Rozdział 21
Rainamar
- Panie i panowie – na sali zabrzmiał poważny ton Freja Monahana, przewodniczącego rady. Był to mężczyzna czterdziestoletni o surowym spojrzeniu i ostrych rysach twarzy. Jego jasne włosy splecione były w długi warkocz, w który wpleciona była ciemnozielona wstążka, tak jak zwykli nosić swoje odświętne uczesanie mieszkańcy Imperium z południa. - Proszę o spokój!
- Jak mam zachować spokój, kiedy obecni to szlachcice wzbraniają się przed wzmocnieniem sił zbrojnych?! To jasne, że czasy mamy nie pewne, a Imperium to cień dawnej potęgi. - bronił się niejaki Smirnow, powstając z miejsca, które zajmował. Obok niego siedzieli jego stronnicy, potakując głowami. Jens Buster przedstawił mi go dzień wcześniej.
- Masz słuszność, panie – zgodził się Frej, obserwując go uważnie. - Co na to generał Gustav Nadar?
Jens Buster nie wykazywał jakichkolwiek znaków, że ma zamiar powstać z miejsca. Spojrzał na mnie bardzo wymownie i skinął głową. Wstałem i rozejrzałem się niepewnie po sali. Wokół pełno było różnej maści szlachciców o różnorodnych poglądach. Imperium jest ogromnym krajem, a każda gmina jest jakby oddzielnym księstwem.
- Jeszcze raz pragnę przeprosić w imieniu generała, za to, że nie mógł się pojawić. Niestety rodzinne sprawy zatrzymały go w Aeral. – powiedziałem.
Ludzie byli już dosyć znudzeni sprzeczkami, a wciąż nie udało się im dojść do porozumienia. Wiele ciekawskich oczu przyglądało mi się z nieukrywaną uwagą i zaintrygowaniem. Czułem się jak rzadki okaz na przedstawieniu dla gawiedzi.
Generał Philip wyprostował się w swym fotelu i wbił we mnie zimny wzrok.
- Generał Gustav całe swoje życie poświęcił armii i obronie Imperium. Wie, jak ważne są siły zbrojne, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy utrzymanie niepodległości wiążę się z ciągłymi kosztami. Każdy żołnierz jest na wagę złota. Gwardia jednak – powiedziałem, zwracając się w stronę generała Philipa – tylko utrudnia nam osiągnięcie kompromisu.
Rzeczony generał powstał z miejsca.
- To oskarżenia bez podstaw! Gustav rości sobie prawa do rozkazywania królewskiej gwardii! Jego plany są jasno skierowane na przejęcie władzy w państwie! - krzyknął.
- Więc za nic masz dobro własnego kraju, generale? - zapytałem niczym mu nie ustępując. Smirnow uśmiechnął się pod nosem i lekko skinął głową.
- Twoi podwładni wypowiedzieli posłuszeństwo generałowi! Król zmarł, a wy tymczasem już dzielicie Imperium! Ile czasu minie, zanim zaczniecie mienić się władcami swych własnych gmin? – zapytałem. Philip zaklął pod nosem i odsunął krzesło, które z hukiem runęło na podłogę.
- Kim ty jesteś, żeby mówić mi, co mam czynić? Dopiero co Gustav mianował cię kapitanem, a już posyła na tak poważne zebranie? - krzyknął, podchodząc do mnie.
Oto wielki generał Philip, którego Gustav Nadar nieoficjalnie uważał za swojego największego wroga. To był człowiek, który uważał się za stworzonego do wielkich czynów, tylko dlaczego osiągał swój cel poprzez intrygi niegodne dowódcy?
- Mówię, jako głos rozsądku, generale. Nie zależy nam na niczym innym, prócz dobra naszego kraju. Prócz tej szlachty są jeszcze zwyczajni ludzie – chłopi, drobni kupcy, rzemieślnicy. Generał Nadar mieszka w Aeral przez całe swoje życie. To biedna gmina, w której największym ośrodkiem jest miasto o tej samej nazwie. Jest blisko ludzi i wie, że to właśnie oni najbardziej ucierpią, gdy wydarzy się cokolwiek. Musimy dysponować armią, która będzie w stanie ich obronić! - powiedziałem pewnie, patrząc Philipowi prosto w oczy. On przez chwilę nie odzywał się, pozwalając ciszy przepłynąć wśród zebranych.
- Czyli generał Gustav Nadar potwierdził tylko swe wcześniejsze stanowisko w tej sprawie. - wtrącił Sambor, kolejny ze szlachciców. Wiele razy zabierał głos, więc jego nazwisko łatwo zapamiętałem. – Jeżeli taka jest jego wola, popieram twój projekt, Freju.
- Cieszę się, że tak myślisz. - rzekł rzeczony szlachcic. Philip zmierzył go nienawistnym wzrokiem.
- Róbcie, co chcecie, ale Gwardia nie złoży przysięgi, póki nie nastanie nowy władca. Do tego czasu udam się z moją armią na południe. Taka jest moja wola – oznajmił generał – A ty, żołnierzu – dodał, zwracając się do mnie – uważaj na język.
Rivan Erishsen wstał, gdyż jego obowiązkiem było odprowadzenie generała.. Jego uwaga wciąż jednak skupiona była na mnie. Doskonale widziałem jego chłodne oczy, zachmurzone i o dziwo pełne obaw.
- Uciekasz, panie? – wzrok zebranych znów zwrócił się w moją stronę. Generał Philip przeklął pod nosem. Odwrócił się i zmierzył mnie wzrokiem.
- Jest jeszcze jedna kwestia, którą chciałbym poruszyć, a która zdaje się dotyczyć twojej osoby. – dodałem, rzucając dyskretne spojrzenie starszemu oficerowi. Jens Buster uśmiechnął się złośliwie.
- Jak wytłumaczysz, mój panie, że twoi gwardziści byli zamieszani w zamordowanie dowódcy Wschodnich Gmin Imperium? Sprawa została już przedstawiona przewodniczącym rady.
Wśród zebranych zawrzało.
- Śmiesz mnie oskarżać, mieszańcu! – zawołał ze złością generał Philip.
- Proszę tylko o wyjaśnienia, których wcześniej nie dostałem. – odparłem.
- Nie będę odpowiadał na bezpodstawne oskarżenia! Radźcie sobie, ale widzę już teraz, że doprowadzi to tylko do ruiny kraju!
- Ty tak uważasz, sir.
- Każdy o zdrowych zmysłach wiedziałby, co należy zrobić! Korona kusi, nawet ze wschodniej granicy. Nie będę tolerował uzurpatorów na tronie, ani samozwańczych władców Imperium!
- Jak mam to rozumieć? Uważasz się za wyrocznię w sprawach kraju, sir? – zapytałem, czując, że zaczyna we mnie wzbierać złość.
- Więcej żyję na tym świecie, niż ty, żołnierzu. – odrzekł Philip – Zrobię wszystko dla tego kraju, jeśli będę musiał. – dodał i wyszedł. Jego ludzie podążyli za nim. Przez chwilę panowała grobowa cisza. Na twarzy Freja Monahana zagościła obawa, a nawet pokusił bym się o stwierdzenie, że był to również lęk. Sam czułem, że burza wisi w powietrzu.
***
- Co ci przyszło do głowy, żeby kłócić się z generałem? – strofował mnie Jens Buster. – Nie uznajesz żadnych świętości?
- O ile pamiętam, to sam mnie do tego zmusiłeś, sir. – odparłem, nawet na niego nie patrząc.
- Rainamar! – oficer westchnął głośno, dla podkreślenia swojej sytuacji.
- Myślisz, że coś z tego wyniknie, sir? – zapytałem w końcu. Jens Buster spojrzał na mnie, lecz długo nic nie mówił. Wyglądało to, jakby namyślał się nad jakąś sensowną odpowiedzią. Podejrzewałem, że sam nie ma pojęcia co przyniesie przyszłość.
- Wiem tylko, że nie należy lekceważyć generała Philipa i jego ludzi.
- On dąży do czegoś większego niż to, co zdążyliśmy zobaczyć. – powiedziałem, bardzo pewny swojego zdania.
- Jeszcze tego brakowało! Jestem już zbyt zmęczony na takie intrygi! Aż dziw bierze, że ten stary pierdziel się jeszcze nie znudził.
Obaj zaśmialiśmy się.
- Ciekaw jestem, co powie jutro. Jest bardzo pomysłowy. – zastanawiał się na głos oficer.
- Mam ochotę opuścić to miejsce w tej chwili. – przyznałem się niechętnie.
Następne spotkania rzeczywiście ukazały generała Philipa jako człowieka kreatywnego i znającego doskonale współczesne realia. Przy okazji okazało się, że jest dobrym manipulatorem i potrafi doskonale wyczuć okazję do zadania ciosu. Przeciwnik był z niego nie lichy, toteż trzeba było przygotować lepszy plan działania, przewidujący dokładnie całą sytuację i możliwe jej rozwiązania w przyszłości. Postanowiliśmy, że uczynimy to już w Aeral po uprzedniej konsultacji z generałem Nadarem i jego doradcami. Niewyobrażalnie cieszyłem się, że mogłem opuścić to miasto.
***
Casius
Miałem już otworzyć drzwi do domu, kiedy to ze środka dobiegły mnie podniesione głosy. Jeden z nich należał do Leitha, drugi do kobiety. Lilia. Wyraźnie się kłócili. Przystanąłem chwilę, gdyż ciekawość wzięła we mnie górę.
- Po co się wtrącasz? – zawołała dziewczyna.
- Nie wiedziałem, że tak się sprawy mają! Przysięgam ci! – bronił się czarownik.
- Mam ci wierzyć? – ton Lilijki był dziwnie gorzki.
- Nie myśl sobie, dziewczyno, że Casius nie jest niczemu winny! Zarówno on i Cahan wiedzą, jak się sprawy mają! – zaprotestował mężczyzna.
Nie za bardzo chciało mi się wierzyć w jego tłumaczenia. Nie cieszył by się tak bardzo na przyjazd Cahana, gdyby nie jakieś ukryte zamiary. Przez to wszystko sam nie wiedziałem, co mam robić. Starałem się trzymać z daleka od Cahana, zwłaszcza po jego niespodziewanej propozycji. Nie rozmawiałem o tym z nikim. Jakoś nie miałem odwagi przyznać się do całej sytuacji, już na pewno nie rodzinie Rainamara.
- Gdyby nie ty, nie było by tej całej sytuacji! – rzekła już spokojniej Lilia. – Gdyby nie Cahan…
- Gdyby nie Cahan, pewnie byłby ktoś inny!
Nie wytrzymałem już tego. Wszedłem do domu. Oboje wyglądali na zaskoczonych. Leith zmierzył mnie wzrokiem, a Lilia w geście bezradności usiadła na fotelu, skrywając twarz w dłoniach.
- Chciałeś się zabawić cudzym kosztem, Leith? – zapytałem go, opierając się o ścianę. Pokręcił tylko głową.
- Niczego nie chciałem, prócz pomocy. Do kogo miałem się zwrócić, jak nie do człowieka, któremu powierzyłbym swoje życie?
- Wiedziałeś dokładnie, że nie jest mi obojętny.
- Nie spodziewałem się… Czy to zawsze musi być moja wina, do cholery! Nie rób z siebie ofiary, Casius! Doskonale wiemy, że masz zobowiązania wobec kapitana!
- Wiem to bez twojego przypomnienia! – odparłem w złości. – Dobrze się bawisz, czarowniku?
- Casius, przestań! – powiedział. – Dlaczego sami nie możecie dojść do porozumienia?
- Z Cahanem? – zapytałem z ironią w głosie. – Do niego nic nie dociera!
- Porozmawiam z nim. – zaoferował Leith.
- Boję się pomyśleć, co mu nagadasz. – stwierdziłem.
- Casius, nie utrudniaj mi tego! Nawet nie wiesz, w jakie gówno się wpakowałem! Myślisz, że dla mnie wszystko jest łatwe? Nie wiem, co mam robić, a czuję z każdym dniem, że nie mogę już czekać! – krzyknął Daire i zaczął chodzić nerwowo po pokoju.
- Dobrze, Leith, ale to musi się skończyć. Nie chcesz nawet myśleć, co może zrobić Rainamar.
- Domyślam się. – uciął krótko czarownik, nie patrząc na mnie. – Casius, ja nic nie mam do kapitana! Daję ci słowo! To, że nie wyznajemy tych samych poglądów, nie musi świadczyć o tym, ze go nie szanuję!
- Nie tłumacz się przede mną.
Lilia spojrzała na mnie kątem oka. Uśmiechnęła się współczująco.
- Leith, jeszcze jedno. Eoin Revelin to mentalista. Wiedziałeś dokładnie, co to oznacza, a mimo wszystko bawiło cię to.
- Nie sądziłem, że to ma jakiekolwiek znaczenie! – bronił się czarownik. – Magia to magia, bez względu na to jaka!
- Wręcz przeciwnie, Leith! Doskonale znasz Cahana! Dobrze wiesz, że gdyby chciał, nie byłoby sposobu, żeby powstrzymać go przed czymkolwiek!
- Masz rację, dobrze go znam i wiem, że nigdy nie zrobiłby czegoś podobnego!
- Więc czego on chce ode mnie?
- Nie wiem. – przyznał bezradnie Leith.
Zapadła cisza. Nikt z naszej trójki nie odważył się powiedzieć nic więcej. Leith westchnął głośno i wyszedł bez słowa. Lilia przez chwilę milczała, rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu. Wreszcie jej wzrok zatrzymał się na mnie.
- Jest coś więcej, niż to, co mówi nam Leith. – powiedziała, patrząc mi w oczy.
- Domyślam się. – odparłem bezradnie. – Nie rozumiem tylko w co on pogrywa.
- Może rzeczywiście jest tak, jak on mówi? Może nie miał złych intencji?
- Wiedział, że Cahan nie jest mi obojętny. Gdyby o mnie chodziło, wolałbym się z nim nie widzieć.
- A Rainamar? Co z nim?
- Co ma być? Kocham go, to się nie zmieniło. – powiedziałem. – Mam wszystkiego dosyć. Chciałbym, żeby już wrócił.
- Rozumiem cię. – odparła dziewczyna. – Casius, cokolwiek się stanie, możesz na mnie liczyć.
- Jesteś także przyjaciółką Rainamara.
- Wiem. Dlatego wierzę, że wiesz, co masz zrobić.
- Tak, tak. Jak gdyby człowiek nie mógł mieć swoich słabości. Nie ma nic między mną a Cahanem. Podoba mi się, po prostu. Nie sądzę, żebym miał wszystko zostawić dla niego.
- Życie jest skomplikowane, Casius. – uśmiechnęła się gorzko.
- Za dobrze to wiem.
***
Tymczasem gdzieś na granicy…
- Gdzie on teraz jest? – zapytał jeden z mężczyzn, wyglądający na jakieś pięćdziesiąt lat. Ciemne włosy nosił krótko przystrzyżone i starannie ułożone. Spojrzał na drugiego z obecnych, który wydawał się być pochłonięty obserwacją sceny, która rozgrywała się na zewnątrz.
- Niedaleko Aeral. – odparł, nie odrywając wzroku od okna.
- Domyślam się, że nie ma medalionu.
- Nie, ale nas do niego zaprowadzi. Już nie długo. – uspokoił go towarzysz. Ciemnowłosy pokręcił głową z dezaprobatą.
- Trzeba było pomyśleć, zanim wysłałeś tego idiotę Laurenta. Teraz nie może nigdzie się pokazać. Rycerze Świętego Ognia węszą za nim w każdej mieścinie. – rzekł z nieukrywaną odrazą. – Nie wiem, co Leith Daire zrobił z medalionem, ale chcę go mieć jak najprędzej!
- Zwerbował sobie kilku towarzyszy. – zagadnął tamten, odwracając się od okna.
- To ciekawe.
- Z tego co wiem, jeden z nich jest czarownikiem. Mentalistą, co gorsza.
- Czy nasz drogi przyjaciel Daire uważa, że przestraszymy się czarnego maga? – zakpił starszy mężczyzna.
- Może jeszcze bardziej zdziwi cię, że zbratał się z którymś z kapitanów Imperium?
- Ha! – zawołał ciemnowłosy – To niespodziewane.
- Jest też pewien chłopak o nazwisku, które możesz znać. Seanan.
- Doprawdy… Wydaje się znajome, ale nie mogę przypomnieć sobie o kogo chodzi.
- Nasz tragicznie zmarły przyjaciel, Liam Seanan. Zdradziecki myśliwy z Sadal. To właśnie jego syn. – pochwalił się swoją wiedzą mężczyzna stojący obok okna. Jego starszy towarzysz gwizdnął pod nosem.
- Ciekawe, czy jest takim samym skurwielem jak tatuś? – zapytał rozbawiony. – Obserwuj Leitha. Na razie to wszystko.
- Tak, panie. – odparł tamten i wyszedł, uprzednio skłoniwszy się z kurtuazją.
***
Casius
Najpierw zobaczyłem Jensa Bustera, który przywitał mnie krótkim skinieniem głowy. Niewielki oddział zajechał na plac. Chwilę później pojawił się mój narzeczony. Kryształ wpadł zdyszany na główny rynek. Rainamar ściągnął wodze i zgrabnym ruchem zeskoczył z konia. Nie wiem dlaczego, ale nie wydawał się być w dobrym nastroju. Myślałem, że będzie się cieszył, widząc mnie po kilku tygodniach spędzonych osobno.
- Rainamar… - zacząłem niepewnie, podchodząc do niego. Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Zatrzymałem się, nie wiedząc, co robić. On jednak w kilku krokach skrócił dystans między nami i objął mnie mocno, niemal unosząc nad ziemią.
- Casius. – wyszeptał i pocałował mnie w policzek.
- Kochany…
Zmartwienie malowało się w jego bursztynowych oczach. Pokręcił tylko głową.
- Nie nadaję się na takie wyjazdy. Władza! Wszystko tam śmierdzi intrygami! – powiedział ze złością, ściskając moje ramiona.
- Nie przyznał się?
- Oczywiście, że nie! – prawie wykrzyknął mój narzeczony. - Na dodatek jeden z jego ludzi przyszedł na przeszpiegi. Wiesz, czym się zasłania generał Philip? Dobrem Sadalczyków! Nagle tak bardzo im współczuje! Szybko zapomniał, jak wieszał ich żołnierzy w czasie ostatniego buntu! Hipokryta! – złość wzięła górę nad Rainamarem. Nie sądziłem, że tak bardzo zaangażował się w sprawy polityczne Imperium.
- Dąży do skłócenia szlachciców? – zapytałem, głaszcząc go po policzku. Miałem nadzieję, że trochę go uspokoję.
- Więcej, kochany, on dąży do wojny. – rzucił Rainamar, wpatrując się we mnie uważnie. Zaskoczył mnie tym. Wiedziałem, że w kraju nie dzieje się dobrze, ale tego się nie spodziewałem. – Jutro po południu zwołujemy radę. Muszę teraz porozmawiać z generałem Nadarem.
- Myślisz, że…
- Posłuchaj, Casius, Philip wie, gdzie ma uderzyć, wie kogo ma zwerbować. Całe Sadal nienawidzi Imperium. Jednak szybko zapomną o tym, że Philip mordował ich żołnierzy i pójdą za nim. Sadalczycy pragnął śmierci generała Gustava Nadara. On był głównym dowódcą podczas ostatnich buntów. Jak myślisz, Casius, czy nie skorzystają z takiej okazji?
- Mają zbyt wiele do stracenia. – zaprotestowałem. Cały kraj był wyniszczony i nie pozbierał się jeszcze po ostatniej wojnie. Może i miała miejsce blisko dwadzieścia pięć lat wstecz, ale to była pożoga. Nie mają nawet stałej armii i broni. To absurd. – Nie pójdą na pewną śmierć, Rainamar. Jest ich zbyt mało, żeby marnować krew na kolejny bunt.
- Mimo wszystko, nie można dopuścić, żeby Philip mieszał im w głowach. Nie popieram tego, co robi Imperium w Sadal, ale to nie jest rozwiązanie problemu. Philip chce władzy. On się nie powstrzyma przed niczym. Już pokazał, na co go stać. Wynajmować płatnych morderców. Niszczyć jedność w królewskiej armii. Na to go stać! Jest intrygantem. Na wojnie krył się za swoimi gwardzistami. Cholerny bohater! – zawołał mój narzeczony, a w jego głosie wyraźnie brzmiał sarkazm.
- Co zamierzacie zrobić? – zapytałem.
- Nie wiem. Nie jestem politykiem. Generał Nadar ma zaufanych doradców biegłych w tej sztuce. Czas pokaże, co będzie dalej. Mam tylko nadzieję, że stanie się to szybko. – odrzekł. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Nie był to uścisk mojego kochanka, a raczej towarzysza broni.
- Będę czekał na ciebie w Gildii. – powiedziałem, odrywając się od niego. – Mam pewną sprawę do omówienia.
Niech to szlag! Nie wiedziałem, jak mam mu powiedzieć, że przyjacielem Leitha okazał się Cahan. Wiedziałem, że się wścieknie, zwłaszcza teraz, po tym całym zjeździe. Już był w fatalnym nastroju, więc nie potrzeba było wiele, żeby swój gniew skierował na dowolnie wybrany obiekt.
- Sprawę? – zapytał podejrzliwie. Nie wiedziałem, gdzie mam patrzeć. Do cholery!
- Przyjdź po mnie po spotkaniu z generałem, to ci wszystko wytłumaczę.
- W porządku. – odrzekł i zawołał swojego zastępcę. Żołnierz przybiegł natychmiast i zasalutował.
- Kapitanie! – zawołał, stając na baczność.
- Zapowiedz mnie u generała a potem zajmij się moim koniem. – powiedział mój narzeczony. Podobało mu się wydawanie rozkazów, widziałem to.
- Tak jest! – odparł żołnierz i szybkim krokiem pomaszerował do generalskiej kwatery.
Obaj zaczęliśmy powoli iść w stronę ratusza. Dopiero teraz zauważyłem, że miał na sobie kapitańską zbroję na której bardzo wyraźnie widać było emblematy króla i generała Nadara.
- Kapitan Wschodnich Gmin Imperium. Czasem zapominam co to znaczy. – powiedziałem, rzucając mu urwane spojrzenie.
- Ja za to zbyt często muszę o tym pamiętać. – westchnął mój narzeczony.
Żołnierze, którzy nas mijali salutowali mu na powitanie. Nagle zdałem sobie sprawę, że nie tylko jego rodzina jest z niego dumna. Jednak to, co dla nas zdawało się wielką zasługą, dla niego było dodatkowym obowiązkiem. Miał w końcu ludzi, którym dowodził i którzy mieli widzieć w nim autorytet.
- Przyjdę jak tylko będę mógł. – powiedział, zatrzymując się przed ratuszem. – Ach, byłbym zapomniał! Leith przedstawił ci tego swojego przyjaciela? – zapytał ze złośliwym uśmieszkiem.
W tym momencie dosłownie poczułem, jak wszelkie kolory ulatują z mojej twarzy. Wziąłem głęboki oddech i uśmiechnąłem się na siłę.
- Owszem. Chce ci go przedstawić.
- To ciekawe. – odrzekł mój narzeczony, dostrzegając zmianę w moim zachowaniu. – Nie mam czasu… - dodał. – Spotkamy się wieczorem.
***
Rainamar
- Mądry człowiek wie, kiedy przychodzi jego czas. – rzekł generał Nadar, siadając za swoim biurkiem. – Moje plany, moje marzenia nie urzeczywistniły się tak, jak tego pragnąłem. Zdałem sobie sprawę, że jestem tylko człowiekiem i to, co ludzkie dopadnie i mnie. Starość, choroby, śmierć… Nie przewidywałem wojny, a już na pewno nie teraz, Rainamar. – dodał, spoglądając w okno.
- Musimy być szybsi. – stwierdziłem. – Złóżmy projekt niepodległościowy Sadal. – zaproponowałem, nie wierząc sam w to co mówię.
Pomarszczoną twarz generała wykrzywił ledwie zauważalny uśmiech.
- Polityka, mój chłopcze, polityka. Bardzo dobrze się w niej odnajdujesz. – rzekł jakby sam do siebie. – Każ moim doradcom się tym zająć. Wezwij kogo trzeba. W pewnym momencie kraj jest ważniejszy niż osobiste uprzedzenia.
- Uprzedzenia?
- Im starszy się staję, tym częściej myślę o wojnach Sadalskich, tym częściej dochodzę do wniosku, że gdzieś tam, za tą granicą, pomyliłem się. Żołnierz nie jest od myślenia – mawiałem – jest od wykonywania rozkazów. Teraz wiem, że to była próba usprawiedliwienia się przed własnym sumieniem. Nie ma czegoś takiego, jak wygrana wojna. Nie ma. – odrzekł z kamiennym wyrazem twarzy.
Ten mężczyzna rzadko pozwalał sobie na upust emocjom. To był strateg, myśliciel i nie mógł pozwolić sobie na to. A jednak przyznał się do błędu. Zbyt późno i w okolicznościach, które mogłyby być przyczyną jego żalu, lecz zrobił to.
Przez krótką chwilę zapatrzyłem się w przestrzeń za oknem. Zmierzchało.
- On mnie nienawidzi. Philip. – rzekł w zamyśleniu generał Gustav Nadar. - Moja babka mawiała, że normalny człowiek ma zarówno przyjaciół jak i wrogów. Cóż, wydaje mi się że więcej jest tych drugich. Ludzie nie potrafią zrozumieć, że są rzeczy większe niż oni sami, że czasem trzeba zrezygnować z samego siebie, by poświęcić się własnej misji. Ja w to wierzę, wierzyło też moje pokolenie. Złóż ten projekt niepodległościowy. Zmarły król był tyranem, a jego córka wykazała więcej mądrości w ciągu ostatnich tygodni niż on w ciągu całego życia.
- Przekażę instrukcję. – odparłem, skłoniwszy się lekko. – Czy mam wezwać Jensa Bustera, sir?
- Oczywiście.
Wyszedłem, próbując zebrać swoje myśli. Nie było to łatwe. Czułem, że wkrótce może wydarzyć się coś, czego żaden z nas, nawet największy wizjoner nie mógł się spodziewać. Zastanawiało mnie, czy Philip rzeczywiście dąży do wojny, do buntu, czy też po prostu straszy bogatych szlachciców, by uzyskać pewne ustępstwa. Starzec wydawał się być zdolny do wszystkiego, co nie zmieniało jednak faktu, że przez dwadzieścia pięć lat sytuacja w kraju była dosyć stabilna. Nie dało się tego zmienić w kilka dni. Chyba że… Nie, to absurd, a jednak pewna myśl nie dawała mi spokoju. Odrzuciłem ją jednak, postanawiając, że na dziś koniec z pracą.
***
Casius
- Wytłumacz mi, dlaczego postanowiłeś zaznajomić Rainamara z resztą swojego planu w karczmie. Przecież on się nie kontroluje! Zrobi scenę o której będą gadać przez najbliższy tydzień. – powiedziałem, podążając za czarownikiem.
- Ale to miejsce publiczne, więc mnie nie zabije. Przynajmniej nie teraz. – odparł Leith i rzucił mi przez ramię jeden ze swoich słynnych uśmieszków.
- Dobrze wiesz, że to twój najgorszy pomysł od czasu medalionu. – zagadnąłem. Wzruszył tylko ramionami.
- Idę do karczmy. Nie każ na siebie czekać. Im szybciej, tym lepiej, Casius!
- Jakoś w to wątpię. – uciąłem i skręciłem do siedziby Gildii.
Darramon Faith w najlepsze rozmawiał sobie z Rainamarem nie wiadomo o czym. Ewidentnie nastrój mojego narzeczonego polepszył się nieco, ale i tak wolałem nie myśleć, co będzie potem.
- Casius. Miałeś tu na mnie czekać.
- Tak, tak, ale Leith mnie zatrzymał.
- Cóż to za wielka tajemnica, co? – uśmiechnął się Rainamar i wstał od stołu, przy którym siedział także Darramon.
- Żadna tajemnica! – zaprotestowałem. – Darramon. – przywitałem się z zarządcą. On tylko skinął głową i zabrał się za wertowanie jakichś papierów.
Zabrałem Rainamara do karczmy, modląc się w duchu, żebym dożył jutra rana. Weszliśmy do środka. Nie od razu wypatrzyłem Leitha, bo zagadywał jakąś pulchną, młodą kobietę, która śmiała się na głos.
- Leith. – zagadnąłem go, zwracając na siebie uwagę pary.
- Zmieniasz układy? – zapytał z ironią Rainamar, na co czarownik roześmiał się tylko.
- Miło cię widzieć, kapitanie. – rzekł. – Udana podróż.
- Jak cholera. – rzucił mój narzeczony, wyraźnie niezadowolony z tego tematu. – Gdzie jest ten twój przyjaciel, co?
- Właśnie nadchodzi! – ucieszył się Leith, spoglądając w przestrzeń. Obaj odwróciliśmy się.
- Cahan. - wycedził przez zaciśnięte zęby półork, wpatrując się intensywnie w czarnowłosego czarownika. Zaskoczyło mnie, że pamiętał jego imię. Młodszy mag odwzajemnił jego spojrzenie, doprawiając je złośliwym uśmieszkiem.
- Cóż za spotkanie – odparł, nie przestając się uśmiechać.
- Wyłaziłeś z najgłębszych otchłani, że zajęło ci to tyle czasu? - rzucił mój narzeczony, a jego głos zabarwiony był wyraźną irytacją.
- Cieszysz się, że mnie widzisz, rozumiem.
- Nie posiadam się z radości. - odrzekł Rainamar.
- Ja również.
Zastanawiało mnie, dlaczego Rainamar i Cahan z zimnej niechęci przeszli do otwartej wojny. Ich wymiana uprzejmości nie pozostawiała złudzeń.
- Ach panowie, wasza skrywana namiętność przyprawia mnie o rumieńce! – wtrącił Leith, wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.
- Nie wyobrażasz sobie chyba, że zgodzę się na jego pomoc! – powiedział ze złością mój narzeczony, zwracając się do Leitha.
- Och, kapitanie! Cahan jest nieocenioną siłą roboczą!
- Wspaniałe rekomendacje! – przerwał mu młodszy czarownik.
- Mniejsza o to! – Leith wyglądał na poważnie zmartwionego. – Jestem pewien, że dojdziecie do porozumienia!
- Nie po tym powitaniu! – zaprotestował Cahan.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, magu. – warknął Rainamar.
- Jeszcze przed chwilą pamiętałeś jak się nazywam.
- Wszyscy potępieni Imperium nie znają twojego imienia, Eoin Revelin. – odparł półork, wpatrując się z nienawiścią w czarnowłosego czarownika. Ten nie pozostawał mu dłużny.
- O co wam chodzi? – zdziwił się Leith, jak gdyby naprawdę nie znał przyczyny.
- Co ci w ogóle przyszło do głowy?
- Kapitanie, doprawdy! Uspokój się. Zamówię ci wina.
- Zamów całą butelkę, Leith, a potem rozbij ją sobie na głowie. – rzucił Rainamar i w pośpiechu wyszedł z karczmy, zostawiając nas trzech w niezręcznej atmosferze. Leith westchnął ciężko i usiadł na zydlu.
- Poszło lepiej niż się spodziewałem! – zawołał.
Rzuciłem mu tylko spojrzenie i poszedłem poszukać Rainamara. Zachowywał się czasem jak dziecko. Zastanawiałem się, co takiego przyjedzie mu do głowy w złości, ale wolałem o tym nie myśleć za dużo. Okazało się, że nie odszedł daleko. Stał niedaleko karczmy, patrząc przed siebie.
- Rainamar… - zacząłem.
- Czego chcesz? – przerwał mi ze złością. – Co to ma w ogóle znaczyć?
- Skąd miałem wiedzieć, że to Cahan?
- Leith to zakłamany skurwysyn i intrygant! Obaj są siebie warci!
- Rainamar, przecież…
- Nie przerywaj mi! Nie mam zamiaru brać udziału w tym, co obmyślił sobie Leith Daire, szczególnie, jeśli ma z nami jechać twój niedoszły kochanek.
- Przesadzasz!
- Naprawdę? Kogo ty okłamujesz, Casius?
- Nie ufasz mi.
- Ufam ci, do cholery, ale co ja mogę zrobić? Ludzie lubią nowości, lubią ryzyko i szybko się nudzą. Nic z tym nie zrobię i nie mam zamiaru. Ufam ci, więc powiem ci coś, słuchaj mnie uważnie, Seanan. Jeżeli uważasz, że nasz związek nie ma sensu, to go skończ. Nie okłamuj mnie i nie próbuj zdradzać.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Daję ci wybór. – odparł mój narzeczony. – A teraz mi wybacz, ale jestem zmęczony podróżą. Pojadę do domu, jeśli nie masz nic przeciwko.