The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 21 2024 18:44:00   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Running away 27


ROZDZIAŁ 27
Po rewelacjach, jakie usłyszałem z ust tego całego Kelsa długo rozmyślałem na temat pewnego czarnowłosego czarownika. Zastanawiało mnie, co dokładnie o mnie powiedział, jednak nie chciałem wypytywać go o szczegóły, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Nie miałem zamiaru dzielić się historią mojego życia z człowiekiem, którego znałem ledwie pół godziny. Zaraz jak tylko Kels znalazł potrzebny mi lek zapłaciłem za niego i pożegnawszy się z jasnowłosym, pospiesznie wyszedłem z izby. Wykręciłem się pośpiechem, choć na pewno zdążył zauważyć, że wcześniej nie wspominałem o żadnej pilnej sprawie. Mało mnie to jednak obchodziło. Zaraz udałem się do domu, nie chcąc tracić czasu na bezsensowne myśli.
Wszedłem do domu, starając się nie robić zbędnego hałasu. Miałem nadzieję, że Rainamar posłuchał mnie i śpi teraz, pozwalając swojemu organizmowi choć trochę się zregenerować. W środku dostrzegłem Leitha, który zajęty był sortowaniem jakichś zapisków. Jego wybitnie skupiona mina świadczyła o tym, że zajmował się czymś niezwykle ważnym. W końcu powiedział coś, jakby do siebie. Po krótkiej chwili zorientowałem się, że z kimś rozmawia, gdyż odpowiedział mu kobiecy głos.
- Rozumiem, Leith, ale ja także mogę mieć swoje obawy! – to była Lilia. Czarownik rzucił jej pełne wyrzutów spojrzenie i powrócił do przeglądania kartek, nie racząc jej nawet jednym słowem. Wydawało się, że to zirytowało ją jeszcze bardziej. Westchnęła głośno, bębniąc palcami w blat stolika, na którym Leith rozłożył swoje szpargały.
- Możesz przestać? – burknął pod nosem jasnowłosy mężczyzna. Dziewczyna od razu skończyła ówczesną czynność, wpatrując się w niego wyczekująco.
- Nic nie powiesz? – domagała się.
- A co mam ci powiedzieć? – odparł Leith, kręcąc głową. – Mówiłem ci już, że potrzebuję go. Możesz myśleć co chcesz, ale ja wiem swoje. Jeśli naprawdę nie czujesz się komfortowo w tej sytuacji, możesz z nami nie jechać. – oświadczył nagle, a jego głos był zupełnie wyprawny z emocji. Lilia popatrzyła na niego wielkimi ze zdziwienia oczami.
- Co? – prawie wykrzyknęła.
- Ciszej, moja droga. – odrzekł czarownik. – Kapitan chyba zasnął. Nie chcę go znów obudzić, jest nieznośny w swojej chorobie.
- Jak możesz mi proponować coś podobnego! Zgodziłam się z tobą jechać! Wiesz dobrze, że zrobiłam to w dużej mierze ze względu na ciebie. Martwię się i chcę pomóc. Ty jednak wolisz towarzystwo tego całego Cahana! – rzuciła gniewnie Lilijka.
- Poprosiłem go o pomoc. Powtarzam ci, że jej potrzebuję. Cała sytuacja przerosła moje najgorsze oczekiwania. Robię co mogę, żeby zapobiec najgorszemu. Myślałem, że sam uporam się z tym, jednak teraz widzę, że się myliłem. Spróbuj mnie zrozumieć, dziewczyno. – powiedział bardzo poważnie czarownik. Ten ton zdawał się wcale nie pasować do wesołego usposobienia Leitha.
Nie chciałem podsłuchiwać, więc postanowiłem wycofać się do korytarza i trzaśnięciem drzwiami dać znak, że już wróciłem. Tak też zrobiłem. Wszedłem do środka, przybierając najszczerszy uśmiech, jaki zdołałem zaprezentować. Jak widać, Lilia i czarownik zrobili to samo.
- Już wróciłeś? – zapytała niewinnie dziewczyna.
- Myślałem, że posiedzę dłużej, jednak trafiłem na młodego maga. Szybko znalazł to, co jego zdaniem było najlepszym lekarstwem. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Rainamar nie skarżył się na żadne dolegliwości? – zapytałem.
- Cóż… - odparł Leith. – Kazał mi się wynosić do wszystkich diabłów. Wydaje mi się, że to przez gorączkę, ale nie jestem pewien. Również bez jest równie nieprzyjemnym typem. – narzekał jasnowłosy.
- Nie przesadzaj. Spotykałem gorszych. – odrzekłem i udałem się do pokoju. Wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi. Postawiłem torbę na stoliku i usiadłem na łóżku, próbując chwilę odpocząć.
- Ciągle się kłócą. – powiedział nagle Rainamar. Przestraszył mnie nieco, gdyż myślałem, że śpi. Odwrócił się twarzą w moją stronę. Jasnobrązowe oczy szkliły mu się niezdrowo, a policzki miał czerwone, jak wiśnia. Dotknąłem jego czoła. Gorączka nie spadła, ale też się nie podniosła.
- Mam coś dla ciebie. – odparłem, ignorując jego wcześniejszą uwagę.
- Nie wiem dlaczego, ale ona usilnie chce, żeby Revelin z nami nie jechał. Nie podała żadnego konkretnego powodu, ale mam wrażenie, że jest w tym coś, o czym nie wiemy. – powiedział mój narzeczony, spoglądając na mnie. Pokręciłem tylko głową.
- Masz gorączkę, nie myślisz trzeźwo. – postanowiłem to zbagatelizować.
- Wręcz przeciwnie. – zaprotestował.
- Weź to lekarstwo, może będzie pomocne. – poleciłem mu. Spełnił moją prośbę szemrania, co i tak było dziwne. Jako dziecko bardzo narzekał, gdy dręczyła go choroba. – Jak się czujesz?
- Nie jest tak źle, jak wygląda. – zapewnił mnie, uśmiechając się krzywo.
Pochyliłem się lekko, żeby go pocałować, ale odsunął się nieznacznie.
- Nie wiem, czy to zaraźliwe. – powiedział z obawą w głosie.
- Mam nadzieję, że nie. – odparłem i pocałowałem go w policzek.
- Jeśli zachorujesz, nie miej do mnie pretensji. – zastrzegł, przymykając oczy. Wydawał się być bardzo zmęczony, choć podejrzewałem, że cały dzień spędził w łóżku. Miałem tylko nadzieję, że niedługo poczuje się lepiej. W końcu wielkimi krokami zbliżał się ślub jego siostry.

***


Całe szczęście gorączka Rainamara okazała się rzeczywiście niegroźna, a lekarstwo przepisane przez maga Kelsa pomocne. Kilka dni przed ceremonią, półork czuł się znakomicie, a nawet powiedziałbym, że aż za dobrze.
Ostatecznie przygotowania dobiegły końca. Elena wydawała się zadowolona z efektu końcowego. Była dodatkowo wspierana przez brata, Havena i matkę. Cieszyło mnie, że Reilleyowie są tak zgraną rodziną. Matka Eleny wydawała się być wpatrzona w Derisa jak w obrazek, chwaląc go na każdym kroku. Śmiałem się, widząc, jak ork nieporadnie dziękuje jej za te komplementy, które wprawiały go w zakłopotanie. Kilka razy zauważyłem, jak przyglądała się Rainamarowi z dziwnym smutkiem, wymalowanym w jasnych oczach. Zastanawiałem się, co może być tego przyczyną. Sprawa była niejasna, ale kiedyś, całkiem niechcący podsłuchałem, że trzecia ciąża Eleny nie do końca była na rękę jej i Derisowi. Mimo, iż sytuacja zdawała się szybko rozwiązać i znalazła szczęśliwe zakończenie, coś jednak po niej pozostało. Było to widoczne w spojrzeniu babki Rainamara. Nigdy nie śmiałem jednak zapytać wprost, uważając, że to nie moja sprawa. Zastanawiałem się też, czy Rainamar ma jakieś pojęcie o tym, ale nigdy się nie zdradzał, że coś wie. Sam także nie podejmowałem tego tematu, nie będąc całkowicie pewnym, jakie posiada informacje.
W każdym razie wydawało mi się, że matka Eleny inaczej traktuje swojego najmłodszego wnuka. Widziałem też, że Rainamar także to zauważył, ale nigdy tego nie komentował. Nie podejmował też tego tematu, więc sam także nie wspominałem o tym.
Rainamar rozmawiał o czymś ze swoją siostrą, więc zostawiłem ich na piętrze, sam schodząc na dół, w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Zanosiło się, że zostaniemy dłużej niż się spodziewałem, więc nie chciałem odmawiać sobie dań Eleny. Rainamar co prawda gotował dobrze, ale nie robił tego często. Ja sam bałem się nawet zajrzeć do garnka. Tego co ugotowałem nie dało się nawet przełknąć. Gdy byłem już na dole, z salonu dobiegły mnie dźwięki rozmowy.
- Sam widzisz, mój drogi Derisie… - to był głos matki Eleny, Iveen. – Czasami, gdy tak patrzę na waszego Rhaina, to przychodzą mi do głowy myśli o tym, co by się stało, gdyby wtedy nie przyszło na was opamiętanie. – dodała, ściszając głos.
Westchnięcie, które było można usłyszeć, zapewne było autorstwa Derisa. Długo nic nie mówił, w końcu rzekł.
- Elena zawsze była mądrzejsza ode mnie.
- Och, nie oceniaj siebie tak niesprawiedliwie. To prawda, Elenka jest sprytną i inteligentną osóbką. Zawsze taka była. Jednak była wtedy bardzo młoda, a młodość często podpowiada złe decyzje.
- Tak, wiem. – odparł Deris. – Mam czasem wrażenie, że Elena nieświadomie starała się wynagrodzić Rainamarowi nasze własne wahania i niepewność. Nigdy nie rozmawialiśmy z nim o tym. Najpierw był zbyt mały, później uznaliśmy, że to zbyt bolesna rana, by ją rozdrapywać. Nie wiem tylko dlaczego przez te wszystkie lata wydawało mi się, że on swoim buntowniczym zachowaniem i protestami chce nam pokazać, że nie chce takiego życia. Kiedy dorastał, ciągle nam wyrzucał, że wiążąc się ze sobą, nie myśleliśmy co będzie z naszymi dziećmi. Nie potrafił pogodzić się z tym, że nie należy w pełni do żadnej z ras. Ze starszymi dziećmi nigdy nie mieliśmy tego problemu. Jeśli zdarzały się jakieś nieporozumienia i nieprzyjemności, zawsze były one krótkotrwałe. Rainamar jednak porządnie nami wstrząsnął. – mówił Deris.
Nie sądziłem, że ma taki dobry kontakt z własną teściową. Cóż, nie powinno mnie to jednak dziwić, zważywszy na to, że Iveen była kobietą mądrą i doświadczoną życiowo. Mimo szlacheckiego pochodzenia, nigdy nie wywyższała się. Co prawda, po śmierci męża szukała pocieszenia po stracie w ramionach dużo młodszych mężczyzn, ale nigdy nie powodowało to konfliktów z rodziną. Była kobietą, która potrafiła ocenić, co jest dla niej najważniejsze.
- Rainamar to niespokojna dusza. Przypieczętowałeś to tylko, nadając mu takie imię. – odrzekła matka Eleny.
Deris zaśmiał się cicho. Nie wiedziałem ich, jednak oczyma wyobraźni widziałem go, kręcącego głową, śmiejącego się nieznacznie.
- Dobrze się stało, żeś wtedy posłuchał rady swojej matki. – mówiła dalej Iveen.
- Tak. – zgodził się Deris. – To jednak nie pora i czas na takie rozmowy. Niedługo ślub Amiry. To szczęśliwy dzień. Niech taki pozostanie. – oznajmił ork.
Ta rozmowa dodatkowo podsyciła moją ciekawość. W ciągu ostatniego czasu wydarzyło się tyle rzeczy, włącznie z tym, że mój ojciec nie był tym, za kogo się podawał. Sam już nie wiedziałem, co mam o tym myśleć.

***


Ślub Amiry i Seina przypadł na piękny, słoneczny dzień. Lipiec rozkwitał w całej swojej okazałości, przynosząc ze sobą piękne słońce i ciepłe, radosne dni. Po raz pierwszy do dłuższego czasu nie zaprzątałem sobie głowy sprawami takimi jak tożsamość mojego ojca, dziwne rozmowy matki Eleny i Derisa, a przede wszystkim nie myślałem o Cahanie.
Cała rodzina zbierała się powoli. Iveen nie kryła swojego wzruszenia, co raz racząc nas opowieściami z dzieciństwa Amiry. Nie mogła się nadziwić, jakim cudem jej ukochana wnuczka tak szybko dorosła. Chwaliła też małą Idę, która, mimo krótkiego czasu, jaki spędziła z babcią, już dążyła ją polubić. Widać było, że mała uspokaja się, gdy tylko babcia kołysze ją na rękach .Iveen oczywiście była tym zachwycona.
Elena od samego rana nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Sprawdzała każdy szczegół kilka razy, choć wszyscy uważali, że nie jest to konieczne. Ona wtedy oskarżała całą rodzinę o niekompetencje i brak zaangażowania. Oberwało się chyba wszystkim, a najbardziej cierpiał na tym niewinny jak zwykle, Deris. Zastałem ich w środku kolejnej sprzeczki, która szerokim echem niosła się po domu.
- Deris! Na litość Stwórcy! Nie mów mi, że widzę plamę na twojej koszuli! – zawołała zaaferowana kobieta. Natychmiast znalazła się przy mężu, uważnie oglądając jego odświętny strój.
- Och, przez przypadek musiałem się ubrudzić… - nieporadnie tłumaczył się Ork.
- Przez przypadek? Kiedy ty byłeś ostrożny! To ślub twojej córki! – lamentowała kobieta, przybierając minę, jak gdyby za chwilę miał nastąpić koniec świata. Spojrzała na męża, jak na niegrzeczne dziecko, przyłapane na podjadaniu dżemu wprost ze słoika.
- No właśnie, moja droga. Denerwujesz się, jakby to było co najmniej twoje własne wesele. – odparł jej zrezygnowany małżonek.
- Dobrze wiesz, że wcale nie denerwowałam się na swoim weselu. – zaprotestowała z błyskiem w oku.
- Ach, pamiętam, pamiętam. Elena Reilley z Rehill zawsze dostaje to, czego pragnie. Swoją drogą dobrze to ujęłaś. – odrzekł Deris, szczerząc się do niej bezwstydnie. – Rainamar się w ciebie wdał.
- Och, nie obrażaj mnie teraz! – zaśmiała się Elena, kręcąc głową. – Zmień koszulę i wróć do mnie jak najszybciej! – rozkazała i obdarowała go pocałunkiem, po czym wróciła do kuchni.
Deris spojrzał na mnie bezradnie. Siedziałem spokojnie, przyglądając się tej zabawnej scenie i kołysałem Idę.
- Do twarzy ci z dzieckiem. – powiedział, uśmiechając się.
- Doprawdy… - westchnąłem zrezygnowany.
- Okropne zamieszanie. – wymamrotał pod nosem Deris, rozglądając się po pomieszczeniu. – Moi bracia mają tu być lada moment. Mój ojciec także. – dodał po chwili, ukrywając twarz w dłoniach. – Nie cierpię rodzinnych ceremonii.
Oczywiście łączyłem się z nim w bólu. Również nie przepadałem za rodzinnymi spotkaniami. Nigdy nie lubiłem tłumu w domu. Czułem się wtedy jak wilk w klatce.
- Kto je lubi.
- Kobiety, rzecz jasna. – stwierdził pewnie Ork. – Słyszałeś Elenę! Ona naprawdę uważa, że nie ma nic ważniejszego niż plama na koszuli! – lamentował Deris, spoglądając w sufit, z braku widoku na niebo.
- Weź małą, będziesz miał wymówkę. – odparłem i wstałem. Deris wziął dziecko, ale nie był przekonany takim obrotem sprawy. Uważał, że wybitnie nie nadawał się do roli opiekuna. Zupełne przeciwieństwo Seina. Wykorzystałem tą doskonałą chwilę, aby zniknąć z widoku obojga rodziców.
Znalazłem Rainamara w pracowni na piętrze. Zaczytywał się w jakiejś książce i nawet nie zauważył, jak wszedłem.
- No ładnie, Rhain. – stwierdziłem, podchodząc do okna. – Wszyscy pracują a ty jak zwykle nic nie robisz.
Mimo podsłuchanej niedawno rozmowy, nie drążyłem tego tematu. Uważałem, że to nie czas i miejsce na takie sprawy. Chciałem oczywiście pomówić o tym z Derisem czy też Eleną, ale na razie dałem sobie z tym spokój.
- Wszyscy? – zapytał, rzucając mi urwane spojrzenie.
- Nie wdawajmy się w szczegóły. – odparłem ze złośliwym uśmieszkiem.
Na podwórku dostrzegłem braci Derisa - Geshwina i Coletona wraz z jego rodziną. Wszyscy o czymś zawzięcie rozmawiali, żywo gestykulując i bezceremonialnie wgapiając się w okna domu. Na samym końcu podążał dumny jak paw Armin Ashghan. Rozglądał się uważnie, jakby czegoś szukał. Jego oblicze przypominało niebo tuż przed burzą. Prawdę mówiąc, myślałem, że ślub jego wnuczki z synem poważanej w klanie pary uszczęśliwi go choć w małym stopniu. Widocznie myliłem się.
- Wesoła rodzinka prawie w komplecie. – zauważyłem.
Rainamar rzucił książkę na biurko i podszedł do mnie. Skrzywił się na widok braci swojego ojca.
- Zastanawiam się, dlaczego musieliśmy ich zapraszać. – westchnął, opierając się o ścianę.
- Nie narzekaj, to twoja rodzina. – próbowałem znaleźć jakieś dobre strony ich wizyty.
- Na nieszczęście. Jeśli usłyszę jakikolwiek komentarz, to nie będę się powstrzymywał. – oznajmił mi bardzo poważnie.
- Skończy się jak ostatnim razem, kiedy to pobiłeś się z młodszym synem Coletona. – powiedziałem, przypominając sobie to nieciekawe wydarzenie. Dziś już nawet nie pamiętałem o co tak naprawdę poszło. Miałem jednak niejasne wrażenie, że była to rzecz dosyć błaha i mało istotna…
- Zasłużył sobie. To jest zwykła bezczelność. Oni uważają się za lepszych niż są w rzeczywistości. Idioci.
- Hej, nie denerwuj się na zapas. – powiedziałem i pocałowałem go lekko w policzek.
- Ostatnio nie mam okazji do spokoju. Ale jeśli…
- Tak, wiem, słyszałem. – przerwałem mu, próbując doprowadzić go do porządku. W końcu to ślub jego siostry! Bałem się, że nie utrzyma swojego temperamentu w ryzach i znów doprowadzi do jakiejś katastrofy.
- Swoją drogą ciekawe, co sądzą o najnowszym związku Kanthara. – zastanowił się na głos mój narzeczony.
- Nie bądź złośliwy, mój piękny.
- Nie jestem. – odburknął. – W każdym razie przygotuj się. – ostrzegł i pocałował mnie mocno.
- Czy to zdanie miało jakieś podwójne znaczenie?
Zaśmiał się, kręcąc głową.
- Całkiem przez przypadek. – dodał, wracając do całowania.
- Rainamar, Casius! Doprawdy, to nie jest odpowiednia pora! – wykrzyknęła Elena, stojąc w otwartych drzwiach.
- Trochę prywatności! - westchnął ciężko mój narzeczony.
- Bracia ojca już przyjechali. Może chociaż pokażecie się im na oczy. – oznajmiła.
- Może lepiej nie. – półork skrzywił się, jakby miało go spotkać najgorsze zło tego świata.
- Za minutę na dole! Nie żartuję! – dodała i wyszła, zamykając za sobą drzwi jak najgłośniej potrafiła.
- No, to do boju, kapitanie. – zaśmiałem się.
- Zaraz ci coś zrobię. – zagroził i bardzo niechętnie podążył za mną na spotkanie ze swoją rodziną. Stwórco, zlituj się….

***


- Drogi Derisie! – zaczął Coleton dziwnym, ugrzecznionym tonem. Ojciec Rainamara skrzywił się na dźwięk tych słów. – Wspaniale, że możemy spotkać się w gronie rodziny przy tak radosnej okazji! – dodał, uśmiechając się wybitnie nieszczerze. Jego wzrok wędrował niestrudzenia po zebranych.
Kanthar wpatrywał się w niebo, jak gdyby zanosił błagalne modlitwy. Jego słodka narzeczona wydawała się zupełnie niewzruszona obecnością tak dużej rodziny. Eleny za to nie mogłem nigdzie dostrzec.
Nie pojmowałem, co jest z tą rodziną. Członkowie klanu szanowali Derisa, i naprawdę uwielbiali Elenę. Dobrze traktowali całą trójkę ich dzieci. Nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek wypomniał im pochodzenie. Jednak rodzony ojciec Derisa i jego pozostali trzej, nad wyraz udani synowie mieli odmienne zdanie na ten temat. Obiło mi się kiedyś o uszy, że Armin Ashghan szykował odpowiednią partię dla Derisa, lecz ten stracił głowę dla swojej teraźniejszej żony. Fakt, nie poszło to po myśli staruszka, ale nie widziałem sensu, żeby po trzydziestu trzech latach wciąż żywić do kogoś urazę. Poza tym sam pomysł wybierania synowi małżonki wydawał mi się niedorzeczny. Ciekawe, czy zeswatał w ten sposób swoich pozostałych synów? Cóż, gdy teraz o tym myślę, wydałoby się to bardzo prawdopodobne…
- Ja również się cieszę. – odparł ojciec panny młodej.
- Nie pogratulowaliśmy ci jeszcze z okazji awansu twojego najmłodszego syna. – zaczął Coleton, szukając wzrokiem Rainamara. Wyszczerzył się do niego, prezentując swój sztuczny uśmiech. Rainamar odwzajemnił jego spojrzenie, ale na nic innego sobie nie pozwolił.
- Cóż, ranga kapitana czyni cię tutaj dobrą partią, czyż nie? – zaśmiał się najstarszy z synów Armina Ashghana.
- Czy w stwierdzeniu „jestem zaręczony” jest słowo, którego nie rozumiesz, wuju? – zapytał spokojnie mój narzeczony.
- Och, dziś młodym tak szybko się zmieniają partnerzy czy też partnerki, że trudno za nimi nadążyć! – zbagatelizował go ork.
- Cóż, ja nie jestem taki jak twoje dzieci. – skwitował go Rainamar.
Twarz Coletona wykrzywiła się na bardzo krótką chwilę, lecz zaraz zreflektował się. Nie miałem pojęcia, dlaczego wciąż chcą drążyć ten temat. To był dzień Amiry i Seina, a mimo to Coleton wolał działać pod dyktando starego Armina.
- Masz charakterek, Rainamar. Zupełnie jak twoja matka. Może kiedyś dorośniesz do prawdziwego związku – dodał Coleton i pokręcił głową. Zanim jednak Rainamar zdążył cokolwiek odpowiedzieć, sprytny ork zmienił temat:
– Słyszałem, że rodzice Seina są poważanymi członkami klanu. – zwrócił się do Derisa.
Obaj z Rainamarem postanowiliśmy zniknąć z widoku członkom rodziny. Ani ja, ani on, sądząc po jego grobowej minie, nie mieliśmy ochoty na wdawanie się z nimi w rozmowy.
- Coleton nadal w dobrej formie. – uśmiechnąłem się gorzko. Dzisiaj mało mnie obchodziły jego przytyki co do mojej osoby. Pamiętam, że kiedyś potrafili obrazić mojego ojca, chociaż nie był nawet członkiem ich rodziny. Liama jednak choć trochę się obawiali, bo mnie w żaden sposób, co narażało mnie na wysłuchiwanie różnorodnych uwag z ich strony.
- Zauważyłem. Aż się prosi, żeby dać mu w twarz. – stwierdził mój narzeczony, obracając się w stronę domu.
- O Stwórco, nie! To by była katastrofa!
- Przecież nie zepsuję siostrze wesela. – odparł obrażony półork. – Nie mogę po prostu znieść tego, jak traktują mojego ojca i matkę. – dodał. – Nie mogę spokojnie patrzeć, jak traktują ciebie.
- Pewne osoby się nigdy nie zmienią, mój piękny. Nie powinieneś się tym przejmować. Ja już dawno przestałem. Deris znakomicie daje sobie radę bez wsparcia ojca i braci.
- Gdybym tylko wiedział, dlaczego go tak nienawidzą. – zamyślił się Rainamar, przymykając oczy.
Wzruszyłem ramionami z braku lepszej odpowiedzi. Może po prostu byli skończonymi głupcami? Słońce wisiało już wysoko nad ziemią. Dzień był gorący, ale dosyć przyjemny.
- Cały klan go szanuje, a własna rodzina chce mu za wszelką cenę zniszczyć życie. – dodał półork, wciąż nie mogąc zostawić tego tematu w spokoju.
- To chyba jakaś zależność.
- Cholerna prawda.
- Ha, Rainamar! Dawno nie słyszałem od ciebie tego stwierdzenia! – zauważyłem rozbawiony. Spojrzał na mnie karcąco, jak gdybym był rozrabiającym dzieckiem.
- Próbujesz odwrócić moją uwagę od tematu. – oskarżył mnie. Uśmiechnąłem się bardzo niewinnie.
- Skądże!
Zmrużył oczy, wielce obrażony. Zapatrzył się w łąkę malującą się zielenią przed nami, a ja w niego. Fakt, nie był przystojny, w powszechnie znanym tego słowa znaczeniu, jednak miał coś w sobie, coś, co sprawiało, że ostre rysy jego ojca i śliczna twarz jego matki znalazło doskonałe połączenie.
- Im starszy jesteś, tym bardziej przystojniejszy się stajesz. – powiedziałem w końcu, szczerząc się przy tym jak idiota. Zaśmiał się z powątpiewaniem i pokręcił głową.
- Za dużo słońca, Casii. – stwierdził, pochylając się lekko i pocałował mnie w policzek.
- Przecież wiesz, że mówię, co myślę. – upierałem się. – Ja nie mam problemów z przyjmowaniem komplementów od ciebie.
- Bo dobrze wiesz, że jesteś przystojny, człowieku.
- Byłem. – poprawiłem go, mimowolnie dotykając mojej blizny. – Dobrze, doskonale wiem, że ludzie uważali mnie za przystojnego. Sam temu nie zaprzeczam.
- Do tego jesteś bardzo skromny. – dodał mój narzeczony, obejmując mnie.
- Tak, tak. Skromny, przystojny i niesamowicie utalentowany. Sam ci pogratuluję, że twój facet jest chodzącym ideałem. – zgodziłem się, przyciskając go mocniej do siebie.
- Cóż, poszczęściło mi się, sir.











Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum