Następnego dnia od podjęcia pracy w pałacu, Erkiran wstał o świcie i zaczął się ubierać. Leteno leżący na drugim, w pokoju, łóżku przeciągnął się, zbudzony hałasem. Spojrzał jeszcze czy Kal śpi i ponownie wpatrzył się w drugiego brata.
– Gdzie ty się tak śpieszysz? – zapytał szeptem.
– Mam być w pałacu tuż po wschodzie słońca. Trzeba przygotować wszystko do śniadania.
– Powiedz, jak było wczoraj. – Podciągnął się na łóżku i oparł o ścianę. – Późno wróciłeś, byłeś zmęczony, więc nie pytałem jak ci poszło.
– Chodź do kuchni, nie chcę obudzić Kala. – Erki założył na siebie koszulę i w drodze do kuchni zaczął ją zapinać. W pomieszczeniu od razu poszedł po dzban z wodą i nalał trochę do metalowego garnuszka. – W kuchni panuje rozgardiasz. Każdy czegoś chce, coś komuś podaje, rzuca lub rozkazuje, ale po początkowym oszołomieniu zacząłem się orientować kto kim jest. Moje zadanie, to głównie dostarczanie towaru, więc często bywam na targu. Na dziś wiem, że trzeba kupić kosz owoców, które pójdą na śniadanie i będą dodatkiem do deseru.
– Jakich owoców? – Leteno podparł głowę na dłoni. Pospał, by jeszcze. Teraz jak musiał siedzieć w domu z najmłodszym bratem i sam go uczyć pisać oraz czytać, nie miał nawet czasu pochodzić i poszukać zabójców rodziców. Mama Kala i Erkiego też była jego matką i nigdy nie traktował jej jak macochy.
– Różnych, ale głównie pomarańcze i granaty. Mam nadzieję, że kupcy będą mieli Ackee, kucharka kazała mi to znaleźć. – Wypił wodę duszkiem i odstawił kubek. – Idę.
– Weź kurtę, rano jest chłodno.
– Wezmę. Opiekuj się Kalem.
– Erki? – Leteno podrapał się po piersi zasłoniętej koszulą nocną. – Sądzisz, że Delreth pomógłby nam znaleźć zabójców rodziców?
– Oszalałeś? – Prawie podniósł głos słysząc to. – Nie mieszaj go w to i przestań szukać. Boję się, że w coś się wplączesz. Jesteś nam potrzebny, Leto. – Erki przytulił brata.
Leteno natychmiast owinął ręce wokół szczupłego ciała i wtulił nos w szyję brata. Zatrzymał go przy sobie chwilę dłużej.
– To mnie męczy. Po prostu muszę, to zrobić.
– Nie musisz. – Odsunął się od starszego brata, zdjął z wieszaka kurtę i wyszedł.
– Nie rozumiesz, braciszku. To jest taka potrzeba, której nie czujesz. Nie zrozumiesz też jeszcze czegoś innego, ale tego się nie dowiesz – powiedział do siebie smutny Leteno i poszedł jeszcze pospać.
***
W Telmar, tuż po wschodzie słońca, wszyscy zasiedli do śniadania. Aranel był bardzo głodny, zmęczenie wczoraj dało o sobie znać w sposób jakiego się nie spodziewał. Kiedy zasnął, to dopiero obudził się dziś rano. Riven zanim położył się przy nim zaglądał co jakiś czas do sypialni zaintrygowany dlaczego mąż nie wstaje, ale widząc go śpiącym i to, że jest wszystko w porządku nie budził go. Terrik podjadał ukochanemu z talerza co lepsze kawałki owoców, a ten zabierał mu mięso pokrojone w plastry.
– Yav, kiedy wreszcie powiesz mi jaką masz dla mnie niespodziankę? – marudził Terrik.
– Cierpliwość to najpiękniejsza z cnót, kochanie.
– Skończy się, jak zakażę ci wchodzić do mojej komnaty do następnej pełni.
– Ciekawym kto ile wytrzyma – parsknął Galdor. – A teraz wybaczcie mi, muszę zobaczyć, co u moich ludzi.
Riven przypatrywał się mężowi, który uważnie słuchał wypowiedzi pary. Na policzkach Aranela wykwitł lekki rumieniec, kiedy skojarzył o co chodziło w tym zakazie wejścia do komnaty. Położył dłoń na jego i zapytał:
– Aranelu, miałbyś ochotę na spacer?
Wzdrygnął się na dotyk męża. Powinien przestać tak reagować.
– Z przyjemnością. Hrabio przyłączysz się do nas? – Chciałby móc mieć możliwość poznania przyjaciela męża.
Terrik z ochotą już miał się zgodzić, ale wzrok Saerosa jasno powiedział mu, że jak to zrobi, to pożegna się ze swoim przyrodzeniem.
– Chętnie Aranelu, ale później, teraz koniecznie muszę dowiedzieć się jaką niespodziankę ma mój mężczyzna.
– Długo jesteście razem? – W obecności innych osób stawał się mniej spięty niż przy mężu.
– Dziesięć wiosen. Gdybyś miał ochotę porozmawiać, Aranelu, co do tej pory nie było nam dane, to chętnie sam wybiorę się z tobą na spacer.
– Wspaniale. Może popołudniu?
– Wyśmienicie.
– To macie umówione spotkanie, ale teraz zabieram ciebie, mężu, do ogrodu. – Riven wstał mając cały czas splecione palce z palcami Adantina. Nie miał zamiaru przeszkadzać we wzajemnym poznaniu się tych dwóch mężczyzn, ale teraz była jego pora na bycie z Aranelem, jak i kilka następnych dni. Z nadzieją w sercu na polepszenie stosunków z mężem, kiedy Aranel wziął swój kij, poprowadził go na dwór.
***
Przeglądał owoce i wybierał tylko te najlepsze. Jak był dzieckiem mama nauczyła go, jak szukać pierwszych oznak zepsucia produktu. Dlatego teraz do koszyka trafiały tylko te najlepsze i nie próbował sobie wmówić, że te gorsze też są dobre. Zawsze połowa z nich trafiała go kosza na odpady po obraniu.
– Ma pan Ackee? – zapytał kupca.
– Chłopcze trudno o takie. Sprowadzają je z Kavore. Musisz szukać, jak będziesz miał szczęście to je znajdziesz. A może kumkwaty będą lepsze?
– Wybaczy pan, ale one w żaden sposób nie przypominają tego czego szukam. Ile płacę? – Erkiran sięgnął do sakwy, którą dał mu jeden z mężczyzn zajmujących się finansami.
– Dwadzieścia leitów.
– Aż tyle? Przecież to nie kosztuje więcej niż szesnaście. – Wiedział, że kupcy uwielbiają się targować.
– Phi. Szesnaście? Chłopcze chcesz mnie okraść w biały dzień? Niech ci będzie, osiemnaście i to moje ostatnie słowo. – Mężczyzna machnął ręką.
– Zgoda. Zbił bym do szesnastu, ale muszę znaleźć Acee. – Odliczył potrzebną sumę. Wysypał leity na rękę kupca i kiedy spojrzał mu w oczy, w tle zobaczył znajomą postać idącą wzdłuż straganów. – Dziękuję bardzo.
– To ja dziękuję, chłopcze.
Erkiran ominął kram i poszedł śladem Asmanda. Wydawało mu się, że mężczyzna czekał na niego. Ladrimowi przypomniało się, jak dobrze mu było w ramionach Asa.
– Podobno nie chodzisz w dzień pomiędzy ludźmi – zagadał Erki.
– Wmieszanie się w tłum, to najlepszy kamuflaż. Poza tym byłem w swojej sprawie i zauważyłem cię. – Udawał, że ogląda szaty, jakie zazwyczaj zakładali ogrodnicy. Nie obawiał się mówić, tutaj panował taki hałas, że i tak nikt nikogo nie słyszał. – Nie poinformowałeś mnie, że masz już pracę.
– Od wczoraj i nie było na to czasu.
– Przyjdź dziś do mnie – powiedział Asmand i zniknął chowając się za rosłym przechodzącym obok mężczyzną.
Erki nie wiedział dlaczego na tą prośbę poczuł gorąco. Zamrugał powiekami i rozejrzał się. Wypatrzył jeszcze jedno miejsce gdzie mógł kupić poszukiwane owoce.
***
Wrócił do komnaty w celu pobycia samemu i poużalania się nad tym, że Yavetil od czasu pobytu w Elmeriad mówi mu, że ma coś ważnego dla niego, a wciąż ucieka. Nie lubił tego, był niecierpliwy.
Otworzył drzwi i stanął jak wryty. Na środku pokoju z wielkim bukietem czerwonych róż stał Galdor i uśmiechał się do niego szeroko.
– Co tu robisz? Miałeś...
– Poszedłem zebrać je w ogrodzie. Sądzisz, że książę Saeros będzie miał mi to za złe?
– Nie wiem. Zależy po co ci one. – Terrik wszedł w głąb pokoju.
– Długo się zastanawiałem, jak to zrobić, czy to zrobić. Nie wiem co odpowiesz i przez to staję się niepewny.
– Ty?
– Tak, ja. Chciałem poczekać do wieczora, ale to chyba też dobry czas. To dla ciebie. – Wyciągnął kwiaty w stronę ukochanego, a gdy zakłopotany Terrik je wziął, Yav upadł przed nim na kolana.
– Yav, co ty robisz?
– Nie wiesz? – Wyjął z kieszeni spodni okrągłe pudełeczko i otworzył je. W środku na białej, miękkiej poduszce tkwił sygnet. – Hrabio Terriku Melisi czy wyjdziesz za mnie?
Terrikowi zabrakło tchu, a oszołomienie nie pozwoliło mu zabrać głosu. Tego się nie spodziewał. Wszystkiego, ale nie tego i nie wiedział co miał zrobić. Co na to król? Chociaż król zawsze powtarzał, że już dawno powinien się ustatkować i przestać udawać, że nic go nie łączy z Galdorem. Spojrzał w oczy kochanka. Ujrzał w nich niepewność i ból. Czyżby tak długo zastanawiał się co powiedzieć? Uklęknął przed nim i odłożył bukiet na brązowy dywan.
– Yav, a masz drugi dla siebie, bo nie mam zamiaru cały czas odganiać od ciebie mężczyzn. Skoro ja będę oznaczony to ty też – powiedział poważnie.
– To znaczy, że się zgadzasz? – Przez chwilę zwątpił, że mężczyzna się zgodzi. Odczytał z jego twarzy wątpliwości.
– Tak, ale musimy i tobie taki kupić...
– Mam drugi. – Zaraz obok pierwszego pudełka pojawiło się drugie takie samo i podał je Terrikowi.
– Dowódco królewskich wojsk i mój kochanku Yavetilu Galdorze czy wyjdziesz za mnie? – Otworzył pudełeczko.
– Z rozkoszą.
Mężczyźni wymienili się pierścieniami i tą ich małą ceremonię zakończyli pocałunkiem pełnym uczucia.
– To co z tą rozkoszą? – zapytał Melisi.
– Jesteś wiecznie niewyżyty. – Już miał go ponownie pocałować, ale tym razem tak jak narzeczony lubił, gdy do komnaty zajrzała jedna ze służących. Wszystko przez to, że Terrik nie zamknął drzwi.
Dziewczyna spłoniła się po czubki uszu widząc ich tak blisko siebie i klęczących, dygnęła.
– Niech panowie wybaczą, że przeszkadzam, ale stajenny szuka księcia Saerosa i Adantina.
– Co się stało? – zapytał hrabia. Obaj mężczyźni wstali.
– Koń księcia Adantina jest chory.
Galdor nabrał głęboko powietrze w płuca słysząc wiadomość. Adantin będzie niepocieszony sytuacją. Rozumiał miłość tego człowieka do Zariona. Porozumiewali się bez słów jakby byli jednym.
– Znajdę ich, ale najpierw zanim przekażę złe wieści sam sprawdzę co się dzieje – rzekł Yavetil.
– Pójdę z tobą, a ty Silno wstaw kwiaty do wody. – Przekazał zanim poszedł w ślad za narzeczonym.
***
Dotknął mokrej skały, była gładka, jakby woda ze stawu ją wyszlifowała. Zamoczył place w cieczy i przelał ją pomiędzy nimi. Czuł się tu naprawdę dobrze. Do tego wszędzie wokół śpiewały ptaki, a ich trel był pełen radości życia.
Słońce zaczęło przygrzewać siedzącą na trawie postać Aranela. Riven był obok i nie potrafił oderwać oczu od rozpromienionej twarzy swego męża. Młodzieniec był tu taki inny. Porzucił maskę i zachowywał się swobodniej. Nawet nieznacznie uśmiechał się. Riven żałował, że do tego co spotkało Aranela sam dodał mu zmartwień. Gdyby teraz miała nastąpić ich wspólna pierwsza noc zrobiłby dużo, żeby się pohamować.
– Opisz mi to miejsce, Riven. Opisz mi dokładnie, co tutaj jest poza skałami i wodą. Co jest blisko, a co daleko. Chcę to zobaczyć twoimi oczami. – Adantin podparł się na jednej ręce, a druga spoczęła na kolanie. Czuł ciepło pochodzące od męża, który zajmował miejsce blisko niego. Po tym co wczoraj usłyszał, kiedy Riven sądził, że on śpi inaczej się czuł. Lepiej.
– Będzie łatwiej mi mówić, jak pozwolisz mi na coś.
– Nie rozumiem.
– Nie bój się. Najwyżej mi powiedz, żebym się odsunął. – Saeros przysunął się bardziej do męża, tak blisko, że mógł bez problemu objąć go ramionami i oprzeć o swoją pierś. – Nie bój się, nic złego ci nie zrobię – zapewnił, kiedy Aranel napiął wszystkie mięśnie. – Powiedziałem, że nie zrobię nic czego nie będziesz chciał i na pewno nie zmuszę cię znów do... stosunku. – Jemu samemu dziwnie było wypowiadać to słowo. – Podaj mi rękę. – Sięgnął po tą co spoczywała na udzie męża. – Tak łatwiej pokażę ci kierunki.
Aranel poczuł się przez chwile spętany strachem, ale kojący głos niedaleko ucha uspokoił go trochę, pomimo tego pozostał czujny. Nie pozwoli, żeby małżonek coś w nim rozbudził, a później ponownie sprawił taki ból. Podał mu rękę, na której lekko zacisnęły się palce Rivena.
– Spokojnie. – Nie wiedział czy to dobry pomysł, być tak blisko, gdyż Aranel się go obawiał, ale może to najwyższy czas, aby powoli przyzwyczajać go do siebie. Samo dotykanie dłoni nic nie da. Czasem nie umiejącego pływać trzeba puścić na głęboką wodę i tylko być przy nim, aby się nie utopił. W tym wypadku Aranel bał się jego dotyku, więc pora mu go dawać i pokazać, że nie stanie krzywda mu się. – Wsłuchaj się w mój głos. Na zachodzie w oddali widać pasmo górskie. Nie jest ono tak nieprzystępne i okrutne jak w krainie Iensaur, ale jeszcze nikt nie zdobył się na to, by się wspiąć na najwyższy szczyt i ujrzeć stamtąd bezkres oceanów. W ogóle wszędzie wokół jest las, głównie przeważają drzewa liściaste. To miejsce gdzie stoi dom, można uznać za polanę na której znajdują się różne części ogrodu. Tu gdzie przebywamy są liczne skały otoczone trawą i wodą.
Adantin wsłuchiwał się w ciepły głos starając się wszystko zapamiętać. Chciał jak najwięcej wiedzieć. Riven sterował jego dłonią i pokazywał kierunki czasami kierował ją na trawę pozwalając ponownie zatopić palce w długich źdźbłach. Pozwolił sobie już na pełny spokój. Nagle gdy mąż opowiadał o kolejnych ciekawych rzeczach usłyszał, czyjeś kroki.
– Ktoś od nas idzie – powiedział. – Z tego co słyszę, to Galdor, ale nie jestem pewny, kroki są dość mocne, nerwowe.
Riven skierował wzrok w tą samą stronę skąd i jego dobiegł stukot twardych podeszew butów o wyłożoną kamieniami ścieżkę.
– Masz rację, to Yavetil. – Obserwował sylwetkę zbliżającego się mężczyzny.
Galdor widział ich, jak siedzą blisko siebie i innym razem, byłby uradowany tą bliskością, lecz teraz musiał przekazać im złe wieści. Zbliżył się do nich i skłonił. Rano podczas śniadania mógł pozwolić sobie na mniej oficjalne zachowanie, kiedy w izbie jadalnej byli sami, teraz musiał się zachować, jak przystało na jego stanowisko.
– Wybaczcie mi, że przeszkadzam, ale to bardzo ważne. Chodzi o Zariona, książę Aranelu.
***
– Nie ma mowy! – odkrzyknął Erkiran.
– Dlaczego nie?!
– Nie utnę łba tej gęsi! Nie i koniec! Może pan sam to zrobić! – Nigdy niczego i nikogo nie zabił i nie zamierza tego zmieniać.
– Maden, zostaw chłopaka! – wrzasnęła kucharka.
– A ty co jego matka? – zapytał rosły mężczyzna z blizną pod lewym okiem. – Niech się uczy.
– Ty nie jesteś dobrym nauczycielem. Erki, chłopcze możesz odpocząć. To twoja nagroda za zdobycie Acee. Wybierz się na spacer, zawołam cię, jak będziesz mi potrzebny. Iadil, dotrzymaj mu towarzystwa.
– Erki, chodź. Usiądziemy na ławce i zjemy pomarańczę. – Dziewczyna, która go tu przyprowadziła poprzedniego dnia pokazała, że trzyma w dłoni owoc. Wyprowadziła go z kuchni i poszli wzdłuż wydeptanej ścieżki w stronę gdzie rozciągały się pałacowe ogrody. Usiadła w słońcu na drewnianej ławce ciągnąc chłopaka za sobą, by zrobił to samo.
– Miło tu – powiedział przysiadając na ławce i oparł się o mur. Akurat ten kawałek nie był porośnięty winoroślą, która pięła się po południowej ścianie ku wieżom pałacu.
– Wiem. Lubię tu być. – Zaczęła obierać owoc. – Mogę sobie popatrzeć na robotników pracujących przy ziołach. Widzisz tego bez koszuli? – Wskazała mu młodego chłopaka.
– Tak. – Z daleka mógł ocenić, że chłopak ma ładne ciało. Przyszło mu na myśl pytanie:
Jakie ciało ma Asmand. Zawsze ukrywa je pod płaszczem lub peleryną.
– To mój narzeczony. Mamy się zimą pobrać.
– Gratuluję. – Uśmiechnął się do niej szczerze.
– Dziękuję. O, a widzisz obok niego mężczyznę bardzo elegancko ubranego? – Chłopak przytaknął. – To nasz zielarz. Pewnie przyszedł po zioła. Dalej pracują mój tata, brat i inni ludzie zatrudnieni z miasta i okolic. Pałac daje wyżywienie im wszystkim. Król jest dobrym człowiekiem. – Oddzieliła pół owocu i podała Erkiemu. – A wiesz, że książę Riven ma małżonka? Widziałam z bliska jego męża. Jest niewidomy, ale doskonale sobie radzi. Wspaniale się porusza, jak już pozna teren. Najczęściej przebywa po drugiej stronie pałacu. O tam. – Pokazała mu ręką. – Spędza czas raczej samotnie, mam wrażenie, że książę Saeros go unika. A książę Adantin jest taki piękny. – Rozmarzyła się.
Przełknął cząstkę owocu i zapytał:
– A komnaty książąt gdzie są?
– Widać stąd balkon i okno, chyba sypialni, nie wiem. Nigdy nie byłam na wyższych piętrach. Wiem tylko to, co mówiła mi mama. Jest pokojową i zajmuje się południowym skrzydłem.
– Nie chciałabyś też robić tego co twoja mama? – Erki otarł ręce z soku w spodnie.
– Nie mam ochoty siedzieć cały dzień zamknięta w murach i sprzątać. A w kuchni...
– Tu jesteście. – Jedna z pomocnic kucharki przerwała dziewczynie wypowiedź. – Koniec przerwy. Do pracy.
– Już idziemy, pani Lotnem.
Erkiran podniósł się rzucając jeszcze okiem na widziany w oddali balkon z którego zwisały girlandy fioletowych kwiatów. Zapisał sobie w głowie, że musi zapytać Asmanda po co mu potrzebna wiedza na temat, gdzie się znajduje komnata Adantina.
***
Zdenerwowany Aranel w drodze do boksu potknął się i tylko to, że przytrzymywał się ramienia męża nie upadł. Tak bardzo się bał o życie Zariona. To był jego przyjaciel. Wiele razy mu mówiono, że zwierzę nie może być przyjacielem. Śmiał się im w twarz, on wiedział swoje.
– Jesteśmy już w boksie Aranelu – poinformował go mąż.
– Gdzie jest Zarion? Co robi?
– Leży na sianie. Jest tutaj Terrik, stajenny i Agathe.
Aranel puścił się męża i ufając swej intuicji, rozglądając wokół rękoma, zbliżył się do ciężko oddychającego zwierzęcia. Wymacał dłońmi jego łeb i pogłaskał.
– Co ci jest? Nigdy nie chorowałeś. – Przytknął czoło do szyi Zariona. – Maleńki. – Teraz nie obchodziło go, że pokazuje prawdziwego siebie, liczyło się tylko to cierpiące zwierzę. Miał ochotę płakać.
– Wiecie już co mu jest? – zapytał Riven klękając przy mężu i obserwując wszystkich po trochu.
– Nie wiemy. – Wzruszył ramionami stajenny.
– To co wiecie? – warknął Saeros.
– To, że jest źle.
Na odpowiedź stajennego broda Aranelowi niebezpiecznie zadrżała i skulił się. Nie chciał stracić przyjaciela. Nie jego. On był jego oczami podczas przejażdżek. On go prowadził przez przeszkody. On pozwalał się przytulić.
– Macie się dowiedzieć co mu jest, natychmiast. Terrik, co sądzisz? – Melisi dużo czytał na temat koni, ich zachowań, chorób i wszelkich objawów, więc miał nadzieję, że coś na to poradzi.
– To przez jego brzuch. Coś jest nie tak. – Terrik dotykał ogiera po brzuchu. – Coś mu zaszkodziło. Co on jadł?
– Ale nie otruliśmy go, panie. – Przerażony stajenny cofnął się. – Jadł to co inne konie.
Riven zobaczył, że Agathe szuka czegoś w trawie jaką dostał Zarion. Przeniósł wzrok z niej na męża. Aranel, był przytulony do ogiera i trzęsły mu się ramiona. Wyciągnął w jego stronę ręce i przyciągnął do siebie.
– Chodź do mnie.
– Chcę być z nim.
– Będziesz, Aranelu. Na pewno nic mu nie będzie.
Aranel posłuchał ciepłego głosu, tylko jemu tu w tym momencie ufał. Przecież Riven też kochał Anvara. Nie chciał, by mu się coś złego stało, by... Wyobraził sobie śmierć swego konia i wtulił się w przyciągające go ramiona. Wsunął głowę pod brodę męża, objął rękoma jego plecy i rozpłakał się.
– Szzzzz. – W tym momencie coś w Rivenie pękło, zapragnął ochronić tego delikatnego mężczyznę od wszystkiego zła. – Będzie dobrze. Zarion wyzdrowieje. – Na jego serce spłynęło coś ciepłego i stopiło ten kawałek lodu, jaki jeszcze tam gdzieś tkwił i mówił, że powinien być z kobietą. Nie chciał kobiety, od teraz chciał Aranela i będzie walczył o niego i jego uczucia swoją cierpliwością, stałością i być może w przyszłości miłością. – Szzzzz. – Głaskał go po plecach, aby ukoić ból męża.
Zapach Rivena już nie kojarzył mu się w tamtą nocą, tylko teraz z opiekuńczymi i pomocnymi ramionami, w których pragnął się schować i tam czekać na dobre lub złe wieści. Wolał te pierwsze, ale czy mógł się łudzić? Przecież powiedzieli, że jest źle.