The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 03:52:19   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Pętla
Powietrze przesiąknięte było gorącym, wilgotnym dymem, w którego kłębach szalały światła diod i laserów. Niemal nie szło oddychać. Para osiadała na ubraniu, na włosach, otaczała wijące się ciała. Muzyka ogłuszała. Szybki bit echem dudnił w klatce piersiowej, wymuszał na sercu dostosowanie się do rytmu. Daniel stał oparty o ścianę, za jedną z imitujących marmur kolumn i wodził uważnym wzrokiem po kilkudziesięciu tańczących na głównym parkiecie osobach. Zrobił sobie chwilę przerwy dla uspokojenia oddechu i ochłonięcia. W sali było gorąco, czarne dżinsy i bawełniana koszulka nieprzyjemnie lepiły się do skóry, mokre włosy przylgnęły do karku i skroni - odsunął je do tyłu niecierpliwym ruchem dłoni. Niby się rozglądał, niby zauważał zalotne spojrzenia roznegliżowanych dziewczyn udających dorosłe, o nadmiernie wybujałych pośladkach i biustach opiętych parodią staników, jednak wbrew woli i staraniom spojrzenie bladozielonych oczu wciąż uciekało do jednej, konkretnej postaci. Chłopak, lat, na oko dwudziestu, może dwudziestu dwóch, o czarnych, mocno kręconych włosach luźno związanych na karku. Ubrany w nieprzyzwoicie obcisłą, czarną lśniącą koszulkę odsłaniającą pępek i prowokująco nisko opuszczone spodnie biodrówki, z nad których z przodu było widać fragment tatuażu umieszczonego nisko na podbrzuszu. A z tyłu dołeczki po obu stronach kręgosłupa, zwiastujące przejście pleców w część ciała noszącą mniej szlachetną nazwę, co dostrzegł, gdy zjawisko się odwróciło. Na poły odsłonięte biodra kołysały się sugestywnie z kocią miękkością i gracją, mięśnie brzucha co i raz napinały odsłoniętą, mokrą od potu skórę. Tańczył hipnotycznie z ramionami uniesionymi nad głową, z opuszczonymi powiekami, ściągając na siebie łakome spojrzenia większej części obecnych. Muzyka z ogłuszającym dudnieniem przeszła w nową melodię, Daniel odepchnął się od ściany i miękko lawirując w rozkołysanym tłumie ruszył w kierunku zjawiska. Ramieniem odepchnął dziewczynę, która właśnie podjęła tę samą decyzję, twardym spojrzeniem dając jej do zrozumienia, że ma spadać - już zajęte. Pojęła, wzruszyła ramionami i natychmiast zainteresowała czerwonowłosą sąsiadką. Chłopak nie zwrócił na podchodzącego najmniejszej uwagi, zgięte uniesione ręce oparł o czoło i z nadal zamkniętymi oczami tańczył jak w transie, dopasowując zwinne ruchy do miarowych uderzeń bitu. Daniel stanął blisko, o wiele bliżej niż wymuszała to obecność innych użytkowników parkietu, niemal dotykając biodrami jego pośladków, zakołysał się w tańcu, sprawdzając czy chłopak go nie odepchnie. Tu w "Midnight" obowiązywała wyrazista sygnalizacja - lateksowe bransoletki w trzech kolorach. Czerwona - tylko dziewczyny, niebieska - tylko faceci, czarna - odwal się, jestem singlem. Brak bransoletki oznaczał 'wszystko jedno', a kształtne nadgarstki zjawiska były wolne, co nie znaczyło jednak, że będzie się bawił z każdym, kto się zbliży. Chłopak nie odepchnął Daniela, co więcej - cofnął się odrobinę przywierając do niego całym ciałem, zakołysał mocniej biodrami, wzbudzając przyjemny dreszcz w dole pleców mężczyzny. Tańczyli długą chwilę tak blisko siebie, że między nich nie dałoby się wepchnąć kartki papieru. Kiedy melodia przeszła w nowy rytm, Daniel pochylił się nad uchem chłopaka i ryknął, bardziej twierdząc niż pytając
- Chodź postawię ci drinka!
Odwrócił się i spojrzał na mężczyznę. Oczy miał intensywnie niebieskie, rozjarzone kolorowymi światłami laserów, szkliste, a źrenice mocno rozszerzone. Daniel zbyt długo pracował w policji, by nie rozpoznać tych szczegółów. W myślach od razu postawił na Extasy. Chłopak miał zbyt skoordynowane ruchy jak na kokainę i zbyt dobrze wyglądał na inne świństwa. Zmierzył go od stóp do głów, uśmiechnął się błyskając wpiętym w dolną wargę kolczykiem, skinął głową, po czym ująwszy za nadgarstek pociągnął w stronę obleganego baru. Przepchnęli się przez gorący tłum i po chwili oczekiwania dotarli do kontuaru. Chłopak przechylił się przez niklowany blat i krzyknął coś do ucha kelnerowi. Po niespełna minucie stanęły przed nimi dwa kieliszki, do złudzenia przypominające probówki, z jasnoniebieską mętną zawartością. Czarnowłosy gestem wzniósł toast, po czym jednym ruchem przelał płyn z kieliszka do ust, mocno przechylając głowę do tyłu. Daniel jedynie zamoczył usta. Drink był diabelnie zimny, w smaku trochę cierpkawy, zostawiał na podniebieniu dziwny metaliczny posmak - wolał nie ryzykować. Po pierwsze nie miał pojęcia co jest w środku, po drugie przyjechał samochodem i nieszczególnie uśmiechało mu się zostawiać go na noc w takiej dzielnicy. Chłopak pokręcił głową z uśmiechem, wyjął kieliszek z jego palców i wypił do reszty, po czym przechylił się i złożył na ustach Daniela delikatny, lodowaty pocałunek. Wrócili na parkiet.

Mimo, że zegarek nieubłaganie zbliżał się do godzin porannych, ludzi w klubie nie ubywało. Na parkiecie panował wciąż niesłabnący ścisk, za to atmosfera zdecydowanie się rozluźniła. Nieśmiałe zaproszenia zamieniły się w swobodne przytulanki, muśnięcia dłoni, w muśnięcia warg. Daniel do rana bawił się z czarnowłosym zjawiskiem. Dwa kolejne drinki całkowicie pozbawiły chłopaka hamulców. Pozwalał się przytulać i dotykać, w końcu gdy mężczyzna zdecydował się zapytać
- Pójdziemy do mnie?
- Do mnie! - odkrzyknął czarnowłosy wprost do nadstawionego ucha - Mieszkam tu niedaleko!!!
Wytoczyli się z klubu objęci, wprost w jaśniejący już na wschodzie, rześki mrok. Daniel musiał asekurować chichoczącego, chwiejnie maszerującego chłopaka. Dotarli do samochodu i wsparli się na chwilę o wysoką maskę.
- Ładny wozik - czarnowłosy pieszczotliwym ruchem przeciągnął opuszkami po metalicznym lakierze
- Dzięki. Jedziemy? - uśmiechnął się
- Mama zawsze powtarza, że nie wolno się zadawać z nieznajomymi...
- Mądrą masz mamę, nazywam się Daniel Roderick, możesz mi mówić Dan - przedstawił się - Więc, skoro już nie jestem nieznajomym...
- To jedziemy - chłopak zwinnym ruchem prześlizgnął się pod ramieniem mężczyzny i wsunął na siedzenie pasażera. - Skręcisz w lewo, w przecznicę i pojedziesz do samiutkiego końca - poinstruował, przy stacji znowu w lewo i w ostatnią w lewo i do końca, niebieska brama...
Niebieska brama była otwarta. Gdy tylko Daniel zgasił silnik, chłopak wgramolił się na niego i wciągnął w długi, bardzo gorący, bardzo wilgotny i bardzo przyjemny pocałunek. Dotyk zimnego metalu kolczyka w miękkości gorących warg działał jak afrodyzjak. Kurtka mężczyzny została w samochodzie. Koszulkę rzucił gdzieś za drzwiami wejściowymi, ani na sekundę nie odrywając się od ochoczych ust. Nie było przedpokoju. Weszli od razu do salonu, stanowiącego połączenie kuchni, sypialni i pokoju dziennego, co Dan stwierdził rozglądając się tylko na tyle, żeby zlokalizować łóżko. Było, choć łóżkiem trudno nazwać gruby materac, położony wprost na ziemi. Opadli na niego, poddając się grawitacji, chłopak wylądował na plecach, pod Danielem, wyciągając się od razu bezczelnie, wyzywająco, rozchylając uda. Pościel była świeża, pachnąca, co mężczyzna zauważył z uznaniem, ściągając jednym ruchem niskie biodrówki czarnowłosego. Nie nosił bielizny i był bardzo podniecony. Zarys tatuażu, który Dan dostrzegł jeszcze w klubie okazał się być stylizowanym mieczem - niemal dotykał równo przyciętej kępki czarnych, miękkich włosów. Mężczyzna popieścił go przez chwilę opuszkami palców - skóra pod malunkiem była gładka jak aksamit. Chłopak sięgnął pod poduszkę i pomachał Danowi przed nosem czerwona paczuszką prezerwatyw, wywołując uśmiech - takie samo opakowanie spoczywało w górnej szufladzie nocnej szafki w jego mieszkaniu. Czarnowłosy szybko rozprawił się z pudełkiem i folią. Wsunął zwinięty krążek cały do ust i mocnym szarpnięciem zrzucił z siebie mężczyznę. Przez chwilę mocował się z ciężką klamrą wojskowego pasa, po kilku sekundach spodnie pofrunęły do tyłu zrzucając coś z głuchym łoskotem
- Sprzątnie się... - wymamrotał, przyklękając między udami Dana. Wziął go w usta głęboko, niemal po same gardło, manewrując wargami i językiem. Kiedy się podniósł, członek mężczyzny był obciągnięty różowawym lateksem i lśnił od wilgoci
- Nieźle - gwizdnął Daniel, przyciągając chłopaka do siebie. Przetoczyli się po łóżku, aż czarnowłosy znalazł się na dole.
- Wpra... ah... awa - jęknął kiedy mężczyzna zaczął się w niego powoli wsuwać. Nie potrzebowali nic więcej. Kondom był z gatunku tych nawilżanych, a chłopak dodatkowo go poślinił. Poszło gładko i płynnie. Materac nie skrzypiał, jak ma to do siebie większość łóżek. Był cichy, niemalże bezszelestny. Nie dało się tego powiedzieć o reszcie. Czarnowłosy pojękiwał gardłowo w takt uderzeń, Dan ruszał się szybko i gwałtownie. Pieprzyli się dosłownie kilka minut, obaj tak napaleni, że żaden nie przeciągał aktu. Chłopak wygiął się mocno, zadygotał tłumiąc krzyk. Między ich brzuchami rozlało się gorąco. Po kilkunastu sekundach mocnym pchnięciem skończył i Dan, przygniótł kochanka mocno do posłania, jeszcze kilka razy poruszył biodrami, wciskając twarz w jego mokry od potu obojczyk.
- O kurwa... - szepnął z uznaniem
Odpowiedział mu tylko cichy oddech.

Obudził się nagle, bez żadnego powodu. Zegarek twierdził, że dochodziła ósma, więc spał niecałe trzy godziny, czuł się jednak wypoczęty. I zadowolony. Usiadł na posłaniu i przeczesał palcami włosy, wzrokiem odszukał bokserki i spodnie. Wstając, naciągnął kołdrę wyżej na ramiona śpiącego twarzą do ściany chłopaka. Przeszedł przez pokój nagi, zbierając porozrzucane ubrania. Rozejrzał się za łazienką. Za aneksem kuchennym znajdowały się dwie identyczne pary drzwi, więcej pomieszczeń nie było. Najpierw otworzył te po lewej stronie, namacał kontakt. Znalazł się w dość dużej garderobie, na której trzech ścianach, na stalowych rurach wisiały dziesiątki ciuchów. Wycofał się. Te po prawej były sporą łazienką. Miał nadzieje, że gospodarz nie obrazi się za skorzystanie z niej. Zostawił uchylone drzwi, tak na wszelki wypadek, żeby słyszeć gdyby chłopak się jednak obudził. Skorzystał z toalety. Po kilku próbach zlokalizował mydło w płynie i wziął szybki prysznic, wytarł się jedynym znalezionym ręcznikiem, wypłukał usta miętowym płynem i ubrany wrócił do salonu. Czarnowłosy spał tak, jak go zostawił. Danowi chciało się kawy, a skoro już się na tyle rozgościł... jak szaleć to po całym szalecie! Włączył elektryczny czajnik i zdjął z suszarki dwa porcelanowe kubki. Puszka opatrzona czarnym napisem 'kawa' stała na wierzchu, nie musiał więc grzebać gospodarzowi po szafkach. Starannie odmierzył po dwie miarki na kubek, gdy zalał je wrzątkiem po salonie rozniosła się przyjemna woń. Przeszedł do łóżka i przyklękając na jego brzegu, delikatnie potrząsnął ramieniem śpiącego chłopaka.
- Dzień dobry słodka dupciu - rzucił z uśmiechem, kiedy czarnowłosy usiadł zdezorientowany i jeszcze nie do końca rozbudzony. Dwoje niebieskich oczu przyjrzało mu się z wyrzutem. I zdziwieniem. - No co? Nie przedstawiłeś się wczoraj!
- Ma... - wychrypiał, odchrząknął - Max Kirzinger - poprawił się
- Miło mi - roześmiał się mężczyzna, wyciągając w kierunku Maxa kubek z kawą - Ja przedstawiłem się wczoraj...
- ... - spojrzenie było aż nadto wymowne
- Daniel Roderick, Dan. Bawiliśmy się wczoraj w Midnight...
- ... - chłopak skinął głową. Upił kilka łyków kawy. Wyraźnie unikał patrzenia na Dana, a jego bawiło to skrępowanie.
- Więc... - zagadnął kiedy niezręczna cisza się przedłużała - Czym się zajmujesz?
- Zbieraniem informacji - odpowiedział chłopak z namysłem - Dorywczo. I studiuję. A ty?
- Jestem analitykiem w urzędzie - odpowiedział już dawno wymyślonym półkłamstwem.
Analitykiem śledczym w Urzędzie Prewencyjnym Policji Seattle - powinna brzmieć odpowiedź, ale nie wszyscy lubili policję. Cisza przedłużała się. Max dopił kawę, odstawił kubek na podłogę i przeszukał wzrokiem pomieszczenie. Spodnie malowniczo zwisały z poręczy fotela tuż przy drzwiach, a koszulki nigdzie nie było widać. Westchnął. W końcu jednak wzruszył ramionami i wstał. Dan z przyjemnością przyjrzał się nagiemu, gibkiemu ciału. Jeżeli o niego chodziło, chętnie by powtórzył nocny numerek, ale Max wyraźnie nie był w nastroju.
- Skorzystałem z twojego ręcznika - rzucił mężczyzna - I płynu do ust.
- Spoko. - zniknął w garderobie, skąd wynurzył się z ubraniem przerzuconym przez ramię. - W lodówce jest jakieś żarcie, jakbyś był głodny - mruknął w drzwiach do łazienki - Nie krępuj się.
Zgrzytnął przekręcany zamek. Daniel był głodny. Wziął swój kubek i ten zostawiony przez chłopaka przy łóżku i wstawił je do zlewu. W lodówce królowały błyskawiczne dania do przyrządzenia w mikrofalówce. Właściwie nie było tam nic poza nimi i napojami energetycznymi. Wyciągnął dwie paczki, których producent twierdził, że zawierają makaron z owocami i rozejrzał się za kuchenką. Kiedy Max wyszedł z łazienki czekał na niego talerz biało-różowej mazi.
- Ty serio to jesz? - spytał Dan z niesmakiem, grzebiąc łyżką w potrawie
- Żarcie to tylko paliwo... - odpowiedziało mu wzruszenie ramion.
Zjedli w milczeniu. Chłopak bez przekonania, a Roderick zdecydowanie wbrew sobie. Gdyby nie był taki głodny, zdecydowanie nie wziąłby czegoś tak obrzydliwego do ust.
- No, lecę bo się spóźnię do pracy. Jeszcze muszę wpaść do domu się przebrać.
- Ja też wychodzę - mruknął Max niechętnie
- Podrzucić cię dokądś?
- W sumie... - chwycił z wieszaka skórzaną kurtkę ze srebrnymi sprzączkami - Do Midnight, zostawiłem tam swój motocykl...
- Tam? Cóż za odwaga... może już go nie być.
- Będzie, będzie. - chłopak szybko pozamykał drzwi i ruszył w kierunku auta - Właściciel to mój kumpel, pozwala mi parkować w podwórzu. Ładny wozik.
- Dziękuję, już wczoraj ci się podobał... - Dan został obdarzony tak piorunującym spojrzeniem, że z trudem się powstrzymał od parsknięcia śmiechem. - To do zobaczenia - uśmiechnął się, wysadzając chłopaka pod klubem - Miło było cię poznać!
- Taaa, jasne, do zobaczenia... - Max zniknął w stalowych drzwiach Midnight.

Zebranie trwało już od dobrych dwudziestu minut. Przed każdym z obecnych spoczywała opasła teczka zawierająca zarówno dane wszystkich członków zespołu, jak i dokumenty dotyczące omawianej sprawy. Jedno miejsce i jedna teczka pozostawały bezpańskie. Daniel się nudził. Slajdy, które przedstawiała detektyw Parnell - przełożona utworzonej właśnie komórki śledczej - w większości doskonale znał. Sam przyczynił się do ich powstania. Kobieta mówiła zwięźle, trzymając się faktów, nie dodając do nich żadnej interpretacji. Była wysoka i mocno zbudowana. Jej długie lśniące włosy opadały rubinową kaskadą do połowy pleców a z przodu równo przycięta grzywka odsłaniała bystre, brązowe oczy za małymi okularami bez oprawek. Ubrana była w idealnie dopasowany ciemnozielony kostium. Rozpięte dwa pierwsze guziki żakietu odsłaniały opaloną skórę aż do rowka między piersiami, a sięgająca kolan wąska spódnica eksponowała kształtne pośladki i nogi opięte siateczkowymi pończochami. Mówiąc chodziła swobodnie, postukując szpilkami, coraz to pochylając się by zmienić slajd na starym projektorze. Pozostała dwójka obecnych - śniada trzydziestolatka, o krótkich włosach i oddelegowany z komendy stołecznej policjant o wyglądzie kloszarda - słuchała z zainteresowaniem raz po raz wtrącając pytania. Dan ziewnął i dyskretnie spojrzał na zegarek. Przez tłok panujący na drogach ledwo zdążył dojechać do domu i się przebrać. Podły makaron z owocami odbijał się nieprzyjemnie i jak niczego innego pragnął zagłuszyć jego smak jakimś przyzwoitym śniadaniem. Drzwi pomieszczenia otwarły się z hukiem, ściągając spojrzenia zebranych.
- Przepraszam za spóźnienie, cholerne korki....
- No wreszcie! - Parnell zaszczyciła wchodzącego olśniewającym uśmiechem - To Max Kirzinger, będzie waszym koordynatorem działań...
- Anna Rinthal - przedstawiła się mulatka.
- Robert McReed - mężczyzna potrząsnął dłonią nowoprzybyłego.
- A to jest... - zaczęła detektyw, wskazując Daniela.
- My się znamy - Max uśmiechnął się kwaśno.
- Owszem, mieliśmy... przyjemność.... - Dan został spiorunowany wzrokiem.
- No, mów Max! - detektyw ustąpiła mu miejsca przy rzutniku, przeszła przez pokój i usiadła na skraju stołu zajmowanego przez Rodericka. Zarzuciła jedną imponującą nogę na drugą i odchyliła się do tyłu, opierając na wyprostowanych rekach. Trzeci guzik żakietu napiął się niebezpiecznie pod naporem biustu, ale wytrzymał, ku zdziwieniu Daniela. Kobieta złowiła jego spojrzenie i uśmiechnęła się drapieżnie, po czym przeniosła całą swoją uwagę na chłopaka, który zrzuciwszy torbę i kurtkę wpiął w rzutnik własną kasetkę slajdów. Chwilę regulował ostrość, po czym na ekranie pojawiła się brzydka dziobata twarz mężczyzny w średnim wieku. Przez kolejny kwadrans grupa zapoznawała się z dokładną analizą i wnikliwą interpretacją zgromadzonych dotąd faktów. Kilka razy Kirzingerowi udało się ich zaskoczyć trafnością niektórych spostrzeżeń. Na koniec głos znów zabrała Parnell.
- Zapoznajcie się z dokumentacją i wysnujcie twórcze wnioski. Jutro z samego rana spotykamy się na trzynastym piętrze i ustalimy plan działań. Czy są jakieś pytania?
Pytań nie było. Detektyw wyszła z pokoju kołysząc biodrami jak rasowa modelka. Za nią podążył Robert łakomie wpatrzony w opięte zieloną materią pośladki i Anna z wyrazem niesmaku na twarzy. Dan otworzył swoją teczkę i szybko przekartkował dokumenty.
- Dlaczego mnie okłamałeś? - zapytał bez wyrzutu, nie patrząc na czarnowłosego pakującego swój egzemplarz do torby.
- Słucham?
- Dlaczego mnie okłamałeś? - powtórzył - Nie powiedziałeś, że pracujesz w policji...
- A ty może powiedziałeś! - prychnął - Panie analityk urzędowy! Moje szczęście, kurwa, w tłumie ludzi trafić akurat na glinę...
- Trafiłbyś na troglodytę i nie zrobiłoby ci najmniejszej różnicy.
- Do czego pijesz? - Max przechylił się przez stół i zamknął z trzaskiem teczkę mężczyzny.
- No zgadnij!
- Odwal się! - chłopak zarzucił torbę na ramię. Pokręcił głową i ruszył w stronę drzwi.
Odwrócił się i otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował. Dan zauważył, że kolczyk zniknął. Czyżby zbyt ekstrawagancka ozdoba do pracy?
- Zaznaczyłeś w formularzu, że ćpasz? - ciche pytanie osadziło Maxa w miejscu. Odwrócił się powoli i wbił w Daniela nienawistne spojrzenie. - Myślisz, że nie zauważyłem? Nie jestem ślepy, ani niedorozwinięty. Miałeś oczy jak spodki i zupełnie nie kontaktowałeś...
- Nie twoja sprawa! - warknął przez zęby.
- Moja, jeżeli mamy razem pracować. Jesteś odpowiedzialny nie tylko za siebie!!! Nie chcę, żeby moje życie spoczywało w rękach ćpuna!
Max lekkim kopnięciem zamknął drzwi wiodące na korytarz. Oparł się o nie, torba gruchnęła na podłogę.
- Nie jestem ćpunem - powiedział cicho, wbijając wzrok w swoje buty.
- Nie?
- Nie. To sporadycznie, tylko na imprezy...
- Ach tylko na imprezy. - Dan sceptycznie pokiwał głową. - Łykasz dropsa i sprowadzasz do siebie pierwszego lepszego napaleńca, który cię poderwie? Raz, czy kilka razy w tygodniu?
- Nie jestem dziwką... - jego dłonie zacisnęły się w pięści.
- Oczywiście, że nie jesteś. - potwierdził Roderick zjadliwie - Nie zażądałeś pieniędzy. Co więcej, to ja mogłem się na tobie wzbogacić. Mogłem cię nawet zabić, nie zauważyłbyś... - wstał i zgarnął ze stołu swoją teczkę - Zastanów się następnym razem, jak wybierzesz się na taką imprezę.
Podszedł do drzwi i schylił się po torbę czarnowłosego, podał mu ją z westchnieniem.
- Chodź na jakieś śniadanie. Ten makaron był obrzydliwy, a ja jestem ci coś winien.
- Za seks czy za jedzenie?
Daniel parsknął. Wepchnął torbę w objęcia chłopaka i wyszedł z pokoju.
- Do zobaczenia jutro. - rzucił nie odwracając się.

Max wprowadził motocykl do garażu na tyłach domu i starannie zabezpieczył jego bramę łańcuchem z kłódką. Omijając kałuże w rozmokłej ziemi ruszył w kierunku brukowanej ścieżki prowadzącej do drzwi. Parterowy nieduży domek, a właściwie posesję na której stał, dostał od babci na dwudzieste pierwsze urodziny i w ciągu czterech lat przekształcił zniszczoną ruderę w całkiem sympatyczne i co najważniejsze - nadające się do zamieszkania miejsce. Spory, nadal zarośnięty ogród, otaczał wysoki niebieski płot ze stalowych sztachet, zamknięty od drogi przesuwną bramą. Sam dom, w chwili obecnej pomalowany na ceglasty kolor, przed ciekawskimi oczami osłaniał szpaler wybujałych krzaków. Max wygrzebał z torby klucze i wetknął jeden w górny zamek drzwi, który... okazał się być otwarty. Dolny również. Zmarszczył brwi. Doskonale pamiętał, że rano zamykał oba zamki. Na pewno! Oparł dłoń na chłodnym uchwycie paralizatora i ostrożnie nacisnął klamkę. Drzwi otwarły się powoli, z cichym skrzypnięciem.
- No jesteś wreszcie! - dobiegł go ze środka kobiecy głos - Słychać to twoje barachło już z kilometra, a od garażu idziesz jak byś się czołgał. No co tak patrzysz?
- Monica tyle razy cię prosiłem, żebyś mi wreszcie oddała klucze!
- Nie oddam! - szczupła wysoka szatynka wojowniczo podparła się pod boki i przybrała zaciętą minę - Muszę cię pilnować!
- Jasne, wchodząc kiedy chcesz do MOJEGO domu? - zaakcentował, rzucając torbę w kąt i zdejmując kurtkę
- Chociażby.
- Monica, jesteś moją siostrą! Nie matką!!! A ja nie mam piętnastu lat!
- I dlatego taktownie nie zapytam z kim spędziłeś dzisiejszą noc... - wymownie wskazała na skopaną pościel i rozerwane opakowanie prezerwatyw leżące obok na podłodze
- Wyjdź! - warknął chłopak czerwieniejąc
- Wyrzucasz mnie?
- Owszem, wynocha! - otworzył drzwi
- Nigdzie nie idę, zamknij te drzwi, bo przeciąg. Otworzyłam okno...
Max w myślach policzył do dziesięciu. Zamknął drzwi i policzył jeszcze raz. W końcu wzruszył ramionami, ściągnął buty i w samych skarpetkach ruszył w kierunku aneksu kuchennego. Z lodówki wyciągnął napój izotoniczny i napił się wprost z butelki.
- Po co przyszłaś? - zapytał sucho
- Jak to po co? - obruszyła się - Odwiedzić mojego kochanego młodszego braciszka!
- Mhm. - mruknął sceptycznie - A tak na serio?
- A tak na serio to nie dzwonisz, nie odbierasz telefonu, przyszłam sprawdzić czy już udało ci się zaćpać na śmierć...
- Mhm. No to sprawdziłaś... Zamknij za sobą drzwi. - odwrócił się ponownie do lodówki i wyciągnął na chybił trafił jakiś pojemnik z jedzeniem. Powąchał, skrzywił się i wyrzucił całość do kosza.
- Nadal jesz tylko te świństwa? - energicznym krokiem podeszła do lodówki, odepchnęła Maxa i zaczęła wyciągać dania na blat - Jezus Maria, połowa jest przeterminowana, strujesz się!
- Już się uodporniłem na trucizny - warknął, omijając siostrę i sięgając do narożnej szafki. Wyjął z niej niebieski gliniany słoiczek, a z niego tabletkę. Popił resztką napoju, słoiczek wrócił na swoje miejsce.
- Max nie możesz tak... - westchnęła, chwytając go za ramię i siłą odwracając do siebie, spróbował uwolnić rękę, ale nie włożył w to serca. Umknął wzrokiem w bok, unikając spojrzenia na siostrę.
- Jak nie mogę?
- Tak! - machnęła ręką, ogarniając gestem cały dom - Praca, uczelnia, żarcie z mikrofali, prochy na pobudzenie, prochy na uspokojenie, imprezy, puszczanie się z kim popadnie!
- Nie puszczam się z kim popadnie. - wzruszył ramionami.
- To zabawne, że ubodło cię akurat to... - puściła go i wróciła do opróżniania lodówki
- Zabawne. - skinął głową, ruszając w stronę łóżka.
Monica jednym ruchem zgarnęła wszystko z blatu do worka na śmieci. Wyszła z nim z domu i wrzuciła w obmurowany śmietnik na zewnątrz. Kiedy wróciła, Max leżał na łóżku w ubraniu, przedramieniem zasłaniając oczy.
- Nie masz dzisiaj zajęć? - spytała zabierając się za zmywanie zebranych w zlewie naczyń.
- Mam, ale dopiero na trzecią - mruknął
- Do której?
- Do dziewiątej.
- Zjedz coś zanim pójdziesz.
- Mhm.
Dalej zmywała w milczeniu. Czyste naczynia wytarła i powstawiała na swoje miejsca do szafek, przemyła blat, otarła ekspres do kawy i poszła sprzątać łazienkę. Martwiła się. I to bardziej niż chciała się przed sobą przyznać. Max zmienił się nie do poznania, stawał się coraz bardziej obcy. Unikał kontaktu. Nie mówił jak na uczelni, jak w pracy. Nie spotykał się z przyjaciółmi, wykręcał od rodzinnych spotkań. Mimo, że wcześniej ćwiczył aikido, od kilku miesięcy całkowicie zaniedbał treningi. Pokłócił się z Willem i nie rozmawiali już od niemal pół roku. Kiedy ona próbowała wciągnąć go w rozmowę stawał się złośliwy i nieprzyjemny, pasowała, żeby nie wywoływać kłótni. Wciąż powtarzał, że to jego życie, jego sprawa, jego zdrowie i czas. Jakby wszystko chciał sam. A nie dawał rady sam. Energicznie zaczęła polerować lustro nad umywalką. Kończyła mu się pasta do zębów - zauważyła. Szczoteczka wyglądała jak skołtuniony drapak. Żelu pod prysznic zostało kilka ostatnich kropel, podobnie jak szamponu. W szafce na kosmetyki znajdowały się dwie zupełnie już puste butelki dezodorantu, pęknięta tubka żelu do golenia, kilka zużytych jednorazówek i trzy kartoniki nawilżanych prezerwatyw. Kolejny problem - zmarszczyła brwi, przekładając je na górną półkę i wyrzucając resztę. Gdyby chociaż spróbował założyć jakikolwiek trwały związek... Zebrała puste opakowania i wyniosła je do kosza.
- Max?
- Tak? - spojrzał na nią podnosząc głowę i uśmiechając się lekko
- Wszystko ci się kończy, rybka. - westchnęła. Subtelna zmiana, ale wiedziała, że to jej Max wrócił. Na krótko, tylko na kilka godzin... - Lodówka pusta, kawy ledwie na dnie, resztka energy-drinków. Nie masz ani pasty do zębów, ani szamponu. Kiedy robiłeś zakupy?
- W niedzielę - stwierdził po dłuższej chwili zastanowienia.
- Na pewno nie wczoraj. Ubieraj się, pojedziemy do sklepu.
- Masz tyle czasu? - zapytał miękko, ruszając w stronę garderoby i już po drodze ściągając bluzę
- Mam urlop, zdążymy przed twoją uczelnią.
Do najbliższego supermarketu jechało się dziesięć minut. Monice w samochodzie udało się wciągnąć Maxa w rozmowę na temat starego serialu szpiegowskiego, który - jak się okazało - oboje oglądali. Już krążąc z wózkiem między regałami zaśmiewali się w głos z twórczych wniosków, jakie chłopak wysuwał na podstawie sugestii i niedomówień głównych bohaterów.
- Sto czterdzieści sześć dolarów i pięćdziesiąt centów - zażądała ekspedientka przy kasie
- Ja stawiam! - wyrwała się Monica, zanim Max zdążył sięgnąć po portfel
- Nie jestem aż tak biedny - zażartował, niosąc papierowe torby z zakupami do samochodu
- Wiem, że nie jesteś, ale chyba od czasu do czasu mogę cię porozpieszczać, co? Od tego są starsze siostry.
- Jesteś najukochańszą starszą siostrą na całym świecie - cmoknął ją w policzek.
Wstawili trzy torby na tylne siedzenie. Monica zawiozła Maxa na kampus, a sama pojechała do jego domu zostawić zakupy. Stojąc na światłach przy stacji zastanawiała się jak łatwo jest zaplątać się tak jak on. Nienawidziła narkotyków. Nienawidziła tego, co zrobiły z jej bratem. Obiecała sobie, że wyciągnie go z tego świństwa. Za wszelką cenę.

Dan wyszedł z budynku policji dopiero kilka minut po czwartej. Skierował się do małej włoskiej knajpki po drugiej stronie ulicy. Podawali tam świetne grzanki z kremem czosnkowym i koktajl z krewetek, za którym przepadał. Po posiłku zdecydował się jeszcze na małą kawę. Popijając czarny, gęsty płyn z niewielkiej filiżanki, przeglądał zawartość teczki dostarczonej przez detektyw Parnell. Ze szczegółami śledztwa postanowił zapoznać się dopiero w domu, bardziej interesowały go postaci przydzielonych współpracowników, zwłaszcza jednego, ale usilnie nie dopuszczał do siebie tej myśli. Przełożoną znał osobiście, więc jej dossier pominął, zaczął od śniadej brunetki - Anny Rinthal. Z pochodzenia meksykanka, wychowała się w Arizonie, a do Seattle sprowadziła zaraz po studiach. Miała trzydzieści dwa lata, męża i dwóch synów. Na własną prośbę została przeniesiona z przestępstw gospodarczych do przestępczości zorganizowanej. Miała dziewięćdziesiąt dwa procent skuteczności, doskonałe wyniki sprawnościowe i wysoki wskaźnik inteligencji. Sama zgłosiła się do tego śledztwa, bo zazębiało się z kilkoma prowadzonymi przez nią sprawami. Robert McReed, śledczy o wyglądzie żebraka, pochodził z Waszyngtonu. Tam się urodził w małym, spokojnym miasteczku, tam dorastał, uczył się, tam się ożenił. Jego dziadek był policjantem. Ojciec też. Dwaj starsi bracia kontynuowali rodzinną tradycje. Robert też się nie wyłamał. Został oddelegowany z Komendy Głównej w Olympii, jako wsparcie stanowej inicjatywy. W tym roku kończył czterdzieści trzy lata. Rozwiedziony. Ojciec dwudziestoletniej panny z dzieckiem. Kapitan policyjnej drużyny zapaśniczej, osiemdziesiąt dziewięć procent skuteczności. Kolejny arkusz dotyczył jego samego, więc Dan siłą rzeczy znał go doskonale. Przyjrzał się krytycznie swojemu zdjęciu sprzed kilku lat. Rude włosy wtedy modnie przylizane teraz nosił obcięte na krótko. Zgolił wąsy, zrzucił kilka kilo. Okulary skrywające bladozielone oczy zamienił na podbarwiane szkła kontaktowe. Wtedy wyglądał na więcej, niż swoje dwadzieścia osiem lat. Teraz mając ich trzydzieści trzy, spokojnie mógł uchodzić za dwudziestoośmiolatka. Na samym spodzie spoczywała kartka z danymi Maxa. Zdjęcie nawet dość aktualne, ale bez kolczyka. Szkoda, bo pasował do niego. Chłopak o wiele lepiej wyglądał w rozpuszczonych włosach, opadających na ramiona, niż w byle jak związanym kucyku - stwierdził. Za miesiąc kończył dwadzieścia pięć lat, kawaler, o dzieciach nic nie wiadomo. Miał dużo starszego brata - Williama, starszą siostrę Monicę i dwuletniego bratanka. Rodzice - oboje lekarze chirurdzy - mieszkali w wiejskiej posiadłości nad Zatoką Elliott. W policji Max pracował dorywczo, dwadzieścia godzin w tygodniu, jako konsultant informacyjny. Studiował na Uniwersytecie Waszyngtońskim, na ósmym semestrze Technik Społecznych i Informacyjnych. Skończył już Profiling i Analitykę Dowodową na Stanowej Akademii, to był trzeci kierunek. Zdecydowanie zbyt mało informacji jak na gust Dana. Z niesmakiem złożył dokumenty z powrotem do teczki. W tym momencie rozdzwonił się w kieszeni spodni jego telefon. Przez chwilę słuchał informacji płynących z małej słuchawki, po czym rzucił kilka banknotów na stół i wyszedł.

Krótki odcinek dwunastej przecznicy, pomiędzy chińską pralnią a salonem gier stanowił miejscową aptekę. Wiedzieli o tym wszyscy. Cóż, wszyscy, którzy powinni wiedzieć. Tu przychodzili studenci, mieszkający w kampusie uniwersyteckim, po magiczne tabletki, pomagające zdobywać lepsze oceny na egzaminach. Tu przychodzili urzędnicy, starający się złapać trochę koloru w nudnym szarym życiu. Tu zbierali się biali, czarni, żółci. Ta apteka była najbardziej znana w mieście i otwarta dwadzieścia cztery godziny na dobę. Siedem dni w tygodniu i trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. T.J. Rust, czarnoskóry dwudziestolatek, nonszalancko opierał się o ścianę i od niechcenia kozłował wytartą piłką do koszykówki. Dzisiaj to on był aptekarzem. Od rana obsłużył już kilkunastu klientów. Nie mógł się doczekać drugiej po południu, kiedy ktoś przyjdzie go zmienić. Wtedy pójdzie do domu, załaduje sobie działkę i kto wie, może nawet zje jakiś obiad. Mężczyzna, który wysiadł z czarnego volvo przed pralnią, zdecydowanie nie pasował do tego miejsca. Miał na sobie nienagannie skrojony biały, płócienny garnitur, białe spodnie i jasne mokasyny z lśniącej skóry. Pomiędzy rozchylonymi skrzydełkami kołnierzyka granatowej koszuli błyskał złoty medalik, wyraźnie odcinający się od opalonej skóry. Jasne włosy zaczesane miał do tyłu, oczy skrywały granatowe, duże okulary słoneczne. Rozejrzał się i wolnym krokiem ruszył w stronę T.J.
- Przyjemna okolica - zagadnął z silnym, twardym akcentem
- Ano przyjemna... - potwierdził Rust, mierząc przybysza od stóp do głów
- Chodzą słuchy, że masz dojście do właściciela tutejszej apteki - mężczyzna przeszedł do rzeczy
- Może mam, a może i nie. Zależy kto pyta, po co, i ile płaci za odpowiedź.
Mężczyzna zsunął okulary na czubek nosa. Od zewnętrznego kącika lewego oka aż do linii włosów na skroni ciągnęła się poszarpana blizna. T.J. aż wzdrygnął się od lodowatego spojrzenia niebieskich oczu.
- Przekażesz mu wiadomość.
- Stary, nie jestem pocztą głosową, znajdź kogoś innego... - zaczął, ale uderzenie o ścianę pozbawiło go oddechu. Blondyn przycisnął jego gardło ramieniem, przydusił mocno, aż przed oczami chłopaka zawirowały czerwone płatki.
- Przekażesz mu wiadomość - powtórzył ze stoickim spokojem - Że Wiktorij Żyłkow chce z nim porozmawiać. Osobiście. - Odsunął się o krok, pozwalając T.J. stanąć normalnie. - Tu jest moja wizytówka - podał mu kremowo-żółty kartonik - A tu masz za fatygę - na dłoń chłopaka spadła torebeczka z dwoma zielonkawymi tabletkami - A jakby nie traktował mojego zaproszenia poważnie, przekaż mu, że zostawiłem wiadomość na Wschodnim Bulwarze. Nie przeoczy jej. - strzepnął z ramienia Rusta niewidoczny pyłek. Wsunął okulary i odszedł, zakładając dłonie za plecami. Samochód odjechał.



Komentarze
mordeczka dnia padziernika 12 2011 21:20:50
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Alesio (Brak e-maila) 19:37 14-02-2008
Jak zwykle booooskie *___* Fu-chan jak ja uwielbiam Twoje opka po prostu kolejne mistrzostwo

P.S. i jestem pierwszy xDD
Fu (Brak e-maila) 18:02 15-02-2008
I jedyny smiley dzieki Ales, to duzo dla mnie znaczy smiley BTW zaczelam pisac to z kotołakiem, co prosiłeś XD
Alesio (Brak e-maila) 20:37 15-02-2008
Serio? Serio serio serio? Fu-chan czy ja już mówiłem że Cie toffam? *__* większej radości zrobić mi już chyba nie mogłaś [tuli]
WOW (Brak e-maila) 10:52 16-02-2008
Przepiękne smiley Czekam na więcej
Adi (Brak e-maila) 10:00 17-02-2008
No, dzieciaku, wreszcie coś co mi się podoba smiley
Haru-chan (Brak e-maila) 23:54 20-02-2008
Dobre... wciągające... chciem więcej!
Alesio (Brak e-maila) 07:40 19-05-2008
No i gdzie dalej? gdzie gdzie gdzie?
Mreuek (Brak e-maila) 22:12 05-07-2008
brakuje mi dalszego ci±gu bo wspaniale się zapowiada
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum