The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 19 2024 08:28:47   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Miłość jest ślepa, Jeff
Winda jak zawsze była niemiłosiernie zadymiona. Jako jedyne miejsce w budynku nie była zabezpieczona czujnikiem dymu i stanowiła ulubione miejsce palaczy, którzy podróżowali w górę i w dół z zapałem godnym lepszej sprawy, zagęszczając już i tak nieprzyjemną atmosferę klaustrofobicznej ciasnoty. Jakoś udało mi się przetrwać drogę na czternaste piętro i z ulgą wysiadłem w nieoświetlonym korytarzu. Rozpiąłem płaszcz i ruszyłem w stronę jasnej plamy - mlecznej szyby w drzwiach, za którymi paliło się światło. Bez pukania wszedłem do środka - Liz Tuner - moja wieloletnia partnerka uśmiechnęła się do mnie znad maszyny do pisania. Powiesiłem płaszcz na wytartym drewnianym wieszaku i z westchnieniem usiadłem za swoim biurkiem. Zapach kawy unoszący się znad styropianowego kubka mile połaskotał moje nozdrza. Upiłem łyk i z przyjemnością wyciągnąłem nogi przed siebie.
- Młodego nie ma - bardziej stwierdziłem fakt niż zapytałem
- Nie. I nie będzie dzisiaj. Dzisiaj jest rocznica - dodała po chwili
- To już rok? - zdziwiłem się - Szybko zleciało…
Za oknami szalała wiosna.

Bayley McKenzie dołączył do naszego zespołu krótko po ukończeniu akademii, co wzbudziło niemałe zdziwienie. Wydział policyjnego archiwum był jak przechowalnia - mnie brakowało czterech lat do emerytury, Liz po tym jak została ranna w czasie akcji nie widziała na jedno oko i miała niedowład lewego ramienia, kilka osób przewinęło się nie zagrzewając miejsca zbyt długo. Któregoś jesiennego dnia chłopak po prostu zapukał do drzwi naszego biura i oznajmił, że będzie z nami pracował. Zatkało nas. Bayley niezrażony zamknął za sobą drzwi i ruszył w kierunku jednego z pustych biurek
- Tu nikt nie siedzi?
Zaprzeczyliśmy zgodnie, więc postawił na nim piastowany w objęciach karton i odwrócił twarzą do nas.
- Powinienem się przedstawić, więc… Bayley McKenzie, rocznik osiemdziesiąty pierwszy, urodzony w Nowym Jorku. Matka księgowa, ojciec taksówkarz. Aktualnie stanu wolnego. Lubię lody miętowe i zwierzęta. Miło mi poznać - wyrzucił na jednym oddechu, najwyraźniej świadomy, co interesuje nowych współpracowników w pierwszej kolejności.
- Dziecko, co ty tu robisz? - spytała Liz
- Mam tu od dzisiaj pracować - zmarszczył brwi zabawnie - Ma ktoś ochotę na kawę? - rzucił po przedłużającej się chwili milczenia
Mieliśmy. Wtedy po raz pierwszy zadziwiła nas jego doskonała pamięć, bo od lat mieliśmy ściśle określone upodobania, co do kawy. Ja pijałem wyłącznie algierską, długo paloną, z grubo mielonych ziaren, z podwójną warstwa karmelu i chudym mlekiem, zaś Liz upodobała sobie kokosowe mokachino z laską wanilii, kropelką amaretto i trzema kostkami cukru. Nawet nie poprosił o powtórzenie. Sklep z ponad dwustoma gatunkami kawy znajdował się po drugiej stronie ulicy, więc już po kwadransie stanęło na naszych biurkach dokładnie to, co zamówiliśmy. Jak wielokrotnie się później przekonywaliśmy pamięć Bayleya była niesamowita, nagle przestał nam być potrzebny komputer, o który z takim uporem od miesięcy walczyliśmy. Zresztą, chłopaka nie dało się po prostu nie lubić. Bez przerwy uśmiechnięty, gadatliwy, energiczny - gdyby mógł zrobiłby karierę, jednak obustronne uszkodzenie kolan sprawiło, że trafił do archiwum. Gdyby wypadek zdarzył się kilka miesięcy wcześniej zostałby wydalony z akademii - Nowy Jork nie potrzebuje "niepełnosprawnych" policjantów, ale że był to ostatni rok nauki został przydzielony do nas. Ku naszej ogromnej uciesze. Owszem, zdarzało mu się utykać przy zmianach pogody, ale to nie była jedyna przyczyna, o innych dowiedzieliśmy się nieco później.
Pewnego dnia Bayley pojawił się w pracy w ciemnych okularach, była połowa listopada, słońce nie pokazywało się od kilku dni, więc jasnym było, że cos stara się ukryć.
- No wiecie, drobna różnica poglądów między przyjaciółmi - zażartował jak zwykle
Gdy zdjął okulary okazało się, że ta różnica zdań wcale nie była drobna. Policzek i skroń chłopaka tonęły w potężnym, różnokolorowym sińcu, który na pewno nie był efektem jednego uderzenia. Wtedy jakoś się tym nie przejąłem, Liz również nie. A mogliśmy, bo być może wszystko by się potoczyło inaczej. Starał się niczego po sobie nie pokazywać, ale to wcale nie jest łatwe, jeżeli siedzi się w pokoju z parą detektywów, choćby i byli w wieku przedemerytalnym. Kiedy Bayley pojawiał się w biurze przed nami, wiadomo było, że coś jest nie tak, podnosił się z za biurka z wyraźnym trudem, ale nigdy się nie skarżył.
Kiedyś w końcu przyparłem go do ściany, odczekawszy uprzednio aż Liz gdzieś sobie pójdzie. I co się okazało? Miał chłopaka sadystę - chociaż starał się zaprzeczyć ja już wiedziałem swoje. Z jego opowieści wynikało, że jakiś ten Bradley był wspaniałym facetem, dopóki nie stracił pracy. Teraz pracował w podrzędnej kancelarii a wolny czas spędzał pijąc.
- Odejdź od niego B. - poradziłem - Nie może cię tak traktować, obojętnie jak mu życie dokopało.
Tylko się wtedy uśmiechnął, a ja już wiedziałem, że nie odejdzie.

- On go kocha, głupku - pokręciła głową Liz, kiedy jej wszystko opowiedziałem. Siedzieliśmy w jej kuchni, nad filiżankami aromatycznej herbaty i graliśmy w warcaby
- Nie mów, że wiedziałaś? - spojrzałem na nią z wyrzutem
- Tego, że ten skurwiel go bije, czy tego, że B. go kocha? Trzeba być naprawdę ślepym żeby nie zauważyć, że kocha - prychnęła - A to podobno ja w połowie nie widzę
- Jakoś nie zauważyłem - zbiłem jeden z jej pionków
-, Bo jesteś facetem! - przyjrzała się planszy - Oczy mu miękną kiedy on dzwoni, usta same się uśmiechają, prawie zaczyna świecić własnym światłem. Kocha go, jak Bóg na niebie!
-, Ale to przecież skurwysyn - warknąłem
- Miłość jest ślepa Jeff… - zbiła cztery moje pionki jednym ruchem - Cóż, chyba znowu wygrałam…
- Z tego będzie jeszcze nieszczęście - wymówiłem w złą godzinę, gdybym wiedział, ugryzłbym się w język

- Bayley, znowu? - spytałem widząc rozciętą wargę i paskudne sińce na jego szczęce i szyi.
- To nic - uśmiechnął się lekko - Tylko tak paskudnie wygląda, prawie nie boli…
- Jasne - westchnąłem - Nie moja sprawa…
Ale następnego ranka zamiast do pracy pojechałem do mieszkania Bayleya. Drzwi otworzył wysoki blondyn, który według damskich standardów musiał być przystojny, ale w pomiętej, nieświeżej koszuli i z kilkudniowym zarostem wyglądał okropnie. Zwłaszcza, że czuć było od niego potem, papierosami i przetrawionym alkoholem
- Bradley? - upewniłem się
- Tak, a co? - warknął
Pięścią wytłumaczyłem mu, że nie życzę sobie, żeby dotykał chłopaka w taki sposób, jaki robił to do tej pory, bo inaczej wrócę tu i zakończę to, co zacząłem. W tym stanie nie był dla mnie żadnym przeciwnikiem. Potem pojechałem do pracy, jak gdyby nigdy nic. Uznałem sprawę za zakończoną. Pochopnie jak się okazało.
McKenzie nie pojawił się w biurze następnego dnia. Ani kolejnego. Liz zbladła, kiedy opowiedziałem jej o mojej rozmowie z Bradleyem. Miała rację, chyba troszeczkę przesadziłem. Postanowiłem, że jutro pojadę tam, jeżeli chłopak nie przyjdzie. Przyszedł jednak. Stanął w drzwiach, spóźniony niemal dwie godziny. Ciemne okulary nie były w Stenie zasłonić opuchlizny i krwawych wybroczyn na jego twarzy. Szedł z trudem, ciągnąc sztywno lewym biodrem. Z westchnieniem opadł na krzesło. Liz zakryła usta dłonią.
- Bayl… - zacząłem, ale uciszył mnie uniesieniem ręki
- Zostaw Jeff - rzucił błagalnie - Proszę…
Skinąłem głową, chociaż w środku aż mi się gotowało.
- Odejdź od niego B. - powtórzyłem tylko - On cię w końcu zabije, albo zrobi kaleką…
- Już zrobił - przerwał mi ponownie, a jego słowa były gorzkie jak piołun - Ale nie zostawię, nie mogę..
Westchnąłem.
- Kotku. Jeżeli on jeszcze raz się do ciebie zbliży z podniesioną ręką weź spluwę i odstrzel mu jaja. Przy samej szyi. Jesteś w końcu policjantem, możesz się bronić. - cała Liz
- Właśnie - przytaknąłem - Liz ma rację. Po coś uczyli cię strzelać…
Uśmiechnął się. I nic nie powiedział, jak zwykle.
Grudzień minął całkiem spokojnie. Podobnie jak styczeń i luty. W marcu wybuchła wiosna. I zaczęły się kłopoty. Był wieczór i Bayley już po raz któryś wszedł do biura niosąc na styropianowej tacce trzy kubki z kawę. Kopnięciem zamknął drzwi za sobą, a przynajmniej próbował. W ułamku sekundy kubki wylądowały na podłodze, a B balansował na czubkach butów, wpijając palce w ramię obejmujące jego szyję. Potężnie zbudowany mężczyzna, który po chwili pojawił się w moim polu widzenia prowadził przed sobą McKenziego jak tarczę. Jedną ręka przytrzymywał przed sobą chłopaka, drugą przyciskał mu do szyi długi nóż o ząbkowanym ostrzu. Uniosłem się zza biurka szeroko rozkładając dłonie, by pokazać, że nic nie kombinuję
- Nic mu nie rób.. - zacząłem
- Zamknij się!! - ryknął - Jest tu ktoś jeszcze? - oczy mężczyzny błądziły szaleńczo po pokoju, na czole pojawiły się kropelki potu, a dłonie wyraźnie drżały. Na szyi Bayleya pojawiła się cieniutka czerwona kreska, krople krwi powoli zaczęły spływać mu na kołnierz
- Tylko my dwaj - skłamałem doskonale świadomy, że z miejsca, w którym stoi nie widzi biurka Liz. Liz już wstała i ostrożnie sięgnęła do szuflady, gdzie trzymała broń.
- Zamknij drzwi! No już!!!!!! - rozkazał napastnik, dając jej szansę o którą się modliłem
Kiedy ruszyłem w stronę drzwi obrócił się za mną, stając tyłem do uzbrojonej policjantki. B. był blady jak ściana. Tylko spokojnie mały - powtarzałem w myślach - Tylko spokojnie. Nagle huknął strzał. Mężczyzna ryknął i odwrócił się w stronę Liz odpychając od siebie chłopaka. Strzeliła po raz drugi. Nóż z brzękiem spadł na posadzkę, a w ślad za nim zwalił się i nożownik. Podbiegłem do Bayleya skulonego na podłodze. Oczy wciąż rozszerzone miał strachem. Obie dłonie przyciskał do szyi, między palcami przeciekała mu krew.
- Pokaż - odsunąłem delikatnie jego ręce.
Cięcie nie było głębokie, ale krew lała się sporym strumieniem. Ciężko ranny napastnik i B. zostali przewiezieni do szpitala. Późno w nocy odwoziłem chłopaka do domu. Proponowałem, żeby tę noc spędził u mnie, albo u Liz, ale odmówił.
- Uważaj na siebie - rzuciłem, gdy ruszył w kierunku drzwi.
- Spokojnie, dam sobie radę - pomachał mi jeszcze.
Długi prysznic to było coś, o czym marzyłem i czego zdecydowanie było mi trzeba. Wyszedłem spod gorącego strumienia po dobrej godzinie. Przywitała mnie lampka wiadomości na sekretarce i kilkanaście nieodebranych połączeń na komórce. Wszystkie od Liz. Zadzwoniłem do niej z domowego
- Nie mogłam się do ciebie dodzwonić - krzyknęła zdenerwowana - Jedź zaraz do Bayleya!
- Stało się coś?
- Tak.
W pośpiechu naciągnąłem na wilgotną skórę pierwsze ubranie, jakie miałem pod ręką. Przejechałem przez miasto łamiąc niemal wszystkie zasady ruchu i z poślizgiem zatrzymałem się w wąskiej alejce przed domem McKenziego. Ulicę oświetlały syreny - czerwona karetki pogotowia i granatowa policji. Zrobiło mi się dziwnie słabo. Przeszedłem pod żółta taśmą policyjną pełen najgorszych przeczuć. Minęli mnie dwaj mężczyźni, niosący stalową skrzynię, w jakich przewozi się zwłoki do kostnicy. Kurwa! - zakląłem w myślach czując się podle winny, że nic nie zrobiłem, że przecież mogłem… Dostrzegłem machającą Liz, a koło niej… ulga jakiej doznałem sprawiła, że niemal usiadłem. Podszedłem do nich szybko, zaczynając się domyślać, co zaszło. Czyżby B. wziął sobie do serca niegdysiejszą radę?
Chłopak siedział na stopniach werandy, otulony szarym policyjnym kocem. Na jego nadgarstkach lśniły kajdanki, twarz ukrył w dłoniach, a jego ramionami wstrząsał płacz.
Objąłem go ostrożnie, czując jak momentalnie się spina.
- Już dobrze B. - szepnąłem uspokajająco
Rozluźnił się i rozpłakał głośno, wtulając twarz w moje kurtkę. Podszedł do nas umundurowany funkcjonariusz.
- Musze go zabrać do aresztu - rzucił przepraszająco
- On musi jechać do szpitala - zaprotestowała Liz, unosząc koc, którym był okryty. Bayley miał na sobie tylko spodnie, a jego plecy, kark i ramiona były jednym wielkim krwiakiem. Policjant aż się skrzywił, chłopak załkał jeszcze żałośniej.
- Powiedzcie mi, że on zastrzelił tego gnoja - wysyczałem przez zęby, przyciskając go mocniej do siebie
- Strzelił ostrzegawczo, facet kipnął na zawał - funkcjonariusz podrapał się w głowę pod czapką - Ale musimy wszystko sprawdzić. Pozwolenie na broń, okoliczności…
- Ma pozwolenie. Jesteśmy z siedemnastego posterunku, z archiwum - wyjaśniłem
Nikt inny nie robił problemów. Karetka przewiozła Bayleya do szpitala, który kilka godzin wcześniej opuścił. Przyjął go nawet ten sam lekarz. Całościowa obdukcja ujawniła wiele urazów zarówno świeżych, jak i częściowo zaleczonych, którymi należało się zająć. B kolejne dwa tygodnie spędził w szpitalu, nie pozwolono mu nawet uczestniczyć w pogrzebie.
Jedynym dobrem w tej sytuacji był fakt, że lekarzom udało się wytłumaczyć McKenziemu, że to nie on zabił Bradleya. Facet miał chore serce, dodatkowo osłabione alkoholem i stresem, to mogło być wszystko. Gwałtowniejszy wysiłek, nerwy, kolejna libacja. Sam był sobie winien. I Bayley uwierzył dzięki Bogu, pozbierał się tak szybko, że aż nas to zdziwiło. A teraz…

Teraz znów był wiosna.
Pukanie rozległo się, kiedy oboje z Liz szykowaliśmy się do wyjścia. Drzwi uchyliły się i do pomieszczenia wszedł trzydziestokilkuletni na oko mężczyzna w beżowych bojówkach i sportowej kurtce.
-Dobry wieczór - przywitał się - Mogę zająć państwu chwilkę?
Przedstawił się jako Dawid Callahn - chłopak Bayleya. Trochę zbiło mnie to z tropu, biorąc pod uwagę jak wielkim przeciwieństwem Bradleya był. Lekka nadwaga, typ sympatycznego niedźwiadka, w okularach i krótko ostrzyżonych włosach. Nie można go było nazwać przystojnym, ale nie był też brzydki. I pierwszym, co rzucało się w oczy, był szeroki uśmiech prawie nieznikający z twarzy.
- Mam taką prośbę… może daliby państwo się namówić na kawę - spojrzał na nas błagalnie - B. cały dzień dzisiaj chodzi taki przygaszony, nie mogę patrzeć jak się smuci, a zawsze opowiadał o państwu same dobre rzeczy, że państwa lubi. Chciałbym mu zrobić niespodziankę, powiedziałem, że jadę po zakupy i pomyślałem, że… - zawiesił głos
- A wie pan, Dawidzie, dlaczego Bayleya ma dziś tak kiepski nastrój? - spytała Liz ostrożnie
- Wiem, B. powiedział mi, że zabił człowieka…, że zabił swojego chłopaka…
- Gówno prawda!!!- wybuchnąłem - Powinien, ale tego nie zrobił - dodałem już spokojnie. Nie wiem, czy opowiadał panu jak do tego doszło. Ten skurwiel go bił. Katował. Bardzo długo. I wtedy, tamtego dnia - z trudem panowałem nad głosem - mieliśmy tu jakiegoś wariata, omal nie podciął Bayleyowi gardła. Chłopak był kłębkiem nerwów. A jeszcze, jak wrócił do domu, miał awanturę, że późno, że się szlaja. A niech mi pan wierzy, awantury nie kończyły się na słowach. Bayl wyglądał, jakby się zderzył z ciężarówką… - przerwałem dla zaczerpnięcia oddechu
- Bayleya wziął sobie do serca to, co mu kiedyś doradziłam. Tyle, że ja kazałam gnojowi odstrzelić jaja, a B. chciał go tylko nastraszyć i strzelił w powietrze. Nie jego wina, że facet miał słabe serce. Ale dobrze, że to się tak skończyło. Inaczej pewnie pozwoliłby się w końcu zabić…
- Już rozumiem dlaczego nie chciał o tym mówić - Dawid pokiwał głową po długiej chwili milczenia - I dlaczego się zasłania, kiedy podnoszę rękę. Więc… co z tą kawą?
Polubiłem go. Liz też. To jak patrzyli na siebie, jak rozmawiali. Bayley wreszcie był rozluźniony i najwyraźniej szczęśliwy.
- Pasują do siebie - powiedziała Liz, kiedy pod ramię zmierzaliśmy w stronę metra - Widać na pierwszy rzut oka.
- Ano. Pasują - przytaknąłem, - Chociaż ten Dawid taki niepozorny…
- B. go kocha. To widać. Znowu świeci własnym światłem, a Dawid pozorny, niepozorny. Cóż. Miłość jest ślepa, Jeff. Masz ochotę na partyjkę warcabów i kolację?
- Jest pierwsza w nocy…
- No i co z tego, przecież jesteśmy dorośli. A rano, zrobię ci jajecznicę.
- Brzmi zachęcająco. Chodźmy.



Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 12 2011 13:35:57
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Heike (Brak e-maila) 00:54 16-04-2006
Krótkie i mocne. Aromatyczne jak kawa :-)
Podoba mi się. Nic dodać, nic ująć.
Alexi (Brak e-maila) 01:08 16-04-2006
zgadzam siem w całej rozci±gło¶ci
Bardzo ładne
szo (Brak e-maila) 14:14 16-04-2006
heh, psia milosc, co? na szczescie dobrze sie skonczylo.^^ hehe, gdybym cie nie znala, spodziewalabym sie, ze bayleya spotkaja wieksze klopoty ^__-. a tak ogolnie, to bardzo zgrabne opko.^__^ ps. dzieki za dedykacje. tez kochamsmiley**
An-Nah (Brak e-maila) 22:48 16-04-2006
Urocze i takie... zwyczajne. Bez zbędnego romantyzmu i z normalnymi bohaterami, którzy mogliby istnieć naprawdę - jendym słowem - bardzo ładne.
(Brak e-maila) 23:32 18-04-2006
Zgadzam się z An-Nah
Gab (Brak e-maila) 00:03 27-04-2006
Chwyta za serce swoją naturalnością. bez zbędnych szczegółów. Genialne zagranie z napastnikiem znikąd. I bardzo podoba mi się tytuł. Oby tak dalej
Kaj dnia lipca 25 2012 23:09:02
Bardzo miłe opowiadanie. Urocze. Cieszę się, że drugi chłopak B. jest taki zwyczajny-niezwyczajny. I ładnie zarysowana przyjaźń, balans na granica martwienia i niewtrącania się.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum