentarze
mordeczka dnia padziernika 12 2011 22:33:08
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Azazel (Brak e-maila) 19:55 27-12-2005
smileyPodoba mi się w tym opowiadanku dedykacja takie to kochane i cieplutkie.Aż mi się tak miło zromiło.Miło,że ktoś jeszcze pisze takie fajniutkie parafki.Cóż Twój Norbert ma szczęściesmiley
Azazel (Brak e-maila) 19:56 27-12-2005
Tego wam właśnie życzę.Szczęścia i powodzenia.
moka (Brak e-maila) 23:45 30-12-2005
wampir Indianin? cienki pomysł ale opowiadanie miłe
graendal (Brak e-maila) 13:56 03-01-2006
Dziękuje za życzenia smiley

A rasa bohatera jest tu raczej mało ważna. Ważniejsza jest jego duma oraz rozczarowanie światem. Oczywiście dla tych, którzy potrafia to dostrzec.
An-Nah (Brak e-maila) 15:17 13-02-2006
Hej, a mnie się wampir indianin podobał. Nie ma nigdzie zasady, ze wampir musi być koniecznie hrabią z Rumunii. No i własnie, zupełnie zapomniałam Ci cos o tym opopwiadaniu napiasać - morał z teog taki, odpisyuwac na maile od razu... Bardzo mi się podobało. Może dlatego, że anwet mnie w końcu dopadął wampiorza faza (A wrrrr, jak to skomentował pewien wilkołak...) a moze dlatego, ze jest po prostu świetnie napisane i robi wrażenie - wampiryzm jako reakcja na prześladowania i nieszcześcia losu... niepokojące. Aaaaaa, Twilight prosi o taką strzykawkę smiley
szklana yoda (Brak e-maila) 21:19 29-04-2006
cudowne...masz taki deliatny styl niezaleznie oczym piszesz.pisz ile chcesz

Noren (Brak e-maila) 21:52 06-01-2007
A reszta? Nie mów że nie chcesz kończyc! To opowiadanie jest świetne!
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum