Rozdział 11
- Zrób sobie coś do picia, ja się muszę ubrać - powiedział Cody do kuzynki. Skrzywił się, wczoraj za dużo wypił i bolała go głowa.
- Piłam, jadłam w domu i chcę pogadać. Wiesz, o czym.
Zatrzymał się w drzwiach sypialni, zgrzytając zębami. Nie mógł nic przed nią ukryć, ponieważ ona i tak dużo wiedziała, a do tego przedwczoraj sam jej opowiedział, co się z nim dzieje.
- Agnes, i tak już wszystko wiesz, więc nie ma potrzeby robić wywiadu.
- Spotykasz się z nim? Jesteście razem? - To jedno chciała wiedzieć. Założyła ręce pod obfitym biustem i czekała na odpowiedź. Nie odpuści mu.
- Sam nie wiem. - Zniknął w sypialni, ponieważ musiał pozbyć się szlafroka i założyć na siebie normalne ubranie. Nie zamknął drzwi do pokoju, więc mówił dalej, podnosząc ton głosu, a przy okazji ze sterty rzeczy wyciągał różne koszulki. - Niby wygląda na to, że jesteśmy razem, ale w jednej chwili jest tak, a za trochę trudno to określić. Można powiedzieć, że jesteśmy razem, ale nie do końca.
- Nie można być z kimś „nie do końca”. Zostawmy ten temat. Czy nie spieszysz się zbytnio ze swoimi nadziejami, planami? Co, jak jesteś jego eksperymentem? - Znała go, wiedział, że zacznie zaraz planować całe życie.
- Umiesz człowieka ściągnąć z chmur na ziemię. - Cody pojawił się ponownie w pokoju już ubrany. - On chce nadal publiczne ciągnąć, że jest hetero. - Ubrał adidasy i pochylił się, aby je zawiązać.
- Na dłuższą metę nie da się tak. Po co się w to pakujesz?
- Zakochałem się i może to jedyna szansa na bycie z nim blisko. Wczoraj mizialiśmy się w biurze - dodał.
- A dzień wcześniej płakałeś, że cię odtrącił. Co się w tym czasie zmieniło? - Zaciekawiła się. Poprawiła spadający jej z ramienia pasek od torebki.
- Tamtego dnia, wieczorem, przyszedł do mnie i powiedział coś... W każdym razie przeprosił mnie i kochaliśmy się. - Wyszczerzył się radośnie.
- Muszę usiąść, takich rewelacji się nie spodziewałam. - Obeszła kanapę i klapnęła na siedzenie.
- Tylko mi nie mdlej. - Zdjął z wieszaka wiatrówkę i założył na siebie.
- Chcesz powiedzieć, że zaciągnąłeś go do łóżka? - Teraz była pod wrażeniem. Jej kuzyn niechcący naprawdę uwiódł Harnera.
- Nieważne, kto kogo. Dziś spędzamy dzień razem i ty mnie zawieziesz do jego rezydencji.
Podniosła brwi w geście zdziwienia, ale już nic nie powiedziała. Cody był zakochany, a miłości trzeba pomóc.
**
Nie mógł go pocałować przy rodzeństwie Jamesa, więc tylko posłał mu radosny uśmiech na przywitanie. W czasie drogi do Harnera miał ochotę stchórzyć i nie przyjeżdżać tutaj. Bo co tu będzie robił? Dlaczego ma zawracać głowę mężczyźnie, który chce czas spędzić z tymi dzieciakami? Lecz kiedy go zobaczył, wiedział, że nieprzyjechanie tutaj byłoby błędem. Poza tym Sarah od razu rozwiała wszelkie wątpliwości. Dziewczynka skakała z radości, widząc go. Natomiast Vicky była bardzo powściągliwa, ale pomimo jej spokoju czuł na sobie akceptujący wzrok dziewczynki. Alex już namawiał go na porcję koszykówki, ale na inny termin, w międzyczasie unikając wzroku brata. Cody zastanawiał się, o co chodzi, ale nie pytał o rodzinne sprawy. Najbardziej to chciał znaleźć się sam z Jamesem, ale nie miał nic przeciw temu, co działo się wokół.
- A wczoraj pani powiedziała, że powinnam w przyszłości uczyć się rysunku. Dlatego muszę poprosić brata, aby zapisał mnie do fajnej szkoły, która tego uczy - paplała Sarah.
- Nasz gość dopiero przyszedł, Sarah. Daj mu chwilę oddechu - poprosił James. Chciał spędzić z nimi czas i z Cody'm, więc takie rozwiązanie wydało mu się najlepsze, ale właśnie zaczynał tego żałować. Sarah już zawładnęła Adisonem, a on musiał trzymać się na uboczu. - Zaproś Cody'ego do pokoju, bo wstyd trzymać gościa w holu.
- Cody, zapraszam do salonu - powiedziała oficjalnie. - Mam tam dom dla lalek - szepnęła.
- Cody nie będzie się z tobą bawił. Mógłby się pobawić ze mną. - Ostatnie zdanie tylko pomyślał, ale już czuł się winny, że miałby ochotę zaciągnąć go na górę i zdeprawować bez reszty. Nie winny dlatego, że zabrałby go dzieciakom, ale po prostu nie powinien tak myśleć. Niestety, myślał i coraz bardziej miał ochotę pakować się w coś, czego jakaś jego część nie chciała i czasami zaczynała walczyć o tak zwaną „normalność”. Zwrócił uwagę na brata, który odebrał smsa i z błyskiem w oczach popędził do holu, a zaraz dało się słyszeć dzwonek do drzwi. Nie mógł to być nikt inny, jak tylko Steven. I nie mylił się.
Obaj chłopcy weszli do pokoju cali zadowoleni.
- Dzień dobry - przywitał się Steven.
Cody widział, jak James patrzy na kolegę brata, tak jakby go oceniał, a ten, widać, trzymał się na dystans. Ostatnim razem nie zauważył niczego podobnego, wręcz zachowywali się jak dobrzy znajomi, których nie dzieli różnica wieku.
- Steven i ja wychodzimy, a wy się kiście w domu, chłopaki.
- Jestem jeszcze ja i Victoria - upomniała się Sarah.
- Wy też się kiście. Poczekaj na mnie. Wezmę tylko bluzę z pokoju. - Alex zwrócił się do swego chłopaka.
- W porzo, nie spiesz się.
- Może zostaniecie? Podobno ma być burza - kręcił James.
- Że co? Burza? Chyba coś ci się przywidziało. Steven i ja wychodzimy. Czasami trzeba pobyć sam na sam - rzekł Alex.
- Nie zrób czegoś...
- Ty się już o moją cnotę nie martw - szepnął Alex bratu do ucha. - Coś ci wczoraj powiedziałem. Wiem, jak o siebie zadbać. - Wiedział doskonale i nie znosił, kiedy mu coś przypominano. Pobiegł na piętro po bluzę i po krótkim czasie razem ze swoim chłopakiem opuścili dom.
Pobyt Cody'ego w rezydencji przedłużał się do obiadu i później. Mężczyźni nie mieli chwili dla siebie do czasu, aż nie przyszła Chloe, która zabrała dziewczynki do parku. Dopiero wtedy Cody podszedł do kochanka i objął go, mając nadzieję, że ten go nie odepchnie. I nie zrobił tego. Z Jamesa uszło jakby długo gromadzone powietrze, a wszelkie całodniowe napięcie minęło.
- Jak tak dalej pójdzie, to każdą sobotę spędzimy razem - mruknął Cody.
- Dalej?
- To już druga sobota, jaką tu spędzam. Pomyśleć, że tydzień temu nic nas nie łączyło. Szkoda tylko, że chcesz to ukrywać.
- Cody, wiesz...
- Wiem. - Pocałował go lekko w usta. - Stęskniłem się za nimi.
- Za czym? - James zmarszczył brwi.
- Za twoimi ustami. - Zarzucił mu ręce na szyję. - Chciałbym podgonić czas do przodu i trafić na dzień, w którym siebie zaakceptujesz.
- Czemu? - Wsunął palce w jego włosy.
- Jak nie zaakceptujesz sam siebie, nie będziesz miał możliwości ujawnić się, bo to stwarza barierę i coming out w takim wypadku nie jest możliwy. Ta bariera tkwi nie w innych ludziach, tylko w twojej głowie i chciałbym pomóc ci ją usunąć.
James nie potrafił mu powiedzieć, że najchętniej to by niczego nie usuwał i wszystko zostawił tak, jak było jeszcze te kilka dni temu. W takim wypadku zraniłby go, a i okłamał sam siebie. Z minuty na minutę zaczynał wierzyć, że Cody wpadł mu w oko już przy ich pierwszym spotkaniu. Przecież było wręcz niemożliwością, żeby w ciągu tak krótkiego czasu wzbudził w sobie ochotę na tulenie tego faceta, całowanie go i nie tylko. Mimo wszystko mógł się mylić i pragnienie tak szybko w nim urosło. Łapał się na tym, że ostatnio za dużo myśli. Te wszystkie rozważania dały mu na tyle świadomości, że poza kobietami lubi też mężczyzn, a właściwie jednego, bo tylko do Adisona go ciągnie jak ćmę do ognia. Tymczasem, jakby nie myślał, to może mógłby nadal udawać, że nie jest biseksualny.
- Od myślenia rozboli cię głowa, więc przestań to robić, James. Co cię widzę, to tylko patrzysz gdzieś nieobecnym wzrokiem. Przestań i żyj. Daj się pochłonąć namiętności. - Cody w duchu też dodał, że i miłości, ponieważ wolał na głos tego nie mówić i nie sprawić, by James czuł się osaczony przez niego. Chciał mu dać wybór. Może pragnął pomóc mu w tej decyzji, ale lepiej, aby to James sam zadecydował, czy chce być z nim na dobre i na złe, czy woli po kilku dniach rozwalić to, co teraz mają.
- Myślenie jeszcze nikomu nie zaszkodziło. - Przyciągnął go do siebie.
- Nie, ale nam może zaszkodzić jedno - zamruczał Cody. Bliskość tego człowieka za bardzo na niego działała.
- Co takiego? - Złapał zębami płatek ucha Adisona.
- Kilkudniowy celibat. Umiesz coś na to poradzić?
- Chyba znajdzie się na to lekarstwo. Ale nie tutaj. U ciebie. Odwiozę cię, jak panie wrócą ze spaceru.
- Dobrze. - Nie chciał pytać go, dlaczego nie mogą pójść na górę do sypialni mężczyzny na szybki numerek, bo rozumiał, że James wolał się nie spieszyć i nie być zaskoczony przez dziewczynki. W zamian zmienił temat. - Co jest między tobą a Alexem? I nie tylko, ten Steven również się dziwnie dzisiaj zachowuje.
James odsunął się od niego i usiadł na kanapie.
- Okazuje się, że mój nastoletni brat zna siebie bardziej niż ja w jego wieku. Raczej nie powinienem ci tego zdradzać, ale powiem. Alex jest gejem, a Steve to jego chłopak.
- Znaczy, że... Kurde, musiało cię to zwalić z nóg, jak się dowiedziałeś. - Klapnął obok kochanka tak, aby siedzieć przodem do niego.
- Uwierz, zwaliło, lecz bardziej to, że dla niego to jest takie proste. Dla ciebie też takie było? - Nachylił się po szklankę soku. Najchętniej napiłby się czegoś mocniejszego.
- To go podziwiam. Ze mną było różnie, ale wiedziałem, kim jestem. Dziewczyny zdecydowanie odpadały. I jestem cholernie z tego zadowolony.
- Czemu? Nie chciałbyś być jak inni, mieć żonę, dzieci?
- Nie. - Uśmiechnął się. - To znaczy, co do żony, bo dzieci... jak widzisz, lubię je, więc czasami męczyło mnie to. Szczególnie mama, ale zrozumiałem, że nie można mieć wszystkiego - odparł Cody.
- Twoja mama chce wnuki?
- I to jak. - Przez myśl przebiegło mu, że jakby on i James się związali, to rodzeństwo mężczyzny mogłoby być substytutem wnuków, ale zaraz to odtrącił, bo zacznie planować, a tym samym zakochiwać się mocniej, gdy wyobrazi sobie ich razem na zawsze. A tymczasem nie był pewien, czy bliskość jego i Jamesa potrwa następny tydzień.
