The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 27 2024 05:28:45   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Co w tobie jest prequel 1
Zakochał się w ... szmaragdowych oczach, które wyjrzały na niego niespodziewanie z monotonii jednostajnej drogi, prowadzącej od jednej niewielkiej wioski, do drugiej. Od jednego miasta do drugiego. Nie pamiętał ile już czasu spędził w drodze. Nie pamiętał, jak śpi się w wygodnym łóżku. Za to aż za dobrze, na całe życie zapamiętał, jak to jest drzemać na końskim grzbiecie.
Bał się trochę myśli, że jego praca w jego mniemaniu staje się podobnie monotonna, jak droga, wiodąca wśród jasnozielonych pól, pod jasnoniebieskim niebem. Wolał jednakże obojętność od wyraźniej satysfakcji i przyjemności, którą niejednokrotnie widywał na twarzach takich, jak on sam, w trakcie wykonywania czynności... zawodowych. Choć może dzielił ich tylko krok. Unikał tej myśli.
Cenił sobie myśl, że jest zawodowcem. Ani mniej, ani więcej.
Profesjonalistą, który sumiennie wykonuje powierzone mu zadanie i nie pozwala, by najlżejsza wątpliwość, czy wahanie, przeszkodziło mu w tym.
Słyszał często historie o tym, jak tacy jak on, zakochiwali się... czy tez ulegali czarowi ofiar i odstępowali od obowiązków. Uważał to za zachowanie ze wszech stron i miar nieprofesjonalne, odrobinę żałosne, całkowicie nieprzemyślane. Przecież wszyscy wiedzieli, jaka kara za to grozi. Przecież wszyscy wiedzieli, że przed wyrokami Inkwizytora nie ma ucieczki, nie ma odwołania.
Tak, był Inkwizytorem.
Uważał to za jedyne dostępne panaceum na to, co wynaturzone, chore i złe. Na lek na to, co nie miało nigdy w świecie zaistnieć, bo gdyby miało, wszyscy by dostali taki dar od Boga, a nie tylko jednostki... Uważał, że ludzie nie zostali stworzeni by móc kontrolować to, co nie miało, z woli Boga, poddawać się kontroli.
Kiedy był młodszy, przerażały go metody, po które sięgała Inkwizycja.
Tortury, podstęp i stos.
Teraz wiedział już, że ludzkość zawsze sięga po te metody. Zawsze sięgała i sięgać będzie. To, w przeciwieństwie do magii, całkowicie leżało w jej naturze. Cywilizacja i moralność stanowiła tylko barwną zasłonkę, która miała okrywać dwukolorowość świata.
Czerń i biel.
Makmannon nie uznawał więcej barw.
Do chwili, gdy nie spojrzał w szmaragdowe oczy i nie.... zakochał się.
Chłopak, który na niego wpadł był drobny, rudy i bardzo piegowaty. I nie przeraził go czarny strój Inkwizytora.
Mało prawdopodobne jest, by go nie rozpoznał.
Strój wysłannika Inkwizycji był raczej charakterystyczny.
Składał się z czarnego płaszcza zapinanego pod samą szyję na kilkadziesiąt niewielkich guziczków. Pod płaszczem kryła się biała koszula z najdelikatniejszego płótna, ale to akurat wiedziało, czy widziało, niewielu. Ciemne, miękkie spodnie wpuszczone w długie buty ze skóry pierwszej jakości. Makmannon zawsze sam dbał, by były czyste i lśniące. I przede wszystkim...szpicruta. W innych okolicznościach można by wysnuć wniosek, że to na konia. Zdarzało się. Ale Makmannon nigdy nie bił koni. Nie on. Makmannon kochał konie tym rodzajem miłości, który większość rezerwowała dla ludzi. Inkwizytor rezerwował ją wyłącznie dla zwierząt. Do czasu.
Rudowłosy biegł gdzieś, spieszył się wyraźnie, bo nie zdążył nawet wyhamować, kiedy wypadł zza zakrętu prosto na zsiadającego z wierzchowca Inkwizytora. Zderzyli się dość boleśnie, Makmannon wpadł na konia, który wierzgnął i wycofał się, powodując tym samym niemal ich upadek. Makmannon musiał złapać chłopaka za ramiona i odsunąć od siebie. Bardziej od dotykania go nie lubił jedynie sam dotykać. Nawet w czarnych, delikatnych rękawiczkach na dłoniach. Dlatego też szybko, ze wstrętem zabrał ręce z ramion chłopaka. Tym razem jednak było... inaczej. Jego jedna ręka, pusta, sama wyrwała się z powrotem, zupełnie jakby już zatęskniła za dotykiem ciepłego ciała. A byłby to pierwszy raz...od bardzo, bardzo dawna. Jego druga ręka zacisnęła się na szpicrucie, znajdując w tym spokój.
Jego usta zacisnęły się w grymasie, którego nie był świadom, ale który musiał pojawiać się na tyle często, by w niestarej jeszcze twarzy wyrzeźbić dwie równoległe, głębokie zmarszczki.
-Przepraszam... - wyjąkał chłopak, błyskając jednocześnie nieśmiałym uśmiechem.
Jasna brew Makmannona podjechała wyżej. Uśmiech na widok Inkwizytora?
Jego pomocnik, który właśnie przywlókł się tu, podskakując na grzbiecie obojętnego na wszystko muła, pospiesznie zsiadł, choć w jego wykonaniu wyglądało to, jakby się sturlał, z siodła i podszedł bliżej.
-Panie... - rzekł wyciągając rękę - Pozwól, że wysmagam go za tę zniewagę.
Uśmiech na piegowatej twarzy zgadł błyskawicznie, zastąpiony jednak nie przez lęk, tylko przez... zaskoczenie.
-Nie - Makmannon wyciągnął szpicrutę, odgradzając chłopaka od zakusów Lita, jego pomocnika, którym zresztą szczerze pogardzał. - Zostaw go. A ty... - zwrócił się do rudowłosego - Leć tam, gdzie tak się spieszyłeś.
-Dziękuję - wykrzyknął chłopak radośnie i poderwał się do biegu z energią, której mu Inkwizytor pozazdrościł. Zastanowił się przelotnie... jakby to było?
-Zaczekaj! -zawołał jeszcze za nim, wzbudzając zdumienie Lita i wieśniaków, którzy tymczasem wylegli na drogę - Jak się nazywasz?
Rudowłosy zatrzymał się.
-Aura - odkrzyknął, uśmiechnął się ponownie i zniknął za zakrętem drogi.
-Panie, pozwól, że odprowadzę twego konia do stajni... - Lit niemal złożył się w ukłonie wpół.
Makmannon zmarszczył brwi.
-Daj spokój, mam lat niespełna trzydzieści a nie sześćdziesiąt. Umiem sam zatroszczyć się o swego wierzchowca.
Skierował swe kroki do stajni, przylegającej do gospody.
-Zajmij nam lepiej dwa pokoje. W imieniu kościoła... oczywiście. Powiedz, że zostaniemy tu przez czas jakiś, sprawdzając czy nikt nie łamie religijnych zakazów.
Tylko tych kilka zwyczajowych słów. Tylko ich dwóch.
I strach, wielki, wyprzedzający ich kroki i niewypowiedziany, kroczący już za nimi. Strach usprawiedliwiony. Ach, jeszcze jak usprawiedliwiony.
Makmannon, z uśmiechem na jasnej twarzy przekroczył próg gospody, patrząc na drżącego gospodarza. To będzie dobry informator, ocenił. Rzadko się mylił. Miał talent i oko do ludzi. Wiedział, jak wyciągnąć z nich każdą niemal informacje i to tak, że sami nie wiedzieli nawet, kiedy mu ją zdradzają. Nie potrzebował do tego tortur... zazwyczaj. Zresztą od tortur był Lit. Inkwizytor już dawno zorientował się, że tortury najlepiej służą tym, którzy nie znają innych... często skuteczniejszych sposobów.
Podszedł od lady i uśmiechnął się. Wiedział, jak wielkie wrażenie robi na ludziach jego uśmiech. Makmannon był świadomy tego, że nie jest przystojny. Nigdy nie był. Ale też nigdy tego nie potrzebował. Zamiast urody miał pociągłą, interesującą twarz o nieregularnych rysach, trochę za długi nos, asymetryczne brwi... i oczy. Oczy, które przyciągały wzrok. Nie brązowe, nie niebieskie i nie zielone. Jakby natura nie mogła się zdecydować i w końcu zostawiła każdego koloru po trochę.
-Teraz... - powiedział, kładąc na ladzie sztylet, wyglądający niemal jak krzyż, ze sporym rubinem w rękojeści. Uśmiechnął się szerzej, prawie sympatycznie - Poproszę o obiad.
Zafurkotały spódnice, gospodyni i służebna dziewka, pomknęły do kuchni.
Makmannon przeczesał dłonią jasne, platynowe w odcieniu włosy. Właściciel gospody zbliżył się do niego chyłkiem. Drżąca dłonią nalał do kufla piwo i postawił go przed nosem Inkwizytora.
-Wybacz, panie - zająknął się - Nie przywykliśmy do tak dostojnych gości.
-Ta. - odrzekł blondwłosy - Wiem. Dawno nie było tu kontroli.
-Eee... tak, rzeczywiście - pulchny mężczyzna wysapał, czerwieniąc się wyraźnie - Czy może... jakieś plotki dotarły do waszej wielmożności?
-Czemu pytacie? Czy moja wizyta jest wam... niemiła?
-Nienienienie... skądże - zaprotestował karczmarz aż nadto gorliwie. - Po prostu....
Odetchnął z ulga, gdy przerwało mu wejście równie korpulentnej małżonki z dymiącym talerzem. Talerz wylądował tez zaraz przed nosem Inkwizytora. Makmannon sięgnął po łyżkę i wymownie zerknął na wpatrujących się w niego gospodarzy. Ci błyskawicznie znaleźli sobie jakieś zajęcia, jednak wciąż rzucali ku niemu zaniepokojone spojrzenia. Gospoda była pusta, Makmannon nie wątpił, że to jego przybycie wymiotło wszystkich. Oprócz właścicieli, rzecz jasna, którzy z oczywistych względów gospody opuścić nie mogli.
-Hmm... niezłe - mruknął po dłuższej chwili, nawet szczerze, mając na myśli potrawę.
Prawie usłyszał, jak gospodarzowi kamień spada z serca.
-Dobrze doprawione. Co tu jest? Kminek. Kolendra, cząber. Jałowiec?
Rubin w rękojeści sztyletu błysnął, odbijając przypadkowy słoneczny promień.
Gospodarz zastanowił się, nieświadomy, że w tym pytaniu była pułapka.
-Ttak... odrzekł w końcu.
-Wszystkie zioła, które wymieniłem?
-Szczerze mówiąc nie wiem... dostaję przyprawy zawsze od Nadiny, nie wiem co tam wkłada, goście nie narzekają.
Inkwizytor zamyślił się. Jałowiec. Ziele obrzędowe. Przyprawa, i owszem... lecz nie tylko. Uśmiechnął się do gospodarza.
-Musisz mi wskazać jej gospodarstwo... chętnie skorzystam z jej... talentu.
Gospodarz zawahał się przez chwilę, niepewny, ale Makmannon postarał się, by na jego obliczu nie było widać najmniejszego śladu podejrzenia, które urosło mu sercu.
Od tak wielu lat nosił na twarzy doskonałą maskę emocji, których nigdy nie odczuwał naprawdę, że nie sprawiło mu to żadnych trudności.
-Prosto do niej trafić, wasza wielmożność. Mieszka w niewielkim domku, na obrzeżach wioski.
-Sama? - zapytał Inkwizytor obojętnie.
-Nie. Z Aurą...to znaczy z chłopakiem. Rodzice go obumarli wcześnie, to się nim zajęła.
Z Aurą... Powodowany nagła decyzją, wstał, nie kończąc posiłku. W tym momencie do Sali wszedł Lit. Zerknął pytająco na Inkwizytora.
-Przystosuj pokoje do naszej dyspozycji - mruknął Makmannon - Pójdę się przejść.
Siwiejąca brew Lita uniosła się w pytaniu. Makmannon rzadko spacerował, jeszcze rzadziej - po wioskowych drogach. Jednak Inkwizytor jednym ruchem głowy uprzedził jego pytanie, Sięgnął po sztylet, łapiąc go za ostrze, tak, że rękojeść wystawała z jego dłoni, bardziej niż kiedykolwiek przypominając o jego stanowisku. Ostrze nagrzało się od ciepła jego ręki. Lubił trzymać je właśnie w ten sposób, igrając z doskonale naostrzonym niebezpieczeństwem. Gdyby tylko zacisnął dłoń odrobinę mocniej...
-Wrócę niedługo.
Wyszedł na zewnątrz, szukając wzrokiem chatki o której mówił gospodarz. Droga biegła w dół, zakręcając dopiero pod lasem, w zapadającym zmierzchu czerniejącym na horyzoncie. Tuż przed drzewami bystry wzrok Inkwizytora dostrzegł migotanie światła i zduszoną biel ściany niewielkiego domku. Ruszył w tamtym kierunku, przyspieszając, zasłuchany w chrzęst żwiru pod podeszwami butów.
Zapadł zmrok, nim dotarł na miejsce. Obejście było ciche i puste. Intensywnie pachniała maciejka. Zza ściany dobiegał cichy szmer rozmowy. Inkwizytor ukrył się pod krzakiem bzu, łagodnie gładzącym go płatkami kwiatów o liśćmi. Nie wiedział na co czeka. Chłodna stal sztyletu wpijała się w jego rękę, ale nie wypuścił jej, nie schował w pochwie. Gwiazdy rozbłyskały jedna za druga na czystym niebie. Po chwili, kiedy doszedł do wniosku, że musi podjąć jakąś decyzję, drewniane, lekko skrzywione drzwi skrzypnęły i w prostokącie światła stanęła sylwetka tak prosta i szczupła, że musiała należeć do chłopca, Aury. Mrok zatarł rysy jego twarzy, lecz Makmannon instynktownie go rozpoznał. Gdyby był romantykiem rzekłby, że serce mu podpowiedziało, będąc jednak cynikiem, odpowiedzialnością obarczył rozum. Chłopak sięgnął tymczasem po wiadro, stojące przy ścianie i zamykając drzwi za sobą ruszył w stronę studni. Głośno zaterkotał łańcuch i chlupnęła woda, o którą uderzył czerpak.
Zza węgła wyskoczył jakiś ciemny kształt i zwinnie wskoczył na cembrowinie studni.
Chłopak roześmiał się a Inkwizytorowi od tego dźwięku dreszcz przebiegł po plecach.
-Co, kiciusiu... - zagadnął Aura głaszcząc zwierzę - Zbliża się twoja godzina?
Makmannonowi błysnęły oczy. Kot był smoliście czarny.
Zwierzę, jakby czując jego badawczy wzrok, prychnęło, wygięło grzbiet i zeskoczyło ze studni, ginąc w krzakach. Inkwizytor postąpił krok naprzód. Dłoń, dotychczas lekko trzymające śmiercionośne ostrze, zacisnęła się. Kropla krwi wolno spłynęła na ziemię.
Aura tymczasem zestawił wiadro na ziemię i zdjął koszulę.
Makmannon zamarł, wpatrując się w smukłe ciało, nie chciał oderwać wzroku od chłopaka, nie był w stanie... Ten tymczasem pochylił się nisko nad obramowaniem studni i umywszy się energicznie chwycił wiadro, koszulę przerzucił przez ramię i raźnym krokiem pomaszerował z powrotem do domu. Dopiero teraz inkwizytor zdecydował się opuścić ukrycie. Cicho przekradł się pod uchylone okno i oparłszy się o pobieloną ścianę słuchał odgłosów dochodzących ze środka.
- Zaraz zagrzeję babci wodę - mówił Aura wesoło - I przyniosę trochę kory kasztanowca na okłady, żeby babci tak reumatyzm nie dokuczał
- Nie rób sobie kłopotu dziecko...
- Ale to żaden kłopot przecież. Widziałem Morta przy studni, znowu gdzieś uciekł.
-Już ty się o niego nie martw. Znajdzie drogę do domu. Zawsze znajduje.
Makmannon drgnął, gdy drzwi ponownie uchyliły się, a smuga światła padła na ziemię, niemal u jego stóp. Aura wyszedł, wylewając na trawę obok resztkę wody z wiadra. Zafascynował go cień, rzucany przez męską sylwetkę na wydeptaną ścieżkę przy wejściu, załamujący się na progu i drzwiach. Niepewnie uniósł wzrok, badając nim bladą twarz przybysza. Makmannon zapomniał języka w ustach i był to pierwszy raz od bardzo dawna. Mimo to, próbował coś wykrztusić, bez większego powodzenia... jednak chłopak wybawił go z kłopotu, odrywając zdumione spojrzenie od jego twarzy i skupiając je na dłoni. Inkwizytor karmił oczy widokiem jasnej twarzy Aury, wyrazistej, ładnej twarzy, na której dokładnie malowała się każda emocja.
-Jesteś ranny, panie... - wyszeptał chłopak, upuszczając wiadro.
Ranny? Dłoń zapiekła go nagle... no, tak, niemal o tym zapomniał.
-To tylko draśnięcie... - mruknął, chowając sztylet do pochwy.
-Mimo to pozwól... - Aura wyciągnął ku niemu rękę - Bym cię opatrzył.
Makmannon zawahał się na chwilę, niepewny, zaraz jednak szarpnął się, umykając przed dotykiem.
-Będę wdzięczny - szepnął, rzeczywiście wdzięczny za tak prosty i niewzbudzający podejrzeń sposób do obejrzenia w środku chaty zielarki. Wyminął chłopaka i wszedł w smugę światła, prowadzącą do wnętrza domu.
-Pokój temu domowi - rzekł, przeczesując wzrokiem pomieszczenie.
Zielarka, starsza, siwowłosa kobieta siedziała na zydelku, przy piecu i czesała długie, wciąż jeszcze gęste włosy kościanym grzebykiem. Na widok gościa, odgarnęła z twarzy zasłonę włosów. Zielone oczy błysnęły.
-Pokój... - odrzekła. - Cóż sprowadza do nas gościa o tak później porze?
-Pan... jest ranny - ponownie wyręczył Makmannona Aura.
-Ranny? - jedna szara brew uniosła się.
-Drobne skaleczenie... jednak dokuczliwe.
Kobieta z wysiłkiem wstała.
-Zaraz się tym zajmę.
-Nie, babciu... - zaprotestował rudowłosy- Połóż się, zmęczonaś bardzo. Poradzę sobie sam. Oczywiście, jeżeli.... jeżeli pan się zgodzi.
-Nie mam nic przeciwko temu... -mruknął Inkwizytor, nawet szczerze. Jeżeli już musiał być dotykany, stanowczo wolał Aurę.
Staruszka zamilkła, zerkając badawczo to na swego podopiecznego, to na gościa.
-Dobrze... - rzekła w końcu - Skoro tak, faktycznie udam się już na spoczynek.
I znikła w korytarzyku, prowadzącym gdzieś w głąb chatki.
-Proszę... - Aura podstawił Inkwizytorowi niewielkie krzesełko. Ogień zaigrał w jego płomiennych włosach - Niech pan usiądzie.
Makmannon posłusznie cupnął na krzesełku, patrząc jak chłopak sięga po miskę i napełnia ją wodą, prosto z garnka stojącego na ogniu, po czym schładza ją wodą z wiaderka. Wilgotne, rude kosmyki opadły na bladą, piegowatą twarz, która zarumieniła się, jakby chłopak był świadomy badawczego spojrzenia, którym mierzył go Inkwizytor.
Aura przystawił drugie krzesełko, naprzeciwko Makmannona i wyciągnął dłoń.
Szmaragdowe oczy spojrzały na mężczyznę z nagła powagą. Jasnowłosy zagryzł wargi, przerażony intensywnością uczucia, które go nagle ogarnęło. On, Inkwizytor, chłodny jak skała i jak skała nieugięty, miękł jak wosk, pod oczyma chłopaka, który musiał mieć lat niewiele więcej niż połowę tego, co on sam.
A ten chłopak czekał, nie wiedząc ile wymaga od niego spełnienie tej nie wyrażonej głosem prośby. W końcu, Makmannon, wciąż zadziwiony własnym zachowaniem wyciągnął krwawiącą dłoń w stronę rudowłosego. Chłopak ujął ją w ciepły, pewny uścisk własnych rąk. Delikatnie zanurzył ją w ciepłej wodzie, obmywając z krwi i brudu, po czym sięgnął po słoiczek stojący na stole.
-Co to?- zapytał Inkwizytor nieufnie.
-To tylko maść z krwawnika. Przyspieszy gojenie. - uśmiechnął się Aura łagodnie.
Makmannon z oporem pozwolił posmarować ranę i obwiązać ją kawałkiem czystego płótna.
-Nie ufa pan ludziom, prawda? - zapytał Aura i Inkwizytor wiedział, że to nie jest pytanie. Zastanawiało go jedno. Absolutny brak lęku w zielonych oczach chłopaka siedzącego naprzeciwko.
-Czy ty wiesz, kim jestem? - zapytał z powątpiewaniem.
-Tak... - zaskoczył go Aura, nie po raz pierwszy już - Jest pan Inkwizytorem.
-Wiesz czym się trudni ktoś taki jak ja?
-Tak. Ściga pan ludzi, trudniących się czarami...
-Wiesz po co to robię?
-Tak... - po raz trzeci zabrzmiało potwierdzenie - Żeby ich spalić na stosie, zupełnie jakby to nam dane było sądzić.
Makmannon zagryzł wargi.
-Uważaj, chłopcze. Już za same te słowa mógłbym kazać cię zatrzymać.
-Za co? - jasne, niewinne, szczere źrenice przylgnęły do jego twarzy - Za prawdę?
Nagle, zanim Makmannon zdążył zareagować, chłopak przytrzymał jego dłoń w niespodziewanie silnym uścisku szczupłych rąk. Inkwizytor poczuł gorąco, które promieniowało od palców Aury i skupiało się na jego ranie. Po paru chwilach doznanie ustało. Aura, patrząc mu cały czas w oczy, nie mrugnąwszy nawet powieką, rozchylił bandaż na jego dłoni. Makmannon bał się zerknąć w dół, bowiem wiedział już, co tam zobaczy.
Nie pomylił się. Po skaleczeniu nie było śladu.
-Ty... - wyszeptał Inkwizytor zbielałymi wargami.
-Ja... co?
-Boże drogi, dzieciaku, ja muszę teraz...
-Co musisz? - zapytał Aura łagodnie.
Makmannon zacisnął szczęki i wyrwał dłoń z uścisku rąk chłopaka.
-Nie próbuj mnie zmieniać - warknął - Ten jeden raz zapomnę, co widziałem. Boś głupi. Boś nieodpowiedzialny. Boś... młody. Ale pamiętaj. Ten pierwszy raz... i ten ostatni. Naucz się ostrożności. I szacunku.
Powieki opadły na szmaragdowe źrenice, których wejrzenie trafiało prosto w serce, zlodowaciałe, zamknięte serce Inkwizytora, wbrew jego woli.
-To nie ja mam problem z szacunkiem... - wyszeptał tylko Aura - Dziś rano, kiedy wpadłem na pana... myślałem... przemknęło mi przez myśl... nieważne.
-Co...? - wyszeptał Makmannon na bezdechu.
-Nieważne. Musiałem się pomylić.
Usta jasnowłosego zacisnęły się w wąską kreskę, gdy raptownie wstał z krzesła, przewracając je.
-Ostatni raz - zagroził cicho, zmierzając do wyjścia - Pamiętaj.
Drzwi z hukiem uderzyły o framugę
Makmannon niemal biegiem przemierzał drogę z powrotem do gospody, błogosławiąc ja za ta, że jest taka długa. Niosła ze sobą nikłą nadzieję na to, że ochłonie.
Co on wyczynia?
Co na litość Boga, robi?
Krycie czarownika jest współudziałem, karanym niemal tak okrutnie, jak samo czarostwo. A jednak... na wspomnienie szmaragdowych oczu... nie umiał, po prostu nie potrafił... i wiek chłopaka nie miał tu nic do rzeczy. Nie raz wydawał już wyrok na młodszych niż Aura. Na ładniejszych. Bogatszych. Z większymi niż on koneksjami. Z ciekawszymi ofertami w zamian za przymknięcie oczu. Nigdy nie uległ. Wierzył, że to co czyni... powinno być uczynione. Dlaczego teraz? Dlaczego rudy wychowanek zielarki z wioski zapomnianej przez Boga i ludzi? Dlaczego?











 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 12 2011 21:51:08
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

nimue (nimue.kk@wp.pl) 23:25 01-02-2005
Przeczytałam z zapartym tchem, naprawdę świetnie napisane, wyraziste postaci i miejsca. Wciągające jak nie wiem co. Gratuluję twórczyniom i chyle głowę przed talentem ;]
neiya (Brak e-maila) 15:56 16-03-2005
jak to jest, ze często najlepsze opa nie mają wcale albo bardzo malo opinii? a średnie lub mierne otrzymują cale mnóstwo pochwal i zachwytów? tego drugiego nie rozumiem. ale co do pierwszego... ludzie chyba po prostu nie wiedzą, co napisać, jak się coś takiego przeczyta. a mi czytalo się naprawdę dobrze... co to za ulga trafić w końcu na coś naprawdę dobrego! po tych wszytkich niezbyt udanych opach! jedyne co mi pozostaje to pogratulować talentu. i liczyć, że może kiedyś... ja też będę potrafila napisać coś na tym poziomie. na razie chyba nie pozostaje mi nic innego jak ćwiczyć...
inu (Brak e-maila) 17:49 23-04-2005
ale to nie koniec?? --.--
Kiri (kiri125@wp.pl) 00:04 04-05-2005
Dawac ciąg dalszy!!!!!!!!!!!
Koniecznie!!!!!!!!!
Dizzy-Sun (Brak e-maila) 12:49 01-06-2005
Nie pozostaje mi nic innego jak nisko, niziutko się pokłonić ;] Zgadzam się z tym, co powiedziała Neiya - po przeczytanie czegoś naprawdę wyśmienitego, człowiek rzeczywiście nie wie co napisać w komentarzu, bo wszystkie słowa wydają się być takie puste, nie oddające pełnego zachwytu czytanego opowiadania...
Lee (Brak e-maila) 16:18 10-06-2005
Ładne...nawet bardzo, widziałam co prawda kilka literówek, ale naprawdę - niewielkich i niezbyt licznych ^^
Najważniejsze, że nie było błędów ortograficznych ^^!!!
Cóż więcej powiedzieć? Bardzo mi sie wszystko podobało, ładnie zbudowana historia, druga czesc swoją drogą również ^^
Nie zostaje mi nic poza gratulacjami i życzeniem sobie by spod Waszych(autorskich) rąk wychodziło jak najwięcej takich dziełek ^^
Atla (Brak e-maila) 02:11 17-06-2005
jest juz po drugiej w nocy, a jutro mam na rano do szkoly... ale MUSIALAM to przeczytac. po porstu musialam.
Opowiadanie jest swietnie napisane. Wyraziste postacie, swietne opisy. Lekkosc, ktora sprawia, ze wzrok frunie od zdania do zdania :3 Wciagajace, wciagajace i jeszcze raz wciagajace.
Nie moge sie doczekac az przeczytam Co w tobie jest?, poniewaz Prequel mi sie niesamowicie podobal.
Tylko ciekawe czy wytrzymam? ;D
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

wietne! wietne! 100% [1 Gos]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [adnych gosw]
Dobre Dobre 0% [adnych gosw]
Przecitne Przecitne 0% [adnych gosw]
Sabe Sabe 0% [adnych gosw]
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum