ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Urok... starych domów |
Konkurs: "DEMON"
Urok...starych domów
Autor: Fu
E-mail: furyjka@tlen.pl
Szanowna Pani,
W odpowiedzi na Pani e-maila ze stycznia br.
Będzie nam niezwykle miło gościć Panią w dowolnie wybranym terminie pomiędzy lutym a czerwcem (w czerwcu rozpoczynamy remont posiadłości, który potrwa prawdopodobnie do października). Z naszej strony gotowi jesteśmy zapewnić wsparcie merytoryczne, wraz z pełną dokumentacją historii własności domu oraz wszelką pomoc leżącą w naszych możliwościach. Cieszy nas fakt, że zainteresowała się Pani naszą posiadłością - jest to obiekt posiadający bogatą przeszłość. Ufamy, iż Pani praca na temat Czarnych Morw pozwoli przybliżyć szerszym kręgom zagadnienia związane z dziedzictwem i tradycją podobnych miejsc. Oczekujemy z Pani strony propozycji terminu wizyty drogą mailową lub telefoniczną.
Pozostaję z szacunkiem
Jakub Potocki
Odsunęłam z czoła denerwujący kosmyk włosów i jeszcze raz przyjrzałam się mapie rozłożonej na siodełku czerwonego skutera. Czemu ja nie posłuchałam Wojtka i nie wzięłam GPSa? No czemu? Bo bojkotowanie jego pomysłów weszło mi w nawyk, cholera ciężka! I dlaczego nie pozwoliłam komuś wyjechać po siebie do obwodnicy? Idiotka! Sama myśl o tak dalekiej wyprawie skuterem jeszcze kilka dni temu wydawała mi się kusząca, a teraz żałowałam, że nie pojechałam samochodem. Albo pociągiem. Zmarzłam, zdrętwiałam, a jakiś kretyn w ciężarówce zahaczył mnie o torbę z tyłu i wepchnął do rowu. No i co z tego, że przeprosił? Od jego przeprosin rysy na lakierze mi nie znikną! Wywrotka całkowicie zepsuła mi humor. Gdybym nie była sobą, pewnie bym się popłakała. A tak wściekałam się tylko i klęłam na czym świat stoi. Tym bardziej, że chyba się zgubiłam. Skręciłam dobrze! W Jaślanach odbiłam w prawo na Pluty i dalej jak na Czajkową, a następnie na rozwidleniu w lewo - drogą bez drogowskazu. Minęłam Potokę, elewator (a przynajmniej coś, w czym dopatrywałam się elewatora), mały mostek i... I co dalej? Wyjęłam z kieszeni plecaka notesik i jeszcze raz skonfrontowałam dokonania z instrukcjami. Z Jaślan w prawo na Pluty, Czajkowa, na rozwidleniu w lewo (brak drogowskazu!) Potoka. Elewator. Mostek. I już. Jakie już? Przecież tu nic nie było! Od mostku droga ciągnęła się prosta jak kij, między dwoma ponurymi i monochromatycznymi o tej porze roku polami. Jechałam nią od dobrych dwudziestu minut, mijając li tylko rosnące z rzadka bezlistne drzewa. Droga za mną ginęła na granicy widoczności za łagodnym wzniesieniem terenu. Droga przede mną kryła się za kolejnym pagórkiem. Tu nie dało się jechać równo. Zawsze albo pod górkę albo z górki. Za to wciąż prosto za nosem. Rozważyłam przez chwilę możliwość zawrócenia, ale zbliżała się szósta i w mdłym świetle zimowego dnia coraz odważniej panoszył się zmrok. A w okolicy nie było gdzie zanocować. Dzwoniłam po dalsze instrukcje, ale w Morwach nikt nie odbierał. Nie pozostawało mi nic innego, tylko szukać dalej. Upchnęłam mapę do plecaka, podciągnęłam opadające spodnie, wbiłam na głowę kask i z cichym powarkiwaniem silniczka ruszyłam naprzód.
Posiadłość objawiła się przede mną po kolejnym kwadransie jazdy. Droga schodziła stromo w dół, by ominąć spore wzniesienie. Rozwidlała się. Wspinająca się na wzgórze odnoga wiodła wprost do ciemniejącego na szczycie niczym straszny dom z tandetnego horroru dworku, w którym na piętrze lśniło zachęcająco jedno okno. Bramę musiałam otworzyć sobie sama. Konwencją pozostawała przy horrorze - składała się z żelaznych, kutych w wymyślne wzory sztachet i skrzypiała potępieńczo. Zostawiała też na rękach rdzawy ślad, który odruchowo wytarłam w spodnie. Podparłam skuter na nóżce i wspięłam się po sześciu kamiennych stopniach, prowadzących do wejścia. Psychicznie nastawiłam się na upiorny gong, jednakże po naciśnięciu przycisku rozległ się nieco staroświecki, ale miły dla ucha stłumiony dzwonek. Wyglądające z zewnątrz na masywne drzwi doskonale tłumiły wszelkie dźwięki dochodzące ze środka. Stałam więc sobie w ciszy, mąconej jedynie pogwizdywaniem wiatru w gałęziach porastających wzgórze drzew, czekając aż ktoś pofatyguje się mi otworzyć. Przez jedną straszną chwilę nawiedziła mnie myśl, iż nikogo w posiadłości nie będzie, dlatego też nikt nie odbierał telefonu i będę musiała się wracać ten hektar do Jaślan, ale na szczęście po kilkudziesięciu sekundach podniszczony witraż nad drzwiami rozjarzył się stłumionym blaskiem, zgrzytnął łańcuch i drzwi otwarły się, lekko skrzypiąc.
Kogokolwiek się wewnątrz spodziewałam to na pewno nie kogoś takiego. Otworzył mi młody chłopak. No... młody... w moim wieku, a ja jestem młoda! No bo co to jest ćwierć wieku? Zaledwie wczesna dorosłość! Miał piękne, ciemnoblond włosy do ramion, których natychmiast mu pozazdrościłam i tak przyciągającą wzrok twarz, że stałam dłuższą chwilę gapiąc się na niego, możliwe, że z rozdziawionymi ustami.
- Tak? - zapytał uśmiechając się lekko.
- Magdalena Brzeska - przedstawiłam się szybko, przekładając plecak do lewej ręki i wyciągając prawą na powitanie - Byłam um...
- A tak! Myśleliśmy już, że nie przyjedziesz - uścisnął moją dłoń - Sarge Gerim. Wchodź!
Popatrzyłam na niego z absolutnym niezrozumieniem. To było imię, czy powitanie w starocerkiewno litewskim?
- Proszę? - zapytałam ostrożnie.
Roześmiał się. Odebrał mi kask, plecak, chwycił za nadgarstek, wciągnął do środka, zamknął drzwi i założył łańcuch. A wszystko to jednym ruchem.
- Sarge Gerim - powtórzył - Tak się nazywam. Mogę przeliterować.
- A dziękuję, nie trzeba - otrząsnęłam się szybko - Tylko powiedz mi jeszcze, które to imię.
- Sarge.
- Miło mi - zapewniłam.
- Jak droga? - zapytał, wskazując mi gestem wnętrze i odwieszając kask na staromodny drewniany wieszak w rogu - Nie masz więcej bagażu? Przyjechałaś z plecakiem? - zważył go w dłoni.
- Bagaż dojedzie jutro - westchnęłam - Droga z przygodami, nie pytaj... - uprzedziłam potencjalne pytanie.
- Nie pytam - uniósł ręce w obronnym geście. - Wolisz najpierw się rozgościć czy...? - wykonał nieokreślony ruch ręką.
- Łazienka - odparłam bez zastanowienia - Pilnie!
Zachichotał, ale wskazał mi jedne z drzwi, których szereg ciągnął się wzdłuż długiego korytarza.
- I nigdzie nie odchodź z moim plecakiem - zastrzegłam - Nieswojo się czuję bez laptopa!
- Dobrze, poczekam - roześmiał się już otwarcie.
- I mów do mnie! Chcę wiedzieć, że wciąż tam jesteś! - krzyknęłam przez drzwi.
Łazienka była... BYŁA! Genialna była! Stałam przez chwilę wpatrując się w pomieszczenie z oślim zachwytem, po czym odwróciłam się i wypadłam na korytarz. Sarge, który faktycznie stał przed drzwiami odskoczył zgrabnie, unikając zderzenia ze skrzydłem.
- Pająk? - zapytał ostrożnie.
- Sam jesteś pająk! - fuknęłam - Aparat! Plecak! Nooo? - wyciągnęłam rękę. Podał mi plecak.
- Myślę, że jeszcze nie raz będziesz z niej korzystała... - zauważył ostrożnie.
Zauważył do zamkniętych drzwi, za którymi zdążyłam już zniknąć. Wygrzebałam z plecaka lustrzankę i nie bawiąc się w ustawienia, na automacie obfotografowałam cudowną wielką umywalkę z surowego marmuru, bogato rzeźbione kolumienki i przepiękną mosiężną wannę na lwich łapkach. Byłabym nawet zapomniała, po co chciałam do łazienki, gdyby nie Sarge.
- Sikaj szybciej - ponaglił mnie - Jakub chodzi wcześnie spać, a chciałbym żebyś go dzisiaj poznała...
- Sikam, sikam - odmruknęłam, faktycznie sikając. - O której on spać chodzi, o siódmej? Jak niemowlak?
Zachwyciłam się mosiężnym kranem. Był rzeźbiony! Jak Boga kocham! Rzeźbiony w małe, tańczące ludziki. Umyłam ręce. Podniosłam się, żeby przejrzeć się w lustrze i odkryłam, że lustra nie ma. No tak, jeżeli starali się zachować starodawny klimat posiadłości to miało sens. Kiedyś nie wszystkich było stać na lustra, z drugiej strony elektryczność mieli...
- Magda! - ponaglił mnie Sarge - Utopiłaś się?
- Idę - wyszłam - Dawaj tego Jakuba.
Parsknął śmiechem.
- Coś czuję, że będę miał z tobą ubaw po pachy - pokręcił głową.
- Strasznie wam wesoło - zauważył głęboki, męski głos, dobiegający zza jednych z otwartych drzwi.
Sarge wyprostował się, przeczesał palcami włosy, po czym wskazał mi pokój ręką i wszedł za mną. Znaleźliśmy się w bibliotece.
- Magdalena Brzeska, bardzo mi miło - wyciągnęłam dłoń na powitanie.
Mężczyzna, który ją ujął był... był równie stylowy jak posiadłość. Mógł mieć koło czterdziestu lat, był wysoki i szczupły. Miał ciemnobrązowe włosy i zielone, niepokojąco lśniące oczy i uśmiechał się przyjaźnie.
- Jakub Potocki - powiódł ręką dokoła - Witamy w Czarnych Morwach!
- Dziękuję - uśmiechnęłam się, zastanawiając się czy nie dygnąć. Było w nim coś takiego, co nasuwało podobne pomysły. - Dziękuję za zaproszenie. Bardzo tu ładnie.
- Cieszę się, że ci się podoba. Sarge pokaże ci twój pokój, czuj się jak u siebie.
- Dziękuję - powtórzyłam znowu.
- Sarge wychodzę, będę późno. Pozamykaj - oznajmił jeszcze - I nie siedź długo, bo wcześnie wstajesz. Dobranoc.
- Dobranoc - powiedzieliśmy równocześnie.
Sarge wyraźnie sposępniał. Wbił ręce w kieszenie dżinsów i odprowadził mężczyznę ponurym spojrzeniem. Ja natomiast korzystając z jego nieuwagi szybciutko podkradłam się do zajmującego całą ścianę regału z książkami. Powiedzieć, że lubię książki, to jak powiedzieć, że słońce jest delikatnie ciepłe. Dopadłam tych półek niczym narkoman na głodzie samosiejki i żałując, że mam tylko dwoje oczu zaczęłam przeglądać tytuły.
- Nie krępuj się, z biblioteki możesz korzystać do woli. - Sarge stanął koło mnie i delikatnie powiódł opuszkami palców po ustawionych równiutko grzbietach - To tylko część zbiorów, reszta jest na piętrze.
- To jest ich więcej? - westchnęłam z zachwytem.
- Tak, rano cię zaprowadzę. Teraz chodź, pokażę ci pokój.
Poprowadził mnie skrzypiącymi, drewnianymi schodami na półokrągłą antresolę, tak dużą, iż pomieściłaby spokojnie bankiet na pięćdziesiąt tańczących par.
- To moja sypialnia - wskazał pierwszy pokój od schodów - To gabinet Jakuba, to jego sypialnia, to salonik - wymieniał mijane kolejno pomieszczenia - A to twoje mieszkanie na najbliższy miesiąc - oznajmił otwierając przede mną lekko skrzypiące, pomalowane bladoniebieską farbą drzwi. Wnętrze istotnie mogło powierzchnią konkurować z większością m3 w stolicy. Na wprost wejścia znajdowało się ogromne, mansardowe okno wychodzące w ciemność, pod nim ustawiono wielkie gotyckie biurko z czarnego drewna i wyściełany fotel o złoconych poręczach. Zrobiłam krok w stronę łóżka z baldachimem i z namysłem odwróciłam się do chłopaka.
- Mogę tu zostać na zawsze? - zażartowałam - Proszęproszęprooooszę! Będę prać, prasować i polerować fajanse...
- Nie do mnie z tym biznesem - roześmiał się, siadając na drewnianej, lakierowanej skrzyni na odzież - Będziesz musiała zapytać Jakuba. Jak wróci. - na wspomnienie mężczyzny uśmiech nieco przygasł.
- Miał iść spać, a sobie poszedł. - prychnęłam - Też mi coś. Uciekł może...
Podeszłam do biurka i wyciągnąwszy z plecaka laptopa z pietyzmem umieściłam go na blacie. Nazywał się Pimpuś. To znaczy nie nazywał SIĘ, ale JA go tak nazywałam. Nie było to żadne cudo. Cztery lata i kiepskie od początku parametry sprawiały, że wzbudzał raczej litość niż zazdrość, jednakże przywiązana byłam do niego, jak do własnej wątroby. Był ze mną wszędzie, poczynając od piwnic Pcimia Dolnego, a na kapiących od złota salach Watykanu skończywszy. Prawda, że nie był w stanie uciągnąć żadnej gry powyżej pasjansa i żadnego filmu powyżej trzyminutowego wideoklipu, za to bezbłędnie dogadywał się z moją lustrzanką i mimo poważnego w wieku systemu operacyjnego, nigdy się nie zawiesił. Ani razu. Przysięgam. Obok komputera położyłam aparat. Obok aparatu telefon. A obok telefonu powycieranego pluszowego pajacyka imieniem Hugo. No, to się rozgościłam. Sarge wciąż siedział na kufrze, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, wpatrując się niewidzącymi oczyma w ciemność za oknem.
- Jakaś szansa na kolację? - zagadnęłam - Czy wyżywienie we własnym zakresie? Mam bułkę z serem! - oznajmiłam triumfalnie, wygrzebując ją z czeluści plecaka - Ale tylko jedną, więc się nie podzielę...
Uniósł brwi i zamrugał.
- Kolacja będzie. - wzruszył ramionami - Poczekasz chwilę? Zawołam cię.
- Żadne poczekasz - obruszyłam się - Idę z tobą i nawet nie próbuj mi nie pokazać jakiegoś uroczego zakamarka tego domu - zawiesiłam sobie aparat na szyi i spojrzałam na niego wyczekująco. - Prowadź waść!
Skłonił się kurtuazyjnie, dopasowując się do konwencji. Teatralnym gestem zaproponował mi ramię i pod rękę poprowadził schodami w dół, na tyły holu. Do kuchni.
Zjedliśmy chleb z twarogiem, zapijając malinową herbatą. Gadaliśmy prawie do trzeciej, dopóki okna w kuchni nie oświetlił snop światła z samochodowych reflektorów. Dowiedziałam się między innymi, że dom nie był w pełni oryginalny i że któryś z poprzednich właścicieli rozbudował południowe skrzydło według własnego pomysłu. Teraz Jakub starał się ujednolicić bryłę budynku, bo u każdego, kto choć odrobinę znał się na architekturze widok okaleczonej budowli wywoływał płacz i zgrzytanie zębów. Wyraziłam gotowość natychmiastowego obejrzenia kuriozum, jednak pozwoliłam się przekonać, że rano uda mi się jednak coś zobaczyć. Nie to, co teraz... W miarę taktownie, a przynajmniej tak mi się wydawało, pociągnęłam chłopaka za język, jak wygląda obecna sytuacja Morw. Mieszkali tu w trójkę, z niejakim Marcinem - złotą rączką. W sezonie pomieszkiwał ogrodnik, ekipa sprzątająca dojeżdżała dwa razy w tygodniu, gotowali sami. No dobrze, ale jaką funkcję pełnił sam Sarge nie udało mi się dojść. On natomiast wypytał mnie o specyfikę pracy. Opowiedziałam chętnie o ukochanym zawodzie, przytaczając co zabawniejsze przypadki. Wyjaśniłam też, dlaczego musiałam rozstać się z bagażem i dlaczego pan Piotrek, na co dzień przewożący europalety, z własnej, nieprzymuszonej woli przywiezie go tu jutro, koło południa. Kiedy Jakub wrócił, Sarge pogonił mnie na górę, a sam zabrał się za sprzątanie.
Zamknęłam za sobą drzwi sypialni i jeszcze raz rozejrzałam po pomieszczeniu. Było stylowe i piękne. Pełne mebli, które musiały być antykami. I przerażająco zimne, nie podobne do żadnego z miejsc, w których dotąd zdarzało mi się sypiać. Nawet sączące się z kryształowego żyrandola białe światło, przywodziło na myśl mroźny, grudniowy poranek. Z rozmysłem ignorując zasady higieny, postanowiłam urządzić sobie dzień czołgisty i umyć się dopiero rano. Zdjęłam glany i bluzę i zagarnąwszy z biurka Pimpusia i Hugo wlazłam pod kołdrę. Pajacyka umieściłam sobie pod głową, gdzie generalnie było jego miejsce, laptopa oparłam na kolanach i podłączyłam do niego lustrzankę. Okazało się, że w łazience wypstrykałam prawie osiemdziesiąt zdjęć, a później w kuchni ponad czterdzieści. Kilka z nich było nawet niezłych. Zainicjowany Pimpuś zaczął pracowicie przemieszczać fotki z pamięci aparatu do pamięci własnej. I nagle dobiegły mnie głosy. Nie, nie zwariowałam. Stare domy mają skomplikowaną akustykę. Przodują w tym zwłaszcza takie okazałe dworki jak Morwy. Niekulturalnie zastrzygłam uszami - nigdy nie twierdziłam, że nie jestem wścibska... Nie rozumiałam poszczególnych słów, ale emocje były aż nadto jasne. Podniesiony głos Sarge brzmiał wyraźną pretensją. Zrazu spokojne słowa Jakuba, również zaczynały przybierać na sile. Oho!
- Nie masz monopolu na rację! - to zdanie Gerim wykrzyczał już otwarcie. Klaśnięcie, jakie się po tym rozległo, przetoczyło się echem po korytarzu, miałam wrażenie, że wręcz światła przygasły. Potem nastała cisza.
- No i go zabił... - mruknęłam sama do siebie, na wszelki wypadek nie doprecyzowując kto kogo. Przez chwilę korciło mnie, żeby iść sprawdzić, ale w końcu byłam tu tylko gościem. - Selawi - westchnęłam, naciągając kołdrę wyżej. Oparłam głowę na poduszce i pozwoliłam sobie odpłynąć w sen.
Nad ranem dom szeptał. Leżałam rozleniwiona długą chwilę, wsłuchując się w trzaski wysuszonego drewna. Po korytarzu ktoś stąpał ostrożnie, ale podłoga i tak skrzypiała wręcz potępieńczo. Na dole w kuchni, gwizdał staromodny czajnik, gdzieś w nieokreślonym pobliżu ujadał pies. Przewróciłam się na bok, niemal zrzucając z łóżka i Pimpusia i lustrzankę, co obojgu niewątpliwie by zaszkodziło. Złapałam w porę, ale rozbudziłam się już na dobre. Zegarek z wyrzutem wskazywał za kwadrans dwunastą. No, to ładnie sobie pospałam. Przeciągnęłam się wstając. Popatrzyłam na glany. Glany popatrzyły na mnie. Wczoraj miałam je na nogach szesnaście godzin. Na razie musiało wystarczyć. Zawiesiłam aparat na szyi i w samych skarpetkach zeszłam na dół, od razu kierując się do łazienki. Nie miałam grzebienia, ale to nie był problem. Przy ilości włosów, które posiadam żaden grzebień nic nie poradzi. Nie miałam też szczoteczki do zębów, a to już jakiś problem stanowiło. Wymyłam zęby palcem, prysznic odłożyłam na później, kiedy będę już dysponować ręcznikiem i czystą bielizną. Objawiłam się w kuchni jako ta nimfa pogodna i wyspana. I nie pasowałam do towarzystwa. Sarge siedział ponuro nad kubkiem z kawą. Głowa kiwała mu się sennie, raz po raz tłumił ziewnięcia, zasłaniając usta przedramieniem. Jakub, odwrócony do niego plecami, nad filiżanką parującej herbaty czytał Głos Podkarpacia. Kiedy weszłam odłożył gazetę i uśmiechnął się do mnie.
- Miałaś dobrą noc? - wstał, kiedy podeszłam do stołu i usiadł razem ze mną. Sięgnął po czajnik i zalał torebkę herbaty w czerwonym kubku w kropeczki, stojącym na blacie.
- A dziękuję, bardzo przyjemną - sięgnęłam po kawałek bagietki i masło - Stare domy mają w sobie coś takiego, co mnie uspokaja. Przypominają mi dzieciństwo. Moi rodzice mieli klasyczną willę pod Warszawą...
- Owszem, jest w nich coś... ostatecznego... - przytaknął - Morwy nie są wyjątkiem. Sarge w tym domu przyszedł na świat.
Chłopak zmierzył go złym spojrzeniem i wzruszył ramionami. Był wyraźnie poirytowany, czyli to w nocy, to było coś poważnego. Na tyle poważnego, że górna warga Jakuba, była delikatnie napuchnięta. No proszę, a byłabym w stanie przysiąc, że to Gerim wziął po pysku. Jak to pozory mylą! Zjadłam szybko, bo panująca w kuchni niezręczna cisza zdecydowanie odbierała apetyt.
- To co? Pokażesz mi ten koszmar? - zwróciłam się do Sarge.
- Tak. - odparł krótko i wstał od stołu, zostawiając kubek. Wbił ręce w kieszenie spodni i bez słowa opuścił pomieszczenie.
Podziękowałam grzecznie za śniadanie i pobiegłam na górę po buty, a potem galopem za chłopakiem, który czekał na mnie na zewnętrznych schodach.
- Wszystko w porządku? - zapytałam lekko, kiedy ruszyliśmy wyłożoną tłuczniem alejką.
- Jasne, przepraszam, nie wyspałem się.
- Luzik - klepnęłam go po ramieniu - Dzisiaj nie będziemy tak długo siedzieć. O Jezus Mario! - jęknęłam ze zgrozą, kiedy oczom moim ukazał się obiecany koszmar. Południowe skrzydło wyglądało, jakby ktoś do bryły domu dokleił tandetną pustakową szopę. Cud że toto przetrwało prawie wiek. Od samego patrzenia człowiekowi skręcały się wątpia. Patrzenie bolało.
- Ja bym to wyburzyła. - mruknęłam, fotografując brzydactwo.
- My też, tylko coś tam jest nie tak konstrukcyjnie. - wyjaśnił Sarge, prowadząc mnie po trawie pod samą ścianę. - Tędy idzie jakiś dźwigar, czy podpora, bo żeby to ustało, musieli podkopać fundamenty - pokazał ręką błyskawice rys biegnące po szarym piaskowcu - Jak to ruszyliśmy fasada zaczęła pękać. Prawie strop w piwnicy się zawalił.
- W piwnicy? - podchwyciłam natychmiast - Tu są piwnice?
- Są - Sarge spojrzał na mnie podejrzliwie - A co?
- Ja UWIELBIAM piwnice. Jestem fetyszystką piwnic! - zapewniłam szybciutko, a oko musiało mi lśnić, bo chłopak cofnął się pół kroku - Pokażesz mi piwnicę?
- Nie.
- Dlaczego nie? - jęknęłam - Tylko rzucę okiem! Kilka zdjęć pstryknę, to zajmie kwadrans!
- Tam nie ma nic ciekawego. Kamienna piwnica, trochę rupieci i wilgoć.
- Ja uwielbiam kamień i rupiecie! Proszę! Proszęproszęproszę! Pokażesz? - spojrzałam na niego, jak kot ze Shreka. Wejrzenie to miałam opanowane do perfekcji. Nie zawiodło i tym razem.
- Pokażę - zgodził się niechętnie - Ale jak to się ma do turystycznego przewodnika po klimatycznych polskich dworkach?
- Nijak! - oświadczyłam radośnie - Ja łącze przyjemne z pożytecznym. Piwnica to prywata.
- A mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś dziwna?
- Parę razy się zdarzyło - ruszyliśmy z powrotem w stronę drzwi wejściowych. Za bramą stała ciężarówka Iveco, a pan Piotrek właśnie oddawał Jakubowi moją torbę. Zobaczywszy mnie drgnął.
- Jeszcze raz najmocniej panią przepraszam - krzyknął w moją stronę.
- Proszę - odparłam łaskawie - Na drugi raz po prostu będzie pan uważał.
- Tego może być pani pewna. - oddalił się szybkim krokiem, niemal biegiem. Sarge z Jakubem popatrzyli na mnie zdziwieni.
- No co? - zapytałam.
Odpowiedziała mi cisza.
Piwnica musiała przeczekać moje odwlekane dotąd ablucje i obiad, którego pora nastała. Po obiedzie Jakub wymyślił Sarge jakieś zajęcie, a ja w tym czasie pokopiowałam plany architektoniczne domu. Zajęło mi to ponad godzinę, a kiedy skończyłam okazało się, że chłopak prowadzi debatę telefoniczną. Żeby nie tracić czasu obfotografowałam więc hol, wymuszając na Jakubie zorganizowanie dodatkowego oświetlenia. Kiedy my kotłowaliśmy się z dwoma warsztatowymi reflektorami Sarge przestał rozmawiać i wziął się dla odmiany za przygotowanie półproduktów do kolacji. W efekcie, kiedy wyciągnęłam go z kuchni zbliżała się pora dobranocki. Uprzejmie zapytałam, czy nie zechce jej obejrzeć zanim zejdziemy do piwnicy, ale odmówił.
W dół prowadziły kamienne drzwi ukryte pod schodami. Były tak niskie, że oboje musieliśmy się pochylić, aby nie rąbnąć łbem o futrynę. Za nimi panowała nieprzenikniona, atramentowa ciemność. Pstryknęłam. W trzasku flesza dało się dostrzec strome stopnie wiodące w dół. I nic poza tym.
- Może jakaś latarka? - zaproponowałam nieśmiało.
- Na dole jest włącznik światła - odrzekł, zagłębiając się w mrok. Słyszałam szuranie po stopniach, jednak nie odważyłam się ruszyć za nim, dopóki nie zapali światła. Słaba, przykurzona żarówka nie była w stanie całkowicie rozproszyć ciemności. Wiodło tam czterdzieści sześć stopni, które policzyłam całkowicie odruchowo. Sarge czekał na mnie na dole, z ramionami splecionymi na piersi.
- Proszę - mruknął - To wszystko.
Rozejrzałam się. Piwnica jak piwnica. Jakieś stałe regały, pordzewiały rower, stęchły zapach kojarzący się z kiełkującymi ziemniakami. Ale niemożliwym było, żeby w dworku tego kalibru była tylko TAKA piwnica. Wyminęłam chłopaka i podeszłam do ściany. Zbudowana była z kamieni, luźno łączonych zaprawą, wzmocniona drewnianymi zastrzałami średnicy dobrego pół metra. Widziałam już takie - przepuszczały wodę, inaczej całe fundamenty by osiadły. Przestawiłam lampę na największy możliwy błysk i pstryknęłam ścianę z odległości kilku kroków.
- Tu naprawdę nie ma nic ciekawego... - ponaglił mnie Sarge, ale zbyłam go ruchem ręki.
- Cichaj! Jak chcesz możesz iść, ja się tu trochę pokręcę.
- Jassne, żebyś mi trupy z szafy powywlekała...
- A masz jakieś? - odwróciłam się do niego gwałtownie - Chętnie zobaczę!
- Wariatka - parsknął śmiechem i ruszył w kierunku schodów - Zostaw zapalone, jak będziesz wychodziła, później zgaszę. Kolacja jest za godzinę, więc raczej nie zaczynaj tu wykopalisk - rzucił jeszcze przez ramię. Drzwi zamknęły się za nim ze zgrzytem. Spojrzałam w dół. Faktycznie nie było podłogi. Pod nogami miałam uklepany, gliniasty grunt, z osadzonymi w nim sporymi kamiennymi płytami, tworzącymi nierówny krąg. Wdrapałam się na schody, żeby sfotografować go z większej perspektywy. Trzasnęłam fleszem pionowo w dół. Odblask prawie mnie oślepił, jakbym błysnęła prosto w lustro, a lustra - przysięgłabym - tam nie było. Zlazłam z powrotem i przyklęknęłam na kamiennej płycie, czując jak wilgoć przedziera się przez dżinsy do kolana. Pochyliłam się, niemal szorując nosem po gruncie. W brunatnej powierzchni wapienia utkwiły kryształki - posmyrałam je palcem - coś jakby szkło? Przydałaby się miotełka - rozejrzałam się dookoła. Jaka miotełka? Miotła! Ciężki sprzęt! Póki co szurając ręką zaczęłam zgarniać warstwę ziemi z płytki na której klęczałam. Faktycznie szkło. W mdłym świetle niewiele widziałam, ale na powierzchni wapienia oczyszczonej z gruntu wyraźnie rysował się kryształowy rzucik. Zamierzone działanie czy cud przyrody? Zrobiło mi się gorąco, bo oto jawiło się przede mną coś, czego szukałam od lat. Jeżeli szklany ślad znajdował się na wszystkich płytach, to przy odpowiednim oświetleniu da się zrobić z tego prawdziwy majstersztyk! Oczami duszy widziałam wyprzątniętą do czysta piwniczkę, osuszone ściany, rozproszone światło. Może jakieś stoliki, trochę roślin, uroczą przytulną kawiarenkę w podziemiu? Tłumy ludzi zjeżdżających zewsząd na romantyczny wieczór!
- Magda, kolacja!!! - drzwi otworzyły się gwałtownie i tak samo zamknęły. To już minęła godzina? Szybciutko otrzepałam kolana i pobiegłam na górę do kuchni.
- Jesteś pewien, że to już wszystko w kwestii piwnicy? - zapytałam uprzejmie, odkładając sztućce na talerz.
- Piwnica? - zainteresował się Jakub spoglądając na mnie, a potem na Sarge.
- Wszystko. - uciął chłopak - Nie ma tam nic więcej. I nigdy nie było... - dodał.
Gdyby nie dodał, pewnie bym mu uwierzyła, a tak zapaliło się w mojej głowie ostrzegawcze światełko. Koncypowałam intensywnie popijając białe wino z wysokiego kieliszka. Sarge wspominał, że kiedy ruszyli przybudówkę, strop w piwnicy zaczął się walić. Sufit w pomieszczeniu, które widziałam był idealny. Musiała więc być albo druga piwnica, albo został mi pokazany tylko fragment - ta wersja była bardziej prawdopodobna. I to nie było zbyt uczciwe. Jak każda kobieta zwęszywszy tajemnicę, dziko zapragnęłam ją poznać.
- No to jestem rozczarowana - westchnęłam teatralnie - Zrobiłam sobie apetyt na katakumby, a mam schowek na zaprawy i pikle.
- Przykro mi. - Jakub rozłożył ręce.
- To nic - machnęłam ręką - Jutro jeszcze cyknę parę fotek, tylko muszę wziąć silniejszą lampę. I jakoś będę musiała nauczyć się z tym żyć...
Oczywiście nie miałam najmniejszego zamiaru żyć z faktem, że posiadłość taka jak Czarne Morwy dysponuje piwnicą o powierzchni dwunastu metrów kwadratowych. Moja piwnica była większa od tej, a mieszkałam w bloku - mrówkowcu! Miałam zamiar dokładnie to zbadać i to w tajemnicy. W końcu Jakub w mailu obiecał mi pełny dostęp do informacji! Teraz jednakże kontynuowałam konwersację o bzdurach, pozwalając im uwierzyć, że łatwo zrobić ze mnie idiotkę.
Piwniczną dywersję rozpoczęłam jeszcze tego wieczora w swojej sypialni. Wycisnęłam z Pimpusia wszystkie możliwości, żeby obejrzeć w dużym powiększeniu sfotografowane po obiedzie plany budowlane. Jasne, że podziemie musiało być większe! Co prawda nie było rzutu samej kondygnacji, ale z parteru w dół prowadziły dwie pary schodów - jedna ta, którą schodziłam, druga zaś musiała znajdować się gdzieś przy bibliotece. Na planach klatki schodowe wiodły w pustkę.
- Schody do piekła - mruknęłam pod nosem - Jak klimatycznie...
Pod pozorem sfotografowania salonu, obejrzałam sobie dokładnie kominek, który się w nim znajdował, wraz przyległościami. Był interesujący, zwłaszcza, że zawsze lubiłam kominki, ale zbadać go dokładnie miałam zamiar później. Teraz chodziło mi o coś, co zazwyczaj w pobliżu się znajduje - o szczotkę do palenisk. Nie mogłam przecież otwarcie poprosić o miotłę, do swojej szczoteczki do zębów byłam przywiązana, a czyszczenie płyt palcami zakrawało na masochizm. Przemknęłam z ukr... pożyczonym narzędziem do pokoju i upchnęłam je w futerał statywu. Potrzebowałam też latarki. Na szczęście wożę taką ze sobą. Dostałam kiedyś od Wojtka długiego, stalowego Wondera, jakiego wykorzystują amerykańscy policjanci. Wręczył mi ją ze słowami, że daje mocno skupione światło, a w razie czego jest na tyle ciężka, że można nią bez problemu dać komuś w łeb, gdyby sytuacja tego wymagała. Miałam więc i broń i oświetlenie w jednym. Dla pewności zostawiłam lustrzankę podłączoną do prądu, żeby baterie nie wywinęły żadnego brzydkiego numeru i profilaktycznie całkowicie wyczyściłam obie karty pamięci. Czułam się prawie jak włamywacz, przygotowujący się do wielkiego skoku. Możliwe, że powinnam zabrać również prowiant i apteczkę, ale postanowiłam nie popadać w przesadę. Kiedy kładłam się do łóżka dochodziła północ. Akcję "piwnica" zamierzałam rozpocząć koło dziewiątej. Nie mogłam się doczekać.
Dom szeptał. Nie porannym rozgardiaszem, ruchami mieszkańców, czy dźwiękami z zewnątrz, ale własnym skrzypiącym, upiornym szeptem. Ciemność, była gęstsza niż noc. Cisza wwiercała się w umysł do samej głębi jestestwa. A w ciszy, niezależny od niej głos szeptał, w nieznanym języku. W głosie była tęsknota, był żal, pobrzmiewał ocean rozpaczy, kołyszące, migotliwe fale bólu. Dom szeptał ze złością, obiecywał zemstę, cierpienie, męczarnie. Dom groził - wszystko się skończy... skończy się właśnie teraz...
-... właśnie teraz! - obudził mnie podniesiony głos Sarge.
- Ciszej! - syknął jego rozmówca - Obudzisz ją.
"JĄ", czyli mnie! Zastrzygłam uszami. Mówiłam już, że kocham akustykę starych domów? Wylazłam z łóżka i na paluszkach podeszłam do ściany, przylegającej do salonu. Pokręciłam się przy niej, nasłuchując pilnie i wreszcie zlokalizowałam miejsce, z którego słychać było najlepiej. Uklękłam przy toaletce i przycisnęłam ucho do boazerii.
-... nigdy mnie nie słuchasz! - ciągnął Sarge - Znowu się zaczęło, przecież wiesz, że mam rację!
- Przestań histeryzować, Sarge. Nic się nie stanie, wiesz, że nie wejdzie.
- Jakub...
- Koniec dyskusji. Zostajesz, czy idziesz do siebie?
- DOBRANOC! - wycedził chłopak. Trzasnęły drzwi.
Kto i gdzie nie wejdzie?! Ja do piwnicy? Mwahahaha! - zaśmiałam się triumfalnie - Tylko mnie obserwuj Kubusiu!
Nazajutrz wprowadziłam mój chytry plan w życie. Odczekałam aż właściciele domu zajmą się swoimi sprawami i wionąc niczym zefirek, żeby nikt mnie nie zauważył, przemknęłam do piwnicy. Miałam ze sobą wyładowany na pękato futerał na statyw i lustrzankę z najbardziej fachowo wyglądającym obiektywem jaki znalazłam w swojej torbie. Stwarzałam pozory. Drzwi od piwnicy zamykały się od środka na zasuwkę. Uśmiechałam się do siebie złośliwie, kiedy wsuwałam ją w obręcz skobla. Wpuszczę ich dopiero, kiedy podłoga będzie oczyszczona. Ale zrobią oczy!
Latarka świeciła jasno jak reflektor, a miotełka kominkowa spisywała się znakomicie. Oczyszczenie wszystkich płyt zajęło mi dziesięć minut. I miałam rację! Szklany wzór ginął pod regałami. Położyłam się na ziemi i zajrzałam pod dolną półkę. Przechodził przez ścianę! Wymiótłszy spod regału kurz i mieszkańców obmacałam krawędź palcami. Płyta nie była przecięta, jej druga część musiała się znajdować za ścianą. Zestawiłam całą zawartość półek na ziemię, ale i tak ruszenie regału kosztowało mnie godzinę czasu, podrapane ręce i zadyszkę. Udało mi się go przesunąć o kilkadziesiąt centymetrów, co wystarczyło, żeby zobaczyć zasłonięte gips-kartonową płytą drzwi. Płyta była lekka - odstawiłam ja pod przeciwległą ścianę i z uczuciem triumfu nacisnęłam klamkę. Spodziewałam się, że będą zamknięte, więc ruch uczyniłam proforma, ale zamek ustąpił pod naciskiem dłoni i drzwi otwarły się same. Snop latarki omiótł zawilgoconą ścianę, ujawniając staromodny, skrzydełkowy włącznik światła. Przekręciłam go. I nastała światłość. Spodziewałam się pomieszczenia może ze cztery razy większego, niż to, które mi pokazano, zagraconego po sam sufit. Trafiłam za to do sali rozmiarami dorównującej chyba połowie boiska piłkarskiego, niemal pustej i rozświetlonej rzęsiście przez wielkie, sodowe żarówki. Weszłam do środka. Kamienne płyty ciągnęły się ogromnym kołem wzdłuż ścian. Te tutaj nie były zabrudzone ziemią, ale starym sypkim kurzem, spod którego przeświecał szklany wzór. Środek tego okręgu wyłożono deskami. Kamienie na ścianach pobielone były wapnem i pomazane sadzą. Oparte o nie rzędem, wprost na ziemi poustawiane zostały stare ramy. Oświetliłam pierwszą z brzegu. Obraz był zniszczony przez wilgoć, ale wciąż piękny. Przedstawiał Czarne Morwy w pełni lata, wśród zielonych traw, poprzetykanych gdzieniegdzie kwiatami. Sfotografowałam go. Ciekawe, dlaczego trzymali je tutaj? Kolejne malowidła przedstawiały martwą naturę, zielone lasy, jakieś nieznane mi postaci. Przykucnęłam przy kolejnym i gwizdnęłam z podziwu. Z płótna patrzył na mnie Jakub. Kilkanaście lat młodszy, w innej fryzurze, w koszuli ze szpiczastym kołnierzykiem. Jakbym miała swój własny portret powiesiłabym go na ścianie i straszyła nim gości! Zrobiłam mu zdjęcie z bliska, i z pewnej odległości, pod różnymi kątami. Ciekawe, czy podobizna Sarge też była? Obejrzałam wszystkie, obrazy, dochodząc do ściany znajdującej się na wprost wejścia. Nie było go. Za to w kącie stało kilkanaście pustych ram. Nie były to ramy obrazowe. W kilku z nich wciąż tkwiły okruchy zbitych luster. Na drewnianej podłodze również znajdowały się odłamki. Mnóstwo odłamków. Podeszłam i przyjrzałam im się z bliska. Były pokryte kropkami rdzy i zaschłymi plamami jakiejś brązowej mazi, jakby farby. Przykucnęłam i chwyciłam jeden z nich. Skaleczył mnie w palec. No pięknie - pomyślałam - gangrena murowana. Podniosłam się i wsadziłam palec do ust, starając się nie myśleć, czego wcześniej dotykałam. Zrobiłam krok do przodu.
Podłoga nie skrzypnęła ostrzegawczo, nie wydała żadnego trzasku, który by mnie przygotował na to, co się stało. W jednej chwili stałam twardo na ziemi, w drugiej leciałam z wrzaskiem w dół, w trzeciej leżałam na wilgotnym gruncie. Obiektyw aparatu boleśnie wbił mi się w żebra, w uszach dzwoniło, a przed oczami tańczyły mroczki. Musiałam na chwilę zemdleć, bo kiedy udało mi się uchylić powieki, cała byłam zdrętwiała, a ubranie zdążyło nasiąknąć wodą. Kilka metrów nad sobą widziałam dziurę, przez którą spadłam. Nie mogłam się ruszyć. Pięknie - pomyślałam zaskakująco trzeźwo - umrę tutaj, zanim mnie znajdą. Jeszcze drzwi zamknęłam od środka... Idiotka! Kolejne przebudzenie było jeszcze gorsze. Wszystko mnie bolało, dygotałam z zimna. Nawet nie próbowałam wołać o pomoc. Odpływałam. Obudziły mnie w oddali słyszane trzaski, pospieszne walenie i nagle ktoś zeskoczył z jaśniejącej nade mną dziury, lądując miękko na ugiętych nogach tuż przy mojej twarzy. Widziałam tylko czarne skórzane buty i nogawki spodni od kolan w dół. Nabrałam powietrza, żeby się wytłumaczyć.
Następną rzeczą, którą zobaczyłam była twarz Jakuba. Na poły zmartwiona, na poły wściekła.
- No wreszcie! - westchnął, przecierając oczy dłonią.
- Przepraszam - mruknęłam, bo nic innego nie przychodziło mi do przeraźliwie pustej głowy.
- Wpuścić babę do domu... - mruknął jeszcze. I sobie poszedł. Podniosłam głowę. Leżałam w swoim pokoju, rozebrana do bielizny, przykryta kołdrą po same zęby. Na kufrze przy łóżku siedział Sarge. Ręce miał splecione na piersi, głowę opuszczoną, niewidzące spojrzenie wbite w podłogę. Spodnie ubabrane miał kurzem, podobnie jak rękawy koszuli aż do ramion.
- Sarge? - zagadnęłam cicho. Powoli obrócił twarz w moją stronę, ale się nie odezwał. Parzyliśmy sobie w oczy długą chwilę.
- Nie chodź tam więcej, omal się nie zabiłaś - rzucił sucho i wrócił do kontemplowania parkietu.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że tam jest coś jeszcze?
- Bo byś tam poszła, a podłoga jest w złym stanie - mruknął.
- Jasne. Dlaczego trzymacie tam obrazy? I te zbite lustra? Dlaczego w całym domu nie ma luster? Dlaczego drzwi były zasłonięte? Wystarczyło zamknąć je na klucz... Skąd ten dziwny szklany wzór na podłodze? - drążyłam.
- Jakub nie lubi luster. Zresztą jego zapytaj, to on jest właścicielem. - wstał i ruszył w stronę drzwi
- Sarge?
- Tak? - zatrzymał się w wyjściu.
- Który z was mnie znalazł?
Nie odpowiedział. Cicho zamknął za sobą drzwi.
Poleżałam chwilę, starannie pielęgnując w duszy narastającą złość. Kiedy osiągnęła pożądany poziom usiadłam i spuściłam nogi na podłogę. Jak śmieli mnie rozbierać! - przekleństwa cisnęły mi się na usta - Wstałam i na próbę zrobiłam kilka kroków. Właściwie bolał mnie tyłek. I żebra. - pomacałam się po boku i łzy stanęły mi w oczach. Niestety - pielęgnowany i hołubiony przez lata biust nie pozwalał obejrzeć rozmiaru zniszczeń. Krzywiąc się przy schylaniu, wyciągnęłam z toaletki kosmetyczkę, a z niej małe puderniczkowe lusterko. Przyjrzałam się obrażeniom - siniak zaczynał nabierać kolorów - ciągnął się od mostka aż do lewego biodra. Obejrzałam się cała, wykonując prawdziwą ekwilibrystykę. Równie barwny siniak wykwitał mi na pośladkach, nieco mniejszy na szczęce, na lewej skroni miałam plasterek, zabarwiony kropelką krwi. Na moich ubraniach leżących na krześle spoczywała lustrzanka. Odłożyłam puderniczkę na biurko i rzuciłam się oglądać aparat. Sam w sobie chyba nie ucierpiał, za to mój bajerancki obiektyw nadawał się tylko do wyrzucenia. Kiedy ostrożnie odkręciłam go od korpusu, rozpadł się na kawałki. Ładnie. I osiem stów do śmieci... - westchnęłam - Ofiary w ludziach i sprzęcie... Prawie podskoczyłam, kiedy coś za mną trzasnęło dźwięcznie. Odwróciłam się. Puderniczka leżała na podłodze, wnętrzem w dół. Odłamki szkła rozsypały się po deskach lśniącym deszczem. Dziwne, przecież położyłam ją na środku biurka! A żeby to wszystko szlag! Z furią wydobyłam z komody czyste spodnie i bluzę. Ubrałam się. Nie zakładałam glanów, które siwe były od kurzu i pajęczyn, lecz trampki, które wzięłam na wypadek poprawy pogody. Wsunęłam pod ramię Pimpusia i ostentacyjnie ignorując zbite lusterko, jak i wszystko pozostałe, poszłam do biblioteki. Praca zawsze mnie uspokajała.
Przekopywałam się przez historię domu prawie sześć godzin. Sarge bez słowa przyniósł mi obiad, a potem równie milcząco zabrał puste naczynia. Udało mi się stworzyć listę właścicieli od momentu powstania Morw, do chwili obecnej. W rodzinie Potockich dziedziczony był od końca osiemnastego wieku, Jakub otrzymał go w spadku po bracie prawie osiem lat temu. Brat zginął w wypadku na terenie posiadłości...
Z ziewnięciem zamknęłam książki i wróciłam do siebie. Lusterko ktoś sprzątnął. Puderniczka leżała na biurku, koło szczątków obiektywu. Musiałam sprawdzić czy aparat działał. Podłączyłam go do laptopa i z bijącym sercem wcisnęłam przycisk On. Wyświetlacz rozjarzył się, a piskliwa melodyjka sprawiła, że kamień spadł mi z serca. Zainicjowałam Pimpusia, by przerzucił zdjęcia na swój twardy dysk i poszłam się wykąpać. Kiedy wróciłam pod drzwiami mojego pokoju stał Sarge.
- Magda, przepraszam - zaczął, podnosząc głowę - Nie powinienem tak... Gniewasz się?
- Nie, spoko.
- Przepraszam - powtórzył - Obiecuję, że już nie będę...
- No! Na przyszłość mnie doceniaj! - poklepałam go po ramieniu, szybko zmieniając temat na bardziej drażliwy - Jakub bardzo się wściekł?
- Na ciebie nie... - uśmiechnął się pod nosem.
- A na ciebie?
- Tę awanturę słyszeli nawet w Jaślanach...
- A, no tak... A co niby miałeś zrobić? - spytałam obłudnie.
- Jak to co? Deptać ci po piętach i zaglądać przez ramię.
- I pilnować, żebym nie wyciągała trupów z szafy? - rzuciłam domyślnie.
- Tak.
- Cóż... Może lepiej, że stało się tak jak się stało!
- Dobranoc. - roześmiał się.
Znów leżałam w dole, mając nad sobą świetlistą dziurę, a ktoś zeskakiwał stamtąd, lądując miękko przy mojej twarzy. Jakub. Pochylał się nade mną z nieprzyjemnym uśmiechem. Wyciągnął rękę, zakrywając mi oczy. Poczułam szarpnięcie. I nagle stałam na nogach, a miejsce, w którym się znajdowałam było tą samą niższą piwnicą, ale zupełnie nie podobną do tej, którą widziałam. Na atramentowo czarnej ziemi, pulsował szkarłatny, rozłożysty krąg. Przed nim na kolanach tkwił Jakub. Ten młodszy Jakub z obrazu. Czytał podniesionym głosem z wystrzępionej na brzegach kartki, wyglądającej na bardzo starą, a jego głos niósł się echem pod wysokim sklepieniem. Mężczyzna był w samych spodniach, na torsie wymalowane miał czerwienią znaki podobne do tych tworzących krąg. Symbole tętniły to jaśniejąc, to przygasając. W pomieszczeniu ruszył się wiatr. Nagle coś tąpnęło, ziemia zatrzęsła się, a obrysowane karminem wnętrze wypełniło się gęstą ciemnością. Na usta Jakuba wypełzł triumfalny uśmiech. Kontynuował inwokację. Jego słowa przeszły w krzyk, czerń w kręgu wirowała coraz z szybciej i szybciej. Kolejne tąpnięcie rzuciło nas oboje na ziemię. Kiedy ciemność opadła w kręgu zobaczyłam Sarge... Chłopak był całkiem nagi, a na jego skórze widniały świetliste znaki, które jeden po drugim gasły. Leżał na ziemi na boku, włosy - o wiele dłuższe niż miał obecnie - zasłaniały mu twarz, rozsypując się malowniczymi wachlarzami na czarnym gruncie. Jęknęli jednocześnie. Jakub zadygotał. Symbole na jego torsie zaczęły dymić się i jarzyć. Ciszę, jaka nastała po zakończeniu inwokacji przerwał pełen oszalałego bólu krzyk. Sarge też krzyczał, wijąc się w spazmach po ziemi. Na jego skórze nie zostało już ani śladu malunków. Podniósł się chwiejnie na kolana, uniósł głowę i popatrzył na mnie. Oczy miał czerwone jak krew.
Szarpnęło mną. Zamrugałam. Jakub stał nad wciąż klęczącym w kręgu chłopakiem z ciężkim, długim sztyletem w dłoni i z zaciętym wyrazem twarzy. Sarge trząsł się. Mimo, że stałam kilka metrów od nich widziałam jak cały dygoce, z jego ust wydobyło się jedno, jedyne słowo.
- Proszę...
Kolejne szarpnięcie. Pokój, w którym mieszkałam. Nieco inne ustawienie mebli, inne tapety. Sarge pochylony nad biurkiem, oparty o nie piersią, za nim Jakub. Specyfika ruchów, jakie wykonywał, nie pozostawiała wątpliwości, co robią. Starszy mężczyzna jedną ręką trzymał chłopaka za długie włosy, odciągając mu głowę do tyłu, drugą przytrzymywał na jego gardle widziany wcześniej sztylet. Sarge jęczał. Nie z bólu, z przyjemności.
Zawirowało mi w głowie. Ten sam pokój. Jakub trzymał klęczącego, nagiego Sarge za włosy, wciąż trzymając ostrze na jego szyi.
- Przysięgnij... - warknął.
- Przysięgam! - jęknął chłopak.
- Trzy razy!
- Po trzykroć przysięgam, Jakubie...
Szarpnięcie. Znów leżałam w dole, mając nad sobą świetlistą dziurę. Jakub - ten młodszy Jakub z obrazu - pochylał się nade mną. Trzymał mnie za ramiona, miałam jego twarz o kilka centymetrów od swojej.
- Idę do was... - wyszeptał.
Wyrwałam się z objęć koszmaru spocona jak mysz. Nic dziwnego, że miałam wrażenie, że coś mnie trzyma. Rzucając się we śnie udało mi się tak zamotać w prześcieradło i przykrycie, że poczułam się niemal jak w kaftanie bezpieczeństwa. Nawet w stanie rozbudzonym przez chwilę miałam problem, żeby wyplątać się z pościeli. Usiadłam na łóżku i podrapałam się po głowie. Rzadko miewałam sny, a już tak plastyczne nigdy mi się nie zdarzały. Może to efekt emocji i pobytu w coraz bardziej tajemniczym domu? Westchnęłam. Królestwo za kubek herbaty! Na dworze lało jak z cebra. Nawet powietrze w pokoju przesiąknięte było wilgocią. Wiatr zawodził w gałęziach drzew, gwizdał szparą pod drzwiami, dudnił gdzieś w przewodach kominowych. Miałam nadzieję, że przy takich efektach dźwiękowych uda mi się zejść do kuchni nie budząc wszystkich. Wychynęłam na korytarz na paluszkach, w samych skarpetkach, trzymając się możliwie blisko ściany. Jakiś wewnętrzny głosik, podpowiadał, że tam podłoga będzie najmniej skrzypiała. Najmniej, co nie oznacza, że wcale... Powolutku, krok za krokiem ruszyłam w kierunku schodów. Drzwi do sypialni Jakuba otwarte były jak szeroko, wewnątrz paliła się nocna lampka, łóżko było puste, zaścielone. Nie kładł się, a dochodziła czwarta... Ciekawe, co robił o tej godzinie. I gdzie? Zrobiłam kolejne kilka kroków. W miejscu osadził mnie jęk. Czekałam chwilę, jednak nie powtórzył się. Przesunęłam się jeszcze kawałek. Znowu jęk, przechodzący w przeciągłe westchnienie. Dźwięki dochodziły zza uchylonych drzwi pokoju Sarge. Podeszłam ostrożniutko i zajrzałam w niewielką, szeroką może na pięć centymetrów szparę. I skamieniałam przy tych drzwiach na amen. Na mur, żelazo, granit. Zastygłam przez to, co zobaczyłam w środku.
Każdy człowiek ma określone preferencje estetyczne. Ja byłam podatna na piękno. Nieraz zdarzyło mi się konać z zachwytu nad doskonale wyważonym zdjęciem dobrego fotografa. Ale nawet najlepsze fotki nie umywały się do tego!
W poblasku płynącego z trójramiennego świecznika ujrzałam leżącego na wznak na łóżku, skierowanego głową w stronę drzwi Jakuba. Mężczyzna był nagi, a przynajmniej wydawał się być nagi z miejsca, w którym stałam. Na jego biodrach, okrakiem siedział Sarge. Uniosłam dłoń do ust, żeby nie jęknąć z zachwytu. Poświata kładła się na skórze chłopaka aksamitnym blaskiem, sprawiając złudne wrażenie, że lśni własnym światłem. Widziałam doskonale szczupłe uda, otaczające boki mężczyzny, pracujące pod skórą mięśnie, kiedy unosił się i opadał powoli, jakby leniwie, z niezmienną regularnością. Miał idealny brzuch, małe sutki. Na jego szyi kołysał się jakiś ciemny wisiorek. Sarge głowę miał odchyloną do tyłu, zamknięte oczy, rozchylone usta. Na jego skroniach i piersi lśnił pot, oddech rwał się chrapliwie. Na zmianę łapał głęboko powietrze i zagryzał wargi. Jakub trzymał go mocno za przedramiona i pozwalał się ujeżdżać, przyciągając chłopaka do siebie, kiedy uniósł się zbyt wysoko. Widziałam wyprężony, stojący na baczność członek Sarge, kołyszący się między jego udami, raz po raz uderzający w brzuch starszego mężczyzny. Jakub milczał, oddychał spokojnie, wpatrując się w pogrążonego w ekstazie kochanka. Jakiś szczątek duszy szarpał się we mnie wyjąc i piszcząc, że podglądanie kogoś w TAKIEJ sytuacji jest najzwyczajniejszym w świecie świństwem. Jednak ja nie umiałam się oderwać, zwłaszcza, że nastąpiła zmiana konfiguracji. Jakub szarpnięciem bioder zrzucił z siebie Sarge i ułożył się między jego szeroko rozłożonymi kolanami. Głowa chłopaka opadła poza krawędź łóżka, jasne włosy spłynęły kaskadą, rozsypując się po skłębionej pościeli. Jakub poprawił się, uniósł biodra, przycisnął go do materaca. Sarge krzyknął. Palce mężczyzny spoczęły na jego wargach, tłumiąc kolejny dźwięk do głuchego westchnienia. Po chwili Jakub cofnął rękę, opierając ją na gardle kochanka. Całował go po obojczyku, intensywnie pracując biodrami, sprawiając, że dłonie chłopaka mimowolnie zaciskały się na prześcieradłach. Dlaczego ja nie miałam ze sobą aparatu?! Kochali się długo, z pasją. Nie mogłam oderwać wzroku od twarzy Sarge. Przyjemność, jaka się na niej malowała sprawiała, że wyglądał niemal jak anioł. Żaden człowiek nie powinien być aż tak piękny. Zmusiłam się, żeby cofnąć się o krok. I wtedy powieki chłopaka uniosły się, a zamglone rozkoszą, błękitne spojrzenie spoczęło dokładnie na mnie. Jego oczy rozszerzyły się. Długą chwilę patrzył wprost na mnie, prościuteńko w moje oczy, a potem uśmiechnął się do mnie. Słowo daję! Ten uśmiech skierowany był do mnie. DO MNIE! Nie był odbiciem ogarniającej chłopaka ekstazy, ani mimowolnym skrzywieniem. Kąciki rozchylonych ust uniosły się, ukazując zęby. Byłam pewna. Uśmiechał się do mnie. Ciarki przemaszerowały mi po plecach, zastygłam, jak królik hipnotyzowany przez kobrę. Przysięgłabym, że nie mógł mnie widzieć. Nie mógł! Z dławionego męską dłonią gardła wyrywały się coraz częstsze i głośniejsze pomruki. Jakub przyspieszył ruchów. Ujął chłopaka pod lewym kolanem, przyciągając jego nogę do swojego ramienia. Brał go coraz gwałtowniej, chaotyczniej, mocniej. Sarge spiął się cały, zadygotał, niemal zawył głucho, przeciągle, a spod zaciśniętych mocno powiek spłynęły dwie pojedyncze łzy, lśniące w poblasku ognia jak diamenty. Jakub wbił się w niego ostatnim, ostrym ruchem. Jego ramionami targnął dreszcz. Jedynym dźwiękiem, jaki wydał było głośne sapnięcie. Opadł na kochanka, wplótł palce w jego włosy i pocałował głęboko w usta. Otrząsnęłam się. Najciszej jak umiałam wycofałam się do swojego pokoju i milimetr po milimetrze bezgłośnie zamknęłam drzwi. Oparłam się o nie plecami i zsunęłam do siadu na drewnianej podłodze. Policzki paliły mnie żywym ogniem. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że bezczelnie podglądałam dwóch, współżyjących facetów. Paparazzi pieprzona! Sklęłam się w duchu. Ale skąd moja podświadomość wymyśliła sobie, że oni są parą!? Żeby zająć czymś myśli, usiadłam do wciąż pracującego Pimpusia - to, że dzisiejszej nocy nie zasnę, było pewne.
Przyglądałam się szklanym wzorom na kamiennych płytkach i czułam, jak podnoszą mi się włoski na karku. Poznawałam te znaczki. Widziałam je już! Albo miałam paranoję. Na wszelki wypadek poniechałam podłogi i wzięłam się za oglądanie dalszych zdjęć. Jakub. Powiększyłam zrobione zdjęcia i przyjrzałam im się z namysłem. Ewidentnie Jakub. Więc dlaczego, na mosiężnej ramie tkwiła tabliczka, głosząca: Dominik Potocki? Imię Dominik mi coś mówiło. Otworzyłam plik tekstowy ze swoimi notatkami z historii domu. Dominik Potocki był właścicielem Czarnych Morw w latach 1989 - 2002...
Stwierdziłam, że sama siebie zaczynam się bać. Zamknęłam Pimpusia i wlazłam do łóżka, kuląc się i usiłując zajmować jak najmniejszą powierzchnię. Postanowiłam nie zasypiać...
Kiedy się obudziłam, na dworze nadal lało, a wiatr wciąż przyginał gałęzie drzew niemal do ziemi. Dopiero teraz czułam, jak wszystko boli mnie po wczorajszym upadku. Nie było przyjemnie. Gorąca kąpiel nieco poprawiła mi humor, ale tylko odrobinkę. W efekcie weszłam do kuchni wściekła, jak chmura gradowa i zbywszy obecnych krótkim dzień dobry usiadłam przy stole. Tym razem też wybitnie nie pasowałam do towarzystwa. Sarge z Jakubem siedzieli koło siebie i razem czytali gazetę. Obrazek sielski anielski, miałam ochotę pokopać ich po kostkach pod stołem. Wbiłam wzrok w jajecznicę na talerzu i zaczęłam ją systematycznie niszczyć.
- Jak się czujesz? - Zapytał Jakub, kiedy ostatnie żółte obłoczki zginęły w moim żołądku.
- Dobrze. Dziękuję. - odburknęłam - Tyłek mnie boli! - poskarżyłam się, a Sarge parsknął śmiechem.
- Ty się ciesz, że wylądowałaś na czterech literach, a nie na twarzy! - starszy mężczyzna pogroził mi palcem.
- Cieszę się. - przytaknęłam - Jak zginął Dominik? - walnęłam z grubej rury bez namysłu. Sarge zakrztusił się kawą, aż Jakub musiał rąbnąć go w plecy, bo by się chłopak udusił.
- To był wypadek. - stwierdził oględnie - Taki sam jak twój...
- Też spadł do piwnicy? - upewniłam się obłudnie.
- Poniekąd... - uniknął odpowiedzi z kocią gracją. Sarge nie odzywał się, widocznie pomny obietnicy, że nie będzie ze mnie robił idiotki.
- Aha. - pokiwałam głową.
- Dlaczego nie lubisz luster?
Tym razem Jakub przyjrzał mi się podejrzliwie.
- To jakieś przesłuchanie?
- Malutkie. - pokazałam palcami, jak małe - Muszę wyjaśnić potencjalnym gościom, dlaczego mają brać ze sobą własne lusterka...
Jakub zbladł. Wymienili z Sarge porozumiewawcze spojrzenia. Czyli będą łgać!
- Nie lubię swojego wyglądu. - oznajmił wyniośle.
- Aha. - przytaknęłam ponownie - A powiedz mi jeszcze... - wpadłam na szatański pomysł - W tej książce, którą mi wczoraj dałeś o historii powiatu było o zbrojowni, którą potem przerobili na bibliotekę...
- Nic z niej nie zostało - pospieszył z odpowiedzią.
- Żadnej broni? Tarcz, mieczy, muszkietów?
- Nic poza tym, co widać w bibliotece...
- Aha. - mruknęłam po raz trzeci. - To ja się dzisiaj biorę za faunę i florę w okolicy...
- Powodzenia... - mruknął Sarge.
W bibliotece broni nie było. Miałam nadzieję na znalezienie tego sztyletu, który mi się przyśnił, ale na ścianie wisiała tylko tandetna szabla na czerwonej tasiemce. Może chociaż ten element był wyłącznie wytworem mojej imaginacji. Do wieczora tkwiłam pogrążona w roślinności Podkarpacia i endemitach tu występujących. Kiedy doszłam do płaskli łosiorogiej stwierdziłam, że to robota głupiego i dałam sobie spokój.
Z holu dawały się od dłuższej chwili słyszeć dziwne łomoty. Poszłam zobaczyć. Jakub w asyście Sarge zabijał deskami drzwi do piwnicy. Uniosłam brwi.
- Przecież obiecałam, że już tam nie wejdę - zagaiłam cichutko.
- Wiesz, bez urazy, ale jakoś ci nie wierzę... - mruknął Jakub, przybijając ostatni gwóźdź.
Tego wieczoru wcześnie poszłam do siebie. Głowa bolała mnie dziwnie, więc wyciągnęłam z kosmetyczki dwie tabletki ibuprofenu, połknęłam je i poszłam spać. Szumnie powiedziane. Leżałam wpatrując się w ciemność i wsłuchując w absolutną ciszę. Przestało padać, ale niebo było tak zasnute chmurami, że gwiazdy i księżyc nie miały najmniejszych szans, by zostać zauważonymi z ziemi. W pokoju Jakuba zegar wybił dziesiątą. Westchnęłam i przewróciłam się na drugi bok. Po chwili rozległo się skrzypienie schodów, kroki w korytarzu i pojedyncze trząśnięcie drzwiami. Zadudniły przyciszone głosy. Odruchowo już podkradłam się do ściany i przykucnęłam przy toaletce, przyciskając ucho do boazerii. W pierwszym odruchu miałam ochotę wracać w pielesze.
-... Sarge... - wyszeptał Jakub. Skrzypnęły sprężyny materaca. Potrafiłam sobie wyobrazić, co działo się potem. Łóżko poskrzypywało w charakterystycznym rytmie. Chłopak wzdychał i jęczał. Czasem z jego gardła wydobywał się stłumiony krzyk.
- Jakub... - wyjęczał nagle - Jakub proszę... Proszę!
- Powiedziałem nie. Koniec dyskusji.
- Ale... - kolejny przeciągły jęk.
Ciekawe, o co prosił. I czego Jakub mu tak stanowczo odmawiał. Nie czekałam aż skończą. Wróciłam do łóżka i nakryłam się po zęby. Zasnęłam niemal natychmiast.
Obudziła mnie natrętna myśl. Wstałam szybko i wybiegłam z pokoju. Podeszłam do drzwi piwnicy (chociaż nie pamiętałam, kiedy schodziłam z piętra), zezłościłam się na widok desek, tarasujących przejście. Chwyciłam za jedną i pociągnęłam. Gwoździe wyszły z futryny zadziwiająco łatwo. Tak samo postąpiłam z drugą i trzecią, aż drzwi stanęły przede mną otworem. Na dole regał znów blokował wejście w głąb podziemi. Odsunęłam go jedną ręką aż na środek pomieszczenia. Kiedy stąpałam po kamiennych płytach, szklane symbole rozjarzały się czerwonym blaskiem. Zatoczyłam pełne koło i zbliżyłam się do dziury w podłodze. Zeskoczyłam lekko, lądując na czubkach palców. Na szczęście krąg stworzony osiem lat wcześniej wciąż był pełny. Przyklęknęłam nad nim i przyjrzałam się wyrysowanym symbolom. Na oślep pomacawszy dłonią znalazłam odłamek szkła i z fascynacją patrzyłam jak sama sobie przecinam wnętrze lewego przedramienia. Kiedy krople krwi spadły na symbole te zaczęły pulsować szkarłatnym światłem. Uniosłam głowę do góry.
- Czekam na ciebie!!! - krzyknęłam głębokim barytonem, od kiedy to ja miałam męski głos?!!
- Zostaw ją! - usłyszałam za sobą i okręciłam się płynnie, stając twarzą w twarz z samym sobą. Znałam tę twarz. Nos, oczy, podbródek, widziałem je codziennie w lustrze...
- Miło cię znów widzieć, braciszku - wyciągnąłem rękę na powitanie, ale Jakub odtrącił ją nerwowo.
- Jak ci się udało?! - wysyczał przez zęby. - W domu nie ma ani jednego lustra. Zadbałem o to!
- Zadbałeś? - parsknąłem śmiechem - Kubusiu! Zaprosiłeś do swojego domu kobietę! Kobiety występują w parach z lusterkami, czyżbyś o tym nie wiedział?
Cofnął się o krok, a szczęka mu drgała z hamowanej złości.
- Wynoś się! - syknął - Nic tu po tobie!
- I tu się mylisz - wyprowadziłem go z błędu - Mam do załatwienia z tobą jedną sprawę. Z tobą i z tym gówniarzem, którego trzepiesz...
- To już nie jest twój dom. - zaprotestował - A Sarge nie należy do ciebie!
- Nie ty tu jesteś od ustalania zasad, braciszku. Zawołaj go!
- Nie.
- Zawołaj! - powtórzyłem, przykładając sobie do gardła trzymany w dłoni odłamek szkła.
- Nie...
- Zaryzykujesz jej nieśmiertelną duszę? - uśmiechnąłem się, lekko dociskając ostrze. Zapiekło.
Widziałem jak się waha. Jak kalkuluje, w końcu... jak się łamie. Ręce opadły mu wzdłuż boków. Opuścił głowę.
- Sarge...- wyszeptał.
Ciemny kształt opadł łagodnie przez dziurę wybitą w podłodze. Chłopak podniósł się z kucek i uczynił krok w stronę Kuby. Oczy miał czerwone, nieruchome, matowe. Zmienił się, odkąd pierwszy raz go ujrzałem, ale nie pomyliłbym się nigdy.
- Każ mu tu podejść i uklęknąć! - rozkazałem.
- ...idź Sarge... - niemal wcale nie było go słychać.
Demon podszedł do mnie, przez chwilę stał w bezruchu, po czym przekroczył linię kręgu. Opadł na kolana, opuścił głowę.
- A teraz niech przysięgnie!
Kuba tylko skinął głową. Widziałem wilgoć, która zbierała się pod jego powiekami, mój mały braciszek zaraz się rozpłacze! Warto było czekać tyle lat.
- Przysięgam. - głos demona niewiele by głośniejszy od szeptu.
- Trzy razy. - przypomniałem.
- Przysięgam. Przysięgam...
Potężne tąpnięcie zatrzęsło Morwami. Mimo, że znajdowaliśmy się dwie kondygnacje pod ziemią wyczułem, że na dworze zaczęło padać. Po chwili niebo rozdarł świetlisty zygzak błyskawicy. Podszedłem do chłopaka i zmusiłem go, by spojrzał na mnie.
- Sarge, oddaj mi to, co moje... - zażyczyłem sobie.
Demon nabrał tchu i ryknął. Nie był to krzyk jednego gardła. Głos niósł się tchnieniem milionów istnień.
Kolejny wstrząs wzbudził fontanny kurzu z popękanego stropu. Odepchnął mnie, aż poleciałam na wilgotne kamienie. Zabolały nabite wcześniej siniaki. Zamrugałam oczami. Miałam przed sobą dwóch Jakubów. Musiałam naprawdę solidnie uderzyć się w głowę.
- Dominik proszę, nie rób im krzywdy... - jęknął Jakub.
A więc to był Dominik. Ten, który zginął w "wypadku!"
- Dlaczego miałbym robić im krzywdę - uśmiechnął się złośliwie - Dzieciaka jeszcze potrzebuję, a dziewczyna mnie nic nie obchodzi. To tobie jestem coś dłużny.
- Nic ci nie zrobiłem!
- Nie? - zdziwił się Dominik, podchodząc do brata na wyciągnięcie ramienia - Rytuał był rozpoczęty. Wystarczyło podciąć mu gardło, żebym wrócił. Żebym wrócił zawsze młody. Nieśmiertelny - wycedził. - Nigdy nie miałeś charakteru, Kubusiu, nigdy! Wolałeś pieprzyć go przez osiem lat! PRZEZ OSIEM CHOLERNYCH LAT PIERDOLIŁEŚ SIĘ Z DEMONEM, KTÓREGO JA - J A ! - PRZYZWAŁEM!!! - ryknął.
Zamachnął się i uderzył Jakuba w brzuch. Mężczyzna zgiął się, opadł na kolana. Spod przyciśniętych do uderzonego miejsca dłoni, spłynęła krew.
- Jakub! - krzyknęłam. Spróbowałam się podnieść, ale ciało nie chciało mnie słuchać. - Sarge. Sarge!!! - wydarłam się - Sarge zrób coś!!!
Chłopak drgnął. Uniósł głowę. Martwe, czerwone oczy spojrzały najpierw na Dominika, potem na mnie. A potem na leżącego w kałuży krwi Jakuba. I wtedy zabłysły. Sarge podniósł się powoli. Za jego plecami zapłonęła czerń. Krąg zapulsował ostrzegawczo, ale Sarge szepnął:
- Puść.
I znaki wyparowały. Uśmiech znikł z twarzy Dominika.
- Cofnij się! - zażądał - Cofnij!!
Sarge nie słuchał. Stanął przed mężczyzną i zadarł głowę, by spojrzeć mu w oczy. Ciemność, która postępowała za nim, pulsowała, jak czarny ogień. I nagle wybuchła. Słyszałam wrzask Dominika, krzyk Sarge. Sama też wrzeszczałam. Wokół nas waliły się światy. Gorący wiatr targał moim ubraniem i włosami, w ustach czułam smak krwi. Byłam pewna, że zginę w tej piwnicy, że drugi raz się nie wywinę.
I nagle wszystko ucichło. Ostrożnie otwarłam oczy. Jakub podniósł się na klęczki i przyjrzał swojemu brzuchowi, na którym nie było rany. Po Dominiku nie pozostało ani kawałka ubrania. Sarge leżał skulony na ziemi, cały pokryty krwią. Dopadliśmy do niego oboje. Ledwo oddychał, ale oczy miał już normalne - nie czerwone, co zobaczyliśmy, gdy Jakub ostrożnie rozchylił mu powieki.
- Już po wszystkim - wyszeptał mężczyzna z ulgą - Wreszcie!
- Kim on jest? - wyszeptałam, wpatrując się w nieprzytomnego chłopaka.
- Sam nie wiem - wyznał Jakub - Wolę nie wiedzieć.
Zadecydowaliśmy, że nie będziemy umieszczać historii Czarnych Morw w albumie. Udało mi się przekonać wydawcę, że w dworku nie ma nic interesującego. Wyjechałam stamtąd zaraz następnego dnia. Dzwoniłam kilkakrotnie, ale Sarge wiąż leżał w śpiączce. Jakub obiecał, że da mi znać, kiedy się obudzi. Wciąż czekamy.
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 12 2011 21:48:18
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Diabolina (Brak e-maila) 20:37 22-02-2010
Dobrze napisane, lubię główną bohaterkę. Szkoda, że nie było yaoi... Znaczy się, spadło na daleki plan, objawiło się jedynie w akcie płciowym :-/ To duuuuży minus.
Shat (Brak e-maila) 23:04 22-02-2010
Jako drugie~ xD
Podobało mi się: fabuła mnie zainteresowała, bohaterowie też ciekawie przedstawieni, ładne opisy. Bardzo podobało mi się, że wątek miłosny nie stanowił nachalnego pierwszego planu z resztą jako tło, tylko właśnie wątek romantyczny był dopełnieniem samej fabuły. Główna bohaterka jest przeurocza i rozwalająca xD przypomina mi Ciebie z charakteru! Chociaż wiem, że za dużo nie gadamy etc... ale z ręką na sercu, to cała Ty!
Chociaż na koniec miałam ochotę dać jej w łeb >.> przez nią biedny Sarge jest w śpiączce. CHOCIAŻ! Z drugiej strony xD jak się już obudzi, to mają Dominika z głowy...
Oj dziewczyno, dziewczyno... wysoko z Nam stawiacie poprzeczkę innym uczestnikom xP
Elvaner (Brak e-maila) 11:22 26-02-2010
To ma być opowiadanie konkursowe? Przecież w nim ani fabuły ani akcji nie ma. Bohaterka jest blondwłosą idiotką, jeżeli autorka również, to wyrazy współczucia. Twór nijak ma się do tematu, wygląda jak frament większej całości i to nieudolnie powycinanej - trudno się w nim doszukać sensu nie znając reszty. Bohaterowie są bezbarwni - narratorka to stereotypowa (sztuczna w dodatku) głupia blondi, która lezie tam, gdzie nie powinna i pozuje na wielką odkrywczynię. Pomysł z kawiarnią w piwnicy jest wręcz powalająco durny. Bohaterowie męscy to już całkowita porażka. O Jakubie tak naprawdę nic nie wiadomo, poza tym, że to mazgaj i gej. Sarge (skąd w ogóle pomysł na tak idiotyczne imię i nazwisko????) ma chyba rozdwojenie jaźni, bo z jednej strony jest melancholijny, z drugiej energiczny i żywiołowy. Całkowita ocena 3=/10
Musisz popracować nad:
- konstrukcją fabuły, a właściwie nad jej stworzeniem - sam sex jest nudny, opowiadanie musi mieć wyraźną linię motoryczną
- słownictwem - wyłapałam kilka powtórzeń, których już nie będę tu przytaczać, ale były rażące skoro je zauważyłam - spróbuj może więcej czytać, to wzbogaca słownictwo
- interpunkcją - notoryczny brak kropek i przecinków - one są bardzo ważne w tekstach
- postacie bohaterów - moja rada stwórz ich najpierw na papierze, poopisuj sobie cechy wyglądu i charakteru, stwórz historię, to daje duże pole do popisu i ściągę, z której będziesz mogła korzystać w trakcie pisania. Postacie muszą mieć charakterystyczne odruchy, bo każdy je ma - w specyficzny sposób siada, chodzi, wykonuje określone gesty, używa ulubionych zwrotów - tworzenie postaci, to najlepsza zabawa w pisaniu historii.
- stylem - cały czas miałam wrażenie, że czytam z zeszytu licealistki
- humorem - twoje dowcipy brzmią, jakby były wyciskane maglem. Lekkość dowcipu jest konieczna, żeby tekst czytelnika bawił. Twoje porównanie do narkomana i samosiejki było tak wymuszone, że aż się skrzywiłam.
Z żalem muszę stwierdzić, że jedyne, co mi się podobało to nazwa posiadłości (Czarne Morwy).
Nie miej mi za złe tego komentarza, nie chciałabym zniechęcić cię do pisania, ale czeka cię jeszcze dużo pracy. Przy włożeniu w nią odpowiednio dużej ilości czasu i sporej dozie samozaparcia, będziesz w stanie pisać na przyzwoitym poziomie.
Tsubomi (Brak e-maila) 22:58 04-03-2010
Na pewno wysoko postawiłaś innym poprzeczkę, jeśli mowa o płynności w posługiwaniu się językiem. Po prostu dobrze piszesz, aż ci zazdroszczę! Opowiadanie chętnie by się czytało, gdyby nie świadomość, że w pracy miało być yaoi- z tematem o demonach. Najgorszą zbrodnią było stworzenie głównej.... bohaterKI. Zastanawiałam się, jak sobie z tym poradzisz, no i stało się to, czego się obawiałam... zaniedbałaś wątek o męsko-męskiej miłości. Nie jest to coś, co fanki shounen-ai mogą tak łatwo wybaczyć. Dodatkowo, pod czas czytania miałam wrażenie, że dziewczyna trochę się popisuje :-/ Szkoda, że nie mogłam bliżej poznać tych dwóch interesujących panów
An-Nah (Brak e-maila) 17:02 08-03-2010
Rewelacyjne. Pięknie napisane i ciekawe fabularnie. Widzę narzekania na kobiecą narratorkę i na "brak" wątku męsko-męskiego... geez, co za bzdura, przecież to właśnie ten wątek jest dla fabuły KLUCZOWY. Bohaterka jest właściwie świadkiem, obserwatorem, jeśli coś inicjuje - robi to przypadkiem. No, ewentualnie z ciekawości, a jej ciekawość jest przecudowna i bardzo przypadła mi do gustu...
Piękna historia Dominika i wezwania demona, piękny powód, dla którego Dominik z zaświatów nie powrócił. Piękna scena erotyczna.
[beczka jadu] Strasznie szkoda, że tekst okazał się zbyt mało sztampowy jak na gust fandomu [/beczka jadu]
Szpilka (Brak e-maila) 23:49 13-03-2010
Bardzo ciekawy pomysł na opowiadanie, nawiedzony dom, tajemnica wisząca w powietrzu... Żeński narrator pierwszoosobowy? Ryzykowne... :/ Ale całkiem nieźle poprowadzone ^^ Szkoda, że historia okazuje się trochę mało zaskakująca. Początek ciekawy, lecz będąc bliżej końca... :/ hymmm niczym nie udało ci się mnie zaskoczyć! Nie podobała mi się sytuacja, w której nasza dziołcha podgląda panów w czasie... łóżkowych harców xD Jej zachwyt nad tą sceną zdaje się trochę wymuszony. Nawet się zażenowałam =_= Nieznoszę tego uczucia :/ Pomimo tych zgrzytów całość podobała mi się. Nie jest to zapewne najlepsze opowiadanie, ale ma potencjał. Jest wystarczająco dobre. |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|