The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 21 2024 18:44:20   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Running away 24


Rozdział 24

Reilleyowie z Rehill – jeden z najstarszych rodów szlacheckich we Wschodnim Imperium. Legendarny założyciel rodu – Reilley pochodził z Teaghue, miasta leżącego niedaleko sadalskiej granicy. Odznaczył się niezwykłym męstwem w wielu bitwach, za co został uhonorowany tytułem lorda i otrzymał posiadłość Rehill. Poprzez pokolenia Rehill stawało się centrum kultury Wschodniej części Imperium. Roczniki Reilleyów wskazują na udokumentowanie osiemnastu pokoleń tegoż rodu.
Tiernay Reilley sprzeciwiał się ostro brutalnej polityce Imperium, prowadzonej przeciw Sadal, przez co jego ród popadł w niełaskę kolejnych królów. Reilleyowie mimo to doskonale radzili sobie. W dużej mierze była to zasługa ich majątku, który dzięki zręcznym działaniom i zdolności politycznych Reilleyów powiększał się z każdym pokoleniem. Ponadto potrafili zjednać sobie niejedną wpływową personę. Z rodu Reilleyów wywodzą się też znane w Imperium kobiety, które zasłużyły się działalnością społeczną.
Nieżyjący już Raney Reilley przez lata odgrywał ważną rolę w rozwoju Wschodnich Gmin Imperium. Dzielił ten trud na spół z bratem, Ilenem Reilleyem, który dał się poznać jako zręczny polityk. Raney pozostawił po sobie dwoje dzieci – Havena Reilleya, uważanego za następcę ojca oraz Elenę Reilley. Ilen z kolei jest ojcem znanego w kręgach wschodnich działacza – Neelena Reilleya.


Szanowane Rody Imperium
Reilleyowie z Rehill



Wesele czy też nie, musiałem pracować. Rainamar pomagał w domu rodzinnym, więc ja też często przebywałem u Eleny i Derisa. Przygotowania do ślubu były już prawie na ukończeniu. Rzadko widywałem Cahana w tych dniach. Może to lepiej?
Siedziałem nieopodal domu, w cieniu, próbując zająć się skórami. Dni były gorące, więc nie chciałem ryzykować zmarnowania towaru. Moją uwagę zwróciło nagłe zamieszanie na podwórzu. powóz zatrzymał się niedaleko bramy. Z niego wyskoczył woźnica i natychmiast pomógł tęgiej kobiecie zejść. Za nimi podążyła młodsza kobieta i chłopak.
- Eleno! – usłyszałem nagle znajomy głos.
Matka Rainamara wybiegła z domu, jak gdyby tego oczekiwała.
- Eleno Ashghan! Reilleyowie z Rehill przybywają na twoje zaproszenie! – oznajmił mężczyzna i skłonił się lekko.
- Haven! – zawołała kobieta i wpadła mu w ramiona. Tak oto zobaczyłem dawno nie widzianego, starszego brata Eleny. Każdy, nawet niewprawny obserwator zauważyłby, że oboje są do siebie bardzo podobni. Haven miał te same ciemne włosy i zadziorne spojrzenie. Upływający czas odcisną niewątpliwie swoje piętno na twarzy mężczyzny, ale jego energiczne ruchy i uśmiech zdradzały, że jego nastawienie do życia nie uległo zmianie.
Odłożyłem robotę i podszedłem się przywitać. Haven był w doskonałym nastroju.
- Na wszystkich potępionych Imperium! Toż to nasze dziecko! Casius! Gdybym nie znał twojego ojca, to bym cię nie poznał! – zawołał donośnym głosem brat Eleny, szczerząc się przy tym od ucha do ucha.
- Rzeczywiście dawno się nie widzieliśmy. – przyznałem.
- A gdzie jest panna młoda? – zapytał Haven, zwracając się do Eleny.
- Jest z narzeczonym w jego rodzinnym domu. Zamieszkają tam po ślubie. – odparła Elena, a mnie wydawało się, że słyszałem w jej tonie nutkę smutku.
- Ach, siostrzyczko, dzieci muszą kiedyś opuścić rodzinny dom! Zostając w temacie, chciałbym przeprosić w imieniu mojej córki, ale Ginni nie mogła przyjechać. Znów jest w ciąży. –odparł Haven.
- To wspaniała wiadomość! – zachwycała się Elena. – Wejdźcie! Deris jest teraz w klanie, ale niedługo powinien wrócić. – dodała i powitała się z żoną brata, Kinną.
Przez chwilę obserwowałem ich, jak zmierzali do domu, żywo ze sobą rozmawiając. Relacje Eleny i jej brata zawsze były doskonałe, w przeciwieństwie rodzeństwa Derisa. Dobrze, że chociaż Reilleyowie ich wspierali.
- Casius Seanan! – zawołał nagle czyjś głos. Mimowolnie się uśmiechnąłem, wiedząc do kogo należał.
- Farlain Reilley. – odpowiedziałem mu.
Zastanawiający był fakt, że większość rodziny Reilley odznaczała się bardzo podobnym typem urody, którego wiele cech odziedziczył również Rainamar. Co więcej, bez problemu dałoby się wykazać pokrewieństwo między Farlainem a moim narzeczonym tylko poprzez fizyczne podobieństwo. Mimo, iż Rainamar odziedziczył wiele cech po ojcu, to jednak uroda Reilleyów nie dawała się ukryć.
Farlain był ode mnie o rok starszy. Mała różnica wieku sprawiała, że ilekroć Reilleyowie odwiedzali nas, stawał się on dobrym towarzyszem zabaw. Niestety, nie były to częste wizyty. Był przystojny, nie będę zaprzeczał. Ciemne włosy zawsze nosił krótko przystrzyżone, a oczy miał jasnego koloru. Nigdy nie udawało mi się ustalić, jakiego dokładnie. Odznaczał się przy tym zadziornym spojrzeniem swojego ojca, a także jego poczuciem humoru.
- Casius! Trochę czasu minęło! – rzucił Farlain, podchodząc do mnie. Uścisnął mnie przez krótki moment, lecz zaraz przyjrzał mi się z uwagą. Jak gdyby mimowolnie dotknął swojego policzka. Wyglądał, jakby chciał o coś zapytać, jednak nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
- Ghul mnie tak urządził. – powiedziałem, próbując uniknąć niezręcznej sytuacji.
Farlain skrzywił się.
- Musiało boleć.
- Nie chcesz wiedzieć. – zapewniłem go, a on uśmiechnął się krzywo.
- Cóż, nie zmienia to faktu, że wciąż jesteś przystojny. – skwitował bezceremonialnie.
Zaśmiałem się.
- Nie musisz stwierdzać tak oczywistych rzeczy. – odrzekłem.
- Ha, co za skromność, panie Seanan! Powiem ci, że naprawdę stęskniłem się za twoim poczuciem humoru. – rzekł z sentymentem Farlain. – Dawno tu nie byłem… - dodał, ściszając głos i rozejrzał się wokół.
- Powinieneś częściej przyjeżdżać.
- Wykręcę się brakiem czasu. Ojciec chce, żebym przejął interes, bo nie bardzo ufa mężowi mojej najstarszej siostry. Cały czas więc spędzam z końmi w jego stajniach. Zostając przy temacie – jak się sprawuje Czerwony Demon? – zapytał z ciekawością.
- Bardzo dobrze.
- To było oczko w głowie mego ojca. Cóż, musisz mi go pokazać.
- Z pewnością. – zgodziłem się.
- A gdzie jest mój ulubiony kuzyn? – zapytał, rozglądając się po obejściu.
- Jest gdzieś w domu. Nie wydaje mi się, żeby gdzieś wychodził. – odpowiedziałem, zastanawiając się, czy rzeczywiście Rainamar nie opuszczał domu.
Farlain uśmiechnął się do mnie i stwierdził, że powinniśmy go poszukać. Okazało się, że jest tak, jak myślałem. Rainamar siedział w pracowni ojca i czytał jakąś książkę, którą kupił wczorajszego dnia. Gdy weszliśmy nawet nie uraczył nas spojrzeniem.
- Rainamar. – zaczął syn Havena. Mój narzeczony natychmiast uniósł wzrok znad książki.
- Reilley! – zawołał i zerwał się z miejsca.
Obaj uścisnęli sobie dłonie. Farlain szczerzył się jak własny ojciec.
- Zdecydowanie zbyt rzadko nas odwiedzasz. – stwierdził Rainamar, rzucając mi krótkie spojrzenie. Farlain wzruszył ramionami.
- Ojciec chce mi przekazać schedę. – wytłumaczył chłopak, przyglądając się półorkowi.
Kiedy teraz im się przypatrywałem, rodzinne podobieństwo było widoczne jak na dłoni.
- Cóż… - zaczął syn Havena - …to wesoła uroczystość! Babka Iveen myślała, że nie doczeka tego dnia. Amira związana była z tym swoim Seinem chyba ponad dziesięć lat.
- Chciała być pewna. – odparł Rainamar, jakby chciał jej bronić.
- Oczywiście. – zgodził się Farlain, choć nie wyglądał na przekonanego. – Ach! Byłbym zapomniał! Babka Iveen ciągle o tym mówiła, a teraz wyleciało mi z pamięci! Co za ironia! Miałem ci pogratulować, kapitanie!
- Dziękuję, ale nie wiem, czy jest się z czego cieszyć. – westchnął mój narzeczony.
- Wręcz przeciwnie! Spójrz tylko, ty jesteś kapitanem Wschodnich Gmin Imperium! Kto wie, czy nie będziesz kimś ważniejszym. Ja natomiast przez całe życie będę zwykłym hodowcą koni! – lamentował Farlain.
- Ciekawe co ja mam powiedzieć. – wtrąciłem zrezygnowany.
- Ha, Casius! Za nisko się cenisz! – odparł Reilley, szturchając mnie w bok.
- I kto to mówi? Hodowca koni? – rzuciłem z ironią.
Farlain zaśmiał się tylko. Popołudnie spędziłem z kuzynem Rainamara. Farlain mówił dużo, ale ciekawie i z sensem. Sporo się wydarzyło w Rehill. Chłopak był także bardzo zaciekawiony tym, co działo się tutaj. Streściłem mi pokrótce niektóre wydarzenia. Przemilczałem sprawę czarownika, moich kłótni z Rainamarem czy mojego rzekomego sadalskiego pochodzenia. Nawet po tych kosmetycznych zmianach sytuacja przedstawiała się całkiem ciekawie, toteż Reilley wydawał się prawdziwie zainteresowany moim sprawozdaniem.

***


Strych rzeczywiście wyglądał na wysprzątany. Muszę przyznać, że Rainamar się jednak postarał, robiąc tu porządki. Sam nie lubiłem tu przebywać. Ciągle kojarzyło mi się to z moimi ucieczkami przed złym humorem ojca. Kiedy jednak to nie wystarczało, zostawał mi tylko las.
Nie zaglądałem tu często, bo nie widziałem potrzeby, teraz jednak przypomniało mi się, że ojciec miał gdzieś znakomitą kolekcję ostrzy do oprawiania zwierzyny. Pamiętałem, że po jego śmierci Deris złożył jego rzeczy na strychu. Musiały tam też być jego noże, których wcześniej nie pozwolił mi nigdy nawet dotknąć. Teraz jednak postanowiłem je sobie bezczelnie zabrać. Były piękne, zdobione przeróżnymi symbolami. Teraz wiem, dlaczego nie mogłem ich odczytać, gdy byłem dzieckiem. Zapewne były w sadalskim, a ja niestety nie jestem biegły w posługiwaniu się nim. Co prawda umiem czytać, choć z trudnością, ale nie z mówieniem jest już większy problem.
Rozejrzałem się wokół. Przez niewielkie okienko wpadało do środka letnie słońce. Było tu dosyć gorąco. Miałem zamiar sprawdzić kufer i zejść. Tak, jak się spodziewałem, w kufrze znalazłem skurzany pokrowiec a w nim prześliczny zestaw. Runy w większości miały przynieść szczęście w polowaniu. Ojciec nie oznaczył ich jednak swoim imieniem, jak to zrobił z moimi sztyletami. W środku drewnianego kufra było jeszcze kilka rzeczy należących do niego. Jakieś stare ubranie, skurzany pas, na którego widok robiło mi się niedobrze, kilka ozdóbek i dosyć spora sterta papierów. Wyjąłem wszystko ze środka i rozłożyłem na belkach. Pamiętam tą jego kurtkę. Nakładał ją, kiedy wybierał się do miasta. Zapinał do tego swój słynny pasek. Odrzuciłem go z odrazą z powrotem do kufra. Wisiorek z kilkoma grawerowanymi symbolami. Jego imię zapisane prosto, w Imperialnym stylu – Liam. Dziwne. Skoro nie pochodził stąd, musiał gdzieś mieć jakiś dowód, cokolwiek… Jak Leith go znalazł? Dlaczego nie znaleźli go jego dawni towarzysze, moja matka, mój dziadek?
Wrzuciłem wisiorek do kufra. Uderzył głucho, jak gdyby coś tam było. Zajrzałem do środka i na moje nieszczęście medalik wyglądał jakby się rozpadł. Uniosłem go za łańcuch. Przednia, grawerowana część odpadła, pozostawiając po sobie tylko gładką powierzchnię z widocznym mechanizmem. Nie było trudno go otworzyć. W środku widniały trzy litery – S.C.F. Zdziwiło mnie to. Myślałem, że to jego inicjały, ale te litery w ogóle nie pasowały! Zacząłem kartkować dzienniki w poszukiwaniu czegoś sensownego, ale były to tylko zamówienia, które ojciec otrzymywał od okolicznych mieszkańców. Cóż, nigdy nie widziałem swojego aktu urodzenia, ani tym bardziej aktu zaślubin moich rodziców. Zastanawiało mnie, czy takie dokumenty w ogóle istniały.
Pozostałe papiery również nie były warte uwagi. Dawne rachunki, daty zapłaty, kwity na zamówienia. Ojciec był bardzo skrupulatny, jeśli chodziło o jego zajęcie. Jego łuk wisiał nieopodal, na ścianie, właśnie tam, gdzie go umieścił Deris. Dziś zbierał się na nim kurz i pajęczyny. Nie chciałem go używać, mimo, iż był piękny i bardzo dobrej jakości.
Ojciec posiadał też dosyć intrygującą książkę, całą zapisaną w języku sadalskim. Przewróciłem kilka kartek w nadziei, że może w niej znajdę coś ciekawego. Ze środka wypadła rycina ilustrująca, jak mi się zdaje, legendę o demonie i łowcy. Jak na Sadalczyka przystało musiał to mieć. Demon przedstawiony był jako rycerz bez twarzy, dzierżący miecz. Twarz łowcy także kryła się w cieniu jego kaptura. Odwróciłem kartkę. Na odwrocie widniał jeden napis - Casii'n'Aisén. Skomplikowany sadalski zapis. Zastanawiało mnie, jak doszło to tego, że w Imperium zapisuje się to imię jako Casius. Sama rycina, nawet opatrzona tym napisem mało mi mówiła. Książka nie zawierała żadnych odręcznych notatek, nic, co mogłoby mi w jakikolwiek sposób pomóc. Na ostatniej stronie była jedynie data, lecz nieco zamazana, przez co stawała się nieczytelna. Była jeszcze druga książka, mniejsza i grubsza. Gdybym nie znał mojego ojca, pomyślałbym, że to coś na kształt modlitewnika. Z tego, co udało mi się przeczytać na pierwszej stronie, dziełko traktowało o buncie w Sadal, sprzed dwudziestu pięciu lat. Wiele karteczek było po prostu wyrwanych. Zastanawiałem się, co mogło na nich być. Na kilku stronach przewijało się wciąż dziwne imię – niejaki „Karmazyn”. Wydaje mi się, że chodzi bardziej o przezwisko. Kim jednak był? To pytanie na razie pozostawało bez odpowiedzi, gdyż książeczka niewiele o nim mówiła. Co było w niej najdziwniejsze, to to, że była odręcznie pisana przez mojego ojca. Przekartkowałem ją szybko, żeby sprawdzić, czy nie ma w niej jakichś wolnych stron. Niestety, nie było. Przerzuciłem ubrania ojca, ale nic nie znalazłem. Zacząłem wkładać rzeczy do środka, kiedy to jedna z ozdób ojca uderzyła głucho o dno. Znów ten dźwięk… pospiesznie wyjąłem rzeczy z powrotem. Wyciągnąłem sztylet i wsadziłem go w miejsce, gdzie ściana kufra stykała się z dnem. Obrysowałem ostrzem wokół obwodu. Rzeczywiście, zapadał się lekko. Wyglądało to, jakby dno było włożone. Podważyłem je sztyletem. Najpierw nie chciało drgnąć, potem nagle coś skrzypnęło, jakby łamane drewno. Istotnie, w miejscu, gdzie siłowałem się z kufrem, drewno na dnie pękło z lekka, ułatwiając mi pracę. Po chwili wyjąłem deskę i odłożyłem ją. Ku mojemu zdziwieniu wewnątrz były jeszcze jakieś skórzane pokrowce. Odpiąłem jeden z nich. W środku było więcej papierów. Wyglądało to dosyć dziwnie. Jeden był napisany kaligraficznym pismem, w sadalskim. Drugi dokument był już czysto imperialny. Ułożyłem je obok siebie. Na imperialnym pergaminie widniało nazwisko – Liam Seanan. Na tym, pisanym w języku sadalskim zobaczyłem coś, co wprawiło mnie w głęboką konsternację - Saen’Laeine Casii'n'Aisén Fhearghail. Obywatel Sadal.

***


- Wiedziałeś o tym? – zapytałem ze złością, niemal wciskając dokument Leithowi w twarz. Czarownik przyjrzał mu się z wielką uwagą, po czym uśmiechnął się tylko. Wcale nie podobał mi się ten uśmiech. Wręcz przeciwnie! Tolerowałem wszystkie jego pomysły i tajemnice, ale to już była przesada.
- Cóż… - odparł bardzo spokojnie - …Myślałem, że domyślisz się, że twój drogi ojciec nie przyjmie tutaj swojego sadalskiego nazwiska.
- Ty myślałeś! Najpierw dowiaduje się, że moja matka jednak żyje! Potem, że mój ojciec okazał się być obywatelem Sadal, a teraz widzę, że mam zupełnie inne nazwisko! Stwórco! Czy ty siebie słyszysz, Leith? Ja niczego w tym nie rozumiem! Nie wiem, co się tak naprawdę wydarzyło!
- Wybacz, masz rację… jednak nie czułem się i nadal nie czuję się kompetentny, żeby z tobą o tym rozmawiać. Uwierz, że szukałem Liama a znalazłem ciebie. – tłumaczył się nieporadnie Dire.
- Skąd wiedziałeś, gdzie go szukać? Skąd wiedziałeś, że ukrywa się pod tym nazwiskiem?
- Nie zapominaj, że jestem magiem. Mam za sobą cały klasztor i zakon Rycerzy Świętego Ognia. Z nieocenioną pomocą kilku nie do końca legalnych informatorów odnalazłem go, choć nawet po prawie dwudziestu pięciu latach było to ciężkim zadaniem. Imperium dba o swoich obywateli. Czasem oni sami nie wiedzą jak bardzo. – zamyślił się Leith.
- To nie zmienia faktu, że cała sytuacja w związku z moim pochodzeniem wymyka się spod kontroli. Sam już nie wiem, kim jestem.
- Dowiesz się wszystkiego. Nie ode mnie. Są ludzie, którzy powiedzą ci znacznie więcej i znacznie lepiej, co tak naprawdę się stało. – odparł wymijająco Leith. – Ja tylko poszukiwałem myśliwego.
- Czy moja matka… czy ona wie? – zapytałem, nie licząc na nic więcej. Leith doskonale potrafił ukrywać pewne rzeczy, kiedy tylko służyło to jego interesom.
- Teraz tak. – rzucił pewnie Leith.


***


Rainamar wpadł do domu i rzucił swój żołnierski płaszcz na podłogę. Przyglądałem się tej scenie, nie bardzo wiedząc, jak mam zacząć rozmowę o kolejnych rewelacjach dotyczących mojego ojca.
- Gorąco – narzekał mój narzeczony, rozpinając także koszulę.
Istotnie, dni były coraz bardziej upalne. Lato w tym roku dopisało wspaniałą pogodą. Spojrzał na mnie i po wyrazie jego twarzy wywnioskowałem, że natychmiast zorientował się, że coś się stało.
- Casius?
- Spójrz na to. – odparłem, podając mu dokumenty ojca. Podszedł do mnie i wziął papiery, po czym przeczytał je pobieżnie. Przez chwilę nic nie mówił, ciągle wpatrując się w zapisane dokumenty. Wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Liam. Wiemy już, że uciekł z Sadal. – powiedział.
- Zobacz sobie, nie tylko uciekł. Zmienił imię i nazwisko.
- Saen’Laeine? Sprytnie i nieostrożnie zarazem. Saen’Laeine – Liam Seanan. – odrzekł Rainamar, przewracając kartki, żeby sprawdzić, czy nie ma czegoś na drugiej stronie. – Dziwne, że nie domyśliliśmy się, że Seanan to nie jest jego prawdziwe nazwisko.
- Zbyt wiele rzeczy jest dziwnych! – rzuciłem gorzko.
- Fhearghail… To brzmi bardzo znajomo. Jakbym już słyszał albo czytał je kilka razy.
- Znasz kogoś takiego?
- Prócz ciebie, jak się okazuje? – uśmiechnął się ironicznie.
- Daruj sobie.
- Poczekaj… Jak sobie to wszystko poskładam, to widzę… Wiemy, że Liam, albo Saen’Laeine, jak się okazuje, dał ci imię po dziadku? Swoją drogą nie wyrażał się o nim zbyt pochlebnie. Casius… Casius… Casii… W Imperialnych rocznikach można znaleźć wersję, której my używamy – ‘Casius’, nie uwzględniają sadalskiej wymowy ani pisowni. Hmm… - jego słowa w ogóle nie miały dla mnie sensu. Wpatrywałem się w niego, jakby stracił rozum.
- Jak to się ma do mojego ojca? – dopytywałem się zrezygnowany. W ogóle nie podobała mi się ta cała sytuacja. Byłbym wdzięczny, gdyby ktoś raczył mi to wytłumaczyć, ale Leith nie był chętny, a poza nim nikt nic nie wiedział. Przedziwne.
- Casius Fhearghail, zabity przez jednego z imperialnych oficerów prawie dwadzieścia pięć lat temu był jednym z bohaterów sadalskiego buntu. – odparł w końcu mój narzeczony.
- To może być zwykły zbieg okoliczności… - rzuciłem.
- Być może. Trudno znaleźć w imperialnych opracowaniach rzetelne informacje, ale…
- Chcesz mi powiedzieć, że jestem wnukiem buntownika i synem zdrajcy zarazem? – przerwałem mu.
- Niczego nie chcę ci wmawiać. Jeśli jednak chcesz się dowiedzieć czegokolwiek, to wygląda na to, że musimy się udać to twojej… matki. – powiedział.
- Coś mi jednak nie pasuje… Leith wiedział że Liam to ten, którego szuka, mimo, że zmienił imię i nazwisko. Jak to możliwe? Dlaczego jego towarzysze go nie znaleźli? Daire wykręcał się tym, że ma rzekomych informatorów, magów…
- Polityka Imperium jest jasna. Ponad dwadzieścia pięć lat temu, zaczął się bunt. Trwał on przez jakiś czas i wydawało się, że Sadalczycy czegoś dokonają. Jednak nagły przełom w walkach przesądził o ich losie. Jeśli ktokolwiek był w to zamieszany, Imperium nagrodziło jego… hmm… trudy, jeśli mogę tak to nazwać. Jeśli chodzi o Sadalczyków… Chcieli zemsty, to wydaje się zrozumiałe. Możni w Imperium doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Zmiana nazwiska, ograniczenie przepływu ludności między tymi dwoma krajami… Nie zastanawiało cię nigdy, dlaczego dopiero od niedawna granice nie są już tak silnie kontrolowane przez straż? Jeden człowiek nie zdołałby znaleźć nikogo, choćby nie wiem, jak się starał. Leith miał zaplecze. Ma też swoje sposoby, on lubi intrygi i nawet się z tym nie kryje. Wściekli Sadalczycy, pałający chęcią zemsty to całkiem inna sprawa.
- Kiedy tak o tym mówisz, wydaje się to nabierać większego sensu. – powiedziałem niechętnie. Rainamar pojrzał na mnie z dziwnym współczuciem i klęknął, obejmując mnie w pasie.
- Jeśli jest prawda w tym, że twoja matka żyje, że Liam rzeczywiście uciekł w dziwnych okolicznościach, to wszystko da się zweryfikować. Zobaczymy się z tą kobietą, która ponoć jest twoją matką, a jeśli szczęście dopisze, także z innymi ludźmi. Liam musiał przechowywać te dokumenty, jako dowód dla Imperium. Musi to być gdzieś zapisane w archiwach. Sprawdzę to, jeśli chcesz.
- Jak? Nie wyobrażasz sobie, że cię tam wpuszczą!
- Mnie może nie, ale kapitana Wschodnich Gmin Imperium na pewno. – odparł.
- Nie chcę, żebyś miał jakieś kłopoty….
- Casius, gdybym uważał, że to jest dla mnie ryzykowne, nie proponowałbym. – zaprotestował mój narzeczony.
- Wręcz przeciwnie. – wcale mu nie wierzyłem.
- No dobrze, ale w tym przypadku nie stanowi to dla mnie żadnego problemu. Nie zapominaj, że składamy projekt niepodległościowy. Muszę zdobyć przecież jak najwięcej informacji o strukturze Sadal i polityce Imperium wobec tego kraju. – rzekł, uśmiechając się na wpół złośliwie.
- Wiesz co robić.
Rainamar tylko uśmiechnął się szerzej.

***



Elena i Deris

- Twój syn znów wymyśla problemy. – zagadnęła Elena, obserwując z uwagą swojego drogiego męża. Deris tylko przytaknął, chrząkając coś niezrozumiale pod nosem. Kobieta zmarszczyła brwi i zbliżyła się do niego.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? – zapytała.
- A powinienem mówić coś jeszcze? – zapytał ork, unosząc na nią jasnobrązowe oczy.
- To twój syn!
- Dorosły syn! W ogóle którego miałaś na myśli? – zastanowił się Deris Ashghan, wracając do mierzenia desek.
- Twoje najmłodsze słońce, mój drogi. – wyjaśniła Elena.
- Rainamar ma skłonności do przesady, dobrze o tym wiesz. – zbagatelizował ją mąż, wzruszywszy tylko ramionami. Doprawdy, nie widział powodu, dla którego miałby rozpoczynać konwersację na temat Rainamara i jego nie kończących się kłopotów.
- Nawet nie wiesz, co teraz wymyślił! – upierała się dalej Elena.
- A czy widzisz, ukochana, żebym tęsknił za tą wiedzą? – odrzekł ze znużeniem Deris, odkładając jedną z desek na trawę. Sięgnął po drugą i ułożył ją w miejsce poprzedniej.
- Och!
- Uspokój się, Elena. Rainamar sobie poradzi. Jeśli nie, to jego strata. Nie wiem, dlaczego tak się nim zamartwiasz. Od bardzo dawne nie jest już dzieckiem.
- Ale się tak zachowuje! – zaprotestowała kobieta. – Ubzdurał sobie, że Casius zamierza go zostawić.
Deris spojrzał na nią przez krótką chwilę.
- Cóż, może wyszłoby mu to na dobre. – zastanowił się przez chwilę.
- Czy ja dobrze słyszę? – prawie zakrzyknęła Elena, wpatrując się z niedowierzaniem we własnego męża.
- Nie dziw mi się, najdroższa. Rainamar jest porywczy, najpierw działa, a potem myśli. Casius z kolei… Wiem, że to co powiem, może cię rozzłościć, Eleno, ale mały Casius, mimo wszystko ma dużo z Liama.
- Nie mogę się z tobą zgodzić! Liam był… nawet nie potrafię dobrać słów, żeby opisać tego impertynenta! – odrzekła urażona kobieta. – W ogóle jak te dwie rzeczy mają się do siebie nawzajem!
- To są zbyt odmienne charaktery, Eleno! Nie chcę być złym prorokiem, ale nie wierzę, że z tego może być coś trwalszego. Nie zdziwiłbym się, gdyby Casius znalazł sobie kogoś bardziej odpowiedniego.
- Jak możesz tak mówić! Rainamar jest twoim synem!
- Właśnie dlatego mogę. Znam go i widzę, jaki jest. Nie oszukujmy się, ukochana, ale nasz młodszy syn ma trudny charakter. Kocham Casiusa jak własne dziecko. Kocham także mojego syna, sama wiesz, jak bardzo. Kiedyś było między nimi lepiej, przyjaźnili się, byli dla siebie jak bracia. Boję się, że te emocje ich wypalą i zniszczą to, co było między nimi najcenniejsze. Właśnie ich przyjaźń, moja droga.
- Jak zwykle wiesz, co powiedzieć. – odparła cicho Elena.
- Chcę, żeby obaj byli szczęśliwi. Kim my jesteśmy, żeby mówić im, co mają robić? Casius i Rainamar są dorośli. Spróbuj to wreszcie dostrzec, ukochana.











Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum