Rozdział 34 – Pustka w sercu
Justyna przetarła powieki dłonią, czując się wręcz kołysana ze zmęczenia. Siedziała w szpitalu, na niewygodnym, plastikowym krzesełku już którąś godzinę, odkąd policjanci zatelefonowali do niej powiadamiając ją o tym, co się wydarzyło rano. Patrzyła smętnie na własne, bezwładnie wyciągnięte nogi w szarych rajstopach, na swoje eleganckie, zamszowe szpilki, czując jak strasznie jest jej zimno i nie znajdując w sobie siły, by cokolwiek z tym zrobić. Oczy piekły ją tak bardzo, że bała się je zamykać. Co jakiś czas przechadzała się po korytarzu, wychodziła nawet na papierosa, póki te się jej nie skończyły. Teraz jednak, kiedy emocje opadły, zostawiając w jej sercu jedynie palącą beznadzieję, nie potrafiła zmobilizować się by ruszyć choćby nogą. Przyciągnęła bliżej siebie małą, równie szarą i zamszową torebkę, przyciskając ją do piersi i kołysząc się smętnie na boki. Nie wyglądała jak ta Justyna, którą widywało się na co dzień. Cała energia wypłynęła z niej razem ze łzami. W jej głowie nie sposób byłoby znaleźć całej, składnej myśli, wszystkie zdarzenia, wspomnienia, plany wirowały jak w groteskowym kalejdoskopie. Ze znużeniem obserwowała ludzi przechadzających się czasami korytarzem, odwiedzających, pielęgniarki, lekarzy. Kawa podawana w szpitalnej poczekalni podchodziła jej raz po raz do gardła, w końcu udało jej się nią zwymiotować, by po godzinie zaserwować sobie kolejną, nie mogąc znieść palącej suchości w ustach. Zerknęła na zegar wiszący na ścianie, boleśnie przekrwionym okiem, rejestrując że dochodzi już druga w nocy. Nie miała zamiaru opuszczać poczekalni nim usłyszy, że stan jej syna jest stabilny.
Podkuliła pod siebie nogi, raz po raz wstrząsana dreszczem zmęczenia. Kiedy usłyszała kroki na korytarzu niemal podskoczyła na krześle, orientując się, że musiała już lekko przysypiać. W drzwiach zamajaczyła się wysoka sylwetka mężczyzny, który podszedł do niej bez słowa, pochylił się i przytulił ją do siebie. Łzy popłynęły po bladym, delikatnym jak bibuła policzku kobiety. Czekała na ten moment.
Piotr usiadł obok niej, z twarzą równie zmęczoną co twarz Justyny, z policzkami sztywnymi jak z blachy, ledwie otwierając usta by przemówić. To, co stało się rano było dla niego jak nagły wybuch wojny, tak niespodziewane i nagłe, przewróciło porządek rzeczy do góry nogami, zniszczyło wszystko. Nie miał pojęcia, że zdolny jest do takiej agresji, i uświadomienie sobie, jak niewiele brakowało by zabić drugiego człowieka było dla niego bardzo bolesne. Cieszył się jedynie, że nie trzymali go w areszcie, że mógł wrócić do domu i obmyć się z krwi. Z drugiej jednak strony czuł się wewnętrznie martwy. Chaos, który powstał w jego głowie gorzał niczym pożar w drewnianym mieście.
- Żyje - powiedziała Justyna, patrząc na niego zapłakanymi, czerwonymi jak u królika oczyma. Złapała jego wielką, żylastą dłoń swoją małą, szczupłą ręką, wewnętrznie pocieszona, że mężczyzna odwzajemnia jej uścisk. Nie zniosłaby teraz jego obojętności.
- Wiem - odparł Piotr, niemalże nie otwierając ust. - Chciałem posiedzieć tu z tobą. Pomyślałem, że czekasz.
Justyna rozpłakała się na nowo, ocierając oczy kantem dłoni, blada jak płótno, efemeryczna w świetle.
- Dziękuję Piotrek - wydusiła z siebie przez zaciśnięte gardło. Złapał ją za rękę, trzymając ją w swojej dłoni jak małego ptaka, zimną i ociężałą. Zabiłbym go, gdyby nie przyszli w porę, pomyślał, nie mówiąc jednak nic, zdając sobie sprawę, że pewnych myśli nie będzie mógł wyjawić nikomu, nigdy. Skinął jedynie powiekami, patrząc na nią twarzą bez uczuć, szarą i umęczoną. Zauważył jak drżą jej ramiona, naraz czując się odpowiedzialny za tą kobietę, za jej samopoczucie... tak, jak kilkanaście godzin wcześniej poczuł się odpowiedzialny za jej syna. Żałował jedynie, że nie opanował w porę swojej furii. Ściągnął przez głowę swoją wielką, granatową bluzę, gorącą ciepłem jego ciała i podał jej niezgrabnie do rąk, czując, że okrycie kobiety byłoby zbytnią poufałością. Poprawił luźny t-shirt, który miał pod spodem, patrząc jak Justyna wciąga na siebie ubranie, jak tonie w nim, śmiesznie mała, jak głębokie cienie pod jej oczyma dodają jej ładnych kilku lat.
- Chcesz coś do picia? - spytał, nie krępując się bardzo tym, że zwraca się do niej na ty. W tej sytuacji nie miał już siły na żadne formy grzecznościowe. Wyprostował się na krzesełku, zauważając wchodzącego do poczekalni lekarza. Justyna przeczesała dłonią swoje oklapnięte, zmierzwione włosy, podrywając się z siedzenia i niemal podbiegając do wchodzącego mężczyzny. Piotr, bardziej powściągliwie, podniósł się za nią.
- Wiadomo już? - spytała, wpatrując się w lekarza jak w obrazek. Jej mokre, rozbiegane oczy nie wiedziały gdzie się podziać. Bluza Piotra wisiała na niej do połowy ud jak wielki, ciemny worek.
Wysoki mężczyzna, ubrany w biały, lekarski kitel poprawił okulary, zwracając na nich oboje, ciężki do odgadnięcia wzrok.
- Przejdę do konkretów – odezwał się spokojnie, ściskając w dłoniach ciemną teczkę, ale nim zaczął kontynuować zwrócił się do Piotra: - Pan też jest z rodziny?
Piotr spojrzał niepewnie na Justynę, zastanawiając się, czy ta każe mu wyjść na zewnątrz, czy jednak pozwoli posłuchać tego, co miał jej do przekazania lekarz.
- Nie, jestem przyjacielem - odparł, stojąc sztywno, z rękoma wbitymi w kieszenie spodni.
- Proszę mówić... To znaczy, może pan mówić przy Piotrze - Justyna złapała jego ramię, szukając oparcia i dając jasno do zrozumienia, że obecność mężczyzny jej nie przeszkadza. Ba, była nawet wskazana, biorąc pod uwagę jej lichy stan.
- Dobrze, skoro tak. - Widać było, że lekarz jest nadal młody, bo nie potrafił ukryć emocji, które pojawiały się na jego twarzy, co w ogóle nie uspokajało matki Artura. - Operacja przeszła pomyślnie, wszelkie uszkodzenia czaszki udało się naprawić, niestety po tomografii lewego oka okazało się, że gałka oczna została mocno naruszona i byliśmy zmuszeni do usunięcia jej.
Justyna pobladła gwałtownie, jeszcze bardziej niż do tej pory. Piotr zacisnął jedynie usta, otaczając jej plecy silnym ramieniem. Kobieta chwiała się niebezpiecznie, gotowa lada chwila zemdleć.
- Uszkodzenia czaszki? - spytał, nie wiedząc o czym lekarz mówi. Sam był poinformowany jedynie o tym, że Artur żyje i nic jego życiu nie zagraża. Chociaż jak widać, czekały na niego dalsze niespodzianki.
- Doszło do uszkodzenia kości jarzmowej i ścian oczodołu oraz niewielkiego odcinka szczęki. - Lekarz westchnął, doskonale wiedząc, że bardziej szczegółowy opis nic tu nie pomoże. - Pani syn jest teraz na oiomie, pierwsza doba pokaże jak ustabilizuje się jego stan. Musieliśmy usunąć niezwłocznie lewe oko, gdyż doszło do nieusuwalnego uszkodzenia siatkówki, źrenicy i samej podstawy oka. Istniało bezpośrednie zagrożeniem dla mózgu, oraz niebezpieczeństwo, że w drugim, zdrowym oku dojdzie do zapalenia.
Piotr rzucił ciężkie spojrzenie lekarzowi, bez słowa prowadząc Justynę i sadzając ją na krzesełku. Nogi miała jak z waty, a łzy płynęły po jej policzkach niemal bezustannie. Próbowała coś powiedzieć, nie mogła jednak wydobyć z siebie słowa, wargi drżały jej zauważalnie, suche i spękane, resztki rozmazanego tuszu otaczały oczy ciemną aureolą. Mężczyzna sapnął przez nos, nie wiedząc co począć w takiej sytuacji. Nie potrafił pocieszać załamanych ludzi.
- Proszę mi powiedzieć, jakie są rokowania - zwrócił się prosto do lekarza, wbijając w niego spojrzenie szarych oczu. Świeży zarost na jego twarzy i ciemne obręcze tatuaży nadawały mu niezbyt przyjazny wygląd. Przytulił łkającą Justynę do swojego boku, szperając po kieszeniach by dać jej chusteczkę higieniczną. Wymiętą, ale zawsze.
- Pierwsza doba wszystko pokaże – odparł lekarz, patrząc na nich zmęczonym spojrzeniem. - W tej chwili najlepiej będzie, jeśli pani pojedzie do domu, o wybudzeniu syna poinformujemy telefonicznie.
Justyna zwróciła na niego spojrzenie niebieskich, wyogromnionych płaczem oczu, wczepiona w Piotra jak małpka, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Krtań, ściśnięta przez emocje nie pozwalała jej na wyartykułowanie najprostszego dźwięku. Skinęła tylko głową, wybuchając gwałtownym, gorącym szlochem.
***
Spoglądała, przyklejona do szyby na rzęsiście oświetloną, nocną Warszawę, jadąc taksówką do domu, u boku Piotra, na ulice zlane deszczem, na nielicznych przechodniów przemykających się pod wilgotnymi elewacjami kamienic. Tworzyli z mężczyzną osobliwą parę, kierowca taksówki co rusz rzucał im zaciekawione spojrzenia we wstecznym lusterku, on spłakana, on milcząco trzymający ją za rękę, zamknięty w sobie.
Zaprosiła go nawet do domu, do swojego eleganckiego mieszkania przywodzącego na myśl śródziemnomorską riwierę, między wysokie drzewka mandarynkowe w donicach, między dywany pyszniące się puszyście na gorących podłogach. Poszedł za nią, onieśmielony późną porą, deszczem na swojej gołej czaszce, otaczającym go luksusem, którego nigdy nie doświadczył.
- Głęboko ci współczuję - powiedział Piotr, odbierając z jej drżących rąk porcelanowy kubek pełen aromatycznej herbaty. Justyna zdawała się stracić zdolność mowy, potakując jedynie głową i pijąc drobnymi łykami swój napar, nie umiejąc powiedzieć nic, co wyrażałoby jej uczucia.
- Dobrze, że tam byłeś - powiedziała po długiej chwili ospałego milczenia, nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy, nie radząc sobie zupełnie z ocenieniem tego, co się stało. Wiedziała, że mężczyzna, który napadł na Artura, walczył o życie. Nie potrafiła uspokoić pierwotnego strachu, który obudził się w jej sercu.
- Zrobiłbym to jeszcze raz - zapewnił ją Piotr, głosem chropawym od zmęczenia, cichym, spokojnym już, matowym. Pogłaskał ją krótko po ramieniu, zaglądając w oczy, całym sobą budząc zaufanie, mimo że tak bardzo się przed tym wzbraniała. - Chciałbym jechać teraz do mojej matki. Chcę z nią pobyć.
- Zadzwonię do ciebie jak tylko będzie coś wiadomo - odparła, chowając twarz w kubku, pozwalając otulić się pachnącej, herbacianej parze. Deszcz wybijał rytm na drzwiach tarasu, usypiając, uspokajając, mącąc myśli.
***
Zapalił leniwie papierosa, mimo że nie robił tego od paru miesięcy, wyciągnięty na swoim starym, wysłużonym łóżku, na którym z ledwością mieściły mu się nogi. Za oknem pokoju panowała prawie zupełna ciemność, gałązki drzewa rosnącego przy domu uderzały mokrymi liśćmi raz po raz w szybę, jakaś uparta mucha bzyczała na granicy percepcji, najwyraźniej nie spiesząc się do zimowego letargu. Przewrócił się na bok, wpatrując się w szczelinę pod drzwiami, żółtą od światła, które biło z drugiego pokoju, gdzie jego matka również szykowała się do snu. Zjedli razem tradycyjny już obiad, porozmawiali o całej masie mało istotnych spraw i poczuł, że robi mu się lżej na sercu, kiedy widzi ją uszczęśliwioną, widzi jej radość i zaangażowanie. Wiedział, że to nieuniknione, ale bardzo bałby się ją stracić. Szczególnie teraz.
Dużym kłopotem dla Piotra okazała się być próba ogarnięcia tego, co działo się w jego głowie i sercu. Czuł się dręczony, poczuciem winy, żalem, wyrzutami sumienia... tęsknotą za czymś, czego nigdy nie dane mu było posmakować, co chciałby zamknąć w ramionach i już nigdy nie wypuścić, co chciałby chronić i byłoby tylko dla niego. Zaciągnął się głęboko dymem, obserwując cień matczynej sylwetki pełgający po wyłożonej drewnianymi deskami podłodze. Dawno nie miał tak podłego humoru.
Drzwi skrzypnęły nisko i do pokoiku weszła jego matka, ubrana już w długą koszulę nocną, z ciepłymi papciami na stopach, swojska i kochana, aż ścisnęło go w krtani na jej widok, kiedy zdał sobie sprawę jak bardzo ją zaniedbywał ostatnio, skupiony na czymś zupełnie innym... Na Arturze.
Usiadła obok niego na łóżku, krzywiąc się nieznacznie z powodu palącego bólu kręgosłupa, nie powiedziała jednak nic, okrywając szczelnie kolana materiałem koszuli. Położyła mu swoją starą, artretyczną dłoń na ręce, by głaskać go chwilę w zupełnej ciszy, studiować w ciemności jego twarz, poblask światła w oczach syna, jego zmęczenie i smutek, którego źródła nie znała.
- Co ci jest Piotruś? - spytała czule, nie chcąc udawać dłużej, że nic nie widzi. Westchnął, naraz rozdrażniony, strzepując popiół do słoika na podłodze.
- Nie wiem. Nie rozumiem... Nie wiem, no. Nie umiem ci powiedzieć.
- Stało się coś złego, prawda? - pogłaskała go po głowie, zapadając się mocniej w miękkość materaca. Kości rwały ją silnym bólem zaawansowanej osteoporozy. Skrzywiła się ponownie, bezgłośnie, w ciemności pokoju.
- Stało się. Mam taką pustkę w sercu, jakby ktoś mi umarł... - powiedział cicho Piotr, zwracając twarz ku matce. Jej sylwetka rysowała się niewielkim, zgarbionym cieniem na tle okna.
- Przecież nie umarł Piotruś. Nie byłoby cię tu, jakby umarł - odparła szeptem, doskonale wyczuwając nastrój syna. Czasami mogło się wydawać, że posiada jakiś szósty zmysł, który pozwala jej wiedzieć więcej.
- No nie... Żyje - westchnął ponownie, nie mając ochoty obarczać kobiety własnymi problemami i zagłębiać się niepotrzebnie w temat. Ona natomiast nauczyła się go nie naciskać.
- To widzisz Piotruś, skoro tak, to nie wszystko stracone. Wrócisz do miasta i poukładasz swoje sprawy... A kiedyś... Kiedyś mi opowiesz, o tym co cię gnębiło, i będziesz się śmiał jak prosto z tego wyszedłeś, jakie to było błahe i nieważne, będziesz szczęśliwy, dobrze? - zasepleniła bezzębnymi ustami, czując jak robi się nieprzyjemnie sentymentalna. Tak strasznie pragnęła, by ułożył sobie życie, by nie skończył jak ona, samotnie.
Piotr skinął głową, niepewny, czy matka to zauważa, bojąc się, że lada moment się rozpłacze, a on nie będzie wiedział co wtedy zrobić, jak ją pocieszyć. Na szczęście kobieta nie rozkleiła się, trzymając nerwy na wodzy. Byłaby w stanie zaakceptować chyba wszystko, jeśli to wiązałoby się z uszczęśliwieniem jej jedynaka.
Kolejne dni mijały z pozoru błogo, kiedy wstawał rano na mamine śniadanie, zajmował się domem i pomagał jej we wszystkim, w czym tylko mógł pomóc, angażując w to najmocniej jak się dało swoje myśli. Justyna zadzwoniła raz i drugi, informując go o stanie Artura, częściowo uspokajając tym samą siebie, kiedy mogła wygadać się mężczyźnie z tego, co działo się w szpitalu, ze swojej bolesnej codzienności, tak niespodziewanie ją otaczającej. Poprosiła nawet, żeby przyjechał, nie dał jednak poznać po sobie, jak bardzo go już nosi, jak nie może wytrzymać w rodzinnym domu, chcąc zobaczyć jak najszybciej Artura, zobaczyć na własne oczy co mu się stało, porozmawiać z nim. Wiedział, że to i tak nie byłoby możliwe, nikt nie pozwoliłby mu wejść na oddział, czekał więc cierpliwie do końca tygodnia nim ponownie spakował swój plecak, by udać się w podróż powrotną, zmierzyć się z tym, co zgotował im los.
Matka nie oponowała, widząc co dzieje się z Piotrem, nie mając serca by trzymać go dłużej przy sobie. Całą podróż nie zmrużył oka, rozmyślając o tym, co przyniesie mu kolejny dzień.
***
Zapach morza, czystego powietrza, szumu wiatru, który popycha fale ku brzegu, zniknęły wraz z kolejnymi kilometrami oddalającego się pociągu, zbliżając ku drżącej stolicy, wypełnionej hałasem i zapachem spalin. Wojtek odetchnął ciężko, wpatrując się w masy ludzi otaczających go zewsząd, kiedy wraz z Mateuszem znaleźli się na dworcu i przemierzając podziemia centrum, kierując się do pętli autobusowej. Ktoś krzyczał, nawoływał dziecko, z dala jak buczenie w ulu docierało do nich życie ulicy, setek samochodów, przejeżdżających tramwajów. Cisza i spokój, które obaj mężczyźni przechowywali w umysłach ze słonecznej plaży, zaczynały być wypierane przez jazgot Warszawy. Dochodziła szesnasta i Wojtek nie wiedział, jakim cudem udało im się wrócić. Jechali teraz autobusem, a raczej stali w korku już po paru metrach od wyjazdu, na Emilii Plater. Obaj przespali część czasu, na zmianę polegując jeden drugiemu na ramieniu. Teraz sytuacja powtarzała się. Mateusz, kiedy tylko autobus ruszył zamknął oczy i ułożył głowę Wojtkowi na ramieniu. Powrót do Warszawy najwidoczniej i jego zmęczył. Wojtek uśmiechnął się pod nosem, mając idealne porównanie tego jak dogadywali się przed wyjazdem, a jak dziś. Jakby wraz z oddaleniem się od duszącej stolicy, między nimi także przerzedziło się powietrze, a wdarło to słone znad morza. Oczywiście po seksie do zmian doszło jeszcze większych, i nawet nie chodziło o nagły wzrost natężenia erotycznego między nimi, a kontakt, sposób rozmawiania. Wojtek mógł szczerze przyznać, że ufał Mateuszowi, oraz że dzięki tym paru wspólnym dniom zmienił o nim zdanie. Miał cichą nadzieję, że i on doszedł do podobnych wniosków, że odkrył coś ciekawego w jego osobie.
Przetarł twarz dłonią zauważając, że obaj nieźle się opalili w porównaniu do bladych, okrytych w garnitury ludzi w przedziale. Sięgnął po plecak między kolanami i wyjął wodę, ale tak żeby nie obudzić Mateusza.
- Owsiki masz, czy co? - zaburczał Mateusz, rozklejając ściągnięte snem powieki i spoglądając na niego z namiastką gniewu. Czuł się jak kloszard, w przykurzonych ciuchach i zarośnięty, powrót do miasta był więc dla niego niczym nagroda na koniec ciężkiego surwiwalu. Nie mógł się wręcz doczekać swojego pokoju z pachnącą pościelą, prysznica, maszynki do golenia, kawy... Tak. Wiele było rzeczy, o których niesamowicie ważnej roli chłopak przekonał się podczas ostatniego tygodnia. Naprawdę brakowało mu miejskiego życia, mimo że nie mógł narzekać na ich małe wakacje. Ba, mógłby powiedzieć, że było świetnie. W szczególności, kiedy się już ze sobą przespali. Już, albo w końcu, pomyślał, siadając bardziej stabilnie. Przetarł piekące oczy palcami, marząc o dotarciu do mieszkania. - Wiercisz się cały czas. Do sanepidu na badania cię wyślę.
- A co? Już tam byłeś? - zaśmiał się Wojtek popijając wodę z litrowej butelki.
- Od kiedy się taki wygadany zrobiłeś? Chyba ci się mój intelekt udziela - odgryzł się Mateusz, wyjmując mu wodę z ręki i samemu popijając obficie. Nie żeby nie miał swojej. Nie chciało mu się otwierać plecaka skoro Wojtek już to zrobił. - Idę do kibla pierwszy. Potem kawa i łóżko.
- Najwidoczniej IQ mi coś spadło, prawda. - Wojtek pokiwał głową z rozbawieniem w głosie, jakoś nie potrafiąc być poważny, skoro pod koniec wyjazdu częściej się wygłupiali, chociaż nie brakowało poważnych rozmów. - Hmm... do Sary muszę zadzwonić po odbiór dzieciaków.
- Tylko żeby mi się przy tobie nie pogorszyło - mruknął Mateusz, cały rozespany i rozklejony, wyrzucając przed siebie długie nogi i tarasując nieco wąskie przejście w autobusie. Gdyby mógł, to by się teleportował. - Niech potrzyma je jeszcze do jutra, nie mam siły się już dzisiaj za kotami uganiać - zamarudził, bodąc łokciem w wojtkowy bok i wpychając się w niego, starając się zająć sobą jak najwięcej miejsca.
- W sumie racja. Powiedziałem jej, że tak tydzień z kawałkiem pewnie będziemy nad morzem. - Wojtek ziewnął, odchylając do tyłu głowę i zerkając bokiem na stronę gazety, jaką jakiś chłopak czytał parę siedzeń przed nim. - A skoro nie dzwoni, to chyba je ukochała, albo potruła hehe.
- Znając Sarę to je pofarbowała, wyperfumowała i powiązała im kokardy. Nie żebym miał coś do kokard - prychnął chłopak, czując jak udziela mu się wojtkowe ziewanie. - Tobie by można taką jedną uwiązać, o tu - potarmosił go ręką po głowie, śmiejąc się dźwięcznie. Był nieziemsko wymięty i wręcz poszarzały, a jednak nadal przykuwał uwagę swoją urodą.
Wojtek spojrzał na niego sceptycznie, z udawanym oburzeniem wymalowanym na twarzy.
- A ja tobie tutaj – powiedział z uśmieszkiem, dotykając krocza Mateusza, ale tylko sugestywnie przesuwając po nim dłonią. Mateusz odchrząknął, zagapiając się na jego rękę. Nie zrobił jednak nic, siedząc nadal jak siedział, rozwalony w każdą możliwą stronę.
- Jakoś nadal nie mogę uwierzyć, że tak łatwo zmieniłeś zdanie. Nie żebym marudził, ale jestem zaskoczony tym... co się wydarzyło. Jeszcze parę tygodni temu kazałeś mi wypierdalać - spojrzał na niego uważnie, błyskając błękitnymi, zaczerwienionymi mocno oczyma. Przypuszczał, że gdyby spotkał teraz kogoś znajomego, to by go nie rozpoznał.
Wojtek zabrał dłoń, krzyżując ją z drugą na piersi.
- Przecież już ci mówiłem. To była kwestia poznania cię no – mruknął, jakoś nie mając ochoty, by bardziej rozwijać swojej wypowiedzi w takim miejscu.
- Nie jestem przekonany... Zresztą, nieważne - zamarudził Mateusz, wpierając się w niego bokiem. - Jajecznica mi się marzy, wiesz, z mięsem i pomidorami. I kąpiel. I kawa. I moje łóżko - wymienił po kolei, cały zniecierpliwiony. Miał wrażenie, że nie pachnie zbyt ładnie, ale być może była to tylko projekcja jego umęczonego podróżą umysłu. Po ostatniej nocy w stodole na sianie właściciele posesji pozwolili im się umyć u siebie w domu. Widać nie wszyscy podchodzili skrajnie nieufnie do dwójki młodych mężczyzn koczujących pod chmurką, jak nie przymierzając, bezdomni. Nie żeby Mateusz się tym przejmował, zdanie innych osób o nim samym zwykle mu zwisało zupełnie. Dźwignął się z siedzenia dostrzegając ich przystanek. Aż wstąpiły w niego nowe siły. - Podnoś dupsko Wojtek, idziemy.
Drugi mężczyzna dźwignął się z siedzenia, również mając przed oczami wszelkie wygody cywilizacyjnego świata, bez których człowiek czasami nie może żyć, zbyt przyzwyczajony do egzystowania w takich warunkach, a zwłaszcza po paru dniach obcowania z naturą. Droga do mieszkania minęła im w milczeniu, obaj ziewali i przecierali zarośnięte twarze, myślami będąc już przy pościeli i kąpieli.
W bloku było jak zwykle głośno od mieszkańców, którzy odpoczywali każdy na swój sposób popołudniową porą, po pracy lub przed nią. Dotarły do nich swojskie zapachy z klatki schodowej, zaczynając od biednych pijaków, którzy zapewne ostatniej nocy tutaj przebywali, a kończąc na całym przekroju polskiej kuchni. Z oddali dochodziły ich skrzypnięcia drzwi, poszczekiwania psów, kiedy przechodzili koło niektórych mieszkań. Paprocie w dużych donicach, pokrywające prawie każdy parapet, kolejnych pięter również nie uległy zmianie. Mateusz odkluczył drzwi, włażąc do środka i rzucając plecak byle gdzie, niemal Wojtkowi pod nogi. Od razu uderzył w niego zapach dawno nie wietrzonego mieszkania. Zsunął buty, kierując się zaciekawiony wgłąb. Wyglądało na to, że Piotra nie ma od... dłuższego czasu. Automatycznie pomyślał, ze coś musi być na rzeczy.
- Ty, Piotrka nie ma, żadnej kartki nie widzę żeby zostawił, coś się stało czy co? - rzucił do Wojtka, otwierając okno w kuchni i rozglądając się podejrzliwie po mieszkaniu. Wszystko wyglądało jak zwykle schludnie, jakby mężczyzna wyszedł z domu przed chwilą, zostawiając po sobie nienaganny porządek. - E, może mi się już coś jebie ze zmęczenia, pewnie siedzi u tego swojego przyjaciela - sarknął z kpiną, sięgając do szafki po kubek. - Chcesz kawy? Muszę się napić, bo zaraz zdechnę - dodał, myjąc ręce Ludwikiem i wycierając w wiszącą przy zlewie ściereczkę.
Wojtek stał w progu, rozglądając się po wnętrzu, szukając jakiejś wiadomości od starszego mężczyzny, chociaż umysłem był kompletnie gdzieś indziej.
- No chętnie, chociaż najchętniej kąpiel i znowu pospać – mruknął, ponownie ziewając. - Zakochany Piotr? - rzucił z rozbawieniem, porzucając swój bagaż w przedpokoju i wchodząc niemrawo do kuchni, od razu zasiadając na jednym ze stolików. Przetarł oczy, zwracając wzrok na jasną narzutę na stoliku.
- Kto go tam wie, może faktycznie się zabujał, ten Artur to fajny facet, widziałem go raz w pubie, wiesz, po koncercie, właściwie to Piotrek go przyprowadził. Noo, mogło być ostro - zaśmiał się, zaparzając szybko kawę i już po krótkiej chwili stawiając przed Wojtkiem czerwony kubek Nescafe. Sam miał identyczny, trzymając go kurczowo między długimi, szczupłymi palcami. Schudł jeszcze bardziej na wyjeździe, i miał cichą nadzieję, że uda mu się szybko wrócić do normalnej wagi. Wystające kości nie były czymś szczególnie seksownym w jego mniemaniu.
- No też go poznałem. - Wojtek podziękował mu za kawę, od razu popijając i ciesząc się jej smakiem. - Sympatyczny, a Piotr taki zadowolony chodził, nie wiem, w sumie nie znam go na tyle, aby stwierdzić czy coś tam między nimi iskrzy.
- Piotrek zadowolony, no patrz, to faktycznie coś musi być na rzeczy. Wiesz, cieszę się, w sumie swoje przeżył, należy mu się, a nie tylko ruchanie za kasę i zapierdol od świtu do zmierzchu. Ale to wszystko jest beznadziejne... - jęknął w swój kubek, pijąc ostrożnymi, głębokimi łykami. Miał wrażenie, że od razu oczy mu się szerzej otwierają.
- To on ile już w tym siedzi? - Wojtek zmarszczył brwi, podpierając głowę na dłoni, przyglądając mu się. Mateusz w zaroście bardzo mu się podobał, tracił gdzieś swoją chłopięcość, a zyskał dużo męskości.
- Jak poznałem go te dwa lata temu, to już wtedy był najbardziej rozpoznawalnym aktorem, powiedzmy, aktorem... Więc ze cztery czy pięć lat będzie. Szmat czasu. W sumie mu trochę współczuję, nie przepada za tą robotą, ale wiesz, w sumie łatwa kasa, a mu na tym bardzo zależy, nie dziwię się, że nie może stamtąd odejść - odparł Mateusz, dokańczając swoją kawę migiem i odstawiając pusty kubek do zlewu. - Idę się myć, jak coś nie będę zamykać, wiesz, oszczędność wody i takie tam - uśmiechnął się półgębkiem do Wojtka.
- Z tej oszczędności mnie też zaprosisz? - Mężczyzna uśmiechnął się do niego znad kubka.
- Taa, i umyję ci stopy jak Jezus - zakpił chłopak, nie mogąc się powstrzymać i wyciągając rękę by potarmosić go po głowie. Szybko jednak zmył się do łazienki. Rozebrał się niemal ekspresowo, rzucając ciuchy do kosza na pranie, zwinięte w luźny kłębek i wchodząc pod strumień gorącej wody. Aż westchnął, czując ją na swojej skórze. To było tak cholernie dobre! Do pełni szczęścia brakowało mu jeszcze tej jajecznicy na szynce. Nim jednak zdążył zacząć się porządnie namydlić, przezroczyste drzwiczki kabiny uchyliły się i pojawił się w nich Wojtek.
- To oszczędzamy? - zapytał, mimowolnie przesuwając wzorkiem po skórze Mateusza, jaśniejącą od wody i zmiękczonego światła jarzeniówki.
Mateusz zaśmiał się szeroko, cofając się trochę i robiąc mu miejsce obok siebie. W dłoniach trzymał butelkę żelu pod prysznic. Wycisnął sobie trochę na ręce, zaczynając mydlić swój tors i ramiona. Zrobiło mu się przyjemnie intymnie, kiedy stali tak razem w strugach gorącej wody. Musiał przyznać, że bardzo podobała mu się ta bliskość.
- Jasne szefie. Powiedz tylko, co mam ci umyć - zażartował, pieniąc żel na swoim brzuchu i udach. Wojtek odetchnął ciężko, zasuwając za sobą drzwiczki i odwracając w jego stronę.
- Czemu nie chciałeś zostać modelem? - spytał, doskonale odczuwając jak taki widok na niego działa i gdzieś w głębi był zły na siebie, że gdy tylko zasmakował seksu z Mateuszem, to nie potrafił przestać o nim myśleć. Wciąż miał ochotę go dotykać i całować, tak bez końca. - Więcej kasy byś na tym zbił niż na tych pornosach. - Zabrał mu płyn i wylał na dłonie, aby sięgnąć nimi na ramiona Mateusza, namydlając mu szyję i obojczyki.
- Po co? Nie wydaje mi się, żebym miał szczególne predyspozycje do tego. Zresztą studiuję, nie wiążę swojej kariery z filmem - prychnął prześmiewczo, nadstawiając się do jego dłoni. Lubił być tak rozpieszczany. - Ja nie potrzebuję jakoś bardzo tych pieniędzy, to raczej, wiesz, dla zabawy, niż z konieczności.
Jasne brwi Wojtka wygięły się w zdumieniu.
- Serio? Uch...no tak każdy ma swoje powody – odparł, jakoś wcześniej zakładając, że Mateusz zajmuje się pornosem w konkretnym celu. Bogaczyk, to tak, pomyślał cynicznie, ale nie mając pretensji o to. Jego duże dłonie z wyczuciem przesuwały się po ramionach drugiego mężczyzny, piersi i plecach. - Predyspozycje masz i to jak najbardziej.
- To serio takie dziwne? Miałem dwadzieścia lat, jak zaczynałem, chyba każdemu chłopakowi w moim wieku chce się przede wszystkim ruchać. I tak wszystko idzie na bzdury, imprezy, książki, ciuchy... Teraz to raczej za stary jestem, żeby próbować sił w modelingu. W ogóle, jak to brzmi - zaśmiał się, rewanżując się i mydląc Wojtka tam, gdzie tylko sięgały jego dłonie. Najchętniej sięgały jego tyłka.
- Może serio na modeling za późno, chociaż nie wiem. - Wojtek wzruszył ramionami, przyciągając go bliżej siebie, stykając się torsami. - Dla mnie wyglądasz na dwadzieścia, znaczy bez zarostu.
- Jasne, pochlebiaj mi, może coś na tym ugrasz - Mateusz uśmiechnął się błogo, przyciągając go do siebie za tyłek i miętoląc go mało delikatnie. - Stosujesz jakieś specjalnie ćwiczenia na rozrost pośladów? Orzechy można by między nimi łupać - zaśmiał się złośliwie, nie zaprzestając nachalnej eksploracji. Był od Wojtka prawie dziesięć centymetrów wyższy, mógł więc spoglądać nieco z góry na jego zarumienione od wody policzki. Widok był warty uwagi.
- Jest taki jaki jest – mruknął niechętnie Wojtek, temat tylnej części swojego ciała uważając za drażliwy. Czując dłonie Mateusza w tamtym miejscu nieco się spiął, w ogóle nie przyzwyczajony, aby ktoś tak się nim interesował. - Odwrócisz się? Umyje ci plecy – zaproponował, spoglądając na wyższego mężczyznę.
- Nie dasz mi się przelecieć pod prysznicem? - spytał Mateusz z cieniem uśmiechu na twarzy, ignorując zupełnie jego słowa. Zagłębił palce między jego pośladki, patrząc jak Wojtek się peszy. Całkiem uroczo i zupełnie naturalnie. Nakręciło go to jeszcze bardziej. - Może ty się wystaw, a ja umyję ci plecy? - rzucił, nie licząc jakoś szczególnie na powodzenie tej misji, ale też nie zamierzając tak łatwo rezygnować. Im bardziej coś było niedostępne, tym mocniej tego pragnął. Tak było z niemalże wszystkim. Teraz zakłopotanie współlokatora niesamowicie mu się podobało.
- Nie, nie dam Mateusz. - Twarz Wojtka poryły plany czerwieni, kiedy odczuł wyraźną ingerencję w jego ciało, na co zareagował automatycznym złapaniu ręki drugiego mężczyzny i odsunięciu jej. Bardzo rzadko miał możliwość odegrania strony pasywnej, ale w jego mniemaniu i tak było to za dużo, co go po prostu zniechęciło.
- Serio, to jakaś ujma jest, plama na honorze? - chłopak odsunął się od niego, nieco zawiedziony, wracając do mycia swojego ciała. - Może ja też powinienem się zastanowić co to ze mnie robi, że mnie ruchasz, pewnie od razu babę - zirytował się nieco, myjąc pospiesznie penisa i własny tyłek. Jeść mu się już chciało i nie miał zamiaru wdawać się w głupie przepychanki. Tym bardziej jeśli Wojtek miał pokazywać przy okazji jaki jest ograniczony.
- Nie ujma, po prostu... - Wojtek nieco sposępniał, mając w duchu pretensję do mężczyzny, że tak szybko go ocenił, w ogóle nie interesując się szczegółami. Bo w sumie po co, pomyślał, sam też jakoś nie miał ochoty o tym rozmawiać.
- No to o co chodzi? - spytał, agresywnie rozkładając ręce na boki i patrząc na niego wyzywająco. Nie podobało mu się takie traktowanie. Każdy powinien dostawać po równo. Woda zmyła mu włosy na twarz, odgarnął je nerwowym ruchem, sięgając po szampon z zamiarem szybkiego umycia głowy i zrobienia sobie rychło czegoś dobrego do jedzenia. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na nietęgą minę mężczyzny. Nie był przyzwyczajony do facetów tak jawnie okazujących swoje uczucia. Takich... wrażliwych? - Sorry, poniosło mnie - mruknął, po czym pochylił się by pocałować go, przypadkowo w skroń. - Mógłbyś więcej mówić o sobie, może byłoby łatwiej.
Wojtek uniósł na niego spojrzenie jasnych oczu, wyraźnie zaskoczony ta zmianą w jego zachowaniu, plus pieszczotą.
- A interesuje cię to? - spytał szczerze, wolno myjąc brzuch, w ogóle nie zastanawiając się nad ruchami.
- No jasne, że interesuje! Po co bym inaczej pytał? - odparł Mateusz, pieniąc szampon na włosach i szorując je intensywnie. Ryj też bym sobie mógł szamponem umyć, a potem przeczesać, pomyślał ironicznie, mając na uwadze swój tygodniowy zarost. Jak strasznie nie lubił takiego zaniedbania!Zanim otrzymał odpowiedź na swoje pytanie, Wojtek jakby z uwagą zajął się swoimi pachami i ramionami.
- Hmm... po prostu nieudana inwazja mojego kolegi, a potem jeszcze innego, które nieco mnie zraziły – odparł żartem, czując się nieco głupio mówiąc to.
Mateusz zagapił się na niego, przerywając w pół ruchu.
- O rany... Wiesz, wszystko jest kwestią dobrego przygotowania, podniecenia... No, zaufania oczywiście - dodał, patrząc na Wojtka i jakoś nie umiejąc znaleźć odpowiednich słów. Odetchnął ciężej, nie wiedząc jak rozegrać tą rozmowę, żeby nie wyszło, że jest napalonym troglodytą. - Przecież bym cię nie skrzywdził. Delikatnie bym, wiesz... I powoli.
- Hm...wiem, ale to też... - Wojtek westchnął, nie patrząc na niego czując się na przemian skrępowanym, to znowu głupio, że o tym rozmawiają. Jakby był jakąś dziewicą z bagażem złych doświadczeń. - Po prostu ciężko się przestawić – dodał, posyłając Mateuszowi niepewne spojrzenie.
- Myślę, że mamy na to mnóstwo czasu. - Chłopak uśmiechnął się do niego, po czym wychylił po kolejnego, czułego całusa. Zapowiadało się całkiem miłe popołudnie.