12.
Było późno. Bardzo późno, a ja byłem spóźniony. Bardzo. Na swoją obronę mam to, że Marcel nie chciał mnie wypuścić z łóżka. Najgorsze jest jednak to, że nie skosztowałem nawet tego smacznego obiadku, który dla mnie przygotował. No, czy życie mogło byś bardziej okrutne?
Mogło.
- I jak było? - spytał Miłosz, który, niestety, jako pierwszy dopadł mnie po powrocie.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziałem wymijając go w drzwiach knajpy. Na szczęście w środku panował taki chaos, że nie słyszałem co do mnie mówił. A mówił, podskakując przy tym jak jakaś gimnazjalistka. Zresztą, dziwne byłoby gdyby się tak nie zachowywał, w końcu to Miłosz.
- Chcę znać nawet najbardziej zboczone szczegóły! - zapowiedział, gdy tylko zamknęły się za nami kuchenne drzwi. W przeciwieństwie do tamtego burdelu, tu panowała błoga cisza. Znaczy, prócz nawijania Miłosza. - No gadaj! Czekałem całe popołudnie na tę relację, a ty milczysz jakby cię ktoś zaklął. Aż tak źle było? Pokłóciliście się znowu?!
Słowo daję, jego jazgot wkurzyłby każdego! Dlatego, by jakoś przerwać ten potok słów i dlatego, że miałem dzisiaj wyjątkowo dobry humor, obróciłem się do niego, a gdy już stanęliśmy twarzą w twarz, wypaliłem bez zastanowienia:
- Zerżnąłem go aż iskry leciały.
W życiu nie widziałem, żeby komuś z wrażenia opadła szczęka, aż do tego dnia. Ale to nie Miłoszowi część twarzy grzmotnęła o ziemię, a Zbyszkowi, który akurat się napatoczył i usłyszał przypadkiem. Miłosz uniósł tylko brew z lekka zaskoczony. Korzystając z tej chwili, kiedy w końcu przestał paplać, ciągnąłem dalej:
- Wystraszyliśmy sąsiadów wrzaskami. Sąsiad z naprzeciwka myślał, że kogoś mordujemy i wezwał gliny, więc ostatnie dwie godziny spędziliśmy na dołku. Przesłuchiwali nas chyba ze trzy razy. Ale najgorsze jest to, że załamało się pod nami łóżko, a materac wodny pękł i zalał sąsiada z dołu. Teraz nie dość, ze muszę zapłacić za szkody, to jeszcze odkupić łóżko, bo z seksu nici. Mój facet nie lubi się pieprzyć na podłodze - kłamałem gładko i ze stoickim spokojem, z satysfakcją obserwując kalejdoskop emocji mieniących się na twarzy Miłosza, od zaskoczenia, po prawdziwe zdumienie, lekki przestrach, niedowierzanie, aż po rozbawienie.
- Ale seks był! - klasnął w ręce ubawiony. Mniej radosny był Zbigniew, który zaczerwienił się aż po czubki uszu od samego słuchania. Bóg jeden wie, co sobie o mnie pomyślał... No, trudno.
- Był - odparłem wkładając fartuch. Miłosz skorzystał z okazji, że się nie pilnuję i grzmotnął mnie w plecy, aż coś trzasnęło. Oj, będzie siniak...
- Cholera, sam wam kupię łóżko! - zaśmiał się wesoło. - Metalowe, jeśli będzie trzeba - dodał i poszedł w cholerę. Na szczęście, bo już miałem go dosyć. Zerknąłem na Zbigniewa, ale ten szybko się odwrócił, zapewne żebym nie widział jego purpurowej twarzy. Teraz przynajmniej miałem pewność, że będę miał święty spokój.
Podwójne życie zdecydowanie nie jest dla mnie. Choć udało mi się ciągnąć ten stan przez prawie miesiąc, układ „praca-Marcel” nijak mi nie pasował. Albo rybki, albo akwarium - jak to się mówi, tyle że ja lubiłem moją pracę, bo dzięki niej nie myślałem zbyt wiele, no i jakoś udawało mi się odbijać od dna. Marcela kochałem jak wariat, problem w tym, że on pracował w ciągu dnia, więc wieczorami był zmęczony, a ja na odwrót. Po kilku tygodniach takiej szarpaniny, ustaliliśmy, że ograniczymy nasze spotkania. I choć ciężko mi to przyszło, zgodziłem się wpadać w weekendy, kiedy Marcel miał wolne i od rana mogliśmy robić co chcemy. W pierwszy taki weekend nawet nie wstawaliśmy z łóżka. Miałem akurat wolną sobotę, więc o spóźnienie do pracy nie musiałem się martwić. Kochaliśmy się, rozmawialiśmy... rozmawialiśmy kochając się...i tak dalej. To byłby zdecydowanie najlepszy dzień w moim życiu... gdyby nie komórka Marcela, która wciąż wibrowała na stoliku obok łóżka. Marcel ignorował ją i mi mówił, bym robił to samo, choć korciło mnie, by choćby zajrzeć. Pomyślałem sobie jednak - nie, absolutnie! Facet dopiero co odzyskał do ciebie zaufanie, a ty będziesz mu grzebał w telefonie?! Nie bądź paranoikiem.
Ale po setnym chyba dźwięku puściły mi nerwy, porwałem ustrojstwo i... odebrałem. Ot, tak po prostu, bez namysłu.
- Czego? - warknąłem do aparatu ignorując Marcela, który bezskutecznie próbował odebrać mi telefon. Było to trudne, zważywszy na fakt, że pod wpływem impulsu chwyciłem go za wolny nadgarstek i tak trzymałem. Tak dla ścisłości, drugi był chwilowo przywiązany do ramy łóżka... Co tu kryć, w pewnym momencie „akcja” rozwinęła się w dość ciekawym kierunku.
- Miły jak zawsze - zaśmiał się rozmówca. ROZMÓWCA! Nie rozmówczyni!
- Kto mówi? - spytałem natychmiast nabierając podejrzeń. Spojrzałem na Marcela, który, choć milczał, minę miał dość intrygującą. Co prawda, zaróżowione policzki mogły być wynikiem naszych igraszek, ale niepewność malująca się na jego twarzy już raczej nie.
- Oddaj mi telefon - poprosił, o dziwo, spokojnie.
- No, jak to? Nie poznajesz?
- Nie bardzo - powiedziałem zgodnie z prawdą. Facet chyba nie miał pojęcia, że gada nie z tą osobą, co trzeba.
- Ależ kochany, nie żartuj nawet! - znów się roześmiał. Perliście, rzekłbym... - To ja, Adam! Twój misiaczek - facet zniżył głos do stopnia, w którym pewnie większości panienek miękły kolana i wilgotniały majtki, a we mnie aż krew zawrzała.
- Misiaczek - powtórzyłem łypiąc podejrzliwie na Marcela, który niby obrażony odwrócił twarz ze srogą miną. Znałem go jednak na tyle, by wiedzieć, że jest raczej zawstydzony.
- No, robaczku, umówiliśmy się, że kiedy wrócę to się spotkamy! Chyba nie zapomniałeś? - spytał z wyrzutem.
- Ojej, przepraszam - odparłem grzecznie. - Chyba naprawdę wypadło mi z głowy. Kiedy dokładnie się umawialiśmy? - zapytałem próbując naśladować jego słodki aż do porzygu ton.
- Ach, słońce, chyba muszę ci odświeżyć pamięć, kiedy się już spotkamy, prawda? - zaszczebiotał, aż mnie zemdliło. - Przecież dzwoniłem dwa tygodnie temu - odparł.
- AUĆ! - wrzasnął Marcel próbując wyszarpnąć dłoń z mojego uchwytu. Chyba instynktownie zacisnąłem mocniej dłoń.
- Kto tak jest z tobą? - zainteresował się rozmówca. - Chyba nie robisz czegoś podejrzanego ze swoim słodkim braciszkiem, co? Zresztą, jego też możesz zaprosić, ostatnio świetnie się razem bawiliśmy...
Reszty nie usłyszałem, bo ze złości cisnąłem aparatem w ścianę tuż ponad głową Marcela. Telefon rozpadł się na kawałki, a ja dostałem odłamkami, ale nawet nie poczułem. Kurwa, byłem wściekły! Co do cholery?! Od przeszło miesiąca pieprzymy się jak króliki, a on jeszcze jednego kochasia trzyma w zanadrzu? To chyba jakiś żart. I to mi, kurwa, wymyślał od kłamców i zdrajców!
Chciałem coś powiedzieć, ale, cholera, słów mi zbrakło, więc po prostu wstałem, pozbierałem swoje rzeczy i wyszedłem z pokoju. Marcel mnie nie zatrzymał, ba, słowem się nie odezwał, co tylko bardziej mnie wkurzyło. Ubrałem się i już miałem wyjść i rzucić to wszystko w cholerę, kiedy wściekłość wzięła nade mną górę. Wparowałem do sypialni akurat w chwili, kiedy Marcel wyswobodził drugą rękę z więzów.
- KURWA! - wrzasnąłem, aż drgnął na łóżku. Chciałem wiedzieć, co do diabła, mój rzekomy kochanek odpiernicza, tylko nie potrafiłem sformułować pytania. Stałem więc, jak ten ciołek... wyjątkowo wkurwiony ciołek, wlepiając w niego wzrok. No powiedz coś, cokolwiek!
- To wszystko da się wyjaśnić - oznajmił używając chyba najbardziej wyświechtanej formułki na świecie.
- Jak? - pytam czując, że zaraz po prostu podejdę i mu wywalę w... twarz.
- Bo widzisz - westchnął. - Poznałem go akurat zanim się pogodziliśmy. To było tej nocy, kiedy się spotkaliśmy przed pizzerią i... tak się wkurzyłem, że... - urwał w połowie zdania, którego tak na dobrą sprawę kończyć wcale nie musiał. Wzruszył tylko ramionami z kwaśnym uśmieszkiem, a mnie szlag jasny trafił.
- I dałeś mu dupy! - dokończyłem. Zrobiłem to trochę złośliwie, ale czyż można mnie winić? - I co dalej? Ile razy podczas tego miesiąca się z nim spotkałeś?
- No... - migał się.
- Ile?! - domagałem się odpowiedzi. Nie wiem, czy bardziej wkurzyło mnie to, że w ogóle kogoś miał, czy to, że perfidnie kłamał mi prosto w oczy mówiąc, że nie widywał i nie widuje się z nikim.
- Kilka - przyznał się w końcu.
- Kilka - powtórzyłem za nim. - Teraz już wiem dlaczego zaproponowałeś te weekendy - zaśmiałem się z deczka nerwowo. No tak, niewygodnie mu było spotykać się ze mną i kochasiami na co dzień, więc moje odwiedziny przesunął na sobotę! Układ niemal idealny. Ciekawe ile jeszcze takich trupów znajdę w szafie?
- Przestań, Patyś, bo sam się nakręcasz - westchnął przewracając oczami. Podniósł się z łóżka z trudem, co odnotowałem raczej z satysfakcją, a co znaczyło, że seks był udany; i wrzucił na siebie co mu w ręce popadło.
- Nakręcam się? I co, może mi się dziwisz? W końcu nagle się dowiaduję, że masz kochasia, choć przysięgałeś na wszystkie świętości, ze nikogo nie ma! - wypaliłem. Uśmiechnął się.
- Dobrze wiesz, że nie jestem zbyt wierzący - odparł. No kurwa, krew mnie zalała! Nie dość tego, wzburzenie dodało mi odwagi na tyle, by podejść do Marcela i z plaskacza przyłożyć mu w twarz. Pożałowałem tego, kiedy zaraz po tym, jaki pierwszy szok minął, on odwdzięczył mi się tym samym, tyle że z rozmachu. Aż mi pociemniało przed oczami.
- Ciesz się, że nie jestem w nastroju, bo bym cię zmasakrował - warknął Marcel dysząc z wściekłości. Good feelings gone... Słodką, wyjątkowo erotyczną minę sprzed kilku minut zastąpił paskudny grymas, zmieszany w wybuchową mieszankę z żalem. Dziwne, że jeszcze mnie nie zmasakrował. Zresztą, kurwa, zmasakrował?! Znaczy, gorzej? Z pyska leciała mi krewi czułem dziwne luzy w szczęce, to mało?! Przynajmniej podziałało na mojego focha, o którym nagle zapomniałem. Zatoczyłem się i plecami grzmotnąłem o ścianę, po której chwilę później malowniczo się zsunąłem, aż tyłkiem klapnąłem na podłogę. Zemdliło mnie. Kurwa, i to tylko po uderzeniu? A żeby to blać.
- Patyś? Patryk? - usłyszałem głos Marcela, nie miałem jednak w tej chwili ochoty na pogawędki. Coś mi zrypało czerep na tyle, bym nie wiedział gdzie góra, gdzie dół, i to było straszne! Nerwowo przełknąłem ślinę. Coś jest bardzo nie teges.
- Patryk - Marcel uklęknął obok mnie, chwycił moją twarz w dłonie i przyjrzał mi się z uwagą. Jakoś podświadomie odnotowałem, że jest zdenerwowany. Chyba nie wiedział nawet, że ma tyle siły. - No i widzisz? Kurwa, idioto! Kretynie i palancie - wykrzyknął. Głos mu zadrżał. Robiło mi się kołowato, więc oparłem głowę o ścianę za plecami. Marcel coś mówił, ale jakoś nie zwróciłem na to większej uwagi. Wstał, gdzieś zniknął na moment, a kiedy wrócił trzymał już mój telefon przy uchu. Położył mi wolną dłoń na czole, cały czas coś mówiąc. Mój mózg - nie dość, ze z lekka obity, to jeszcze wciąż zaskoczony po ataku - nie rejestrował słów, a dźwięk, w dodatku wkurzający, piszczący dźwięk... Z tej odległości widziałem czerwone pręgi na policzku Marcela, które, jak mi się wydawało, zostawiły moje palce. Odruchowo uniosłem dłoń i musnąłem je opuszkami palców. A potem... ni z tego, ni z owego, puściłem pawia na dywan... i swoje spodnie. Świat zatańczył mi przed oczami i po chwili zapadła noc.
O tak, to był „najlepszy” weekend, EVER!
Kiedy się ocknąłem na zewnątrz był już dzień, a jasne promienie słońca kłuły w oczy. Na szczęście ktoś zrozumiał moje pomrukiwania i zasłonił rolety. Tą osobą był Marcel. Uśmiechnąłem się na jego widok. Odwzajemnił grymas, dość niepewnie jednakowoż.
- Gdzie jestem? - spytałem... i omal nie zszedłem śmiertelnie z bólu. Jezus, Maria i wszyscy święci! Ostry ból poraził moją twarz jakby była podłączona do prądu. Aż się zwinąłem na łóżku. Marcel usiadł obok mnie, objął ramieniem i pocałował w czoło.
- Przepraszam, powinienem był od razu powiedzieć, żebyś nie mówił. Lekarz powiedział, że ci przejdzie, ale trzeba na to czasu. - oznajmił. Przejdzie? Ale co „przejdzie”? Spojrzałem pytająco na Marcela.
- Spokojnie, pewnie leki przeciwbólowe przestały już działać - powiedział spokojnie i jakby... przepraszająco. - Nie chciałem cię tak mocno uderzyć, naprawdę. Ale oddać musiałem, wiesz o tym, prawda?
Kiwnąłem głową.
- Robię ci krzywdę, Patryk - oznajmił nagle, choć przecież dobrze o tym wiedziałem. - Chyba jednak nie powinniśmy być razem - dodał. Chciałem zaprotestować, ale zakrył mi usta dłonią. - Podziękujesz mi za to kiedyś - szepnął. Zaprzeczyłem gwałtownym ruchem głowy. No, jeśli myślał, że mnie tak tu zostawi, to się grubo myli. Odtrąciłem jego dłoń i usiadłem na łóżku.
- Marcel - spróbowałem przemówić, a kiedy kolejna fala bólu minęła, uznałem, że da się to jakoś znieść. - Jeśli teraz mnie zostawisz, to skopię ci tyłek! - zagroziłem. Musiałem zrobić przerwę, kiedy ostry kłujący ból przeszył dolną część mojej twarz. Marcel otworzył usta, by coś powiedzieć. - Nie skończyłem jeszcze! - ubiegłem go. - Nie mam zamiaru... znowu tego przeżywać, i to już chyba po raz trzeci, rozumiesz?
- Ee.. no, chyba... - zawahał się.
- I zerwiesz z tym palantem! Tylko na dobre, tak? - podniosłem głos.
- Okej - zgodził się Marcel z lekka zaskoczony.
- I przepraszam, że cię uderzyłem. Nie powinienem był. I miałeś rację, że mi oddałeś, tylko, błagam, nie rób już tego tak mocno, a ja obiecuję, że nigdy więcej nie podniosę na ciebie ręki, dobrze? - poprosiłem. Miałem nadzieję, ze zlituje się nade mną, bo naprawdę chciałem żeby nam wyszło. Kurwa, tęskniłem za nim! Nie ma mowy, żebym teraz pozwolił mu odejść, ot tak po prostu.
- Dobrze - uśmiechnął się słabo, a widząc moją, zapewne zbolałą minę, przytulił mnie ostrożnie.
- A teraz powiedz mi, gdzie ja właściwie jestem, do cholery? - zapytałem. Roześmiał się w głos.
- W szpitalu. - Odpowiedział ktoś. Obejrzeliśmy się obaj w kierunku drzwi, gdzie stał... Miłosz z dość... nieprzyjemną miną.
- Hej - wykrzywiłem usta w uśmiechu, mając nadzieję, ze tak się właśnie ułożyły.
- To ten twój facet, o ile się nie mylę - ruchem głowy wskazał Marcela.
- Owszem - odparłem. Jego mina nie wróżyła dobrze. Coś było na rzeczy, bo zwykle Miłosz tryskał energią i humorem, teraz stał w pozycji bojowej w progu, wściekłym wzrokiem mierząc Marcela, który... wcale nie pozostawał mu dłużny.
- On cię tak urządził? - spytał Miłosz.
- Tak, ale to była moja wina! - odparłem natychmiast. Wolałem wyjaśnić nieporozumienie, zanim przerodzi się w coś poważniejszego.
- Moja matka też tak mówiła, kiedy ojciec ją katował - powiedział nagle. O, a o tym nie wiedziałem.
- Jakkolwiek to wygląda, nie jest tak, jak myślisz, prawda Marcel? - ścisnąłem go za rękę, żeby się w końcu odezwał. Nie chciałem żeby Miłosz wysunął błędne wnioski z tego, co widział.
- To, co robimy prywatnie nie powinno chyba pana interesować - stwierdził spokojnie Marceli. Mogłem się domyślić, ze zrobi to, co zawsze, czyli odpowie atakiem na atak.
- Interesuje, jeśli mojemu pracownikowi dzieje się krzywda - odparł Miłosz z wyższością. Marcel zaśmiał się krótko, a ja poczułem, że mam przerąbane. Znalazłem się między młotem a kowadłem.
- Zazwyczaj nie robię mu krzywdy - skłamał Marcel. - Chyba, że sobie zasłuży.
- A niby jak tym razem sobie zasłużył?
- Uderzył mnie.
- Serio? To trzeba było mu przywalić aż tak, że trafił do szpitala?
- Po prostu oddałem.
- Tobie jakoś nic nie jest - zauważył Miłosz. - A on ledwo mówi.
- Ale nic mi nie jest, okej? Nie mam nic złamanego, zwichniętego. Nic mi się nie stało, nawet już przestaje boleć - zapewniłem, w sumie, zgodnie z prawdą, bo ból już zelżał. Widać musiałem to „rozchodzić”.
- Patryk, ja cię proszę, rzuć to w cholerę. On cię w końcu zabije! - Tym razem Miłosz zwrócił się do mnie błagalnym tonem. Z jego wyrazu twarzy wnioskować mogłem, iż naprawdę przejął się całą tą sytuacją.
- Miłosz, naprawdę nic się nie dzieje, okej? Ja i Marcel znamy się kupę lat, myślisz, że gdyby mnie maltretował to byłbym z nim do tej pory?
- Mógłbyś. Moja matka też nie chciała zostawić ojca, aż w końcu ją zabił! On też to zrobi! - wykrzyknął rozeźlony palcem wskazując Marcela. Niestety, mój facet był zawsze chętny do bójki, więc aż się zagotował ze złości.
- Schowaj tego palucha, bo ci go odgryzę - powiedział z pozoru spokojnie. Chyba tylko ja wiedziałem ile jadu było w tych słowach. Na wszelki wypadek chwyciłem go za nadgarstek, w razie gdyby przyszło mu do głowy przeskoczyć nad łóżkiem i rzucić się Miłoszowi do gardła.
- Chłopaki! Spokój! - podniosłem głos, dziwiąc się, ze żadna pielęgniarka nie zjawiła się, żeby nas opieprzyć za krzyki. Widać miały w dupie co się dzieje pod ich nosami. Całe szczęście, cudem chyba tylko, w trzyosobowym pokoiku byłem akurat jedynym pacjentem. Przynajmniej żaden cywil nie ucierpi. - Jeśli którykolwiek zacznie tu bójkę, skopię mu dupę! Marcel, proszę - zwróciłem się do przyjaciela z naiwną nadzieją, że mnie posłucha. O dziwo, podziałało. Marcel rzucił mi niezadowolone spojrzenie, ale usiadł z powrotem na brzegu łóżka.
- No, to teraz grzecznie sobie porozmawiamy, tak? - rzuciłem błagalne spojrzenie Miłoszowi. Wzruszył ramionami i nie ruszył się z miejsca. - Dobra, więc będzie tak: ja i Marcel wracamy do niego, a jutro wytłumaczę ci, co trzeba - wciąż zwracałem się do Miłosza, który łypał na mnie spod oka. - Okej? - spytałem Marcela, który w odpowiedzi rzucił mi się na szyję. Wiedziałem, ze robi to, żeby dopiec Miłoszowi, ale i tak się ucieszyłem. A mój szef... no cóż, prychnął tylko pod nosem i opuścił pomieszczenie.
Jako że była niedziela, na wypis musiałem czekać aż do poniedziałku. Lekarz dyżurny, który mnie przyjmował, wydając mi wypis i tygodniowe zwolnienie z pracy, grzecznie poradził, żebym zgłosił to na policję. Widać, on też myślał, ze jestem maltretowany. Zaśmiałem się sztucznie i powiedziałem, ze nie ma takiej potrzeby, że to był wypadek i tak dalej. W odpowiedzi usłyszałem, ze wszyscy tak mówią. Bardzo szybko opuściłem szpital w towarzystwie Marcela. Okazało się, że moja szczęka jest cała, jednak jestem na tyle pechowy, ze doznałem wstrząśnienia mózgu. Mój pech powrócił. Dostałem leki przeciwbólowe, które właściwie już mi się nie przydały, bo ból jakoś sam minął, a od tego zdarzenia Marcel starał się podwójnie by mnie zadowolić. Przynosił mi jedzenie do łóżka, oglądaliśmy moje ulubione programy, za którymi on nie przepadał, kochaliśmy się ostrożniej niż zwykle... A ja przez cały czas zastanawiałem się, jak to wszystko wyjaśnić Miłoszowi. Bałem się trochę, ze źle to odczyta, choć i tak pewnie tak się już stało. Któregoś dnia postanowiłem poradzić się Marcela. Siedzieliśmy akurat na kanapie w salonie, oddając się kontemplacji jakiegoś wyjątkowo durnego programu. Miałem nadzieję, ze wzmianka o Miłoszu go nie zdenerwuje. O dziwo, okazało się, że jednak możemy spokojnie o tym porozmawiać.
- A może ja do niego pójdę? - zaproponował.
- Nie ma mowy! Jeszcze skoczycie sobie do gardeł.
- To może być prawda - mruknął Marcel pod nosem.
- No właśnie. Nie chcę żadnych bójek!
- Wiedziałeś, że jego matka była maltretowana? - spytał nagle.
- Coś ty! On prawie nic o sobie nie mówi.
- Kurde, aż mi głupio - przyznał Marcel.
- Pewnie dlatego tak się pienił. A tak z drugiej strony, ciekawe skąd wiedział - zastanowiłem się głośno.
- No właśnie. Ja też nie wiem. Może ma kogoś znajomego w szpitalu - wzruszył ramionami Marcel.
- Może.
- Jesteś pewien, że nie chcesz żebym z nim pogadał? - upewnił się.
- Nie chcę! Poradzę sobie.
- A może pójdę z tobą, co? Póki będę z tobą, będę spokojny - namawiał. Na szczęście byłem już uodporniony na jego przymilne minki.
- Nie ma mowy!
- Dobra,dobra - westchnął. - Przepraszam cię za to - odezwał się po chwili.
- Hm? Za co? - spytałem nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Za to. - Ostrożnie dotknął sińca na mojej szczęce, który wciąż jeszcze od czasu do czasu pobolewał.
- W porządku. Zresztą, nie chcę przeprosin - oznajmiłem.
- A czego chcesz? - uśmiechnął się perfidnie.
- Tego też nie, a przynajmniej nie w tej chwili!
- Okej, to czego?
- Obiecaj mi, że zerwiesz kontakty z tym... misiaczkiem - skrzywiłem się na samą myśl o facecie, którego, co prawda, na oczy nie widziałem, a który tak namieszał mi w związku.
- Zrobione, obiecuję, że nie będę się z nikim umawiał dopóki jesteśmy razem - poprzysiągł solennie z ręką na sercu. Powaga z jaką to mówił, aż mnie rozczuliła.
- Dobrze. I nie wciągaj w nic Antka, bo aż mi go szkoda - dodałem, nagle przypominając sobie, że przecież facet coś wspominał o młodszym bracie przyjaciela. Marcel machnął ręką.
- Nie o taką zabawę chodziło! Po prostu tego wieczoru, kiedy spotkaliśmy się przed pizzerią, ja i Antek byliśmy w klubie. Wtedy też gościa poznaliśmy i jakoś tak wyszło, że cały wieczór spędziliśmy razem.
- Rozumiem.
- Nic poza tym! Przysięgam!
- Wierzę ci - wzruszyłem ramionami.
-
Okej, coś jeszcze?
- Zastanawiam się...
- Korzystaj póki masz kuku zrobię co zechcesz - zaśmiał się wesoło.
- Zamieszkaj ze mną - wypaliłem bez namysłu. Choć, może nie tak do końca bezmyślnie, bo był taki moment, kiedy naprawdę zastanawiałem się nad tym. Marcel otworzył usta po czym je zamknął, patrząc na mnie z zaskoczeniem.
- To znaczy... tu, czy tam gdzie mieszkasz teraz? - spytał.
- A może w połowie drogi? - zaproponowałem. - Znajdziemy miejsce, skąd i mnie o tobie będzie blisko do pracy. I nawet kiedy nie będziemy się widywać, albo widywać rzadko i na krótko, to przynajmniej będziemy czuli, że jesteśmy razem. Chyba że nie chcesz opuszczać tego mieszkania.
- Chcę! Boże, najchętniej wyprowadziłbym się już teraz! Mówisz serio?! - upewnił się. Oczy mu aż błyszczały z radości. Nie wiem tylko, czy po prostu miał dość sąsiedztwa, czy może cieszył się na samą myśl mieszkania ze mną... Miałem nadzieję, że miał na myśli to drugie.
- Pewnie. Możemy od razu czegoś poszukać - odparłem nonszalancko. Patrzył na mnie z takim... rozczuleniem, że aż mnie coś ścisnęło w środku. Coś, jakiś cichy głosik w głowie mówił mi, że mogę mieć nadzieję, ale kazałem mu się jak na razie zamknąć, żeby nie zapeszył! Chociaż widząc minę Marcela i jego zaangażowanie w tym momencie wierzyłem święcie, że to może się udać. Podczas gdy on planował urządzenie przyszłego mieszkania, zastanawiając się, czy lepsze będzie duże z dwoma sypialniami, czy mniejsze z jedną ale za to sporą, ja przyglądałem mu się z uśmiechem, nagle uświadamiając sobie, jak dużo się zmieniło w moim życiu przez ten ostatni rok. Obaj się zmieniliśmy - jeszcze niedawno byłem tylko popychadłem i samotnikiem, Marcelowym podnóżkiem gotowym rzucić wszystko na jego skinienie. Teraz przynajmniej bym się z nim pokłócił zanim, i tak, zostawiłbym wszystko w cholerę, gdyby chciał. Marcel dawał mi przestrzeń i to była chyba największa zmiana jaką zauważyłem. Pozwalał mi odetchnąć, jednocześnie wciąż będąc moją podporą. No, i nie był już tak... luźny w kontaktach męsko-męskich... Poza tym, ostatnie wydarzenia uświadomiły mi, jak bardzo za nim tęskniłem, i teraz wiem, że nie chcę już nikogo innego.
- Słuchasz mnie?! - wykrzyknął mi wprost do ucha.
- No słucham. Jestem za dwoma sypialniami, w razie gdybyśmy się pokłócili i nie chciałbyś mnie widzieć.
- Dobry pomysł. Zwłaszcza, że później mógłbym wśliznąć się cichaczem do twojej sypialni gdyby mi przeszło - uśmiechnął się perfidnie.
- Dokładnie - odwzajemniłem uśmiech, przyciągnąłem mężczyznę mojego życia bliżej i cmoknąłem w usta. - Kocham cię tak, że nie wiem.
- Czego nie wiesz?
- Niczego poza tym, że cię kocham - odparłem.
Marcel roześmiał się w głos i okrakiem usiadł mi na kolanach. Co było potem... zostawię dla siebie.
***
Dziś jest wyjątkowy dzień. Dlaczego? Ponieważ dzisiaj mija dokładnie miesiąc odkąd zamieszkałem z Marcelem w naszym nowym mieszkaniu. W dodatku jest to szczęśliwa rocznica, bo od trzydziestu dni żaden z nas nie wszczął kłótni, bójki, ani wojny światowej... Ja wiem, że to tylko miesiąc i nie mam się jeszcze z czego cieszyć, ale jak na nas dwóch to już sukces, zwłaszcza, że z przeprowadzą mieliśmy masę problemów. Przede wszystkim dlatego, że... musiałem wrócić do rodziców po wszystkie moje graty. Ciekawe, że do tej pory nie potrzebowałem niczego z mojego rodzinnego domu, a przecież porzuciłem tam laptop, wszystkie ciuchy, dokumenty takie jak prawo jazdy na przykład. Rodzice przyjęli mnie... po ludzku, o dziwo, a nawet i z Marcelem wymienili kilka słów. Czary, czy jak? Na wieść, że się przeprowadzam i zamieszkam z Marcelem zareagowali pozytywnie, aż mi słów zabrakło. Całe życie miałem z nimi pod górkę, a kiedy się wyniosłem znikając im z oczu, nagle stałem się kimś wartościowym dla nich. No coż, mówi się „bywa” i idzie do przodu.
Jedyną osobą, która wciąż kręci nosem jest mój szef - Miłosz. Nic zresztą dziwnego, bo nie dał sobie wytłumaczyć sytuacji sprzed kilku tygodni. Do Marcela się nie odzywa, chyba że już musi (a musi, bo od czasu do czasu u nas bywa) i wciąż uważa go za samo zło. Nie dziwię mu się, w końcu nie ma zbyt dobrych wspomnień z przemocą domową. Nie wiem tylko, że my już tak mamy z Marcelem, że czasami musimy sobie przyłożyć. Wciąż jednak u niego pracuję, a raczej u babci, która w przeciwieństwie do wnuka, jest zachwycona tym, że pogodziłem się z Marcelem.
Najczęstszym gościem w naszym gniazdku jest Antoś, a zaraz po nim... reszta Marcelowej rodzinki. Nie przeszkadza mi to, zwłaszcza, że szykują mi się pierwsze, naprawdę rodzinne święta, o których zawsze marzyłem. Urządzamy je u siostry Marcela, przyjadą jej teściowie i szwagrowie, więc zapowiada się... nerwowo. Ale dam radę, obiecałem to się zjawię. Głupio by było, gdyby Marcel pojechał sam, prawda?
Co do samego mieszkania... Uparłem się na dwie sypialnie i je dostałem, wraz z dużą łazienką i przestronną kuchnią, oraz czymś, co można nazwać salonem, ewentualni pokojem dziennym. Mało tam miejsca, ale najważniejsze osoby, czyli my, jakoś się mieszczą. Kiedy znajomi dowiedzieli się o naszej przeprowadzce hurtowo zaczęli znosić nam różne duperele, których przeznaczenia nie znałem, na szczęście mój partner okazał się być bardziej zorientowany w takich sytuacjach. Cóż, po raz pierwszy się gdzieś wprowadzałem, w sensie, do czegoś swojego, czegoś gdzie pod umową najmu widniało moje nazwisko!
Najważniejsze jednak było to, że teraz mogłem już oficjalnie powiedzieć - jesteśmy razem! I już po cichu - jest nam dobrze, przynajmniej na razie.
A jak będzie potem... nie mogę się doczekać, aż się tego dowiem.
AND THIS IS THE END.