ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Kwestia honoru 12 |
Sala, w której zbierała się rada była bardzo duża, o wysokim, łukowatym sklepieniu i ogromnych oknach. Mimo to, Varrander miał wrażenie, że się dusi.
Król Fellestin zasiadał u szczytu podłużnego stołu, między Głównym Sekretarzem i Naczelnym Generałem wojsk. Poza nimi znajdowało się tu około dwudziestu szlachciców i wysokich stopniem żołnierzy. Książę rozpoznał między innymi dwóch przedstawicieli rodu Dreikhennenów, których czerwone włosy wyraźnie odcinały się na tle innych. Kątem oka wyłapał także Czarnego Maga – dość tajemniczą osobistość, ale jego stosunki z Harlandzkim władcą nie należały teraz do zmartwień młodego dziedzica. Miał wiele poważniejszych.
- Myślę, że jako dużą uprzejmość ze strony Waszej Wysokości powinienem przyjąć fakt, że postanowiliście zagrać ze mną w otwarte karty – odezwał się Varrander, kiedy zakończyli już wstępne formalności.
- Twój ton, książę, wskazuje jednak, że daleko ci do poczucia wdzięczności – zauważył Fellestin. Jego szare oczy były zimne i nieprzeniknione, a głos całkowicie beznamiętny.
- Ależ wręcz przeciwnie – chłopak wymusił grzeczny uśmiech. – To, że mimo mojej trudnej sytuacji – „albo raczej z powodu niej”, dodał w myślach – postanowiliście zgodnie ze swoją obietnicą dać mi dostęp do wszystkich związanych ze sprawą informacji odczytuję jako akt łaski.
- Cóż, jak widać dotrzymujemy obietnic. I cieszę się, że dostarczone dokumenty pozwoliły ci, książę, na zbudowanie dokładnego obrazu sytuacji. W końcu jesteśmy po jednej stronie. Dla sojuszników szczerość to podstawa, czyż nie? – głos króla nie zmienił się ani na jotę, ale Varrander doskonale odczytał ukrytą w tym zdaniu bezlitosną kpinę.
- Piękne słowa – odparł lodowato. – I jakkolwiek, jak już wspominałem, jestem wdzięczny, że pozwolono mi na ocenienie sytuacji, w której się znajduję, tak nie mogę powstrzymać rozczarowania, że pozwolono mi na to dobrodziejstwo dopiero w momencie, gdy nie mam już najmniejszego na nią wpływu i nie jestem w stanie jej zmienić.
- Doprawdy nie rozumiem, skąd gorycz w twoim głosie, Wasza Książęca Mość – wtrącił się Główny Sekretarz, jasnowłosy, dość przystojny mężczyzna po czterdziestce, o matowych oczach i wąskich ustach zaciśniętych w kreskę. – O ile wiem, nie naszym zadaniem jest informowanie władcy o warunkach panujących w jego własnym kraju.
- Skąd gorycz w moim głosie? – syknął Varrander. – Może stąd, że mój los i los mojej ojczyzny został nierozerwalnie połączony z losem państwa, które jest główną przyczyną, dla której niemalże upadło? To wy od początku dążyliście do wojny, wojny którą chcecie ogarnąć całą Wszechziemię i która pochłonie tysiące istnień! Odgrywanie niewiniątka wychodziło wam aż zbyt dobrze – zapędzeni w kozi róg, otoczeni przez południowe państwa, dążące do zjednoczenia się pod władzą Zuranu w groźne imperium. Ale nikomu nie przyszło do głowy, że większość państw z południowego wybrzeża tak chętnie oddało się pod skrzydła Zuranu w strachu przed wami, bo już czuli jak wasze chciwe łapska zaczynają im się dobierać do tyłków! Ale kiedy dobiegły was plotki o coraz lepszych stosunkach tego kiełkującego imperium z północą, wreszcie strach was obleciał. Domyśliliście się, że jeśli Zuran i Daara połączą siły to usuną was jak cholerny wrzód, którym jesteście. Wiedzieliście, że zachód jak zwykle za bardzo będzie trząsł portkami żeby się w to mieszać, a wschód jest zbyt słaby. Dlatego postawiliście na państwa centralne, a najlepszą drogą do nich był Venerg…
- Nie pojmuję, dlaczego traktujesz nas jakbyśmy byli dziećmi, które zapragnęły zagarnąć zbyt dużo cukierków, mój książę – znów wtrącił się Główny Sekretarz. – Mówimy o polityce. A polityka nie ma nic do czynienia z chciwością i nie ma w niej miejsca na rozpaczanie nad skutkami wojen bo wojny są konieczne. Polityka to nieustanny pokaz siły, a wielką siłą naszego państwa jest wojsko. To oczywiste, że chcieliśmy wykorzystać przewagę, aby zyskać wpływy na południu. Tak samo, jak nieuniknione stało się poszukiwanie sojusznika w sytuacji gdy Daara i Zuran sprzymierzyły się przeciwko nam. Dlatego dziwi mnie oskarżycielski ton – powiedział spokojnie, a Varrander spiorunował go spojrzeniem.
- Więc dlaczego nie zaproponowaliście wtedy sojuszu wprost? – syknął, chociaż domyślał się odpowiedzi.
- Obawialiśmy się, że w tej sytuacji nasi przeciwnicy będą mogli zaoferować wam lepsze warunki, lub, co bardziej prawdopodobne, że w ogóle nie będziecie chcieli brać udziału w tej kampanii – odparł Fellestin mimo wszystko. Podobnie jak jego poddany wcześniej, mówił opanowanym tonem, ale bardziej łagodnym, teraz już pozbawionym wszelkiej kpiny. – I dlatego, jak już zapewne zauważyłeś, Wasza Książęca Mość, uwikłaliśmy was w tę paskudną sieć intryg. Potrzebowaliśmy kontroli, potężnych wpływów w twojej ojczyźnie, które pomogłyby doprowadzić do sytuacji, gdzie król nie będzie w stanie samodzielnie podejmować decyzji i będzie zmuszony, aby pójść nam na rękę. I tak, do tego celu wykorzystaliśmy Iriema, który od lat służył na dworze w Venergu. I nie służył tam przypadkowo, tak jak nie przez przypadek wysłaliśmy tam Vargo Dreikhennena, aby w odpowiednim czasie go zastąpił. Ale uprzedzając twoje pytanie, nie wykorzystywaliśmy Iriema do kontroli dopóki nie stało się to konieczne. Po prostu, jak to mówią… przezorny zawsze ubezpieczony. To, czego nie przewidzieliśmy, to że nasi przeciwnicy podejmą grę i wprowadzą na scenę Naedję. To niemalże pokrzyżowało nam szyki, a z pewnością bardzo przedłużyło całą sprawę. Rozumiem twój gniew. Nikt nie lubi być zwodzony, a chwyty które zastosowaliśmy dla wciągnięcia was w naszą sprawę były wyjątkowo paskudne. Nie jesteśmy tu jednak po to, aby roztrząsać nasze winy, czy poruszać moralność naszych działań…
- Przez lata rozgrywaliście swoją wielką partię szachów, w której Venerg był planszą, a nasi ludzie waszymi pionkami – warknął Varrander ignorując ostatnią uwagę króla. – Knuliście, manipulowaliście i kłamaliście nam w żywe oczy! Iriem stał w samym centrum, a jednocześnie zawsze w cieniu. Wszyscy wiedzieli, że często szepcze mojemu ojcu do ucha kierując jego decyzjami, ale naiwnie myśleliśmy, że pomaga mu utrzymywać swoją władzę w pewnej ręce, podczas gdy tak naprawdę, pośrednio zdobywał ją dla was. Był niczym innym, jak cholernym nożem na gardle mojego ojca! – niemal krzyknął, czując jak emocje biorą górę nad rozsądkiem i chyba przez to, już cichszym i przepełnionym goryczą głosem dodał: – A Vargo miał być nożem na moim gardle.
Zauważył, jak kilku szlachciców uśmiechnęło się pod nosem słysząc ton, z jakim wypowiedział ostatnie słowa. Wyraźnie na zamku nic nie miało szans pozostać niezauważone i wielu ze zgromadzonych jeśli nie wiedziało, to przynajmniej domyślało się relacji jaka ich łączyła.
- Och, czyżby tu leżał problem? – fałszywa uprzejmość w głosie Głównego Sekretarza nie była ani trochę wiarygodna w połączeniu z jadowitym błyskiem w oczach. – Czyżby tu leżała przyczyna twojego zawodu, mój książę? Byłeś pewien, że otrzymałeś w podarku uroczego szczeniaka, którego wytresujesz sobie na obronnego ogara. To pewnie ubodło twoją dumę, że ten pies gotów był w każdej chwili odgryźć dłoń swojego pana.
- Nie nazywaj go psem! – warknął Varrander aż unosząc się z miejsca, zdając sobie sprawę, że i tak za bardzo odsłonił się na tym spotkaniu.
- To była tylko metafora – odparł mężczyzna z paskudnym uśmiechem na wąskich wargach. – Choć może niezbyt trafna, biorąc pod uwagę, że wyraźnie przywiązałeś się, panie, do niego w sposób jaki niekoniecznie łączy pupila z właścicielem. Być może więc powinienem powiedzieć…
- Nic już nie powinieneś powiedzieć – przerwał mu Fellestin władczo, z tym samym, chłodnym opanowaniem. – Za wyjątkiem przeprosin.
- Ależ, ja tylko…
- Zamilcz, Nabris – w tonie króla pobrzmiewała stalowa nuta. – Zdajesz się zapominać, że zwracasz się do następcy tronu, członka królewskiego rodu. I niezależnie od tego, w jakiej sytuacji byśmy się nie znajdowali, winien mu jesteś szacunek.
Urzędnik pokornie skinął głową i w kilku, nieszczerych słowach wyraził swoją skruchę, czego książę nawet nie skomentował. Powstrzymał się za to od ciśnięcia w niego szklanką i uspokoił trochę, a po chwili głos znów zabrał Fellestin Eisaner.
- Wybacz, książę, ale wydaje mi się, że zbyt bardzo odbiegliśmy od tematu. Tak jak mówiłem, nie spotkaliśmy się tutaj, aby roztrząsać nasze winy. Jesteśmy tu, aby dokonać praktycznych rozwiązań. Takich, które obu stronom przyniosą korzyść.
„Chcesz powiedzieć, żeby dokonać formalności. Już dawno wymyśliliście swoje praktyczne rozwiązania, a ja mogę już tylko uścisnąć wam dłonie i podziękować, chociaż nie znalazłbym się w tym bagnie, gdyby nie wasze podłe zagrywki”, pomyślał, ale tym razem trzymał swój język na wodzy. Fellestin miał rację, to nie był czas na tego typu kłótnie i Varrander chciał już po prostu zakończyć to koszmarne spotkanie.
- A więc? – zapytał. – Jak wygląda wasza propozycja? Dostaję armię, poparcie wasze, a jako dodatek poparcie znacznej części mojej własnej szlachty, które tak sprawnie pozyskał Iriem. Pomagacie mi odzyskać koronę, a także pozbyć się Naedji, Wespana i wszystkich tych, którzy z nimi spiskowali, dzięki czemu przywrócę w państwie równowagę. W zamian wypowiadam wojnę Daarze i Zuranowi, obliguję państwa centralne do poparcia mnie w tej sprawie i ramię w ramię z Harlandem rozbijamy ten niebezpieczny dla wszystkich sojusz.
- Pokrótce, owszem – zgodził się Fellestin. – I na pewno dostrzegasz też korzyści, jakie płyną z tego rozwiązania…
- Wystarczy, że dostrzegam jakie będą konsekwencje, jeśli się nie zgodzę – Varrander przerwał spokojnie, zmuszając się do uprzejmego uśmiechu. – Nie twierdzę, że w efekcie Venerg będzie stratny, ale to pokaże czas.
- Tak – zgodził się król, patrząc na chłopaka łagodnie. – Czas wszystko pokaże.
*
Zdawało mu się, że to potworne spotkanie trwało wieki. W rzeczywistości minęło kilka, boleśnie długich godzin, podczas których starał się zmusić otępiały umysł do spamiętania nazwisk, liczb i nadążyć za planowaniem działań. Świadomość, że to zaledwie wstęp i prawdziwe rozmowy zaczną się dopiero gdy on obejmie już tron i będzie miał po swojej stronie własnych doradców, wcale nie poprawiało mu nastroju.
W końcu jednak koszmar dobiegł końca i wreszcie znalazł się w swojej komnacie. Obszerny gabinet powitał go pomarańczowo-złotym blaskiem zachodzącego słońca wlewającym się przez wysokie okna.
Powitał go też Vargo.
Siedział na zdobionym krześle przy biurku, tym samym, na którym dwie noce temu się kochali. Wpatrywał się w podłogę nieporuszony i zamyślony, jakby czekał już bardzo długo i gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi podniósł wzrok na Varrandera. Na jego widok zacisnął też spoczywającą na udzie dłoń w pięść, trochę nerwowo, poza tym jednak nic się nie zmieniło. Nie uczynił żadnego kroku w kierunku chłopaka, a twarz wojownik jak zwykle pozostawała bez wyrazu.
- Varr – powiedział w końcu.
Nigdy nie słysząc od swojego strażnika zbyt wielu słów, książę nauczył się bezbłędnie je odczytywać. I wiedział, że teraz Dreikhennen oczekuje wyjaśnień. Westchnął ciężko i podszedł do jednego z foteli stojących pod oknem, żeby opaść na niego ciężko.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała zupełna cisza, a żaden z nich nie uczynił najmniejszego ruchu. W końcu jednak Vargo wstał i usiadł naprzeciwko kochanka. Wciąż się nie odezwał, patrzył tylko na chłopaka wyczekująco, aż ten, jak zwykle, złamał się i pierwszy przerwał milczenie.
- To był ciężki dzień – mruknął. – Ale kolejne pewnie nie będą łatwiejsze, więc może to tak samo dobry moment, żeby porozmawiać. Czy raczej, tak samo zły – prychnął. Przez jakiś czas znów siedzieli bez słowa.
- Wyjaśnij – poprosił wreszcie Dreikhennen.
Varrander znów westchnął i przetarł twarz dłońmi, zastanawiając się, czy ma na to wystarczająco dużo siły.
W końcu zaczął mówić. Mówił długo, martwym, wypranym z emocji tonem. Mówił o planach jakie Harland snuł wobec innych krajów. Mówił o wojnie, jaką mieli wywołać i o tym, ile krwi będzie trzeba rozlać, żeby wszystko wróciło do normy. Mówił o intrydze jaka przez lata kwitła na dworze Venergu i, bardzo dużo, o Iriemie. O tym jak omotał króla, jak manipulował wszystkimi wokół, jak starał się zacisnąć sznur na szyi władcy aby w końcu wplątać go w tą parszywą wojnę. O tym, jak Iriem wykorzystywał ich zaufanie, jak sączył zdradziecką truciznę i Varrander zastanawiał się przy tym, z ilu z tych rzeczy Vargo zdawał sobie sprawę. Ale nawet jeśli wiedział to wszystko, chłopak niczego nie pomijał, monotonnym głosem wyrzucając z siebie złość i gorycz, które od wczoraj gromadziły się w nim niczym ropa w otwartej ranie.
Aż wreszcie zaczął mówić o nich. Mówił, że rola Vargo nigdy nie miała polegać na wyłącznie na ochronie. Że Iriem miał go wszystkiego nauczyć i przygotować, aby mógł przejąć jego miejsce. Że chwalebne zadanie obrony prawowitego dziedzica stanowiło tylko wymówkę. Bo Dreikhennen nigdy nie miał być tylko strażnikiem, miał nie tyle opiekować się Varranderem, co go kontrolować, miał być dłonią Harlandu, która pociągała za sznurki w Venergu.
Przez cały ten czas wojownik nie odezwał się nawet słowem, i wciąż uporczywie milczał, więc chłopak zaczął opowiadać o tym, co znaczy to dla nich. Tłumaczył, że będzie musiał pozbyć się szpiegów i odzyskać pełną władzę w kraju i że w takim wypadku nie mógł mieć Vargo u swojego boku. Nie, znając już jego zadanie. Tłumaczył, że jeśli teraz Fellestin Eisener chciał, aby Dreikhennen został w Venergu to Varrander nie mógł się na to zgodzić. Bo gdyby nawet teraz Harland, mając na głowie wojnę i całą resztę, przestał szpiegować sojuszników, to on i tak nie mógłby zaufać swojemu kochankowi, bo był po prostu jego zbyt wielką słabością i zbyt bardzo bałby się, że to zostanie wykorzystane przeciwko niemu. I to by go zniszczyło. To by zniszczyło ich obu.
Dopiero, kiedy wyrzucił z siebie to wszystko, poczuł jak bardzo jest zmęczony. Jak bardzo wyczerpały go stres, zbyt wielki nakład informacji, nieprzespana noc i przede wszystkim, jak wyczerpało go nieustanne uczucie żalu. Ukrył twarz w dłoniach, a w pomieszczeniu znowu zapadło ciężkie milczenie, rozpływając się po komnacie w lepkim półmroku, gdyż za oknem zapadał już wieczór.
Chłopak nie drgnął, kiedy usłyszał jak jego kochanek wstaje i podchodzi. Potem jednak został przez niego pociągnięty w górę, więc wstał bez sprzeciwu, pozwalając się objąć. Miał wrażenie, że silne, i zawsze pewne ramiona Vargo teraz drżą delikatnie. Wtulił się jednak w szeroką pierś i przez chwilę oddychał płytko wdychając znajomy zapach ciała mężczyzny, a jego dłonie, jak gdyby bez udziału woli desperacko wczepiły się w ubranie partnera. Ten odsunął go delikatnie po jakimś czasie i wykonał ruch, jakby chciał go jeszcze pocałować, ale wlepił tylko wzrok w podłogę.
- Powinieneś odpocząć – mruknął Dreikhennen zachowując obojętny ton, chociaż głos miał jeszcze bardziej chrapliwy niż zwykle, jakby z trudem wydobywał go przez ściśnięte gardło.
Varrander skinął tylko głową bezmyślnie, także niezdolny żeby nań spojrzeć. Nie mógł się zdobyć, aby odprowadzić kochanka wzrokiem i o jego odejściu poinformował go dopiero trzask zamykanych drzwi.
*
Mimo zmęczenia, udało mu się zasnąć dopiero nad ranem, obudził się za to późnym popołudniem. Tego dnia na szczęście nie wymagano od niego uczestnictwa w żadnych obradach, nie musiał się więc nigdzie spieszyć. Spotkania w sprawie planowania kampanii nie napawały go optymizmem, ale z drugiej strony, żałował że nie ma niczego, czym mógłby się zająć i odciągnąć od ponurych rozmyślań. Wojna odsunęła się w nich na drugi plan, myśli uporczywie krążyły wokół Vargo.
Książę na przemian przechadzał się bezmyślnie po swojej komnacie, albo pusto wpatrywał przez okno. Wiedział wcześniej, że musi się liczyć z rozstaniem, ale teraz, kiedy okazało się to w zasadzie nieuniknione, nie potrafił powstrzymać palącej go od środka fali goryczy. Dodatkowo znowu miał wrażenie, że dusi się w tych pałacowych ścianach, więc po kilku godzinach bezczynności, postanowił zaczerpnąć przynajmniej trochę świeżego powietrza.
Wyszedł z pokoju i skierował swoje kroki do zachodniego skrzydła. Nie zdołał poznać dokładnie rozkładu zamku, ale pamiętał, że znajdował się tam taras z widokiem na ogród.
Przemierzał korytarze zupełnie niewrażliwy na piękne wnętrze. Bogactwo barw niezwykle szczegółowych gobelinów nie robiły na nim wrażenia, podobnie jak realizm marmurowych rzeźb, odprowadzających go pustym, kamiennym spojrzeniem.
Niewielki taras, do którego zmierzał, otoczony był posrebrzaną barierką, z niezwykłą misternością wykonaną w taki sposób, aby przypominała pnący się bluszcz. Varrander nie zwrócił jednak uwagi także na to, na wdzięcznie splatające się ze sobą subtelne pędy, ani na delikatne listki wyglądające jakby zaraz miały poruszyć się na lekkim wietrze.
Słońce zachodziło, barwiąc niebo plamami czerwieni i złota. Rozkwitający ogród skąpany w ciężkim blasku gasnących promieni wyglądał zjawiskowo, ale i to nie było w stanie poruszyć księcia, dla którego nic nie równało się teraz z dziką naturą wschodu. Surowe, bezkresne równiny wypełnione tylko swobodnym tańcem pożółkłej trawy w takt chłodnych podmuchów, zawsze pozostaną dla niego najpiękniejszym widokiem na świecie.
W powietrzu unosił się subtelny zapach kwiatów i chociaż nie było zimno, chłopak poczuł, że zrobił błąd przychodząc tu jedynie w cienkiej koszuli, bo wraz z wieczorem nadciągał chłód. Varrander nie zamierzał jednak wracać, oparł się łokciami o barierkę i mimo pokrywającej mu ciało gęsiej skórki, przez jakiś czas stał bez ruchu.
Po kilku chwilach usłyszał za sobą pewne kroki, więc odwrócił się w tamtą stronę. Ze zdziwieniem zauważył, że podchodzi do niego Fellestin Eisaner. Mężczyzna miał na sobie dobrze dopasowany dublet w kolorze indygo i wyglądał równie szlachetnie, co zwykle. Nie należał może do szczególnie przystojnych, ale miał iście królewską urodę, dumne czoło, wysokie kości policzkowe i te oczy – jasne i przeszywające, chociaż książę przysiągłby, że odkąd spotkali się po raz pierwszy, zmarszczki wokół nich się pogłębiły.
- Wasza Wysokość – chłopak skłonił się lekko, na co tamten skinął delikatnie głową i powiedział:
- Nie spodziewałem się tu ciebie zastać. Ale to szczęśliwy zbieg okoliczności, gdyż chciałem z tobą porozmawiać w cztery oczy.
- W cztery oczy? – zdziwił się Varrander. – Mam rozumieć, że nie dotyczy to spraw państwowych?
- Nie – Fellestin uśmiechnął się lekko. – Nie dotyczy.
- W takim razie słucham – chłopak na powrót oparł się o barierkę, a jego rozmówca uczynił to samo.
- Wiem, że nie darzysz mnie w tym momencie sympatią. Nie dziwię się, nie mam też zamiaru o nią zabiegać…
- Sympatią? – książę nie mógł powstrzymać prychnięcia. – Wybacz, Wasza Wysokość, ale „darzenie sympatią” nie jest chyba w tym przypadku brane pod uwagę. Mamy przed sobą wojnę, moim odczuciom co do tej całej sytuacji chyba dałem już wyraz na spotkaniu rady, ale mimo wszystko mówimy tu raczej o polityce, nie o moich prywatnych upodobaniach.
- Cóż, mnie chodzi właśnie o te… prywatne odczucia. Dlatego chciałem rozmawiać sam na sam. Domyślam się, że tak czy inaczej możesz doszukiwać się w tym jakiejś politycznej gry, ale zapewniam cię, że tak nie jest. Ja… jestem też człowiekiem, książę. Chociaż na pierwszym miejscu, oczywiście zawsze królem – dodał, znów uśmiechając się lekko. Varrander teraz dopiero dostrzegł, że uśmiech ten był niezwykle zmęczony, zgorzkniały jak u bardzo starego człowieka, chociaż Eisaner nie liczył więcej, niż czterdzieści parę lat. – Tym razem jednak… przychodzę jako człowiek. Od czasu do czasu muszę nim być, nim całkiem zapomnę jak to się robi. Jako król podjąłem takie, a nie inne decyzje i nie mogę za nie przepraszać, gdyż wszystkie działania podjąłem mając na uwadze dobro mojego kraju. Ale myślę, że jest coś co mogę naprawić. Coś co mogę pomóc uratować z politycznej burzy, bo to nigdy nie powinno się tam znaleźć. Możemy używać żelaza, ognia i zdrady, ale jeśli wplączemy w to także uczucia… to wtedy nie zostanie w nas nic ludzkiego. Nic, do czego moglibyśmy wrócić.
- I co takiego chcesz ratować? Wyciągać z „politycznej burzy”?
- Myślę, że wiesz, o czym mówię.
- Tak – potwierdził obojętnie. – Chyba wiem.
- Dostaniesz Vargo Dreikhennena. Oczywiście nie możesz się zgodzić, aby z tobą teraz został. Mimo moich wzniosłych słów, nie ufasz mi. Nawet jeśli potrafiłbyś zaufać jemu, to jego obecność na dworze w Venergu, podczas gdy będziesz pozbywał się naszych wpływów i próbował odzyskać pełną władzę, zostanie odczytana jako twoja słabość. Może nawet obraza. Dlatego nie zaproponuję ci tego. Ale zostanie odsunięty od całej tej sprawy. Prawdopodobnie szybko mianujemy go oficerem, jest odpowiednio szkolony i pochodzi ze znamienitego rodu, dodatkowo jest już uznany za bohatera. Taki dowódca będzie dla nas cenny. Wyślemy go na front, z dala od polityki, a kiedy wojna się skończy zwolnimy ze służby.
- I myślisz, że w to uwierzę? – parsknął. – Teraz, kiedy wiem, do czego jesteście zdolni? Myślisz, że nie wiem, że spróbujecie uśpić moją czujność, dać czas, mnie i sobie, żeby skupić się na tym co teraz dla was najważniejsze, czyli wygraniu tej cholernej wojny, a potem, kiedy wasza chciwość zostanie chwilowo zaspokojona sięgniecie dalej? Zawsze będziecie sięgać dalej, chcieli więcej…
- Tak – przerwał Fellestin łagodnie. – Może i tak. Nie obiecuję, że zostawimy Venerg w spokoju, bo jeśli będzie to niosło korzyść dla Harlandu, to nie zawaham się zrównać Ragh-Naed z ziemią, nie zawaham się wymordować twoich ludzi, a twojej głowy zatknąć na bramach miasta. To mało prawdopodobny scenariusz, ale jestem w tej kwestii szczery. Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Ale obiecuję, że Vargo Dreikhennen nie będzie od teraz nikim więcej, niż tylko żołnierzem. Tak naprawdę zawsze nim był, z tego co wiem. Iriem z jakiś przyczyn nie wykonał zadania i trzymał Vargo z boku, o niczym mu nie mówiąc. Może nie zdążył, a może i on miał swoją ludzką stronę. Trudno powiedzieć. W każdym razie, młody Dreikhennen może być twój, jeśli odpowiednio to rozegrasz, a z tego co wiem, gra jest dla ciebie warta świeczki. Ja obiecuję ci, że Harland nie będzie się w to mieszał. Ale nie musisz, pewnie nawet nie powinieneś, mi ufać. Musisz zaufać jemu. Musisz ufać, że mimo wszystko, w całym tym bagnie z kłamstw, intryg, zdrad i chciwości, jest miejsce też dla was. Miejsce do bycia… po prostu człowiekiem.
- A ty byś to zrobił? – zapytał Varrander po chwili milczenia. – Z tym wszystkim, co widzisz na co dzień, potrafiłbyś uwierzyć, że jest takie miejsce? Potrafiłbyś dać komuś tą odrobinę zaufania?
Król milczał przez chwilę, wpatrując się bez wyrazu w zapadający nad ogrodem zmierzch. Chłopak z napięciem wpatrywał się w jego dumny profil, nieporuszony niczym rzeźba.
- Czasami myślę, że ta… „odrobina zaufania” jest wszystkim, co mam. Co trzyma mnie przy życiu – powiedział wreszcie władca cicho. – Wiesz, kim jest Samiel Nabris?
- Nabris? – książę zmarszczył brwi. – Przede wszystkim strasznym skurwysynem. I Głównym Sekretarzem, przy okazji.
Fellestin uśmiechnął się blado na te słowa.
- Tak. A wiesz kim był wcześniej? Jego rodzice to chłopi. Prości jak gwóźdź. Ale on był inny, mądry, ambitny… zbyt ambitny. Skończył najlepsze szkoły, a to prawie niemożliwe dla kogoś z jego urodzeniem. Ale zwykły urzędnik, nawet gdy zdobył pozycję na zamku… to i tak mu nie wystarczało. Piął się wyżej. Coraz wyżej, aż wreszcie wylądował tu gdzie jest. Na stołku Głównego Sekretarza i w moim łóżku. Domyślasz się, że osiągnięcie takiej pozycji – sekretarza, nie mojego kochanka – dla kogoś jego pochodzenia, jest niemożliwe z samą tylko inteligencją i ambicją. Jest przebiegły… to zresztą mało powiedziane. Jest bezwzględny, oślizgły niczym wąż, wyrachowany i bardzo niebezpieczny. Wszyscy, którzy o tym wiedzą, o mnie i o nim, mówią, że hoduję żmiję na własnej piersi. I mają rację. Z tym, że ja wierzę, że ta żmija mnie nie ukąsi. Że polityka nie przedrze się przez zamknięte drzwi do tego miejsca, gdzie jestem człowiekiem. Że to miejsce istnieje, i że naprawdę jestem tam tylko ja i tylko on, że jest tam dla mnie. Że nie próbuje tego wykorzystać, jak wykorzystuje wszystko i wszystkich wokół. Dlatego tak, jestem zdolny do tej odrobiny zaufania.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Przyjmij to jako akt dobrej woli.
- Tak jak i oddanie Vargo? Taki po prostu… szlachetny gest, tak? Ludzki akt dobrej woli?
- Nie – Fellestin pokręcił głową wolno. – Sprawa Vargo, to co innego. To raczej… moje wołanie o pomoc. Mówiłem, że robię wiele rzeczy, z których nie jestem dumny. Mówiłem, że ich nie żałuję, bo robiłem je w słusznej sprawie. Nigdy jednak nie powiedziałem, że o nich zapominam. Że nie spędzają mi snu z powiek. Ty i Vargo… to bardzo niewiele w porównaniu z tym co się stało. Kropla w morzu. Ale chcę to jakoś naprawić, bo czuję, że to może być ostatnia kropla. Bo nie wiem, czy jestem w stanie znienawidzić się jeszcze bardziej.
*
Varrander wpadł do komnaty Dreikhennena jak burza. Ten stał przy oknie obserwując wolno zapadający zmrok. Drgnął zaskoczony tym nagłym wtargnięciem, ale nie zdążył się nawet odezwać, gdy książę podszedł do niego szybkim krokiem.
- Odejdź ze mną – wypalił chłopak, bez żadnych wstępów. – Jeśli teraz, kiedy wszystko już wiesz, kiedy widzisz, że nie ma dla nas innej drogi, poproszę cię, żebyś ze mną uciekł, to to zrobisz? Czy jesteś w stanie się dla mnie poświęcić, czy możesz zdradzić swój kraj i po prostu ze mną odejść?
- Varr, ja…
- Musisz podjąć decyzję. Teraz.
Vargo przez długi czas milczał. Wiedział, że jego twarz pozostała nieporuszona, ale czuł, jakby się rozpadał. Nie powiedział nic głośno. Nie był dobry ze słowami, a zresztą wątpił, żeby Varrander mógł zrozumieć jak trudne to jest dla niego. Jak głęboko zakorzenione miał bezwzględne posłuszeństwo wobec kraju, jak ważne, w jego rodzie szczególnie, były honor i oddanie ojczyźnie. Jak głęboko znamię zdrajcy wypaliłoby się w jego duszy, tak boleśnie, że na samą myśl miał ochotę rzucić się na własny miecz. Bez swojej godności, bez nazwiska, zostałby nikim, żałosnym, nic nie wartym odpadem i do końca życia nie potrafiłby spojrzeć w lustro.
- Kocham cię, Varr – powiedział w końcu.
- Kochasz mnie, ale…?
- Nie ma „ale” – mruknął, patrząc mu prosto w oczy, może po cichu licząc, że chłopak dostrzeże w nich jak wiele go to kosztuje. Że ta decyzja, decyzja o zdradzie, rozrywa go od środka, ale że to nie ma znaczenia. Nie potrafił wyrażać swoich uczuć i jak zawsze liczył, że Varrander po prostu je jakoś odgadnie. – Kocham cię. Zrobię, co zechcesz.
Chłopak odetchnął i przetarł twarz trzęsącymi się dłońmi.
- Ja ciebie też – szepnął cicho, wtulając się w kochanka rozpaczliwie. Przez chwilę tak trwali, nieruchomo.
- Ucieczka nie będzie łatwa – odezwał się po jakimś czasie Vargo. Pomijał kwestie konsekwencji, jeśli Varrander podjął taką decyzję, to nie będzie jej kwestionował. Dokonał wyboru, jakkolwiek bolesny on nie był, i teraz nie liczyło się nic innego.
Chłopak pokręcił głową i odsunął się lekko.
- Nie możemy uciec – powiedział zdławionym głosem, starając się ukryć zaczerwienione oczy kosmykami ciemnych włosów. – Powiedziałem tak, bo… bo musiałem wiedzieć. Musiałem wiedzieć, że nie będziesz ich narzędziem. Że jesteś mój.
- Jestem twój – potwierdził miękko, a książę pokiwał lekko głową.
- Rozmawiałem z Fellestinem – wyjaśnił. – Powiedział, że zwolni cię ze służby. Po wojnie. Teraz i tak nie mogę zabrać cię ze sobą, więc… to może być dobre wyjście. Będziemy mieli czas, żeby się z tym wszystkim uporać, żeby naprostować co trzeba. A wojna nie będzie trwać wiecznie. To potrwa miesiące, może nawet lata, ale w końcu… W końcu moglibyśmy razem. Na pewno nie otwarcie, nie tak jakbym tego chciał, wszystkie problemy nie znikną, ale to najlepsze, na co możemy liczyć. Będziemy bezpieczni, z czystym sumieniem i razem, tylko dla siebie, bez niczego co mogłoby nas poróżnić, czy stanąć między nami. Nie chcę się rozdzielać. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak długo to może potrwać, i o tym wszystkim co będę musiał zrobić, o tym że zostanę z tym zupełnie sam, że ty… – urwał, starając się wyrównać oddech. – Ale to jedyne wyjście. Na nic lepszego nie możemy liczyć, nawet jeśli to nie jest to, czego bym chciał… Ale to… to wszystko, nic więcej nie…
Dreikhennen przerwał mu łagodnie, delikatnie unosząc mu twarz za podbródek i całując lekko w wargi.
- Kocham cię, Varr – powtórzył po raz kolejny. – I będę czekał. Wiesz, że będę.
- Wiem. Ufam ci… – szepnął chłopak jeszcze, nim pozwolił na pogłębienie pocałunku. Zacisnął przy tym mocno powieki, jakby liczył, że kiedy otworzy oczy znikną mury zamku.
Oczywiście nie zniknęły, ale Vargo też nie, jeszcze nie. Dlatego postanowił jeszcze przez jakiś czas, jakkolwiek krótki miałby nie być, skupić się właśnie na tym.
*
Później Varrander rzadko powracał myślami do tamtego okresu. Niektóre wspomnienia były przyjemne, jak te z ich wspólnych nocy, krótkich chwil skradzionych w ciągu dni wypełnionych planowaniem i politycznymi potyczkami, czy nielicznych, potajemnych wypadów za miasto, aby choć na moment uciec z duszącej klatki pałacowych ścian. Ale nad nawet nad tymi najlepszymi wspomnieniami zawsze wisiało widmo nieuniknionego rozstania. Pocałunki, choćby najbardziej ogniste, zawsze pozostawiały w ustach gorycz. Każdy przelotny dotyk powodował rozpaczliwą chęć, żeby przylgnąć do siebie desperacko i już nie puszczać. A gdy kończyli się kochać, powietrze zamiast leniwej satysfakcji wypełniała cisza, czasem tak ciężka i nieznośna, że czasami i Vargo nie potrafił jej znieść. Wtedy mówił, zwykle w kółko powtarzając to samo.
Że tak musi być.
Że to najlepsze wyjście.
Że to nie koniec, przed nimi ciężki okres, ale przez to przejdą.
Że wojna nie będzie trwała wiecznie.
Że będzie czekał.
Varrander też czekał. Odkąd po stosunkowo szybko rozwiązanym konflikcie objął tron, a w ruch poszła zdradziecka machina stworzona przez Harland, nie pozostało już nic innego jak czekać, aż skończą się mroczne czasy pełne krwi i ognia.
Czekać i mieć nadzieję.
|
|
Komentarze |
dnia lipca 20 2017 19:54:26
Nie wiem czy ktoś tu jeszcze zagląda... Czuję się trochę jak zagubiony archeolog przegrzebując archiwum xP
Ale to opowiadanie mnie urzekło. Może jestem nieobiektywny, bo Vargo mnie kupił całkowicie... Ah ci prawie dwumetrowi, silni przystojniacy xP Chociaż pojawiają się drobne błędy czy powtórzenia czyta się przyjemnie, akcja wciąga, bohaterowie z charakterem, a nie ciepłe kluchy, sceny seksu działają na wyobraźnię, aż się ciepło robi xP i to bez wulgaryzmów. Wszystko dopracowane, język, krainy, historia, ba nawet przysłowia. Otwarte zakończenie też przypadło mi do gustu, kończy się w odpowiednim momencie. Chociaż wewnętrznie chce krzyczeć "co z Vargo?! Przeżył w ogóle?! Spotkają się? Król Harlandu dotrzyma słowa? I jak będą żyć?! D8 w trójkącie?! A może Varrender będzię czekał do śmierci na ukochanego?! (okrutne ale równie kuszące i zadowalające zakończenie)"
Droga Autorko, dziękuję za wspaniałą historię. Gdyby pewne wątki trochę rozwinąć, może opisać właśnie te walki o odzyskanie tronu, byłaby z tego naprawdę dobra książka, moje pieniądze masz napewno xP |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|