Tej nocy za dobrze nie spał, ciągle mając przed oczami obraz całującego się brata z chłopakiem. Z jednej strony rozsadzała go złość na to, zaś z drugiej trochę mu zazdrościł. Szesnastoletni brat znał o sobie prawdę, wiedział, jaki jest. Co prawda, jeszcze istniała nadzieja, że to tylko taki epizod, a James przez tyle lat nie potrafił zrozumieć siebie. Najgorsze, że nadal nie chciał zrozumieć. Nie akceptował takiego siebie i na myśl, co wczoraj zrobił, a tak naprawdę dotarło to do niego nocą, miał ochotę coś rozwalić. Nie może pozwolić Adisonowi się do siebie zbliżać, ponieważ to on jest winien tej burzy, jaka się w nim toczy. Natomiast, co do brata, to nie wiedział jeszcze, jak ma postąpić. Alex i tak ostatnio łatwo się denerwuje, a on nie ma zamiaru się z nim kłócić.
Zdjął z wieszaka czarną marynarkę i nie zamykając szafy, opuścił sypialnię. Już schodząc po schodach, słyszał gawędzącą o wczorajszym wypadzie Sarah i śmiejącą się Victorię. Wchodząc do kuchni, zastał swoją rodzinę kończącą śniadanie. Od razu skierował wzrok na brata. Alex czytał jakiś sportowy magazyn, podgryzając tosta.
– Steven późno cię odwiózł? – zapytał James.
– Nie. – Alex wiedział, że pytanie było skierowane wyłącznie do niego.
– Ile ty go już znasz? – Nalał sobie z dzbanka kawy. Przez to wszystko nic dziś nie przełknie
– Ze trzy lata. Przecież wiesz, kiedy się przeniósł do naszej szkoły. Dlaczego o to wypytujesz? – Alex odłożył pismo i z zaciekawieniem przeniósł wzrok na Jamesa.
– Widać, że to dobry kolega. Jest starszy od ciebie?
– Dobry i tak, starszy. Znasz go przecież – zirytował się tymi pytaniami nastolatek. – Zbieram się, zaraz będzie autobus.
– Podwiozę cię. Jadę prosto na spotkanie, więc...
– Nie ma mowy, brachol. Zaraz będą się śmiać, że jestem maluchem i dorosły mnie podwozi. Mówiłem ci to wiele razy. – Alex opuścił pomieszczenie, zanim brat go namówił na przyjęcie propozycji.
– To obciach dla niego, ale mnie możesz podwieźć. Mam dziś makietę wulkanu, a w autobusie mogłaby się zniszczyć – rzekła Vicky.
– Przynajmniej ty nie wstydzisz się ze mną jeździć – mruknął pod nosem James.
– I ja, ale mnie do przedszkola zawiezie Chloe. – Sarah wyszczerzyła się, ukazując swój uśmiech bez dwóch przednich zębów.
Mała rozbrajała go za każdym razem. Nawet jakby był wściekły na cały świat, ona miała coś w sobie, że potrafiła uspokoić w nim demona.
– A Cody jeszcze do nas przyjdzie, prawda, James? Mam nadzieję, że przyjdzie.
Pytanie Sarah wytrąciło go z równowagi, ale potrafił odpowiedzieć jej spokojnie:
– To tylko mój pracownik i raczej nie będziemy już pracować przy tak ważnym projekcie, dlatego nie ma potrzeby, aby tutaj przychodził. – I mieszał mu w głowie. – Vicky, pospiesz się, jak chcesz ze mną jechać. – Zmienił temat.
– Nie wiem, dlaczego się denerwujesz na wspomnienie Sarah o tym panu. Wydawał się naprawdę miły – powiedziała Victoria.
Jest miły i wczoraj zrobił ze mną coś, od czego szlag mnie trafia, ale panuję nad sobą, pomyślał i uśmiechnął się sztucznie do sióstr.
***
Cody starał się ukryć przed samym sobą podekscytowanie i nie chodziło mu o dzisiejszą prezentację, lecz Jamesa. Wystarczyła jedna noc, żeby wczorajszy ból spowodowany pałającym od Jamesa chłodem oddalił się i z powrotem była nadzieja, że dziś będzie dobrze. Rano obudził się ze słodkim przeświadczeniem, że jak się postara, to może uda mu się zdobyć tego faceta.
Masz małe szanse, idioto. To, że wczoraj ci obciągnął, nic nie znaczy. No, ale James chciał tego, przecież widziałem ten błysk w jego oczach. I chcę mu pomóc sobie poradzić z problemami.
Zdecydował, że musi z nim porozmawiać i zrobi to. Nie przestraszy się Harnera i jego złości. Od pierwszego spotkania nie bał się go, wręcz mężczyzna wyzwalał w nim pasję walki z nim, więc i teraz też nie podkuli ogona. Gdyby Harner go nie chciał, nie zbliżałby się do niego. Po prostu James potrzebuje czasu do pokonania swojego strachu przed nowym.
Wsiadł do autobusu, ignorując gapiących się na niego pasażerów. Nie często mieli okazję zobaczyć tutaj tak elegancko ubranego mężczyznę z włosami zawiązanym w koński ogon oraz gładko ogolonego i wyperfumowanego. Wiedział, że robi wrażenie i chciał je zrobić nie tylko na pani Parker, właścicielce Beauty Cosmetics.
***
Sala konferencyjna, jaka została wynajęta na umówione spotkanie, znajdowała się na dziesiątym piętrze wielkiego, zimnego biurowca zrobionego wyłącznie ze szkła i metalu. James nie lubił takich bezdusznych powierzchni. Całe szczęście, że mógł wykupić piętro budynku, w jakim umieścił agencję, w bardziej przyjaznym miejscu. Zastanawiał się tylko, dlaczego szefowa Beauty Cosmetics musi zachowywać się tak ekstrawagancko, zamiast zorganizować spotkanie na swoim podwórku.
Skinął głową czekającym na wejście do sali dwóm mężczyznom i kobiecie. Poza nimi w prezentacji miały brać udział jeszcze trzy agencje. Zerknął na zegarek i już miał przeklinać Adisona, że się spóźnia, kiedy drzwi windy zadzwoniły wiadomym dźwiękiem i wyszedł z niej wyczekiwany obiekt. James obrzucił go ciekawskim wzrokiem. Jeszcze tego mężczyzny nie widział ubranego w taki sposób. Owszem, Cody nie raz zakładał marynarkę czy wytworniejszą koszulę, ale zazwyczaj nosił do tego jeansy. Dziś ciemnoszary garnitur prezentował się na nim wprost bajecznie i nawet buty błyszczały tak, że można się było w nich przejrzeć. Nie wiedział czemu, ale bardzo mu się spodobał taki strój w połączeniu z długimi włosami mężczyzny. Najchętniej to rozpuściłby mu je i wplótł w nie place. Szkoda, że wczoraj tego nie zrobił... Zaraz, o czym on myśli? Przeklęty Adison! Musi się pozbierać, a nie zjadać go wzrokiem, przecież nie byli sami. Ha, całe szczęście, że nie byli sami, inaczej walnąłby go pięścią i uszkodził tę idealną buziuchnę, aby go nie kusiły nawet durne usta i kości policzkowe i...
Kurwa, dość tego.
Był zadowolony ze swojego efektu. Wiedział, że specjalny krój marynarki doskonale zarysuje mu linie pasa i bioder. Chciał zrobić wrażenie na Jamesie i udało mu się to. Tylko cudem szeroki uśmiech nie wypłynął na jego usta.
– Dzień dobry – przywitał się z obecnymi. – Nie ma przedstawicieli Beauty Cosm...
– Nie ma, jak widzisz – przerwał mu James. – Pani Parker lubi się spóźniać. – Starał się na niego nie gapić, bo jak to robił, miał ochotę na rzeczy, o których nie chciał nawet myśleć. Przez te pragnienia stawał się zły. Nie miał zamiaru zrobić tu przedstawienia. – Masz wszystko?
– Tak.
Wzrok Jamesa padł na jedyną tu obecną kobietę. Wyraźnie śliniła się na widok Cody'ego. Nie wiedzieć czemu, poczuł radość, że Adison nie lubi kobiet w tym sensie, o którym ona zapewne myśli.
Ponownie drzwi windy się odezwały i teraz wysiadła z niej grupa sześciu osób, na której czele szła kobieta w średnim wieku z długimi blond falami okalającymi jej twarz i pieszczącymi ramiona.
– Drodzy państwo, proszę mi wybaczyć, ale miałam bardzo ważne spotkanie. – Poczekała, aż jej asystent otworzy jej drzwi. – Zapraszam państwa do środka. Jestem ciekawa waszych propozycji.
James i Cody popatrzyli na siebie i weszli jako ostatni do sali.
***
Półtorej godziny później w sali zostały dwie osoby, które były pewne, że kontrakt jest ich. Decyzja zarządu Beauty Cosmetics ma zapaść jutro, ale zarówno James, jak i Cody widzieli zaciekawione i zachwycone twarze ludzi. Nawet pani Parker szczególnie zainteresowała się pomysłem Adisona, który przedstawił prezentację.
– Jestem dobrej myśli, James. Ty, domyślam się, też tak czujesz. – Przyglądał mu się.
– Zdecydowanie. Wybacz, ale nie mam czasu na pogaduszki. Tym bardziej tutaj. Nie lubię tego bezosobowego budynku. No, ale Parker musiała się popisać przed swoim zarządem. – Zebrał swoje rzeczy.
– James, możemy porozmawiać?
– O czym? – Spojrzał na niego chłodno.
– O tym, co się stało wczoraj. – Podszedł do niego na odległość jednego kroku. Zacisnął palce lewej ręki na oparciu krzesła stojącego obok.
– Nic się nie stało.
– Nic? – Co ten człowiek znowu sobie wyobraża? – Jak to nic?
– Cody, chyba nie powiesz mi, że zachowasz się teraz jak panienka, która przespała się z facetem i nagle przeraziła się, że dla niego to był zwyczajny błąd – parsknął Harner.
– Błąd? – Wzmiankę o panience Cody pominął. – W sumie czego się mogłem spodziewać. Wielki pan James Harner woli nie dopuszczać do siebie myśli, że podobało mu się trzymanie w ręce kutasa innego faceta – warknął Cody. – Co więcej, uznaje to za błąd, nie myśląc, co ktoś czuje.
– Tylko się nie rozpłacz – powiedział złośliwie James. Przebywanie z nim sam na sam doprowadzało go do szału. W głowie rodziły się obrazy, tego co mógłby z nim zrobić, nawet na tym stole. Do tego facet wyglądał dziś jak model z okładki najlepszego pisma. Miałby ochotę zedrzeć z niego tę marynarkę, rozpiąć spodnie... Potrząsnął bezsilnie głową i dał sobie solidnego, mentalnego kopniaka. Niech on się odsunie, stoi zdecydowanie za blisko. Kilka metrów, to może byłby dobry dystans, aby nie czuł tych jego perfum, czy czym tam się zawsze skrapia.
– Jesteś świnią, James. Chciałem z tobą poważnie porozmawiać, lecz widzę, że nie da się tego zrobić. – Pomimo tego nie podda się. Jemu rozmowa pomogła, gdy odkrył, że jest gejem. – James...
– Na pewno chciałeś tylko porozmawiać? – Rzucił na stół dokumenty. – Czy może chodziło ci o coś innego? – Harner zachowywał się tak, jakby atakował drugiego mężczyznę.
– Nie rozumiem.
James zawarczał, chwycił zaskoczonego Adisona i odwrócił go tyłem do siebie. Przycisnął się do jego pleców, a biodra docisnął do pośladków mężczyzny, przy okazji owijając go ciasno ramionami. Zasyczał mu do ucha głosem pełnym nienawiści:
– Chcesz, żebym cię pieprzył? Prawda? Mam ci go wsadzić i przelecieć twój tyłek? Tak chciałeś rozmawiać?! Znów mnie na coś namówić? Nigdy w życiu! – Cody, słysząc te słowa skrzywił się, a gdzieś w serce bardzo powoli wbijał się nóż i odcinał kawałeczki bijącego zbyt szybko organu. – Tamto było moją słabością. Nie mam zamiaru cię więcej dotykać.
– To co teraz robisz? Dotykasz mnie. Przeczysz sam sobie, James. – Czuł się obrażony. Chciał się wyrwać z tych ramion. Za bardzo go ściskały, nie mógł oddychać. – Puść, to boli.
– To wszystko, co się dzieje, jest twoją winą, Cody. To przez ciebie coś się we mnie obudziło i nie chcę tego. Pragnę być normalny!
– Jesteś normalny.
– Nie jestem, wczoraj mi to udowodniłeś! – Nie zamierzał być tak wściekły, ale nie potrafił znieść tej bliskości, zapachu, myśli.
– Nie byłem w tym sam, James, nie tylko ja cię wczoraj dotykałem. Sam z ochotą mnie macałeś, więc nie możesz być na mnie o to zły. Nawet o pocałunek w biurze. Podobało ci się i wtedy i wczoraj. Nie zaprzeczaj. I widzę, jak na mnie dziś patrzysz. Chcesz mnie, tak samo, jak ja chcę ciebie. – No dobra, o te trzy ostatnie słowa za dużo wyznał.
– Śnisz. Śnisz, chłopaczku. – James, trzymając Cody'ego jedną ręką, drugą zaczął sunąć po jego boku, zjechał na brzuch, podążył w stronę pachwin mężczyzny i do biodra. Dalej dążył szlakiem w dół uda, by wrócić tą samą drogą w górę.
– Podniecam cię, James – powiedział drżąco Cody. Niech on przestanie, bo odda mu się tutaj.
– Przeciwnie, obrzydzasz mnie, mam ochotę rzygać, jak na ciebie patrzę – Rzekł Harner i wypuścił Adisona z objęć, wręcz go popchnął. Zabrał swoje rzeczy i nie zwracając uwagi na drugiego mężczyznę, wyszedł z pomieszczenia, jakby go ktoś gonił.
Tymczasem Cody stał jak sparaliżowany, przez łzy nie widząc nic, co było wokół niego. „Obrzydzasz mnie, mam ochotę rzygać, jak na ciebie patrzę” huczało mu w głowie. Żaden z jego dotychczasowych kochanków nie powiedział mu czegoś tak bolesnego. Usłyszenie tego od kogoś, na kim wbrew woli zaczynało zależeć i miało się maleńką nadzieję, że z czasem coś się uda, dla Cody'ego było najboleśniejszym uczuciem, jakiego do tej pory zaznał.
Na ślepo odnalazł ręką krzesło i usiadł. Cały drżał i czuł, że na policzkach robią mu się mokre smugi, których sprawczynie odnajdywały drogę do szyi. Broda mu drżała niebezpiecznie, a powstrzymywany głos dusił od środka. Ukrył twarz w dłoniach i dał upust cierpieniu.
***
Nacisnął pedał gazu, nie zdając sobie sprawy, że już ma nadmierną prędkość, byleby tylko jak najszybciej oddalić się od tego budynku i mężczyzny, którego w nim zostawił. Inaczej wróciłby tam i przepraszał za swoje słowa. Nie były prawdą, ale wypowiedział je i zrobił to, bo... Właśnie, bo co?! Bo podobało mu się, że ma go przy sobie? Ponieważ podobało mu się dotykanie tego mężczyzny? I za to siebie nienawidził, a przeklinanie siebie w takim wypadku na niewiele się zda, więc posunął się do czegoś więcej. W końcu to facet, a podobno oni nie mają tak wrażliwych uczuć, więc i tak nic się nie stało. I nie brał pod uwagę tego, że serce mu podpowiadało inaczej. Ono wręcz krzyczało, że Cody jest wrażliwy.
Nagle usłyszał dźwięk przeraźliwie wyjącego klaksonu i otrząsnąwszy się z myśli zobaczył, że jedzie przeciwnym pasem wprost pod nadjeżdżającego tira. Gwałtownie skręcił w prawo, omal nie zderzając się z robiącym mu miejsce samochodem osobowym. Będąc już na swoim pasie, nacisnął hamulec i zatrzymał się. Oddychał szybko, był przerażony tym, co się mogło stać. Zabiłby się, a jego rodzeństwo trafiłoby do domu dziecka. Przecież mieli tylko jego. Żyła jeszcze jego ciotka, kuzynka mamy, ale ona raczej nie przyjęłaby dzieci do siebie ze względu na swoje kalectwo.
Rozejrzał się wokół. Kierowca, który zjechał mu z drogi, wysiadł z auta i szedł w jego stronę, a inni tylko pukali się po czole i coś krzyczeli.
James odsunął szybę, kiedy obcy mężczyzna zbliżył się do jego auta i nachylił. Harner spodziewał się wrzasków, a tymczasem padło pytanie:
– Dobrze się pan czuje? Może zadzwonić do kogoś?
– Dziękuję, zagapiłem się i przepraszam.
– Na pewno?
– Tak i jeszcze raz przepraszam.
Mężczyzna pożegnał się i życzył miłej podróży. James odetchnął kilka razy i wrócił do ruchu, jak najszybciej się dało. Wolał nie zagradzać jezdni i nie ściągać na siebie policji. Teraz już jechał wolniej i uważniej. Przez jego głupie myśli, złość, mógł doprowadzić do tragedii. Wszystko przez to, że się męczył. Zastanowił się, czy jego brat przeżywał to samo, co on, czy w mniejszym stopniu. Może jakby wtedy, gdy sam miał te naście lat, nie odrzucił swojej drugiej wewnętrznej połowy, to byłoby mu teraz łatwiej. Z drugiej strony szok po rozpoznaniu u siebie, że własna płeć nie mu jest obojętna, jest taki sam w każdym wieku. Wszystko zależy od wychowania i osoby. A on żył w przekonaniu, że stosunki pomiędzy osobami tej samej płci są złe. Tylko teraz, jak tak nad tym myślał, to dlaczego miałoby to być czymś złym? Nie może być złe trzymanie w ramionach mężczyzny, którego chce się trzymać. Zaraz, czy on właśnie uświadomił sobie, że chciałby trzymać Adisona w swoich ramionach? Musi pojechać do domu i poważnie zastanowić się nad tym, czy to prawda, czy się myli. Ale co mu to da? Poznanie odpowiedzi kryje się wewnątrz niego, wystarczy tylko dopuścić je do głosu. Bycie gotowym na to pokaże mu, czy tak naprawdę jest odpowiedzialnym facetem, czy głupim, raniącym ludzi, jak to zrobił z Codym, chłystkiem.
Lecz wpierw musi tam dojechać cały, dlatego odsunął od siebie takie myśli i skupił się na drodze.
***
Rozejrzała się po parku i zobaczyła kuzyna siedzącego samotnie na ławce i smętnie spoglądającego na kaczki pływające w małym jeziorku. Wokół nie było ludzi, tylko w oddali szła jakaś staruszka z zakupami. Czym prędzej podeszła do niego i klapnęła na zimną deskę.
– Co się dzieje? Jak zadzwoniłeś wyczułam, że coś jest nie tak. Teraz to widzę. Nie dostaliście tego kontraktu?
– Żeby to tylko było to, nie czułbym się tak źle. – Nawet na chwilę na nią nie zerknął. Potrzebował z kimś pogadać i dlatego po nią zadzwonił. Nawet nie wiedział, jak znalazł się w tym miejscu. Wyszedł z biurowca niczym ślepiec. – Jeszcze rano wszędzie wokół widziałem radosne kolory, a teraz tylko szarość. – Pochylił się i oparł łokcie o kolana. Złączył dłonie ze sobą.
– Powiedz, co jest? – Pomasowała go po plecach.
– Ja i James, po tym pocałunku, jeszcze raz zbliżyliśmy się do siebie. Wczoraj i nie skończyło się tylko na pocałunku.
– Jaki James?
– Harner.
Kobieta czuła, jak jej szczęka opada w dół, ale zaraz ją zamknęła.
– On i ja... Nie poszliśmy na całość, ale doprowadziliśmy się nawzajem rękoma do orgazmu. I nie bądź w takim szoku, on nie jest zupełnie hetero. On prawdopodobnie jest bi i dopiero się o tym dowiedział. Wiem, jak jest ciężko, kiedy człowiek się dowiaduje, że jest inny. Zaraz po głowie chodzą myśli, jak zareaguje społeczeństwo, co zrobi rodzina, czy ma szansę na normalne życie. Chętnie bym mu pomógł przez to przejść, ale on mnie odpycha i oskarża, że to przeze mnie taki jest.
– Jak to przez ciebie? Głupi jest i tyle!
– Agnes, nie chodzi mu o to, że go zmieniłem, tylko obudziłem to w nim. – Wyprostował się.
– Dobra, ale co to ma wspólnego z tym, że jesteś smutny? – Strząsnęła z żakietu niewidzialny pyłek. Gdy milczał, zastanowiła się przez chwilę, co to oznacza. – Nie mów mi, że zakochałeś się w nim? – Nadal z ust jej kuzyna nie wypłynęło żadne słowo. – Cody. Wiedziałam, że z twoją naturą do zakochiwania się we wszystkich facetach kiedyś będziesz naprawdę cierpiał.
– Podejrzewam, że nie zakochałem się w nim teraz. To stało się wcześniej, może nawet rok temu. Cały czas chodził mi po głowie. I czułem taką złość na niego. Nie miałem szans i dlatego lubiłem go atakować. Kłócić się z nim.
– Możliwe, że gdzieś podświadomie mogłeś go kochać, ale to teraz cierpisz. Co on zrobił?
– Obrzydzasz mnie, mam ochotę rzygać, jak na ciebie patrzę. Tak mi dziś powiedział. Wysyła różne sygnały. Najpierw tak patrzył, jakby mnie chciał zjeść wzrokiem. Potem... Nie jestem zdolny na niego przez najbliższy okres patrzeć. Mam zaległy urlop, wezmę go. Potrzebuję odpoczynku i czasu. Agnes, ja wiem, że on się męczy i chciałem mu pomóc. Ale nie chcę go zmieniać, jeśli on tego nie chce. Mam to robić wbrew jego woli, po to, żeby z nim być? Do niczego nie chcę go zmuszać. – Zacisnął powieki i odetchnął ciężko. – Jak chce być hetero, niech będzie. Dam sobie czas, a potem zobaczę, co się stanie. Jeżeli nie będę mógł ugasić tego żaru w sobie, – wskazał na swoje serce – odejdę.
– Postąpisz idiotycznie! – Wstała i otrzepała spódnicę. – Odwiozę cię do domu. Zrobię kawę i pogadamy, jak dawniej. Nadstawię nawet ramię do wypłakania się. Może coś wykombinujemy. Jak mówisz, że on nie może oderwać od ciebie oczu, to zrobimy tak, żeby nie mógł i rąk oderwać.
– Nie, Agnes. Nie chcę, by mnie całował, dotykał, a może i przespał się ze mną, żeby po wszystkim oblać mnie zimną wodą, którą zastąpiłyby chłodne słowa i czyny. Ale pogadać możemy. – Wstał. – Co? – zapytał, kiedy ujrzał jej wzrok.
– Ciacho z ciebie.
– Weź, przestań. – Pokręcił z rezygnacją głową. Wystroił się jak nigdy, a James nie dość, że go obraził mówiąc, że Cody'emu chodzi tylko o pieprzenie, to jeszcze zranił. A głupie serce nadal szybciej zaczynało bić na wspomnienie tego mężczyzny.
***
Kilka godzin później Agnes, która wcześniej musiała wziąć sobie dzień wolnego, aby z nim porozmawiać, pojechała do domu, a Cody zebrał pudełko po pizzy oraz umył szklanki po coli i kubki. Starał się nie myśleć. Kuzynka podtrzymała go na duchu, lecz gdy został sam, na powrót zaczynało coś go boleć w piersi. Nie tylko boleć, bo do tego zaczynała rosnąć w nim złość na samego siebie, że pozwolił dopuścić ich relacje na taki poziom bliskości. Wcześniej było lepiej. Zdecydowanie lepiej. Powinien sobie znaleźć geja bez takich problemów, jakie przeżywa James.
Poszedł do łazienki i wziął długi, gorący prysznic. Zmył z siebie brud całego dnia, ten zewnętrzny i wewnętrzny. Po kąpieli wysuszył włosy suszarką i założył na siebie spodnie od piżamy i szlafrok z frotte, był taki ciepły, a Cody'emu robiło się zimno. Będąc jeszcze w łazience usłyszał, że w kuchni dzwoni jego telefon. Podreptał tam, aby odebrać, mając jakąś cichą nadzieję, że to James. Po spojrzeniu na wyświetlacz okazało się, że dzwoniącym była jego mama.
Nacisnął zielony przycisk i przyłożył komórkę do ucha.
– Hej, mamo. – Starał się mieć wesoły głos, chociaż do tego stanu było przeraźliwie daleko, wręcz całe lata świetlne.
– W niedzielę masz przyjść na obiad. Nie przyjmuję odmowy – mówiła mama. – Od ostatniego razu jeszcze cię u nas nie było.
– Pracuję...
– Praca nie zając, nie ucieknie, a ty możesz nas odwiedzać częściej.
– Przyjdę, ale mam nadzieję, że nie zapraszasz nikogo innego.
– Tylko Agnes. Nie mam zamiaru widzieć krzywych min mojej siostry, brata czy szwagra. Jak mają jakiś problem... – zaczęła trajkotać. Cody wiedział, że mógłby teraz odłożyć telefon na następne pięć minut i zdążyłby w sam raz na końcówkę wypowiedzi. Słyszał ją tyle razy, że znał na pamięć każde słowo. Już miał usiąść na szafce, gdy w mieszkaniu zadzwonił dzwonek, jaki miał przy drzwiach. Zmarszczył brwi. Może Agnes czegoś zapomniała.
– Mamo, mamo, posłuchaj, ktoś przyszedł. Muszę kończyć. Będę w niedzielę o czternastej.
– Dobrze, no to pa, bo muszę jeszcze klasówki poprawić i zobaczyć, czy mam w klasie więcej idiotów niż ostatnio.
– Do widzenia. – Zakończył i w podskokach pobiegł do pokoju. Złapał za klamkę ze słowami: – Agnes, ale ty... – urwał, widząc, kto stoi w miejscu, w którym spodziewał się kuzynki. – Co tu robisz, James?
– Nie potrafię o tobie zapomnieć.