część 5 - Święty i królik
Zapomnieć, zapomnieć, kurwa, ja pierdolę...
Jest mi duszno. Nie umiem zapanować nad ilością uderzeń, jakie wybija moje serce. Spuszczam wzrok na ludzi stojących w rzędach ławek przed nami. Chór przeróżnych głosów unosi się i opada, wypełniając ogromną przestrzeń kościoła. Drażni mnie ten dźwięk, tak samo panująca wokół mnie atmosfera błogosławieństwa i męczeństwa. Matka szturcha mnie niezauważalnie w ramię, dając mi znak, że nie widzi abym śpiewał. Otwieram usta, poruszam nimi, lecz nawet nie zastanawiam się nad znaczeniem wypowiadanych słów. Znam je na pamięć.
Jest mi niedobrze, a natężenie pieśni dudni bólem w uszach. Przełykam ślinę, lecz nie podnoszę wzroku, czując na przemian mdłości, to ogromną chęć by krzyknąć. W jednej chwili w mojej głowie powstaje ten obraz. Mój krzyk, który przeżera się przez cholerną, duszną warstwę mszalnego bełkotu. Widzę przerażenie malujące się na twarzach moich rodziców, zgrozę, jaka wypełnia ich tęczówki. Mam gdzieś otaczających mnie ludzi, zniesmaczone miny, powykrzywiane w oburzeniu, że zaburzam to wzniosłe spotkanie. I te gromy ciskane z oczu księdza, blade policzki, zaciśnięte zęby. Ale ten, do którego wrzeszczę, milczy.
Podnoszę wzrok, marszczę brwi, a moje usta niemo wyśpiewają: ,,Jezu ufam Tobie od dziecięcych lat". Patrzę na obraz w złotej ramie, na postać, która nie poruszy się, nie przemówi, kiedy zacząłbym krzyczeć. Czego ja właściwie oczekuję? Zbawienia? Wybawienia? Po prostu spokoju. Jak to mówią, jebanego spokoju duszy. Nie będę krzyczeć. Nie chcę zbudzić Kuby.
Śpiew kończy się, nieprzyjemne dźwięki organ milkną, ludzie siadają, ja również. I mimo że próbuję się powstrzymać, jak na złość, właśnie w tym miejscu przypominam sobie tych parę chwil z Miłkiem. Jak cholerna męka, przyjemnością podchodząca mi pod gardło, zbierająca się w podbrzuszu. Obraz się zmienia, ja przełykam ślinę, czerwienieję. Jestem wręcz pewny, że ktoś również dostrzega grzech ciemną chmurą wiszący mi nad głową. Wszystkie te sceny, rozkosz, seks.
Wodzę spojrzeniem po plecach mężczyzn siedzących dalej, w różnym wieku, różnie ubranych. Mimowolnie oceniam ich, jak i dziewczyny, pod kątem seksualnym i wiem, że jest w tym coś nie w porządku. Nie umiem jawnie, w moim poukładanym umyśle postrzegać normalnie swojej płci. Jest mi niedobrze od tego spostrzeżenia, mimo że wcześniej również istniało, ale zagłuszane nie dręczyło, nie dręczyło tak dotkliwie jak dziś.
Nagle wszystko się urywa. Kuba chwyta mnie rączką za kołnierz koszuli. Jest taki ciepły, a ja skostniały z zimna. Uśmiecham się, a spokój ogarnia mnie powoli, kiedy patrzę na zaspane spojrzenie syna. Chyba jestem chory, bo widzę w jego oczach akceptację? Jebie mi w głowie od mszy i chyba dopowiadam sobie pierdoły. Pragnę akceptacji, a skoro nie mogę znaleźć tego w sobie, to szukam gdziekolwiek. Na tego w złotej ramie spojrzeć nie mogę. W jego oczach widzę swój grzech i jest mi wstyd, a z drugiej strony myślę, że przecież takiego mnie stworzył... Nie wiem.
- Kuba, siedź spokojnie. - Ojciec dotyka włosów malca, ale ten przechyla się w moją stronę, wyciąga rączki.
Zerkam niepewnie na ojca, szukając w jego twarzy pozwolenia, chociaż nie wiem na co. Dziś dzień odwiedzin, dziś trzeba udawać rodzinę, przede wszystkim przed Kubą. Cholerny, męczący cyrk. Odruchowo chwytam syna i aż mnie ściska w środku, kiedy mogę objąć jego ciepłe ciałko, przesycone znanym mi zapachem. Moja część, moje życie. Nic nie mówię, bo aż mnie w gardle ściska i czuję się chory z emocji. Jak jakaś pieprzona nerwica, albo depresja, a może wszystko naraz? Ukojenie jest chwilowe, przyjemne wraz z dreszczem, kiedy miękki policzek Kuby ociera się o bok mojej szyi. Mam ochotę wyjść i nie wracać. Bo mam w ręku wszystko, co mi potrzeba do nowego życia.
Więc chyba nie jestem... obrzydliwy do szpiku kości... Boże? Podnoszę wzrok i z uporem wpatruję się w Jezusa w złotej ramie. Może się uśmiecha? Ale tak samo uśmiecha się Matka Boska po drugiej stronie. Osaczony ich spojrzeniem, zaniepokojony, że wiedzą o wszystkim, o pocałunku, o... obciąganiu, tej przyjemności kiedy mnie dotykano, kiedy dotykał mnie mężczyzna.
Wyciszam się, zajmuję myśli Kubą. Tuli buzię w moją szyję, zapewne próbując ukryć się przed spojrzeniami, czy uśmiechami ludzi siedzących za nami. Wyczuwam jego niepokój, co sprawia, że mocniej go obejmuję, gładzę po plecach. Nie słucham co mówi ksiądz, nie obchodzi mnie jakie święto się zbliża, jaka eminencja święta przyjedzie, na co dziś zbierano na tacę.
Czuję się jak w letargu przez całą drogę do domu, nie pozwalając matce zabrać mi Kuby, tłumacząc jej, że młody śpi. Tak naprawdę boję się, że spokój, który z niewiadomych mi powodów czerpię od syna, wraz z zabraniem mi go zniknie. Odkąd wyszedłem od Miłka, aż do dziś czuję jak świadomość istnienia mojego biseksualizmu coraz bardziej mi ciąży. Nie pasuje do życia, w którym egzystuję, do niczego w zasadzie. Nie pasuje do samochodu ojca, do naszego mieszkania, czy tych nużących spotkań niedzielnych, gdzie rodzice po mistrzowsku udają, że nadal im zależy na sobie. Siedzimy, jemy, chociaż ja nie czuję potrzeby wmuszania w siebie czegokolwiek. Zmęczenie całym tygodniem pracy oraz sobotą sprowadza się do tego, że mam ochotę przespać całą niedzielę, a tym bardziej nie w smak mi wstawanie na dziewiątą do kościoła. Nie umiem jednak się sprzeciwić, marudzić jak Kuba, który każdego ranka próbuje zamknąć się w łazience i tam iść spać. Chociaż wizja spędzenia paru chwil z ojcem... taa, z ojcem, nieźle go raduje. Czuję kurewską zazdrość, kiedy papla nawet jedząc, chcąc zrelacjonować ojcu cały swój tydzień. Dziś nocuje u niego, i na tą myśl już czuje się chory.
- Mikołaj, jedz. - Matka przygląda mi się z uwagą, a mnie aż w środku ścisnęło, szepnęło, żebym wziął się w garść i nie smęcił przy innych.
- Jem, jem. - Jak na dowód swoich słów pakuje do ust kolejną łyżkę pomidorowej zupy. Gdybym nie miał filozoficzno-wisielczego nastroju, to na pewno delektowałbym się tym smakiem. Co jak co, ale zupy mojej matki uwielbiałem. Ale od tygodnia apetyt gdzieś ucieka.
- Mikołaj, myślałeś o swojej przyszłości? - Ojciec wyrywa mnie ze skupienia w jakie się wprowadziłem, chcąc choć minimalnie napełnić żołądek.
- To znaczy? - pytam, i już czuję cień niepokoju. Zerkam na ojca niepewnie. Nasze relacje od dwóch lat są, mówiąc dobitnie, beznadziejne. Gdzieś podświadomie czuję wobec niego lęk, do czego nigdy bym się nie przyznał. Lęk i złość, że właśnie coś takiego we mnie budzi. Złość, że nie umiem się zbuntować. Co ze mnie za facet?
- Chyba mi nie powiesz, że masz zamiar całe życie pracować w tym warzywniaku?
Ironia, nieco drwiny. Chce mnie sprowokować, żebym się przyznał jaka ta moja praca gówniana i mało rozwijająca.
- To sklep z...
- Mikołaj. Może być nawet z gustowną odzieżą. Nie ma to znaczenia. Pytam się ciebie co chcesz robić w przyszłości.
Wpatruję się w jego ciemne oczy, ściskając łyżkę i mimowolnie marszcząc brwi. Przez jedną krótką chwilę mam ochotę powiedzieć mu o studiach na ASP, o tej wizji artystycznej, którą kryję w szufladach, na kartkach szkicowników. Ta drobna chwila wahania przekreśla szansę na to, na ujawnienie tego, czego ja chcę.
- Rozmawiałam z twoją matką i doszliśmy do wniosku, że najwyższy czas, abyś ponownie zajął się tym, co planowaliśmy dla ciebie przed... przed tym, co się wydarzyło. - Słucham, dostrzegam zmarszczkę na szerokim czole ojca, kiedy wspomina grudzień przed dwoma laty, naszą kłótnię, pojawienie się Kuby. Sięga w jego stronę dłonią i dotyka wzburzonych kosmyków. Z czułością. Uśmiecha się. - W następnym roku poprawisz wszystkie te przedmioty z matury, które poszły ci najgorzej. I wybierzemy odpowiednie studia, tak abyś mógł zbudować odpowiednie podstawy do stworzenia warunków dla swojej rodziny.
Kuba unosi główkę i uśmiecha się szeroko, ja również się uśmiecham, chociaż ze smutkiem.
- Wrócisz na dawne tory, synu.
Nie jestem przekonany, czy chcę wracać właśnie na te tory, ale dziś, w tej chwili, czuję się tak nieporadny, że nie umiem nic innego zrobić jak tylko kiwnąć głową. Mój świat pozostawał niezmieniony pod tym względem, pod względem uległości wobec rodziców i ich wymagań wobec mnie.
***
Jestem sam. Rodzice wyszli z młodym na spacer. W mieszkaniu jest cicho i ta cisza mnie tuli, a zarazem drażni. Bo wcale nie chcę być sam, z obawy o własne emocje. Ciężar z rana powraca, myśli, które nachodziły mnie w kościelnych murach dobijają się z większą siłą. Ale czuję się bezpieczny, że nikt na mnie nie patrzy, że nie ma szansy, aby ktoś mnie przyłapał. Na czym? Na wspominaniu o Miłku. O jego dłoniach, ustach, o wszystkich tych cielesnych rozkoszach, jakie we mnie budził, gasił. Założyłbym słuchawki, włączył ulubioną muzę, ale kurcze boję się, boję się że mi stanie, boję się, że czas mi gdzieś ucieknie, że wrócą starzy, a ja będę mieć kłopot.
Wzdycham, układając się na plecach, przesuwając wzrokiem po znanych mi już pęknięciach na suficie. Co ja mam zrobić? Pytam sam siebie i wiem, że i dziś nie znajdę na to odpowiedzi. Czuję się zaduszony z nową wiedzą o sobie, zaduszony wszystkim dookoła, bo nic już nie pasuje, nic nie jest już ok. Zmieniło się, a ja, jak tępak na siłę próbuję się dopasować. Z jebaną wiarą, że upchnę to tak, że ogólny kształt mnie się nie zmieni i idealnie wkomponuje się w moje poprzednie życie. Ale tak kurwa nie jest. Przez cały tydzień czułem się jakbym udawał, jakbym z obawy, że ktoś mnie zdemaskuje robił wszystko uważnie i do przesady, z ostrożnością godną sapera. Chcę, a nie mogę dopuszczać wspomnień z Miłkiem. I znowu przyznaję się przed sobą samym, że chciałbym zobaczyć go ponownie. Że chciałbym nasiąknąć tym absurdalnym nastrojem, jaki wchłaniał mnie tydzień temu. Był tam strach, niepewność i zażenowanie, ale również chwila dziwnego wytchnienia, kiedy się całowaliśmy, a ja nie myślałem o niczym. A na pewno nie o tym, że to co robię jest złe. Rozbudziłem się, i po wyjściu nawet miałem pretensje do mężczyzny, że zrobił krok, który zburzył spokój moich kolejnych dni.
Tak, wróciłem do domu i byłem zły, że nie pomyślał o tym, jak ja będę się czuć. Ale w sumie do niczego by nie doszło, gdybym jak przystało na heteryka wyrwał mu ten szkicownik, powiedział spadaj i wyszedł. Ale nie, stałem jak słup, jak jakaś pizda. O ja pierdolę. Nie umiem jednak wytłumaczyć tego kurewskiego paraliżu, kiedy stanął blisko, spojrzał i wydawało mi się, że już mnie ma. I nie wiem, czy tylko Miłko tak działa na mnie, czy przy jakimkolwiek innym mężczyźnie nogi wrosną mi w podłogę. Nigdy, przenigdy nie byłem w takiej sytuacji, z innym gejem czy biseksem, który tak jawnie by na mnie leciał. I chyba dlatego dręczyłem się myślą, czy nie napisać do Miłka. Sam mówił, żebym nie zapominał o tym co się stało. Żebym się odezwał, i ta propozycja kolejnego spotkania nie pozwala mi w spokoju zamknąć gęby biseksowi, który we mnie siedzi.
Wymacałem palcami śliską powierzchnię telefonu, wyciągając go spod poduszki. Wahałem się, na chwilę porzucając skontaktowanie się z Miłkiem i odpisując Wojtkowi i naszemu wspólnemu kumplowi odnośnie spotkania. Oczywiście wraz z wysłaniem wiadomości naszły mnie wątpliwości, czy jednak powinienem pisać do Miłka. Przecież nie byłem głupi. Pójdę tam i znowu nie dam rady się temu wszystkiemu oprzeć, nie jemu, kiedy tak bezceremonialnie mnie bierze. A mnie to podnieca, i to jest ta jebana słabość. Nie wiem co zrobić, jest mi niedobrze.
Siadam na krześle w kuchni i przez chwilę rozważam czy nie połknąć matczynych leków na nerwy, które często bierze, gdy wraca wymęczona obcowaniem z dzieciakami. Mam ochotę się otumanić, czymkolwiek co sprawi, że mój umysł nie będzie już torem wyścigowym moich myśli, a taflą spokojnego morza, czy kałuży. Od razu przychodzi mi na myśl Wojtek i palenie trawy. Parę chwil spokoju od tego, co uciska mi układ nerwowy. Upalę się, upiję i zasnę na kolanach kumpla, albo gdzieś na kanapie, czy na podłodze. Chociaż to odpada. Wojtek nadal był uziemiony. I jeszcze trochę to potrwa, zanim znowu pójdziemy na Cytadelę. Wzdycham.
Siedzę i wsłuchuję się w tykanie zegara, to znów przesuwam wzrok na komórkę, która jak na złość przyciąga i kusi. Przecieram twarz dłonią, placem rysuje niewidzialną linię wzdłuż brwi, pocieram nasadę nosa.
Cykanie zegara staje się sygnałem popędzającym mnie. Absurdalna myśl, że nie zostało dużo czasu, że zaraz wrócą, że znów będzie na tyle głośno, aby nie wysłać smsa. Jakby jedno miało coś wspólnego z drugim. Żenada. Ja żenujący.
Spotkamy się?
Wysłałem.
***
Zawracam - pomyślał, ale jedynie co zrobił, to stanął na środku chodnika, rozglądając się dookoła, doszukując się w twarzach przechodniów jakiejś wskazówki co powinien zrobić.
Dochodziła osiemnasta i ulice o tej porze były skąpane w złocistym blasku zachodzącego słońca. Ciepło z popołudniowym żarem przywierało do skóry, przyjemnie ją nagrzewając. Mikołaj zrobił krok w bok, tym samym kryjąc się w cieniu rzucanym przez pobliskie drzewa. Było mu na przemian ciepło, to znów ogarniał go nieprzyjemny chłód. Spuścił wzrok i rozluźnił palce dłoni. Bolała go szczęka od ciągłego zaciskania zębów. Nie umiał tego kontrolować, tak samo jak oblizywania spękanych warg. Zdarł zębami kawałek skóry z ich powierzchni, a zorientował się o tym, gdy nieprzyjemnie zapiekła go rana.
Przetarł twarz dłonią. Zatrzymywał się już po raz któryś, wmawiając sobie, że ma jeszcze wybór, że spotkanie z Miłkiem może przełożyć, a nawet odwołać. Odczuwał przy tym jakąś wewnętrzną siłę. Sycąc się małą chwilą zwycięstwa, przekonania, że ze wszystkim poradzi sobie sam. Nie potrafił jednak pozbyć się uczucia ulgi, a nawet radości, kiedy wyszedł z mieszkania po odczytaniu wiadomość od mężczyzny. Chciał go widzieć, i to dziś. Mikołaj nie miał pojęcia jak to odebrać, ale wyraźnie odczytywał własne emocje przed i po zapoznaniu się z smsem. Niczym możliwość zaczerpnięcia rześkiego haustu powietrza w pomieszczeniu, które dusiło go od intensywności własnych rozważań. Na przemian był wściekły na siebie za to, jak się babrze, jak rozum okazuje się być słaby w zetknięciu z tak silnymi przeżyciami. To znów wstydził się swojego entuzjazmu, nie do końca będąc pewnym czego oczekuje. Nie zmieniało to jednak faktu, że suterena stanowiła jedyne miejsce, gdzie w spokoju lub złości mógł wypowiedzieć na głos swoje obawy.
Ruszył, miarowo stawiając kroki, nie spiesząc się, ale również nie wlokąc niepotrzebnie. Obiecał sobie, że już więcej nie stchórzy, nie pomyśli o tym, jak źle się czuje ze swoją katolicką postawą, szytą mu na miarę od dzieciństwa. Co ma być, to będzie.
W końcu dotarł do celu swojej nerwowej podróży, lecz nie skierował się bezpośrednio w stronę betonowych schodków prowadzących do drzwi Miłka. Przystanął nieopodal, tuż pod jedną ze ścian kamienicy i zapalił. Miał cichą nadzieję, że chociaż w połowie uspokoi deszcz meteorytów w swojej głowie. Zdenerwowanie wiło się mu żołądku, a rana na wardze piekła przy każdym zaciągnięciu się dymem. Przez jedną chwilę przeszło mu przez myśl, co by powiedzieli rodzice, odkrywszy prawdę, że nie poszedł do Wojtka. Nic im do tego, po prostu nic im, kurwa, do tego - pomyślał, wpatrując się nieruchomo w jeden punkt, w spękany tynk na kamienicy, w miejscu zetknięcia się ściany z chodnikiem.
Wyrzucił niedopałek i ostrożnie dotknął czubkiem języka ranki. Skrzywił się, a niewielki ból tylko podkręcił jego rozdrażnienie.
Ruszył przez podwórko, gdzie szarość budynków zaczynała wolno ogarniać przestrzeń. Słońce wpadało łukiem przez bramę i rażącą plamą światła rozlewało się ostatnimi promieniami po jednej ze ścian kamienicy, tuż nad sutereną, do której zmierzał Mikołaj. Chłopak odetchnął parokrotnie i oczyszczając umysł nacisnął dzwonek przy drzwiach. Nie zawrócił.
Minęła dłuższa chwila, nim drzwi uchyliły się leniwie i pokazała się w nich sylwetka Miłka w wymiętym, szarym podkoszulku bez rękawów, z poczochranymi włosami i okularami w czarnej oprawie, niedbale nasuniętymi na nos. W ustach trzymał nieodłącznego peta i mierzył Mikołaja odrobinę zmęczonym, a odrobinę poirytowanym spojrzeniem.
- Wejdź - powiedział, wyjmując papierosa spomiędzy warg i odsuwając się w głąb ciemnego korytarza. Jego zielone, dziwne oczy nie spełzały z Mikołaja ani na chwilę, niemalże gadzio nieruchome. - Co cię... sprowadza? - spytał, zamykając drzwi za chłopakiem. Było coś ostatecznego w tym geście, kiedy półmrok zamknął ich w dusznej przestrzeni pokoju.
- Eem... - Mikołaj zamrugał, porażony oślepiającą ciemnością, która nieco go zdezorientowała. Znany zapach pomieszczenia, a przede wszystkim obecność gospodarza, kojąco spłynęły na niego z każdą sekundą. - Chciałem porozmawiać. - Kiedy wzrok przyzwyczaił się do półmroku, mógł w końcu spojrzeć na mężczyznę. Kark zapiekł go od wspomnienia suchych pocałunków.
- Oczywiście - odparł mężczyzna, wykonując dłonią zapraszający gest w głąb mieszkania. - Masz ochotę na coś do picia? Wybacz za bałagan. Dopiero wstałem - przeczesał palcami włosy, poprawił okulary na nosie, wykonał kilka drobnych, nieistotnych czynności mających na celu przywrócenie go do używalności. Łóżko rzeczywiście było rozkopane, biała, bawełniana pościel spływała z materaca na podłogę, tuż obok talerzyka z okruszkami i kubka po kawie. Opasła książka leżała na stoliku obok łóżka, nastroszona przypadkowo otwartymi stronami. Miłko podszedł do okna i otworzył jedno, następnie drugie, wpuszczając do pomieszczenia przyjemne, późno popołudniowe powietrze.
- Spoko, nie przejmuj się. Tak powinien chyba wyglądać weekend zapracowanego człowieka. - Nutka rozbawienia zabłysła w głosie Mikołaja, choć sam nie wiedział skąd pojawił się u niego taki ton. Skrępowanie nie mijało, a narastało. Czuł się głupio, że zawraca głowę Miłkowi, jakby ten był jego psychologiem. Jednak odczucie było inne w porównaniu do tego, kiedy chodził do psychologa szkolnego dwa lata temu. Naraz wydało mu się to wszystko żenujące, całe to spotkanie i cel w jakim się tu znalazł. Oblizał wargę, drażniąc śliną rankę.
- Usiądź, rozgość się - powiedział na wydechu mężczyzna, ledwo powstrzymując ziewnięcie. Wycofał się bez słowa do kuchni, by wrócić po chwili z dwoma białymi caffe Americano w wielkich, kremowych kubkach. Rozsiadł się na swoim pluszowym, przepastnym fotelu, wyciągnął nogi przed siebie, odchylając głowę na kark i przymykając oczy. - Mam nadzieję, że lubisz - powiedział w końcu, zanurzając wargi w kubku. Uwielbiał siedzenie w swoim fotelu i kontemplowanie napoju. Był to swoisty rytuał. - Więc... o czym chciałeś porozmawiać? Coś się stało?
Bosz, to już? Mikołaj zerknął na swój kubek, nie mając pojęcia czy najpierw usiąść i mówić, czy zmienić tę kolejność. Najważniejszym jednak było to, jak zacząć, i jak ubrać w słowa sprawy, które męczyły go ostatnio. Serce wybiło pierwszy, drżący rytm, będący wstępem do utworu zdenerwowania, który nie uśpiony przez papierosy budził się ciężarem w żołądku.
- Znaczy chodzi o... - Zassał się na wardze, sadowiąc się na brzegu łóżka i odstawiając kubek na stolik nocny. Było trudniej, niż myślał. Nie pomagało miejsce, atakujące go subtelnie wspomnieniami tego, co tu przeżył. Szorstka materia prześcieradła. Ulotna woń, zmieszana z intensywnym zapachem kawy. Zamknął oczy, lekko pochylił głowę, zgarbił się. Ponownie zapytał w myśli Boga, czy jest aż tak obrzydliwy. Cisza. Chłodna i tak kojąca. Zacisnął palce na skroniach, pozwolił im ugnieść ciepłą skórę, wsunąć się we włosy. I nagle spadł deszcz smutku i rozgoryczenia, dławiąc mu krtań, zmuszając serce do rozdzierającego bólu. Tak po prostu. Zbierało się przez dwa tygodnie, aż w końcu rozlało.
- Hmm...- Miłko westchnął, mierząc go spojrzeniem, nieruchomy na swoim fotelu.- Chyba nie rozumiem... co ty właściwie... wyprawiasz? - spytał, nie wiedząc jak się zachować. Chłopak wyglądał na przybitego, ale Miłko nie miał pojęcia, co mogło go tak zasmucić i dlaczego przyszedł z tym problemem właśnie do niego. Podniósł się leniwie, nie będąc pewnym, czy ma do niego podejść, czy może trzymać się z daleka. Wsunął dłonie do kieszeni spodni, zerkając z góry na Mikołaja.
Pojawił się strach, że nie będzie w stanie wydobyć z siebie słowa, a jeśli spróbuje, niezwłocznie skończy się to większymi łzami. Odsunął dłonie, przełknął ciężko ślinę, ale nie spojrzał na mężczyznę, zawstydzony, zmieszany.
- Źle się... czuję - zaczął, ciesząc się, że głos mu się nie załamuje. - … z samym sobą. Tym... nowym sobą. Chcę i nie chcę … być taki. Lubię facetów, a zarazem... zarazem myślę, że to kurewsko źle. Jakbym już nie pasował... do niczego. - Zamilkł, chowając twarz w dłoniach, lecz ze wszystkich sił próbując opanować rozpacz, jaka piekła go pod powiekami.
- Jestem złym pocieszycielem - mruknął mężczyzna, wysączając powolny łyk kawy ze swojego kubka. Odstawił ją flegmatycznie na stolik. - Chodź no, dzieciaku - powiedział, siadając obok niego na łóżku i obejmując go ramieniem. Potarł jego ramię w imitacji przytulenia, szorstko, po przyjacielsku. - Uspokój się. Wszystko jest w porządku z tobą. Jesteś normalny.
Mikołaj zacisnął powieki, potarł o nie opuszkami palców, jakby chcąc zmniejszyć ryzyko, że się popłacze. Serio, aż tak jest ze mną źle? Łza, która nakreśliła jeden z policzków została od razu starta. O dziwo dotyk mężczyzny działał uspokajająco, a zarazem zapraszał do wylania z siebie więcej z tego, co chłopak skrupulatnie zbierał przez tak długi czas. Zabolała go szczęka, skronie, a nieprzyjemne mrowienie rozniosło się po nasadzie nosa.
- Nie pozwalaj, żeby czyjeś uprzedzenia rządziły twoim życiem. Nie robisz niczego złego. Nie wiem, kto nagadał ci takich bzdur... - szepnął mrukliwie mężczyzna, ściskając delikatnie jego ramię dłonią. - Czasem musi być trochę gorzej, żeby potem było trochę lepiej. Nie ma powodów do rozpaczy.
- Ale to jak… budowanie wszystkiego od nowa... - Mikołaj pociągnął nosem, nagle mając gdzieś, jak prezentuje się przed mężczyzną. Będzie się wstydził kiedy wyjdzie.
- Nie możemy założyć, że ja wiem lepiej? Przestań się upierać. Powiedz, co po naprawdę tu przyszedłeś - sięgnął po kubek Mikołaja, by upić trochę gorącej kawy, zerkając mu przy tym bezczelnie w oczy. Odchylił się do tyłu, opierając dłoń tuż na plecami chłopaka. Dla niego wszystko to było tak oczywiste, że szkoda było czasu na dalsze fabrykowanie rozmowy o samoakceptacji.
- Właśnie po to, żeby... pogadać - odparł szczerze Mikołaj, nie zauważając tego gestu. Zerknął w jego stronę zaczerwienionymi oczami. - W kościele... w kościele, bo rodzice co tydzień … tam chodzą, niezmiennie od dziewiętnastu lat, myślałem, że zwariuję. Od tych obrazów… jak się dotykaliśmy. Boże, powinno mnie to kurwa nie obchodzić, ale po prostu nie umiem. Po prostu nie wiem... nie wiem, jak to opanować. - Ponownie ukrył twarz w dłoniach, roztarł kolejne łzy po policzku. Rana na wardze zapiekła w zetknięciu ze słonymi łzami. Zagryzł się na niej ze złością, a ból zmieszany ze smakiem krwi nieco go ocucił.
-Rozmyślałeś w kościele o tym jak ci ssałem? - mężczyzna zmrużył oczy, popatrując na niego rozbawiony i starając się nie roześmiać. Jakoś nie potrafił wczuć się w powagę sytuacji, szczególnie kiedy argumentem była katolicka mitologia. Łzy chłopaka wydawały mu się takie niedojrzałe i niepoważne. Westchnął ponownie, starając się zachowywać chociażby pozory powagi. - Masz krew na ustach - powiedział, kładąc mu dłoń na policzku i obracając jego twarz w swoją stronę. Popatrzył mu z bliska w oczy, nim schylił się by pocałować delikatnie krwawiącą wargę. - Chłopcom nie wypada się tak mazgaić - szepnął zaczepnie, rozcierając kciukiem kroplę krwi z jego ust po brodzie chłopaka.
Zabolało, ale za tym przyszedł również elektryzujący dreszcz. Mikołaj wpatrywał się w głębię zielonych oczu gospodarza, zahipnotyzowany, a zarazem smutny. Nie zaprzeczał swojej bezradności, która cały czas się go trzymała. Bliskość drugiego ciała mówiła coś więcej, zapraszająco, jednoznacznie. Gubił się w tym wszystkim, a tym bardziej w uczuciach, jakie oczekiwał otrzymać od mężczyzny. Może źle zrobił przychodząc tutaj, robiąc z siebie błazna i beksę? Nie było do końca lżej.
- Czyli... po prostu wyolbrzymiam? - szepnął.
-Mhm... troszeczkę - odparł Miłko, schylając się ponownie i dotykając ustami jego brody, powoli, badawczo. Odsunął się jednak szybko, zerkając na niego sondująco i uśmiechając się nieznacznie. - Wolisz wierzyć mi, czy mamie? - zażartował. nagle zupełnie pewny siebie przy spłoszonym, przybitym Mikołaju. - Zaufaj mi... Wszystko jest z tobą w porządku. Nie zadręczaj się, nie ma powodów.
Kąciki ust chłopaka uniosły się nieznacznie. Kiwnął głową, dziwiąc się, jak wszystkie problemy w tym miejscu szybko stają się do rozwiązania. Wierzył Miłkowi, bo właśnie tego oczekiwał, paru słów zapewniających go, że wszystko jest w porządku.
- Spróbuję nie słuchać mamy - powiedział z cieniem uśmiechu, czując przejmujące zmęczenie po tym, kiedy ciężar z umysłu zelżał. Rana na wardze piekła ostro, wbijała się w podświadomość chłopaka czerwoną łuną.
- Mama pewnie sama uczyła się całować z koleżankami. - Miłko uśmiechnął się szerzej, zachęcająco, zupełnie nie zdradzając tego, co działo się w jego głowie. Było tam wiele zimnej, surowej kalkulacji, wyrachowania i cierpkiego poczucia humoru. - Nie możesz pozwolić, żeby ludzie narzucali ci swoje zdanie. Sam musisz wiedzieć, co jest ci potrzebne. Co jest dla ciebie najlepsze. To na przykład - powiedział, całując go ponownie w nabrzmiałe, metalicznie smakujące usta - jest bardzo dobre.
- Racja, to nic złego. - Jasne brwi Mikołaja zmarszczyły się. Zabolało, ale nie pomyślał, aby był to powód do przerwania pocałunku. Odległość między nimi została zatarta. Wyczuwał intensywną woń mężczyzny, taką samą skrytą między poduszkami. Wśród tego wmieszała się czerwona nić zapachu krwi. - Ale przecież nie da się tak od razu wybrać, co jest dla nas najlepsze.
- Nie rozumiem twojej logiki... - westchnął mężczyzna, nie pojmując dlaczego ten chłopak tak upiera się przy swoim. On miał wobec niego bardzo konkretne plany. - Mogę ci podpowiedzieć, że dla NAS - podkreślił - w tym momencie najlepsze będzie łóżko.
Miłko uśmiechnął się uwodzicielsko, ponownie całując jego usta i zmuszając chłopaka do położenia się w pościeli. Spróbował opanować jego dłonie, nieco zbyt brutalnie ściskając je w nadgarstkach, nacierając na niego swoim ciałem i wymuszając gorący, namiętny pocałunek. Jest jak królik, pomyślał, odnajdując rozporek jego spodni i rozpinając go niecierpliwie jedną ręką. Wstał zniecierpliwiony, by zdjąć mu spodnie, w międzyczasie pozbywając się swoich. Policzki paliły go z podekscytowania. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak... podniecony. Łzy Mikołaja, jego nieporadność i niewinność niesamowicie na niego działały. Wystraszony królik, przemknęło mu przez myśl, kiedy wsuwał się między jego nogi, przycisnął go sobą do pościeli, sięgnął ustami jego szyi by wyssać na niej malinkę. Za chwilę będziesz miał prawdziwe powody do płaczu, pomyślał.
- Obejmij mnie udami - szepnął mu wprost do ucha, nacierając kroczem na jego krocze, nie próbując nawet poskromić własnego pragnienia. - Mam taką ochotę cię przelecieć...
Mikołaj wstrzymał oddech. Nie, to nie było dobre. Nie teraz, nie dziś.
- Nie, przestań - powiedział nerwowo, i pomimo żaru jaki trawił jego podbrzusze ogarnął go niepokój.
-Szzz, spokojnie... To będzie bardzo przyjemne... Będzie ci dobrze ze mną, tylko się... rozluźnij - wymruczał mu w szyję, zagarniając dłonią udo chłopaka na swoje biodro. Tak strasznie już go chciał! Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak kogoś pragnął. Chyba swoją pierwszą dziewczynę, jeszcze w liceum. Była równie wystraszona i niepewna co Mikołaj, i to również się Miłkowi podobało. Pocałował go czule przy uchu, masując pośladek chłopaka gorącą, szorstką dłonią. - Jesteś... nieziemski... i cholernie mi się podobasz...
- Ale ja nie mam na to ochoty... - sapnął Mikołaj, podnosząc głos i wsuwając dłonie między ich ciała, aby odsunąć mężczyznę.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo cię pragnę - wyszeptał mężczyzna, próbując pochwycić jego ręce. - Zaufaj mi, nie zrobię ci krzywdy.
- Złaź! - Źrenice Mikołaja rozszerzyły się, jakby wystrzyknięto mu narkotyk. Emocje z całych dwóch tygodni zebrały się w strach i złość, znajdując ujście w słowach pełnych zdenerwowania.
Miłko westchnął z irytacją i puścił jego dłonie, odsunął się nieznacznie. Jego klatka piersiowa unosiła się w szybkich oddechach. Nie dało się wyczytać z jego twarzy zawodu ani rozczarowania, mimo tego jak silnie je teraz odczuwał. Przymknął na chwilę powieki, starając się skoncentrować.
- Spokojnie... Mikołaj. Nie zrobię niczego, czego nie chcesz - powiedział w końcu, patrząc mu szczerze, bezpośrednio w oczy. - Możemy... mmm... się podotykać? - spytał ze źle ukrywaną rezygnacją. Było to jednak zupełnie szczere.
Co za chujowa sytuacja, ja pierdolę. Mikołaj przełknął ślinę, zaciskając palce na pościeli, językiem przesuwając po podniebieniu. Czuł się jak po zapaleniu marihuany z Wojtkiem, gdzie emocje oblewały go całego jak słodki lukier. Przeżywał na przemian złość, podniecenie, wstyd i strach. Wszystko zwalał na stan swojej psychiki, i na to, co wyprawiał z nią mężczyzna. Dotykaj mnie, ale nie dotykaj, bo to złe! Mów do mnie, ale przestań używać słów! Wpatrywał się w Miłka, nie mając już pewności, czy nadal jest na niego zły, czy może na siebie. Czy może na to, jak fatalnie czuje się z psychiką, i na to jak odmienne odczucia kierują jego ciałem. Kiwnął głową na zadane mu pytanie, nie mając sił się odezwać.
- Głowa do góry, dzieciaku - uśmiechnął się zachęcająco Miłko, starając się robić dobrą minę do złej gry. - Chodź, połóż się na mnie - powiedział, samemu kładąc się na plecy, w pomiętej, białej pościeli. Nie spodziewał się, że tak łatwo przyjdzie mu opanowanie własnego podniecenia. Lata praktyki w maskowaniu uczuć i kontrolowaniu własnego ciała robiły jednak swoje. - Nie denerwuj się. Chcę się tylko podotykać.
Wahanie przez krótką chwilę pojawiło się na obliczu Mikołaja. Pamiętał doskonale jak zareagował na tą samą propozycję ostatnio, kiedy byli razem. Dziś również nie czuł się przekonany co do niej, lecz w nagłym przypływie nieznanych odczuć, bez namysłu, bez słowa, dość niepewnie spełnił jego prośbę. Twarz paliła go z zażenowania, kiedy układał nogi między jego udami. Westchnął ciężko, próbując ogarnąć chaos w swoim umyśle, zmęczony brakiem kontroli nad czymkolwiek. Podniecenie pulsowało nieznacznie w podbrzuszu, lecz nerwowość uniemożliwiała mu rozbudzenie się.
- Nie masz wódki? - spytał, z policzkiem wtulonym w pościel nad ramieniem Miłka, zaciskając, to rozluźniając palce drżących rąk.
Miłko objął go ramionami, przyciskając do siebie czule i gładząc po plecach. Przymknął oczy, delektując się chwilą przyjemnego nacisku. Mikołaj był młody, gorący i bardzo spięty. Czuł jak napinają się jego mięśnie.
- Nie mam... Ale nie potrzebujesz jej. Jest dobrze, nic złego się nie stało. Przepraszam - westchnął - że byłem... natarczywy. Już nie będę. Odpręż się. Wszystko jest OK - wymamrotał z zamkniętymi oczyma, delikatnie zaciskając uda na biodrach chłopaka. Nawet podobały mu się takie podchody. Było w tym coś z nieprzeciętnie długiej gry wstępnej, co dodatkowo go nakręcało.
- Yhm OK. - Mikołaj oblizał dolną wargę, przymykając powieki. Jeszcze parę minut temu słowa wręcz z niego ulatywały, a teraz nie umiał znaleźć żadnych. - Serio to dziwne, że przyszedłem pogadać?
- Jasne, że nie. Po prostu ja... widziałem to, co chciałem - szepnął mu blisko ucha, eksplorując dłońmi jego boki i biodra. - Nie wolno się przejmować opinią ludzi. Zwykle nie mają racji, nie mają pojęcia i są ograniczeni. A ty nie robisz nic złego. Czujesz chyba, że to wszystko - pogładził go delikatnie po pośladku, wyciskając całusa na ramieniu chłopaka - między nami jest takie... naturalne. Takie jak być powinno. Twoje ciało mówi ci, że robisz dobrze.
Mikołaj odetchnął ciężko, wyraźnie odczytując co przekazuje mu ciało i jak dosłowny jest to znak. Napinał nieznacznie mięśnie, nieprzyzwyczajony do dotyku w tych konkretnych miejscach.
- Żeby tylko współpracował z nim umysł, i było by po kłopocie. Przestawić z „nie znam” na „znam”, z „nienormalnego” na „naturalny”.
- Mmm... weź to na logikę. Jeśli uważasz, że bycie gejem nie jest chorobą, jeśli w to wierzysz, to jesteś na najlepszej drodze do zaakceptowania siebie. Zresztą... nie życzyłbym sobie, żebyś myślał inaczej - zagroził mu Miłko żartobliwym tonem, spychając go z siebie. Mimo wszystko nie był przecież małym chłopcem. - Byłem kiedyś... bardzo zakochany. Przez nietolerancję jego rodziców przeszliśmy... piekło. Nie pozwól, żeby tacy ograniczeni i twardogłowi ludzie rządzili twoim życiem. Dosyć, że ja na to kiedyś pozwoliłem - powiedział Miłko, patrząc Mikołajowi poważnie w oczy.
Uśmiech, który pojawił się na twarzy chłopaka zbladł. Nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego. Nawet zganił się w duchu za to, że posądził mężczyznę o brak takiego uczucia jakim była miłość. Teraz już wiedział, że zakładanie czegoś takiego było idiotyczne. W końcu zakochanie to nie statek latający, pokazujący się jedynie wybranym.
- Racja, takie to oczywiste... że aż mi głupio - przyznał, spuszczając wzrok i przesuwając nim po obojczykach Miłka. Idealne do narysowania, przeszło mu przez myśl, mając ochotę ich dotknąć. Zawahał się, aż w końcu opuszkami palców nakreślił niewidzialny ślad. Miał ochotę zaśmiać się nerwowo, zaskoczony ile emocji w nim to wzbudza. - Fakt, nie czuję diabelskiej skóry, jak mówi mamusia - zażartował z niewyczuwalnym skrępowaniem, nie odsuwając jednak dłoni. - Wszystko jest takie... świeże, chociaż przecież seks znam, ale jest inaczej z laską, a inaczej z facetem. Zachowuję się przy tobie... jakoś tak strasznie nieporadnie. Jakbym miał zasłonięte oczy.
- Przypuszczam, że się boisz... że potrzebujesz się oswoić. Masz na to czas. Nigdzie się nie spieszy. Powoli... możesz dotrzeć do siebie - powiedział Miłko, wolno przesuwając dłonią po boku chłopaka, po jego kręgosłupie i biodrze. - Za każdym razem to będzie coraz bardziej oczywiste. Nie będziesz wierzył, że kiedyś wątpiłeś, że chciałeś przed tym uciekać - dodał, sięgając do jego włosów i czochrając je z przekornym uśmiechem. - Masz fajne włosy. Mam słabość do takich aniołków z jasnymi włosami - zaśmiał się pogodnie, nie odrywając policzka od poduszki. Bardzo chciał, żeby Mikołaj zaufał mu i rozluźnił się. Wiedział też jednak, że jeśli królik zostanie złapany, zabawa straci na atrakcyjności. Gonitwa była dobrym sposobem rozerwania się na pewien czas.
- OK, aniołka nie skomentuję, zwłaszczam że już o tym wspominałeś ostatnim razem. - Mikołaj uśmiechnął się kącikiem ust. Zaprzestał dotykania mężczyzny, ale dłoń ułożył na tyle blisko, że czuł ciepło jego ciała. Nadal jak na korepetycjach. On mną kieruje, zapisuje początek, ja rozwijam, ale teraz razem kończymy? Uniósł wzrok i spojrzał na Miłka w zastanowieniu. - Twój... były facet był rudy?
- Był... pewnie nadal jest blondynem - odparł mężczyzna, przymykając na chwilę powieki w zastanowieniu. Wspominanie nie było czymś, na co miał szczególną ochotę. Wspomnienia zwykle bolały. - Nie podoba ci się bycie aniołkiem? Zbyt... babskie jak na takiego samca? - zażartował, zabierając rękę z jego ciała i przewracając się na plecy. W jego głosie dało się wyczuć jakąś nić smutku i rezygnacji. Sam nie spodziewał się po sobie takiej melancholii. Promienie zachodzącego słońca wpadały przez niskie okienka w pokoju, czerwieniąc się na dywanie i pełgając cieniami mebli, co dodatkowo wprowadzało go w nostalgiczny nastrój. Przymknął oczy, podkładając sobie ręce pod głowę i wyciągając się wygodniej na łóżku. Nie lubił wprowadzać się w taki stan, ale widać było to nieuniknione.
- Wiesz, wrzućmy to do lekcji „nie jestem przyzwyczajony, oswajam się”. - Mikołaj przyglądał mu się uważnie, zastanawiając się, czy powinien ciągnąć temat dawnej miłości Miłka. Powstrzymał się przez zwilżeniem dolnej wargi językiem, nie chcąc naruszać gojącej się ranki. - A teraz? Teraz... no, nie możecie być razem? - spytał, podkulając nogi pod siebie.
Miłko przeciągnął się z rozkoszą, starając się odsunąć od siebie niewygodne myśli.
- Myślisz, że po dwunastu latach jeszcze na mnie czeka? - zakpił. Zacisnął lekko wargi, samemu nie wiedząc, kiedy i jak tak diametralnie zmienił mu się nastrój. Z kuchni dobiegło ich ciche mruczenie i dało się słyszeć odgłos kocich łapek na podłodze. Kitka przebiegła przez pokój, nie zatrzymując się na dłużej i gnając do kuwety umieszczonej w łazience.
Mikołaj na chwilę zerknął w tamtą stronę, dopiero teraz przypominając sobie o istnieniu zwierzęcia. Nie spodziewał się, że go zastanie.
- Hm... pewnie nie. To chyba tylko w książkach czekają.
- Tak romantycznie - uśmiechnął się blado, po czym ziewnął szeroko w dłoń, starając się przegonić grobowy nastrój, jaki zdawał się zapanować. - Uciekł dla mnie z domu. To też było bardzo... romantyczne. Rodzice jednak skutecznie... zawalczyli o swoje dziecko - wypluł z siebie ostatnie słowa, krzywiąc się lekko. Przeczesał włosy palcami, wzdychając głęboko. Sam nie wiedział, dlaczego mu o tym mówi. Widać to był czas i miejsce na zwierzenia.
- To tak... mało romantycznie się skończyło. - Chłopak potarł dłonią powieki i westchnął, zdając sobie sprawę, że nigdy się nie zakochał, więc nie ma do czego odnieść historii mężczyzny.
-Nie daj się tak... stłamsić - mruknął Miłko, podnosząc się do siadu i opuszczając stopy na podłogę. - Nie daj sobie wmówić czegoś, co nie jest prawdą. Idzie od tego... zgorzknieć - ziewnął ponownie w zwiniętą garść, zagapiając się chwilę w słoneczne cętki ginące w szarości półmroku. - Poczekaj chwilę. Dam kotu jeść i wracam - dodał głosem wypranym już z emocji, podnosząc się leniwie i prezentując Mikołajowi swój chudy tyłek w drodze do kuchni. Kitka zdążyła w międzyczasie opuścić łazienkę i majestatycznie przechadzała się wzdłuż ściany, póki nie wyczuła obecności swojego pana.
A co nie jest prawdą? Zdawał się mówić wzrok Mikołaja, ale na głos pytanie nie padło. Chłopak wtulił policzek w poduszkę i nabrał głęboko powietrza, nie mając pojęcia jak powinien zachować się w tej atmosferze, gdzie powietrze było przesycone tęsknotą, a zarazem bólem. Ta nowa wiedza o mężczyźnie sprawiała, że inaczej na niego patrzył. Chociaż nie ukrywał, że go to krępowało. Byłby jednak egoistą, gdyby nie wysłuchał tego wszystkiego. Uniósł się i sięgnął po kawę, która okazało się jeszcze ciepła. Wolno się napił, uważając, aby nie podrażnić ranki.
- Przyniosłem coś do zjedzenia - powiedział Miłko, wracając po chwili i unosząc papierową torebkę z piekarni w dłoni. Usiadł na łóżku i rozdarł opakowanie, ukazując ukryte we wnętrzu kanapki z ciabatty, szynki i oliwek, z dużą ilością rzymskiej sałaty i serem lazur. - Złoto do wytrwałych. Dobrze, że pani z piekarni oferuje takie kanapki dla leniuchów...- uśmiechnął się zachęcająco, podsuwając Mikołajowi szeleszczący papier.
- Dzięki. A to nie masz cotygodniowej dostawy z domu? - Chłopak przyjął opakowanie i po chwili już wgryzał się w kanapkę. Ułożył dłoń pod brodę, aby wszelkie okruszki spadały na nią, a nie na pościel.
- Matka przysyła mi czasem coś przez Gośkę, zwykle w niedzielę. Pewnie myśli, że jest mi niezmiernie przykro, że nie jem z nimi niedzielnego obiadku - przewrócił oczami, jedząc powoli, małymi kęsami swoją kanapkę. - Nie myślałeś, żeby wyrwać się z domu? Jakoś nie widzę w tobie buntu. To... niefajnie.
- Moim buntem było okłamywanie rodziców, że idę uczyć się do kumpla, a serio to szlajaliśmy się po klubach. A potem… no właśnie owocem tego buntu jest Kuba. - Mikołaj przełknął, zdając sobie sprawę, że mówił z pełną buzią. - Jakoś nie chcę powtórki z tamtego dnia, kiedy przyszła Jessika i powiedziała, że jestem ojcem. - Pokręcił głową i aż wzdrygnął się na wspomnienie. - W takich momentach człowiek poznaje się na wylot i aż mu niedobrze od tego co widzi.
- Bo kto pieprzy się bez gumki, dzieciaku? - zaśmiał się Miłko, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Serio, mówisz jakbyś... nie wiem... przyćpał i w przypływie radości wydłubał sobie oko... albo bawił się w pirotechnika i pozbawił się obu rączek. Świat się skończył i Bozia zaraz zejdzie z chmurki nas osądzić... za pieprzenie się bez gumek - zaśmiał się już otwarcie, ocierając z oka wyimaginowaną łzę. - Niech się cieszą, że mają wnuka i nie narzekają. Przecież to nic złego. To tylko dziecko, i to fajne dziecko.
- Ej... no, nie mówi się, że każde przeżycie jest ważne? Moi starzy dostali pierdolca i ja też, byłem pewny, że to nie moje dziecko, że to głupi żart. Więc się nie śmiej. - Mikołaj szturchnął go pod żebra.
- Nie rozumiem tylko, w czym tkwi problem twoich starych. Przecież stać ich na utrzymanie Kuby, nie muszą wiązać końca z końcem. Dziecko jest ładne, zdrowe, dobrze się rozwija... Więc serio... co im nie pasuje? Rozumiem, że nie chciało ci się zostawać tatą te trzy lata temu, ale to przecież twoi starzy. Od tego są, żeby ci pomagać. Nie powinieneś się tym zadręczać. Gdyby to mój syn przyniósł swoje dziecko do domu, to nie miałbym do niego pretensji.
- Wow, szkoda, że nie jesteś moim starym. Nie, oni... no do Kuby nic nie mają, są nim zauroczeni. Zwłaszcza, że więcej dzieci mieć nie mogli, więc udawanie, że jednak mają sprawia im... jakąś radość. Tak myślę. A problem tkwi we mnie. Rozczarowali się mną i już.
- Gdybym był twoim starym, nie moglibyśmy się pieprzyć... aniołku - Miłko zaśmiał się złośliwie, zawijając ponad połowę swojej kanapki w folię. Jakoś nie czuł specjalnie głodu. - Więc nie wiem, co byłoby dla ciebie lepsze. Myślę jednak... że masz prawo oczekiwać od rodziców wsparcia. To ich obowiązek, wspierać ciebie. Pamiętaj, że wszystko działa w dwie strony. Ty również możesz czuć się rozczarowany nimi. Nikt przecież nie jest... idealny.
- Myślę, że te wszystkie mądrości zna każdy, ale każdy pojmuje je inaczej. Dziś ojciec mi powiedział, że muszę w następnym roku poprawić przedmioty z matury, aby moje życie wróciło na dawne tory. Nawet przez chwilę... chciałem powiedzieć im o studiach na ASP, ale... nie wyszło.
- Musisz znaleźć w sobie siłę... i się przeciwstawić. Nie pozwól sobą kierować. Dopiero zaczynasz życie. Nie pozwól, żeby rodzice unieszczęśliwili cię na wstępie... bo coś tam im się roi. Musisz walczyć o siebie - uśmiechnął się pokrzepiająco do chłopaka, odkładając na bok swoją bułkę i ponownie wchodząc na łóżko. Zakopał się z przyjemnością w pościeli, okrywając się nią po brzuch. - Zapal lampkę, proszę. Masz bliżej - powiedział, wsuwając się głębiej pod kołdrę i mierząc Mikołaja miękkim, odrobinę sennym spojrzeniem.
- W sumie zarabiam na siebie, kurs mógłbym sam opłacić, przybory i inne rzeczy. - Chłopak sięgnął w stronę włącznika i po chwili żółtawe światło oblało ich sylwetki. - A ty już nie spałeś jak przyszedłem?
- Będziesz mi wydzielał sen na godzinki? - spytał złośliwie, obracając się na bok i przytulając twarz do puszystej, białej poduszki w pachnącej świeżością pościeli. Bardzo dbał o takie rzeczy, jak regularne pranie. - Kończ to jedzenie. Muszę cię wykorzystać, zanim sobie pójdziesz - uśmiechnął się przekornie, nie ruszając się jednak spod kołdry. Zbyt wygodnie mu się leżało.
Mikołaj nie umiał powstrzymać uśmiechu, jaki cisnął mu się na usta. Nie odczuwał w sobie już niepokoju co do kolejnych dni, kiedy będzie musiał opuścić mieszkanie mężczyzny, spojrzeć na rodziców, na Kubę, żyć jak dawniej, a jednak inaczej. Odsunął opakowanie po kanapkach na stolik nocny i również wsunął się pod kołdrę. Nie namyślając się długo przysunął się do Miłka i pocałował go z wahaniem, wiedziony przyjemnym mrowieniem w piersi.
- Po bożemu, pod kołdrą - zażartował mężczyzna, obejmując go w pasie i całując namiętnie, gorąco, nie dając chwili do namysłu. Uśmiechnął się zaczepnie i zanurkował pod kołdrę, zamierzając wyssać z Mikołaja resztki sił tego wieczora.