**
Wbrew strachowi Cody'ego trwało nie tylko tydzień, ale i kolejne trzy. Spotykał się z Jamesem. Był jego tajemnicą, ale z każdym kolejnym dniem przestawało mu to przeszkadzać. Nie powinno tak być, ale miłość, jaka w nim była sprawiała, że mógł znieść ukrywanie się. Spotykali się najczęściej w mieszkaniu Cody'ego, ale nie chowali się tam cały czas. Wychodzili razem do kina czy na kolację, ale zawsze wtedy jako dobrzy przyjaciele. Adison widział jeszcze, że kochanek walczy ze sobą, ale łamał się za każdym razem, kiedy się kochali, całowali. Lubił chwile, kiedy przychodził rano do pracy, a James już był u siebie w gabinecie. Zawsze wtedy szedł mu powiedzieć „cześć”. Stało się to powodem kilku plotek, jakie rozsyłał Madson: „Widzicie, oni coś ze sobą kręcą”, „Pewnie są po gorącej nocy”. James raz usłyszał coś takiego i skutecznie zamknął usta Harry'emu, proponując jemu taką noc. Zarówno Cody, jak i James nie tłumaczyli się, że traktują siebie inaczej, po prostu zaprzyjaźnili się i już. Wymówka była dobra, bo często pracowali razem i to mogło ich do siebie w ten sposób zbliżyć.
Dostali wymarzony kontrakt z Beauty Cosmetics, a ich reklama już krążyła zarówno w sieci, jak i w telewizji lub w kolorowych magazynach. Cała agencja świętowała tę chwilę, gdyż oznaczało to znaczny wpływ gotówki. HarnerTeam dostawało nowe propozycje współpracy z różnymi firmami, a Cody i James romansowali pod nosami kolegów, a także rodzin. Mimo że Cody bywał w rezydencji Harnera po kilka razy w tygodniu, żaden nie powiedział słowa, szczególnie Alexowi, że są razem. Tak, byli razem i Cody, angażując się coraz bardziej w związek, robił całe tony planów. O wielu mówił Jamesowi, gdy po namiętnym seksie leżeli w łóżku, o ile nie zrobili tego pod prysznicem lub na ścianie, i rozmawiali.
James czuł się dobrze, mając za partnera mężczyznę. Kogoś równego sobie. Czasami, nocami mówił sobie, że nie może ułożyć sobie życia z facetem, ale jak widział Cody'ego, te myśli uciekały daleko od niego. Cieszył się, że Cody nie naciska na ujawnienie się i rozumie, że James musi mieć czas. Nie raz sam Harner dochodził do wniosku, że na dłuższą metę nie jest to dobre i rozważał przyznanie się do tego. Najpierw rodzinie. Dziewczynki bardzo lubiły jego kochanka, Alex też. W sumie od kiedy w domu nie pojawiały się kobiety, a Alex nie musiał kłamać, ich relacje się zmieniły. Przestali się kłócić o każde głupstwo. James nadal nie ufał Stevenowi, przecież był facetem i wiedział, że mając u boku partnera, ciężko powstrzymać się przed czymś więcej niż tylko ręcznymi zabawami. Swoje obawy powiedział kochankowi.
- Traktujesz Alexa, jakby był niczego nieświadomą, bezbronną dziewicą. Nie martw się, Steven nic złego mu nie zrobi, wręcz przeciwnie. - Zaśmiał się i zrobił unik, gdy ścierka, którą James wycierał umyte kubki i talerze, chciała go uderzyć. - Alex w ciążę nie zajdzie.
- Grabisz sobie.
- Wiem, że to twój mały braciszek, ale daj mu trochę wolności.
- Och, ma ją. Wczoraj pozwoliłem mu spędzić weekend ze Stevenem. - Odstawił naczynia na półki. Doskonale czuł się w mieszkaniu Adisona.
- Uuuu, tylko ich nie śledź. Takie wyjazdy zazwyczaj kończą się... - Nie dane mu jednak było dokończyć, ponieważ James dopadł do niego, ale nie w chęci pocałunku tylko załaskotania go na śmierć. Niestety podczas odkrywania stref erogennych odkrył i te inne, mając nie raz w ten sposób nieznaczną przewagę nad nim.
- Nie przypominaj mi, czym się kończą. - Objął go od tyłu jedną ręką, udając, że go dusi.
- Nie masz co się martwić, Alex sam ci mówił, że postanowili czekać. - Złapał go za „duszącą” rękę. - Tyle nastolatków teraz idzie do łóżka wcześnie. Nawet piętnastolatki zachodzą w ciążę, nie wiedząc, że można poczekać lub się zabezpieczyć. Lecz lepiej czekać, bo potem marnują sobie życie. A chłopak jak kocha, to poczeka. Twój brat jest rozsądny.
- Mój brat jest zakochany.
- I mądry. Daj spokój, są razem od dawna. Nie bądź nadopiekuńczy.
James odwrócił go w swoich ramionach i mocno pocałował. Pocałunek był soczysty i smakował wyśmienicie, sprawiając, że Cody zaczynał mruczeć z zadowoleniem, mając ochotę się o niego otrzeć, ale ledwie zaczął się nakręcać, kochanek to przerwał.
- Cody, muszę iść. Vicky ma dziś koncert, a raczej jej klasa ze szkoły muzycznej i chcę tam być.
- Ale zagra jako solistka? Ostatnio dzielnie ćwiczyła. - Cody wtapiał się w życie rodzeństwa Jamesa, jakby to była i jego rodzina.
- Na sam koniec.
- Nagraj mi. - Cody poważniej spojrzał mu w oczy.
James dał mu pełen czułości uśmiech i skinął głową w obietnicy, że to zrobi. Pochlebiła mu ta propozycja, ponieważ Cody'ego mogło nie obchodzić, co się dzieje u dziewczynek czy też Alexa. Ucałował go w czoło, a serce przyspieszyło swój rytm wielokrotnie.
- Pójdę już. Jutro zostanę na noc.
- James? - Złapał Harnera za rękę.
- Hm?
- Dlaczego nigdy nie spędzamy nocy u ciebie, w twojej sypialni?
- Wiesz, dzieci. Nie wiedzą, co nas łączy i tak dalej. - Tak to sobie tłumaczył. W rzeczywistości wiedział, że do swego łóżka weźmie kogoś, z kim spędzi życie, ale tego nie chciał mówić partnerowi. Nie wiedział, czy będzie w stanie przezwyciężyć w sobie chęć życia jako hetero.
- Wiem, ale w nocy bym się wkradł do sypialni i zajął się tobą.
- Jutro ja się wkradnę do twego łóżka i ja się tobą zajmę. Naprawdę muszę lecieć, Cody. - Skrył jego twarz w swoich dłoniach. - Zobaczymy się w agencji. Mamy mnóstwo pracy. - Z dnia na dzień coraz ciężej przychodziło mu się z nim rozstawać. Na końcu cmoknął go w usta i pożegnał się.
Cody odprowadził go do drzwi i westchnął, kiedy je zamknął za mężczyzną. Wpadł po uszy w uczucie do tego faceta.
**
Samolot zrobiony z papieru przeleciał górą i wpadł prosto do kubka z kawą, którą zrobiła sobie Agnes. Kobieta ze wstrętem wyciągnęła kartkę i popatrzyła na winowajcę zniszczenia jej picia.
- Cody, zachowujesz się jak dzieciak. Nie masz nic innego do roboty?
- Nie mam. Wczoraj ukończyłem kilka rysunków i mam przerwę - powiedział, huśtając się na krześle.
- Już nie masz, zrób mi kawy. - Postawiła kubek na brzegu biurka.
- Przecież masz.
- Nie mam. Nie będę piła czegoś, w czym wylądował samolot.
- Był tylko z papieru. Prawdziwy by się nie zmieścił. - Oczy mu błyszczały, był naprawdę szczęśliwy.
- To nie jest śmieszne. Kawcia lub gadasz, jak ci się układa z pewnym panem.
- O, nasz Cody ma faceta? Wiedziałam, że coś musi być na rzeczy - zabrała głos Diana. - Gadaj, kto to jest.
- Gdybym miał ochotę na ten temat mówić, to bym się wam wyspowiadał już dawno, ale to na razie tajemnica.
Harry przerwał swoją pracę i odwrócił się do rozmawiających.
- Ma kogoś lub udaje, że ma.
- Dlaczego miałby udawać? - zapytał Peter.
- Właśnie - przyznała Claudia.
- Jeszcze ani razu z nikim go nie widziałem. Założyłbym się, że nikogo nie masz, tylko tak mówisz.
- Nie, Harry, nie sprowokujesz mnie. Koniec z zakładami. - James by go zabił, gdyby mu powiedział, że musi się ujawnić, ponieważ on się o coś założył. - Zresztą, chyba nie chcesz paradować w kiecce, co?
- To ty byś musiał to robić.
- I widziałbyś moje długie nogi i jeszcze się ślinił. Harry, oszczędzę ci tego. Podnieciłbyś się, męczył, a nie jesteś w moim typie, bym miał ci ulżyć. - Cody nachylił się ku niemu.
- To jest obrzydliwe, Adison. - Skrzywił się Madson.
- To ty ciągle mówisz o jednym. A może się we mnie zakochałeś?
- Jestem w pełni hetero. Lubię cipki w przeciwieństwie do ciebie, pedałku.
- Harry, stul swój dziób! - krzyknęła Lilly. - Nie bądź wulgarny.
- Brawo, dziewczyno. - Zaklaskała Agnes.
- Spokojnie, nie rażą mnie jego słowa. On mówi tak tylko pieszczotliwie - rzekł Cody. Faktycznie, Harry mógł sobie mówić, co chciał i dopóki nie przekraczał pewnej bariery, to Adison nie miał ochoty zrobić mu operacji plastycznej nosa. Szkoda by było, ponieważ musiał przyznać, że Madson był przystojnym facetem. Nie w jego typie, bo wolał Jamesa, ale jakby tak zmienić mu charakter, można by się nim zainteresować.
- Widzę, że bardzo ciężko pracujecie. - W pokoju pojawił się Harner. Wrócił właśnie ze spotkania na mieście i zastał pracowników, którzy woleli czas spędzić na bzdurach. Zatrzymał wzrok na brudnym samolocie z papieru, a po chwili przeniósł go na Adisona. - Cody, chodź do gabinetu, musimy omówić parę rzeczy w związku z jutrzejszym spotkaniem. - Ruszył do biura, wiedząc, że kochanek pójdzie za nim.
W gabinecie Cody nie potrafił się oprzeć, aby nie pocałować swego mężczyzny. James oddał pocałunek, ale zaraz zaciągnął go do pracy, przy której przesiedzieli następną godzinę, skupiając się na ważnych kwestiach.
- Dlaczego ty nie robisz już reklam, nie rysujesz? - zapytał Cody po jakimś czasie. Od jakiegoś czasu go to męczyło, ale wiedział, że to jest trudny temat dla jego partnera.
James zamknął laptopa i wstał. Przespacerował się po gabinecie, w końcu się odezwał:
- Rysowałem, jak ty, dużo, ale pewnego dnia ktoś postanowił zniszczyć moje prace. Najpierw mówił, że jest dobrze, projekt zostanie uznany, lecz gdy przyszło co do czego, to właśnie ta osoba zmieszała mnie z błotem. Wszystko, na co pracowałem długi czas, a była to międzynarodowa reklama, zostało zwyczajnie zbombardowane. Potem stało się to drugi raz, więc postanowiłem tylko kierować zespołem, nie mieszać się więcej w tworzenie czegoś.
- Podkopało to twoje morale i wiarę w siebie - stwierdził Adison, który już stał przed nim.
- Dokładnie. Jak widzisz, wielki Harner ma też swoje słabości.
- Tylko takie słabości? - Przesunął nosem po szyi Jamesa.
- Nie tylko, są też inne. - Na dowód tego James położył dłoń na pośladku kochanka i pomasował.
- Mrrr. Mam ochotę poczuć twoje nagie ciało obok mojego - mówił, sunąc dłonią od karku wzdłuż piersi Jamesa, zatrzymując ją na pasie spodni.
- Nie możemy tutaj niczego robić, napaleńcu. Powiedziałem ci wczoraj, że przyjdę dzisiaj wieczorem.
- Wiem i dzięki za przesłanie filmiku z koncertu. Victoria dobrze gra.
- Nie chcę o tym mówić. - James pogładził ramiona mężczyzny.
- To o czym?
- Mam ochotę zrobić to. - James zbliżył swoje usta do kochanka i obrysował czubkiem języka zarys warg, by zaraz wziąć je w posiadanie i zawładnąć nimi.
Cody lubił, kiedy James całował go namiętnie, a zarazem zaborczo. Roztapiał się w jego ramionach i pragnął rzucić mu pod nogi cały świat. James stawał się dla niego narkotykiem. Jego obecność i dotyk uzależniały go od siebie, ale nie chciał się bronić przed czymś takim. Serce Adisona w pełni zaangażowało się we wszystko, co dostawało. Kochał jego smak, zapach, głos, oczy... Kochał Jamesa.
Odurzony tym cudownym narkotykiem Cody jak przez mgłę zarejestrował otwieranie drzwi, czyjeś kroki, oderwanie ust od niego i gwałtowne popchnięcie przez ręce, które dopiero co ściskały mu ramiona. Omal nie upadł, co sprawiło, że się ocknął z zamroczenia i wtedy zarejestrował, co się stało. W czasie ich pocałunku ktoś wszedł. Nie, nie ktoś, tylko Peter. James go odepchnął, a teraz patrzy na niego takim wzrokiem, jakby Cody był karaluchem, którego trzeba zdeptać. Usta Harnera poruszyły się, wyrzucając w stronę Adisona serię bolesnych, ostrych cięć.
- Ty mały, przeklęty pedale, jak śmiałeś mnie pocałować! Mam ochotę puścić pawia. - Ostentacyjnie wytarł usta w rękaw koszuli. - Dobieranie się do normalnego faceta jest u was pewnie na porządku dziennym? To, że raz pozwoliłem ci się pocałować nie znaczy, że teraz możesz pchać paluchy nie tam, gdzie trzeba, cioto.
Cody przestał myśleć, zastanawiać się, co to wszystko znaczy, odczuwał tylko ból, nic więcej. Słowa, jakie padały z ust mężczyzny, którego kochał, raniły do głębi. Oderwał pełen bólu i złości wzrok od niego, przesunął go na zszokowanego Petera, potem ujrzał drzwi, które stały się jego celem. Potrzebował stąd natychmiast wyjść. Nie chciał niczego więcej słuchać. Powinien był wiedzieć, że James tylko się zabawi, a przy pierwszej okazji zada cios, byle tylko ukryć, kim naprawdę jest. I nic go nie obchodziło, że rani Cody'ego!
James umilkł i stał w szoku. Patrzył, jak skulona postać Adisona znika za drzwiami. Co on najlepszego zrobił? Powinien pobiec za nim, ale nogi wrosły mu w podłogę i nie potrafił dać do przodu jednego kroku. Okazał się tchórzem, w najmniej oczekiwanym momencie odtrącił Cody'ego. Wszystko zmarnował.
Cody podszedł do swego biurka, wyjął białą kartkę i ręcznie skreślił na niej tekst. Podpisał się. Włożył papier do koperty, którą zakleił i napisał na tej powłoce ochraniającej kartkę imię byłego kochanka.
Agnes wgapiała się w kuzyna. Najpierw próbowała żartować, ale szybko zorientowała się, że coś jest nie tak. Wzięła od niego kopertę i wtedy zobaczyła jego oczy. Była w nich bezgraniczna pustka, jakby wszystko, co tam było, zostało wyssane.
- Daj to Harnerowi za jakąś godzinę. Nie wcześniej. To ważne.
- Co się stało? Co to jest? - Pomachała kopertą.
- Daj mu to. Ja muszę jakiś czas pobyć sam - mówił, pakując swoje rzeczy do plecaka i starając się przełknąć gulę, która rosła mu w gardle.
- Cody. - Złapała go za rękę, ale wyrwał się.
- Sam. Chcę być sam. Nie leź za mną, bo się nigdy do ciebie nie odezwę. Cześć. - Po tych słowach wyszedł.
Dopiero będąc w windzie sam, pozwolił sobie zatkać usta ręką, co uciszyło jego szloch, jaki wydostał się z jego poranionej duszy.