ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Saga o poświęceniu 15 |
Rozdział Czternasty: Draco W Niebezpieczeństwie
Harry pchnął grube pnącze zwisające z gałęzi i zanurkował pod nim, idąc w kierunku narzucanym przez różdżkę. Przynajmniej teraz nie muszę być cicho jak wtedy, gdy śledziłem Quirrella, pomyślał, i mogę używać Lumos bez obawy, że ktoś mnie tu znajdzie.
Chyba że Quirrell wyszedł dzisiaj do lasu.
Albo jakieś magiczne stworzenie zobaczy światło i przyjdzie tutaj, gotowe mnie pożreć.
Harry zmusił się, by przypomnieć sobie, że Draco też może je zobaczyć i podejść do niego. Nie było to prawdopodobne, ale wiele pomocnych stworzeń mieszka w Zakazanym Lesie. Trzeba było wziąć wszystko pod uwagę.
Harry westchnął. Skoro już mowa o stworzeniach, to prędzej czy później chyba będę się musiał zatrzymać i zmierzyć z tymi tutaj.
Niemal od chwili wejścia do lasu słyszał delikatne dźwięki przed sobą i po bokach. Nic go nie atakowało, więc je zignorował, zdecydowany znaleźć Dracona, zanim coś mu się stanie. Ale teraz odgłosy były głośniejsze i bardziej natarczywe i wiedział, że w końcu będzie musiał nawiązać kontakt z tym, co je wydawało.
Zawrócił.
- Kto tam? - zawołał. - Słyszę was.
Zebrał się w sobie na wypadek, gdyby śledzące go stworzenia nie były inteligentne i zdecydowały się na niego ruszyć chmarą.
Miał Protego na końcu języka.
Minęła dłuższa chwila ciszy. Następnie znowu rozległy się dźwięki, tym razem głośniejsze i wyraźnie bliższe. Harry wcześniej słyszał tylko przytłumione stąpnięcia, ale teraz wyraźnie rozpoznawał stukot kopyt.
Centaur wykłusował spomiędzy drzew po prawej stronie ścieżki i zatrzymał się tuż przed nim. Światło z różdżki Harry'ego oświetlało twarz stworzenia, nadając jej demoniczny wyraz. Miał niezwykle niebieskie oczy, włosy tak jasne jak Draco, a jego sierść lśniła delikatnym odcieniem złota ciemniejącego po bokach.
- Harry Potterze - wyszeptał centaur. - Gwiazdy nad tobą czuwają.
Harry zerknął w górę, ale przez gęste korony drzew nie mógł zobaczyć nawet skrawka nieba.
- Tak jak i nad tobą - odpowiedział, skupiając swoją uwagę z powrotem na centaurze. - Czemu?
- Wiemy, że szukasz chłopca, który jakiś czas temu wszedł do lasu - wyszeptał centaur. - Dzięki obserwacji gwiazd wiemy o wielu sprawach. Twoja przyszłość jest w nich zapisana, Harry Potterze. Jest w nich zapieczętowana.
Harry po raz kolejny - pierwszy raz miał miejsce wtedy, gdy przeczytał o nich w książce o magicznych stworzeniach - doszedł do wniosku, że centaury są straszne. Przytaknął tylko.
- Dzięki - powiedział. - To zawsze miło wiedzieć. Ale teraz muszę znaleźć Dracona. - Zawrócił i ponownie skierował się w dół ścieżki.
Z prześwitu po lewej wygalopował kasztanowy centaur, zatrzymując się wprost przed nim. Był większy od izabelowatego, a w świetle jego ciemne włosy i oczy zdawały się mieć kolor jeżyny. Założył ręce na piersi i spojrzał spokojnie na Harry'ego.
- Musisz pójść z nami, Harry Potterze - powiedział centaur o izabelowatej maści. - Gwiazdy dziś jasno płoną. Marsa widać w pełnej jego chwale. Przez wzgląd na to chcemy podziękować i wysłuchać tego, kto przyszedł pod egidą Marsa.
Harry ukrył swoją irytację. Miał nadzieję jak najszybciej znaleźć Dracona, ale nie był pewny, czy poradzi sobie z dwoma centaurami naraz. Do tego wolałby nie pozostawiać żadnych dowodów na to, że w ogóle był w lesie tej nocy, a martwy albo ranny centaur z pewnością zaniepokoiłyby postronnych. Zmusił się do uśmiechu.
- No dobrze - powiedział. - Gdzie idziemy?
- Tędy - powiedział izabelowaty centaur i pocwałował w dół ścieżki. Kasztanowy odsunął się Harry'emu z drogi i majtnął ogonem jakby w przyzwoleniu. Harry pokręcił głową i ruszył za izabelowatym. W miarę jak szedł, słyszał za sobą miarowy stukot kopyt kasztana.
Zaklęcie Wskaż Mi w dalszym ciągu wskazywało Harry'emu, że jest na dobrej drodze, co nieco zmniejszyło jego niepokój. Zaczynał dochodzić do wniosku, że może jednak Draco nie wpadł do lasu z głową przepełnioną rozgoryczeniem i zachował choć tyle zdrowego rozsądku, by trzymać się ścieżki w poszukiwaniu odosobnienia. Może nawet zdąży wrócić do zamku przed Harrym, choć to już zależało od tego, jak długo centaury miały zamiar go tam przetrzymać.
- Jestem Firenzo - oznajmił niespodziewanie izabelowaty.
- A ja Coran - powiedział kasztan.
Harry zamrugał. Przeczytał kiedyś, że centaury podają swoje imię dopiero na drugim spotkaniu, a nie na pierwszym. Ale obserwowały też gwiazdy i wygadywały o nich niezrozumiałe bzdury, więc kto wie? Może uznały to za kolejne spotkanie, skoro znaleźli się na innym kawałku ścieżki?
- Moje imię już znacie - powiedział, starając się rozpaczliwie przypomnieć sobie jakieś zwroty, które by pasowały do tej sytuacji. Lily uczyła go, jak witać się z magicznymi istotami innymi niż czarodzieje czystej krwi na wypadek, gdyby Connor potrzebował kiedyś sojuszników i Harry musiał wystąpić w roli ambasadora, ale nigdy nie traktował tych nauk zbyt poważnie i nie był zaskoczony, gdy teraz nie przychodziło mu do głowy nic sensownego. Jedna tylko fraza wydawała się wystarczająco bezpieczna. - Jestem rad, że przywitaliście mnie w imieniu gwiazd.
Firenzo zatrzymał się i obejrzał na Corana. Harry też się zatrzymał, z przymusu, cofając się przed machnięciem izabelowatowego ogona. Centaury patrzyły na siebie bez słowa przez dłuższy czas. Harry czekał. Zaklęcie Wskaż mi wciąż sugerowało, że Draco jest gdzieś przed nimi. Miał ochotę odepchnąć Firenzo i pobiec przed siebie, ale nie mógł sobie na to pozwolić, więc zdusił swoją niecierpliwość i poczekał jeszcze chwilę.
- Zna kurtuazję - powiedział wreszcie Firenzo.
- I przybył pod światłem Marsa - powiedział Coran.
- To jest istotne - oznajmili jednocześnie, po czym Firenzo obrócił się z powrotem i wznowił kłus, tym razem zmuszając do pójścia za nim.
Harry uznał, że Zakazany Las jawi się w innym świetle podczas wędrówki u boku potężnych magicznych stworzeń. Cienie wydawały się mniej złowieszcze. Drzewa częściej się cofały z drogi, dzięki czemu blade światło księżyca miało szansę przebić się przez ich korony. Raz czy drugi Harry usiłował znaleźć Marsa, ale bez powodzenia. Być może patrzył pod złym kątem.
Albo centaury wygadują bzdury, pomyślał Harry, drżąc lekko od zimnego wietrzyku, który go owiał, gdy niemal potknął się o wystający korzeń. Podejrzewam to drugie.
Po jakimś czasie ścieżka poszerzyła się i rozwidliła. Jedna jej odnoga szła wokół niewielkiego wzgórza, a druga prowadziła na sam jego szczyt. Firenzo z powagą wkroczył na wzniesienie, po czym obejrzał się na idącego za nim Harry'ego.
- Możliwe, że będziesz zły - powiedział z rezerwą, nie sugerując tonem, że mógłby się tym naprawdę martwić. - Musisz jednak zrozumieć, że losy każdego z nas muszą się równoważyć, a wszystko to już zostało zapisane w gwiazdach.
Harry przymrużył oczy. Przyszli do miejsca, które zdawało się ważne, a Wskaż Mi wciąż pokazywało drogę naprzód...
- To wy zabraliście Dracona, prawda? – zapytał, nawet nie dbając o to, że w jego głosie dało się odczuć oskarżenie.
- Tak zostało zapisane - powiedział Firenzo i podszedł do czegoś, czego Harry nie widział.
Harry pośpiesznie przebiegł parę ostatnich kroków.
Na szczycie znalazł kilka głazów, których ustawienie przypominało szubienicę. Dygoczący Draco stał z pochyloną głową na podwyższeniu. Pnącze oplatało jego szyję i sąsiedni głaz, służąc jako powróz. Harry nie widział żadnej zapadni, ale wiedział dobrze, że nie musi jej tam być. Jedno potężne kopnięcie centaura posłałoby Dracona w bok i naprężyło pnącze, co albo złamałoby mu kark, albo udusiło. Albo po prostu rozwaliłby sobie czaszkę o głazy.
Tak czy inaczej, niemiła śmierć, pomyślał Harry, patrząc na to wszystko i próbując przypomnieć sobie wszystko, co wiedział o centaurach. Były uprzejme, obserwowały gwiazdy, trzymały się z dala od wojen - chociaż walczyły z Czarnym Panem Grindelwaldem, gdy groziło im, że je wytrzebi - i raczej nie porywały małych chłopców ze szkoły i nie próbowały ich wieszać.
W dodatku Draco go zauważył i postanowił wszystko skomplikować.
- Harry! - krzyknął, zrywając się do biegu przez podest.
Firenzo złapał pnącze i przytrzymał go w miejscu. Draco zachwiał się, krztusząc. Harry zrobił ciężko krok do przodu, ale Draco wreszcie się opamiętał i wycofał. Jego oddech momentalnie wrócił do normy. Łypnął spode łba na Firenzo, po czym skierował nieprzychylny wzrok na Corana, który stanął obok Harry'ego.
- To jest test - powiedział Firenzo do Harry'ego głosem głębokim i posępnym niczym echo w bezdennej otchłani. - Zdasz go albo Draco Malfoy umrze. Nie wolno mu użyć magii w żaden sposób, nawet by ci pomóc, albo zginie.
- Dlaczego? - zapytał Harry.
- To jest test tego, który przybył pod Marsem - powiedział Coran głosem nieco bardziej szorstkim niż Firenzo. - Nie będziesz go kwestionował. Wykonasz go.
Harry zdławił impuls, by krzyknąć z frustracji, a nawet zdołał się zmusić do uśmiechu.
- W takim razie powiedzcie mi, proszę, szlachetne centaury, co muszę zrobić.
Coran wyszedł przed niego i szukał przez chwilę czegoś na ziemi. Wrócił z kamieniem w kształcie jaja, który w świetle Lumos mienił się kolorami -od czarnego po ciemny fiolet.
- Musisz go zniszczyć...
Harry przytaknął, podnosząc różdżkę.
- Używając bezróżdżkowej magii - dokończył Coran. Gdyby był człowiekiem, to pewnie byłby w tym momencie zadowolony z siebie, a tak jego głos pozostał beznamiętny. Wyciągnął kamień w stronę Harry'ego.
Harry przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Różdżką mógł wykonać zaklęcie eksplodujące, ale nie próbował go jeszcze bez niej. Zawahał się i zerknął na Dracona. Ten patrzył ze złością to na centaury, to na pnącze oplatające jego kark, to na Harry'ego - choć żeby być w pełni szczerym, spojrzenie posłane Harry'emu było pełne błagania o pomoc.
Czy byłbym w stanie przeciąć pnącze, zabrać Dracona i uciec? Harry poznał odpowiedź na to pytanie, jak tylko pojawiło się ono w jego głowie. Pnącze wiło się i zaciskało na gardle Dracona w ruchach, których nie mógł wywołać żaden powiew wiatru. Było żywe, prawdopodobnie inteligentne. Przypuszczał, że musiało być; gdyby ucieczka była tak prosta, to Draco już dawno by się uwolnił.
Czyli pozostawało tylko przejście testu.
Harry spojrzał znów na kamień i skrzywił się. Wcześniej uczył się opanowania bezróżdżkowej magii ze strachu i naglącej konieczności; ciągle wyobrażał sobie śmierć Connora i to napędzało go do dalszych prób. Wystarczyła sama myśl, że Connor może zginąć za tydzień, za sześć dni, za pięć dni, za cztery dni, i nic nie mogło powstrzymać Harry’ego. Nie odczuwał nawet braków snu, póki nie dopadło go wyczerpanie magiczne.
Czy jest w stanie przywołać te same uczucia dla Dracona?
Nie, zorientował się po chwili. Tak, martwił się, że Draco może zginąć i z pewnością czułby się winny, gdyby do tego doszło, ale w tym nie było miłości, nie było niczego, co mogłoby pchnąć jego magię wysłużonymi kanałami prowadzącymi z trzonu jego istnienia. Będzie musiał skorzystać z czegoś innego.
Czego?
- Masz czas do zachodu gwiazd, Harry Potterze. - Spokojny głos Firenzo go zaskoczył.
- Nie mówiliście nic o limicie czasu - powiedział, łypiąc w jego stronę.
- Ten, który przychodzi pod światłem Marsa, zawsze ma czas tylko do zachodu gwiazd na zdanie swojego testu - powiedział Coran, zupełnie jakby Harry powinien to już wiedzieć. Ciągle trzymał kamień na wyciągniętej dłoni. Jego ręka nawet nie drgnęła.
Harry zgrzytnął zębami. Poczuł nadchodzącą złość i skupił ją na kamieniu, mając nadzieję, że to coś pomoże. Pęknij, cholero! Muszę wrócić z Draconem do zamku, zanim ktoś się zorientuje, że nas nie ma! Musimy uciekać od tych świrów!
Kamień leżał w bezruchu. Gdyby kamienie mogły okazywać emocje, Harry był pewien, że ten tutaj pewnie byłby zadowolony z siebie. Przypuścił na niego atak z całą furią, jaką udało mu się zebrać, ale bez skutku. Nic się nie stało, nie pojawiła się na nim nawet najmniejsza ryska, podczas gdy z czoła Harry'ego spłynęła już kropla potu wywołanego siłą jego koncentracji.
- Została jeszcze godzina do zachodu gwiazd - powiedział Firenzo głosem regularnym jak uderzanie zegara.
Harry zamknął oczy i przegnał złość precz. Miłość nie zadziała, złość też nie. Co pozostało?
Przecież to właśnie te emocje zawsze napędzały jego bezróżdżkową magię. Harry mógł z czasem poznać inne metody, ale opanowanie ich zajęłoby mu więcej niż godzinę. A wtedy Draco umrze.
Harry pomyślał, że chyba by tego nie zniósł. To on sprowokował kłótnię. To przez niego Draco w ogóle znalazł się w lesie.
Troska?
Nie, to jest za małe uczucie, za słabe. Potrzebuję czegoś innego.
No dobrze, to może było coś wspólnego dla miłości i złości? Może kiełkowały ze wspólnego źródła, którego mógłby użyć, by uratować Dracona?
A może to wcale nie jest emocja?
Harry prawie roześmiał się z ulgą. Oczywiście. Tu chodziło o to, za co Snape zawsze go przeklinał, o to, co wciąż drażniło Connora, o to, co w ogóle sprawiło, że pokłócił się z Draconem, zamiast spławić go wyjaśnieniem, że Connor w życiu by mu nie pozwolił pojechać do dworu Malfoyów.
Wola. Upór. Zwykła siła charakteru.
Harry skupił całą swoją wolę na kamieniu. Wyobraził sobie, jak pęka. Chciał, żeby pękł. Utworzył sobie w umyśle dokładny obraz pękającego kamienia, tak wyraźny, że przed oczami pojawiły mu się czarne plamki i w uszach mu dzwoniło, kiedy nakładał ten wizerunek na kamień. Praktycznie widział fioletową powierzchnię pod tą pękniętą, brakowało mu już tak niewiele. Dzwonienie w jego uszach zamieniło się w ryk.
Pęknij. Ja wiem, że pękniesz.
To nie była złość, kompletnie nie przypominało miłości, ale było wspólnym korzeniem dla obu. Harry wezwał na pomoc cierpliwość, determinację i niezłomny, niezachwiany opór. Skupił się i pchał, aż w pewnym momencie zewnętrzne granice twardości kamienia zaczęły irytująco brzęczeć, ale prawie nie było tego słychać pod szumem jego własnej magii.
Pęknij. Ja wiem, że pękniesz.
Kamień odpychał jego próby. Nie miał własnej woli - zadowolenie, które wcześniej wyobraził sobie Harry nie było prawdziwe - ale stawiał opór jak wtedy, kiedy próbuje się go rozwalić zwykłym uderzaniem o stół. Istniał, był twardy i wcale nie chciał pękać.
Harry ostrożnie uformował swoją wolę w szpic, w dłuto, po czym pchnął je całą swoją magią.
Pęknij. Cały jego byt rezonował z tym słowem i wierzył, że ma dość magii i woli, by temu podołać. Pękniesz, bo ja tak mówię. A teraz masz...
Trzask!
Harry zamrugał i podszedł chwiejnie do przodu, podczas gdy jego wola rozganiała wszystko na boki, szukając czegoś, czego już tam nie było, między innymi przepędzając dym. Oparł się na rękach i spojrzał w górę.
Coran trzymał w dłoni potrzaskane kawałki. Znajdowało się ich tam bardzo niewiele i żaden nie był większy od kawałka skorupki po jajku. Większość rozprysków najwyraźniej trafiła centaura w twarz i ramiona, ale Corana chyba nie obchodziła krew. Przyjrzał się swojej dłoni, jakby zastanawiał się, gdzie się podział kamień, po czym kiwnął do Harry'ego z powagą.
Harry obejrzał się na Firenzo. Jasnowłosy centaur szybko i skutecznie uwalniał Dracona, który zaczerpnął głęboko tchu, jak tylko pnącze zostało zdjęte z jego szyi. Harry był pewien, że przesadza, bo inaczej miałby problemy z oddychaniem już wcześniej.
Harry powoli ściągnął swoją magię z powrotem. Powinien czuć zmęczenie; zwykle tak było po użyciu bezróżdżkowej magii. Zamiast tego czuł się dziwnie rozbudzony, jakby wrócił ze spaceru w rześkim powietrzu. Dzwoniący i ryczący dźwięk jego magii jeszcze nie do końca zanikł. Harry posmakował otaczającego go powietrza, wciąż bogatego, żywego i rozbrykanego, i zauważył, że sam się uśmiecha.
- Ten, który przybył pod Marsem, zdał test - powiedział Firenzo, wyglądając, jakby zwracał się do gwiazd.
- Kiedy przyjdzie czas - zaintonował Coran - przyjdziemy.
Firenzo podszedł do Corana, po czym obaj, ku szczeremu zaskoczeniu Harry'ego, wyciągnęli po jednej przedniej nodze w jego kierunku i pokłonili się. Harry niezgrabnie oddał pokłon, starając się przypomnieć sobie frazę, która zamykała rozmowę czarodzieja z centaurem. Powinien ją pamiętać. Jak ją przeczytał, to wydała mu się strasznie dziwna - była jedną z mniej skomplikowanych, jaką widział w oficjalnej rozmowie z dowolnym magicznym stworzeniem.
Ach, już wiem.
- Oby wasze ścieżki prowadziły was pod gwiazdami i ponad kamieniem - powiedział. - Pod ciemnością i ponad wodą.
Firenzo kiwnął głową.
- Oby twoją ścieżkę oświetlało światło Marsa - odparł Coran, czego, jak Harry pamiętał, nie było w książce, po czym oba centaury zawróciły i pogalopowały w ciemność.
Harry pozwolił sobie na lekki oddech ulgi, zamrugał, po czym zwrócił się w stronę Dracona.
- Będziemy musieli czymś przykryć te obtarcia na twojej szyi, chyba że chcesz, żeby wszyscy się dowiedzieli, że byliśmy poza zamkiem w czasie ciszy nocnej... - zaczął.
I zamarł. Draco się na niego gapił.
Harry się wzdrygnął. W całym zamieszaniu związanym z ratowaniem Dracona i radości, że naprawdę mu się udało, zapomniał, co właściwie doprowadziło do tej całej sytuacji.
- Tak, wiem - powiedział. - Zachowałem się jak dupek. Nie miałem prawa mówić ci takich rzeczy, a już na pewno nie takim tonem. Po zorientowaniu się, że o niczym nie wiesz, powinienem spróbować przekazać ci to jakoś inaczej, łagodniej. Przepraszam.
Wstrzymał oddech i czekał, mając nadzieję, że Draco naprawdę mu wybaczy. Mógłby naprawdę uprzykrzyć teraz Harry'emu życie, jeśli zdecyduje się zostać jego wrogiem. Już nie wspominając o tym, że Harry tęskniłby za rozmowami z Draconem, nawet jeśli ten nawet w przyszłości okaże się tak zaabsorbowany swoją osobą, że nie przekaże mu żadnych informacji na temat ruchów Lucjusza Malfoya. Draco był jedną z niewielu osób w jego życiu, które nie próbowały prowadzić jakichś gierek w pobliżu Connora. W przeciwieństwie do Snape'a nie był wrogo nastawiony i w przeciwieństwie do Lily był w jego wieku. Draco po prostu... istniał w życiu Harry'ego, choć to się prawdopodobnie zmieni, kiedy Voldemort powróci i Draco wybierze lojalność względem czystokrwistych, ale póki co mógł sobie paplać, a Harry chciał tego słuchać.
Draco zamknął oczy i pokręcił głową.
- Harry... - zaczął i zawahał się.
- Tak? - Harry przełknął ślinę. Może jednak zaprzepaścił swoje szanse na przebaczenie? Będzie musiał z tym jakoś żyć, ale pragnął, żeby Draco powiedział cokolwiek, wyjaśnił mu dlaczego.
Draco otworzył oczy.
- Harry - powiedział. - Uratowałeś mi życie. Jestem ci winien dług życia.
Harry zdębiał.
Wreszcie pokręcił głową i wycofał się, upewniając się, że jego głos jest kojący.
- Draco, miałeś ciężką noc. Kłótnia, ucieczka do Zakazanego Lasu, do tego prawie zginąłeś. Nie wiesz...
Draco wyciągnął różdżkę z rękawa i wskazał nią swoją dłoń.
- Diffindo! - powiedział wyraźnie, nacinając swoją rękę. Zwrócił się w stronę Harry'ego z obcym wyrazem twarzy, któremu Lumos dodawało jeszcze powagi.
To jest syn czystokrwistej rodziny czarodziejów, pomyślał Harry. Może nie znać przeszłości swojego ojca, ale wie o rytuałach.
- Ogłaszam mój dług wobec Harry'ego Jamesa Pottera - powiedział Draco głosem tak czystym, że większość jego nauczycieli aż by przysiadła z wrażenia. - Przysięgam pokornie wykonać wszystko, o co mnie poprosi, póki sam nie uratuję jego życia albo póki mój dług nie zostanie spłacony w inny sposób. - Przejechał różdżką po cięciu. W miarę, jak nią poruszał, pojawiała się srebrzysta linia , która początkowo wydawała się jakby zamarznięta, by potem przybrać wygląd bardzo starej blizny. - To czynię - dodał Draco łagodnie - w imię Merlina i w podzięce za swoje życie.
Spojrzał na Harry'ego z wyczekiwaniem.
Harry westchnął. Wiedział, że nie ma możliwości odmówienia przyjęcia długu życia bez zabijania czarodzieja, który go ofiarował, ale przynajmniej sposób spłaty mógł zostawić w gestii Dracona.
- Ja, Harry James Potter - powiedział - w imię Merlina przyjmuję oferowany dług, rad, że ten, kto go oferuje, wciąż żyje.
Przez chwilę powietrze między nimi migotało srebrzyście. Potem światło zamieniło się w zimne powietrze, takie jakie Harry widywał, oddychając w zimie, i odleciało w stronę gwiazd.
- Czego ode mnie wymagasz? - zapytał Draco wciąż tym samym, niesamowicie czystym głosem.
- Draco...
- Powiedz, Harry.
Harry pokręcił głową.
- Wolę, żebyś sam zdecydował, jak chcesz to spłacić - powiedział. - Mogę to zrobić i to właśnie zamierzam. Możesz mi służyć w dowolny wybrany przez siebie sposób. - Ostrożnie narzucił zaklęcie zakrywające na otarcia na karku Dracona i poczuł ulgę, widząc, jak te znikają. Nie był pewien, jak długo zajmie jego magii powrót do normalnego poziomu po strzaskaniu kamienia. - No chodź, Draco, musimy wracać.
Draco został nieco z tyłu, myśląc intensywnie. Nie dotarli nawet do połowy drogi, kiedy powiedział:
- Coś mi przyszło do głowy, Harry. Mogę wybrać sposób spłaty długu, tak? - Spojrzał na Harry'ego uważnie, jakby upewniał się, że ten sobie z niego nie żartuje.
Harry pokiwał głową.
- A strzeżenie cię w niebezpiecznym miejscu będzie dobrym sposobem?
- Oczywiście, ale o jakie miejsce...
- W takim razie - powiedział Draco - chcę spłacić swój dług, chroniąc cię w rezydencji Malfoyów. W której mnie odwiedzisz. W czasie świąt. - Jego uśmiech był oślepiający.
- Nie - powiedział Harry stanowczo.
- Przecież pozwoliłeś mi wybrać sposób spłaty - przypomniał mu Draco, podskakując lekko.
- Ale nie mówiłem, że możesz... - powiedział Harry i urwał. Właściwie to powiedział i moment, w którym sam mógł określić spłatę, już minął. Poprosił Dracona, żeby ten wymyślił taki sposób spłaty, jaki uzna za stosowny. Nawet użył odpowiednich słów, by zapieczętować układ. I tak, jak wcześniej nie było szansy na wykręcenie się z długu życia, tak teraz nie miał jak uniknąć tej spłaty.
Chyba że zabije Dracona i choć to wciąż nie było możliwe, Harry musiał przyznać, że stało się dużo bardziej kuszące niż chwilę temu.
- Obiecuję, Harry.
Harry obejrzał się na Dracona, gdy ten złapał go za rękę i zatrzymał go. Na twarzy Malfoya widać było napięcie, a jego oczy błyszczały niemal fanatycznie. To zaskoczyło Harry'ego, który wyobrażał sobie, że tak właśnie mogli patrzeć śmierciożercy na Voldemorta.
- Myślę, że mylisz się w kwestii mojego ojca - powiedział Draco, zaciskając rękę na nadgarstku Harry'ego. - Ale obiecuję, obiecuję ci, że nie pozwolę, żeby coś złego spotkało cię w naszej rezydencji, ani ze strony mojego ojca, ani nikogo innego. Obiecuję. Wpierw będą musieli przejść po moim trupie.
Harry westchnął. Naprawdę nie miał już żadnego wyjścia i wygląda na to, że będzie musiał jakoś żyć z konsekwencjami swoich decyzji.
- Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że moich rodziców i ojca chrzestnego trafi szlag - powiedział, kiedy znowu ruszyli w stronę Hogwartu. - I mojego brata też.
- Twoich rodziców nie znam - powiedział Draco, pociągając nosem. - Ale moja matka powiedziała mi, że twój ojciec chrzestny to palant. Do tego z doświadczenia wiem, że twój brat też jest palantem. Więc nie widzę problemu. - Ponownie uśmiechnął się do Harry'ego olśniewająco.
Bezsilny Harry zmusił się, by przypomnieć sobie, że Draco przynajmniej był tu z nim i mógł się uśmiechać, zamiast wisieć gdzieś w środku lasu na stryczku, wierzgając i walcząc o powietrze, i odpowiedział mu uśmiechem.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|