Rozdział 41 - Miły gość i masa niespodzianek
- Panie Andrzeju, proszę powiedzieć, nazwisko którego poety nie występuje w piosence „Cichosza” Grzegorza Turnaua? Czesława Miłosza? Adama Mickiewicza czy Jana Brzechwy?
Jan Brzechwa, pomyślał Artur, wpatrując się w telewizor, śledząc przebieg teleturnieju Jeden z dziesięciu. Starszy mężczyzna, do którego poszło pytanie nie zastanawiał się długo, odpowiadając:
- Jan Brzechwa.
Rozległ się dźwięk prawidłowej odpowiedzi i uczestnik wyznaczył kolejną osobę.
- Pani Joanno, kto zapisał dla potomnych legendę o Wandzie, co nie chciała Niemca? Gal Anonim? Jan Długosz? Wincenty Kadłubek?
Anonim odpada, chyba Długosz? Artur westchnął, zginając nogi w kolanach i wsuwając stopy pod siebie. Ułożył znużony głowę na poduszce, którą przyciskał do piersi. Całą uwagę próbował skupić na programie, aby chociaż przez chwilę nie myśleć o swoim stanie, o sprawie w sądzie, o znajomych, którzy nieświadomi tego co przeżył śmieli twierdzić, że się na nich wypiął. Nie miał sił cokolwiek im tłumaczyć, nie chcąc też ujawniać swojego kalectwa, do którego zaliczał utratę oka. Nie zniósłby ich natarczywego spojrzenia, doszukiwania się różnic między zdrowym, a sztucznym okiem. Ledwo przyjął wiadomość od Justyny, że Piotr także posiadał tą wiedzę o jego stanie zdrowotnym, a co dopiero jakby cała paczka znajomych dowiedziała się o tym. Jednak to ze starszym mężczyzną miał częstszy kontakt niż z nimi, nawet jeśli ograniczał się on do smsów i paruminutowych rozmów przez telefon. Piotr nie nalegał na spotkanie, z czego Artur był zadowolony, nabierając sił, aby kiedyś mogło do tego dojść.
Westchnął, pociągając nosem i sięgając po jedną z chusteczek, które leżały na kanapie tuż obok niego. W salonie było cicho, nie licząc dźwięków wydobywających się z telewizora, czy pochrapywania Maxa, uwalonego pod kanapą na jasnym dywanie. Pies był chyba jedyną istotą, do której mężczyzna nie zmienił stosunku, bo w końcu zwierze nie dostrzegało w nim żadnych zmian, nic przez co Artur mógłby poczuć się źle. Ale to był tylko pies, działający według prostych reguł, nie to co człowiek, który aby czuć się bezpiecznie, komfortowo potrzebował konkretnych rzeczy, podchodzących pod jego indywidualne pragnienia.
Wysmarkał się porządnie w zmiętą chusteczkę, ciesząc się chociażby z tego faktu, że nie jest już chory i wszelkie objawy zapalenia dróg oddechowych szybko zaczęły go opuszczać. Po trzech dniach od kiedy wyszedł ze szpitala. Mimo to nie potrafił na powrót odnaleźć się w swoim świecie. Każdy dzień zaczynał od proszków przeciwbólowych oraz maści, mających przyspieszyć gojenie się ran. Przez to nawet i w rodzinnym domu czuł się jak w szpitalu, z tą zmianą, że oprócz niego i matki, nie było tu nikogo. Ale dziś było inaczej i Artur odczuwał to wyraźniej, zwłaszcza w swoim samopoczuciu. Nie było tego dużo, zaledwie niewielka garść, lecz na tyle wystarczająca, aby zmusić go do drobnego uśmiechu. Przez długą chwilę siedział w kucki w korytarzu na pierwszym piętrze, wchłaniając domową troskę i ciszę utkaną ze wspomnień skrytych po kątach. Nadal fizycznie słaby, z plamami niejasności w umyśle przemierzał wolno kolejne pomieszczenia, zaglądał i szukał tego co znane, miłe. Dopiero po zakończeniu tej podróży, siadając na kanapie, w salonie odkrył w sobie tęsknotę za wszystkim tym, co stanowiło podstawę jego życia. Upewnił się, że nadal istnieją i w cieniu ich spokoju może spojrzeć na swoje życie z boku. Nie pytał się co powinien robić dalej, gdyż odpowiedź na to miał jasną. Czekały go kolejne wizyty u lekarza, przykręcanie zdrowych śrub ciału, pojenie lekarstwami i co najważniejsze obserwowanie oka, a raczej tego, co po nim zostało. Artur nie umiał bez trwogi patrzeć na ten fragment siebie, gdzie idealna struktura skóry została naruszona pociągłymi liniami świeżych blizn. Pękł i trzeba było go posklejać, znaleźć zastępcze elementy, dopasować i stworzyć na nowo.
Często w snach wracał do tego poranka, kiedy wpuścił do mieszkania sąsiada. Dominowały w tych wizja bezradność i bezsilność, ciasno oplatające jego ciało żelazną obręczą. Ale to ból z każdą chwilę wypełniał go bez reszty, podsycał strach i przerażenie, że umiera. W tamtej krótkiej chwili, był pewny, że zasmakował gorzkiego pocałunku śmierci i tylko pomoc Piotra niepozwoliła mu się nim udławić.
Ocknął się i odetchnął ciężko z ulgą, ciesząc się, że otaczają go mury rodzinnego domu, a nie kruche ściany tamtego mieszkania. Wpadał często tak głęboko w swe rozmyślenia, że wydawało mu się, że traci kontakt z rzeczywistością, a czas umyka między palcami. Nie zdradzał się z tym przed matką, choć zdarzało mu się i przy niej popadać w podobne stany, lecz na krótki moment. Budził się zmarznięty, przez sekundę przesiąknięty dławiącym strachem, z wyrazistą wonią własnej krwi w nozdrzach. Ale milczał, pozwalając ciału pamiętać. Nie znalazł jeszcze skutecznej metody na poskromienie niechcianych myśli, tak paraliżująco chwytających go w niespodziewanych momentach. Widział jednak, że w końcu mu się to uda.
Drgnął, a serce podskoczyło mu w nagłym impulsie strachu, kiedy leżący na stoliku telefon zawibrował głośno. Uśmiechnął się do siebie z przekąsem i skarcił w duchu za tak gwałtownie zareagował. Odczytał wiadomość, która przyszła, wciąż się uśmiechając. Od Piotra.
***
Justyna westchnęła znużona w swoje dłonie, mając już dosyć silnego aromatu kawy, towarzyszącego jej niezmiennie już od ładnych paru tygodni, dosyć jazzowej melodii wygrywanej przez radio, dosyć oświetlenia w jej gabinecie, które męczyło oczy. Wstała, wyprostowała się, aż chrupnęły jej kości. Spojrzała przez okno, by zmęczone oczy odpoczęły, ale widok rozmąconego w błocie śniegu wcale jej nie pomógł. Muszę się ruszyć, szybko, pomyślała, zerkając na zegarek zapięty na lewym nadgarstku. Jak na kobietę w średnim wieku, miała naprawdę bardzo atrakcyjne, szczupłe ciało. Jedyne na co zwykła narzekać, były to ciemne przebarwienia wyłażące jej na skórę od nadmiernego słońca.
Wyciągnęła z szafy długie, skórzane kozaki, które przebierała zwykle po przyjściu do restauracji na bardziej wygodne szpilki, usiadała na krześle ubierając je ponownie. Muzyka z radia nużyła ją tak bardzo, że miała ochotę je roztrzaskać, nagle zniecierpliwiona, zezłoszczona, poirytowana. Przynajmniej nie świąteczne przeboje, sarknęła w myślach, ubierając na siebie długi, włoski, wełniany płaszcz kopertowy, tak cudownie dopasowany w talii, że nikt chyba nie mógł mieć wątpliwości, co do znakomitej figury Justyny. Zamknęła biuro, zagłębiając się w ciemności korytarza, wpadła na schody, by zbiec po nich pospiesznie, nie mogąc znieść już stagnacji, oczekiwania, codziennego zmagania się z tym, co przyniósł im los.
Kiedy myślała o Arturze zamkniętym w czterech ścianach domu, samotnym, fala przykrości ściskała mocno jej gardło. Nie potrafiła spokojnie patrzeć na jego izolację, na to jak alienuje się na własne życzenie, nie pozwala dotrzeć do siebie, nie pozwala by odwiedzili go choćby jego przyjaciele, o Krzyśku już nawet nie wspominając. Piotr również nie widział się z jej synem od czasu wypadku, i zamierzała właśnie to zmienić, nieważne, czy Artur akceptował to, czy nie, musiał w końcu zacząć spotykać się z ludźmi.
- Piotrek? - zawołała, wchodząc do małej kanciapy dla pracowników znajdującej się na parterze. Mężczyzna siedział zgarbiony przy stoliku, tyłem do wejścia, popijając coś mocno parującego z dużego kubka. Sądząc po zapachu była to jakaś zupa instatnt. Odwrócił się słysząc, że jest wołany. - Masz coś teraz do roboty, czy czekasz?
- Za czterdzieści minut jadę z cateringiem, a potem to już Paweł będzie - powiedział, wstając z krzesełka i przyglądając się jej nienachalnie. Szefowa wyglądała jak zawsze nienagannie i bardzo podziwiał ją za jej siłę. Zdawał sobie sprawę, jak musi być jej ciężko.
- Dobrze, nieważne, Ola zadzwoni po Pawła, pojedzie za ciebie, to nieistotne. Chcę żebyś jechał ze mną do Artura, teraz - wyrzuciła z siebie gwałtownie, potrząsając w uniesieniu włosami. Kluczyki od samochodu już brzęczały w jej obleczonej w ciasną rękawiczkę dłoni.
- Coś się stało? - spytał, popatrując na nią niepewnie. Takie nagłe decyzje nigdy nie wróżyły niczego dobrego.
- Stało? Oczywiście, że się stało! Chcę, żebyś z nim pobył. Porozmawiał. Nie mogę już patrzeć, myśleć o tym - podniosła głos, unosząc dłonie do twarzy w geście kompletnej bezsilności - jak on siedzi tam sam, nie chce z nikim się widzieć! Może… wiesz, może jak zobaczy się z tobą, będzie mu chociaż odrobinę lżej. Ze mną nie chce mówić o tym… o wszystkim - westchnęła, patrząc na niego zagubionym, zranionym spojrzeniem. Piotr mógł być jej ostatnią deską ratunku.
- Jasne, jeśli tylko Artur nie ma nic przeciwko - odparł, myjąc pobieżnie kubek i już po paru chwilach zmierzając z nią w stronę parkingu na tyłach restauracji.
***
Kobieta odkluczyła sprawnie drzwi, mimo półmroku panującego na podwórzu ich rodzinnego domu, bez problemu trafiając odpowiednim kluczem w odpowiednią dziurkę. Weszli do ciemnego korytarza, Piotr prawie potknął się o buty porzucone na środku wycieraczki, gorące, suche powietrze uderzyło w zmarznięte policzki, poczuł jak poci się momentalnie pod warstwami ubrań, jak t-shirt zaczyna przyklejać mu się do pleców, rozebrał się więc pospiesznie, zbierając nawet ukradkowe spojrzenie Justyny. Ciężko było nie patrzeć na kogoś tak ogromnego.
Kobieta zawołała raz i drugi, odpowiedziała jej jednak kompletna cisza, wspięła się więc po schodach na pierwsze piętro, od razu zauważając blask światła na końcu korytarza, postąpiła pospiesznie dalej, do pokoju, w którym paliło się ciepłe, przytłumione światło nocnej lampki. Piotr powlókł się za nią, raptem zupełnie przytłoczony atmosferą mieszkania, zapachem medykamentów, którym przesiąknięte było powietrze, ciszą, ciemnością. Poczuł się zupełnie obco i nie na miejscu.
Już od progu zauważył sylwetkę skuloną na łóżku. Chłopak najwyraźniej zasnął, nie mógł słyszeć więc, że przyszli. Mężczyzna podszedł bliżej, mając nieodparte wrażenie, że to nie Artur, że to ktoś zupełnie mu nieznajomy, tak inne było to, co widział przed sobą. Niesamowity smutek ścisnął go krótko za gardło, kiedy patrzył na szczuplutką, białą jak śnieg rękę wyłaniającą się z rękawa obszernego swetra, oglądał jego chudość widoczną nawet spod ciepłych ubrań, jego uśpioną twarz, taką łagodną, dziecięco ufną, z różowym, wypukłym rysunkiem blizn, ze skórą cienką i białą jak bibuła, zapadniętą i grudowatą wokół opatrunku, który zakrywał jego oko. Miał ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć jego włosów, króciutkich i jasno rudych, odrastających nieśmiało na ogolonej czaszce, nie zrobił tego jednak, przyglądając mu się w zupełnym milczeniu.
Justyna pochyliła się nad synem, z twarzą tak czułą i kochającą, że Piotrowi zdawało się, że rozświetla sobą mrok pokoju. Kobieta miała rację, mówiąc mu w samochodzie, że Artur zmienił się bardzo, że jest inny, miał jednak głęboką nadzieję, że pewne rzeczy, które poznał w nim, nie zmieniły się zupełnie, i nie chodziło mu bynajmniej o jakikolwiek aspekt fizyczny.
Pogładziła go swoją małą, różową ręką po okrytym swetrem ramieniu, delikatnie ale stanowczo wybudzając. Chciała, żeby już się zobaczyli. Chciała w końcu dostrzec jakieś emocje na twarzy swojego syna.
- Artur, obudź się - wyszeptała nad nim, wpatrzona w niego jak w obrazek. Nic nie mogło się równać z bezmiarem jej miłości do niego.
Młody mężczyzna poruszył się pod jej dotykiem, ale musiało minąć parę sekund żeby w końcu się odezwał.
- Hmm... hej - szepnął niewyraźnie, unosząc się na łokciu i odwracając lekko głowę, aby móc ją lepiej zobaczyć.
- Kochanie. - Justyna pogładziła go po dłoni, uśmiechając się niepewnie. Miała nadzieję, że dokonała prawidłowego wyboru i Artur nie każe im zaraz wyjść, obojgu. Humor mu nie dopisywał ostatnimi czasy. - Przyprowadziłam ci gościa - powiedziała, czując, jak serce tłucze jej się ze zdenerwowania. Nie mogła doczekać się jego reakcji. Piotr postąpił do przodu, wchodząc w krąg ciepłego, żółtego światła i patrząc prosto na niego.
Artur zamarł, totalnie zaskoczony najpierw informacją matki, a potem widokiem mężczyzny, całkowicie nieprzygotowany, że owym ''gościem'' okaże się właśnie on. Mimo że od wewnątrz zalało go masę zwątpień, na czele ze strachem i niepokojem, to prócz tego poczuł poruszenie w sercu, tęsknotę, którą obrastał przez cały ten czas odkąd się nie widzieli. Nie potrafił jednak bezpośrednio patrzeć w oczy Piotra, bojąc się dostrzec na jego twarzy wszelkie emocje dotyczące tego jak on wygląda, całej tej sytuacji, pierwszego spotkania po wypadku.
Zacisnął palce na pościeli, podnosząc się do siadu na łóżku, nie mając pojęcia jak się zachować, co powiedzieć, atakowany zdenerwowaniem jak dreszczami zimna. Do końca też się nie wybudził, męczony ciężarem duszności, który zaległ mu w piersi oraz znużeniem sklejającym powieki. Serce szamotało się w nierównym tętnie.
- Cześć - mruknął Piotr, podchodząc blisko i patrząc po jego twarzy w poszukiwaniu jakiejś konkretnej reakcji, nie potrafił bowiem stwierdzić, czy chłopak chociaż odrobinę ucieszył się widząc go. Nie miał pojęcia, czy może usiąść obok niego, czy może powinien stać, czy może go dotknąć, lub czy też Artur nie będzie sobie tego życzył. Nadaremno próbował złapać z nim kontakt wzrokowy. Usiadł w końcu, na samym brzegu łóżka, przypatrując mu się, może odrobinę zbyt natarczywie.
Justyna odchrząknęła, zwracając na siebie uwagę.
- Ja pójdę się rozebrać. Pogadajcie sobie - powiedziała, wychodząc z pokoju w ekspresowym tempie i zamykając za sobą drzwi. Miała nadzieję, że prawidłowo założyła, że Piotr będzie nadal zainteresowany. Nie miała pojęcia, co zrobiłaby gdyby jednak nie był. W ogóle tego nie założyła, widząc, jak od początku był zainteresowany stanem Artura.
- Hej - wykrztusił z siebie w końcu młodszy mężczyzna, nieco spanikowany tym, że zostali sami, jak zarówno własnym zdenerwowaniem, tak silnym, wręcz paraliżującym. Miętosił przez chwilę rękawy swetra, aby w końcu odważyć się i unieść wzrok na Piotra, z bijącym z nerwów sercem. Na szczęście mężczyzna usiadł po jego prawej stronie, dzięki czemu mógł bez problemu na niego patrzeć, nieco ukrywając lewą część twarzy. - Chujowo wyglądam, co nie... - rzucił z ironią, samemu się dziwiąc, że udało mu się przy tym uśmiechnąć kpiąco, a raczej jedynie prawym kącikiem ust. Mięśnie z drugiej strony powoli regenerowały się, lecz nadal nie funkcjonowały prawidłowo. Artur nie umiał jednak długo utrzymywać kontaktu wzrokowego, co jakiś czas spuszczając spojrzenie na swoje dłonie czy wodząc nimi po dywanie.
Piotr wydobył z siebie cichy pomruk, czując się zupełnie zagubionym. Co miał mu niby powiedzieć? Jak się zachować? Nigdy nie był postawiony w takiej sytuacji, myślał gorączkowo nad jakimś, jakimkolwiek rozwiązaniem, czymś co nie uraziłoby Artura, nie sprawiło mu bólu. Nie wiedział nawet czy chłopak nie miałby nic przeciwko zwykłemu dotykowi. Potarł dłońmi o swoje kolana, czując się jak kompletny idiota. Przeciągająca się cisza również niczego dobrego nie wróżyła. Dawno nie czuł się tak ambiwalentnie.
Wstał niezręcznie z łóżka mruknął pod nosem ciche „ja pierdolę”, nim pochylił się nad nim i pocałował go w usta, właściwie jedynie dotykając je swoimi wargami. To co czuł, budziło w nim strach.
Żar pojawił się pośrodku piersi Artura, sprawiając, że całą jego twarz pokrył rumieniec, a serce gwałtownie podskoczyło na ten niespodziewany ruch Piotra. Przez pierwsze dwie sekundy był tak zaskoczony, że nie uczynił nic, aby odpowiedzieć na to, lecz w końcu, bardziej z przyzwyczajenia poruszył wargami, stęskniony za tą odrobiną czułości. Piotr zawisł nad nim, całując powoli, delikatnie, czule, zupełnie inaczej niż zwykł to robić, nie chcąc go jakoś uszkodzić. Skóra Artura była chłodna i gładka, przymknął oczy wcale nie mając ochoty go puszczać. Odsunął się jednak w końcu, spojrzał mu z bliska w twarz, nie potrafiąc się uśmiechnąć nawet, zbyt mocno przeżywając to, co się działo. Cmoknął go jeszcze raz, i jeszcze, gdzieś na granicy świadomości czując, że paradoksalnie, tęsknota zrodziła się w nim dopiero, kiedy go zobaczył. Usiadł ponownie, oglądając go sobie zarumienionego odrobinę, zawstydzonego, skrępowanego jego obecnością. Nie był dobry w mówieniu pocieszających rzeczy, o wiele bardziej wolałby po prostu go objąć. Odnalazł jego dłoń w pościeli i chwycił swoją gorącą, dużą ręką, nie wiedząc, co mógłby mu powiedzieć.
- Dobrze, że mnie nie wyrzuciłeś - mruknął, masując jego dłoń leniwie. Westchnął głęboko, poirytowany własną niemożnością wysłowienia się. - Kurwa no, nie to chciałem powiedzieć. Cieszę się, że się widzimy - wykrzywił wargi w imitacji pokrzepiającego uśmiechu, cały zły na siebie.
- Nawet nie pomyślałem, żeby cię wyrzucać, po prostu jestem w szoku - wytłumaczył cicho i niepewnie Artur, lekko zachrypniętym głosem, spuszczając nogi na ziemię, ubrany w szary, bawełniany dres. Nie wyswobodził ręki z uścisku Piotra, podświadomie ciesząc się, że ta bariera została między nimi naruszona, za pozwoleniem obojga stron. Wciąż czuł dreszcze po pocałunku, tak odmiennym od tych, którymi raczyli się oddawać się wcześniej, przed wypadkiem. Jednakże wciąż się zastanawiał czym kierował się mężczyzna, czy był to wynik poczucia obowiązku, czy może czegoś zupełnie innego. - Też się cieszę, chociaż cholernie się bałem jak to będzie wyglądać - przyznał, zaciskając palce dłoni w rękach Piotra.
- Co będzie wyglądać? Myślałeś, że ucieknę z krzykiem? - zakpił mężczyzna, przysuwając się do niego odrobinę i zanurzając twarz w ciepłym materiale swetra na jego barku. Powąchał go mało dyskretnie, ciesząc się niesamowicie, że Artur nie ucieka od dotyku. Pokonywanie takiej bariery mogłoby go przerosnąć. - Jesz coś w ogóle? Schudłeś… kruszynko - zaśmiał się cicho, dudniąco, ocierając się o niego szorstkim policzkiem jak wielki tygrys. Cały emanował pewnością siebie i bezpieczeństwem.
- Z panienki ewoluowałem na kruszynę? - rzucił z rozbawieniem Artur, nie mogąc uwierzyć, że humor tak szybko mu powracał przy mężczyźnie, jak powiew orzeźwiającego powietrza w dusznym pokoju. Ich spotkanie wyobrażał sobie zgoła inaczej. Dreszcze przebiegły mu po plecach, odczuwał każdy dotyk, czy gest Piotra dwa razy silniej, wcześniej nie zdając sobie nawet sprawy jak bardzo mu tego brakowało. Nadal jednak gdzieś z tyłu głowy kołatało mu pytanie czym kieruje się Piotr w tych wszystkich działaniach. Zignorował to jednak, nie chcąc w tej chwili się nad tym zastanawiać, nie teraz, kiedy mógł czerpać z tego jak najwięcej, cieszyć tą słodkością, do której nie miał dostępu przez tak długi czas. Niepewnie dotknął jego uda, zachęcony jego ruchem. - W szpitalu trzymali mnie na jakiejś diecie, a jak wróciłem to mnie infekcja złapała i jadłem jedynie jakieś kaszki, więc wyglądam jak szkielet.
- Dojdziesz do siebie szybko - odparł mężczyzna, kładąc rękę na jego dłoni, której ciężar palił jego nogę. Nie przypuszczał, że tak mu tego brakowało, zajęty codziennością, nie mając zupełnie czasu na myślenie. Teraz, kiedy był z nim tak blisko, widział zaskakująco silną różnicę. Nie był pewien, czy powinien mówić to, co przychodziło mu do głowy, z drugiej jednak strony czuł, że niewiele ma już do stracenia. Po tym, co się stało, miał wrażenie, że wszystkie przeżycia bledną.
- Wepchnąłbym ci się pod ten kocyk, co? Chyba twoja matka mnie nie wyrzuci - zażartował, siedząc z nim blisko, przytłaczając odrobinę swoim ciałem, pchając nos i usta w odsłonięte okolice jego szyi i obojczyka, ocierając się o niego lekko, nienachalnie, mimo że miał ochotę go raczej zmiażdżyć w uścisku.
Ciche parsknięcie wydobyło się z ust Artura, coraz bardziej zaskoczony, że stosunek mężczyzny do niego prawie się nie zmienił, a przynajmniej tak to wyglądało. Nie potrafił nie przyznać, że jego dotyk i sama obecność przyjemnie na niego działały, chociaż przez osłabienie jedyne na co by się mógł skusić to leżenie przy Piotrze.
- Myślę, że wzięła to pod uwagę przywożąc cię tutaj - mruknął, ciesząc się, że ranę oka oczyścił przed snem i nie musi tego robić teraz. Nawet jeśli Piotr zaakceptował go w takim stanie, wolał nie zdradzać przed nim innych stron swojego wyniszczenia.
- Wzięła pod uwagę, że będę chciał cię zjeść? - zażartował lekko, wtykając nos za jego ucho, coraz mniej skrępowany. - No a tak ogólnie, jak się czujesz? Boli cię coś? - dopytał, patrząc na niego szczerymi, szarymi oczyma. Był bardzo rozgrzany i naturalnie spokojny.
Artur spuścił wzrok na jego dłoń, która ten cały czas okrywał jego rękę. Wyraźnie się spiął na to pytanie, trochę zły, że chociaż na chwilę nie jest mu dane zapomnieć o tym, ale nie miał pretensji do Piotra o to. Blokada przed mówieniem o tym zniknęła.
- Trochę kiepsko ogólnie - powiedział z ciężkim westchnieniem, nie mając jednak jakiś oporów, aby ukrywać przed Piotrem obraz całej tej sytuacji. Postawa mężczyzny, jego słowa, wszystko było dla niego sygnałem, że nie pyta bo tak trzeba, ale naprawdę się tym przejmuje. - Takie dziwne mam uczucie jak przekręcam głowę, albo poruszam okiem, wiesz... w tym pustym, takie rwące, ale na szczęście już nie bolesne.
- Mhm… Przykro mi, ale wiesz, to tylko ciało, zregeneruje się - odparł Piotr, otaczając go powoli ramieniem i przyciągając do siebie, bardzo delikatnie, uważając, by nie zrobić mu żadnej krzywdy albo nie zadać bólu. - Ludzie po stracie oka mogą być sportowcami… Wiem, takie pierdolenie, ale wierzę, że sobie poradzisz, matka cię wspomoże, masz przyjaciół, wszystko wróci na stare tory - pocałował go krótko w skroń, nie mogąc uwierzyć, jak dobrze czuje się mając go przy sobie. Gdyby ktoś ośmielił się go tknąć, chyba naprawdę by go zabił.
- Na razie ciężko mi o tym myśleć. - Artur nie oponował na jego dotyk, pozwalając się przygarnąć, samemu opierając się o ciało Piotra. - Boję się jakiś powikłań, tego co dzieje się z tą raną, wszystkiego w sumie - dodał ciszej, pierwszy raz wypowiadając swoje obawy na głos.
- Masz przecież lekarza, matka się tobą opiekuje, jak coś się będzie działo od razu zadziałają… Nie zamartwiaj się niepotrzebnie, szkoda nerwów - wymruczał, ciesząc się ciepłem jego ciała przy sobie. Tak dawno tego nie czuł. Nie miał pojęcia, czy nie wygłupi się, mówiąc to, co ślina niosła mu na język, ale miał taką ochotę pleść mu do ucha różne głupoty, że sam zaczynał się siebie bać. - Dobrze mieć cię znowu przy sobie - mruknął cicho, dotykając ustami jego skóry, krótko i sucho.
Na korytarzu rozległy się odgłosy kroków nadchodzącej Justyny.
Słowa zamarły na ustach Artura, poruszonego ostatnim wypowiedzianym zdaniem przez mężczyznę. Nie miał czasu pomyśleć nad odpowiedzią, czy chociaż złapać swoją myśl, kiedy drzwi się otworzyły.
Justyna zapukała i weszła po chwili, obrzucając ich krótkim spojrzeniem. Aż nazbyt było widać, że chce wybadać sytuację. Uśmiechnęła się blado, starając się nie patrzeć zbyt natarczywie, co było o tyle trudne, że cały czas miała poczucie, jakby Artur był nastolatkiem, który związał się z jakimś łobuzem i nie pozwalał go sobie wybić z głowy. Nie żeby zamierzała w jakiś sposób interweniować, rumieniec na twarzy syna mówił jej zbyt wiele, i na chwilę obecną jego szczęście i dobre samopoczucie były sprawami priorytetowymi.
- Piotr, pewnie chcesz coś zjeść? Przyjechaliśmy prosto z pracy kochanie, nie było czasu na żaden obiad - wytłumaczyła się przed Arturem. Dla chłopaka pora kolacji również się zbliżała.
- Nie chciałbym robić kłopotu - mruknął mężczyzna, zabierając niespiesznie ramię z pleców Artura, zerkając na niego badawczo, nie mając pewności, jak chłopak zapatruje się na tą sytuację.
- Bez przesady Piotr, i tak robię kolację. Jeśli… jeśli chcesz zostać, to podwiozłabym cię przed pracą do domu, mógłbyś się przebrać - przełknęła ciężko ślinę, zdając sobie sprawę, jak głupio to musi brzmieć. Jakby naprawdę miała do czynienia z parą nastolatków, a nie z dorosłymi mężczyznami. Piotr popatrzył na nią ciężkim do odgadnięcia wzrokiem, kiwając krótko głową. Sytuacja była nad wyraz dziwaczna, i wolał się nad nią nie rozwodzić, skupiając się mocniej na zadowoleniu, jakie czuł.
Lekki uśmiech pojawił się na ustach Artura, kiedy słuchał tej wymiany zdań, mając ochotę wybuchnąć śmiechem. Jeśli ktoś kiedyś powiedziałby mu, że Justyna sama z siebie zaproponuje Piotrowi nocleg u nich w domu, to by go wyśmiał. Widać los szykował masę niespodzianek.