The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 21 2024 19:27:31   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Deszczowe spotkanie 1


Szybko zrobiło się ciemno i z nieba zaczął siąpić zimny deszcz. Mężczyzna odziany w granatowy płaszcz z niewielkim bagażem na ramieniu przemierzał las u podnóża gór Mglistych. Gdy na niebie pojawiły się pierwsze błyskawice a w oddali dało się słyszeć grzmoty, zaniepokoił się i zaczął rozglądać za jakimś schronieniem. Pomyślał o jaskiniach wśród gór, lecz mogły w nich ukrywać się również dzikie i niebezpieczne zwierzęta, ale musiał zaryzykować. Wiatr i deszcz przybierały na sile. Woda spływała mu po twarzy, a długie włosy kleiły się i przeszkadzały. Wokół zrobiło się mgliście i ledwo dostrzegał swój cel, skalną ścianę. Wydeptaną ścieżkę, którą podążał dotychczas zostawił za sobą i brodził teraz w coraz bardziej błotnistym podłożu. Kamienie były śliskie, chłód szczypał w policzki, podróżnik wolno posuwał się w górę po niewielkim zboczu kierując się w wyższe tereny. Gdzieś zawył wilk, a potem drugi mu odpowiedział. Mężczyzna zląkł się i zaczął oglądać wokoło bojąc się ujrzeć żółte ślepia zwierząt. Robiąc krok w tył poślizgnął się na kamieniu i upadł zsuwając się z błotnistego zbocza. Turlając się poczuł w nodze przeszywający ból, a potem zatrzymał na kamieniach z pulsującym bólem w głowie. Oczy zaszły mu mgłą i ostatnie co widział to deszcz padający mu na twarz, a w oddali usłyszał ponowne wycie wilków.

* * *


Powoli otworzył oczy przyzwyczajając się do światła. Było mu ciepło i chwila minęła zanim doszedł do siebie i spojrzał trzeźwo. Leżał w jaskini, przed nim paliło się ognisko przyjemnie ogrzewając jego zmarznięte ciało. On leżał na posłaniu ze skór, przykryty futrem, prawie nagi, jedynie w bieliźnie. Jego ubranie suszyło się rozłożone przy ścianie na drewnianej konstrukcji. Podróżny tobołek z rzeczami leżał w nogach.
Ktoś mnie znalazł, dzięki niebiosom.
Był zmęczony i już chciał ponownie zasnąć gdy zobaczył poprzez płomienie jakiś ruch przy wejściu do groty. Napiął się cały obawiając wilków, lecz do środka wkroczył przemoknięty mężczyzna. Podszedł blisko ognia, zdjął kaptur a na ziemię rzucił dwa martwe króliki. Obszedł ognisko i uklęknął przy leżącym mężczyźnie. Odrzucił przykrywającą go skórę na bok i dotknął nogi zimnymi rękoma.
- Hej, co ty wyprawiasz?! - wykrzyknął podróżnik onieśmielony swoim położeniem i nagim ciałem, lecz po chwili poczuł przenikliwy ból tam gdzie mężczyzna go dotknął.
- Poniżej kolana masz otwartą ranę, musiałeś się skaleczyć zsuwając ze zbocza o kamień lub patyk. Nałożyłem na nią zioła lecznicze i obwiązałem materiałem, ale muszę sprawdzić czy się goi.
Nieznajomy nie zważając na syk bólu odwiązał materiał okalający jego nogę i przyjrzał się ranie.
- Nie bądź niewdzięcznikiem, uratowałem ci życie - rzekł chłodno, zawiązał ranę nowym kawałkiem materiału i przykrył z powrotem mężczyznę.
Podróżnik patrzył na niego speszony. Oczywiście, że był mu wdzięczny, ale mógłby potraktować go mniej protekcjonalnie.
- Dziękuję - bąknął tylko i nie powiedział więcej bojąc się reakcji.
Obserwował myśliwego gdy ten oporządzał króliki zapewne na ich kolację. Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany. Grube buty ze skóry wiązane aż pod kolana musiały chronić go przed wilgocią i zimnem. Pod płaszczem ze skóry, który zrzucił z siebie, miał jasną bawełnianą koszulę okrytą skórzanym kaftanem z wiązaniami i przytroczonymi doń dwoma sztyletami. Obok na ziemi leżał łuk i strzały, których podróżnik wcześniej nie dojrzał. Twarz nieznajomego była opalona i pociągła. Miał długi zgrabny nos, oraz lekko skośne brązowe oczy, skupiające się teraz na swojej zdobyczy. Włosy miał gładko zaczesane do tyłu i przewiązane rzemieniem, kuc sięgał aż do łopatek i mienił się brązem i rudością w blasku ognia. Dłonie, teraz zwinnie pracujące, miał obleczone w długie skórzane nadgarstniki sięgające palców. Zerknął na leżącego nie odrywając się od swojego zajęcia.
