The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 28 2024 22:02:27   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Spontaniczna decyzja 1


Chciał zapomnieć. Zamknąć ten rozdział swego życia. Uciec gdzieś daleko i nigdy nie wrócić. Jeszcze wczoraj wydawało się to takie proste, a dziś takie nie było. Opuszczenie tego miejsca i domu krajało mu serce na drobne kawałki, lecz pozostanie nie byłoby dobrym posunięciem. Mógłby tego nie przetrwać. Wiedział, że postąpił dobrze, wyjeżdżając. Tam nie miał szans na rozpoczęcie nowego życia. Nowej historii, która rozpoczęła się wraz z wyjściem z domu, zatrzaśnięciem drzwi auta i zapaleniem silnika. Pragnął odciąć się od wspomnień, obrazów, które torturowały go codziennie.
Dzień jakoś potrafił przetrwać. Najgorsze były noce. Samotne i długie w zimnym łóżku bez tego dotyku, szczególnego zapachu, jaki ulotnił się jakiś czas temu, śmiechu i zwykłego ciepła. Bez zielonych, zawsze roześmianych oczu i malinowych ust często układających się w „kocham cię”. To nie było życie. To była wegetacja.
Colin przesunął ręką po twarzy i zaskoczyła go wilgoć na policzkach. Znów poddał się wspomnieniom. Zjechał na pobocze. Położył głowę na kierownicy i próbował się uspokoić. Przysiągł sobie, że to ostatni raz. Nadając nowy kierunek swemu życiu postanowił nie pozwalać sobie więcej na łzy. Przeszłość została zamknięta raz na zawsze. Odetchnął głęboko. Otarł oczy dłońmi i włączył kierunkowskaz. Po chwili czekania dołączył do szeregu aut jadących autostradą.

***


Sięgnął po kolejne zamówione piwo, chcąc skutecznie zdusić w sobie złość. Ta kobieta nie mogła mu tego zrobić. Kochał ją, lecz to, co mu zrobiła sprawiało, że miał ochotę wykrzyczeć jej w twarz, co myśli o jej... pułapce. Tak to mógł nazywać. Tak się czuł. Jakby został złapany w sidła, a te zatrzasnęły się na nim. Wrobiła go. Zwyczajnie jego babcia wrobiła go i to z pełną premedytacją. Jej ostatnia wola najpierw wydała mu się śmieszna, a potem zamieniła się w szok mówiący, że to nie żart staruszki, gdy zobaczył twarze swojej rodziny. Twarze tych sępów. Zarówno jego rodzice, jak i młodsza siostra oraz starszy brat tylko czekali na śmierć babci, kobiety, która trzymała wszystko twardą ręką, żeby dobrać się do jej pieniędzy. Oni uśmiechali się triumfalnie. Byli pewni, że cały majątek jest już ich. Wiedzieli, że nie spełni tego jedynego warunku. Dlaczego babcia mu to zrobiła?
– Jessie, uważaj, bo rozgnieciesz butelkę. Co się dzieje?
Szare oczy spojrzały na zaprzyjaźnionego barmana, a potem na butelkę piwa.
– Mam trochę problemów – odpowiedział. Poprawił swoje okulary grzecznego chłopca, jak je nazywał. Ale kto go bliżej znał, wiedział, że grzeczny to on raczej nie był. Przyjrzał się swojemu odbiciu w olbrzymim lustrze tuż za barem. Na pierwszy rzut oka wydawał się zwyczajnym, przeciętnym, dwudziestoośmioletnim facetem z szarymi, przenikliwymi oczami, włosami wiecznie nieułożonymi o kolorze ciemnego blondu. Dwudniowy zarost na twarzy dodawał męskości wiecznie chłopięcej urodzie. Delikatne zakrojone usta harmonijnie uzupełniały wygląd twarzy. Biała koszula rozpięta na dwa pierwsze guziki odsłaniała długą szyję, na której zawieszony był srebrny łańcuszek. Bez typowych wisiorków, nieśmiertelników i innych zdobień. Krawata pozbył się, jak tylko wyszedł od mecenasa Robersta. Osoby, której ufała babcia i który ma dopilnować wypełnienia warunków.
– Daj jeszcze jedno. – Odstawił pustą butelkę.
– Nie za dużo? Jeszcze południa nie ma. Nie powinieneś być czasami z rodziną po odczytaniu testamentu? – Barman wytarł umytą wcześniej szklankę tak, że się błyszczała i odstawił ją na półkę pod barem.
– Założę się, że beze mnie im lepiej. Wracam do siebie. – Wstał i chwycił swoją marynarkę, która leżała na krześle barowym tuż obok niego. – Chociaż z drugiej strony... – Na ustach wykwitł mu zadziorny uśmiech.
– Chyba nie pojedziesz samochodem? – Barman wyszedł zza lady i wyjął mu z kieszeni spodni kluczyki. – Zostają do jutra, a ty idź do taksówki. Znasz drogę na ich postój.
– Tak, tak, opiekunko. – Machnął ręką i ruszył do drzwi. Te otworzyły się z rozmachem i ich krawędź mocno uderzyła Jessie'go w twarz. Sprawca wypadku stanął obok niego z przerażeniem w oczach, widząc krew.
Jessie chwycił się za prawy łuk brwiowy i zawarczał:
– Uważaj, facet, jak chodzisz!
– Przepraszam, naprawdę przepraszam. – Cholera, mógł uważać.
– Co się stało? – Podbiegł do nich barman. O tej porze w pubie nie było wielu klientów, więc miał wolną chwilę.
– Ten tu rozwalił mi twarz – warczał Jessie.
– Nie chciałem, to przypadek. Zapłacę za leczenie.
– Obejdzie się! – Jessie zmierzył wzrokiem mężczyznę. Był wysoki i, cholera, strasznie seksowny. Miał czarne włosy, tegoż samego koloru oczy okolone długimi, gęstymi rzęsami, a nad nimi znajdowały się szerokie brwi. Zarost na twarzy, szerokie usta pasujące do mężczyzny oraz jasne jeansy lekko zsuwające się z wąskich bioder i rozchełstana koszula odsłaniająca do połowy szeroką pierś, na której rosły delikatne włoski, a także silne, owłosione ręce z wystającymi spod skóry żyłami sprawiły, że zaschło mu w gardle i dał się poprowadzić przyjacielowi na zaplecze bez oporu. Nieznajomy poszedł za nimi, drapiąc się po karku.
Barman porozmawiał o czymś z kolegą z pracy i wrócił do Jessie'go z miską wody, papierowymi ręcznikami i lodem. Postawił wszystko na prostokątnym stole.
– Siadaj. – Podsunął krzesło przyjacielowi. – Pokaż tą wielką ranę.
Jessie usiadł i odsunął zakrwawioną dłoń od brwi. Skrzywił się, gdy zabolało.
– Mam nadzieję, że nie trzeba będzie tego szyć – mruknął. Nienawidził szpitali.
Ethan obejrzał ranę i przemył ją.
– Ssss, ostrożnie.
– Nie jęcz. Nie jestem w tym tak dobry, jak moja żona, ale już niejednego opatrywałem.
– Ale możesz to robić delikatniej. Nie trzeba szyć? – Carson czuł na sobie wzrok drugiego mężczyzny.
– Nie. To tylko powierzchowna rana. Musiało trafić na jakąś żyłkę i dlatego tak krwawiła. Doliczyć do tego alkohol... – Zmył krew, a potem nasączył wacik wodą utlenioną. – Teraz zaboli – ostrzegł z diabolicznym uśmiechem i przyłożył opatrunek na ranę.
– O kurwa. – Co miał na to poradzić, że próg bólu miał bardzo niski? – Znęcasz się nade mną.
– Chciałbyś. Ok. To teraz masz lód. – Barman zawinął w ściereczkę kilka kostek i mu podał. – Nic ci nie będzie. Do wesela się zagoi. – Zaśmiał się. – To ja idę umyć łapki i zmienię kolegę, bo zajmuję mu przerwę.
– Naprawdę jest mi przykro – odezwał się nieznajomy, kiedy zostali sami. – Pozwól, że wynagrodzę ci to jakoś.
Jessie spojrzał na niego. Cała złość mu przeszła, ale jakoś nie miał ochoty spotykać się z tym typkiem o wzroście metra dziewięćdziesięciu. Sam nie był niski, ale temu człowiekowi sięgał do ramienia. Wstał, żeby mężczyzna tak bardzo nad nim nie górował.
– Nazywam się Colin White. – Nieznajomy wyciągnął rękę w stronę poszkodowanego.
Jessie podał mu swoją i to lewą, gdyż prawą podtrzymywał lód.
– Jessie Carson. – Uścisnęli sobie, trochę nietypowo, ręce. Z boku mogło to wyglądać, jakby się za nie trzymali.
– To jak mam ci wynagrodzić ten wypadek? Postawić ci piwo, drinka?
– Piwo chętnie, ale nie dziś. Mam inną ważną sprawę. Muszę podenerwować swoją rodzinkę.
Colin podniósł brwi do góry.
– Nie pytaj. – Carson machnął ręką. Cholera, to był najprzystojniejszy facet, jakiego w życiu widział. A widział niejednego.
– To może dam ci swój telefon, a ty zadzwonisz i umówimy się w tym miejscu na kilka piw. Chyba, że zaproponujesz inne.
– Nie jesteś stąd – stwierdził. Odsunął lód od twarzy, bo zaczął się topić.
– Jestem tu od wczoraj. Pochodzę z Denver.
– To przeleciałeś kawał Ameryki, żeby tu dotrzeć.
– Przejechałem.
– Nieźle. W San Diego przejazdem czy na zawsze?
– Się okaże. – Colina zaskoczył ten wywiad.
– Daj mi ten numer. – Widząc, że White nie jest zbyt rozmowny, Jessie wyjął komórkę.
Colin podał mu swój nowy numer telefonu, starego się pozbył i musiał sam sprawdzić, żeby się nie pomylić przy podawaniu cyferek.
– To zadzwonię na dniach – powiedział Carson i pożegnawszy się z White'm, podszedł do umywalki znajdującej się za cienką kotarą i umył ręce. Był tu częstym gościem. Z Ethanem znali się od dziecka. A właściciela pubu też dobrze znał. Można powiedzieć, że dogłębnie on znał jego. Spojrzał w lustro i się skrzywił. Ethan nie dał mu plastra, musi wpaść do domu po jakiś i się przebrać z zakrwawionej koszuli. Dzięki temu wypadkowi nie myślał o warunku, jaki musi spełnić. Z drugiej strony niech sępy biorą, co chcą. On miał pieniądze. Nie takie, jakimi dysponowała babcia, ale wystarczały mu. Więcej mu nie potrzeba. Pieniądze to kłopoty.

***


Colin usiadł przy stoliku, wcześniej zamawiając dużą kawę, teraz już u znajomego barmana. Cała przeszła sytuacja wywarła na nim niemałe wrażenie. Od tej pory musi uważać, wchodząc do jakiegoś lokalu. Zapominał, ile miał siły i nieraz otwierał drzwi z rozmachem. Upił łyk czarnego napoju. Smak był znakomity. Będzie chyba częściej odwiedzał to miejsce. Zwłaszcza, że wynajął pokój w hotelu po drugiej stronie ulicy. Oderwał wzrok od dużej filiżanki, aby zarejestrować wychodzącego Carsona zza zaplecza. Mężczyzna coś powiedział do barmana, przerywając jego rozmowę z jakąś niską blondynką i opuścił lokal, na niego nie zwracając uwagi.
Ciekawe, czy zadzwoni.
Wzruszył ramionami. Nie miało to dla niego większego znaczenia, chociaż wolałby spłacić swój dług. W kieszeni spodni poczuł wibracje i sięgnął po telefon. Poza tym Carsonem tylko jedna osoba znała ten numer. Odciął się od wszystkich i wszystkiego.
– Mam nadzieję, że dzwonisz w naprawdę ważnej sprawie – zastrzegł po odebraniu telefonu.
– Ważna, nieważna. Zależy, dla kogo. – Kobiecy głos po drugiej stronie miał w sobie nutkę rozbawienia.
– Nie mam nastrojów do żartów. – Zaczął bębnić palcami po stoliku. To był jego nerwowy tik i nie umiał się go wyzbyć od wielu lat. Nabawił się go jeszcze na studiach, kiedy znienawidzony profesor postanowił się go czepić i męczył go głupimi regułami.
– Kochany, tylko chcę wiedzieć, jak się masz i gdzie jesteś.
– Żebyś zaraz do mnie przyjechała i zaczęła męczyć? Zrezygnowałem z tego. Zaczynam nowe życie. – Wziął w drugą dłoń filiżankę i napił się.
– Ciekawe, jak długo w „tym nowym życiu” dasz radę wytrzymać bez swojej pasji.
– Nie namówisz mnie na nic. Straciłem chęci i wiarę w to, że jeszcze potrafię pisać. I nie namówisz mnie do powrotu.
– Nie namawiam do tego. Po prostu wiem, jak bardzo kochasz pisać. Ostatnia powieść sprzedała się, jak świeże bułeczki. A ty masz już trzydzieści dwa lata, doświadczenie i fach w ręku. Jesteś świetny w tym, co robisz – słodziła.
– Andreo Williams, kończę tę rozmowę i nic więcej nie mów, inaczej ponownie zmienię numer. Jesteś moją przyjaciółką, lecz nie potrzebuję namawiania do czegoś, czego już nie jestem w stanie robić. Chciałbym, ale nie dam rady. On był moim natchnieniem, muzą. Teraz go nie ma i nie dam rady pisać – powtórzył. – Do usłyszenia kiedyś tam.
– Ale... – Rozłączył się, zanim zdołała coś więcej dodać. Kochał ją, ale nie rozumiała, że zaczęcie nowego życia, tym razem w samotności, jest koniecznością. Dopił kawę, zapłacił i wybrał się na poznanie miasta, które mu się od razu spodobało, gdy tu przyjechał.

***


Nakleił mały plaster na brew, zmienił koszulę na błękitną koszulkę i, korzystając z taksówki, którą przyjechał z pubu, znalazł się przed domem babci. Mieszkała w nim sama, ale miała do pomocy kilka osób. Jessie nazywał ich służącymi, bo nimi byli, a staruszka pracownikami do pomocy. Nie kłócił się z nią o to. Kobieta w wieku siedemdziesięciu pięciu lat była energiczna i sama dawała sobie radę. Do pewnego dnia, kiedy dostała ataku serca na oczach czterdziestu osób podczas przyjęcia urodzinowego. Dwa dni po przewiezieniu do szpitala zmarła. Przeżył szok. Była jedyną osobą z rodziny, która go w pełni akceptowała. Pozostali patrzyli na niego, jak na dziwoląga, którego musieli znosić. Nie przejmował się tym. W każdym razie starał się nie przejmować. Śmiał im się w twarz i żył otwarcie jako gej. Tym bardziej ich denerwując.
Już w holu usłyszał głosy sępów dochodzących z salonu. Wszedł tam, z przyjemnością przerywając im konwersację zapewne dotyczącą tego, co zrobią z majątkiem i tym domem.
– Hejka, ludziska. Przeszkadzam? - Miał ochotę roześmiać się na głos, widząc bazyliszkowaty wzrok siostry. Grace Carson była dwudziestosześcioletnią kobietą z długimi do łopatek, prostymi włosami, które miały kolor taki sam, jak jego. Patrzyła na niego niebieskimi oczami pełnymi chytrości, chciwości i mrozu. Na pierwszy rzut oka wyglądała na miłą, porządną dziewczynę, ale za dobrze ją znał, żeby mógł tak o niej myśleć. Wolał nazywać ją żmiją. A jad, jaki nieraz sączył się z jej ust, mógłby otruć każdego. Zresztą, bardzo była podobna do matki. Matka w pluciu jadu wygrywała.
– Nie, tym razem dobrze, że jesteś. – Głos zabrał ojciec. Szare oczy, brązowe włosy. Właściwie niewiele już z takich zostało, ponieważ pokryła je siwizna. Staruszek osiwiał w wieku czterdziestu lat. I obwiniał za to jego. Och, pamiętał ten dzień, kiedy ojciec nakrył go z ogrodnikiem w dwuznacznej sytuacji. Chociaż on mógłby powiedzieć, w gorącej i dogłębnej sytuacji. Miał wtedy siedemnaście lat. Właśnie ogrodnik pracujący u babci go pieprzył, kiedy ojczulek pofatygował się osobiście do pokoju syna. Jak wszedł, tak i wyszedł. Później była rozmowa, kłótnia, groźby, ale on się nie przejął. Powiedział, że jak ojciec coś mu zrobi lub ogrodnikowi, to wyjawi światu, że pan Carson, ma syna geja. Nie było to na rękę mężczyźnie, ponieważ nazwisko znane od pokoleń i będące wizytówką rodzinnej firmy nie mogło być zmieszane z błotem. Parę lat później prawda i tak wyszła na jaw. Babcia się z tego śmiała, a jej syn omal nie przeniósł się na tamten świat, widząc wiadomości w gazetach. Sensacja trwała może z tydzień, a później wszyscy o tym zapomnieli, uznając to za fanaberię bogatego chłopaczka. Zadziwiające, ile rzeczy przechodzi ludziom na sucho, gdy ma się kasę i każdy myśli, że to jakiś wygłup czy rzecz robiona z nudów.
– Chcemy porozmawiać o spadku po babci. – O tak, to był właśnie Sean Carson. Trzydziestoletni, nudny jak flaki z olejem brat. Kropla w kroplę podobny do ojca. Współczuł jego żonie, zapewne teraz zamkniętej w ich apartamencie i siedzącej cicho, jak mysz pod miotłą. Cóż, kobieta się nie skarżyła. A jakby i tak, to widziały gały, co brały. Chociaż jej może pasować mąż nie mający własnego zdania i słuchający ojca nawet pod względem liczby dzieci.
– Nie uważasz, że powinniśmy już dziś podpisać stosowne dokumenty i miałbyś całą sprawę z głowy? – Młodsza harpia, tak też nazywał siostrę, ośmieliła się zabrać głos, tym samym przerywając bratu. – Po co mamy czekać miesiąc, jak wiemy, że i tak nie dotrzymasz warunków.
Podszedł do otwartego barku i nalał sobie koniaku. Przyjrzał się alkoholowi i powąchał, zanim upił łyk. Miał wrażenie, że zaraz harpia zacznie warczeć, czekając na jego odpowiedź, a pozostali do niej dołączą. Bardzo nie lubili być ignorowani. A on uwielbiał im to robić. Za wszystko, czym go traktowali przez lata. Sam stwarzał im małe piekiełko. Z pewnością tak się czuli, gdy przebywał z nimi w jednym pokoju.
– Odezwiesz się w końcu, czy będziesz się tak dłużej zachowywał? – odezwała się szyja rodzinki, czyli matka.
– Jak macie jakieś sprawy do załatwienia, to nie krepujcie się. – Usiadł w głębokim fotelu, zarzucając nogi na boczne oparcie i rozejrzał po salonie. Wszystko tu było bardzo jasne, białe lub kremowe. Babcia kochała jasne kolory, a także wygodne, stare meble. Dlatego dwie kanapy ustawione wokół szklanego stolika, a po ich bokach fotele stojące po skosie tak, że całość tworzyła coś typu owalnego, nie miały w sobie nowoczesności. Przypominały te robione w dziewiętnastym wieku, królujące na dworach królewskich.
– Ty jesteś naszą sprawą – warknął ojciec.
– Ja? – Wskazał palcem na siebie, udając zdziwionego. – Pochlebiacie mi.
– Trzymajcie mnie, bo złapię tego pedała i mu wydrapię oczy. – Żmija Grace zaczynała działać.
– Pedała, siostrunia? Tak miło mnie nazywając, chcesz dostać ode mnie natychmiastowe zrzeczenie się spadku?
– Tak. Ty i tak go nie będziesz miał, bo ciekawe, jak, a my go dostaniemy, jak nie spełnisz warunku postawionego przez tą wstrętną staruchę. Daj nam to już teraz i będziesz miał spokój. I skąd ten plaster? Kochaś cię pobił?
W pokoju rozległ się dźwięk zbyt mocno stawianej szklanki na stoliku. Późniejsze kroki pełne napięcia zatrzymały się przy blondynce.
– Słuchaj no, harpio. Możesz o mnie mówić, co tylko chcesz, ale nie nazywaj jedynej osoby, jaka w tej rodzinie miała serce, choć była ostra niczym brzytwa, wstrętną staruchą! – syknął Jessie przez zaciśnięte zęby. Odwrócił się na pięcie i wyszedł zdenerwowany z salonu, a później z domu. Znajdzie sposób, żeby nie dać sępom tej satysfakcji i pieniędzy. Był gotów oddać im wszystko, ale z braku szacunku do babci, zwłaszcza, że jego ojciec, a rodzony syn Evelyn Carson nawet jej nie broni, nie dostaną nic. Musi odreagować jakoś nerwy.

***


Położył się na łóżku z rękoma pod głową. Obok niego leżała gazeta z ogłoszeniami. Wiele z nich było zakreślonych na czerwono lub zielono. Wynajmie jakieś mieszkanie na krótki termin, nigdy nie wiadomo, ile tu zostanie i musi znaleźć pracę. Trochę pieniędzy przelał na nowe konto, ale oszczędności szybko się skończą. Udawał, że więcej kasy nie ma. Miał już kilka ofert na oku. Podzwonił nawet po niektórych i jutro miał mieć rozmowy. Złapie, co się da. Wybrzydzać nie będzie. Sięgnął po pilota i włączył telewizor. Zaczął z nudów przeglądać kanały. Tu wiadomości, tam jakiś film czy powtórka z koncertu, polityka, znów polityka, teleturniej, serial. Cholera, nudził się. Bezczynne siedzenie mu nie służyło. Owszem, spędzał całe godziny na siedząco, ale wtedy pisał. Dużo pisał. Teraz mógłby zasiąść przed plikiem tekstowym, notatnikiem, czymkolwiek i nic. Skończyło się. Wszystko. Zerwał się z łóżka, nie pozwalając zatonąć umysłowi w ciemności, jaka sięgała po niego. Otworzył małą, hotelową lodówkę, wyciągając z niej butelkę wody niegazowanej. Po napiciu się zdjął koszulę i spodnie, zostając w samej bieliźnie. Położył się na podłodze i zaczął robić pompki. Nie był może maniakiem zdrowia i sportu, lecz kilka ćwiczeń dla utrzymania kondycji było dobrych. Gdy po długim czasie każdy mięsień pokrył pot, odezwał się telefon.
– Ta kobieta nie da mi spokoju. – Wstał i podszedł do komody, na którą rzucił komórkę tuż po powrocie do pokoju. Andrea dzwoniła do niego jeszcze dwa razy w czasie jego przechadzki po mieście. Zbył ją za każdym razem, a ona i tak się dobijała. Była jedną z tych osób, których, jak nie wpuści się drzwiami, to wejdą oknem. Zdecydowany odrzucić rozmowę spojrzał wcześniej na ekran smartfona. Numer, z którego dzwoniono, był mu nieznany. Nacisnął zielony przycisk.
– Halo.
– Rozmawiam z Colinem White'm?
– Tak. Kto mówi?
– Jessie Carson.
– Aaaa. Nie poznałem po głosie. – Tak naprawdę zapomniał o nim. Nie wierzył, że mężczyzna zadzwoni.
– Czy spłata długu jest nadal aktualna?
– Oczywiście. – Colin podrapał się po głowie.
– Moglibyśmy się spotkać dzisiaj? Mam kiepski dzień i chyba potrzebuję się uchlać.
– Powiedz, o której i gdzie?
– W tym barze, co mi przywaliłeś. Pasuje?
– Jak najbardziej. Wynająłem pokój w hotelu obok, więc mam blisko. A uderzyłem cię przypadkiem.
– Ok. Za godzinę.
– W porządku.

***


Rozłączył połączenie. Musiał z kimś pogadać. Z kimś nowym. Nieważne, że to była kolejna osoba na jego liście, do której zadzwonił. Wszyscy byli zajęci i niezainteresowani piciem o ledwie rozpoczętej popołudniowej godzinie. Z tym White'm planował spotkać się za kilka dni. Co mu szkodzi dzisiaj to zrobić? Na przeszkodzie nic nie stoi. Jego rodzina potrafiła zepsuć nerwy. Szczęście, że on był normalny. Na myśl, że mógłby być podobny do brata, przeszły go ciarki. Podobno był podobny do dziadka Carsona. Różnili się tylko tym, że dziadek był niezłym babiarzem, ale jak spotkał babcię, to się ustatkował. A on? Nie, nie był dziwką czy kimś takim. Miał często mężczyzn w swoim łóżku. Bywały noce, że każdej był inny. Młody był. Chciał poszaleć i czerpać przyjemność. Przecież na starość groziło mu siedzenie przed kominkiem, pod kocykiem, a o seksie nawet nie pomyśli. Po co? I tak by nie mógł. Teraz może, więc czemu nie korzystać z daru natury?
Wsiadł do taksówki, na którą musiał czekać długo i podał kierowcy adres docelowy. Sam zaczął rozmyślać, co miał zrobić. Warunki, a jeden z nich był tym głównym, były nie dla niego. W jaki sposób miał go spełnić? Co Evelyn sobie myślała, stawiając przed nim takie wyzwanie? Postradała zmysły? Nie. Do końca była wszystkiego w pełni świadoma. To co nią kierowało? Pewnie nigdy się tego nie dowie.
Taksówka zatrzymała się przed pubem „Crystal”. Zapłacił kierowcy za kurs, dołączając do tego suty napiwek i wysiadł. Duży neon, w świetle dnia wygaszony, wisiał tuż nad, zdawałoby się, niepozornym miejscem. On jednak wiedział, że tu dają dobrze pić i jeść. Co prawda jedzenie było wydawane dopiero wieczorem i najczęściej składały się na to proste dania lub zwykłe sałatki.
W środku już było więcej ludzi niż kilka godzin wcześniej. Wielu było stałymi klientami i niektórych poznawał. Skinął głową swemu przyjacielowi, który za barem czuł się w swoim żywiole. I ku zdziwieniu Ethana wybrał stolik zamiast gniecenia tyłka na stołku przy kontuarze.
– A co się stało, że królewna pogardziła barem? – zapytał z ironią Ethan, który od razu do niego podszedł. Usiadł na kanapie. Stolik znajdował się w rogu sali i otoczony był czerwonymi kanapami z wysokimi oparciami.
– Królewna ma spotkanie. A ty co, przerwa? Czy przyszedłeś osobiście odebrać zamówienie? – Jessie czuł się tu w pełni swobodnie.
– Zaraz kończę robotę, lecz zamówienie przyjmę. Wpierw powiedz, co za spotkanie urządzasz?
– Nic z tych rzeczy, o których myślisz. – Pochylił się w jego stronę. – Nie za często myślisz o randkach z facetami? Na pewno nie jesteś gejem? – Uniósł delikatnie kącik ust.
– Myślę o randkach dla ciebie. Ja jestem pewny swego, tak jak ty tego, że lubisz kutasy.
– I jestem z tego dumny. A teraz dość zabawy i przynieś mój ulubiony trunek. Tym razem dodaj do tego szklankę.
– Uuu, czyli ważny gość, skoro zamierzasz pić elegancko ze szklaneczki.
– Gdybym miał coś pod ręką, to bym cię tym zdzielił. – Zaśmiał się. Uwielbiał Ethana. Jego wzrok powędrował do nowej osoby, jaka weszła do pubu. – A o to i moje spotkanie.
Ethan odwrócił się.
– To ten facet, od którego zarobiłeś sińca – stwierdził.
– I nie tylko. Jestem poważnie ranny. – Wskazał na plaster.
– Tak, tak. – Wstał, a Jessie pomachał ręką, zwracając na siebie uwagę White'a.


Colin szybko podszedł do stolika i podał mężczyźnie rękę, po czym usiadł na miejscu, które wcześniej zajmował barman.
– Co podać? – zapytał Ethan.
– Piwo? – Colin spojrzał pytająco na Jessie'go.
– Ma się rozumieć. Bursztynowy napój jest najlepszy.
– Poprosimy i chipsy do tego – zwrócił się White do Ethana. – Napój najlepszy, ale łatwiej upić się czymś mocniejszym. Nie, żebym był zwolennikiem tego. Raczej wolę trzeźwy umysł. Piję, właściwie delektuję się, dla przyjemności, a nie, żeby coś zapić.
– Łatwiej, ale wolę dłuższe dążenie do tego etapu. Przynajmniej mnie po tym następnego dnia nie boli łeb. – Zaśmiali się obaj.
Barman dostarczył ich alkohol i zostawił samych.
– Jeszcze raz przepraszam za ten wypadek. – Colin chwycił butelkę i nalał sobie do szklanki.
– Właśnie płacisz mi odszkodowanie. – Mrugnął do niego.
– Ano płacę. – Pociągnął solidnego łyka napoju, który ostudził mu gardło. Tego mu było trzeba. – A teraz powiedz, co za problem siedzi ci w głowie, skoro postanowiłeś uchlać się w obecności obcego ci faceta. – Odstawił szklankę na stolik.
– Rodzinny. Nieważne. – Jessie machnął ręką, jakby tym gestem chciał wzmocnić te słowa. – Szkoda tracić czas na mówienie o tym. Po prostu przede mną stanęło poważne zadanie. Jeżeli nie wypełnię pewnego warunku, to coś stracę, a zyska to moja rodzina. Nie chcę im tego dać.
– To chyba dobrze, że nikt obcy się do tego czegoś nie dorwie. Wszystko pozostaje w rodzinie. – Sięgnął do miski po chipsa. Paprykowy smak rozpłynął się na języku.
– Niedobrze, ponieważ moja rodzina jest popieprzona. – Patrzył prosto w te czarne oczy.
– Ty jakoś wydajesz się normalny.
– Wierz mi, dla nich taki nie jestem. No, ale nie mieliśmy rozmawiać o mnie. Mówiłeś, że mieszkasz w hotelu obok?
– Taa. Do końca tygodnia wynająłem pokój. Mam zamiar znaleźć jakąś kawalerkę i ją wynająć. Do tego potrzebna mi też praca. – Colin dopił swoje piwo do końca.
– Masz spory wlew. – Uśmiechnął się Jessie.
– Mam, jak jestem spragniony. Co do twojej rodziny, to ci powiem, że jak są tacy źli, to zrób to, co masz zrobić, a oni nie dostaną tego, czego nie chcesz im dać.
– Ha, gdyby to było takie łatwe. – Sam zapchał usta chipsami.
– Słuchaj, nie jestem ekspertem i nie wiem, o co chodzi, ale z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. A dlaczego dla swojej rodziny nie jesteś „normalny?” – zapytał Colin.
– Powiedzmy, że jak byłem mały, mamusia i tatuś zaplanowali mi całe życie. Miałem się ożenić z bogatą paniusią, mieć gromadkę dzieci, a najlepiej to zostać lekarzem, prawnikiem, a nie, przepraszamm w wieku szesnastu lat usłyszałem, że prezydentem. Ale wszystkie ich plany diabli wzięli. – Na jego twarzy wyrosła satysfakcja.
– Czemu? Nie wypalił ślub? – Przywołał kelnera.
– Nawet moja orientacja nie wypaliła. – Zagapił się na White'a, ciekawy jego reakcji. Ten tylko się uśmiechnął pod nosem i zainteresował idącym ku nich kelnerem.
– Jeszcze raz... albo i po dwa razy to samo. – Zamówił.
– Zaraz przyniosę – odrzekł kelner.
– Nic nie powiesz?
– Jessie, tak? – Carson skinął głową. – A więc Jessie, i nie mów mi, że od „a więc” nie zaczyna się zdania. To głupie wymysły. A więc Jessie, twoja orientacja nie sprawia, że ucieknę z krzykiem. Znam wielu gejów. Gram w tej samej drużynie.
Jessie'mu na tę odpowiedź stanęły przed oczami różne obrazy i nie miały one związku z łóżkiem i spoconymi ciałami. Myśli poszły w innym kierunku. Jakby ktoś mu je podsuwał. Przecież warunek był jasny i nie precyzował płci. W taki sposób... Kochana babcia. Teraz musi znaleźć wspólnika. Może właśnie siedział przed nim.
– Wyjdź za mnie – wypalił Carson, a szczęka Colina opadła na podłogę.








 


Komentarze
ichigo15 dnia sierpnia 03 2013 18:52:19
No niezła końcówka , fajnie się czyta mam wielką nadzieję, że jak w większości przypadków nie skończy się na 1 rozdziale więc ładnie proszę o więcej smiley
Luana dnia sierpnia 03 2013 20:58:16
Zapewniam, że na 1 rozdziale się nie skończy. smiley
Aquarius dnia sierpnia 04 2013 10:07:15
No proszę, nie dość, że najwiecej czytań na caął aktualkę, to jeszcze tak szybko komentarz i to pewnie jedyny w całej aktualce... Moze ja od nastęnpej aktualki przy każdym teksćie zacznę pisać słowo "DEBIUT", bo wiedzę, ze to magiczne słowo, przyciagajace komentarze...
Leukonoe dnia sierpnia 08 2013 14:09:38
Baaardzo mi się podoba smiley ciekawy pomysł, zwłaszcza końcówka, bardzo przyjemnie napisane i lekko się czyta. Czekam na więcej rozdziałów.

@Aquarius - coś w tym jest, pod swoim debiutem też miałam najwięcej komentarzy smiley
ak dnia kwietnia 02 2016 22:33:42
Hej, czytam po 3 latachsmiley Zgadzam się z przedmówcami.
A) Warsztatowo bez zastrzeżeń, jakieś drobiazgi zauważyłam, które zawsze się przemycą, zwłaszcza, kiedy piszący i czytający się wciągnie - np.
1) Powtórzenie: "Rozłączył połączenie."
2) Albo zgubiony podmiot w dialogach - np:
"r11; To ten facet, od którego zarobiłeś sińca r11; stwierdził.
r11; I nie tylko. Jestem poważnie ranny. r11; (KTO) Wskazał na plaster."
smiley Fabuła - wciągająca i to szybko wciągająca, łapie się kontakt z bohaterami, widać, że do czegoś zmierza; zakończenie rozdziału świetnesmiley Ja tylko wolałabym, żeby działo się w Polsce - ale to nie wpływa na ocenę.
Podobało mi się i jutro czytam dalej!
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

wietne! wietne! 0% [adnych gosw]
Bardzo dobre Bardzo dobre 67% [2 Gosw]
Dobre Dobre 33% [1 Gos]
Przecitne Przecitne 0% [adnych gosw]
Sabe Sabe 0% [adnych gosw]
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum