ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Bo facet zmiennym jest |
„Człowiek - to brzmi dumnie”. Zdaje się, że ktoś tak kiedyś powiedział. Tak samo dumnie brzmi „tolerancja”, którą często manifestujemy, nawet jeśli tak naprawdę mamy to w dupie. Hasło brzmi ładnie, ale czy tolerancyjni ludzie są tak naprawdę tolerancyjni, skoro potępiają homofobów albo rasistów? Chyba nie.
Ja też nie jestem tolerancyjny, o nie. Nienawidzę heteryków tak samo jak gejów, choć sam nim jestem. Czy to w ogóle możliwe? Że gej jest jednocześnie homofobem? Ale taka jest moja prawda - jestem gejem i nienawidzę przede wszystkim siebie. Wkurza mnie też całe to gadanie o tolerancji, równości i tego typu bzdetach. Skoro jesteśmy równi, to dlaczego heterykom nie zabrania się manifestowania swojej „odmienności” a innym tak? Bo niby co to jest, jeśli para trzyma się za rączki na ulicy, albo całuje publicznie jeśli nie manifestacja? A geje po stolicy nie mogą sobie połazić bo zaraz jest problem. Nie, żebym się za nimi wstawiał! Nie, nigdy w życiu! Ja nie chcę i nigdy nie chciałem być jednym z nich. Wychowałem się w normalnej rodzinie, katolickiej, wierzącej i praktykującej, składającej się przepisowo z mamy, taty i trzech synów. I bardzo lubiłem to moje życie! Nie wiem dlaczego nagle tak paskudnie się zmieniło. Choć nigdy jakoś nie czułem się dobrze w towarzystwie dziewcząt, to zawsze chciałem mieć dziewczynę, a później żonę i dzieciaki. A potem spadła na mnie nowa rzeczywistość. Moja pierwsza wielka miłość i niezapomniany związek, nazywał się Adam. Chodziliśmy razem na kurs angielskiego. Był miły i mówił czułe słówka, a ja byłem naiwny. Jakiś czas później okazało się, że jest tak samo miły dla kilku innych chłopców i dziewczynek. Wszystkim mówił to samo, że są najwspanialsi, najlepsi, że ich kocha. Zostawiłem go. Niech innym nawija makaron na uszy. A właśnie, co do makaronu - moim kolejnym partnerem był Makaron. Nie wiem skąd wzięła się ta ksywka, ale brzmiała zabawnie, więc jakoś tak wyszło. To właśnie on wprowadził mnie w świat, a raczej półświatek gejów, lesbijek i seksu. W narkotyki wprowadziłem się sam...
Nie podobało mi się to. Od początku. W sumie, nie wiem nawet dlaczego dałem się w to wciągnąć. Chyba w jakiś sposób mi imponował, dlatego za nim poszedłem jak to cielę na rzeź. A tak naprawdę to chciałem być normalny, jak moi bracia i rodzice. Szkopuł polegał na tym, że kobiety mnie nie pociągały, a mężczyźni tak, a przecież powinno być odwrotnie. Upijałem się, żeby nie myśleć o tym, że jestem inny. Większość moich pijackich eskapad kończyło się na pobudce w obcym miejscu, z nieznanym facetem u boku. I szokiem. I olśnieniem - znowu to zrobiłem. A potem to to się budziło, uśmiechało i pytało, czy było mi dobrze. Cóż, sam seks był niezły, gorsze przychodziło później - obrzydzenie, złość na siebie i moją chorą fascynację męskimi ciałami. Ale jeszcze gorzej było, kiedy dowiedzieli się moi rodzice i bracia. Miałem nadzieję, że mnie opieprzą, pobiją, wyślą na leczenie, ale oni zrobili coś zupełnie innego - zaakceptowali to. A tym samym mnie. Jako geja. No czy można mieć większego pecha?! W dodatku wszyscy nagle zaczęli mnie „wspierać”, a mama posunęła się nawet do swatania mnie z synami zapoznanych na jakimś spotkaniu matek homoseksualistów. Bracia wyszukiwali w sieci durne filmy z serii „boys love”, a ich dziewczyny zabierały mnie na zakupy... Co to ostatnie mogło mieć wspólnego z moją orientacją nie wiem, ale tak było. W dodatku nikt nie chciał słuchać, kiedy starałem się ich przekonać do tego, że wcale nie chcę być gejem. Uśmiechali się z pobłażaniem i litością, mówiąc, że nie powinienem się wpędzać w paranoję, bo przecież oni tu są i mnie wspierają, więc nie muszę się więcej wypierać tego kim jestem. O tak, wsparcie rodziny czasami powala na kolana, zwłaszcza gdy przychodzi niechciane.
Na leczenie poszedłem sam. Na terapeutę wybrałem kobietę, bo przy facecie pewnie straciłbym głowę, a ona omal nie wybuchnęła śmiechem, kiedy poprosiłem, żeby mnie wyleczyła. Po chwili rozmowy oznajmiła, że homoseksualizm to nie rak i że da się z nim żyć, a ona nie zna przypadku wyleczenia z homoseksualizmu. Kazała zasięgnąć rady seksuologa, a że był nim facet i to całkiem do rzeczy - szybko stamtąd uciekłem. Postanowiłem sam zrobić porządek w swoim życiu - umawiałem się z dziewczynami, raz nawet próbowałem heteryckiego seksu. Marnie to wyszło i dziewczyna więcej do mnie nie zadzwoniła... Ale i tak cieszyłem się, ze spróbowałem. Przestałem też zadawać się z homoseksualistami, znajdując sobie nowych znajomych hetero. Niestety moja orientacja szybko wyszła na jaw i stałem się wrogiem publicznym numer jeden dla obu stron. Geje mieli mnie za wariata i homofoba, heterycy za geja, i tak to wyglądało. Przestałem się w ogóle udzielać społecznie, powoli staczając na drogę do piekła, nadużywając alkoholu i lekkich dragów. Szczęście w nieszczęściu nie spróbowałem jeszcze z silniejszymi środkami, bo źle by się to skończyło. Zwykle przesiadywałem w domu, jako że byłem w depresji spowodowanej niechęcią do siebie i całego świata, tylko czasami pozwalałem się wyciągać na miasto przez mamę. No i na paradę oczywiście. Nawet jeśli nie chciałem to i tak z pomocą taty i braci w końcu udało jej się mnie tam zaciągnąć. I paradowałem jak ten głupek w durnej kolorowej koszulce za wielkim posterem „zrzeszenia rodziców homoseksualistów” czy jak to się tam nazywało. Wkurzało mnie to, ze faceci puszczali do mnie oczka, albo pieprzyli jakieś farmazony, typu: „jesteś słodki”,”do twarzy ci w tej koszulce”, albo „może masz ochotę na trójkącik?”. Warczałem na wszystkich, w nieskończoność powtarzając, że nie jestem pedałem. Ale nawet kiedy używałem słowa „pedał” wszyscy i tak uśmiechali się, jakby nie dosłyszeli, albo nie rozumieli, że próbuję ich obrażać. Nikt nie brał mnie na serio, a ja tu cierpiałem, do cholery! W pewnym momencie po prostu chciałem palnąć sobie w łeb i skończyć z całym tym cyrkiem.
A potem poznałem jego - ideał mężczyzny. Wysoki, zgrabny, opalony, i to nie dlatego, że godzinami leżał w solarium, tylko dużo czasu spędzał na powietrzu. Imponujący, i nie mówię tylko o anatomii... choć nie ukrywam, że ma się czym pochwalić. Jedyna wada - dostępność. Był wzorowym hetero, takim, którym i ja chciałem być - niezależny, prowadził własny interes. Żonaty. No, w separacji, ale obrączkę nosił, więc chyba rozważał powrót do drugiej połówki. Na to jednak nie zwracałem uwagi dopóki mogłem na niego patrzeć, ślinić się i od czasu do czasu machać mu z okna. Zawsze odwzajemniał gest z szerokim uśmiechem na ustach. A ja chowałem się szybciutko, wyrzucając sobie, że zachowuję się jak dzieciak. Ale to w ogóle nie moja wina! To moja ręka, sama podnosiła się i machała. Słowo daję!
Mieszkał naprzeciwko i kumplował się z moim najstarszym bratem. Podobno znali się jeszcze ze szkoły. Przeprowadził się tu po rozstaniu z żoną i czasami do nas wpadał, ale wtedy zawsze zamykałem się w pokoju, grożąc, że jeśli każą mi z nim siedzieć w salonie, narobię im wstydu. Z czasem rodzice przestali mnie namawiać na socjalizowanie się. Spędzałem całe dnie na czytaniu, surfowaniu po sieci, nudzeniu się. Mam już swoje lata, że tak powiem, i powinienem zająć się sobą, znaleźć pracę, albo pójść na studia, ale nie mogłem. Bałem się, że zainteresuję się kimś i znów wpadnę w szpony samego siebie. Mój pokój był moim zamkiem, tu czułem się bezpiecznie, odizolowany od świata zewnętrznego. Nikt nie mógł mnie dotknąć, „nawrócić”, ani wodzić na pokuszenie, a jedyny kontakt ze słońcem miałem patrząc w okno. I to mi wystarczało. Dopóki nie przyszło lato.
Wiadomo jak to jest w lecie, prawda? Ludzie zdejmują zimowe ciuchy, upiększają się i w ogóle. A mój sąsiad paraduje pół nago... Cholera, teraz nawet przez okno nie mogłem wyglądać, żeby się nie podniecić. Niech szlag jasny trafi mnie i to coś, co odpowiada za mój stan! Nie wiem, która to część mózgu, ale chętnie bym ją wyciął. Ale póki co skazany byłem na niesamowite męczarnie, musząc patrzeć na to wspaniałe ciało, jednocześnie nie mogąc go dotknąć.
Minęło sporo czasu zanim zdecydowałem się wyjść z mojej kryjówki. Był wieczór, rodzice siedzieli przed telewizorem, braci nie było. Zazdrościłem im tego, że mogą chodzić na randki. I to z dziewczynami! Wyszedłem niepostrzeżenie. Pierwszy krok był dla mnie wyjątkowo trudny, bo od dawna nie ruszałem się z domu. Miałem nadzieję, że nie dorobiłem się agorafobii ani żadnej innej fobii. Ściemniało się, więc czułem się pewniej. Połaziłem chwilę po oświetlonej latarniami ulicy, ciesząc się świeżym powietrzem i wędrując tak w kółko, przeszedłem na drugą stronę ulicy. Raz i drugi przeparadowałem przed jego domem, sam nie wiedząc na co liczę, i go nie zauważyłem. Miałem już wracać, kiedy światło na ganku zapaliło się.
- Hej! - zawołał stając w progu. - Wreszcie się zdecydowałeś, co? - uśmiechnął się szeroko. Serce załomotało mi w piersi.
- Na co? - spytałem.
- Na opuszczenie pieczary - odparł. Ruszył w moją stronę. - Już myślałem, że jesteś jakimś bazyliszkiem, albo smokiem i dlatego trzymają cię w zamknięciu.
- Nie, jestem tylko... - przerwałem zastanawiając się, co powiedzieć - chory - dokończyłem.
- Chory? Na słońce? - pytał dalej, wciąż idąc powoli w moim kierunku. Jeszcze nigdy w życiu czas mi się tak nie dłużył jak teraz. A przecież to było tylko sto metrów od jego domu do chodnika.
- Nie - odparłem.
- Na ludzi? - drążył.
- Można tak powiedzieć.
- Aha, więc nie na wszystkich ludzi!
- Powiedzmy, że na płeć - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Na kobiety?
- Nie. Na tę drugą - odparłem, a on zatrzymał się w miejscu jakieś pięć metrów przede mną.
- W takim razie chyba nie powinienem się zbliżać.
- Chyba nie powinieneś - zgodziłem się, choć wszystko we mnie krzyczało, protestując. Jak przez sen zarejestrowałem jego postać, koszulkę z nadrukiem (do tej pory nie wiem co tam było), spodnie khaki i... brak butów. Zupełnie nie wiem dlaczego jego bose stopy na tle krótko przystrzyżonego trawnika wydały mi się interesujące.
- Jako to rodzaj choroby? Uczulenie? Wysypka? - chciał wiedzieć. Właściwie to powinienem uciec, ale jakoś nie mogłem się ruszyć. Moje ciało zdecydowanie chciało tu zostać, choć rozum podpowiadał, że nie powinno.
- Nałóg - powiedziałem, choć nie była to odpowiedź na jego pytanie.
- Nałóg? W jakim sensie? - zdziwił się. Albo udawał, ze się dziwi, bo uśmiechał się, jakby robił sobie ze mnie żarty.
- Nałogowo uganiam się za facetami - wyznałem. Parsknął śmiechem. Przewidywałem, ze tak się to skończy.
- Wybacz, ale to było dość zabawne - przeprosił. - Słuchaj, wiem, że jesteś gejem, okej? Twój brat mi powiedział.
- Więc po co te wszystkie pytania?
- Nie wiem, dla zabawy? Bo wyglądasz jak stalker kręcąc się pod moim domem? Wybierz coś.
- Jesteś zły? - zaniepokoiłem się. No tak, przecież to normalne, że tak zareaguje.
- Nie, dlaczego miałbym być? - wzruszył ramionami. - Nie ty pierwszy padłeś ofiarą mojego uroku osobistego - wyszczerzył piękne białe zęby w uśmiechu. Moje serce stanęło na moment na ten widok. Dobrze, że tylko serce...
- Powinienem już iść - rzuciłem i szybko się wycofałem. Kiedy byłem już przy drzwiach usłyszałem za plecami:
- Wpadaj częściej!
Czym prędzej uciekłem do pokoju. Nie zapaliłem światła, tylko od razu podbiegłem do okna, przykucnąłem pod parapetem i wyjrzałem niepewnie. Serce mi waliło kiedy obserwowałem jak wchodzi do domu. Po chwili światło na ganku zgasło, a ja ledwo oddychałem. Znowu się zaczęło. Czułem, że nie powinienem tam iść! Nie powinienem go widzieć, rozmawiać z nim, ani marzyć o nim! Jeśli ciągle będę to robić, to nigdy nie wyzdrowieję, nigdy nie pozbędę się tego uczucia i nie będę normalny! Mój świat właśnie się zawalił - teraz to już pewne.
Mamie w końcu udało się zaciągnąć mnie na jedno ze spotkań jej „grupy”. Koszmar! Wszyscy patrzyli na mnie jak na ufoludka, choć większość nie miała prawa mnie oceniać. Oczywiście na tymże spotkaniu został poruszony temat mojej niechęci do własnej orientacji i jakiś psycholog stwierdził, że to nic dziwnego, podobnie jak to, że wśród heteroseksualistów istnieją „wielorasowi” rasiści, albo biseksualiści - homofoby. Poczułem się usprawiedliwiony, a nawet szczęśliwy, że ktoś mnie w końcu rozumie. Jednak nie pójdę więcej na te mitingi. Po powrocie do domu moja, narzucona przez samego siebie, wstrzemięźliwość została wystawiona na próbę. Nasz seksowny sąsiad wpadł z wizytą i siedział teraz z ojcem w salonie. Uśmiechnął się czarująco na mój widok.
- Witaj sąsiedzie! - przywitał się. - Droga sąsiadko - zwrócił się do mojej mamy. - Czy Miron może wyjść się pobawić? - spytał. To pytanie, z pozoru tak niewinne, sprawiło, ze wszyscy osłupieliśmy. Ja z przestrachu, moi rodzice ze zdziwienia.
- Nie ma mowy!
- Ależ oczywiście! - wykrzyknęli chórem moi rodzice zagłuszając moje protesty. Kilka minut później siedziałem już w jego samochodzie, spięty i w złym humorze.
- Źle się czuję - oznajmiłem. - Odwieź mnie do domu.
- Jakieś objawy? - spytał.
- Czego?
- Złego samopoczucia. Boli cię coś?
- Tak, głowa i jest mi niedobrze - powiedziałem, choć coś zupełnie innego się ze mną działo.
- Coś jeszcze? Nerwy?
- Tak.
- Serce wali ci jak młot?
- Tak.
- Szumi w uszach?
- Też!
- No to kiepsko - powiedział z poważną miną.
- Co? Dlaczego? Co to jest? Jestem chory? - prawie krzyczałem. Przez to siedzenie w domu zrobiłem się strasznym histerykiem.
- Obawiam się, że to poważna choroba.
- O mój Boże, jaka?!
- Życie, przyjacielu, życie! - odparł z tą samą powagą. - Nie ma na to lekarstwa, ale możesz się jeszcze skonsultować z lekarzem lub farmaceutą jeśli potrzebujesz
- Przestałem cię lubić - spojrzałem na niego wilkiem, zły, że stroi sobie ze mnie żarty.
- Ojej, a lubiłeś?! - wybuchnął śmiechem. Że też właśnie w kimś takim musiałem się zakochać.
Im później się robiło tym bardziej chciałem wrócić do domu. Niestety mój towarzysz i przewodnik zaplanował sobie cały wieczór. Najpierw zrobiliśmy rundkę po mieście, odwiedzając po drodze dwa puby. Żaden z nas nic nie pił, ale jak to stwierdził mój towarzysz: „trzeba się pokazać”. No to się pokazaliśmy, on wymienił kilka uścisków z paniami, pożartował z panami i zaraz wyszliśmy. Nie rozumiem po co łazić po barach skoro się w nich nie pije i zaraz wychodzi. W każdym razie my tak zrobiliśmy. Na pytanie: „kto to ten co za tobą łazi” mój pan i władca odpowiadał: „swój”. Od razu wszyscy zaczęli się uśmiechać, witać, jakbym naprawdę był ich znajomym. Potem wpadliśmy do małej restauracyjki na... deser. Nigdy w życiu nie jadłem deseru o tak późnej porze, a był już wieczór, ale cóż, trzeba próbować nowości, prawda? Zamówiliśmy lody śmietankowe z owocami w polewie z prawdziwej czekolady - toż to grzech! Ale warto było grzeszyć, bo deser był wyśmienity. Później wprosiliśmy się na czyjąś imprezę, gdzie ktoś wcisnął mi drinka. Wypiłem jednego, potem drugiego i tak siedem... Od razu powrócił mój dobry humor. Nie obchodziło mnie nawet w czyim łóżku obudzę się rano. I nie interesowało mnie to, aż do rana!
Pobudka była straszna. Głowa omal nie pękła na pół, bolały mnie wszystkie mięśnie. Na szczęście te, które zwykle były najbardziej poturbowane podczas moich wypraw tym razem nie ucierpiały. Ale obudziłem się nie w swoim łóżku. To było większe i wygodniejsze, z jednym z tych drogich miękkich materacy i białą pościelą. Niestety prócz łóżka w pokoju nie było nic. Ciekawe. Wstałem i wyszedłem na korytarzyk. Naprzeciw sypialni była łazienka, z której zaraz skorzystałem, jako że mnie cisnęło. Potem zszedłem na parter, planując cichaczem wydostać się z cudzego domu. Przemknąłem niezauważony przez korytarzyk łączący się z otwartą kuchnią i salonem, i już byłem blisko drzwi, kiedy... ktoś nagle złapał mnie za ramię. Wrzasnąłem jak opętany. Zwłaszcza, że wcześniej nikogo, ABSOLUTNIE NIKOGO w najbliższej okolicy nie zauważyłem. Duch jakiś, czy co?
- O rany, człowieku, jaki ty masz głos! - Tuż za mną, z niezmiennym uśmiechem na ustach, stał ON - mój sąsiad.
- Mogłeś uprzedzić, a nie tak mnie zaskakiwać! - pisnąłem z wyrzutem, wciąż lekko drżąc. - Omal ducha nie wyzionąłem.
- A gdybym wrzasnął do ciebie z drugiego końca domu to mniej byś się wystraszył? - uniósł brew zdziwiony.
- Nie - przyznałem.
- No właśnie. I co to w ogóle ma być? Uciekasz tak bez pożegnania? Nieładnie - pokręcił głową z niesmakiem.
- Zawsze tak robię - mruknąłem do siebie. Niestety, okazało się, że gospodarz na wadę słuchu się nie uskarża.
- Zawsze? Czyli jak często?
- Czasami. Zdarza się - odparłem, nie wdając się w szczegóły. Po co mu wiedzieć, że jak popiję jestem wyjątkowo łatwy? Zresztą, kto wie, czy by tego nie wykorzystał.
- Zjedz chociaż śniadanie - poprosił. - Co sobie o mnie pomyślą twoi rodzice, kiedy wypuszczę cię głodnego z domu?
- Człowieku, mieszkam naprzeciwko! - Na serio nie rozumiałem jego toku myślenia. Miałem dwa kroki do własnej kuchni...
- No dobra, po prostu zostań, proszę. No, chyba że nie chcesz wiedzieć, co się wczoraj działo - uśmiechnął się perfidnie, aż krew się we mnie zamarzła. Szlag by go... Z drugiej strony, jeśli coś spieprzyłem, warto wiedzieć komu się na oczy nie pokazywać. Z tą myślą ruszyłem za nim do kuchni. Usiadłem grzecznie przy stole, jak przystało na dobrze wychowanego człowieka i czekałem, aż mi coś w końcu powie.
- Masz słabą głowę, wiesz - bardziej stwierdził niż spytał. Zasiadł naprzeciw z tajemniczym uśmieszkiem błądzącym po ustach. Czy to nie dziwne, że facet ciągle się szczerzy? Na serio, ileż można się cieszyć z życia?!
- No wiem, to co, powierz mi co się wczoraj działo? Czy mam się domyślać? - poruszyłem dręczący mnie temat.
- W sumie nic strasznego. Podrywałeś wszystkie panienki. Nie wiedziałem, ze taki z ciebie ogier - uśmiechnął się i puścił do mnie oczko. O matko, omal ze wstydu nie umarłem. - A tak apropo, nie boli cię policzek?
Moja dłoń automatycznie powędrowała do twarzy i dokładnie ją obadała. Rzeczywiście, lewy policzek był jakby obolały.
- Trochę - przyznałem. - Dlaczego? Co zrobiłem?
- Jedna z dziewcząt, które nagabywałeś w końcu zmiękła i zaczęła się do ciebie dobierać, a ty ni z gruchy, ni z pietruchy oznajmiłeś jej, że ci przy niej nie stanie.
Milczałem chwilę tak oszołomiony tym, co właśnie usłyszałem, że nawet ten głupi, ironiczny uśmieszek na ustach mojego rozmówcy jakoś mało mnie interesował. Chciałem się zapaść pod ziemię. Tam byłoby mi tak dobrze (z wyjątkiem podgryzających mnie robali), bez mężczyzn, kobiet, mój mały nie miałby miejsca, żeby rozwinąć skrzydełka... Raj.
- O... mój Boże - wyjąkałem w końcu. - Dużo wypiłem?
- Stary, jeszcze w życiu nie widziałem, żeby ktoś wypił morze alkoholu! Do wczoraj.
- O Boże! - schowałem twarz w dłoniach, żeby ukryć jakoś rumieniec wstydu, choć i tak wiedziałem, ze nic to nie da. Przed sobą samym się nie ukryję. - Ale nie mam nawet kaca.
- Bo większość wyrzygałeś w krzakach w drodze powrotnej - poinformował mnie ochoczo.
- O cholera - jęknąłem zdruzgotany.
- A potem mówiłeś, ze jestem słodki i chcesz mieć ze mną dzieci.
- Boże, zabierz mnie teraz, choć jestem w kapciach! - wzniosłem oczy ku sufitowi, lecz żadna siła wyższa nie odpowiedziała na moje prośby.
- Masz dość, czy mam kontynuować? - zapytał szczerząc się w uśmiechu.
- To jest tego więcej?! - przestraszyłem się.
- Wparowałeś tu jak do siebie, złapałeś zdjęcie mojej byłej, rzuciłeś je do kominka, po czym wyciągnąłeś swojego „wacława” i... i na nie nasikałeś! - Ostatnie słowa mówił już śmiejąc się jak szaleniec, więc musiałem wytężyć słuch, by zrozumieć.
Zbaraniałem. Co ja, do ciężkiej cholery, wczoraj piłem?!
- O... - zacząłem, ale mi przerwał.
- Jeszcze jedno „o mój Boże” i cię chyba trzepnę! - ostrzegł. - To był ulubiony tekst mojej żony.
- Przepraszam za wszystko! To zdjęcie też i pewnie narobiłem ci wstydu. Kurde, dlatego nigdzie nie wychodzę - tłumaczyłem czując jak moje policzki płoną żywym ogniem. Kurde, robiłem różne rzeczy, ale tak jeszcze nie narozrabiałem.
- Żartujesz? To było genialne - roześmiał się w głos. - Od dawna się tak nie bawiłem, a chłopaki nie chcieli cię wypuścić do domu!
- Nic dziwnego skoro robiłem za klauna. Chociaż się pośmiali.
- Błagam, stary, przestań już. Niejednemu z nas przypomniały się stare dobre czasy.
- I to dobrze? - upewniłem się.
- Wiesz, w porównaniu do mojego niedawnego życia to coś nowego.
- A to dlaczego?
- Przez ostatnie trzy lata żyłem w klatce. Moja żona pochodzi z tak zwanego dobrego domu, jej rodzice to elita. Wymagano ode mnie, żebym był idealny w każdym calu. Dobre maniery, odpowiedni wygląd i tak dalej. Męczyłem się tylko w ich świecie.
- Dlatego się rozstaliście? - spytałem.
- Nie, szmata zdradzała mnie na prawo i lewo. Oczywiście teściowie o tym wiedzieli - posmutniał. - Wiesz, przed ślubem podobało mi się, ze jest taka nienasycona. A potem dołączyłem do firmy jej ojca i zacząłem dużo pracować, często zostawałem do późna. No i stało się to, co w każdym amerykańskim filmidle - facet wraca do domu, widzi żonę z innym, w moim przypadku z innymi. Wściekły odchodzi, wraca do rodzinnego miasta, znajduje wielką miłość i wszyscy żyją długo i jest im zielono - wzruszył ramionami.
- I co? Znalazłeś tę miłość? - zmartwiłem się, w myślach już układając plan rzucenia się pod ciężarówkę, kiedy się okaże, że faceta z moich snów już sobie jakaś pinda owinęła wokół palca.
Uśmiechnął się promiennie.
- Ależ, kochanie, przecież zaledwie wczoraj mówiłeś, że chcesz mieć ze mną dzieci.
- A już zaczynałem cię lubić - prychnąłem rozeźlony, ciesząc się jak dzieciak gdzieś w środku. Przestań serce, przestań. Wstydu oszczędź! Już prawie zapomniałem jaki jest mój master plan! Przecież miałem znaleźć sobie ładną dziewuchę, spłodzić dumnych dziedziców i raz na zawsze skończyć z facetami!
A potem zerknąłem na siedzącego naprzeciw mnie, jak żywcem wyciągniętego z jakiejś książki, księcia. Kogo ja oszukuję? Nawet na siedząco czuję, że miękną mi nogi... a coś zupełnie innego tężeje... A gość jest cudowny, a ja nawet dźwigiem nie podniosę czegoś, czego nie podnieca spódniczka.
- Ja nie chcę być gejem - wyznałem zrezygnowany. Uśmiechnął się z politowaniem.
- A co w tym złego? - spytał.
- Jeszcze pytasz? To nienormalne!
- Kto tak twierdzi?
- Wszyscy!
- Chyba źle to interpretujesz. Poza tym, na serio chcesz opierać swoją przyszłość o to, co mówią ci inni?
- To najgorsze co mogło mi się przytrafić - westchnąłem. O tak, użalanie się nad sobą czas zacząć. Mój nieprzyzwoicie przystojny sąsiad patrzył na mnie z niewiele rozumiejącą miną.
- Mógłbyś być sparaliżowany od szyi w dół - zaczął. - Albo poważnie i nieuleczalnie chory. Mógłbyś być katatonikiem, to chyba gorsze od bycia gejem. Homoseksualizm to nie choroba.
- Dla mnie tak! - obstawałem przy swoim. - W dodatku nie ma na nią lekarstwa.
- Wolałbyś ożenić się z kobietą, która cię nie pociąga, z którą nie możesz sypiać, bo ci nie staje? I co, przeżyłbyś z nią kilka lat, i nagle stwierdziłbyś, że zrobiłeś najgorszy błąd w swoim życiu. Albo gorzej, wiedziałbyś, ze cię zdradza, a dzieci nie są twoje! Ile byś tak wytrzymał, co?
- Myślisz, że lepiej jest dać dupy pierwszemu lepszemu, któremu wlazłeś do łóżka po pijaku, bo nie masz nad sobą kontroli, a potem żałować tego tak mocno, że upijasz się, by zapomnieć, a rano okazuje się, że historia się powtórzyła? Tak jest lepiej? - spytałem.
- Lepiej byłoby gdybyś skończył się wygłupiać i przyznał sam przed sobą, ze JESTEŚ gejem. Znajdź sobie chłopaka, kogoś porządnego, kto cię będzie wspierał i myślę, że twój problem się rozwiąże.
- Nie sądzę.
- A to dlaczego?
- Bo czuję obrzydzenie do siebie za każdym razem kiedy prześpię się z mężczyzną.
- Może wybierasz niewłaściwych partnerów.
Westchnąłem. Facet po prostu nie chce mnie zrozumieć. Jak oni wszyscy.
- To nie ważne, czy mi się ktoś podoba, czy nie. Ja po prostu źle się z tym czuję.
- A jednak wciąż to robisz - zauważył.
- Bo nie mam nad tym kontroli, kiedy wypiję - wzruszyłem ramionami.
- Jesteś dziwny - stwierdził po chwili.
- Mówisz? - No ba! Jestem nawet nienormalny. Poradź coś na to! - Więc, pewnie już mnie nie chcesz widzieć, to może sobie pójdę? - Podniosłem się powoli, żeby nie myślał, że uciekam, choć to właśnie próbowałem zrobić.
- Nie ma mowy - pokręcił przecząco głową.
- A to dlaczego?
- Bo jeszcze nic nie zjadłeś - odparł niewinnie. Szlag.
- Dobra - zgodziłem się niechętnie. Już po chwili pojawił się przede mną talerz z pachnącą kusząco zawartością. Musiałem siłą powstrzymywać się przed rzuceniem się na jedzenie. Do tej pory nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, że jestem taki głodny. Kiedy w końcu zabrałem się za to, co zaserwował mi gospodarz, niemal się popłakałem. Dobra, może nie było to jakoś wyjątkowo luksusowe danie, bo tylko makaron w sosie grzybowym, ale był tak dobrze przyrządzony, że rozpływał się w ustach. Sos był nieziemski, ale co się dziwić, jeśli i kucharz nie pochodzi z tej planety... Zajadałem się więc, nie bacząc na uśmieszki rzucane mi przez gospodarza.
- Jakie to jest pyszne - stwierdziłem, kiedy na talerzu nie pozostał już nawet ślad po śniadaniu. - Chyba będę przychodził do ciebie na posiłki.
- Serdecznie zapraszam - uśmiechnął się. Dopiero po chwili uzmysłowiłem sobie, jak dziwacznie musi to brzmieć.
- Tak, to... ja już sobie pójdę - wstałem. Tym razem nie zamierzałem pozwolić mu się zatrzymać. - Dziękuję i do widzenia.
- Ach, więc mogę liczyć na twoje towarzystwo w przyszłym tygodniu? - zapytał nim zdążyłem się ulotnić. Przez chwilę patrzyłem na niego jak na głupka.
- Nie - odparłem.
- Ale przed chwilą mówiłeś „do widzenia”, czyli jeszcze się spotkamy? - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie! - Czy on sobie ze mnie kpi? - Nie ma mowy! To się nie stanie. Wyjdę stąd i żegnaj.
- Okej - wzruszył ramionami. - W razie gdybyś zmienił zdanie, daj znać.
I tyle? Nie będzie mnie w żaden sposób przekonywał? Nagle poczułem się odtrącony. Ale czego się spodziewałem, skoro przed chwilą sam powiedziałem, że nie ma mowy o spotkaniu. Głupek, głupek!
Odprowadził mnie do drzwi, pożegnał się grzecznie, po czym zamknął mi je przed nosem. Ech, ależ ze mnie idiota. Aż strach myśleć.
Czy mówiłem już, ze on ma na imię Grzegorz? Nie? Ciekawe... Odkąd się wprowadził po sąsiedzku, wciąż i wszędzie widzę to imię. W gazecie, telewizji, na bilbordach. To jakaś klątwa, na pewno. Rzucił na mnie czar. Zrobił to pewnie tego dnia, kiedy u niego byłem! Podstępna istota.
Jednak jego samego nie widywałem już tak często. Unikałem go jak ognia, a kiedy zadzwonił w kolejną sobotę, by mnie wyciągnąć na miasto, zmusiłem mamę, by powiedziała, że jestem chory. Po dwóch czy trzech takich telefonach w końcu dał spokój.
A potem nagle gdzieś przepadł. Brat powiedział nawet kiedyś, że wyjechał. Siedzieliśmy akurat przy obiedzie, kiedy Bartek oznajmił, że Grzegorz wrócił do domu teściów. Całe powietrze ze mnie zeszło, kiedy się o tym dowiedziałem. Wiedziałem, ze tak będzie. Może gdybym nie był tak uparty, wszystko potoczyłoby się inaczej? W końcu, co mi szkodzi. Przecież nagminnie oddaję się zupełnie obcym facetom! Co prawda zwykle nie jestem wtedy świadomy tego, co się ze mną dzieje, ale robię to. Pozwolę sobie nawet dodać, że w porównaniu do moich dotychczasowych... partnerów, Grzegorz jest naprawdę kimś, w kim mógłbym się zakochać, o ile jeszcze tego nie zrobiłem, i z kim chciałbym być. Pytanie, czy on też tak uważa, czy po prostu się mną zabawił?
Odpowiedź na to pytanie mogłem poznać już niedługo, bo kilka dni później auto Grzegorza zaparkowało pod jego domem. Kiedy tylko usłyszałem jego głos, dopadłem okna i wyglądając zza firanki zlustrowałem całą sytuację. Wysiadł sam, po czym wyciągnął z bagażnika kilka pakunków, które to wniósł do domu. Żony brak. To dobry znak. To znaczyło, że albo do siebie nie wrócili, albo... przywiezie ją później... Niewiele myśląc otworzyłem okno. Myśl o tym, że musiałbym oglądać ich szczęście nie napawała mnie optymizmem. Myślałem, żeby krzyknąć do niego, ale jakoś nie miałem śmiałości. Przez chwilę walczyłem ze sobą, po czym zamknąłem okno. Wystartowałem z pokoju jakby mnie sam diabeł gonił. Nie mówiąc nic nikomu (w domu była tylko mama, co prawda) wybiegłem przed dom. Tam zwolniłem, żeby nie było, że tak się do niego śpieszę... i spacerkiem przeszedłem na drugą stronę ulicy. Im bliżej byłem, tym bardziej niepewny się stawałem co do mojego planu. A plan zakładał, że tak niby od niechcenia zapytam, czy aby nie wrócił do żonki. W końcu jednak zatrzymałem się przy sąsiedniej działce. Co ja robię? I po co? Przecież miałem skończyć z facetami!!!
Wyjrzałem zza rogu ogrodzenia. Pech chciał, że właściciel działki akurat przycinał żywopłot z tejże strony. Widząc mnie uśmiechnął się szeroko i nim zdążyłem zareagować, lub uciec, wypalił:
- Ach, witaj Miron! Gdzież się podziewałeś przez te kilka dni?
Stanąłem jak wryty. Kurwa!
- Tu i tam - odparłem niepewnie, próbując stworzyć wrażenie, że przyszedłem tu właśnie po to, by opowiedzieć sąsiadowi o moich seks eskapadach, a nie by podglądać Grzegorza. Sam Grzegorz również mnie zauważył i właśnie zmierzał w naszą stronę. Szlag.
- Rzadko się ostatnio pokazujesz, powinieneś częściej wychodzić na powietrze... A dzień dobry, sąsiedzie! - mężczyzna przywitał się z Grzegorzem.
- Witam, panie Frankowski - uśmiechnął się mężczyzna moich marzeń. Od razu zauważyłem, że coś jest nie tak. Jakiś paskudny cień zakrył to piękne oblicze. Wyglądał na zmęczonego, jakby ktoś wypuścił z niego całe powietrze. Zgarbił się i miał worki pod oczami, zapewne z niewyspania. Gdybym wiedział kto doprowadził go do takiego stanu - przegryzłbym gardło! Jego piękne, teraz jakby lekko zamglone oczy zwróciły się w moją stronę: - Miron, miło cię widzieć - uśmiechnął się smutno.
- Właściwie to przyszedłem spytać, czy ci pomóc? - wypaliłem bez namysłu. No i plan pieprznął o glebę u moich stóp.
- Jasne, przyda się wsparcie - wzruszył ramionami. Czym prędzej pożegnałem Frankowskiego i ruszyłem w stronę auta Grzegorza. Większość pakunków zdążył już wnieść do środka, zresztą, zwłaszcza tą ciężką trochę mu pomogłem, po czym zaprosił mnie do środka. Rozsiedliśmy się w salonie, dostałem szklaneczkę zimnego napoju i jak głupi cieszyłem się, kiedy Grzegorz usiadł obok. Po jego minie wnioskowałem, że stało się coś niedobrego, ale nie pytałem o nic. Zechce to powie.
- Rozwiodłem się wczoraj - oznajmił w końcu. Akurat byłem mocno skupiony na wgapianiu się w kolorowy koc na kanapie i aż drgnąłem na dźwięk jego głosu.
- Co? - spytałem z deczka zdezorientowany.
- Rozwiodłem się - powtórzył. Aha, czyli małżonka się nie pojawi... Ja wiem, że to nie na miejscu cieszyć się z czegoś, co jego doprowadziło do takiego stanu, ale nie potrafiłem powstrzymać szczęśliwego uśmiechu przed wypłynięciem na powierzchnię. - Z czego się tak cieszysz? - zapytał. Drgnąłem. Nie miałem pojęcia, że na mnie patrzy. Nie wyglądał jakby w ogóle wiedział, że jesteśmy na jednej planecie. Obróciłem twarz w jego stronę.
- Cieszę się, że cię widzę - powiedziałem. Uniósł brew w niemym pytaniu. - Stęskniłem się, a co nie mogę? - wzruszyłem ramionami. - Myślałem, że już na stałe wyjechałeś.
- Ciągle mnie zaskakujesz - pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Niby dlaczego?
- Jeszcze kilka tygodni temu mówiłeś i robiłeś wszystko, żeby przede mną uciec, jakbyś w ogóle nie był zainteresowany, a teraz twierdzisz, ze tęskniłeś? Przeszła ci ta alergia na facetów?
Jego zagubiony wyraz twarzy był tak komiczny, że parsknąłem śmiechem.
- Sorry, sorry, nie chciałem żeby tak to wyglądało. A co do tamtego, to wiesz, było mi tak głupio, że się upiłem i odstawiałem cyrki, że... no wiesz... wstydziłem się pokazać ci się na oczy - wzruszyłem ramionami.
- Mówiłem ci, że wszystko jest w porządku, pałko - uśmiechnął się, po raz pierwszy odkąd wrócił był to naprawdę szczery, wesoły uśmiech. - Więc, co się zmieniło? Poczułeś się samotny?
- Od tamtej nocy nie tknąłem nawet alkoholu, wiesz? - zmieniłem nagle temat. Nie wiem po co mu to mówiłem. Ot, tak, żeby wiedział, chyba.
- To dobrze - stwierdził z miną: „a co to ma do mnie?”. No właśnie, co to ma go niby obchodzić, ważniejsze ma, człowiek, rzeczy na głowie.
- Wiesz, jeśli potrzebujesz... no nie wiem, pocieszenia, towarzystwa, to ja mogę... znaczy, nie w tym sensie, że... no wiesz...
- No, nie wiem - wyszczerzył zęby w uśmiechu. No kurwa, ja też nie wiedziałem! To znaczy wiedziałem, tylko nie potrafiłem tego ubrać w słowa! Wziąłem więc głęboki oddech, odstawiłem szklankę na podłogę, odwróciłem się w jego stronę i oznajmiłem:
- Jeśli potrzebujesz przyjaciela, wiesz, kogoś z kim chciałbyś porozmawiać, to chętnie cię wysłucham.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w siebie - ja cały w nerwach, on w zdumieniu, co tylko utwierdzało mnie w obawie, że znów palnąłem coś głupiego. Chciałem pokazać, że mam dobre chęci, a wyszło jak zwykle...
- Właściwie to - zaczął. - Potrzebuję pocieszenia - dokończył z poważną miną. Idąc w moje ślady odstawił swoją szklankę na podłogę i usadowił się twarzą do mnie. Już się cieszyłem, że jednak potrafię być człowiekiem, a nawet przyjacielem i w ogóle, kiedy Grzegorz pchnął mnie znienacka do tyłu tak, że leżałem teraz na plecach. Co więcej, zawisł nade mną z paskudnym uśmieszkiem zadowolenia, opierając dłonie na siedzisku kanapy po obu stronach mojej głowy. Umiejscowił się między moimi nogami, które, nawet nie wiem kiedy, jakoś same rozłożyły się na boki... Kurde, nawet moje ciało było przeciw mnie.
- Ojej - jęknąłem trochę zbity z tropu. Moje serce robiło raban, tłukąc w żebra, nie wiem tylko czy z nerwów, czy ze strachu.
- Krzycz teraz, potem nie dam ci okazji - ostrzegł.
- Ty chyba żartujesz?! - wykrzyknąłem. - Chyba nie chcesz mnie zgwałcić?
- Nikt nie mówi o gwałcie. Sam zaproponowałeś pomoc - przypomniał.
- Ale nie taką! - zaprotestowałem. Struchlałem, kiedy przybliżył swoją twarz do mojej. Gdybym był bardziej pewny siebie pewnie sam bym go przyciągnął, albo uciekłbym, ale że straszna ze mnie łajza, to pomyślałem o tym dopiero kiedy musnął językiem moją dolną wargę. Przysięgam, ze to ziemia zatrzęsła się pod nami! Wcale, a wcale nie drżałem jak szalony! Przygryzł moją wargę zębami w tym samym miejscu, które wcześniej dotknął językiem, a ja automatycznie chyba, i całkowicie wbrew własnej woli rozchyliłem wargi. Grzegorz od razu wykorzystał okazję. Musiałem przyznać, że całował świetnie. W pewnym momencie pomyślałem: „a niech tam” i objąłem go za szyję. Niech się dzieje wola nieba...
- Ostatnia szansa na ucieczkę - oznajmił nagle Grzegorz.
- Teraz mi to mówisz?! - rozzłościłem się. Za późno, stary, za późno...
- O cholera - jęknął nagle i... znieruchomiał.
- Co? - przestraszyłem się, że oprzytomniał i stwierdził, że to co robiliśmy jest nienormalne i zaraz wypchnie mnie za próg.
- Stanął mi - stwierdził ze zdumieniem.
- I? Co w tym dziwnego? - nie rozumiałem. Przecież do tego dążyliśmy, prawda?
- No... tak, ale... - spojrzał na mnie z konsternacją. - Właściwie to nie sądziłem, że dostanę erekcji od pocałunku. W dodatku z facetem.
- Aha. To może... tego, no... damy sobie dzisiaj spokój? - zaproponowałem, czując, że stygnę.
- Nie, nie o to chodzi, po prostu jestem trochę zaskoczony - wzruszył ramionami. - U ciebie chyba też coś się podnosi - uśmiechnął się schodząc wzrokiem niżej... Spaliłem buraka. Fakt, mój orzełek wznosił się do lotu, trochę wbrew mojej woli.
- Szlag! Chciałem tylko spytać, czy może wróciłeś do żony, nie planowałem... TEGO! - ukryłem twarz w dłoniach.
- Jeśli naprawdę nie chcesz to nie ma problemu. Włączamy pauzę i idziemy do domu - wzruszył ramionami. Przez palce widziałem jego zaniepokojoną minę i aż mi się głupio zrobiło.
- To nie o to chodzi, że nie chcę tylko... po raz pierwszy robię to na trzeźwo - wyznałem i na powrót zakryłem oczy szczelnie. Nie chciałem widzieć jego miny, myśląc, że będzie się ze mnie śmiać. Nic takiego nie nastąpiło.
- Pierwszy raz? - spytał ze zdziwieniem.
- Na trzeźwo! - uściśliłem. Milczał chwilę, po czym odetchnął głęboko i niemal siłą oderwał moje dłonie od twarzy. Nie było wyjścia, musiałem na niego spojrzeć.
- To mnie tylko bardziej nakręciło - oznajmił poważnym tonem. - Więc jeśli się nie rozmyśliłeś... to chciałbym kontynuować.
O kurde! O kurde, o kurde, okurdeokurdeokurdeokurde.... tylko to przelatywało mi przez myśl, kiedy ponownie zaczął mnie całować, jeszcze bardziej żarliwie niż wcześniej. W pewnym momencie wspólnymi siłami pozbyliśmy się mojego podkoszulka. Moja ręka instynktownie powędrowała do jego rozporka, choć dziwi mnie fakt, iż bez trudu zdołałem rozpiąć mu spodnie i dobrać się do jego członka. Zwłaszcza w moim położeniu, kiedy jedną ręką obejmowałem go za szyję, a druga wciśnięta była między nasze ciała a oparcie kanapy. Przestałem jednak o tym myśleć, kiedy, zaledwie po dotknięciu „czułego miejsca” z ust Grzegorza wydobył się pełen aprobaty jęk. Jego pocałunki stały się intensywniejsze, aż czasami brakowało mi tchu. Nie umiałem powiedzieć stop, więc robił co chciał. Było mi dobrze, nawet bardzo dobrze, ale ciągle w głowie klekotała mi się myśl o tym, że... zaraz będziemy uprawiać seks! Stresowałem się, bo to mój pierwszy raz. Jako że tego naprawdę pierwszego nie pamiętałem, uznałem, że równie dobrze mogę o nim zapomnieć. Kiedy Grzegorz zaczął obsypywać pocałunkami moją szyję, a potem przyssał się, dosłownie, do jednego z sutków, straciłem głowę. Wydawałem z siebie wszystkie możliwe odgłosy jakie tylko można było w takiej sytuacji, wiłem się pod nim wciąż masując jego członka dłonią. Wreszcie Grzegorz nie wytrzymał, podniósł się i chwycił mnie za przegub. Zdezorientowany zaniechałem na chwilę dalszych działań.
- Co? - spytałem, dysząc ciężko.
- Jeśli tak dalej pójdzie to dojdę pierwszy, a ty będziesz sobie musiał radzić sam - ostrzegł. Oddychał ciężko, z na czoło wystąpił mu pot, co tylko bardziej mnie podnieciło.
- To... co proponujesz? - spytałem. Uśmiechnął się i znów na mnie opadł. Cmoknął mnie w usta, po czym zaczął dobierać się do mojego rozporka, a kiedy znalazł czego szukał, chwycił pewnie u nasady i lekko ścisnął. Moje ciało zareagowało instynktownie unosząc się w górę, zwłaszcza dolne partie. Jęknąłem głośno i sam również wróciłem do stymulowania jego członka. Dyszeliśmy ciężko, ciasno do siebie przytuleni. Doszedłem pierwszy, obwieszczając to wszem i wobec zaskoczonym okrzykiem. Bądź, co bądź, to mój pierwszy orgazm. Przynajmniej innych nie pamiętam. Szybko, choć niezbyt wprawnie doprowadziłem do orgazmu Grzegorza.
Zawsze zastanawiałem się, co się dzieje „po”. Dużo czytałem o tym, ze kochankowie się przytulają i w ogóle... No i w sumie byliśmy przytuleni... ja obejmowałem jego, a on mnie, od czasu do czasu pocałował mnie w szyję, jakby... nie wiem, chciał mnie... uspokoić? Takie przynajmniej miałem uczucie, kiedy to robił. Do... hmm, „stosunku” nie doszło, ale i tak chyba obaj byliśmy zadowoleni. Przynajmniej przez chwilę, bo zaraz po tym jak ochłonąłem, pojawiło się znów to uczucie... Cholera, miałem naiwną nadzieję, że on mnie z tego wyleczy, a tu, proszę, znów czuję do siebie obrzydzenie, choć nic wielkiego się w sumie nie stało. Ot, obciągnęliśmy sobie. Chyba naprawdę byłem mocno popieprzony, skoro przez coś takiego chciało mi się wyć.
- W porządku? - spytał Grzegorz.
- Nie... - mruknąłem.
- Co się dzieje?
- Źle mi - jęknąłem. Uniósł się na łokciach i spojrzał mi prosto w twarz. Dziwne, że teraz, po tym wszystkim, wcale nie wydawał mi się taki piękny jak wcześniej. Może dlatego, że czułem wstręt do samego siebie?
- Źle się czujesz? - spytał z troską.
- Chcę iść do domu - odparłem. - Mógłbyś... zejść? - poprosiłem trochę niepewnie. Nie wiedziałem jak się zachować. Głupio było mi wyjść, ale jeszcze gorzej byłoby gdybym został. Grzegorz podniósł się bez słowa. Pozbieraliśmy się jako tako. Wciąż drżały mi ręce kiedy zapinałem guzik przy spodniach.
- Poczekaj, nie możesz iść w takim stanie - zatrzymał mnie, kiedy próbowałem wstać. Zerknąłem na swój brzuch... gdzie wciąż widać było „ślady zbrodni”.
- Cholera - mruknąłem. - Mogę skorzystać z łazienki?
- Jasne - uśmiechnął się jakoś blado. Co się dziwić, zrobił co musiał, więc nie jestem mu już potrzebny. A może po prostu też nie wiedział jak się zachować.
Zamknąłem się w łazience i zaraz zająłem się pozbywaniem dowodów. Nagle w swoim lustrzanym odbiciu zobaczyłem... różową plamkę tuż pod lewym sutkiem. O cholera! A to co? Dotknąłem ostrożnie - nie zabolało. Co do diabła? Jeszcze teraz alergii mi brak! Chwilę później miałem ochotę palnąć się w czoło. Najlepiej krzesłem. Malinka! No tak, przecież w pewnym momencie przyssał się do mnie... Na samą myśl o tym, na moją twarz wypłynął rumieniec. Co ja mam teraz zrobić? Jak zareagować? Co powiedzieć? Nagle zachciało mi się śmiać. Tak naprawdę, histerycznie. Jaki ze mnie baran.
Kiedy wyszedłem, Grzegorz czekał na mnie w korytarzu. Na jego twarzy malował się niepokój.
- Wszystko w porządku? - chciał wiedzieć.
- Tak, przepraszam. Jestem trochę skołowany - wyjaśniłem. Odetchnął. Ulga jaka odmalowała się na jego twarzy była rozczulająca. Podszedł do mnie i ostrożnie mnie przytulił. Pozwoliłem mu na to. Musiałem sprawdzić czy dam radę po tym wszystkim, ot tak po prostu się do niego przytulić.
Dałem.
- To... co teraz będzie? - zapytałem.
- Jak się czujesz z tym wszystkim? - odpowiedział pytaniem.
- No, dobrze. Chyba.
- Widzisz, mówiłem, ze wybierasz nieodpowiednich partnerów - szepnął mi wprost do ucha. Parsknąłem śmiechem.
- Wiesz, że nie przestawię się tak od razu, prawda?
- Nie martw się, mam czas i nigdzie się nie wybieram - zapewnił, cmoknął mnie w ucho i wypuścił z objęć. - Zresztą, zawsze chciałem cię przelecieć - wyznał.
- Jak to „zawsze”? - zdziwiłem się.
- No wiesz, jesteś bratem mojego kumpla.
- I?
- Znam cię dłużej niż myślisz...
- I?!
- Byłeś bardzo ślicznym dzieciakiem - odparł z paskudnym dzieciakiem.
- Zboczeniec! - skrzywiłem się.
- Jaki tam zboczeniec! - oburzył się. - Przecież cierpliwie poczekałem, aż dojrzejesz do wieku, w którym będę mógł cię legalnie zbałamucić.
Parsknąłem śmiechem.
- Ty tak na serio? - upewniłem się. Skinął głową.
- No dobra, może nie chciałem cię przelecieć wtedy, ale byłeś tak słodki, że ciężko było mi utrzymać ręce przy sobie - sprostował. - Zresztą, wtedy byłeś w takim wieku, że pchałeś się do każdego. Pewnie nie pamiętasz jak się za nami włóczyłeś, co?
- Nie bardzo - przyznałem. Pamiętam, że mając jakieś pięć lat, łaziłem za o dziesięć lat ode mnie starszym Bartkiem, choć przeganiał mnie jak tylko mógł najskuteczniej. Nie miałem tylko pojęcia, że i Grzegorz był w tej grupie.
- Często bywałem w waszym domu. Zawsze przychodziłeś z kolorowankami albo książeczkami i kazałeś nam sobie czytać. Twój brat się wkurzał, ale nigdy cię nie wyganiał.
- Cholera, nie pamiętam! - Naprawdę nie pamiętałem. Choć w moim przypadku to nic nowego. Widocznie mój mózg uznał większość wspomnień z dzieciństwa za bezużyteczne.
- Nie szkodzi - cmoknął mnie w nos.
- Więc, już od dawna miałeś na mnie chrapkę, tak?
- No, można tak powiedzieć - przyznał. - Ale widzisz, skoro czekałem już tyle na ciebie, to mogę poczekać dłużej.
- Na co?
- Na ciebie.
- Naprawdę chcesz czekać aż mi się odmieni i nagle stanę się gejem?! - Nie mogłem w to uwierzyć. Facet chyba zwariował.
- A co mi szkodzi? Chyba że naprawdę nie chcesz, żebym czekał.
Zawahałem się. Właściwie to... podobał mi się. I to, co zrobiliśmy przed chwilą też było... hmm, interesujące. Gdyby tylko się pozbyć tego paskudnego uczucia wstrętu do samego siebie...
- Okej - wzruszyłem ramionami, z deczka niepewnie. - Jeśli wiesz, na co się porywasz.
- Nie mam pojęcia - zaśmiał się krótko. - Ale chętnie się dowiem.
Tragedia z komedią w pięciu aktach, daję słowo! Jeśli się nie pokochamy, to z pewnością się pozabijamy. Na to też daję słowo. Jeśli ktoś spyta, kiedykolwiek, za cholerę się nie przyznam do niczego. Ani do mojej orientacji, ani do tego, że gotów jestem porzucić plan założenia rodziny i spłodzenia gromady dzieciaków dla jakiegoś faceta. Choć z drugiej strony, tym facetem jest Grzegorz, więc... Mówi się trudno i idzie się dalej. Co mi tam. Najwyżej się zakocham.
I kto powiedział, że to kobieta zmienną jest?
|
|
Komentarze |
dnia wrzenia 19 2013 10:43:13
Odnoszę wrażenie, że masz słabość do tworzenia niezdecydowanych ciap jako głównych bohaterów - w "paranojach..." było podobnie
Co nie zmienia faktu, że uroczy kawałek historyjki, podobało się |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|