- Czemu mi się przyglądasz? - zapytał oschle.
- P… przepraszam - zająknął się mężczyzna. - Zastanawiam się dlaczego mnie uratowałeś.
- Nie mogłem pozwolić ci umrzeć, żeby cię wilki rozszarpały. Nie jestem bez serca - mruknął.
Przygotował króliki i ustawił nad ogniem rożen. Wlał niewielką ilość wody z bukłaka do drewnianej miseczki i wypłukał w niej brudne dłonie, a potem wtarł w nie jakieś zioła dla zabicia zapachu krwi. Dopiero gdy mięso samo przygotowywało się nad ogniem, rozłożył jeszcze jedną skórę na ziemi, rozsiadł się na niej i zdjął niepotrzebne mu teraz rzeczy z pleców, jak skórzany kaftan, nadgarstniki, ciepłe buty oraz ukryty za plecami miecz.
- Czemu w ogóle wędrowałeś tędy o tej porze roku? Zaczęły się pory deszczowe i niebezpiecznie jest chodzić samemu - zagadnął myśliwy.
- Jestem urzędnikiem z Pohos, wędruję od miasta do miasta i spisuję dane ziemskie. Jestem w drodze do Arhil.
- Sam?
- Był ze mną towarzysz, wojskowy, który miał mnie strzec, ale rozchorował się w Kerman. Arhil jest niedaleko więc pomyślałem, że sam tam pójdę i zdążę wrócić zanim on wróci do zdrowia.
- Rozumiem, że nikt nie był taki miły w Kerman żeby cię poinformować jak niebezpiecznie jest na tej drodze?
- Jak widać nie.
Urzędnik spróbował usiąść żeby lepiej widzieć swojego rozmówcę. Zasyczał z bólu kiedy próbował podkulić zranioną nogę, ale w końcu wybrał wygodną pozycję. Okrył się skórą na tyle szczelnie żeby przykryć nagie ciało. Miał miękkie szare włosy falami opadające na ramiona. Myśliwy ujrzał w nich mieniące się drobinki, jakby były poprzetykane kryształkami srebra. Wydało mu się to dziwne, dla kogoś w podobnym do jego wieku. Poprzez ogień dojrzał turkusowe oczy, wdzięczne i niewinne, takie piękne.
- Jak cię zwą? - zapytał.
- Nazywam się Rien, a ty?
- Yann.
- Miło mi cię poznać. I przepraszam za nienależyte podziękowanie ci za uratowanie życia.
- W porządku. Ale niestety będziesz musiał tu zostać przez kilka dni, zanim rana się nie zagoi. Do tego prawdopodobnie będzie padać przez cały ten czas. Mamy schyłek jesieni, tutaj to oznacza porę deszczową zanim spadnie śnieg. Jak to się stało, że wędrujesz w takim cienkim stroju? - Wskazał ręką schnące odzienie.
- Wyruszyłem w podróż kilka tygodni temu, w Pohos wtedy było jeszcze ciepło. Im dalej na północ, tym zimniej. Miałem zakupić nam ciepłe płaszcze, ale część pieniędzy poszła na leczenie mojego towarzysza. Sądziłem, że uda mi się do niego wrócić przed zimą. - Rien spochmurniał. Był zły na siebie i swoją głupotę. Powinien był zostać w mieście z chorym Serhanem i tam przeczekać zimę, ale nie mieli dosyć pieniędzy. Arhil miało być ich ostatnim przystankiem przed powrotem do domu.
- A ty co tutaj robisz, skoro wiesz jaka będzie pogoda - zaciekawił się.
- Praktycznie mieszkam - odparł z uśmiechem. - Jestem myśliwym, żyję z tego co upoluję i sprzedam w Arhil, w Kerman, lub okolicznych wioskach. Niedaleko jest źródło wody, w lasach pełno zwierzyny. Zanim nadejdzie zima zrobię zapasy i zostanę w tej grocie.
- Tak sam? Z dala od innych ludzi? - Rien uniósł brwi w zdziwieniu.
- Ludzie mi nie są potrzebni do szczęścia. - Podniósł się i przekręcił królika na rożnie. Nie chciał więcej mówić o sobie więc zmienił temat. - Jak przestanie padać i rana się zagoi to odprowadzę cię do Kerman. Dobrze żebyście wyruszyli jak najszybciej na południe zanim spadnie pierwszy śnieg. Lepiej nie spędzać zimy w Arhil, wśród dzikich ludzi z gór.
- Dzikich ludzi z gór? - powtórzył z lekkim lękiem w głosie.
- No dobrze, nie są dzicy. - Yann zaśmiał się na głos.
Rien rozmyślał chwilę.
- Dobrze, dziękuję.
Nie rozmawiali więcej tylko czekali aż mięso dojdzie. Potem zjedli i popili wodą. Yann dorzucił drewna do ogniska, za wyjściem z groty huczał wiatr i zacinał coraz większy deszcz. Myśliwy ustawił niedaleko wyjścia zasłonę z pali i liści, żeby odsłaniała ich od zimna jednocześnie pozwalając ulecieć dymowi z ogniska na zewnątrz. Usadowił się przy ścianie groty, bliżej Riena i sięgnął po inny bukłak, tym razem napełniony winem. Po kilku głębszych łykach obaj byli rozgrzani, a Rien otworzył się i z chęcią opowiadał o swojej podróży. Gdy uśmiech nie schodził mu z twarzy, a buzia się nie zamykała, Yann przyglądał mu się z uwagą i zaciekawieniem. Rien był przystojny, a raczej piękny, jeśli mógł tak określić mężczyznę. Dawno nie spotkał kogoś tak delikatnego i jednocześnie ciekawego świata. Jego różowe od wina policzki rozjaśniały i ożywiały jasną skórę. Rien teraz nieskrępowany siedział blisko Yanna z okryciem zsuniętym na pas ponieważ przeszkadzało mu gestykulować. Jego naga gładka skóra mieniła się blaskiem ognia. Było mu gorąco od alkoholu, chociaż twarde sutki zdradzały, że w jaskini wcale nie jest wystarczająco ciepło. Yannowi też wino uderzało powoli do głowy, a może to upajanie się tym mężczyzną tak na niego działało. Już dawno z nikim nie był, z mężczyzną czy z kobietą, dla niego to nie miało znaczenia. Obydwie płcie były tak samo fascynujące i piękne, a teraz ten mężczyzna siedział obok niego prawie nagi i go kusił. Czemu by nie? W końcu uratował jego życie, może żądać jakiejś zapłaty.
Yann już dłużej nie myśląc przerwał wywód Rienowi zamykając jego usta pocałunkiem. Ten zdziwiony zrobił wielkie oczy i odepchnął go od siebie.
- Co ty wyprawiasz?! - oburzył się.
- Uratowałem cię, dałem jeść, pić i schronienie. Chyba mogę żądać zapłaty. - Yann rozłożył ręce i uśmiechnął się szelmowsko patrząc mu prostu w oczy.
Rien był zaskoczony. Jak mógł spodziewać się innego zachowania od prostego myśliwego, który w dodatku mieszkał w jaskini z dala od ludzi. Ależ był naiwny i głupi. Sądził, że może czuć się bezpiecznie gdyż Yann sprawiał wrażenie dobrego mężczyzny nie uciekającego się do takich sztuczek. Okrył się szybko skórą i odsunął.
- Przepraszam jeśli cię uraziłem. Oczywiście możesz żądać zapłaty, jak tylko wrócimy do Kerman dostaniesz swoją zapłatę w złocie. Teraz mogę dać ci część, ale rozumiem, że wolałbyś więcej po tym jak mnie odprowadzisz do miasta. - Rien złapał swój tobołek i zaczął w nim szukać sakiewki z pieniędzmi.
Yann uklęknął przy nim i złapał za ramiona ściągając do siebie. Ich twarze znalazły się bardzo blisko.
- Wolałbym inną zapłatę, złoto nie jest mi potrzebne.
- Proszę, nie - zapiszczał Rien i schylił się błagalnie. Skóra okrywająca jego ramiona zsunęła się odsłaniając całe jego ciało, teraz skulone i drżące.
Yann spojrzał na niego i doszedł do wniosku, że branie go siłą nie byłoby żadną przyjemnością.
Czyżby aż tak nie lubił mężczyzn, zastanowił się i puścił przerażonego mężczyznę.
- Jest już późno, idziemy spać - rzucił oschle i przesunął swoje posłanie dalej od Riena. - Lepiej się ubierz cieplej, twoje ubranie powinno być już suche. W nocy zrobi się zimno zanim z rana rozpalę ponownie ognisko. - Dorzucił większy kawałek drwa żeby dłużej się paliło i ich ogrzewało, po czym położył się i nakrył futrem. - Nie myśl o zabiciu mnie czy czymś takim, bo beze mnie nie przeżyjesz w tym lesie.
Rien siedział i patrzył w zdziwieniu na swojego towarzysza. Już sądził, że zostanie wzięty siłą, gotów był zrobić wszystko by do tego nie dopuścić, nawet go zabić, ale on po prostu odpuścił i poszedł spać. Urzędnikowi zrobiło się zimno. Sięgnął szybko po swoje ubranie, takie ciepłe i przesiąknięte zapachem pieczonego mięsa, okrył się szczelnie i przykrył futrem, prawdopodobnie wilczym i jeszcze długo wpatrywał w śpiącego teraz smacznie myśliwego. W końcu jednak gwizd wiatru i ulewny deszcz uśpiły go i odpłynął w krainę snów.

* * *


Poranek przywitał go chłodem i deszczem. Yann siedział po drugiej stronie ogniska i dopiero go rozpalał po uprzednim wyrzuceniu zbędnego popiołu. Rien okrył się szczelniej futrem i zadygotał z zimna. Na dworze było szaro i ponuro.
- To już poranek? Jest tak ciemno, że nie widać czy słońce świeci - rzekł żeby zagaić rozmowę po niefortunnym zdarzeniu w nocy.
- Tak, słońce już wstało, ale jest jeszcze wcześnie - odparł myśliwy dmuchając w płomyk.
- Wystarczy nam drewna? Nie wiadomo kiedy przestanie padać.
- Mam wystarczająco - i wskazał palcem w głąb jaskini.
Dopiero teraz Rien zwrócił uwagę na tamtą część groty, w której znajdował się spory dobytek Yanna. Drewno na opał, zapasy żywności, ciepłe skóry i futra.
- Czyli tutaj masz zamiar spędzić zimę?
- Tak. I mam nadzieję wrócić tutaj, po odstawieniu ciebie do Kerman, przed pierwszymi opadami śniegu.
Rien ujrzał wyrzut w jego spojrzeniu. Wiedział, że krzyżował wszystkie plany temu mężczyźnie. Sam miał nadzieję, że rana szybko się zagoi i przy pierwszym suchym dniu wyruszą do miasta.
Zapłonął ogień.
- Normalnie bym go nie rozpalał, ale musisz mieć ciepło skoro masz tu siedzieć i nic nie robić - stwierdził szorstko.
Skierował się w głąb jamy i z dobytku wyciągnął kilka rzeczy do jedzenia. Przygotował w misce jakieś ziarna z suszonym mięsem, zagotował mleko i podał Rienowi.
- A ty nie jesz?
- Mam tylko jedną miskę do jedzenia. - Rozłożył sobie przy ścianie kilka skór i futer i oparł się wygodnie obok ogniska.
Rien spuścił wzrok i zaczął jeść już bez sprzeciwu. Gdy Yann również się najadł, urzędnik skrępowany sytuacją, zapytał nieśmiale o możliwość opróżnienia pęcherza. Myśliwy westchnął. Wstał i znalazł długi kij, na którym Rien mógłby się podeprzeć, nakazał mu się szczelniej okryć ubraniem i wskazał wyjście do jaskini.
- Z prawej jest półka skalna na której możesz stanąć, tylko uważaj w którą stronę wieje wiatr. Ja nie będę ci asystować.
Rien zbliżył się do krawędzi wyjścia i dostrzegł jak wysoko się znajdują. Widział stąd niemal czubki drzew, na lewo znajdowało się niewielkie jezioro, do którego dolatywał mały strumień, który można by nazwać mikro wodospadem. Zastanawiał się jak Yann przytargał go tutaj, nieprzytomnego, z jego bagażem. W końcu naglony przez potrzebę wyszedł za grotę na półkę o której mówił mężczyzna i załatwił się. Był tam skalny daszek, więc deszcz bezpośrednio na niego nie padał, ale zacinał trochę i zmoczył mu ubranie i twarz. Pokuśtykał na prowizorycznej kuli z powrotem do ogniska. Gdy usiadł jęknął z bólu.
- Pokaż tą ranę - zarządził Yann.
- Nic mi nie jest, to tylko nadwyrężenie, cały dzień nie używałem nogi.
- Pokaż, mówię. - Myśliwy ignorując jego protesty odkrył jego szatę i podciągnął nogawkę spodni przewracając go na plecy. Nogę ułożył na swoich kolanach, odwiązał bandaż i przyjrzał się ranie.
- Muszę ją ponownie oczyścić i obłożyć świeżymi ziołami. Zostań tak, to nie potrwa długo.
Teraz już delikatnie położył nogę na posłaniu, przygotował zioła i zagotował wodę. Przemywał ranę wywołując grymasy bólu na twarzy Riena, ale ten próbował być dzielny i starał się nie wydawać żadnych odgłosów. Gdy Yann umieścił na ranie papkę złożoną z ziół, miejsce zaczęło piec czego nie mógł już zignorować.
- Co to jest? To piecze - wysyczał a z oczu mimowolnie pociekły mu łzy.
Yann zbliżył się do rany i zaczął delikatnie w nią dmuchać łagodząc ból. Rien spojrzał na niego oszołomiony. Teraz myśliwy wydawał się taki delikatny i opiekuńczy, jak zupełnie inna osoba. Jego włosy dzisiaj były spięte nisko na karku, miękko opadały z tyłu a niesforne krótsze kosmyki okalały twarz. W dziennym świetle mimo ogrzewającego ich ponownie ogniska, wyglądał dużo milej. Zabandażował ponownie nogę i położył ją delikatnie na posłaniu.
- Teraz nie powinno boleć - oznajmił.
Rien podziękował a Yann wrócił na swoje posłanie.
- Masz jakąś rodzinę? - zapytał Yann po dłuższej chwili ciszy.
- Mam siostrę, ale wyprowadziła się do męża, do innego miasta. Moja matka nie żyje, ale został ojciec, stary, schorowany. Mieszkam z nim i opiekuję się, a kiedy mnie nie ma jest służba.
- I zostawiasz ojca na tak długo? Przecież w każdej chwili może umrzeć.
- Nie mów tak - żachnął się Rien. - Wiem, że może się tak zdarzyć, ale nie mam wyjścia, taka jest moja praca. Mogę mieć jedynie nadzieję, że będę przy nim kiedy wyda ostatnie tchnienie. Ale on nie ma mi za złe, tego mojego wędrowania. Zresztą, zawsze chciałem podróżować, zwiedzać miejsca. Ty nie jesteś ciekawy świata?
- Widocznie nie tak bardzo jak ty.
- A ty masz jakąś rodzinę? - Zaciekawił się.
- Nie będę o tym rozmawiał.
- To czemu mnie o to zapytałeś?
- Chciałem zagaić rozmowę. - Założył ręce na piersi i oparł się o ścianę przymykając oczy.
Rien poczuł się zbity z tropu. Ten mężczyzna coraz bardziej go zadziwiał, a jednocześnie zniechęcał do siebie.
- To teraz ja chcę zagaić rozmowę i pytam o twoją rodzinę. Nieuprzejmie jest odmawiać - odparł z naciskiem.
Yann otworzył jedno oko spoglądając na niego z niechęcią.
- No i mam za swoje pytając o takie rzeczy. Niech będzie. Miałem kiedyś rodzinę, rodziców, siostrę, brata, ale wszyscy zginęli. Od tamtej pory nie mam stałego miejsca zamieszkania i wolę żyć samotnie. Zadowolony? - parsknął.
Ten patrzył na niego zaskoczony.
- Przykro mi z powodu rodziny. Już rozumiem czemu nie chcesz o nich rozmawiać. Przepraszam. - Spuścił wzrok. - Czuję się jakiś zmęczony, może się prześpię. - Położył się na posłaniu. Oczy mu się zamykały, poczuł się senny.
- To zioła, które ci dałem, regenerują, ale powodują senność - usłyszał jeszcze zanim odpłynął.

* * *


Gdy znowu się zbudził, było już popołudnie, długo spał, ale czuł się dużo lepiej. Na ognisku piekło się mięso, może znowu królik. Yann siedział po drugiej stronie z mokrymi włosami strugając coś krótkim nożem.
- Byłeś na zewnątrz? Na deszczu? - zapytał Rien ziewając i przeciągając się.
- Tak, poszedłem się wykąpać kiedy akurat przestało padać, ale teraz znowu leje. Przyniosłem też wodę dla ciebie. Jest lodowata, ale możemy ją później podgrzać.
- Nie ma problemu, mogę się obmyć zimną - odparł Rien, ale w głębi ducha marzył o długiej gorącej kąpieli.
Gdy zjedli obiad, Yann oparł się o ścianę i zamknął powieki. Stwierdził, że się zdrzemnie a wtedy Rien może się umyć. Ten, niechętnie przy obcym, lecz zgodził się nie protestując. Pokuśtykał z kijkiem na drugą stronę ogniska, bliżej wyjścia, żeby tam ewentualnie zachlapać ziemię. Zamoczył czysty materiał w wodzie, która faktycznie okazała się lodowata, pewnie z tego górskiego jeziora. Zdjął ubranie zostając w bieliźnie i zaczął obmywać się drżąc z zimna mimo bliskości ognia. Stał tyłem do Yanna, który udając, że śpi, tak naprawdę obserwował mężczyznę. Wcześniej, gdy go tutaj przyniósł nieprzytomnego po upadku, rozebrał do bielizny, ale wtedy nie myślał o nim w ten sposób. Chciał mu pomóc i go uratować, zajął się więc ogrzaniem ciała i leczeniem rany. Lecz teraz, gdy mężczyzna stał wyprostowany ukazując swoje wdzięki, nie pozostawał na nie obojętnym. Mimo szczupłego wyglądu, nogi miał silne od ciągłych pieszych wędrówek. Ramiona smukłe, długą szyję, którą właśnie odsłonił żeby przemyć. Mógłby go wziąć siłą, ale nie chciał. Wolałby go posiąść w inny sposób, taki w którym obydwaj mieli by z tego przyjemność. Jego turkusowe oczy kusiły pięknem i delikatnością, nie chciałby tego zniszczyć. Rien spojrzał na niego przez ramię i Yann szybko zamknął oczy. Gdy Rien się upewnił, że mężczyzna śpi, zdjął również bieliznę rumieniąc się na policzkach. Yann ponownie otworzył oczy mogąc teraz podziwiać jego kształtne pośladki. Poczuł ucisk w spodniach, więc zamknął oczy, wziął głęboki oddech i spróbował się uspokoić. Gdy Rien obmył się cały, pospiesznie wytarł się, ubrał i poszedł na swoje posłanie rozgrzać się pod futrami. Yann próbując nie myśleć o jego ciele naprawdę zasnął i Rien mógł obserwować jego spokojny oddech. On sam nie był już śpiący, więc żeby zabić czas, wyjął ze swojego podróżnego tobołka cienką książkę, którą czytał wiele razy zabierając w takie wyprawy. Zajmowała mu czas i bardzo ją lubił. Mówiła o podróżach przez różne krainy, nawet te wymyślone, z opisami tak bajecznymi, że czasami ciężko było sobie wyobrazić te różne cuda. Zagłębiając się w lekturze zapomniał o zimnie i bólu nogi.
Jakiś czas później gdy zbliżał się wieczór, Yann obudził się zdziwiony, że tyle spał. Sam był zwykle bardziej czujny i nie spał całymi dniami. Przy towarzyszu czuł się spokojniej ale też raziło go to rozleniwienie.
- Co czytasz? - Nie był naprawdę zainteresowany, ale znowu chciał zacząć rozmowę. Samotność dawała mu się czasami we znaki a rozmowa z kimś dobrze mu robiła.
- Książkę o podróżach - odparł. - Jesteś ciekawy? - Wyciągnął rękę z książką obok ognia.
Yann odebrał ją i zaczął przeglądać. Zmarszczył brwi.
- Nie umiesz czytać? - zapytał niepewnie Rien bojąc się, że go urazi.
- Oczywiście, że umiem - burknął. - Ale to jest w jakimś dziwnym dialekcie.
- Ach, faktycznie, zapomniałem że w tych rejonach obowiązuje inny zapis.
- Macie inny zapis znaków, ale mówicie tak samo?
- Część książek pochodzących z naszych zbiorów jest zapisana w dialekcie ze wschodu. Gdy czytam, automatycznie się przestawiam nie myśląc o tym. W szkołach uczymy się kilku dialektów żeby móc rozmawiać z tubylcami.
Yann oddał książkę.
- Lepiej napijmy się wina, po drzemce ciężej będzie mi zasnąć a wino dobrze zrobi. - Wstał do swoich zapasów żeby wyciągnąć kolację i alkohol.
Rien zarumienił się i szczelniej okrył ubraniem.
- Wolałbym nie pić - odparł wymijająco.
Yann spojrzał na niego zdziwiony i zrozumiał co miał na myśli.
- Nie martw się, nic nie będę próbował, skusiłeś mnie złotem - skłamał i usiadł przy ogniu.
Zjedli placki mączne z zimnym mięsem popijając rozgrzewającym winem. Rien trochę się uspokoił i pił wino ale z większym umiarem niż wczoraj. Za to Yann nie szczędził sobie trunku i nie trzeba było długo czekać na wypieki na jego twarzy i dobry humor. Zaczął opowiadać swoje myśliwskie przygody, pobyty w mieście i domach uciech. Gorąco zachęcał Riena do odwiedzin w jednym z takich przybytków w Kerman.
- Nie bywam w takich lokalach - odparł rumieniąc się, bynajmniej nie z powodu alkoholu.
- Ale chyba nie jesteś kastratem? - Yann zaczął się głośno śmiać, co wzburzyło Riena.
- Oczywiście, że nie.
- Czyli byłeś z kobietą?
- Tak i to nie raz - wykrzyknął i zmieszał się swoim wybuchem. Nie był przecież prawiczkiem za jakiego go miał.
- A z mężczyzną? - Yann spojrzał zaciekawiony jaką reakcję otrzyma po tym pytaniu i nie zawiódł się.
Poliki Riena oblały się mocniejszą czerwienią wchodzącą aż na uszy. Zająknął się na chwilę nie wiedząc co powiedzieć.
- Nie - uciął szybko nie wiedząc co dodać aby nie powiedzieć za dużo.
Owszem, nigdy nie był z mężczyzną, ale pragnął, bardzo pragnął być i to z tym jednym, konkretnym który został w Pohos. Nie chciał być z nikim innym. Wiedział do czego dążył Yann, że to jemu mógłby się teraz oddać. To było kuszące, mężczyzna był przystojny, dobrze zbudowany i uratował mu życie. Ale nie mógłby tego zrobić swojemu wybrankowi, chociaż jego szanse na bycie z nim były nikłe.
Yann wedle zamysłów Riena pochylił się w jego stronę i uśmiechnął lubieżnie.
- A chciałbyś? Może jednak złoto mi nie będzie potrzebne. - Dotknął dłonią jego rozpalonego policzka.
Rien odepchnął jego rękę już się go nie bojąc.
- Mówiłeś, że nic nie będziesz próbował - powiedział z wyrzutem.
Myśliwy spojrzał na niego spode łba.
- Masz kogoś? - Bardziej oznajmił niż zapytał. Z powrotem usiadł na swoim miejscu i pociągnął solidny łyk wina z bukłaka. - Mężczyznę w domu, któremu obiecywałeś wierność?
- Możliwe - odpowiedział niepewnie.
- Powiem ci coś o wierności. Jest ułudą. Będziesz czekał w czystości na taką osobę aż do ślubu a potem on okaże się świnią. - Zamilczał na chwilę, a Rien nie śmiał mu przerywać. Możliwe, że Yann w końcu się do niego otworzył. - Moja siostra była z takim jednym. Przysięgali sobie miłość i wierność. Dla niego pozostawała czysta aż do ślubu, spłodziła mu dziecko a potem się okazało, że miał inną już od dawna w sąsiedniej wsi. Nie przyszedł z pomocą gdy umierała w męczarniach.
Rien zbladł.
W męczarniach? Co musiało się stać z jego rodziną?
- Także jeśli łudzisz się, że on z nikim nie był, to możesz się rozczarować.
- On nie jest taki - wyszeptał.
- Oni wszyscy są tacy - zakrzyknął Yann wznosząc bukłak w górę na znak jakiegoś toastu.
- On zupełnie nie jest taki - jeszcze ciszej powiedział Rien i zaszlochał. Schował twarz w dłoniach próbując ukryć lub wstrzymać potok łez lecz nie potrafił. Ramiona zaczęły mu drżeć.
Yann speszył się zdziwiony, nie za bardzo wiedział co ma powiedzieć.
- Rien ja, przepraszam. Masz rację, może on jest inny. - Próbował go pocieszyć, ale sam nie miał przekonania do swoich słów.
Przysunął się do niego i położył rękę na ramieniu.
- Na pewno jest ci wierny.
- Nie, to nie to. - Znowu załkał i spojrzał na Yanna. Miał czerwone oczy pełne łez, które spływały po policzkach. - Kiedy wyjeżdżałem z Pohos on był zaręczony z kobietą. Dlatego wyjechałem, żeby tego nie oglądać. Ślub miał być niedługo, pewnie już się odbył, a kiedy wrócę on nie będzie o mnie pamiętał.
Yann uniósł brwi. A więc to tak, Rien był beznadziejnie zakochany z mężczyźnie, który ma żonę. Zrobiło mu się go żal. Ciekaw był czy kiedykolwiek coś między nimi było, czy to tylko platoniczna miłość ze strony Riena. Poczuł ścisk w sercu i w przypływie uczuć objął go i przytulił. Szeptał słowa ukojenia i głaskał po lśniących włosach. Rien w końcu przestał szlochać spazmatycznie i podniósł głowę. Yann dostrzegł w turkusowych oczach bezbrzeżny smutek, który go wypalał. Rien nagle pocałował go w usta, łapczywie, chcąc zapomnieć o swojej goryczy. Na początku zdziwiony, w końcu Yann odwzajemnił pocałunek pragnąc go bardzo. Całowali się pospiesznie jakby gonił ich czas, a tego mieli przecież wiele. Całując na oślep, podchmielony Yann zaczął rozbierać Riena zsuwając z jego ramion tunikę, samemu zdejmując koszulę przez głowę. Położył mężczyznę na futrach kładąc się na nim, a jego ciało było rozpalone, pożądało go. Wymacał spodnie nie odrywając ust od jego twarzy, rozwiązał przytrzymujący je rzemyk i wsunął rękę łapiąc jego pulsującego penisa. Rien jęknął głośno i wtedy Yann odsunął twarz i spojrzał na niego. Rien cały czas płakał, nawet teraz w chwili rozkoszy po policzkach płynęły mu łzy. Wzburzył się i odsunął.
- Ty nie chcesz mnie, tylko jego - rzekł z wyrzutem.
- Yann, ja... - Rien nie mógł mówić, łzy gorzko zalewały mu gardło. Sam nie wiedział czego chce. Skulił się na boku próbując się ubrać.
Myśliwy nie mógł tego znieść, był rozgoryczony. Pragnął Riena, pragnął jego ciała, ale też umysłu. Nie wiedział o nim wiele, ale zaczynał coś do niego czuć. Widział w nim piękno, dobroć i oddanie. Dawno nie spotkał kogoś wartościowego z kim mógłby się związać, na kim mógłby polegać, kto byłby przy nim i dla niego. Najpierw sądził, że weźmie go siłą żeby zaspokoić swoje żądze, ale teraz wiedział, że to coś więcej, coś głębszego, czego tak naprawdę się obawiał, że rozpali w nim ogień, a przecież będzie musiał rozstać się z Rienem, jak tylko deszcz umilknie, jak rana się zagoi, przed pierwszym śniegiem. Obiecał mu to, a on dotrzymuje słowa. Przecież nie mógł go tutaj więzić całą zimę. Powinien wrócić do swojego towarzysza podróży, do miasta, gdzie zajmą się nim porządnie, gdzie będzie miał normalny dach nad głową i łóżko z miękką pościelą, normalne jedzenie. Ubrał się prędko zarzucając na siebie ciepłą skórę z futrem i kaptur na głowę.
- Pilnuj ognia, ja wychodzę - rzucił prędko i nie oglądając się za siebie wyszedł z jaskini po drodze zabierając broń.
- Yann...! - krzyknął za nim Rien, ale ten go już nie słyszał.
Skulił się na posłaniu bliżej ognia. Nie powinien był nic mówić Yannowi, nie powinien był się tak rozklejać. Nie powinien był pożądać go, ale nadal tak czuł. Najpierw go nie chciał, nie chciał być z nikim innym jak Nayelem, ale tak naprawdę to nie było możliwe, Nayel go nie chciał, nie pragnął, a Rien tak bardzo pragnął bliskości, że wpadł w ramiona Yanna, w jego piękne brązowe oczy. Mimo chłodnego i powściągliwego charakteru był dobrym i miłym człowiekiem, w końcu uratował mu życie i nie zrobił nic na siłę przy jego sprzeciwie. Ale wyczuł ból w sercu Riena, który go odepchnął. Dlaczego? Dlaczego obydwaj nie mogą być po prostu szczęśliwi? Spojrzał w kierunku wyjścia z jaskini i zobaczył tylko ciemność i ścianę wody. Wiedział, że Yann od dawna mieszka tutaj, ale głupotą z jego strony było wyjść w nocy w taką pogodę i to wszystko przez niego. Teraz się martwił. Czy powinien iść go poszukać? Nie, to byłoby jeszcze bardziej nierozsądne. Ruszył się z miejsca i przyniósł trochę drwa na opał, które dorzucił do ogniska. Poczeka na niego, choćby miał nie spać całą noc. Niech Yann wie, że mu na nim zależy, jakkolwiek.








 


Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum