Rozdział 30
Flashback
Ojciec siedział na schodach przed domem i z rozbawieniem przyglądał się temu, jak Rainamar męczył się z mieczem. Ja natomiast usadowiłem się na poręczy, aby mieć lepszy punkt obserwacyjny na całą okolicę. Mimo dzisiejszej słabej formy, półork radził sobie całkiem nieźle. Deris zastanawiał się poważnie nad zawodowym treningiem dla swojego najmłodszego syna.
- Nie ściskaj tak rękojeści, Rainamar, bo nie mogę już na to patrzeć! – zawołał w końcu Liam i wstał. – Rozluźnij dłonie. O tak! – dodał, próbując mu zademonstrować odpowiednie ustawienie.
- To niewykonalne! – zawołał półork i rzucił miecz w trawę z wyrazem zawziętości, która malowała się na jego twarzy.
- Mały złośnik! – skwitował zachowanie piętnastolatka Liam. – Już w porządku. – dodał, jakby zwracał się do przestraszonego zwierzątka. Podszedł do niego i podniósł miecz. – Widzisz, chłopaku? Broń jest częścią ciebie. – dodał, unosząc miecz na wysokość oczu. – Piękne ostrze. - westchnął, podając miecz półorkowi. – Dobrze, chłopaku. Teraz mnie zaatakuj!
- Nie masz broni. – powiedział Rainamar wcale nie przekonany do jego pomysłu.
- Nie jest mi potrzebna. – zapewnił go mój ojciec i rzucił mi krótki uśmiech.
Mimo swoich piętnastu lat Rainamar bardzo sprawnie posługiwał się bronią, pomijając pewne niedociągnięcia, które zawsze zauważał Liam. Był także bardzo silny. Zdziwiło mnie więc to, że ojciec chce narazić się na takie ryzyko. Nie wątpiłem wcale, że Rainamar byłby zdolny zrobić mu krzywdę, chociażby przypadkowo.
Rainamar nie czekał na powtórne zaproszenie. Niespodziewanie zamachnął się i uderzył na ojca. Liam jednak zgrabnie odskoczył, robiąc unik.
- No dalej, chłopaku! Musisz być szybszy! Postaraj się trochę! – krzyknął myśliwy. Półork nie pozostał mu dłużny. Naprawdę dobrze mu szło, jednak ojciec był lepiej wyszkolony i doświadczony, z racji swojego wieku. Zręcznie unikał ciosów Rainamara. Jego ruchy były tak płynne, jak gdyby tańczył.
- Jeszcze kilka lat, Casius, a nauczysz się wszystkich jego ruchów. Zrobisz to samo co ja, tylko z zamkniętymi oczami! – zawołał do mnie ojciec, uśmiechając się krzywo.
- Niemożliwe! – zaprotestowałem, zeskakując na ziemię.
Liam zaśmiał się głośno, szczerząc przy tym zęby.
- Możliwe, możliwe. – odparł, bardzo zadowolony z niewiadomego mi powodu. – To jest wojownik, ty zapewne nie będziesz preferował miecza. – ocenił ojciec, spoglądając na mnie krytycznym okiem.
Zachmurzyłem się jak niebo na deszcz.
- Musisz walczyć tak, żeby wykorzystać jego siłę przeciw niemu. – kontynuował Liam, nie zrażając się moim nastawieniem. – No, Rainamar… – ojciec zwrócił się do półorka – Deris powinien znaleźć ci odpowiedniego nauczyciela. Będzie z ciebie całkiem niezły żołnierz.
- Nie chcę być żołnierzem! – uparł się chłopak. Miałem wrażenie, że mówi to na przekór Liamowi.
- Szybko ci się zmienia. Jeszcze niedawno o niczym innym nie mówiłeś! – zaśmiał się Liam.
- To jest moja sprawa. – warknął półork, machając mieczem jak rolnik kosą. Mój ojciec wcale nie wyglądał na urażonego tymi słowami. Odrzucił swoje brązowe włosy do tyłu i znów usiadł na schodach, spoglądając w zamyśleniu w niebo. Ja z kolei rzuciłem krótkie spojrzenie półorkowi. Nie chciałem, żeby mnie przyłapał na gapieniu się na niego. Ostatnio się często denerwował. Zaczął dorastać, każdy mógł to stwierdzić, nawet ja. Jego dziecięce rysy się wyostrzyły. Nawet urosły mu kły, bardzo charakterystyczne dla orków. Szybko rósł, z czego cieszył się Deris. Rainamar jednak wcale nie był zadowolony z tych zmian. Dotychczas półork mało różnił się od ludzkich dzieci, no, może prócz spiczastych uszu. Teraz jednak jego wygląd wyraźnie się zmieniał, a on robił z tego powodu awantury. Niedawno zbił nawet lustro. Bywały chwile, kiedy zastanawiałem się, czy to dobrze, że Deris pozwolił mu ćwiczyć z mieczem.
Rainamar wbił miecz w ziemie i usiadł na trawie. Wyglądał, jakby intensywnie nad czymś rozmyślał. Podszedłem do niego u usiadłem tuż obok. Miałem nadzieję, że się nie zdenerwuje. Zachowywał się dziwnie. Deris mówił, że to normalne, że będzie miał takie problemy z powodu jego mieszanego pochodzenia. Tak powiedział! Nie pocieszało mnie to wcale a wcale.
- Rainamar? – zaczepiłem go. Spojrzał na mnie zaskoczony, jak gdyby nie zauważył, że podszedłem. Zawsze uważałem, że ma ładny kolor oczu. Bursztynowy, jednak w tak dziwnym odcieniu, że nigdy nie dostrzegłem podobnego u ludzi.
- Co się stało, mały? – zapytał, siląc się na cierpliwość. Nienawidziłem kiedy nazywał mnie w ten sposób. Już rozważałem, czy się nie obrazić, kiedy on nagle wstał i podał mi rękę. Po chwili obaj byliśmy już na nogach.
- Chodź, pójdziemy do ojca. – zaproponował, rzucając ukradkowe spojrzenia Liamowi.
- No dobrze. – zgodziłem się. – Tato? – zwołałem, przerywając zadumę mojego ojca. Spojrzał na mnie spod przymkniętych powiek.
- Słucham?
- Pójdę do Rhaina, dobrze? – zapytałem niepewnie.
- Idź, gdzie chcesz. – Liam tylko wzruszył ramionami i wstał ze schodów. Po chwili zniknął za drzwiami domu. Miałem nadzieję, że nie postanowił się upić. Przez samą myśl o tym, nie miałem już ochoty na nic. Rainamar jednak pociągnął mnie za rękaw, niecierpliwiąc się.
- Chodź, zostaw go. – powiedział z dziwną złością w głosie.
Nie lubił go. Rhain od samego początku nie lubił mojego ojca. Z wzajemnością. Kłótnie były czymś, co mnie przerażało, ale lubiłem, gdy Rainamar brał moją stronę. Potrafił postawić się Liamowi. Nie zależało mu na nim tak jak mnie. W końcu nie był jego ojcem.
- Idę przecież. – odparłem, ledwie powstrzymując się przed pokazaniem mu języka.
- Przyda ci się świeże powietrze. Może urośniesz. – powiedział złośliwie.
- Wiesz co… Jesteś podły! – oznajmiłem wielce urażony jego słowami. Zaśmiał się tylko.
- Przecież wiesz, że żartuję! – zapewnił mnie.
- Masz szczęście, Rhain!
End of a flashback
***
Wróciłem do domu wieczorem. Ukryłem pamiętniki Stannarda w torbie, która przymocowana była do siodła mego konia. Nie chciałem narażać się na niepotrzebne podejrzenia ze strony Rainamara, więc wolałem go nie prowokować. Od progu powitał mnie mój srebrny wilk, łasząc się ufnie. Pogłaskałem go, zastanawiając się kiedy wreszcie urośnie. Na całe szczęście był nieświadomy moich myśli.
W kuchni znalazłem Rainamara, który wyglądał, jakby coś gotował. Jedną ręką mieszał coś w garnku a w drogiej trzymał książkę, w której się zaczytywał.
- Naprawdę nie boisz się, że cos przypalisz? – zapytałem sceptycznie.
Pokręcił przecząco głową, nie odrywając się od książki. Udałem się do pokoju z kominkiem i rzuciłem traktaty łowieckie na ławę. Darramon dał mi także kilka pomniejszych zleceń, które było łatwo wypełnić pracą w domu. Nie trzeba było wyczekiwać cały dzień w ukryciu w lesie.
Po chwili Rainamar zjawił się w pokoju. Rzucił okiem na traktaty i skrzywił się bardzo.
- Deshanell? – zapytał zdegustowany moim wyborem literatury. – Okropny styl pisarski. Na dodatek popełnia błędy, opisując podstawowe czynności łowcy. Nie mówiąc już o błędach ortograficznych! – dodał tonem znawcy.
- A skąd ty o tym wiesz, co? – zapytałem rozbawiony jego uwagami.
- Cóż, uczę się od najlepszych. – odparł z uśmiechem i bez zbędnych słów mnie pocałował.
- Jakie miłe powitanie, panie kapitanie.
- Dla pana wszystko, panie myśliwy. – odrzekł lekkim tonem, gładząc mnie po policzku. Przyciągnąłem go za koszulę i pocałowałem mocno. Objął mnie, przyciskając do siebie. Tak było dobrze. Blisko.
- Casius… - zaczął mój narzeczony, ocierając się policzkiem o mój. – Twój zarost mnie łaskocze. – dodał i zaśmiał się cicho.
- Coś podobnego…- odparłem i przyciągnąłem go za włosy, zmuszając go, żeby pochylił się jeszcze bardziej. – Chcesz to poczuć, ale w zupełnie innym miejscu? – zapytałem, szepcząc mu to wprost do ucha. Zadrżał na całym ciele, a ja to bardzo dobrze poczułem.
- Cholera, spuszczę się w gacie zanim je zdejmę, jeśli będziesz tak mówił. – rzucił, nie przestając się uśmiechać. Nie powiem, żeby mnie nie zaskoczył tymi słowami. Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, klęknął przede mną, usiłując rozpiąć moje spodnie.
- A co z twoim jedzeniem? – zapytałem, ale mimo to, wplotłem palce w jego czarne włosy.
- Już gotowe. – odparł, spoglądając na mnie. Kurwa, już sam jego widok na kolanach, przede mną podniecał mnie bardzo. Wreszcie udało mu się rozpiąć moje spodnie, choć jak dla mnie zajęło mu to zbyt długo. Z szelmowskim uśmieszkiem oblizał usta, wciąż na mnie patrząc. Nie sądziłem, że moje serce może bić w takim tempie. Drażnił się ze mną, ale ja nie chciałem czekać. Szarpnąłem go mocno za włosy. Zrozumiał. Jednym ruchem wziął mnie do ust. Cholera. Przytrzymałem jego głowę, próbując się poruszyć. Zacisnął oczy, pozwalając mi na wszystko. Pogładziłem go po policzku.
- Rainamar, otwórz oczy. – powiedziałem. Kurwa, było mi tak dobrze. posłusznie spełnił polecenie, próbując rozpiąć swoje spodnie jedną ręką. – Wiesz, jak teraz wyglądasz, kiedy cię tak pieprzę. Kurwa… - cóż, mój zasób słownika pozostawiał wiele do życzenia. Nie trzeba było długo czekać. Jeszcze kilka mocnych ruchów i doszedłem, widząc przed oczami gwiazdy. Przysięgam. Sam nie wiem, jakim cudem utrzymałem się na nogach. Klęknąłem obok niego. Zakaszlał i wytarł usta rękawem. Pocałowałem go mocno.
- Casius, szczęka mnie boli. – rzucił, odsuwając mnie od siebie, ale się uśmiechał. Popchnąłem go na podłogę, rozpinając mu spodnie. Widać nie dokończył tego, co sam zaczął.
- Co teraz? – zapytałem, całując go w przerwach wzdłuż szczęki. Zamruczał, przyciągając mnie bliżej.
- Co zechcesz, kochany. Tylko szybko.
W końcu udało mi się poradzić z zapięciami jego spodni. Był gorący jak pochodnia. Jęknął, kiedy go dotknąłem.
- Szybciej, Casius. – próbował mnie zachęcić, zaciskając swoją dłoń na mojej, ale ją odepchnąłem.
- Będzie jak ja zechcę. – rzuciłem i pocałowałem go znowu. Objął mnie, oddychając ciężko. Całował mnie bez pośpiechu, wszędzie, gdzie mógł dosięgnąć. Jego oczy pociemniały. – Rhain… - wyszeptałem. Jego uścisk się wzmocnił, zadrżał.
- Casius. – powiedział moje imię prawie bezgłośnie, zaciskając mocno oczy. Poczułem na swojej dłoni coś mokrego i bardzo gorącego.
- Kapitanie. – odparłem, wycierając rękę w jego koszulę. Roześmiał się, widząc to. – To było bardzo miłe powitanie. – przyznałem, wpatrując się w niego.
- Bardzo. – powtórzył, głaszcząc mnie delikatnie po włosach. – Jesteś głodny? – zapytał nagle, jak gdyby przypomniał sobie o swoim gotowaniu. Uśmiechnąłem się, kręcąc głową.
- Próbujesz się wkupić w moje łaski? – zapytałem i pocałowałem go w policzek.
- A jeśli tak?
- No cóż, zobaczymy, co z tego wyniknie.
***
Rainamar
Leith w końcu postanowił wdrożyć swój genialny plan w życie i oznajmił, że zwołuje spotkanie w celu ustalenia wszystkich szczegółów. Nie wiedząc czemu, spotkanie to miało się odbyć w naszym domu. Oczywiście nie podobało mi się to ani trochę, ale miałem nadzieję, że im szybciej pomożemy Daire w czymkolwiek on chce, tym szybciej opuści on mnie i Casiusa, zabierając ze sobą tego przeklętego Revelina. Rankiem Leith zjawił się na śniadaniu bardzo podekscytowany i stwierdził bardzo poważnie, że nie ma apetytu. Dosyć dziwne, jak na człowieka, który zaraz po tych słowach zjadł pół chleba.
Zgodziłem się jednak na to wszystko ze względu na Casiusa i chcąc nie chcąc musiałem swojej obietnicy dotrzymać.
Lilia zjawiła się na długo przed Nolanem i tym czarownikiem, Revelinem. Postanowiłem wykorzystać taką okazję i porozmawiać z nią o moich odczuciach co do jej niechęci względem Cahana. Wcześniej wydawała się pogodzona z faktem, że Daire zamierza włączyć go do przygotowywanej przez siebie wyprawy. Teraz jednak zachowywała się, jakby na nowo ogarnęły ją wątpliwości. Chciałem dowiedzieć się, co jest tego przyczyną.
- Zgadza się. Nie lubisz Cahana, ja także. Rozumiem cię doskonale, Lili, ale mimo to nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś przede mną ukrywasz. – powiedziałem, spoglądając jej w oczy. Drgnęła prawie niezauważalnie. Szybko jednak się zreflektowała i posłała mi jeden ze swoich słodkich uśmiechów.
- Cóż takiego? – spytała niezwykle zdziwiona moimi słowami. Wszystko, co dotychczas usłyszałem brzmiało szczerze. Wiedziała, że zgadzam się z jej zdaniem bezwarunkowo, a jednak czułem, że czegoś mi nie mówi. Mogłem porównać to do widoku krajobrazu, którego fragment jest ukryty za jakąś zasłoną z mgły. Widzę to, jednak nie potrafię stwierdzić, co się za tym kryje.
- Nie wiem. – odparłem poważnie. Była skupiona i napięta, choć bardzo próbowała wyglądać na odprężoną i pewną siebie. – Coś między wami zaszło? Osobista sprawa? – postanowiłem w końcu nie snuć domysłów, tylko dowiedzieć się od niej, o co tak naprawdę jej chodzi.
Lilia skrzywiła się okrutnie i energicznie pokręciła głową.
- Nie, nic z tych rzeczy! – zaprzeczyła gorąco. – Przecież można kogoś nie lubić. Tak zwyczajnie. Bez żadnego powodu… A może jest jakiś powód, tylko ja nie zdaję sobie z niego sprawy. – rzekła, jakby głęboko zamyślona.
- W każdym razie na nic się nie zdały protesty moje czy twoje. Leith się uparł.
- Tak, wiem. Uważam, że to niewłaściwe posunięcie z jego strony. To się nie skończy dobrze. Zobaczysz to sam. Jeszcze mi przyznasz rację. – powiedziała, spoglądając mi głęboko w oczy.
- Co masz na myśli? – nie wiedząc czemu, zdziwiła mnie jej wypowiedź.
- Nic konkretnego. – odrzekła wymijająco. – Zawołasz mnie, kiedy przyjdzie Cahan i Nolan… Muszę się przewietrzyć. - rzuciła i pospiesznie wyszła z domu, zostawiając mnie z moim własnym zdziwieniem. Leith tymczasem wygramolił się z pokoju gościnnego, targając ze sobą jakieś mapy. Wyglądał, jakby wcale nie słyszał o czym rozmawialiśmy. Może tak istotnie było…
***
Casius
Wyszedłem ze stajni, skończywszy karmienie Kryształa i Czerwonego Demona. Dzień dopiero się zaczynał, ale słońce grzało już pełnią swoich sił. Zapowiadało się upalne południe. Miałbym większą ochotę na kąpiel w rzece niż na omawianie szczegółów wyprawy, których i tak nie zapamiętam. Prawdę mówiąc w ogóle nie chciało mi się nawet o tym myśleć. Wolałem zdać się na Rainamara. Usiadłem obok studni, zaglądając do wiadra stojącego obok. Na moje szczęście była w nim woda. Sięgnąłem do niego i obmyłem sobie twarz. Woda była jeszcze wciąż chłodna. Przymknąłem oczy, postanawiając posiedzieć jeszcze chwilę na słońcu. Zaraz jednak usłyszałem rozmowę. Głosy wydawały się przybliżać. Niechętnie podniosłem się i zauważyłem Cahana i tego najemnika, Raighne. Obaj rozmawiali o czymś, jednak dało się zauważyć, że nie była to miła konwersacja. Nolan jak tylko mnie zauważył, pomachał mi na powitanie. Skinąłem głową. Cahan nie powiedział ani słowa, uśmiechnął się tylko dosyć dwuznacznie. Sam nie wiedziałem, w jaki sposób mam to interpretować.
- Spóźnienie. – zawyrokowałem, krzyżując ręce przed sobą. Nolan zaśmiał się i zeskoczył z konia.
- To moja wina. – przyznał, lecz nie stracił nic ze swojego dobrego nastroju. Dziwne, jeszcze przed chwilą przysiągłbym, że był bliski kłótni z Cahanem. – Cały ranek byłem niesamowicie zajęty i nawet nie zauważyłem upływającego czasu. Na szczęście Cahan był tak miły, że pofatygował się, żeby mnie o tym zawiadomić. Tym sposobem przyjechaliśmy tutaj razem. – dodał, rozkładając ręce.
- Tak, tak. – rzekł powoli. – Pan Raighne okazał się znakomitym towarzyszem rozmów.
Nolan przytaknął natychmiast, jak gdyby nie widział lepszego wyjścia. Zdobył się nawet na uśmiech, który prezentował się niesamowicie nieszczerze.
- Dobrze. Leith już chyba się przygotował. Kiedy wychodziłem z domu on szukał map w swoim zaśmieconym do granic możliwości pokoju. – odparłem. Cahan rzucił krótkie spojrzenie myśliwskiej chacie, lecz jego wzrok szybko przeniósł się na mnie. Wyglądał dobrze, nawet bardzo. Ciemne włosy zaczesane miął do tyłu, nienagannie. Czarne jak węgle oczy błyszczały, jakby obijały się w nich wszystkie promienie letniego słońca. Mimo gorącej pory twarz miał wciąż bladą, jak gdyby w życiu nie widział słońca. Stwórco, był piękny.
- Mapy są w domu. - powiedziałem, rzucając ostatnie spojrzenie Cahanowi. Uśmiechał się ledwie zauważalnie, a satysfakcja malowała się w jego czarnych jak węgle oczach.
Nie cierpiałem uczucia słabości, jakie we mnie wzbudzał. Dzięki Stwórcy, ojciec dobrze mnie wytrenował i samokontrola była jedną z moich najmocniejszych stron. Miałem nadzieję, że jeszcze długo mi posłuży. Nie, żebym nie pragnął przycisnąć go do ściany i całować aż do utraty tchu... Stwórco, skąd nagle przyszła mi do głowy taka myśl! Przekląłem się po tysiąckroć, ale niewiele to pomogło.
Odwzajemniłem jego uśmiech, wkładając w niego całą pewność siebie, jaką zdołałem zaprezentować. Skoro chcę prowadzić tą dziwną grę, będę podążać.
Rainamar i Leith siedzieli przy stole, wymieniając się półszeptem jakimiś uwagami. Twarz czarownika wyrażała skupienie, jakiego nie miałem okazji u niego oglądać często. Uniósł wzrok na nas. Rainamar również spojrzał w naszą stronę.
- Nolan, już jesteś. - uśmiechnął się krótko mój narzeczony, wstając od stołu. Podszedł do niego i podał mu rękę, ostentacyjnie ignorując Cahana. Bez zbędnych słów znalazł się zaraz przy mnie i pocałował mnie w policzek. Cóż, nie musiałem być wybitny, by zorientować się, że chce pokazać Cahanowi kto tu rządzi. - Casii.
- Cóż, brakuje jeszcze Lilijki. - rzucił z nad stołu Leith. Jego głos brzmiał niecodziennie, jak gdyby się czymś zamartwiał.
- Więc gdzie ona jest? - zapytałem, rzucając mu zrezygnowane spojrzenie. Kiedy wychodziłem nakarmić konie i myśliwskie psy, ona siedziała przy stole, popijając herbatę, którą zaparzył jej osobiście czarownik. Leith Daire zruszył tylko ramionami.
- Wyszła na chwilę. Powiedziała, że potrzebuje świeżego powietrza. – odpowiedział za niego Rainamar z równie dziwnym wyrazem twarzy, co ton głosu Leitha. Głowę dam, że było to poczucie winy, a może coś jeszcze… Zapatrzyłem się w niego chwilę.
- Pokłóciliście się?
- Powiedzmy, że pozwoliłem sobie na kilka uwag. Jest coś, czego nie rozumiem. Zaskoczyła mnie. Bardzo. Nie chcę teraz o tym rozmawiać, Casius. - odparł ledwie słyszalnie. Byłem pewien, że prócz mnie nikt nie mógł wiedzieć, co właśnie mi powiedział. Westchnąłem ciężko. Zaciekawiło mnie o czym oni w ogóle ze sobą rozmawiali… Niestety, musiałem poczekać na wyjaśnienia.
- Cóż, wytłumaczcie Nolanowi co razem ustaliliśmy. Może pójdę jej poszukać? – zastanowiłem się, ale Rainamar pokręcił głową.
- Niedługo przyjdzie. – stwierdził bardzo pewnie, wracając do stołu na którym rozłożone były mapy Leitha.
- W takim razie na co czekamy? - zawołał starszy czarownik. – Lilia zna te plany. Jeśli musi wyjść, to nic nam do tego.
Daire i mój narzeczony zajęli się wyjaśnianiem Nolanowi zawiłości naszej przyszłej wyprawy w kuchni. Ja tymczasem usiadłem w fotelu, przy wygaszonym kominku, przeglądając jakąś zakurzoną księgę, którą kupił Rainamar. Nie miałem najmniejszej ochoty na słuchanie o tym, którą drogą najlepiej dostać się z punktu A do punktu B.
- Wydaje się, że to co jest między Leithem a twoją przyjaciółką jest poważne. Wydaje się… - zaczął Cahan, siadając naprzeciwko mnie. Uniosłem wzrok na niego.
- Jesteś zdziwiony. - to było stwierdzenie, nie pytanie. Jednak jego ostatnie słowo zaniepokoiło mnie nieco. Jak to „wydaje się”? Co on do cholery miał na myśli?
- Owszem, jestem. - przyznał, a jego wzrok przez chwilę błądził po izbie. - Myślisz, że coś takiego jak miłość się zdarza? - zapytał, uśmiechając się gorzko.
- Cahan! - zawołałem z rozbawieniem. - Mam narzeczonego, czy to nie jest wystarczający dowód? – No cóż, jak strzelać, to z wielką siłą. Poza tym nie wydaje mi się, żeby Rainamar i jego towarzysze, w osobie Leitha Daire i Nolana Raighne, słyszeli o czym rozmawiamy.
- Może. - odparł, rzucając Rainamarowi ukradkowe spojrzenie. Dziwnym trafem on także spojrzał w jego stronę. Ciekawe w jaki sposób to robili…
- Może? - zapytałem, nie wiedząc, do czego zmierza.
- Powiedz mi, Casius, czy można kochać dwie osoby na raz? - zapytał nagle, patrząc mi w oczy. Intensywnie i otwarcie. Przez chwilę milczałem. Prawdę mówiąc, nigdy nie zastanawiałem się nad podobnym problemem, bo nigdy nie był moim...
- Być może. – odparłem poważnie. - Dlaczego pytasz?
- Skąd wiesz, że twój narzeczony cię kocha?
- Po prostu wiem. Cóż za pytanie.
- Udowodnił ci to?
- Wierz mi, Cahan, lub nie, ale nie musiał. To, co dla mnie zrobił od początku naszego związku, od zawsze...
- Nie zastanawiałeś się nigdy, czy ja nie byłbym lepszy od niego? - teraz mnie zaskoczył. Nie mogłem przestać na niego patrzeć. Te piękne, czarne oczy skrzyły się lekko. Nie było złośliwego uśmieszku, ani ironii w jego spojrzeniu. Tylko szczerość. Nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć. Jedynym słowem, które zdołałem z siebie wydusić było jego imię.
- Cahan...
- Eoin. – poprawił mnie, uśmiechając się prawie niezauważalnie. Zadrżałem. Uczucie, które mnie wypełniło zaskoczyło mnie swoją siłą i intensywnością. Nie potrafiłem nadać mu nazwy, tylko czułem. Odwzajemniłem jego uśmiech, nie potrafiąc oderwać wzroku od jego czarnych oczu.
- Cahan, chodź na chwilę, muszę się ciebie poradzić! - krzyknął Leith, przerywając tą dziwnie intymną chwilę. Cahan. Czego on tak naprawdę chce? Czego ja pragnę? Nie byłem do końca pewien. Co, jeśli jest, tak jak mówi? Jeżeli czuję coś do nich obu? Cokolwiek zrobię, zrobię źle...
Spojrzałem na Leitha, lecz natychmiast wydało mi się to błędem. Było coś w jego oczach, co wydało mi się ostrzeżeniem i przyjacielską uwagą naraz. Zastanawiałem się, co się w ogóle dzieje. Wszyscy zachowują się bardzo dziwnie a ja stoję pośrodku tego wszystkiego i nie potrafię nic wytłumaczyć. Teraz jeszcze Cahan, który mówi mi te wszystkie rzeczy… Dlaczego, Stwórco, dlaczego?
Wstałem natychmiast i ruszyłem do wyjścia.
- Jednak poszukam Lilii. – krzyknąłem, zamykając za sobą drzwi z trzaskiem.
***
Lili siedziała nieopodal studni, na trawie. Ubrana była dziś w dosyć obcisłe spodnie i zwiewną tunikę, która lekko zsunęła jej się z prawego ramienia. Dłonie splotła i ułożyła na kolanach. Spoglądała przed siebie, jak gdyby na coś wyczekiwała. Bez słowa podszedłem do niej. Uniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się słabo.
- Coś się stało? Pokłóciłaś się z Rainamarem? – zapytałem z troską.
- Nie, nie. – zaprzeczyła, energicznie kręcąc głową. – Po prostu… Nie sądzę, żebyś mnie zrozumiał. Bez obrazy, Casius, ale chodzi o Cahana. – dodała, uciekając wzrokiem.
- Nie możesz mi nic powiedzieć? – zdziwiły mnie słowa Lilii. Zaprzeczyła natychmiast, ale długo nic nie mówiła. W końcu spojrzała na mnie, zbierając się widocznie na odwagę.
- Cóż… - zaczęła, urywając nagle. Westchnęła głęboko, kręcąc głową, jakby chciała odpędzić myśli, które uprzednio zamierzała wypowiedzieć. – Chodzi o to, że nie za bardzo chciałabym, żeby Revelin nam towarzyszył. – rzekła w końcu. – Czasami mnie przeraża.
- Przeraża? – zdziwiłem się, słysząc to. Lilia nie była strachliwą osobą, więc zastanawiało mnie co takiego dostrzegała w Cahanie, skoro wywoływał w mniej takie uczucia.
- Tak. To nie jest uczucie w pełnym tego słowa znaczeniu. To raczej coś podobnego do lęku. Nieoczekiwane. Jak gdyby coś miało się wydarzyć, ale ja jeszcze nie wiem co. – odrzekła, starając się ubrać w słowa swój niepokój. Przykucnąłem obok niej.
- I to wszystko łączysz z Cahanem?
- Wiem, wiem. To głupie, ale nie mogę po prostu pozbyć się tych myśli. Choć uważam, ze to bardzie uczucia, które mnie dopadają, kiedykolwiek go zobaczę. Nie oczekuję, że zrozumiesz, Casius, ale chciałam komuś to powiedzieć. Rozmawiałam z Rainamarem, ale on jest podejrzliwy. Chętnie wytłumaczyłby wszystko w jakiś racjonalny sposób, ale ja nie potrafię. – powiedziała cicho.
- Wiem, choć nie mogę ci obiecać, że do końca wszystko rozumiem, ale wiem, co możesz czuć.
Uśmiechnęła się słabo, spoglądając na mnie spod długich rzęs. Odgarnęła włosy z czoła, jak gdyby chciała odegnać zły nastrój i wstała z trawy.
- Dobrze. Dziękuję. – rzekła, zwracając się do mnie. – Chodźmy, zanim zaczną nas szukać. – dodała, próbując się zaśmiać, lecz zaraz skrzywiła się i ruszyła w stronę domu. Podniosłem się również, ale nie podążyłem za nią. Chwilę jeszcze stałem obok studni, obserwując, jak wchodzi do domu. Sam nie wiem, co myśleć o tym. Jedno słowo przychodziło mi na myśl i nie było wcale twórcze ani nie opisywało dobrze tego co usłyszałem. Mianowicie, było to słowo: dziwne.