Rozdział 6
Na wypowiedziane pytanie obu mężczyznom otworzyły się szeroko oczy. Zaskoczenie na ich twarzach wyraźnie mówiło, że jeden nie spodziewał się czegoś takiego usłyszeć, a drugi powiedzieć. Do tego rozgrzane ciała nie pozwalały zrozumieć tych słów we właściwy sposób.
Szczególnie James był w szoku. On nie przypuszczał, że pomoc w wygraniu tego głupiego zakładu wzbudzi w nim nieistniejące pragnienia. I chęć wpicia się ponownie w te kuszące i obrzmiałe wargi. Zlizania z nich smaku. Oszalał, naprawdę oszalał. To był tylko nic nieznaczący pocałunek. Najlepszy, jaki w życiu przeżył. Tak, a jakby jeszcze zassać się na jego języku i... Nie, nie wolno mu o tym myśleć! Do tego bliskość ciała, bioder Adisona nie pomagała mu w racjonalnym myśleniu. Odnosił wrażenie, że kontrolę nad sytuacją przejęło jego ciało.
Tak nie powinno być!, krzyczał gdzieś głęboko w sobie. To jest złe!
Cody bardzo szybko zorientował się, że Jamesa ogarnia panika i złość na to, co się wydarzyło. Doskonale czuł jego twardą męskość na swoim podbrzuszu, ale i zdenerwowanie. Zrozumiał, że dla kogoś takiego jak Harner musi być to wielkie przeżycie. Najlepiej by zrobił, pozwalając mu odejść, ale wtedy wszystko by przepadło. Dlatego zacisnął bardziej ręce wokół pleców mężczyzny. Nie ma mowy, żeby teraz wypuścił go z objęć. Nachylił się do jego ucha i wyszeptał:
– Twoje poświęcenie nie będzie nic warte, jak mnie teraz odepchniesz. Pamiętaj, zostałeś uwiedziony. Podoba ci się całowanie mnie.
Naszła go wielka ochota, żeby wybić zęby temu zarozumialcowi Adisonowi, ale gorący oddech na jego wrażliwej szyi, który pojawił się zaraz po wypowiedzeniu przeklętego zdania, posłał kolejną falę żaru w okolice pachwin.
– Chyba nie tchórzysz. Pokaż im, że stać cię na całowanie mężczyzny i trzymanie go w ramionach. – Cody prowokował. Nie potrafił sobie tego odmówić, jak i jego ust.
– Zabiję cię. To twoja wina. – Pochylił się do ucha Adisona. Z boku wyglądało to tak, jakby go całował. I miał na to wielką ochotę. Co się z nim działo? Nie chciał tego, a jednocześnie chciał. To wyglądało tak, jakby dwie istoty w nim zaczęły ze sobą walczyć. Jedna, ta, co siedziała zawsze cicho, stała się nad wyraz chętna do zwycięstwa.
– Nie moją winą jest, że jesteś taki twardy. Nie oszukuj się, podobało ci się. – Cody zapewne podnosił jego złość tymi słowami, ale usta same wypowiedziały te słowa, zanim ugryzł się w język.
– Ta pewność siebie kiedyś cię zgubi.
– A ciebie to. – Cody delikatnie pocałował jego górną i dolną wargę, tej drugiej poświęcając więcej czasu. Po chwili possał obie i wypuścił je, ale nie na długo. Zaraz z powrotem muskał obie wręcz zaczepnie. Czekał na reakcję mężczyzny.
– Co ty robisz? – zapytał wprost w jego usta Harner.
– A na co to wygląda? – Kolejne leciutkie muśnięcie. Zaproszenie do kontaktu.
– Zabiję – warknął James. Miał dość tej zabawy. Adison chce, żeby on sam chciał go pocałować i starał się nie myśleć. Będzie łaskawy i mu to da. Przycisnął swoje wargi do jego, jakby pożerał coś naprawdę pysznego. Wkradł się językiem do wnętrza ust. Przejechał mocno po podniebieniu mężczyzny, skierował na boki, zbadał zęby, dziąsła i pragnął dosięgnąć gardła.
Cody wysłał swoje zaskoczenie i zarazem jęk prosto w usta całującego. Gorączka pożądania, jaka go trawiła, tylko się wzmogła. Ponownie chciał się o niego ocierać. Penis sączył swoje nawilżające płyny wprost w bieliznę, czyniąc ją mokrą i klejącą. Jądra bolały od napięcia, jakie im towarzyszyło. Chciał dojść. Pragnął, aby mężczyzna włożył mu w spodnie rękę i doprowadził go do końca. Tak niewiele brakowało. Cholera, sam by to zrobił, gdyby nie nikła, już i tak zanikająca wiedza, że świadkami całej sceny jest zespół pracowników agencji. Pragnął zaciągnąć Jamesa do łóżka i kochać się z nim do utraty tchu. Pocałunek odbierał mu zmysły.
James wykonał obrót językiem wokół narządu Cody'ego, doprowadzając do naprawdę głębokiego pocałunku. Przyjemnie mu było męczyć chłopaka. Adison drżał w jego ramionach i z potrzebą dociskał do niego biodra. Całą siłą woli starał się nie pchnąć mężczyzny na stolik, ścianę, cokolwiek i pozwolić mu się ocierać. Wsunąć udo pomiędzy jego nogi i pozwolić mu je pieprzyć. Przez głowę mu przemknęło, że chciałby widzieć, jak Cody przeżywa orgazm. Czy krzyczy, czy też jest cichy. Jak się kocha i jak głęboko potrafi przyjąć w usta penisa. Dlaczego o tym myśli? Tak nie powinno być! Nie chce tego! Ale chociaż pragnął się od niego odsunąć, nie potrafił. Druga, nieznana, część jego osobowości potrzebowała kontaktu z tym człowiekiem. Z męskim, silnym ciałem. I stałby tak, mając zamiast krwi gotującą się w żyłach ciecz, twardego drąga między nogami i chęć zdarcia ubrania z Cody'ego, gdyby nie ten przeklęty telefon w tle, który zaczął dzwonić i budził na nowo świadomość. Docierało do niego, jak bardzo się zapędził i że mają świadków. Zakończył żarliwy pocałunek. Podniósł powieki i omal nie przywarł na powrót do tych soczystych warg.
– Wyglądasz, jakbyś się przed chwilą kochał, gwiazdeczko – szepnął Harner.
Cody łapał głębokie oddechy, starając się zapanować nad szalejącym pożądaniem. Z trudem opanowywał rozedrgane ciało.
– Prawie tak się czułem. Dlaczego „gwiazdeczko”? – Niech tylko James się od niego nie odsuwa. Wąskie spodnie może jakoś ukryją jego wzwód, ale nogi go nie utrzymają.
– Ponieważ chcesz być tu naszą małą gwiazdką. Od samego początku. Wybić się na wyżyny i świecić.
– Każdy ma chyba jakieś ambicje. Ty nie masz? – Pytanie zawisło powietrzu. Pozostało bez odpowiedzi. W końcu sam zdobył się na puszczenie mężczyzny. I przyjął to z bólem. Naprawdę dobrze się czuł, będąc otoczony jego ramionami i tak blisko. Teraz chłód wdarł się niczym mróz w miejsca, gdzie dotykały go ręce Jamesa. Krew, jaka odpłynęła do jego krocza, zaczęła wracać na właściwy tor, a oczy i uszy słyszały podniecone szepty kolegów i koleżanek. Rzucił okiem na Madsona. Siedział przy swoim biurku z szokiem pięknie wymalowanym na jego obliczu.
James podążył wzrokiem za Cody'm. Udała mu się zemsta na Harrym. Miał wielką ochotę powiedzieć, że chętnie już dzisiaj zobaczy go w sukience, ale wydałoby się, że wiedział o zakładzie. Na Adisonie też wyszedł mały odwet. Mężczyzna jest wciąż rozpalony. Mógł się założyć, że jeszcze chwila, a doszedłby od tego ocierania się. Jeden pocałunek więcej, taniec języków... Stop. To tylko epizod. Zaraz uspokoi się i zapomni o tym, co się stało. Przesunął wzrokiem po pracownikach. Patrzyli na nich w szoku. Claudia i Agnes wyglądały, jakby się śliniły.
– Wracajcie do pracy. Nigdy nie widzieliście liżących się facetów? Przedstawienie skończone. – Ruszył w stronę swego gabinetu. Tam schowa się przed ich spojrzeniami. Chociaż bardziej chodziło mu o ucieczkę przed Adisonem. Jego wzrok parzył mu plecy. Inaczej znów weźmie go...
Zatrzasnął drzwi i od razu opadł na pierwszy z brzegu fotel. Co to było? Co się z nim działo? Nigdy tego nie czuł do żadnego mężczyzny. Jeden pocałunek wzbudził w nim usilne pragnienie zakosztowania więcej takiej przyjemności? Przecież kocha być z kobietami. Podniecają go. Faceci odrzucają! To dlaczego czuje to, co czuje? Czemu coś wewnątrz niego burzy się teraz i wścieka się na oddalenie od Cody'ego? Przecież wcześniej na pierwszy pocałunek zareagował przeciwnie, chciał mu skręcić kark, a teraz miałby ochotę powtórzyć to, co się działo przed chwilą.
Skrył twarz w dłoniach. Nie pozwoli na takie coś nigdy więcej. Nie zbliży się do Adisona. Co z tego, że na samą myśl o nim chciałby go tu zawołać, posadzić sobie na kolanach i wycałować. To nic nie znaczy! To po prostu głupia reakcja ciała, któremu coś się pomyliło. Pocałunek, to pocałunek i tyle. A ciało reaguje na bliskość. To nic nie oznacza. Poza tym, to Adison, do tego mężczyzna, więc nie ma mowy, aby było coś więcej niż potrzeba bliskości. Tak, to na pewno to. Dawno nie uprawiał seksu i ciało chce bliskości.
Tylko po cholerę ta jego obca mu druga część go w tym myli i woła, że też jest prawdziwa i że to było coś więcej? Zapomniane pragnienie.
Zerwał się z fotela i zacisnął pięści.
Zapomniane pragnienie.
To nie może być to. Wtedy to było tylko...
Miał piętnaście lat, a w tym wieku nie raz się zdarza, że podoba się własna płeć. Fascynacja własnym ciałem i te sprawy mylą w głowie. To był tylko epizod. Tamten chłopak po prostu był ładny. Inny od chłopaków, ale potem pojawiła się ta urocza blondynka i wrócił na właściwy tor. Do tego tyle nasłuchał się od rodziców i telewizji, że homoseksualizm jest złem i trzeba go tępić. Nie chciał być inny. I cieszył się, że czuł tak wiele do dziewczyn. Uczucia, pożądanie. A tamten epizod fascynacji kolegą wyrzucił z głowy i zamknął na wiele zamków dopiero rodzące się pragnienia.
Czyżby Adison teraz te wszystkie zamki pootwierał? Nie. Nie chce tego. To nie właściwe! Nie potrzebuje tego!
Ręce mu dygotały ze zdenerwowania. Podniecenie dawno minęło zastąpione strachem. Musiał pomyśleć. W spokoju. Musiał wiedzieć, kim jest. I dlaczego wciąż ma ochotę zatracić się w ustach Cody'ego, skoro kochał kobiety?
***
– Brawo, chłopie. Jak udało ci się zmusić do takiego pocałunku ten sopel, w dodatku uwielbiający kobiety? – Peter poklepał Cody'ego po ramieniu.
– Ma się ten urok, nie? – Puścił oczko kuzynce. Kobieta na pewno miała masę pytań. I co jej powie? Na większość z nich sam nie znał odpowiedzi. James zaskoczył go, a potem to był odlot. Nie potrafiąc dłużej utrzymać się na nogach, usiadł na swoim biurku. Całe szczęście, erekcja opadła, kiedy patrzył za odchodzącym Harnerem. Najchętniej to by za nim poszedł i błagał o dokończenie tego, co zaczął. Ale nie poniży się przed nim w ten sposób.
– Masz jaja. Naprawdę zrobiłeś coś, że Harner sam z siebie cię pocałował. – Claudia była podekscytowana – To było mocne. Sądziłam, że jak nie skończycie, to zaraz spłoniecie. Najbardziej podniecający męski pocałunek, jaki widziałam. Lepiej niż w filmie.
– To jakie ty filmy oglądasz? – zapytała Agnes z ciekawością.
– Em... różne i nie takie, o jakich myślisz. Prawie nie takie – dodała cicho i zarumieniła się. – To, Cody, twój projekt jest bezpieczny. – Zmieniła temat. – Natomiast Harry... – zawiesiła głos.
– Jeszcze nie wiemy, czy wygrał. – Harry starał się znaleźć coś, aby nie paradować w sukience i szpilkach.
– Wygrał, wygrał – wtrąciła Diana. – Ty tu nie wycofuj się z danego słowa. Sukienka, sprzątanie. Masz szczęście, że tylko na naszym piętrze. Byłeś tak pewny siebie, a tu Cody wygrał. Dziś po piętnastej zmieniasz uniform. Masz? Jak nie, to na dole jest agencja modelingu. Może wypożyczą nam jakiś strój w twoim rozmiarze. Ósemka będzie za mała?
– Zrobię to, ale najpierw muszę upewnić się, czy Adison nadal tu pracuje.
– To zapytaj o to szefa. – Peter położył nogi na biurku. – A może boisz się tam wejść? – Phi. Ty się boisz. Trzęsiesz portkami, jak masz pogadać z nim w cztery oczy. – Opuścił krzesło z zamiarem pójścia do szefa, ale ten wyszedł ze swego gabinetu, zanim Madson zrobił chociażby półkroku.
– Wychodzę. Peter, zajmij się agencją, jak ostatnio. – Miesiąc wcześniej musiał wyjechać na kilka dni i to Peterowi powierzył kierowanie HarnerTeam.
– Szef wyjeżdża? – spytał Peter.
– Przez jakiś czas mnie nie będzie. – Unikał, jak mógł, wzroku Adisona. Pewnie mężczyzna oskarży go o ucieczkę, ale potrzebował, wręcz namacalnie potrzebował, go nie widzieć.
– Ale wróci pan do czwartku? Jest spotkanie z BeautyCosmetics – rzucił Harry. – Trzeba przedstawić projekt. Mój jest gotowy, jakby pan Adison...
– Pan Adison przedstawi swój projekt. – Dopiero teraz przypomniał sobie o jego tablecie. Nawet nie zapytał, czy da się naprawić. – Dasz radę? – Siłą rzeczy musiał unieść spojrzenie na Cody'ego. Mężczyzna wyglądał już normalnie. Nie był rozpalony.
– Dam. – Zaskoczyło go, że Harner odezwał się do niego nie przez per pan.
– Doskonale. W takim razie zostawiam wszystko w dobrych rękach.
– Chwileczkę. – Madson zagalopował się i złapał Jamesa za nadgarstek. – On tu nadal pracuje?
James zawarczał, wyrywając rękę z niechcianego dotyku.
– Jeszcze raz mnie dotkniesz, Madson, a oskarżę cię o naruszenie nietykalności cielesnej.
– Ale jemu nic pan nie mówił, kiedy kładł łapy, gdzie popadnie. – Wskazał Adisona.
Harner pochylił się do twarzy Madsona i wysyczał głosem pełnym jadu:
– Z nim się całowałem. Widzi pan drobną różnicę? A może chce pan to samo zrobić ze mną?
Harry natychmiast się cofnął, omal nie zderzając się z własnym biurkiem. W tle ktoś się zaśmiał.
– Tak myślałem. Pan Adison nadal tu zostaje.
A ciebie, Harry, mam nadzieję, że zobaczę w nowej roli, jak wrócę. Tydzień to dużo czasu. – Pomyślał, będąc już w drodze ku wyjściu.
Cody zeskoczył z biurka i pobiegł za mężczyzną.
– Niech pan zaczeka!
– Nie mam czasu. I nie mów do mnie pan. To dziwnie wygląda po tym, co się wydarzyło.
– Czyli, żeby przejść z tobą na „ty”, trzeba wpychać ci język do gardła? – zrównał się z nim. Pójdzie za nim. Może porozmawiają.
– Coś w tym stylu. Dlaczego idziesz za mną? – Stanął przed windą i nacisnął przycisk przywołania.
– Uciekasz. Widzę to. Przestraszyłeś się.
– Nie mów mi, że się boję! – Popchnął Cody'ego. – Mogę cię pocałować w każdej chwili.
– Nie mówię o tym! – Skrzywił się, gdy uderzył plecami o ścianę. – Mówię o tym, że boisz się tego, co poczułeś! Byłeś tak samo rozgrzany jak ja.
– Zwykłą reakcją ciała. – Bogowie, dajcie mu cierpliwość, bo rozszarpie go tu na korytarzu, po którym przechodzili ludzie i z zaciekawieniem na nich patrzyli. – I nie mów o takich rzeczach publicznie.
– Dobrze wiedzieć, że jestem w stanie doprowadzić się do rozkoszy – walnął prosto z mostu Cody i wrócił do pokoju, w którym pracował.
Jamesowi zrobiło się gorąco na te słowa. Odpiął górny guzik koszuli.
– Do diabła z tobą, Adison! – Wściekły nie czekał na windę, tylko poszedł w stronę klatki schodowej.
***
Godziny wlokły się niczym ślimak. Cody mógł się założyć, że ślimak szedł szybciej.
O nie, koniec z zakładami. Definitywnie.
Pracował, uparcie starając się nie pamiętać dzisiejszego poranka. Ale tak bardzo chciał go powtórzyć. Karcił siebie za ochotę na tego faceta. Nie miał po co pakować się w coś, co nie miało szans.
To wszystko było tylko chwilową słabością do Harnera, wmawiał sobie. Lecz nawet największa słabość nie mogła doprowadzić do takiego wrzenia. James był niesamowity, a całował tak, że nogi się pod nim uginały. Gdyby tylko byli sami, mogliby...
– Odlatujesz mi, kuzynie.
– Pracuję. – Otrząsnął się z tych niepokojących myśli.
– To nie twój tablet.
– Brawo, że w końcu zauważyłaś.
– Miałam tonę roboty. Co się stało z twoim? – Podjechała na krześle. Czasami tak robiła. Uważała, że jak są koła, to niech się do czegoś przydają.
– Zepsuł się. – Nie będzie jej mówił, dlaczego. – Oddałem go do serwisu. Naprawa trochę potrwa. Dali mi w zamian to coś. Jest gorszy od mojego, ale mogę rysować.
– A co robisz?
– Wprowadzam poprawki, które z Jamesem uzgodniliśmy. Facet ma oko. Zobaczył błędy tam, gdzie ja ich nie widziałem.
– Z Jamesem. Miło. Dobrze całuje?
– Bosko. Jego jęz... – Cody zorientował się, o co jej chodzi. Zawsze, jak chciała coś z niego wyciągnąć, czując, że on na ten temat nic nie powie, zadawała kilka pytań na obojętny temat i gdy się rozpędził, odpowiadał na wszystko. – Trzeba było je zadać później.
– I tak wiem, że ci się podobało. Tylko martwię się o ciebie. – Spoważniała.
– Czemu? Nic mi nie jest.
– Znam cię, Cody. Jesteś strasznie kochliwy. Obserwowałam cię teraz i wyglądasz tak, jakbyś wpadł – szeptała. Lepiej, aby inni nie słyszeli, o czym mówią.
– Nie żartuj.
– Zauroczyłeś się nim.
– Nie. Wierz mi, nie. Nie jednym pocałunkiem.
– To powiedz z ręką na sercu, że nie masz ochoty, by wziął cię w swoje objęcia, przytulił.
– I tak tego nie zrobi. Prędzej wepcha mi język do ust, niż sam z siebie mnie tak po prostu obejmie i da czułość. To jest James Harner. Agnes, wiem to. Facet rani ludzi. Chociaż w domu, jak u niego byłem, okazał się naprawdę w porządku. Później, bo z początku nie był miły.
– Rozgadałeś się.
– Zawsze gadam. To nic nie znaczy. O kurwa.
Zmarszczyła brwi i rzuciła okiem tam, gdzie kuzyn patrzył. Miała ochotę powiedzieć to samo, ale śmiech, jaki wydobył się z jej ust, powstrzymał ją przez przeklinaniem. Sięgnęła po telefon i uruchomiła aparat.
– Harry, masz bardzo zgrabne nogi. Ogoliłeś? – Claudia wyła ze śmiechu.
Naburmuszony Madson z wózkiem zawierającym mopy, szczotki i wiadro z wodą oraz różne płyny wszedł do ich pokoju. Na sobie miał sukienkę, która opinała jego pierś, ale dzięki dekoltowi mógł oddychać swobodnie. Dół czarnego stroju był krótki, plisowany i ładnie układał się na biodrach.
– Zamknij się, Claudia, i najlepiej nie patrz.
– Chłopie, zabraniasz nam patrzeć? To ty masz lepszą figurę niż ja – rzuciła słowami Anges.
– Nareszcie coś dobrego. Wspaniale się czuję po tym, jak wiem, że wyglądam lepiej od ciebie. Nie porównuj mnie z kobietą! – syknął.
– No, no, nie ma krzyków i obrażania. Bierz się do roboty. Zacznij od kącika kuchennego, ktoś chyba wylał kawę. – Diana postawiła swój pusty kubek na szafce.
Cody podrapał się po głowie. Madson sam tego chciał, więc nie było mu go żal.
– Zrobiłaś fotkę?
– Ha, i to nie jedną. Zobacz. – Agnes włączyła galerię i pokazała zdjęcia. – Przesłać ci jakieś?
– Aha. Będę miał na przyszłość. – Parsknął śmiechem, gdy Harry pochylił się nad wiadrem i ukazał swoje uda. – On naprawdę ma zgrabne nogi.
– No.
***
Głowa go bolała od myślenia. Zastanawianie się nad swoim życiem, przypominanie przeszłości, przywracanie obrazów, gdy był nastolatkiem, nie pomagało w odpowiedzi na pytania. Wmawiał sobie, że przestał już czuć usta Cody'ego. Dotyk. Nie działało. Nieświadomie, co jakiś czas, oblizywał wargi, jakby z nadzieją, że kropelka smaku Adisona na nich pozostała. Nie było nic, tylko whisky.
Dygoczącą ręką podniósł szklankę do ust i upił kolejny łyk alkoholu. Po cholerę go całował! Ale nie wiedział, że to wywoła w nim burzę, masę pytań i wątpliwości. Kochał kobiety, więc nie był homoseksualny. Wiedziałby o tym, ale może...
Nie! Nawet jakby, to chce być normalny. Nie może być bi. Nie jest nim. Na pewno nie jest. Nie może być! Zawsze w głowie miał kobiety. Poza tym chłopakiem. Nic nie było, tylko mu się podobał. Za bardzo podobał. Za wiele pragnień czuł przy nim.
Zacisnął powieki tak, że bolały. Od piętnastu lat o nim nie myślał. W ogóle o sytuacji. Czyżby schował w sobie jakąś część siebie i o tym zapomniał? Ale jak można by zapomnieć? Nie raz obracał się wśród przystojnych mężczyzn. Potrafił ocenić ich urodę, ale każdy hetero tak ma. Chyba. Wątpliwości ponownie szarpały mu duszę. Czy ludzki umysł, a raczej mózg dzieciaka mógł ukryć przed nim prawdę? A może w jakiś sposób Adison tak na niego działał? Byłoby to możliwe? Czemu nikt mu nie odpowie?
Nie chciał być inny. Nie chciał pragnąć zakosztowania męskich ust i nie tylko. Przeklęty Cody i jego zakład! Teraz zamiast siedzieć spokojnie, nerwy i strach go zjadają. Miał trzydzieści lat i nie wiedział, o co chodzi. Czuł się jak nastolatek odkrywający, że ma inne pragnienia. A nie chciał ich mieć!
Zostawi to w spokoju. Przez kilka dni nie wróci do agencji. Powie, że jest chory. Będzie się trzymał od Adisona z daleka i zdusi w sobie to, co obudził pocałunek. Da radę. Znajdzie sobie kobietę i zapomni. Już teraz zacznie. Pocałunku nie było. Pożądania też. Niczego.
Oparł się wygodniej o oparcie fotela. Siedział w swoim gabinecie, odkąd wrócił do domu. Chyba długo tu był, bo za oknem nastała ciemność. Sarah czasami zaglądała. W domu była też niania dzieci. Poprosił, by została. Miała swój pokój, gdyż czasami jego wyjazdy zmuszały go do zostawiania rodzeństwa z Chloe. Dziś nie był w stanie się nimi zająć.
Nagle drzwi się otworzyły i przez szparę wpadł snop światła. U niego w gabinecie było też ciemno.
– James, przyjdziesz powiedzieć mi „dobranoc”? – zapytała Sarah. Miała na sobie koszulę nocną. To znaczy, że naprawdę było już późno. Dziewczynka nie lubiła chodzić wcześnie spać, gdy nie była zmęczona.
– Już idę.
Sarah poczekała, aż brat się do niej zbliży i wzięła go za rękę. Na wszelki wypadek, jakby chciał znów uciec do tego ciemnego pokoju. Puściła go dopiero, gdy w swojej sypialni wspięła się na łóżko w kształcie łodzi. Cały pokój był urządzony, jakby mieszkała pod wodą i była syreną.
– Dlaczego jesteś smutny?
– Nie jestem. – Okrył ją kołdrą.
– Nie okłamuj mnie. Jesteś. Twoje oczy są smutne.
– Jestem zmęczony.
– Wiesz, że jej nie okłamiesz. – W drzwiach pojawił się Alex. – Zamknąłeś się tam i udawałeś, że nie istniejesz.
– Musiałem coś przemyśleć.
– I rozwiązałeś sprawę? – spytała Sarah.
– Tak. Sądzę, że tak. Śpij już. – Pocałował siostrę w czoło. Wyłączył lampkę nocną. W zamian uruchomił niewielki projektor. Rozpraszał on mrok, a na sufit rzucał obrazy z bajki o Małej Syrence. Przeszukał całe miasto, żeby taki znaleźć. Mała zasypiała przy nim spokojnie.
Wstał i przystanął. Alex patrzył na niego nieufnie. Wyszli na korytarz.
– Nie rozwiązałeś sprawy. James, masz znów jakieś problemy z kobietą?
Och, jakby takie miał, to byłby w siódmym niebie.
– Nie. Nie tym razem. Po prostu potrzebuję odpocząć od pracy. Idź spać.
– Nawet nie chcesz się ze mną kłócić. Coś jest nie tak.
– Dam sobie radę, Alex. Pójdę się już położyć.
– Jest dziesiąta. Zazwyczaj siedzisz do północy.
– Alex, mówiłem, że jestem zmęczony. Odrobiłeś lekcje?
– Tak.
– To dobrze. A słuchaj, masz dziewczynę?
– Tylko nie zaczynaj z bezpiecznym seksem. Nie mam dziewczyny.
– Chłopaka?
– Nie! Faktycznie coś ci się w głowie pomieszało! Ty mnie pytasz o chłopaka? Ty? Dobre sobie. – Alex machnął ręką i odszedł.
Czyżby źle wypowiadał się na temat homoseksualizmu w domu? Starał się tego nie robić i dzieciom zostawić decyzję na ten temat.
Faktycznie potrzebuję snu. Jutro będzie inne.
***
Nie potrafił zasnąć. Wciąż myślał o Jamesie. O tym, że jutro go zobaczy. Wspominał każdą sekundę tego gorącego pocałunku, za każdym razem starając się odczuwać to, co wtedy, ale choćby jego wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, nie był w stanie odtworzyć wszystkiego. Smaku, zapachu, siły ramion. I to bolało, ponieważ zostało mu tylko to. Przecież już nie zbliży się tak do Jamesa. Nikła nadzieja. Głupi zakład! Głupi pocałunek! Głupi on!
Uderzył pięścią w poduszkę i wtulił w nią twarz, gdy pod powiekami zapiekły go łzy.
Nie będę płakał. James reagował na mnie. Nie wmówi mi, że nie! Ale co z tego? Nie będę się pchał tam, gdzie mnie nie zechcą.
Zawsze tak było. Z ponurymi myślami w końcu zasnął.
***
Skórę pokrywał pot. Pierś unosiła się szybko. Prześcieradło kleiło do ciała, a wargi przygryzały poduszkę. Jęki wydobywały się z ust śpiącego Jamesa. Jego erekcja wbijała się w materac łóżka, rozbudzona przez senne obrazy. Niechciane obrazy.
Cody. Usta. Smak tego mężczyzny. Jego twardy penis tuż przy nim. Mocne ciało w jego ramionach.
Dalej było coraz gorzej.
Dwa ciała złączone ze sobą. Krzyki, napięcie wprost bolesne. Słowa pełne pragnienia. Rytm. I uwolnienie z okowów.
James krzyknął wstrząsany własnym orgazmem. Otworzył w szoku oczy. Wszędzie była tylko nieprzenikniona ciemność. Było mu gorąco. Czuł się spełniony. Kiedy poczuł, że spodnie od piżamy są całe w jego spermie i przypomniał sobie obrazy, które to wywołały, poczuł zażenowanie, że w tym wieku był w stanie tak dojść, a jednocześnie ból. To stało się wbrew niemu. We śnie byli on i Cody. Razem. I wiedział, co robili!
Po pokoju rozniosło się ciche:
– Nie.